Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: ustawa deregulacyjna

Deregulacja. Pilot wycieczek

Ustawa deregulacyjna stała się rzeczywistością. Na razie sejmową. Teraz kolej na Senat i podpis prezydenta. Nowe rozwiązania wejdą w życie po 30 dniach od uzyskania aprobaty prezydenta. Są więc szanse, że w już czasie zbliżających się wakacji, osoby wykonujące pracę pilota i przewodnika będą mogły to robić bez żadnych licencji.

Trwało to ponad rok. W marcu 2012 Ministerstwo Sprawiedliwości ogłosiło plan uwolnienia zawodu pilota wycieczek i przewodnika turystycznego. Na tym blogu znajduje się kilka artykułów na ten temat: „Pilot bez licencji” 7 marca 2012; „Pilot według Gownia” 19 marca 2012.

Obie funkcje znalazły się w pierwszej transzy deregulacyjnej. Między innymi obok notariusza, pośrednika nieruchomości, adwokata, taksówkarza…

Każde ze środowisk broniło swoich pozycji. Minister Gowin przyznawał, że najbardziej zaskoczony został silną akcją lobbingową ze strony przewodników turystycznych. Przez kilka ostatnich miesięcy posłowie PiS i SLD w sejmowej komisji próbowali zablokować reformę tych dwóch zawodów. Ku zaskoczeniu sporej części branży (w tym moim) lobby pilocko-przewodnickie wykorzystało do swojej akcji również Polską Izbę Turystyki. Do samego końca nie było wiadomo czy oba turystyczne zawody zostaną uwolnione. Decydujące było głosowanie nr 108. Odrzucono w nim poprawki posła Tadeusza Dziuby (PiS). Ich ideą było utrzymanie egzaminów dla pilotów i przewodników (de facto utrzymywałoby to regulację obu zawodów). Dotychczasowych obostrzeń, ograniczających dostęp do zawodu broniło SLD, PiS i część posłów koalicyjnego PSL! Blokującą reformę poprawkę posła Dziuby odrzucono dzięki wsparciu 35 posłów Ruchu Palikota. To bardzo ciekawe, ponieważ w głosowaniu nad całą ustawą deregulacyjną RP był przeciw.

Przejdźmy do kwestii argumentów. Dzięki sprawnej akcji lobby pilocko-przewodnickiego opinia publiczna bombardowana była argumentami przeciwników deregulacji. Pomogła w tym ignorancja części dziennikarzy, którzy wykazywali się wyjątkową sprawnością w przedstawianiu punktu widzenia tylko jednej strony. Straszono, że po wejściu w życie ustawy deregulacyjnej wycieczki oprowadzać będzie byle kto, robiąc to jak najgorzej. W tym miejscu spróbuję odpowiedzieć przynajmniej na część zarzutów i przedstawię argumenty drugiej strony (robiłem to już zresztą wcześniej, np. tutaj).

Jestem licencjonowanym pilotem wycieczek. Pilotuję wycieczki do wielu krajów. Oprowadzałem turystów. Prowadzę też firmę zajmującą się szkoleniami dla kandydatów na pilotów (staram się robić to jak najlepiej, choć narzucony przez ministerstwo program utrudnia to zadanie). Wydaje się, że automatycznie, jak większość osób z mojego środowiska, powinienem być przeciwko ustawie deregulacyjnej. Ale jestem za!

Dlaczego? Z kilku powodów. Oto one:

  1. Ponieważ dotychczasowe rozwiązania oparte na obowiązkowych szkoleniach i państwowych egzaminach wcale nie powodują, że na rynek pracy trafiają dobrze przygotowani piloci. Wręcz przeciwnie. Wymaganym prawem program szkolenia ma wiele mankamentów i zupełnie nie jest dostosowany do sytuacji rynkowej. Nastawiony na teorię, zupełnie niepotrzebną w pracy, nie nadąża za szybko zmieniającą się rzeczywistością. Tradycją i obowiązującą praktyką stało się uzależnienie kursów od słynnej w branży publikacji Zygmunta  Kruczka (komisje egzaminacyjne opierają się na tej książce). Analiza tego fenomenu znajduje się tu „Kruczek na pilotów”.
  2. To biuro podróży, czyli organizator wycieczki zatrudnia pilota i to jego decyzją powinno być kogo wyślę na wycieczkę. W trosce o swój interes przedsiębiorca będzie wybierał najlepszych. Dziś nie może tego robić ponieważ prawo ogranicza jego wybór. Może zatrudnić wyłącznie osoby z licencją. Pokażę to na przykładzie. Moje biuro specjalizuje się w wyprawach egzotycznych. Dla koneserów. Małe grupy, wysoki standard. Planuję wycieczkę do Japonii. Mam wyśmienitego kandydata na pilota. Zna język japoński, spędził tam pół swojego życia. Zna i czuje kulturę. Byłby świetny. Ale nie mogę go wysłać. Ponieważ nie ma licencji pilota! Za to mogę wysłać kogoś świeżo po egzaminie, kogoś, kto nigdy nie był w Japonii, ba nawet w Azji nigdy nie był. Nic nie wie o tym regionie. To nic, ważne, że ma licencję. Urzędnikowi wszystko się zgadza. Przedsiębiorcy nic się nie zgadza. Po wpływem niemądrego przepisu traci firma i tracą klienci.
  3. Właśnie dlatego uważam, że dzięki dotychczasowym rozwiązaniom turyści, zdani są na słabszych pilotów! Licencjonowani piloci nie mają konkurencji. Potrzebna jest grupa, która podnosiłaby standardy. Znam specjalistę od Kaukazu. Jeździ tam od lat, pisze, śledzi wydarzenia polityczne. Jest znawcą historii, kultury i sztuki regionu. Od czasu do czasu chciałby pojechałby jako pilot z moimi grupami. Ale nie może. Bo nie ma licencji! A uczęszczanie na kurs (150 godzin plus wycieczki szkoleniowe), po prostu mu się nie opłaca. Szkoda zachodu.
  4. Poza tym, taki kurs dla ludzi na pewnym poziomie może być po prostu uwłaczający. Oto w programie są podstawy historii architektury (europejskiej oczywiście, o architekturze Azji nie ma ani słowa). Podstawy na poziomie pierwszej klasy liceum. Kolumna jońska, dorycka, portyk. Jak odróżnić styl romański od gotyckiego, itd.? I wyobraźcie sobie na takich zajęciach dobrze wykształconego człowieka. To żenujące. Po co on ma tam chodzić? Nie ma znaczenia, że jest np., profesorem historii sztuki albo autorem wielu publikacji o architekturze. Chodzić na kurs musi, takie prawo!
  5. Są różne standardy turystyki. Jeśli pilotem jest osoba, która o świecie, polityce, historii, religiach świata, sztuce i architekturze ma tylko taką wiedzę jaką wyniosła z kursu pilota, to mamy do czynienia z pilotem, który niczego ciekawego turystom nie powie! Co więcej, taka osoba sama będzie miała kłopoty żeby znaleźć się w egzotycznym kraju. Nie zrozumie go. Po drugiej stronie mamy absolwentów specjalistycznych studiów, arabistów, egiptologów, archeologów, orientalistów, sinologów, etc. Bywałych w świecie, studiujących za granicą. Kto będzie lepszym kandydatem na pilota?! Z kim wolelibyście pojechać? Jakiego pilota byście chcieli?
  6. Nie ma jednej funkcji pilota! Inaczej pracuje i inną wiedzę musi posiadać pilot jeżdżący z wycieczkami szkolnymi po Polsce, zupełnie inną ten, który robi dalekie, egzotyczne kierunki. Dlatego mrzonką jest jedno szkolenie, które przygotowywałoby do pracy na każdym stanowisku. To niemożliwe! To iluzja. Po co więc ją utrzymywać?! Innych umiejętności od pilota wymaga biuro specjalizujące się w tanich wycieczkach autokarowych po Europie, innych to, które organizuje ekskluzywne wycieczki egzotyczne.

W powyższych rozważaniach przewijało się zagadnienie programu szkolenia dla pilotów. Dziś taki kurs jest obowiązkowy, bez odbycia szkolenia nie można podejść do egzaminu. Program jest ustalony przez Ministerstwo Sportu i Turystyki (rozporządzenie z dnia 4 marca 2011 r. – Dz. U. Nr 60 poz.302). Pełny program znajduje się tutaj. A oto „najciekawsze” jego fragmenty:

Wiedza o Polsce i świecie współczesnym – 6 godzin, a w nich takie tematy jak: ustrój społeczno-ekonomiczny i polityczny; struktura władzy w Polsce, polityka rządu, polityka zagraniczna; podstawowe problemy społeczne i ekonomiczne Polski; Unia Europejska – historia, idea, kraje członkowskie, zasady działania, wspólne instytucje UE; Polska w Unii Europejskiej. Nie wiem jak to traktować. Co to ma być? Krótka powtórka? A może coś w rodzaju korepetycji dla maturzysty, który na ocenę mierną chce zdać maturę w przedmiotu wiedza o społeczeństwie? Właściwie nie wiadomo po co. Ale jeśli już, to dlaczego tak żenująco mało?

Geografia turystyczna Polski i Europy – 40 godzin. No właśnie, Polski i Europy. Na kursie w Białymstoku w pierwszej kolejności uczymy o Podlasiu – bo z tego jest najwięcej pytań na egzaminie w naszym urzędzie marszałkowskim. W dalszej kolejności atrakcje turystyczne Polski. Trochę z krajów ościennych. Z reszty Europy stolice i najbardziej popularne miasta, np. Barcelona. Do 2011 r. nie było nic (nic!) z destynacji pozaeuropejskich! Dwa lata temu w rozporządzeniu ministra pojawiło się nowe hasło: „Pozaeuropejskie cele podróży Polaków, regiony wypoczynkowe oraz trasy krajoznawcze i specjalistyczne”. Ale tyle, że się pojawiło. Bo jeśli organizator szkolenia chce zrealizować wcześniejsze punkty, to na naukę „pozaeuropejskich celów podróży” zostaje co najwyżej kilka godzin kursu. Można w tym czasie nauczyć przyszłych pilotów Azji, Afryki, Ameryk…?! Kolejna urzędnicza fikcja.

Jest orientalista. Pracownik akademicki. Zna języki. Wie mnóstwo o Uzbekistanie, Turkmenistanie, Iranie… Pisze o tym, publikuje. Pięknie opowiada. Chce dorobić jako pilot. Musi zdać egzamin. Zapisuje się na kurs. I uczy się zabytków Podlasia, Polski i krajów ościennych. Po to, żeby jeździć z wycieczkami do Azji! Jest tu sens?

Oczywiście pilot musi mieć warsztat. Trzeba wiedzieć jak pracować z grupą. Samoloty, lotniska, autokary, odprawy, bagaż, ubezpieczenia, kwaterowanie turystów, kwestie prawne… Oczywiście, że tak! Ale tego można nauczyć w ciągu 30 – 40 godzin dobrze pomyślanego szkolenia! A dalej to już specjalizacja. Z korzyścią dla turystów!

Pilot według Gowina

Trwa zażarta dyskusja. Na forach internetowych mnóstwo niewybrednych opinii. Piloci i przewodnicy nie przebierają w słowach. Propozycja ministra Gowina, delikatnie mówiąc, nie przypadła im do gustu.

 

Ministerstwo Sprawiedliwości przysłało zaproszenie do konsultacji społecznych. Termin nadsyłania opinii upływa 6 kwietnia. Prace idą ostro. Czyżby rząd chciał wyrobić się jeszcze przed latem?

 

Rzecz jasna, w dyskusji udział biorą również media. Powstał pogląd, że każdy jest za uwolnieniem zawodu, byle nie swojego (tygodnik „Przegląd”). Otóż niekoniecznie. Już jakiś czas temu napisałem, że popieram zniesienie licencji pilota wycieczek. Mimo tego, że sam mam taką licencję. Z prostego powodu. Od lat obserwuję branżę i mam świadomość jak nieskuteczne są dotychczasowe rozwiązania.

 

Deregulacja zawodów była tematem tygodnia w „Polityce” (11/2012). Jak zwykle w tego typu przypadkach, powtarza się ten sam problem, dziennikarzowi nie starcza specjalistycznej wiedzy. W skutek czego mamy opinię płytką i niezbyt trafioną.

 

Autor skupia się na zawodzie przewodnika. Tak na marginesie, to z dyskusji medialnej odnoszę wrażenie, ze cześć dziennikarzy nie odróżnia pilota od przewodnika. Nie wiem czy tak jest i w przypadku artykułu zamieszczonego w „Polityce”, ale z całą pewnością, warto by omówić też kwestię pilota.

 

Nie będzie zwiększonego ryzyka dla turystów.

„Polityka” myli się, stwierdzając, że w wyniku planowanych zmian, na turystów spadnie ryzyko wynajęcia nieprofesjonalnego pilota lub przewodnika. Otóż, to nie turyści wybierają kadrę! Przewodnika zatrudnia organizator wycieczki, czyli biuro podróży. A touroperator do tej pracy nie bierze kogokolwiek. Korzysta z osób zaufanych, sprawdzonych przez siebie lub poleconych przez kogoś z branży. Dlatego też uwolnienie zawodu wcale nie oznacza automatycznego dyktatu przypadku.

 

Kwestia ta jeszcze mocniej dotyczy pilota wycieczek. O ile w przypadku przewodnika może zdarzyć się sytuacja, że to turyści (podróżujący indywidualnie) sami wybiorą sobie osobę, która oprowadzi ich po starówce jakiegoś miasta, to w przypadku pilota takie praktyki po prostu nie mają miejsca. To biuro podróży zatrudnia pilotów. To ono decyduje z kim pracuje. Biuro ma wiedzę kto jest wystarczająco dobry by powierzyć mu swoich klientów. Ten organizator, który dba o swoją renomę nie angażuje przypadkowych pilotów. Dlatego też, w mojej ocenie, po ewentualnej deregulacji, niewiele się tu zmieni. Dalej w cenie będą dobrzy, sprawdzeni piloci, a turyści nie będą ponosić większego ryzyka niż dzisiaj.

 

A może będzie trudniej?

Jeszcze jedna rzecz wymaga uwagi. Być może, po wprowadzeniu zmian, wcale nie będzie łatwiej zostać pilotem. W tej chwili przepustką do pracy jest licencja. Często słabą, ale jednak. Niektórzy młodzi adepci, mimo że nie jest łatwo, wchodzą do zawodu. Szczególnie ci, którzy odbyli kurs w renomowanym miejscu lub potrafią pochwalić się czym jeszcze. A po likwidacji uprawnień? Odpadnie podstawowy atut początkującej osoby! Może być tak, że przez pierwsze lata po zmianie, biura nie chcąc ryzykować, będą zatrudniać wyłącznie starych, dobrze znanych, doświadczonych pilotów; tym samym, blokując dostęp do pracy nowym adeptom. W ten sposób, dzieło Gowina obróciłoby się przeciwko przyświecającej mu idei.

 

Pilot bez licencji

Jestem pilotem wycieczek. Przez lata pracowałem jako rezydent. Oprowadzałem turystów po zabytkach w niejednym kraju. Od jakiegoś czasu prowadzę też szkolenia dla kandydatów na pilotów (staram się robić to jak najlepiej, choć narzucony przez ministerstwo program utrudnia to zadanie). Teoretycznie powinienem być przeciw pomysłowi ministra Gowina. Ale jestem za! Dlaczego? O tym niżej.

 

Po ogłoszeniu listy zawodów, które poddane mają być deregulacji, piloci i przewodnicy mówią głównie o tym. Cześć z nich ma poczucie, zamachu na ich nabyte prawa. No cóż, mają tu trochę racji. Pomysł ministra narodził się z zaskoczenia. Takie niespodzianki nie należą do kanonu dobrych praktyk. Nie budują zaufania do państwa. Jak ma czuć się ktoś, kto właśnie zainwestował w kurs niemałe pieniądze?! Kiedy zapisywał się trzy miesiące temu, nikomu do głowy nie przyszło, że za chwilę mogą pojawić się tak daleko idące zmiany.

 

Co więcej, państwo polskie swoimi działaniami sugerowało coś całkiem przeciwnego. Zupełnie niedawno znowelizowano ustawę o usługach turystycznych, zaostrzając reguły dotyczące pilota! Zmiany ledwie co weszły w życie! Na podstawie ustawy Ministerstwo Sportu i Turystyki, wiosną zeszłego roku, wydało rozporządzenie, które rozszerzało program kursu pilotów wycieczek i podwyższało kryteria egzaminacyjne! Argumentacja była taka: dotychczasowe 120-godzinne kursy są niewystarczające. Zatem rozszerzamy wymagany prawem program do 150 godzin i dodajemy jeszcze jeden dzień szkoleń praktycznych!

Nad zmianami w ustawie pracowano w ministerstwie, w rządzie i w Sejmie. Przegłosowała to koalicja. Wszystko z pełną powagą autorytetu państwa i prawa. Szczegóły dotyczące kursów i egzaminów doprecyzowało rozporządzenie z 4 marca 2011 r. Nie minął rok, a inny minister (tego samego premiera!) ogłosił całkowite zniesienie szkolenia i egzaminu. Zatem w 2011 r. 120 godzin kursu to było za mało, a w 2012 okazuje się, że w ogóle żadne szkolenie nie jest potrzebne! Rozumiecie coś z tego?! Ja niewiele, ale mam pytanie: na jakiej podstawie ministerstwa podejmują decyzje, skoro równie uprawnione są dwa, zupełnie przeciwstawne rozwiązania? Są jakieś profesjonalne analizy, czy wystarczy tylko „ciekawy” pomysł ministra i posłowie głosujący tak, jak im każą?!

 

Czy w Ministerstwie Sportu i Turystyki ktoś będzie musiał tłumaczyć się ze zmian wprowadzonych w zeszłym roku? Czy premier Tusk wyjaśni nam skąd taka niespójność?

 

Co więcej, trzy tygodnie temu (16 lutego) na stronach ministerstwa pojawiła się informacja o zamówieniu publicznym dotyczącym zaprojektowania i wykonania systemu informatycznego obsługującego m.in. Centralny Wykaz Organizatorów Szkoleń dla Kandydatów na Przewodników Turystycznych i Pilotów Wycieczek i Centralny Wykaz Przewodników Turystycznych i Pilotów Wycieczek. Ministerstwo odpowiedzialne za turystykę buduje rejestr licencjonowanych pilotów i ośrodków ich szkolących, a w tym samym czasie minister Gowin znosi i licencje i szkolenia!

 

Ciekawe, prawda? Zostawmy jednak politykę. W branży już wiemy, że trzeba nauczyć się działać w warunkach, kiedy minister nie tylko nie zna się na sporcie (czym zajmują się media), ale też nie ma najmniejszego pojęcia o turystyce (o czym media milczą). Trudno, taki los. Dlatego wróćmy do konkretów propozycji uwolnienia zawodów.

 

Dotychczasowych rozwiązań bronią środowiska pilotów i przewodników, a nawet Polska Izba Turystyki. Wiceprezes Izby, Józef Ratajski uzasadniał, że w przypadku tych zawodów, to wyłącznie wiedza i kompetencje uzasadniają ich rację bytu. Bez spełnienia tych warunków, praca przestaje mieć sens. To oczywiście prawda! Umiejętności są zdecydowanie nadrzędnym i decydującym elementem. Dlatego skupmy się właśnie na tym zagadnieniu. Jak sądzę, warto zadać dwa pytania:

 

·        Czy dotychczasowy system szkoleń i egzamin gwarantował profesjonalne przygotowanie do pracy? Oczywiście nie! Długo by o tym mówić, ale jak sądzę, wystarczy podać trzy argumenty:

a)      Rynek pracy – wszystko weryfikuje. Świeżo upieczeni absolwenci kursu mają małe szanse na znalezienie pracy. Pracodawcy wiedza, że teoretyczne, narzucone prawem szkolenie, słabo przygotowuje do pracy. Dlatego udaje się tym, którzy mają coś do zaproponowania (dodatkowe umiejętności). Sama licencja, z reguły nie wystarcza.

b)      Kurs jest jeden, a nie ma dziś już czegoś takiego jak jeden pilot wycieczek. Inaczej pracuje się z wycieczkami szkolnymi w kraju, inaczej z zagranicznymi grupami przyjazdowymi. Na kursie jest dużo teorii turystyki, a omawiane atrakcje turystyczne dotyczą głównie Polski, krajów ościennych i trochę Europy. Jak ktoś po takim szkoleniu może zostać pilotem wycieczek egzotycznych czy rezydentem w Egipcie, Turcji lub Maroku?! Istnieje potrzeba specjalizacji. Dlatego szkolenia powinny iść w tym kierunku.

c)      Egzamin jest państwowy, a na nim dużo zbędnej teorii. W efekcie na szkoleniach, w pierwszej kolejności kursantów uczy się tego, co jest niezbędne na egzaminie, a nie tego, co jest potrzebne w pracy.

 

·        Czy dobrym pilotem lub przewodnikiem może być ktoś, kto nie skończył przewidzianych prawem szkoleń i nie zdał egzaminów? Oczywiście tak! W tej chwili biuro podróży w charakterze pilota wycieczki jadącej do Egiptu, nie może zatrudnić egiptologa, jeśli ten nie ma legitymacji pilota. Nie ważne, że mówi po arabsku, czyta hieroglify, studiował w Kairze, itd. To chyba mało logiczne, prawda? Nawet jakby prof. Michałowski wstał z grobu i chciał pojechać  z wycieczką, to nie ma prawa!

 

(Ta sama zasada dotyczy innych zawodów, np. nauczycieli, również akademickich. W Polsce Czesław Miłosz nie mógłby uczyć j. polskiego ponieważ był tylko magistrem prawa)

 

Rzecz jasna, nawet wybitny znawca konkretnego obszaru świata, jeśli chce pracować z turystami, potrzebuje pewnej wiedzy dotyczącej warsztatu pilota. Ale żeby tego nauczyć nie trzeba aż 150 godzin i 3 dni zajęć praktycznych. Ile wystarczy? Od 6 lat prowadzę autorskie szkolenie rezydentów biur podróży. Zajęcia trwają 32 godziny. Sprawdza się! Kurs taki ogranicza się do samych praktycznych rzeczy; uczy się konkretnych czynności. Rezydent to nie to samo co pilot; w przypadku tego drugiego szkolenie powinno być nieco dłuższe, ale myślę, że 50 godzin by wystarczyło.

 

 

Jestem za, choć do propozycji Ministerstwa Sprawiedliwości mam sporo uwag. Nie wszystkie argumenty Jarosława Gowina do mnie przemawiają. W przypadku pilota i przewodnika nie ma blokady korporacyjnej. Jest egzamin państwowy, który zdać może każdy i już to upoważnia do pracy. Nie jest potrzebny żaden korporacyjny staż, dodatkowy egzamin czy zgoda jakiegoś prezesa na nazywanie siebie pilotem. Środowisko nie blokuje dostępu do zawodu. Jest więc inaczej niż w przypadku adwokatów czy notariuszy.

 

Kryterium dostępu do pracy stanowią kompetencje. To ten czynnik decyduje. Jestem o tym przekonany! Biura szukają pilotów. Tyle, że potrzebują naprawdę dobrych fachowców. Tym wyróżniającym się płacą sporo, nawet 500 zł za dzień – klasa mistrzowska! Problem w tym, że regulowany prawem program szkolenia (organizator kursu nic w nim nie może zmienić!) nie dostarcza takich specjalistów. W takiej sytuacji może warto zadać pytanie czy jest sens w utrzymywaniu nieżyciowego rozwiązania?!

Teraz czekamy na konkrety. Dokładnie ocenić propozycje ministra Gowina będzie można kiedy zobaczymy szczegóły projektu.

Więcej na tym blogu:
Pilot wycieczek
Z życia pilota wycieczek

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén