Litwa jest jednym z tych miejsc, do których często i chętnie wracam. Prywatnie, wypoczynkowo. Zdarza się, że na zakończenie egzotycznej wyprawy, kiedy już się żegnam z turystami słyszę pytanie: A dokąd teraz planuje pan wyjazd? Najczęściej odpowiadam, że do Druskiennik na Litwie. Lubię tam pojechać na kilka dni, nawet na jedną noc. Z Białegostoku to blisko. Do Druskiennik mamy niecałe 200 km. Do Wilna nieznacznie dalej. A i nad morze całkiem niedaleko. Do Pałangi dojedziemy szybciej i lepszymi drogami niż nad polskie morze (więcej o Pałandze).

Troki. Zamek

Zamek na jeziorze w Trokach

Od lat przyglądałem się jak mądrze Litwa pracuje nad swoim produktem turystycznym. Polska mogłaby się tu sporo nauczyć! Pierwszy w regionie tak duży aquaprk (z rewelacyjnym kompleksem saun) rozreklamował Druskienniki. A pamiętam je jeszcze jako upadłe miasteczko. Po rozpadzie ZSRR przechodziło naprawdę trudne czasy. Dziś kwitnie. Aquapark już nie wystarcza. Wybudowano więc całoroczny, kryty tor narciarski. Dlaczego Druskienniki, a nie Augustów?! To dobre pytanie do naszych władz (krajowych i regionalnych). Wszak jak stałą mantrę powtarzają, że turystyka jest priorytetem dla województwa podlaskiego. Zobacz też: Wileńskie Kaziuki.

Konkurencję z Litwą przegrywamy od lat. I nie chodzi tylko o infrastrukturę i produkt. Od nas są lepsi w jeszcze jednym – skutecznie udaje się im przyciągać turystów z Białorusi i Rosji. W jaki sposób? Po prostu, oferują to, czego tamci potrzebują. Chodzi o rozrywkę, o zabawę i o możliwości przyjemnego wydawania pieniędzy. Dużych pieniędzy. W jednym z hoteli na Litwie widziałem ciekawe rozwiązanie. Spory obiekt na cztery gwiazdki. Nastawiony na turystę ze wschodu. Więc oczywiście sauny. Ale poza tymi otwartymi, ogólnodostępnymi jest jeszcze coś. Z tyłu, od zaplecza, ciche wejście do wydzielonego kompleksu, a w nim sauny na wysoki standard do prywatnego użytku. Właściwie to coś w rodzaju apartamentów z saunami. Kanapy, fotele, stoły, bary… Rozmawiam z osobą tym zarządzającą. Mówi, że często mają tam gości. Podjeżdżają autami pod same drzwi, nikt ich nie widzi. Korzystają z uroków luksusowego wypoczynku.

Wilno, Ostra Brama

Przypomniało mi się to kilka tygodni temu na targach turystycznych w Moskwie. Było tam polskie stoisko. Takie sobie, niezbyt tłumnie odwiedzane, z nic nie mówiącym i trudnym do skojarzenia z Polską hasłem w języku angielskim (sic!) Move Your Imagination. Na naszym podlaskim kawałeczku narodowego standu za główną atrakcję robiło zdjęcie z… żubrami. Na tyle, na ile znam specyfikę rosyjskiej turystyki, to zaryzykuję stwierdzenie, że w ten sposób ciężko będzie odnieść sukces. Zwierząt, lasów i pięknej przyrody, to mają wystarczająco u siebie. Od nas potrzebują innych propozycji.

Być może komercyjny sukces Litwy pozwala części miejscowych na dziwne zachowanie wobec turystów. Zdarza się, że pracownicy hoteli czy restauracji okazują dystans, a nawet niechęć do gości z naszego kraju. To trudny temat, wymagający uwagi i delikatności. Próbuję odnosić się do niego z wyrozumiałością. Rozumiem uwarunkowania wynikające z naszych wspólnych dziejów. Ale sytuacja ta oczywiście działalności turystycznej nie ułatwia. Część Polaków nie chce jeździć na Litwę z tego właśnie powodu. Bo ktoś z ich znajomych został kiedyś źle potraktowany. Ostentacyjnie dano mu znać, że nie lubią Polaków. A może po prostu jesteśmy przewrażliwieni? Nie mam pewności ponieważ  mnie nigdy nic takiego nie spotkało. Ale dmuchamy na zimne. Nie lekceważymy tematu. Chętnie korzystamy z pomocy mieszkających tam Polaków. Współpracujemy od lat z tymi samymi ludźmi, hotelami, biurami i mamy do nich zaufanie.

Widok na zamek w Trokach z jednej z restauracji

Litwa to dobry cel kilkudniowej wycieczki (naszych rodaków przyciąga głównie Wilno z Ostrą Bramą na czele), ale też dłuższego wypoczynku (morze, jeziora, las). Jest tu dobra infrastruktura do przeprowadzenia nawet dużych konferencji i szkoleń. Kraj ten jest rajem dla miłośników sauny w każdej postaci. Są wszędzie. W hotelach (nowoczesne, robione na wzór turecki, egipski i jaki się tylko da) i w leśnej głuszy, tuż nad brzegiem jeziora – tu króluje ruska bania.

Turystyczną atrakcją jest też miejscowa kuchnia, podobna do podlaskiej, mięsno-ziemniaczana, z dodatkiem sporej ilości gęstej śmietany. Zawsze możemy liczyć tu na kartoflane placki, babkę i kiszkę. Daniem koronnym są cepeliny (duże pyzy z mięsem). Warte spróbowania są też karaimskie kibiny, czyli pieczone pierogi z farszem mięsnym lub jarzynowym. Serwowane są z barszczem lub rosołem. Bardzo lubię tutejsze zupy. Gęste i zawiesiste. Często wybieram borowikową podaną w bochenku razowego chleba. No właśnie, pieczywo. Specyficzne, ciemne, często z dodatkiem kminku. Przyprawę tę znajdziemy też w tutejszych serach. Niektóre z nich są bardzo ciekawe i oryginalne. Podobnie jak wędliny. Dla nas, mieszkańców Białegostoku, to nic wyjątkowego, ale z doświadczenia wiem, że wiele osób z innych rejonów Polski właśnie na wycieczce po raz pierwszy próbuje kindziuka. Nie byłby prawdziwym turystą ten, kto nie spróbowałby miejscowych napitków. Od tutejszego żywego piwa zaczynając na ziołowych wódkach kończąc. Po drodze są jeszcze warte polecenia litewskie miody. Zagryźć można podwędzanymi świńskimi uszami – to jeden z tutejszych przysmaków. Polecam i do zobaczenia na Litwie! Zobacz też: Puńsk. Litwini w Polsce.

 Zbliża się weekend majowy. Będzie dobra ku temu okazja.

Więcej o turystyce i wycieczkach na Litwę.