Globalny wzrost cen psuje turystyczny sezon. W jego wyniku spada rentowność podmiotów tworzących produkt turystyczny. Wyceny zrobione przed rokiem czy nawet pół roku temu nijak się mają do obecnej sytuacji. Mówiąc krótko, niejedna firma znacząco obniżyła swoje marże po to, by wywiązać się z umów podpisanych wiele miesięcy temu. W tym roku może się to jeszcze udać. Biura podróży zarobią mniej, ale znacząco cen nie podniosą. W przyszłym tak się już nie da.

Jesteśmy na etapie zbierania wycen na 2023 rok. Przychodzą oferty z linii lotniczych i zagranicznych kontrahentów. Wszystko jest wyraźnie droższe. O ile? Oto przykład jednego z krajów.

Gruzja. Ceny hoteli, transportu autokarowego i wyżywienia. Razem wzrost w stosunku do tego roku o 24 proc. Droższe są też bilety lotnicze. Jak wiadomo, znacząco droższy jest też dolar, a w tej walucie rozliczamy się z Gruzinami. Jeśli to wszystko zsumować, to nasza wycieczka do Gruzji na rok 2023 musiałaby podrożeć o 1900 zł!

Przykład numer dwa. Uzbekistan. Wycena z linii lotniczej na bilet do Taszkentu na weekend majowy 2023 jest aż o 35 proc. wyższa od ceny jaką płaciliśmy za analogiczny okres 2022 roku.

To na dziś. Co będzie dalej, nie sposób przewidzieć. Obserwując rozwój sytuacji można sobie wyobrazić, że za kilka miesięcy dolar będzie kosztował nie 4,7 zł, ale na przykład o złotówkę więcej.

Czy rynek zaakceptuje takie wzrosty?! Myślę, że to jest najistotniejsze pytanie, gdy myślimy o przyszłości polskiej turystyki w perspektywie najbliższego roku. Niestety obawiam się, że tegoroczne wakacje mogą być ostatnią fazą wzmożonych wydatków na podróże. Jesienią nastroje się zmienią, a przyszła wiosna może przynieść już zupełnie inną rzeczywistość. Rzeczywistość, w której inflacja dokona znaczących szkód. Również w turystyce.