Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: mołdawia (Strona 1 z 2)

Choroba holenderska i wojna na Ukrainie

Tekst ten zacząłem pisać 1 marca, jako jeden z rozdziałów nowej książki. Początkowo nie chciałem publikować go na blogu. Zmieniłem zdanie pod wpływem dziesiątków komentarzy jakie na kilku facebookowych forach wywołał post sprzed paru dni (Co z turystyką?). Widać z nich jak bardzo żyjemy tym tematem, jak jest ważny. I jak ciężko nam zrozumieć to, co się wydarzyło. Dlaczego wojna?! Po co, na co?! Przez jednego człowieka?! Mam nadzieję, że tych kilka zdań rzuci nieco światła na ten problem.

Choroba holenderska

Dotyczy gospodarki. Pojawia się wtedy, gdy kraj tak bardzo skupia się na eksploatacji surowców, że zapomina o pozostałych gałęziach przemysłu. Rozwija się, gdy energia państwa koncentruje się na jednym obszarze, na kopalniach i odwiertach. Angielski termin dutch disease wprowadził w 1977 r. tygodnik „The Economist”, opisując gospodarcze konsekwencje odkrycia dużych złóż gazu ziemnego w Holandii.

Choroba ta charakteryzuje się brakiem równomiernego rozwoju i prowadzi do regresu gospodarczego. Blisko stąd do innego zjawiska zwanego „klątwą surowcową” lub „paradoksem bogactwa”, w ramach którego, kraje pomimo posiadania dużych złóż surowców, charakteryzują się niskim poziomem rozwoju gospodarczego. Innymi słowy, eksploatują bogactwa naturalne, ale nie potrafią przełożyć tego na dobrobyt obywateli. Przykładem są tu takie państwa, jak Meksyk, Wenezuela i Rosja.

Co istotne, łatwo przychodzące pieniądze wykoślawiają nie tylko ekonomię (zapóźnienie całych sektorów gospodarki), ale psują też standardy społeczne (korupcja i nierównomierny podział dóbr).

To, co właśnie dzieje się z Rosją jest przykładem tego typu zjawisk. Olbrzymia gotówka z eksportu surowców energetycznych, w dobrze pomyślanym państwie, wywołałaby szereg pozytywnych procesów w wielu obszarach, od rozbudowy infrastruktury, przez ochronę zdrowia po rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Moskwa skupiła się jednak na umocnieniu władzy i przebudowie armii; lekceważąc cały szereg obowiązków nowoczesnego państwa. Zamieniła się w niezbyt pociągającą krzyżówkę stacji benzynowej z czołgiem. Żyła z gazu i straszyła wojną. Nie miała innej propozycji. Nic, czym mogłaby przekonać do siebie, wzbudzić sympatię i zachęcić do naśladownictwa. Żadnej oferty cywilizacyjnej, którą chcielibyśmy zaimportować. Tylko strach i uzależnienie od rur z paliwami. Chore państwo, niedorosłe do warunków dwudziestego pierwszego wieku.

Kilka dni wojny z Ukrainą bezwzględnie obnażyło tę prawdę. Ukazała nam się armia słabsza niż spodziewaliśmy się zobaczyć. Miejscami żołnierze mizerni, słabo wyszkoleni i nieświadomi tego, co robią. Nie ma w ogóle mowy o społeczeństwie obywatelskim, za to jest totalna indoktrynacja, cenzura i są drakońskie kary za mówienie prawdy.

Winą za nieszczęście obarczamy Putina, dywagując nad stanem jego psychiki. Tym samym, zbyt łatwo abstrahujemy od istoty kraju, od mechanizmów nim rządzących. Nie zaryzykuję zbyt wiele twierdząc, że do konfliktu dojść musiało. Musiało, bo wojna (lub straszenie nią) była jedyną drogą, którą Moskwa mogła wypracowywać taką pozycję w Europie, na jakiej jej zależało. W to inwestowała, tę zdolność rozwijała. Kreml potrzebuje mocno osadzić się w Europie, bo stąd czerpie kapitał, technologie i cywilizacyjne wartości. Potrzebuje Zachodu również jako przeciwwagi dla Chin. Najlepsze dla Moskwy jest balansowanie pomiędzy tymi dwoma biegunami. Rosja na obrzeżach Europy jest bardziej podatna na naciski, wypchnięta poza nawias, stanie się całkowicie zależna od Pekinu. Uderzając na Ukrainę, Putin rozpoczął walkę o miejsce na kontynencie. Zdobyć je może tylko kosztem swoich sąsiadów (w tym i Polski!). Stąd ta wojna.

Stąd też wielkie obawy w Mołdawii, niedużym kraju, pozbawionym ochrony NATO i Unii Europejskiej. Moi znajomi z Kiszyniowa obawiają się, że ich ojczyzna może być kolejnym celem rosyjskiego ataku.

Patrząc z historycznego punktu widzenia, to Rosja była ważną, wręcz podstawową częścią panującego na kontynencie ładu wtedy, gdy obejmowała tereny Europy Środkowo-Wschodniej. To cały XIX wiek, aż po pierwszą wojnę światową. Gdy przez odradzającą się Polskę, w wyniku wojny 1920 roku, została odrzucona daleko na wschód, to wypadła poza margines europejskiego układu sił i współpracy. Wróciła do niego w 1939 roku, zajmując wschodnią część II Rzeczpospolitej. To prosta zależność. Rosja odsunięta gdzieś w okolice granicy Rzeczpospolitej Obojga Narodów gwałtownie traci na znaczeniu. Rosja ulokowana nad Bugiem i Wisłą staje się ważną częścią europejskiego ładu, współtworzy go i uczestniczy w rządzeniu kontynentem. Wtedy staje się najważniejszym partnerem Niemiec i Francji. O to właśnie gra Moskwa!

Mamy więc motyw. Potrzebna była jeszcze sposobność. Tę zapewniły pieniądze z Zachodu. I tu wracamy do „choroby holenderskiej”. W jej wyniku pojawia się nie tylko regres gospodarczy. Kolejnym skutkiem może być nadzwyczaj optymistyczne szacowanie swoich możliwości. Mam pieniądze, łatwo mi przychodzą, więc porywam się na rzeczy kosztowne, z fantazją, na granicy możliwości. Jeśli się nie uda i wszystko stracę, to nic, przecież ropa i gaz przyniesie kolejne fundusze. Na tej zasadzie Emiraty Arabskie budują Dubaj, a Rosja rozpoczyna wojnę. Duża kasa dała Kremlowi duże możliwości. Każda importowana baryłka ropy, każdy wagon węgla, przybliżał Putina do wojny. Łatwo zarobione pieniądze przyniosły tragiczne skutki. Dla Ukrainy, ale i dla Rosji.

Zobacz też: Ukraina

Wycieczki w kilku obrazkach

Świat zmienia się tak szybko, że blog oparty o słowo pisane stracił nieco na znaczeniu. Zyskały za to inne kanały komunikacji, głównie media społecznościowe z Facebookiem i Instagramem na czele. Obrazy stały się bardziej istotne, stąd też wziął się pomysł na ten post.

W kilku zdjęciach postaram się przedstawić część naszych wycieczek.

Armenia. Kierunek, który promuję od lat. Zachęcam, tłumacze, opowiadam… Na tym blogu jest sporo artykułów (tag: armenia). Powstał też osobny serwis: armenia.krzysztofmatys.pl

Klasztor Norawank

Długo niedoceniana, pozostawała w cieniu sąsiedniej Gruzji. Teraz nadrabia stracony czas. Coraz więcej turystów wie, że warto się tam wybrać oraz, że Armenia atrakcjami wcale nie ustępuje Gruzji, a zdaniem wielu osób, nawet ją przewyższa. Najważniejsze atuty w wielkim skrócie: góry (piękny Kaukaz), wspaniałe zabytki poświadczające tysiące lat rozwoju ormiańskiej kultury, wyśmienita naturalna kuchnia, wino i koniaki.

Malowniczy kanion rzeki Uvac, gdzie poza krajobrazami podziwiamy również olbrzymie sępy płowe. Więcej o atrakcjach Serbii.

Serbia. Przypomina Gruzję sprzed kilku lat, czyli z czasu przed wybuchem masowej turystyki. Jest jeszcze naturalna i autentyczna. Gościnna i wesoła. Jeśli ktoś szuka czegoś spoza głównego nurtu turystycznego, to zdecydowanie polecam! Póki nie ruszyły tam tłumy. Myślę, że mamy ledwie kilka lat, później zrobi się tłoczno.

Mostar

Bośnia i Hercegowina. Sąsiadka Serbii, ale bardziej znana i tłumniej odwiedzana. Decydują popularne atrakcje: piękne Sarajewo, fantastyczny Mostar i uroczy Blagaj. Do tego Medziugorie, przyciągające rzesze pielgrzymów. W efekcie, turystów z Polski jest sporo, ale są to głównie wycieczki autokarowe, w biegu odhaczające kolejne punkty na Bałkanach. Ciągle do odkrycia przez wycieczki samolotowe. My łączymy ją w jeden program: Serbia – Bośnia i Hercegowina.

Baalbek

Liban. Kiedyś był w ofercie, później zniknął, turystów wystraszyła wojna w sąsiedniej Syrii. Rok 2019 zapoczątkował wielki powrót wycieczek, również dzięki bezpośrednim połączeniom LOT-u na trasie Warszawa – Bejrut. Po latach przerwy, wiosną zeszłego roku pojechałem sprawdzić aktualną sytuację (zobacz: Liban – informacje). Turystyka kwitła, w hotelach brakowało miejsc, w bejruckiej Hamrze tłok. Korektę przyniosły jesienne antyrządowe protesty, demonstranci blokowali drogi, telewizyjne relacje zniechęcały do wyjazdu. Tuż po tym mieliśmy wycieczkę, grupa wszystko zobaczyła, bez utrudnień. Za to turystów było mniej, zwiedzało się wygodniej. Liban ma wielki turystyczny potencjał i oby tylko polityka nie szkodziła, to z Polski pojedzie wiele wycieczek i pielgrzymek.

Twierdza w Sorokach w 2019 r.

Mołdawia i Naddniestrze. Największe na świecie piwnice winne, najdalsze polskie kresy, naturalna kuchnia, folklor, dobre wina, zabytki, krajobrazy… Mimo sporej gamy atutów Mołdawii jakoś ciężko przebić się do świadomości polskiego turysty. Brakuje promocji, a i my zwyczajnie nie grzeszymy wiedzą na temat tego regionu, więc zapewne z tego powodu nie wiemy, że warto się tam wybrać. Pisałem o tym już na tym blogu (zobacz na przykład: Mołdawia), od lat prowadzę też osobny serwis: moldawia.krzysztofmatys.pl. Sporym atutem wycieczki jest możliwość odwiedzenia Naddniestrza, jednego z najbardziej tajemniczych miejsc w Europie.

Zdjęcie sprzed kilku lat, dziś ta okolica wygląda już inaczej

Gruzja. Na zdjęciu wyżej pokazana jest Cminda Sameba, czternastowieczna kamienna cerkiew, ulokowana u stóp góry Kazbek. Położony na wysokości ponad 2 tys. m n.p.m. zabytek od lat jest jedną z fotograficznych wizytówek Gruzji. Każdy chce tu być i zrobić zdjęcie. Będąc pierwszy raz, z położonego niżej miasteczka Stepancminda (Kazbegi) szedłem pieszo. Później, dziesiątki razy, z kolejnymi wycieczkami, wjeżdżałem terenówkami po wyboistej górskiej ścieżce, dostarczając niezapomnianych przeżyć tym, którzy pokonywali tę trasę pierwszy raz. Dziś, w miejsce ścieżki mamy asfaltową drogę, a na górze, przy cerkwi, spory parking. Zrobiło się wygodniej, szybciej i tłoczniej. Miejsce stało się łatwiej osiągalne, ale przez to straciło na atrakcyjności. Oczywista konsekwencja rozwoju turystyki masowej, widoczna też w innych miejscach Południowego Kaukazu. Niektórzy gniewają się na to i złorzeczą argumentując, że kiedyś było pięknie, a teraz, to już właściwie nie ma po co jechać. Jasne, dziesięć, a nawet pięć lat temu, było bardziej naturalnie i autentycznie. Miejscowi przyjmowali gości, a nie klientów, kierowali się honorem, a nie perspektywą zysku. Tak, to wszystko prawda, z tamtej Gruzji sporo odeszło i już nie wróci, ale ze względu na to, co zostało, ciągle warto tam się wybrać!

Berat, zwany miastem tysiąca okien

Albania. Kiedyś napisałem artykuł o tym, że „Albania, to nie Afganistan”. Chciałem przez to powiedzieć, że nie ma się czego bać (zła sława Bałkanów sprzed lat). Później wybuchła moda, zdecydowały konkurencyjne ceny oraz dziura na rynku, jaka pojawiła się w wyniku kryzysu w takich krajach, jak Tunezja i Egipt. Albania zapowiada się na jeden z bardziej popularnych kierunków 2020 roku. Z tym, że dotyczy to turystyki masowej, a ta ogranicza się do pękających latem w szwach nadmorskich kurortów (Saranda, Wlora, Durres). Tymczasem Albania ma dużo więcej atrakcji i wartych odwiedzenia miejsc, dlatego też dobrze nadaje się na ambitną wycieczkę objazdową.

Persepolis

Iran. Gdy piszę ten artykuł zaczyna się właśnie kolejna polityczna awantura na linii USA – Iran. W ciągu ostatnich lat przeżyliśmy ich już trochę. Niezależnie od tego, jak polskie media by nie straszyły reżimem w Teheranie, to zawsze na miejscu okazywało się, że jest bezpiecznie, miło i sympatycznie. Z Iranem jest tak, że wielu podróżników chce się tam wybrać, bo kusi magia starożytnej Persji, przyciągają tak atrakcyjne miejsca, jak Sziraz, Persepolis i Isfahan. Nie wszyscy jednak jadą, bo jedni się boją, a inni nie wiedzą, że w ogóle można. Można, przynajmniej na razie, przyszłość wygląda niepewnie, dlatego wycieczki do Iranu nie odkładałbym na później.

Czajchana na Jedwabnym Szlaku

Uzbekistan. Coraz łatwiej dostępny, coraz bardziej zatłoczony. Jeszcze niedawno niezbędne były wizy, a do ich wyrobienia sporo formalności, łącznie z zaświadczeniem o zatrudnieniu. Od kilku lat, stopniowo poluzowywano reguły wizowe, znosząc ten obowiązek ostatecznie w 2019 roku. Rząd w Taszkencie wprowadził też inne ułatwienia (więcej w artykule: Zmiany w Uzbekistanie) w efekcie czego w Samarkandzie, Chiwie i Bucharze pojawiło się więcej turystów z Zachodu. Przypadek ten jest kolejnym potwierdzeniem dobrze znanej prawdy, że warto wybierać cel wycieczki, zanim pojawi się na niego moda.

Wszystkie nasze wycieczki dostępne są na stronie internetowej Matys Travel.

Pieniądze, cz.2: Etiopia, Mołdawia, Japonia, Naddniestrze…

Wyjątkowymi pieniędzmi posługujemy się w Naddniestrzu. Plastikowe monety. Wprowadzono je niedawno. W obiegu są jeszcze poprzednie, metalowe, bardziej cenione przez miejscowych. Do tych z plastiku jakoś nie mają zbyt dużego zaufania. Tyraspol, stolica nieuznawanej republiki. Kupujemy owoce i kwas chlebowy. Sprzedawczyni na straganie z chęcią wymienia wszystkie plastiki jakie ma na dźwięczące blaszki. Mówi, że tych nowych nie lubi, że pieniądze nie powinny tak wyglądać. Podobne są do żetonów. Różne kształty. Jedynka jest okrągła, trzy ruble to kwadrat z zaokrąglonymi rogami, piątka to pięciokąt. Moneta dziesięciorublowa ma aż sześć boków. Bardziej przypominają zabawki czy też może elementy gry planszowej. Nawet przedstawione na nich postacie jakoś tracą na powadze. A przecież to twarze, które kojarzą się serio, nawet bardzo. Potiomkin, Suworow, Katarzyna II. Rosjanie, zaadaptowani na miejscowych bohaterów. W drugiej połowie osiemnastego wieku kładli podwaliny pod to, co dziś nazywamy Naddniestrzem. Przyłączyli ten obszar do imperium carów, przesądzając już wtedy o jego dalszych losach.

Naddniestrzańskie plastikowe monety

Naddniestrzańskie plastikowe monety

Przy okazji przypomina mi się historia z 2004 roku, kiedy to ukraińscy celnicy zatrzymali ciężarówkę, którą przewożono naddniestrzańskie monety wybite przez Mennicę Polską. Wybuchł mały skandal, bowiem separatystyczne Naddniestrze formalnie nie istnieje, a terytorium to zgodnie z prawem międzynarodowym należy do Mołdawii. Takie organizmy nazywa się pseudo lub parapaństwami i obkłada całym systemem obostrzeń – wśród nich są również te natury gospodarczej. Było więc wstyd przed rządem w Kiszyniowie, któremu ukraińscy celnicy przekazali nielegalny transport. Zarząd Mennicy Polskiej tłumaczył się wtedy, że nie produkował pieniędzy, ale właśnie „żetony”, mimo tego, że były to zupełnie normalne, metalowe monety.

Teren Naddniestrza jest jednym z tych obszarów, gdzie nie przydadzą się nam karty, ani płatnicze, ani kredytowe. Nie działają tam. Żaden polski, niemiecki, francuski czy amerykański bank nie może współpracować z partnerami z nieuznawanego kraju. Tak więc tylko gotówka. Choć w tym szczególnym przypadku może być plastikowa.

Wycieczka Mołdawia i Naddniestrze

Etiopia. Kiedyś jeździłem tam z wycieczkami. Były to czasy, gdy do Addis Abeby docierały nieliczne grupy turystów. W podróży na południe ważne były niskie nominały. Każdy chciał mieć ich pokaźny pakiet. Przynajmniej sto, a jeszcze lepiej dwieście lub trzysta banknotów. Był to niezbędny składnik wyprawy w okolice doliny Omo. Jeździło się tam, żeby zobaczyć ostatnie naturalnie żyjące plemiona Afryki. Najmocniej przyciągali Mursi, słynni z glinianych krążków zdobiących usta kobiet. Odwiedzaliśmy też wsie zamieszkałe przez plemiona Hamer, Konso, Ari i Banna.

Etiopia. 1 birr

Etiopia. 1 birr

Najwięcej pieniędzy wydawaliśmy wśród Mursich. Tam każdy chciał, by go fotografować. Byli natarczywi, wręcz żądali, by robić im zdjęcia. Odpłatnie oczywiście. Kosztowało to 2 birry za zdjęcie. Każdej osobie. Jeśli więc przypadkowo w kadr weszło pięć osób, to trzeba było wypłacić 10. Tyle, że jeden banknot o nominale 10 birrów nie rozwiązywał sprawy. Trzeba było podzielić sprawiedliwie, każdemu po 2 pieniążki. Nie sposób było tego unikać! Jeśli już się tam przyjechało, to trzeba było wziąć udział  w tym szaleństwie. W trakcie spotkań z turystami Mursi nauczyli się sprawdzać jaka fotografia została zrobiona! Mężczyźni są tam wielcy i silni. Bez ceregieli brali nasze aparaty i na monitorach oglądali fotografie. Nie próbowaliśmy się opierać. Co drugi na ramieniu miał kałasznikowa, a przy pasku nóż. Nad porządkiem w rachunkach czuwała staruszka siedząca na dachu jednej z chatek. Z góry wszystko widziała i skrupulatnie liczyła. Efekt był taki, że po godzinnym pobycie zostawaliśmy bez grosza. Z fotograficznego szału wyrywała nas nie kończąca się właśnie klisza fotograficzna czy rozładowane baterie, ale brak pieniędzy o niskich nominałach. Jednym z obowiązkowych punktów podróży po południowej Etiopii były więc banki. Nieduże, lokalne, w małych miasteczkach. Raz zdarzyło się nam pobrać z takiej placówki wszystkie banknoty o nominale jednego birra. Żartowaliśmy wtedy, że rozbiliśmy bank.

Na wszystkich banknotach mołdawskich jest Stefan Wielki

Na wszystkich banknotach mołdawskich jest Stefan Wielki

Jedna z największych niespodzianek? Japonia. A dokładniej fakt, że ciężko wymienić tam dolary na jeny, że można dokonać tego tylko w nielicznych punktach, że trzeba wypisywać kwity podając pełne dane paszportowe, i że jest limit wymiany na jedną osobę. Czegoś takiego prędzej spodziewałbym się w Iranie czy Rosji, ale nie tam! Wybrałem się do Japonii zupełnie nieprzygotowany, jako turysta, bez choćby elementarnej wiedzy. Głupio, ale dzięki temu przekonałem się na własnej skórze, jak bardzo wyobrażenie może rozmijać się z rzeczywistością.

Świat jest różnorodny. W przypadku pieniędzy rzecz dotyczy nie tylko w kwestii nazewnictwa i form graficznych. Zaskoczyć może nas znacznie więcej. Coś, do czego przywykliśmy w krajach dotychczas odwiedzanych wcale nie musi potwierdzić się w kolejnym. Na podstawie doświadczeń z podróży za oczywiste uznajemy rady, by na lotnisku nie wymieniać, że kurs tam jest bardzo niekorzystny. Tymczasem, są miejsca, gdzie reguła ta nie ma zastosowania. Na przykład w Gruzji. Po przylocie do Tbilisi zamieniam dolary na miejscową walutę. Kurs jest taki, jak w każdym innym miejscu.

Nepalskie rupie z nosorożcem

Nepalskie rupie z nosorożcem

W pieniądzach kryje się wiele znaczeń. Można je analizować na różnych płaszczyznach. Istotne jest choćby to, co na nich przedstawiono. Kraje dają to, co mają najlepszego. Zasłużone postaci i wyjątkowe zabytki. Zdarza się, że krajobrazy, a nawet zwierzęta. Na nepalskich rupiach są nosorożce, jaki, słonie i tygrysy. Zresztą zwierzęta często pojawiają się na banknotach różnych krajów. Nosorożce zdobią papierowe pieniądze również w Indiach, RPA, Mozambiku, Tanzanii, Sudanie, Indonezji i zapewne jeszcze w kilku innych krajach, których nie odnotowałem.

Na białoruskich rublach nie ma postaci. Kraj jest młody, bez większych państwowych tradycji, brakuje więc bohaterów, władców, wielkich i znanych na świecie artystów. Na pierwszych banknotach, obowiązujących w latach 1992 – 1999, były zwierzęta, od zająca po żubra, stąd powszechnie zwane były zajczykami. Po denominacji w 2000 r. pojawiły się nowe ruble, przedstawiające budynki, współczesne i zabytkowe, wśród nich zamki w Mirze i Nieświeżu. Aktualnie obowiązujące banknoty (te podobne do euro) wykorzystują te same motywy, zobacz poprzedni artykuł: Pieniądze. Białoruś, Kuba, Uzbekistan…

Białoruskie "zajczyki"

Białoruskie „zajczyki”

Za to na banknotach mołdawskich króluje Stefan Wielki. Na wszystkich! Od jednego do tysiąca lei (skrót międzynarodowy: MDL). W sumie na dziesięciu nominałach. Na każdym ta sama postać. Jest taki mołdawski dowcip opowiadany turystom. Jak sprawdzić czy nie wciśnięto nam podrobionych pieniędzy? Trzeba chwycić banknot za koniuszek i mocno potrząsnąć. Jeśli Stefanowi korona z głowy nie spadnie, to pieniądz jest prawdziwy.

Myślę, że w szczególnych przypadkach, w sposobie traktowania banknotów odzwierciedla się stosunek do materii jako takiej. W niektórych krajach, np. w Indiach czy Egipcie, na porządku dziennym są pieniądze zniszczone, pomięte, naderwane, a przede wszystkim niemiłosiernie brudne. Z trudnością dostrzegamy w nich jakąkolwiek wartość. Wschód – powiemy i pomyślimy od razu, że to wiele wyjaśnia. Ale na tym samym Wschodzie jest przecież Japonia, w której brudne i zniszczone banknoty są nie do pomyślenia. Tak, pieniądze to coś znacznie więcej, niż prosty środek płatniczy. W papierkach tych, i w stosunku do nich, odbija się lokalna tradycja, kultura, uwarunkowania społeczne i polityczne. Podróżujący, którzy chcą poznać kraj bardziej, niż jest to przewidziane założeniami standardowej wycieczki, mają tu spory obszar do eksploatacji.

Wycieczki dla koneserów

Wycieczka do Mołdawii

Kolejny raz przygotowuję się do wyjazdu. Tym razem jest to krótsza wycieczka, ledwie czterodniowa, organizujemy ją dla członków Polskiej Izby Turystyki, właścicieli i pracowników biur podróży. Po to, by mogli zobaczyć Mołdawię i docenić jej walory.

Mołdawia ma sporo turystycznych atrakcji, ale problem w tym, że mało kto o nich wie. Brakuje reklamy i wsparcia ze strony rządu w Kiszyniowie, stąd i zainteresowanie turystów jest niewielkie. Przyjeżdżają głównie ci świadomi, tacy, którzy dobrze wiedzą na co mogą tu liczyć. W czasie moich wyjazdów widziałem grupy z różnych regionów świata, od Francji po Japonię.

Lubię ten kraj. W ramach swoich możliwości staram się promować. Pierwszy artykuł o Mołdawii napisałem 4 lata temu. Do tej pory miał około 70 tys. odsłon.  Zobacz: Mołdawia.

Zjeździłem go w tę i z powrotem, od separatystycznego Naddniestrza po autonomiczną Gagauzję. Podróżowałem sam i jako pilot-przewodnik z grupami turystów. Jest bezpiecznie, przyjemnie i gościnnie. Uroku dodaje fakt, że jest to region słabo znany, turystów niewielu, więc mamy wrażenie jakbyśmy podróżowali po nieodkrytych jeszcze lądach. Lubię takie kierunki i jeśli tylko mogę, to wybieram właśnie je, a nie zatłoczone miejsca z listy turystycznych przebojów.

Fontanna wina w Milesti Mici

Fontanna wina w Milestii Mici. Zdjęcia z naszego Instagrama

Sporym atutem jest niewielka odległość. Lot z Warszawy do Kiszyniowa trwa mniej niż dwie godziny. Pięknie! Wsiadamy do samolotu i zanim zdążymy się znudzić, już jesteśmy na miejscu. Myślę, że powstaje coś w rodzaju nowego trendu – wycieczki do miejsc nieodkrytych, ale leżących blisko, tuż za miedzą, w obrębie Europy. Tak jest z Białorusią i Albanią. Kilka lat temu na tej fali zrodziło się olbrzymie zainteresowanie Gruzją. Wcale nie trzeba lecieć na drugi koniec świata, żeby dotknąć czegoś oryginalnego. Oczywiście, piękna jest wycieczka do Bhutanu, ale w Mołdawii też jest  ciekawie!

Cóż tam mamy, jakie są największe atrakcje?

Piwnice winne. Absolutnie bezkonkurencyjne. Ta w Milestii Mici ma 200 km podziemnych korytarzy (Księga rekordów Guinnessa). Druga jest Cricova – to 120 km piwnic i tuneli. Tu znajduje się sławna kolekcji win Hermanna Goeringa; najstarsza butelka zawiera napój z 1902 roku! Cricova słynie też z tego, że wśród tutejszych korytarzy w czasie swojej wizyty w 1966 r. zabłądził Juri Gagarin, a Władimir Putin świętował swoje pięćdziesiąte urodziny. Oczywiście miejsca te zwiedzamy, a wycieczki połączone są z degustacją win. Sama forma zwiedzania jest atrakcją. Proszę sobie wyobrazić, że po podziemnych korytarzach przemieszczamy się busami! Odległości tam są tak duże, że pieszo nic byśmy nie wskórali. Część korytarzy znajduje się kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią ziemi! Na tej głębokości znajdują się sale degustacyjne i restauracje. Więcej o tym: Mołdawia – królestwo wina.

W momencie, w którym piszę ten artykuł parlament Mołdawii wprowadza prawo, zgodnie z którym wino nie jest alkoholem! Brzmi nieprawdopodobnie, ale to całkiem trzeźwa reakcja na spadające spożycie tego trunku. W Mołdawii obowiązują antyalkoholowe regulacje (zakaz reklamy, ograniczenia sprzedaży w godzinach nocnych), na których cierpią rodzimi producenci. A, że wino w mołdawskiej gospodarce ma szczególne znaczenie (20 proc. PKB), to rządzący nie mogą sobie pozwolić na ignorowanie problemu. Skoro wino, to nie alkohol, to nie będą obejmowały go restrykcje w reklamie i sprzedaży.

Twierdza w Sorokach

Twierdza w Sorokach

Polskie kresy. Mało kto dziś zdaje sobie sprawę z tego, że I Rzeczpospolita sięgała tak daleko, aż po Morze Czarne. Mołdawscy książęta uznawali zwierzchność polskich władców (jako pierwszy hołd lenny złożył hospodar Piotr przed Władysławem Jagiełłą i jego żoną Jadwigą w 1387 roku). Jedna z ikon dzisiejszej Mołdawii – twierdza w Sorokach obsadzana była przez polskich żołnierzy (do 1699 roku). Sięgnijmy do „Pana Wołodyjowskiego” oraz „Ogniem i mieczem”. Opisywane tam wydarzenia miały miejsce między innymi na terenie dzisiejszej Mołdawii i Naddniestrza. Właśnie tam Basia spędzała miłe chwile z panem Michałem, wiedźma Horpyna więziła Helenę, a na pal wbity został Azja Tuhajbejowicz. Mówiąc wprost, jest to wyśmienite miejsce do organizacji wycieczek na sentymentalną nutę, ale też dobra okazja, by przypomnieć interesujące momenty naszej historii.

Mieszanka kultur i cywilizacji. Przez terytorium dzisiejszej Mołdawii przebiegała granica cesarstwa rzymskiego. Do dziś przetrwały fragmenty wałów Trajana. Świat śródziemnomorski ścierał się tu z Barbarią. W średniowieczu konkurowały trzy siły: napływająca z Polski i Węgier kultura łacińska, bizantyjskie prawosławie i islam przyniesiony przez Turków. Na przełomie XIX i XX wieku obszar rozdzierany był pomiędzy tworzącą się właśnie Rumunię i zajmującą nowe obszary Rosję. Efekt tych wpływów mamy dziś w postaci podziału na przynajmniej częściowo prozachodnią Mołdawię, będące pod rosyjskim wpływem Naddniestrze oraz sympatyzującą z Turcją autonomiczną Gagauzję – region ten to ewenement na europejską skalę. Gagauzi są albo sturczonymi Bułgarami, albo Turkami poddanymi słowiańskim wpływom. Mają swój język, hymn, godło i flagę. Więcej o tym w artykule Gagauzja.

Wielość tradycji przejawia się niemal we wszystkich aspektach życia, również w kuchni i architekturze. Ta ostatnia najznamienitszą formę wykształciła w czasie, gdy głównym architektem Kiszyniowa był słynny Aleksander Bernardazzi. Umiejętnie łączył styl włoski z lokalnymi elementami. Wzniesione przez niego budynki stanowią ozdobę mołdawskich miast, ale znajdziemy je też w pobliskiej Odessie.

Krajobraz w Starym Orhei

Krajobraz w Starym Orhei

Kulinaria to duży atut Mołdawii. Kuchnia oparta jest na naturalnych i ekologicznych składnikach. Stosunkowo prosta, w sporej części wywodząca się z tradycji chłopskiej. Jest tym, czego przybysz z Zachodu, zmęczony chemią i przemysłowymi udziwnieniami, potrzebuje i co z pewnością doceni. Na stole ląduje kukurydziana mamałyga, na naszych oczach pocięta na kawałki cienką nitką, do tego kilka kawałeczków usmażonego mięsa i gęsta, prawdziwa śmietana. Cóż więcej trzeba? No, może kieliszek wina. I jest pysznie! Z czasem nabieramy wprawy i wiemy w jakim regionie kraju o co poprosić. W Sorkach w restauracji niedaleko twierdzy dają pyszne sarmale, czyli małe gołąbki zawijane w liście winogron. W Gagauzji cieszymy się lokalnymi daniami z baraniny. W Kiszyniowie wiemy, gdzie można naprawdę dobrze zjeść i, że najlepszą kiełbasą jest Moskiewska – z dodatkiem koniny i dużymi ziarnami pieprzu.

Naddniestrze, czyli kraj, który oficjalnie nie istnieje. Ma granice, rząd, policję, walutę, ale zgodnie z prawem międzynarodowym to wszystko jest nielegalne. Paradoks parapaństwa. Podobną sytuację mamy w Górskim Karabachu (między Armenią i Azerbejdżanem). Ludzie ciekawi świata, turyści z ambicjami poznania i zrozumienia, szukają takich miejsc. Dlatego przekraczamy nieuznawane przez nikogo granice, fotografujemy formalnie nieistniejące flagi i godła oraz budynki rządów, których jakoby nie ma. Otrzymujemy wizy, których nikt nie można wydawać. Prawda, że brzmi intrygująco?!

Stolicą Naddniestrza jest Tyraspol (stolicą oczywiście nieuznawaną). Miasto warto odwiedzić choćby tylko po to, żeby móc powiedzieć, że się tam było! Jest ciekawie. Wielki pomnik Lenina, naddniestrzańskie ruble, szerokie aleje, i wytwórnia znanych koników Kvint. Parapaństwo jest zasilane finansowo przez Rosję, odgrywa określoną rolę w polityce regionu, ale wbrew obiegowym opiniom („skansen komunizmu”) jest dość nowoczesne i dobrze utrzymywane, a jego stolica wygląda lepiej niż spora część Mołdawii i Ukrainy. Osobom zainteresowanym tym fenomenem polecam artykuł: Naddniestrze. Lenin w Tyraspolu.

A jak jest naprawdę przekonają się ci, którzy tam pojadą. Naprawdę warto!

Wycieczka Mołdawia i Naddniestrze

Ranking najmniej popularnych krajów

Dokąd warto pojechać? Jaki kraj wybrać i gdzie spędzić urlop? Zbliżający się początek roku sprzyja układaniu planów, również tych wakacyjnych.

Wiele osób kieruje się modą i stawia na kierunki cieszące się największą popularnością. Znaczenie mają publikowane rankingi najchętniej odwiedzanych miejsc oraz prognozy na nadchodzący rok. Jeśli chodzi o te ostatnie, to ich wielkim mankamentem jest fakt, że najczęściej są tłumaczeniami zagranicznych doniesień. Jeśli taki ranking powstał w USA lub Wielkiej Brytanii, to oczywiście nijak się ma do polskich warunków. Nasi turyści dysponują zupełnie innym portfelem i możliwościami. Różnimy się też preferencjami. Zatem jeśli na jakimś portalu widzicie wielki tytuł o treści „Najlepsze kierunki podróży w 2016 roku”, to podejdźcie do tematu z dystansem. Bo może się okazać, że na czołowych miejscach znajdziecie Botswanę, Filipiny i Urugwaj. Po takiej lekturze nic, tylko jechać!

Gościnna Mołdawia

Gościnna Mołdawia

Modę nakręca też kino i telewizja. Pamiętam szał związany z filmem Vicky Cristina Barcelona. Całkiem udana reklamówka nakręcona przez Woody’ego Allena zaowocowała zwiększoną ilością zapytań również w polskich biurach podróży. Głównie panie pytały o wakacje w Barcelonie.

Cóż, akurat w tym przypadku turystyka nie różni się od innych dziedzin gospodarki. Jak powszechnie wiadomo reklama jest dźwigną handlu. Dobry przykład stanowi Gruzja, która odniosła imponujący sukces. W krótkim okresie nastąpił duży wzrost popularności kraju wśród zagranicznych turystów. Zmienił się też jego wizerunek. Co interesujące osiągnięto to niewielkimi nakładami finansowymi.

Są kraje rzadko odwiedzane tylko ze względu na brak reklamy. Jeździ tam mało turystów, bo mało kto wie, że warto. Czasami dzieje się tak również ze względu na nie najlepszy wizerunek. To nic, że już od wielu lat obraz ten nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i że kraj zdążył się mocno zmienić.

Popatrzcie przychylniej na takie właśnie miejsca. Niejedno z z nich jest bardzo wdzięcznym celem wycieczki. Świadomie wybieram takie właśnie kierunki. Stały się również specjalnością naszego biura. Są to m.in. Armenia, Mołdawia, Białoruś i kraje bałkańskie.

Z uwagą przyjrzałem się wyjątkowemu rankingowi. Przedstawia on najrzadziej odwiedzane kraje Europy. Zestawienie takie opracowała Światowa Organizacja Turystyki Narodów Zjednoczonych (UNWTO). Pierwsze dwa miejsca zajmują i Liechtenstein i San Marino. To akurat nic zaskakującego, ponieważ są to bardzo małe państwa, nawet bez własnych lotnisk. Ale na trzecim miejscu jest Mołdawia, którą w 2014 roku odwiedziło tylko 94 tys. osób. To mało, zważywszy na duży potencjał kraju. Mołdawia ma wiele turystycznych atrakcji, część z nich to światowa czołówka, jak chociażby największe piwnice winne w Milestii Mici i w Cricovej! Tyle, że mało kto o nich wie. I to jest problem tamtejszej turystyki. Jeżdżę do Mołdawii od kilku lat. Jest ciekawie, przyjemnie i bezpiecznie. Dodatkową atrakcję stanowi obszar autonomicznej Gagauzji i separatystyczne Naddniestrze, funkcjonujące na zasadzie parapaństwa. Kierunek ten mogę polecić zarówno turystom indywidualnym, jak i grupom. Świetnie nadaje się na zorganizowanie wyjazdu firmowego czy hucznej imprezy (dobra kuchnia i wino). Ze względu na to ostatnie jest świetnym miejscem dla enoturystyki.

Białoruś. Zamek w Mirze

Białoruś. Zamek w Mirze

Na czwartym miejscu rankingu znalazła się Białoruś, z liczbą 137 tys. turystów w 2014 roku. Kraj jest duży, ze sporym potencjałem i ustabilizowaną sytuacją. Ze względu na polskie kresy, Mickiewicza i Orzeszkową, powinna przyciągać wiele wycieczek przede wszystkim z naszego kraju. Dlaczego zatem tak mało osób ją odwiedza? Decyduje negatywny wizerunek. Turyści boją się Białorusi. Jeśli obawy mają Polacy, to co dopiero Francuzi czy Hiszpanie. Na Białorusi byłem wielokrotnie. Z racji położenia Białegostoku specjalizujemy się w tym kierunku organizując sporo wycieczek. Jak tam jest? Bezpiecznie i gościnnie. Wyolbrzymione są opinie na temat tamtejszej biurokracji i utrudnień wizowych. Śmiało można jeździć! Polecam artykuły z tego bloga, np. Wycieczka do Grodna.

W pierwszej dziesiątce znalazły się też Bośnia i Hercegowina (536 tys. odwiedzin) oraz Serbia (1 mln turystów). O potencjale Bałkanów pisałem w poprzednim artykule (Biura podróży stawiają na Bałkany). Na pewno warto spojrzeć bardziej życzliwym okiem na ten region. I to nie tylko na bardzo popularną Chorwację czy modną Czarnogórę. Duży potencjał ma chociażby Albania.

Po co podążać za tłumem i jeździć tam, gdzie wszyscy?! Mniej się zobaczy, a liczyć można co najwyżej na utrudnienia. Właśnie coś takiego zaczyna się teraz na Kubie. Nagle pół świata chce tam pojechać. Podobną eksplozję zainteresowania mamy w przypadku Iranu. Wystarczyło, że europejskie telewizje podały, iż Iran otwiera się na turystów, by do biur podróży napłynęły pytania o wycieczki. W wyniku tego w Iranie ceny rosną i coraz trudniej o miejsca w samolotach. Co nie oznacza, że nie polecam Iranu. Wręcz przeciwnie! Turystycznie kraj jest bardzo atrakcyjny. Tylko nie liczcie już na to, że nie będzie tłumów. Zobacz: Iran. Relacja z wycieczki.

Tym bardziej warto pomyśleć o mniej popularnych krajach?! Póki jeszcze czas, zanim nie rozwinęła się tam turystyka masowa. Czekają na koneserów potrafiących docenić niepowtarzalne i pełne uroku klimaty.

Artykuł: Mołdawia nieznana.

Enoturystyka. Podróże z winem w tle

Takie wycieczki zyskują na popularności. Rośnie kultura winiarska, a wraz z nią zapotrzebowanie na tego typu wyjazdy. Ci, którzy mają już za sobą Francję i Włochy, rozglądają się za nowymi kierunkami. W artykule tym chciałbym zwrócić uwagę na trzy bardzo interesujące kraje. Dla każdego winiarza wręcz obowiązkowe!

Winobranie w Kachetii, gruzińskiej stolicy wina

Winobranie w Kachetii, gruzińskiej stolicy wina

Gruzja

Ojczyzna wina! Udomowienie winorośli i umiejętność wytwarzania szlachetnego trunku nastąpiły na Południowym Kaukazie. Gruzja szczyci się siedmioma tysiącami lat winiarskich tradycji! Nadal praktykowany jest tu najstarszy znany sposób wytwarzania wina. W zakopanych w ziemi glinianych kwewri trunek dojrzewa przez całą zimę nad osadem z pestek i skórek. W ten sposób powstaje klasyczne gruzińskie wino tetri, czyli „białe”. Odwiedzamy winnice, przyglądamy się procesowi produkcji i testujemy różne rodzaje trunków. Chętni mogą spróbować picia z rogów. Dopełnieniem degustacji jest czacza – mocny alkohol robiony z winogronowych wytłoczyn. Więcej o specyfice gruzińskiego wina.

Nie ma Gruzji bez supry, czyli uczty z toastami wygłaszanymi przez tamadę. Miejscowa kuchnia jest wyśmienita. Jeśli jedziemy do Gruzji, to również po to, by spróbować narodowych dań. W przerwie warto posłuchać gruzińskiej muzyki i obejrzeć pokaz narodowych tańców.

Przykładowy program wycieczki: Gruzja – szlakiem wina.

Armenia

Razem z Gruzją dzierży miano ojczyzny wina. W niewielkiej miejscowości Areni archeolodzy odnaleźli pozostałości najstarszej na świecie wytwórni (ma 6 tys. lat!). Ciekawostką jest to, że wino robi się tam do dziś. Odwiedzamy Areni i degustujemy tamtejsze trunki. Zwiedzamy również słynną fabrykę koniaków (brandy) Ararat w Erywaniu.

Przyjemność enoturystyki

Przyjemność enoturystyki

Będąc w Armenii warto też spróbować cieszących się olbrzymim szacunkiem domowych trunków, w tym przede wszystkim tutowki, czyli okowity wytwarzanej z owoców morwy. Na szczególną uwagę zasługuje Arcach – tutowaja wodka po 3 latach dojrzewania w dębowych beczkach. Najlepsza pochodzi z Górskiego Karabachu.

Specjalnością Ormian jest również wino z granatów.

W trakcie wizyty w Armenii nie powinno zabraknąć tradycyjnej muzyki i miejscowej kuchni.

W przypadku Południowego Kaukazu znaczenie ma również to, że podstawą produkcji są miejscowe, endemiczne szczepy. W Armenii i w Gruzji nie zadomowiły się europejskie odmiany. Jest to więc zupełnie inny winiarski świat. Oryginalny i bardzo interesujący.

Mołdawia

Miłośnicy wina powinni wybrać się do Mołdawii. Znajdują się tam dwie największe na świecie piwnice winne. Milesti Mici ma ponad 200 km podziemnych korytarzy, a druga w kolejności Cricova, to 120 km piwnic i tuneli. Zwiedzamy je jeżdżąc po nich samochodami! Ozdobą Cricovej jest również jej imponująca kolekcja, najstarsze wino pochodzi z 1902 roku!

Fontanna wina w Milesti Mici

Fontanna wina w Milesti Mici

Degustujemy królewskie wino Negru de Purcari. Od wielu lat trafia na stół Elżbiety II. Czerwone, wytrawne; swój wyrazisty i oryginalny smak zawdzięcza dodatkowi gruzińskiego szczepu saperawi. Odwiedzamy też małe, tradycyjne winiarnie. Próbujemy wina domowego – oczywiście w towarzystwie wyśmienitych potraw miejscowej kuchni. Więcej o mołdawskim winiarstwie.

Będąc w Mołdawii można wybrać się również do Naddniestrza, nie uznawanego przez świat para-państwa. W jego stolicy, Tyraspolu, znajduje się znana wytwórnia koniaków Kvint. Zwiedzamy zakład, degustujemy i kupujemy.

…………………………………….

Kolebką winiarstwa jest Południowy Kaukaz. Tam wszystko się zaczęło. Pierwszy był Noe. To on na stokach Araratu miał zasadzić pierwszą winnicę. Więcej na ten temat w artykule: Gruzja i Armenia – ojczyzna wina. Tradycje winiarskie trwają przynajmniej od 7 tysięcy lat! Żadne inne miejsce na świecie nie ma takiej historii. To tam zachowały się wyjątkowe endemiczne szczepy i unikatowe metody wytwarzania wina w glinianych kwewri (kvevri). Do tej dwójki dodałem Mołdawię. Dlaczego? Ponieważ zasługuje na uwagę, a w Polsce jest mało znana. Do tego ciężko u nas o dobre mołdawskie wina. Łatwiej znaleźć je tam, na miejscu, w niewielkich, a bardzo dobrych winnicach, takich jak Purcari. No i te olbrzymie piwnice. Kilometry wykutych w skale korytarzy, po których poruszamy się busami! Naprawdę warto to zobaczyć!

Święto wina w Kiszyniowie

Polecamy też wycieczkę: Chile – Argentyna. Winnice „Nowego Świata”.

Nasz kanał na YouTube

– filmy z Armenii, Gruzji, Mołdawii…

Zobacz też artykuł: Enoturystyka. Wino i podróże.

 

Para-państwa

Przy okazji wydarzeń na Krymie przypominamy sobie historię Naddniestrza, Górskiego Karabachu, Abchazji i Południowej Osetii. Dziennikarze używają ich jako punktów odniesienia. Ileż to razy można było usłyszeć, że Putin realizuje wariant abchaski. Albo, że Krym stanie się dla Ukrainy tym, czym Naddniestrze dla Mołdawii.

Naddniestrze. Pomnik Lenina w Tyraspolu

Jeździmy tam od lat. Karabach odwiedzamy przy okazji wycieczki do Armenii, a Naddniestrze łączymy z Mołdawią i Odessą. Przekraczamy nieuznawane przez nikogo granice, fotografujemy formalnie nieistniejące flagi i godła oraz budynki rządów, których jakoby nie ma. Otrzymujemy wizy, których nikt nie ma prawa wydawać. Ot, jeden z paradoksów świata. Turyści oczekujący czegoś więcej niż plaża i all inclusive lubią tropić takie tematy. W ich poszukiwaniu mogą przemierzać cały świat. W tym przypadku nie trzeba daleko, te miejsca są w Europie.

flaga_górskiego_karabachu

Flaga Górskiego Karabachu

Wiemy, że pełnią określoną rolę w polityce regionu, że dzięki nim swoje interesy rozgrywa Moskwa. Za ich pomocą utrudnia życie Mołdawii, Gruzji i Azerbejdżanowi. Kreml wykorzystuje je do sabotowania prozachodniego tendencji Kiszyniowa i Tbilisi. Dlatego też quasi-państwa stale goszczą w mediach. Ostatnio mocnej ze względu na ukraińskie wydarzenia. Pojawiają się też informacje o Gagauzji – zapomnianym regionie Mołdawii.

Gdybyśmy mieli poprzestać na powierzchownych doniesieniach, to moglibyśmy dojść do wniosku, że są to jakieś straszne miejsca, w których spotka nas tylko bieda, korupcja i przestępczość. A tak w ogóle, to lepiej omijać je z daleka. Czarne plamy na mapie i nieszczęście dla świata.

Na granicy Gagauzji

Właśnie z tego względu warto tam pojechać. Żeby zobaczyć, że jest inaczej. Niezależnie od tego w co uwikłane są rządy tych niby państw, to przecież żyją tam ludzie. Tacy, jak my. Chcą zarabiać, kupować modne rzeczy, bawić się i jeździć na wycieczki. Z uśmiechem patrzę na reakcję turystów, którzy wjeżdżają do Naddniestrza czy Karabachu pierwszy raz. Są zaskoczeni, że jest tam „tak normalnie”. No, a jak ma być?! Na szczęście to nie jest miejsce takie jak Strefa Gazy. To nie obóz i więzienie. Będąc tam łatwo odnieść wrażenie, że to kraj jak wiele innych. Ani lepszy, ani gorszy, ot średnia tego regionu. Tyle, że nieuznawany przez cały świat. Mimo tego, że w rzeczywistości ma swoje terytorium, granice, armię, policję, walutę i władze (bywa, że wybrane demokratycznie!).

herb_naddniestrza

Na ulicy Tyraspola

Ciekawe to bardzo. Dlaczego więc świat ich nie uznaje? Bo to naruszyłoby interesy krajów od których się odłączyły. Bo stworzyłoby niebezpieczny precedens, groźny dla wielu innych regionów świata, od Chin po Hiszpanię. Wystarczy zdać sobie sprawę w jak trudnej sytuacji dziś postawiony został Zachód przez swoją decyzję sprzed kilku lat o uznaniu Kosowa. Teraz Rosja i Krym powołują się na ten precedens.

Twierdza w Benderach, Naddniestrze

Dlatego też świat pilnuje pozorów, przestrzegając chociażby norm językowych. I tak, w żadnych oficjalnych dokumentach i wystąpieniach sprawującego władzę w niby-państwie nie można nazwać prezydentem, a jedynie „liderem nieuznawanego Naddniestrza”, a człowieka, który de facto jest ministrem spraw zagranicznych nazywać można co najwyżej „szefem służby zagranicznej”. Takie dyplomatyczne konwenanse. Czemuś służą? Między innymi potrzebie symbolicznego ukarania władz terytorium, które zechciało być państwem.

W Górskim Karabachu. Płot z tablic rejestracyjnych z czasów Azerskiej Republiki Radzieckiej

Trudniej mają mieszkający tam ludzie. Skoro nikt nie uznaje ich kraju, to nie uznaje się też tamtejszej poczty, banków i sieci telefonii komórkowej (i w związku z tym, nie można z nimi współpracować). W Tyraspolu, stolicy Naddniestrza, prowadzimy wycieczki do urzędu pocztowego. Żeby podróżnicy mogli kupić na pamiątkę wyjątkowy znaczek pocztowy – taki, którego nie uznaje żadna poczta na świecie poza Naddniestrzem. Jeśli ktoś chce wysłać stąd pocztówkę do Polski musi nakleić na kartkę znaczek mołdawski. Ten nasza poczta zaakceptuje. Naddniestrzańskiego już nie. Nie są uznawane też tamtejsze dokumenty. Dlatego wielu mieszkańców takich regionów przyjmuje paszporty krajów sąsiednich. Dopiero wtedy mogą podróżować po świecie. Naddniestrzanie mają dokumenty rosyjskie, mołdawskie i ukraińskie. Ich własne są nic niewarte.

Stepanakert, pomnik „My i nasze góry” stał się symbolem Karabachu

Lubię odwiedzać te miejsca. Mają swój urok. Górski Karabach to piękne góry i magia miejsca na końcu świata, gdzie dojechać trudno i trafia mało kto. Znacie kogoś, kto tam był? Prawda, że to oryginalny cel wycieczki?! Z rytuałem przekraczania granicy i odbierania wizy w tamtejszym „Ministerstwie Spraw Zagranicznych”. Co ciekawe, bez żadnej biurokratycznej mordęgi, łapówek i utrudnień. Kulturalnie i bezpiecznie. Europa. Podobnie jest w Naddniestrzu. Stołeczny Tyraspol to ciekawe miejsce. Z jednej strony Lenin na głównym placu miasta, z drugiej nowoczesny czterogwiazdkowy hotel, w którym nocujemy i wizyta w wytwórni doskonałych koniaków Kvint. Prawie Ameryka… tyle, że utrzymywana z rosyjskich dotacji. Polecam!

Wycieczka do Mołdawii

Zobacz też artykuł: Lenin w Tyraspolu

Ukraina i Mołdawia

Właśnie wróciliśmy z wycieczki. W programie Odessa, Mołdawia i Naddniestrze. Interesujące zestawienie. Jest to obszar położony blisko Polski, ale jeszcze niezbyt popularny wśród naszych turystów.

Akerman

Białogród Dniestrowski (Akerman)

Na Ukrainę jeździ się raczej do Lwowa, Kijowa, na Krym i szlakiem polskich twierdz nadgranicznych. Znacznie mniej popularna jest Odessa. Niesłusznie. Samo miasto jest ciekawe, warto je odwiedzić (zobacz artykuł Odessa). A chyba jeszcze bardziej interesujące są jej okolice. W pierwszej kolejności leżący nad deltą Dniestru Białogród Dniestrowski. To tu znajdowały się opiewane przez Mickiewicza stepy Akermanu. W Białogrodzie zwiedzić należy twierdzę, a w drodze powrotnej zajrzeć do winnicy Szabo (oferuje całkiem dobre wina). Kupiona i unowocześniona przez Gruzina produkuje m.in. białe wina wytwarzane w glinianych kwewri. Turystyka winiarska jest coraz bardziej atrakcyjnym tematem. Szkoda, że w Polsce ciągle zapatrzeni w inne strony świata nie doceniamy win ze wschodu. Gruzja i Mołdawia mają do zaoferowania wyjątkowe, bardzo dobrej klasy trunki. Oczywiście trzeba wiedzieć, co wybrać. Specyfiki, które znajdujemy na półkach popularnych polskich sklepów niekoniecznie oddają bogactwo tych krajów. Również Ukraina coraz śmielej staje w szranki. Do zaoferowania ma wina z Szabo i bardziej znane masandryjskie z Krymu. Zobacz artykuł: Enoturystyka – podróże z winem.

Wilkowo

Niewielka miejscowość skrywa się gdzieś na końcu świata. Położona 250 km od Odessy (słabe drogi) tuż przy granicy z Rumunią przyciąga tylko specjalnych gości. Tych, którzy chcą zobaczyć deltę Dunaju i mieszkających tu lipowan – wyznających prawosławie staroobrzędowców o bogatej historii i ciekawym folklorze. Długa droga między Odessą a Wilkowem daje możliwość ujrzenia prawdziwej ukraińskiej prowincji. Mijamy wsie, w których ludzie utrzymują się z dorywczej pracy i przydomowej hodowli drobiu. Dawno nie widziałem tylu gęsi. Dorodne, odkarmione, całymi stadami zalegają ogrody i przydrożne pasy. Sprzedawane są następnie na bazarze w Odessie. Wielu mieszkańców miast nie stać na żywność ze sklepów. Ratunkiem są znacznie tańsze targowiska. Część rodzin pomaga sobie jeszcze inaczej. Idą do pracy na wsi (w ramach urlopu na przykład). I za kilka dni pomocy przy wykopkach otrzymują zapas ziemniaków.

wilkowo_gospodyni_krzysztofmatys

Gospodyni w Wilkowie

Nazwa Wilkowa pochodzi od widelca (ros. „wiłka”). Dunaj przed ujściem do morza rozgałęzia się, tworząc formę, która miejscowym kojarzyła się właśnie z widelcem. Jest to druga pod względem wielkości europejska delta i największy transgraniczny obszar chroniony. Uczestniczą w nim aż cztery państwa: Ukraina, Rumunia, Mołdawia oraz Bułgaria. Co tu oglądamy? Atrakcją jest rejs łodzią po kanałach delty. Turyści z naszej wycieczki nazwali to miejsce Mekongiem, bo klimat rzeczywiście podobny. Właściwie wszystko jest tu na tyle oryginalne, że stanowi turystyczny rarytas. Obiad ze świeżo złowionych olbrzymich karpi, domowe wino, gospodyni w dowcipny sposób zmuszająca każdego żeby zjadł i wypił oraz muzyka i tańce ludowe, którymi powitano nas w przystani i odprowadzono do autokaru.

Mołdawia

Przejście graniczne między Ukrainą a Mołdawią znajduje się o godzinę jazdy z Odessy. Miasto i jego port lotniczy (bezpośrednie połączenia z Warszawy) są dobrą bazą wypadową w kierunku Mołdawii – kraju, który śmiało można nazwać ostatnim nieznanym europejskim lądem. A od granicy do Kiszyniowa jest już tylko 140 km. Drogę między Odessą, a stolicą Mołdawii można więc pokonać  w cztery godziny. W połowie trasy warto zatrzymać się w Purcari. Znajduje się tu jedna z lepszych mołdawskich winnic. Niewielka, nowoczesna wysyła w świat interesujące trunki. Przez lata Negru de Purcari trafiało do Wielkiej Brytanii na stół Elżbiety II! Dlatego zwą tu je królewskim winem.

O Mołdawii można by napisać sporo. Zainteresowanych tym krajem zapraszam tu: moldawia.krzysztofmatys.pl. O największych turystycznych atrakcjach można przeczytać też w artykule Mołdawia.

Mołdawia. Fot. Krzysztof Matys

Mołdawski krajobraz

Wkrótce Kiszyniów mocniej przyciągnie naszą uwagę. Tym razem chodzi o politykę. Pod koniec listopada w Wilnie odbędzie się szczyt Partnerstwa Wschodniego. Spotkanie to przygotowywane jest od dawna. Cel to kolejny krok na drodze integracji europejskiej. Planowano, że w Wilnie Ukraina podpisze umową stowarzyszeniową z Unią Europejską, a Armenia, Gruzja i Mołdawia taką umowę parafują. Zaskoczeniem dla unijnych polityków  było nagłe wycofanie się Armenii. Pozostałe kraje od kilku miesięcy są poddawane intensywnym rosyjskim naciskom. Mołdawia jest w trudnej sytuacji. Rząd w Kiszyniowie chce parafować umowę, ale uzależniony jest od rosyjskiego gazu. Wicepremier Rosji straszył niedawno nadchodzącą zimą. W trakcie tej wycieczki rozmawiałem z miejscowymi. Obawiają się, że będą marzli, i że w odwecie za prozachodni kierunek Moskwa zamknie granice dla Mołdawian pracujących w Rosji oraz wstrzyma import wina. Szczyt w Wilnie będzie bardzo interesującym wydarzeniem. Mołdawii życzę jak najlepiej. Dobrze by było gdyby ten piękny kraj doczekał się w końcu lepszych czasów.

Zobacz film o turystycznych atrakcjach Mołdawii.

Tyraspol. Lenin. Fot. Krzysztof Matys

Pomnik Lenina przed siedzibą rządu w Tyraspolu

Na drodze do Unii Europejskiej Mołdawia napotyka jeszcze jedną przeszkodę. Chodzi oczywiście o Naddniestrze, quasi-państwo formalnie podlegające rządowi w Kiszyniowie. W rzeczywistości jest to niezależna republika. Posiada swój rząd, prezydenta, walutę, armię i granice. Korzysta z rosyjskiego wsparcia. I nie wybiera się do UE.  Dla nas Naddniestrze stanowi jedną z  turystycznych atrakcji regionu. Odwiedzić trzeba je koniecznie. Jest bezpiecznie, granice z Mołdawią przekracza się bez żadnych trudności. Nad stołecznym Tyraspolem opiekę sprawuje Lenin, a miejscowy Kvint słynie z przednich koniaków. Ale to już temat na inną opowieść. Więcej w artykule: Naddniestrze. Lenin w Tyraspolu.

Wycieczka do Mołdawii i Naddniestrza

Odessa

Są dwa miasta o tej samej nazwie. Leżą obok siebie. Blisko. Bywa nawet, że zachodzą jedno na drugie. Przenikają się i łączą tworząc przedziwny organizm. Czasem odwrotnie – zderzają się. Niby są razem, ale tak do siebie nie pasują, że wręcz niedorzecznością byłoby posądzanie ich o jakiekolwiek związki. To Odessa.

odessa_pasaz_krzysztof_matys

Pasaż

Najpierw zobaczyłem Odessę starą. Przygarbioną i bezsilną. Wiekowe domki, nieremontowane od dziesięcioleci przyciskają się do nierównych chodników. Jakby ze wstydu chciały się w nich schować. Całe ulice wyglądają w ten sposób. Przed upałem chronią je kasztanowce i platany. Krajobraz właściwy tej części świata. Znamy dobrze tego typu miasta. Są domeną obszaru byłego ZSRR.

Wszystko to razem, mimo oczywistej biedy i niedostatków nie przeraża. Jest w tym jakiś urok. Może przez sam kontrast do naszego, zachodniego, wyremontowanego i uładzonego świata. Lubię takie miejsca. Szukam ich. Tak zwane „gorszy światy” są ciekawsze. Wbrew pozorom maja więcej do zaoferowania. Za starymi, osypującymi się tynkami jest coś jeszcze, coś ważnego. Bardzo ludzkiego.

Są na świecie takie miejsca. Życie kwitnie mimo rozsypujących się budynków. Ludzie przywykli do takiego stanu i przestali zwracać na to uwagę. Bo co innego mogliby zrobić? Trwają. Sytuacja została oswojona. Żyć, brać śluby i urządzać pogrzeby można i wśród odpadających tynków.

odessa_opera_krzysztof_matys

Opera

Ale jest i druga Odessa. Odważna i ekspansywna. Głośna. Nic sobie nie robi z przylegających biednych dzielnic. Centrum rządzi! To obszar położony najbliżej słynnych Schodów Potiomkinowskich. Nadmorski bulwar jest ślicznym deptakiem, tu jest trochę ciszej i spokojniej, niewielka enklawa w turystycznym rozgardiaszu. Na ławeczkach, w cieniu rozłożystych drzew, odpoczywają starsze osoby. Ale już kawałek dalej zaczyna się królestwo rozrywki. Pełno tu dobrych restauracji. Kawiarniane ogródki wyszły na chodniki (wcześniej zbudowano je od nowa, na tych starych nie dałoby się ustawić niczego). Najgłośniejsze są dwie ulice, Deribasiwska i Katerynska.

Odessa jest młodym miastem. Ma nieco ponad 200 lat. Choć w starożytności istniały tu greckie osady handlowe, a później, w okresie średniowiecza, niewielkie porty i twierdze (na początku XV wieku pod kontrolą Wielkiego Księstwa Litewskiego!) to dziś nie ma po tym śladu. Odessa może nas zauroczyć pałacami i kamienicami pochodzącymi z XIX i z początku XX wieku! Część z nich to architektoniczne perełki. Jak rewelacyjna secesja!

odessa_nowa_giełda

Nowa Giełda

Wizytówką Odessy jest imponujący budynek opery. Wzniesiony w latach 1884 – 1887 przez znanych wiedeńskich architektów Fellnera i Helmera, robi spore wrażenie. Mnie najbardziej do gustu przypadła Nowa Giełda. Piękny gmach z końca XIX w. we florentyńskim stylu zaskakuje swoją architekturą. Dziś mieści się tu filharmonia. W skrzydle bocznym znajduje się przyjemny kawiarniany ogródek – najlepsze zdjęcia budynku można zrobić właśnie stąd.

Odessa jest miastem nastawionym na rosyjską turystykę. Ceny jak w zachodniej Europie, a nawet wyższe! A standard niekoniecznie. Różny. Za dobry hotel trzeba dobrze zapłacić. Czy warto? Warto!

Zobacz też artykuł: Ukraina i Mołdawia.

Armenia, Gruzja i Mołdawia w Białymstoku

 

Serdecznie zapraszam! Będę opowiadał o Armenii, Gruzji i Mołdawii.

VIII Podlaskie Targi Turystyczne. Sobota, 18 maja o godz. 11.00.

krzysztof matys targi turystyczne białystok

W turystyce potrzebujemy nowych miejsc. Spora część klientów zainteresowanych podróżami kieruje uwagę w stronę atrakcyjnych nowości. Od kilku lat z dużej popularności cieszy się Gruzja. Wzrost zainteresowania tym krajem przerósł wszelkie oczekiwania. Podobnie zaczyna się dziać z Armenią. Mołdawia jest o krok za nimi… I Armenia i Mołdawia, mają tak wiele turystycznych atrakcji, że bez wątpienia mogą powtórzyć komercyjny sukces Gruzji.

Więcej o turystycznych walorach Mołdawii oraz Armenii.

Artykuł „Moda na Gruzję”.

 

Strona 1 z 2

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén