Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: szkolenia w turystyce (Strona 1 z 2)

Kompendium pilota wycieczek

W 2014 roku ukazało się czternaste wydanie „Kompendium pilota wycieczek” pod redakcją Z. Kruczka. Przez lata książka była lekturą obowiązkową dla wszystkich ubiegających się o uprawnienia pilota. Na jej podstawie prowadzono kursy i organizowano egzaminy.

W wyniku nowelizacji Gowina sytuacja uległa zmianie. Od 1 stycznia 2014 roku urzędy nie przeprowadzają już egzaminów i nie wydają licencji. Kto chce, może więc być pilotem. Pod warunkiem, że przekona pracodawcę do swoich kompetencji. Zezwoleń, legitymacji i egzaminów już nie ma, ale uczyć się warto.

Wydanie z 2014 r.

Wydanie z 2014 r.

Właśnie skończyłem kolejną edycję kursu pilota wycieczek. Po nowelizacji kształcimy zupełnie inaczej. Bez teorii i wielu niepotrzebnych tematów. Wreszcie możemy zrobić kurs po swojemu, w oparciu o nasze doświadczenia, wykorzystując profesjonalizm najlepszych pilotów i zatrudniających je biur.

Jak bardzo obowiązujący do niedawna i nałożony polskim prawem program szkolenia nieprzystosowany był do realiów pracy pilota, przekonać się można zaglądając do Rozporządzenia Ministra Sportu i Turystyki z dnia 4 marca 2011 roku. Zobacz: Dziennik Ustaw nr 60, załącznik nr 10, s. 3877 – 3878.

Na ten temat napisane zostało już wiele. Zainteresowani znajdą sporo informacji, np. tu: „Deregulacja. Pilot wycieczek”.

W niniejszym artykule chcemy skupić się na omówieniu przydatności wspomnianego wyżej „Kompendium” w kształceniu pilotów wycieczek dziś, w nowej sytuacji prawnej.

Do końca 2013 roku każdy, kto chciał zostać pilotem, musiał ukończyć kurs i zdać egzamin. Kursy i egzaminy uzależnione były od „Kompendium”. Powoływane w urzędach marszałkowskich komisje egzaminacyjne układały pytania na podstawie tej publikacji, a prowadzący szkolenia uznawali ją za lekturę obowiązkową. Kursanci nie narzekali, ponieważ wiedzieli czego się nauczyć. Trzeba było wkuć tę konkretną książkę. Co prawda na pamięć, od deski do deski, ale przecież to niezbyt wygórowana cena za zaliczenie egzaminu państwowego.

Publikacja nie była pozbawiona wad. Zdarzały się rażące błędy. Dotyczyły ogólnej wiedzy o turystyce, ale też samej pracy pilota. Trzy lata temu napisałem analizę „Kompendium”. Zobacz: „Kruczek na pilotów”.

Czy coś się zmieniło? Ponaglany przez kursantów, którzy ciągle pytają o to, czy w zaktualizowanych wydaniach „Kompendium” są błędy, postanowiłem sprawdzić. W tym celu kupiłem najnowszą edycję, z 2014 roku.

Część z wypunktowanych kilka lata temu nieprawdziwych informacji na szczęście zniknęła. Poprawiono chociażby fragment dotyczący pasów bezpieczeństwa na fotelu pilota (s. 122). Autorzy „Kompendium” już nie twierdzą, iż „nie istnieje praktycznie możliwość zamontowania pasów bezpieczeństwa na miejscu pilota” (s. 72 wydania z 2011 roku). Zmieniono też definicję all inclusive – wreszcie na prawdziwą.

Pod jednym względem nie zmieniło się nic. Nadal najgorzej wygląda rozdział „Wiedza o turystyce”. Trafimy tam na informacje, które osobę z doświadczeniem w branży mogą wprawić w osłupienie. Przejdźmy do przykładów.

Co autor ma na myśli pisząc na s. 43, że „przedstawicielstwa firm zagranicznych” (wymienia TUI i Neckermanna) „opanowały już około 80% rynku czarterowego w Polsce”?! Jest to oczywista nieprawda. TUI i Neckermann mają spory udział w rynku, ale nie 80 proc.! Najwięcej ma Itaka, a nie jest przecież „przedstawicielstwem firm zagranicznych”. Tu znajdziecie listę 10 największych biur podróży.

Autorzy „Kompendium” z uporem podtrzymują błędną definicję agencyjnego biura podróży. Agent nie jest osobą, jak podaje „Kompendium” na s. 279, ale samodzielnym podmiotem gospodarczym, tj. zupełnie niezależną firmą. Umowa między touroperatorem, a agentem, który sprzedaje jego produkt, to umowa firma – firma, a formą rozliczenia jest faktura. Gdyby agent był osobą, to musiałaby to być umowa-zlecenie lub umowa o pracę.

Myli się też jeden z autorów „Kompendium” pisząc, że agent „najczęściej nie bierze na siebie odpowiedzialności za usługi swojego szefa” (s. 23). Ten krótki fragment zawiera aż dwa błędy. Po pierwsze, w sensie prawnym, agent nigdy nie bierze na siebie takiej odpowiedzialności, gdyż całkowitą odpowiedzialność za imprezę turystyczną ponosi jej organizator. Po drugie, relacji organizator – agent nie można przedstawiać według schematu zwierzchnik – podwładny. Touroperator nie jest „szefem” biura agencyjnego.

Zresztą tu nieścisłości jest więcej. Znam wiele biur agencyjnych, ale ani jednego, które prowadziłoby usługi dodatkowe, takie jak „załatwianie paszportów” (s. 23). Stronę wcześniej znajdujemy kolejną wątpliwą informację. Skąd autor ma wiedzę, że „zdecydowana większość” oferty „oddawana jest do dystrybucji współpracującym z turoperatorem agentom”? Przecież rzeczywistość jest znacznie bardziej złożona. Wielu polskich organizatorów imprez turystycznych nie udostępnia takich danych. Dysponujemy tylko informacjami przekazanymi przez część biur. I tak, np. Sun&Fun za pośrednictwem agentów sprzedaje aż 88 proc. produktu, a Exim Tours 71, ale Logos Tour już tylko 6 proc., a Logos Travel ledwie 4 proc.! Z grubsza, zasada może wyglądać tak, że agenci sprzedają więcej ofert turystyki czarterowej, a mniej produktu biur specjalizujących się w jakiejś konkretnej dziedzinie, np. w egzotyce. Nie wiem też dlaczego autor podpiera się tu przykładem rynku brytyjskiego. Co wspólnego z tym rynkiem może mieć polski pilot wycieczek?! Czy nie lepiej byłoby omówić sytuację, z jaką mamy do czynienia w Polsce? Realnie występującą i bardzo ciekawą, z uwzględnieniem np. sporu na linii TUI – biura agencyjne.

Podobnie rzecz się ma z zamieszczonym dwie strony dalej opisem komputerowych systemów rezerwacyjnych. Fragment ten wygląda na przepisane z zachodnich publikacji czysto akademickie formułki, zupełnie oderwane od rzeczywistości polskiego rynku turystycznego. Pisałem już o tym we wspomnianym wcześniej artykule, zobacz: Kruczek na pilotów, część 2. Wiedza o branży turystycznej. Jeśli autor wspomina, że „korzyści z CRS czerpią także agencje turystyczne, które nie muszą każdorazowo telefonować do turoperatora w celu rezerwacji konkretnych świadczeń”, to chyba powinien przy tej okazji wymienić te systemy, które mają powszechne zastosowanie w Polsce, a nie takie, o których agenci nigdy nie słyszeli.

Uwagi wymaga też rozdział „Obsługa grup z transportem lotniczym”. Trzy lata temu było tam sporo anachronizmów, niektóre rodem z PRL (zobacz). W najnowszym wydaniu jest już dużo lepiej, ale znowu wygląda to trochę tak, jakby tekst podręcznika nie nadążał za zmieniającą się rzeczywistością. Na s. 89 znajdziemy tracącą na aktualności informację dotyczącą imprez pobytowych (jak rozumiem chodzi o turystykę czarterową). Na przestrzeni kliku ostatnich lat biura, jeśli tylko mogą, to przechodzą na odprawę bez biletów. Oznacza to, że turysta pojawia się na lotnisku i od razu, bez żadnego spotkania i pomocy ze strony pracownika/przedstawiciela organizatora, udaje się do odprawy check-in, gdzie na podstawie dokumentu tożsamości nadaje bagaż i otrzymuje kartę pokładową.

W sensie ogólnym „Kompendium” wygląda tak, jakby nie stanowiło logicznej całości. Sprawia wrażenie zebranych ad hoc fragmentów o różnej wartości. Znajdziemy w nim opisy i informacje wzajemnie sobie przeczące.

Dotyczy to przede wszystkim prawnego uregulowania funkcji pilota. Tak, jakby autor jednego rozdziału zaktualizował tekst, dostosowując go do obowiązującego prawa, a autor rozdziału drugiego zapomniał to zrobić. Na s. 156 znajdziemy informację, że podlega kontroli „posiadanie legitymacji pilota potwierdzającej uprawnienia”. Przypominamy, że od 1 stycznia tego roku osoby wykonujące funkcje pilota nie muszą mieć żadnych legitymacji! Podobnie, nie zaktualizowano informacji na s. 166 („zasady egzaminowania kandydatów na pilotów”) i 167 („uprawnienia pilota”). Na tejże stronie znajdziemy jeszcze ciekawszą wzmiankę o ty, że w dziesięciu miastach w Polsce „do oprowadzania grup uprawnieni są wyłącznie przewodnicy miejscy”. Przecież deregulacja objęła też przewodników! Zadziwiające, że autorzy „Kompendium pilota wycieczek” polecanego przez wydawcę również jako lektura dla studentów turystyki, pozwalają sobie na tak rażące błędy. Wymienione wyżej nieprawdziwe informacje umieszczono w rozdziale „Problematyka prawna pilotażu wycieczek”. Wyobraźmy sobie, że student przyswoi sobie materiał z tego rozdziału…

A użyteczność dziś, po deregulacji? Oczywiście jest, ale w ograniczonym zakresie. Nie tylko dlatego, że są tam błędy. Ważne jest również to, że publikacja nie wyczerpuje tematu szkolenia. Niektóre zagadnienia, sprawiające duże kłopoty początkującym pilotom, zostały tylko zaanonsowane, innych brak zupełnie. Zapewne również z tego powodu, że nie ma jednej funkcji pilota wycieczek. Praca z wycieczkami szkolnymi w obrębie Polski, a pilotowanie wycieczek egzotycznych, to dwie różne specjalizacje. Podręcznik próbujący ująć specyfikę tak odmiennych zadań musiałby składać się z kilku tomów.

Niektóre fragmenty są reliktem czasów, gdy obowiązywały państwowe licencje. Na egzaminach trzeba było rozliczyć się z teorii (potrzebnej w pracy lub nie) i „Kompendium” taką teorię podawało. A dziś? No właśnie, weźmy rozdział „Podstawowe zagadnienia i terminy z historii architektury”. Z jednej strony, dla pilota pracującego w Polsce i Europie informacji tych jest za mało. Z drugiej, ktoś, kto pilotuje wycieczki do dalekiej Azji może się bez nich obejść, ale musi za to wiele nauczyć się o architekturze Chin, Indii, Nepalu, Japonii, Wietnamu i Kambodży, a tego oczywiście w „Kompendium” brak. Wszystkiego w jednej książce zmieścić się nie da. Na jakiej zasadzie wybrano pobieżną historię architektury Europy, a pominięto resztę świata?! Żeby to wyjaśnić, trzeba wrócić do obowiązującej przez lata symbiozy między komisjami egzaminacyjnymi, a autorami „Kompendium” (patrz wyżej).

A skoro nie ma już egzaminów, to i podręcznik pilotów wycieczek należałoby chyba napisać na nowo. Rezygnując z wykorzystywanej kiedyś na egzaminach teorii, postawić na informacje użyteczne w pracy. W interesie pilotów, turystów i biur podróży.

Kurs pilotów wycieczek.

Jak założyć biuro podróży?

Jak założyć agencję turystyczną? Co trzeba zrobić, żeby zostać touroperatorem? W ciągu kilku tygodni otrzymałem wiele pytań z tego zakresu. Jakaś kumulacja! Ludzie chcą otwierać biura podróży. Głównie agencyjne. Czyżby szykował się wysyp nowych podmiotów? Może to znak, że sytuacja w turystyce gwałtownie uległa poprawie? Według zasady, która mówi, że kiedy nastroje idą w górę, to otwierane są kolejne firmy.

biuro_podrozy

Biuro agencyjne

W tych pytaniach jest wszystko, od kwestii zupełnie podstawowych po szczegółowe rozwiązania. Dzwonią różne osoby. Urzędnicy i nauczyciele, którzy maja już dość tej pracy i myślą o czymś na własny rachunek. Albo bezrobotni i młodzi absolwenci zamierzający skorzystać z różnych aktywizujących programów i dotacji… Jest też trochę osób, które kiedyś miały coś wspólnego z turystyką, później odeszły z branży, a teraz chcą wrócić. Zmieniło się jednak tyle, że powrót wcale nie jest łatwy.

Potrzebują wiedzy, konkretnych umiejętności oraz kogoś w rodzaju przewodnika po zakamarkach uwarunkowań prawnych i biznesowych.

W ciągu kilku ostatnich lat szczególnego znaczenia nabrały regulacje dotyczące ochrony konsumentów. Działalność UOKiK i wysokie kary za niewłaściwie sformułowane umowy i warunki uczestnictwa (klauzule niedozwolone) wymuszają wysoką świadomość warunków prawnych wśród właścicieli i pracowników biur podróży. Dlatego też kwestie te znalazły się nawet w podstawowych szkoleniach branży turystycznej.

Teoretycznie łatwiej jest otworzyć biuro agencyjne. Czyli takie, które sprzedaje imprezy organizowane przez inne podmioty. Jest to po prostu sklep z podróżami i przy jego uruchomieniu nie są wymagane żadne koncesje, zezwolenia czy ubezpieczenia. Wystarczy założyć działalność gospodarczą. Inwestycje też nie są wielkie: wynajęcie lokalu, biurko, komputer, kasa fiskalna… Myliłby się jednak ktoś sądząc, że sprawa jest aż tak prosta! Trzeba mieć jeszcze klientów – to oczywiste i akurat o tym osoby zamierzające otworzyć agencję pamiętają. Natomiast często nie zdają sobie sprawy, że mogą zderzyć się z niemożnością zbudowaniem oferty. Trzeba mieć co sprzedawać, należy podpisać umowy z organizatorami wycieczek i w ich imieniu oferować je klientom. Tyle, że spora cześć touroperatorów wcale nie chce podpisywać nowych umów! Mają już wystarczającą ilość agentów i nie chcą się rozdrabniać. Przede wszystkim dotyczy to biur najlepiej znanych, takich jak Itaka, Neckermann, TUI i Rainbow. To trudność numer jeden. Jak ją pokonać? Wiele zależy od lokalizacji powstającego biura – ważne żeby nie było blisko do salonu firmowego touroperatora lub jego najlepszych agentów. Jest też kilka innych czynników, o których warto rozmawiać już w konkretnych przypadkach, ponieważ są to sprawy uzależnione od indywidualnych czynników.

Jak zostać touroperatorem, czyli biurem z prawem organizowania imprez turystycznych? Trochę trudniej niż w przypadku biura agencyjnego. Na szczęście nie ma już wymogów związanych z wykształceniem i doświadczeniem zawodowym. Organizatorem wycieczek może być każdy podmiot gospodarczy, który spełni dwa warunki:

a)      trzeba wykupić gwarancję ubezpieczeniową (ewentualnie gwarancję bankową lub rachunek powierniczy);

b)      na podstawie tej gwarancji uzyskać wpis do rejestru organizatorów – formalności tej dopełniamy w Urzędzie Marszałkowskim właściwym dla siedziby biura.

Nie ma więc już żadnych koncesji. Jest ustawowy wymóg uzyskania wpisu rejestrze organizatorów turystyki i pośredników turystycznych.

Problemy możemy napotkać starając się o gwarancję ubezpieczeniową. Wiosną zeszłego roku branża została zaskoczona rozporządzeniem ministra finansów w sprawie gwarancji ubezpieczeniowych. Wprowadzone zostało z tylko dwutygodniowym vacatio legis i to pokrywającym się z weekendem majowym. W trudnej sytuacji znalazły się biura, które właśnie odnawiały gwarancję – musiały ekspresowo renegocjować umowy z towarzystwami ubezpieczeniowymi (ale jak tego dokonać w dni wolne od pracy?!). Kwestię tę szeroko relacjonowały specjalistyczne media.

Rozporządzenie to najbardziej uderzyło w podmioty dopiero powstające. W myśl nowych przepisów biura podróży, które rozpoczynają swoją działalność i zamierzają organizować imprezy turystyczne z przeznaczeniem na wszystkie kraje świata, muszą wykupić gwarancję na sumę 90 tysięcy euro! (w przypadku biur, które będą wykorzystywać loty czarterowe gwarancja wynosi aż 250 tysięcy euro). Tak wysoka kwota wydaje się sumą zaporową, szczególnie w przypadku małych podmiotów. Tym bardziej, że progi te obowiązują aż przez pierwsze dwa lata działalności biura. Chciałbym wiedzieć ile osób właśnie ten wymóg zniechęcił do zarejestrowania legalnie działającego podmiotu. Część z nich działa w szarej strefie, organizując wycieczki pod przykrywką pielgrzymek, szkoleń, konferencji czy innych wyjazdów specjalistycznych.

Dla biur już istniejących wymogi te z reguły nie stanowią problemu. Od lat współpracujemy z towarzystwami ubezpieczeniowymi, znają nas i oferują dobre warunki wykupu gwarancji. Co innego nowe firmy, na dorobku, bez historii i bez kapitałowych zabezpieczeń.

O ile tak wysoka kwota zasadna jest w przypadku biur uprawiających turystykę czarterową  (ze względu na wysokie ryzyko jakie towarzyszy tej branży) o tyle nie rozumiem sensu zapór ustawionych innym biurom (nie generują wysokiego ryzyka; wszystkie głośne upadki biur dotyczyły turystyki czarterowej).

Ca zatem może zrobić osoba, która chce rozpocząć działalność touroperatora, ale ze względów finansowych nie da rady spełnić tych wymogów? Pewnym sposobem jest zawężenie działalności do Europy (50 tys. euro – jeśli nie ma czarterów) lub tylko Polski i krajów ościennych (7,5 tys. euro). Po to, by z czasem rozszerzyć ją na cały świat. Jest to jakaś metoda, tyle, że w tym przypadku przez 2 lata trzeba składać hołd urzędniczym fantazjom. Taki los przedsiębiorcy. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. I jak już się to wszystko spełni, to można zacząć myśleć o zdobywaniu klientów i zarabianiu pieniędzy. Powodzenia!

Szkolenie: Zostań właścicielem biura podróży

Wiek rezydentów biur podróży

Nie wiem dlaczego, ale coraz częściej zdarza mi się słyszeć to pytanie: Myślę o podjęciu pracy rezydenta. Mam 40 lat. Czy w tym wieku mam szansę na taką pracę?

Dziś do południa zdążyłem odebrać dwa telefony z takimi pytaniami. Obiecałem, że napiszę coś więcej na temat wieku rezydentów. Niniejszym to czynię.

W poprzednim artykule znalazła się taka wzmianka:

Kim są rezydenci?

To najczęściej ludzi młodzi, studenci – ponieważ szczyt sezonu pokrywa się z akademickimi wakacjami. Wcale nie wyklucza to z tej pracy osób starszych. Znam rezydentów, którzy spokojnie mogliby być rodzicami swoich młodszych kolegów po fachu. Zbyt młody wiek niekoniecznie musi być zaletą. Turyści chcą mieć zaufanie do swojego opiekuna.

W całości to potwierdzam. Moim zdaniem biura podróży zatrudniające osoby starsze, z doświadczeniem życiowym i praktyką w jakiejkolwiek pracy, ryzykują mniej. W tym przypadku większe jest prawdopodobieństwo, że kandydaci lepiej rozumieją na czym polega zawodowa sumienność. Gwarancji oczywiście nie ma, ale przesłanka jest całkiem spora.

praca_rezydenta_biur_podrozy

Praca rezydenta to coś więcej niż słońce i przygoda

Kilka lat temu jedno z dużych biur podróży miało plan, żeby zatrudniać wyłącznie osoby powyżej 25 lat. Mieli trochę niedobrych doświadczeń ze zbyt rozrywkową młodzieżą. Plany trzeba było zmienić, ponieważ chętnych do pracy wyłącznie na okres 3 miesięcy w roku (szczyt sezonu – od końca czerwca do końca września) najłatwiej znaleźć wśród studentów. Dlatego w lipcu i sierpniu turyści spotykają młodych rezydentów. Nie wynika to jednak z żadnego obowiązku zatrudniania młodzieży!

Cóż mogę doradzić biurom podróży? Patrzcie życzliwie na starszych kandydatów. Nie przekreślajcie nikogo tylko dlatego, że ma 40, 50 czy 60 lat! Wśród nich zdarzają się prawdziwe perełki. Sumienni i życzliwi, poważnie traktujący swoje obowiązki. Uprzejmi, potrafiący utrzymać właściwe relacje z klientami. Wiem, ponieważ spotykam ich na naszych kursach.

A co poradzić osobom, które w wieku 50 lat próbują spełnić swoje marzenie i chcą rozpocząć pracę w turystyce? Żeby mieli świadomość swojej wartości. I żeby pomogli potencjalnemu pracodawcy to dostrzec. Część osób odpowiedzialnych za rekrutację jest zafiksowana, wydaje im się, że pracownicy muszą być młodzi. Trzeba pamiętać, że nie ma to żadnego racjonalnego uzasadnienia. Osoby starsze będą dobrymi rezydentami z wielu powodów. O części z nich już wspomniałem. Tu dodam kolejne.

Z doświadczenia wiem, że bardzo młodzi rezydenci miewają trudności w kontaktach z pewnymi grupami turystów. Głównie chodzi o rodziny z dziećmi i emerytów. Czują jakiś dystans. A ponadto, te osoby zwyczajnie ich mniej interesują. I jeśli nie są dość profesjonalni, to w naturalny sposób poświęcą tym grupom mniej uwagi. Skupią się na rówieśnikach. Na tych, z którymi można pójść na piwo albo do dyskoteki. To poważny błąd. A wynika z oczywistych uwarunkowań oraz nie dość profesjonalnego szkolenia.

Turyści często skarżą się na jakość pracy rezydentów. Mają różne opinie. Więcej na ten temat w dwóch artykułach: Uśmiechnij się do rezydenta! i Rezydenci biur podróży. Po ich lekturze łatwo odpowiedzieć jakich rezydentów potrzebują biura. Najprostsza rada: zaoferujcie touroperatorom taką usługę, jakiej oni potrzebują!

Starasz się o pracę? Pomóż przyszłemu pracodawcy podjąć właściwą decyzję! Na naszych szkoleniach mówimy jak to zrobić. Podpowiadamy, uczymy, poddajemy sposoby. W interesie pracodawców! Dzięki temu będą mieli lepszych rezydentów!

Dobrych pracowników znajdziemy wśród młodych i wśród starszych. Jakość pracy i nastawienie do obowiązków zależą od różnych czynników. Z całą pewnością wiek niczego tu nie przesądza.

Rezydent biur podróży. Opis zawodu

O różnych aspektach pracy rezydentów pisałem już na tym blogu (zobacz tag: rezydent). Do tematu wracam ponieważ  nadal dostaję sporo pytań na ten temat. O to, kto może być rezydentem, o warunki zatrudnienia, wiek, itd. Często mylony jest rezydent z pilotem wycieczek. Kilka podstawowych zagadnień spróbuję omówić w tym tekście.

Polecam również program TVP, w którym opowiadamy o zawodzie rezydenta: media.

Rezydent czy pilot?

Rezydent to pracownik biura podróży, który przebywa w miejscowości do której przyjeżdżają turyści. Jest tam przynajmniej przez kilka miesięcy. Najczęściej biura podróży wymagają by były to minimum 3 miesiące. Szczyt sezonu letniego przypada od czerwca do końca września, dlatego do pracy rezydenta dość często angażowani są studenci. Ale lato w turystyce rozpoczyna się już w kwietniu i trwa do października, więc jeśli ktoś chce, to może pracować przez cały ten czas. Z mojego doświadczenia wynika, że łatwiej podpisać umowę na dłuższy okres. Taki wariant jest wygodniejszy dla pracodawcy. Są też kierunki gdzie rezydenci pracują cały rok, tak jest np. w Egipcie, Maroku czy Tunezji.

rezydent

W pracy rezydenta jest też czas na przyjemności

Rezydent nie jest pilotem wycieczek. Pilot jedzie z grupą i z nią wraca, a czasie wycieczki towarzyszy turystom niemal na każdym kroku. Zawsze jest pod ręką. Turyści witają się z pilotem przy śniadaniu, a żegnają dopiero po kolacji. I tak każdego dnia. Specyfika pracy rezydenta jest inna. Może być tak, że turyści w czasie czternastu dni wakacji zobaczą rezydenta tylko dwa razy. Gdy ich odbierze z lotniska i zakwateruje w hotelu, a następnie dopiero, gdy będzie się z nimi żegnał odwożąc na lotnisko. Wszystko to jest odbiciem różnych stylów turystyki. Pilot pracuje tam, gdzie dominują formy aktywne – najczęściej są to wycieczki objazdowe. Rezydent potrzebny jest w czasie wypoczynku pobytowego – tam, gdzie turyści leniwie spędzają czas na hotelowych plażach.

Nie o samą terminologie tu chodzi. Standardowy kurs pilota wycieczek nie przygotowuje do pracy rezydenta! Błąd popełniają biura, które od kandydatów na rezydentów wymagają legitymacji pilota!  (od 1 stycznia tego roku nie ma już państwowych egzaminów dla pilotów, a osoby pełniące funkcje pilota nie muszą mieć państwowych licencji, ponieważ takowe zostały zniesione).

Obowiązki rezydenta

Do zadań rezydenta należy opieka nad turystami. Odbiera turystów z lotniska, kwateruje w hotelu, udziela informacji na temat pobytu. Bywa, że sprzedaje też wycieczki fakultatywne. Szczególnie ważną rolę ma do spełnienie w sytuacjach awaryjnych. Rozwiązuje i łagodzi problemy, udziela pomocy, np. w kontaktach z miejscową służbą zdrowia. On odwozi klientów na lotnisko i żegna ich w imieniu biura podróży. W międzyczasie pełni dyżury w hotelach oraz jest w gotowości, pod telefonem, na wezwanie jeśli turyści potrzebują pomocy.

Kim są rezydenci?

To najczęściej ludzi młodzi, studenci – ponieważ szczyt sezonu pokrywa się z akademickimi wakacjami. Wcale nie wyklucza to z tej pracy osób starszych. Znam rezydentów, którzy spokojnie mogliby być rodzicami swoich młodszych kolegów po fachu. Zbyt młody wiek niekoniecznie musi być zaletą. Turyści chcą mieć zaufanie do swojego opiekuna.

Rezydent powinien cechować się odpornością na stres. To praca z ludźmi, a ci czasami są niezadowoleni, roszczeniowi, kłótliwi… Czasami maja rację. Potrzebna jest spora doza empatii. Dobrze sprawdzają się w tej pracy osoby łatwo nawiązujące kontakty, towarzyskie i sympatyczne. Trzeba być gotowym na pracę o różnych porach doby, często bez oczekiwanej możliwości wypoczynku. Bywa, że trzeba pracować dzień i noc, a przespać się można przez godzinę w fotelu na lotnisku czekając na nową grupę turystów. Nie można liczyć tu na nudę, zawsze coś się dzieje.

Przyda się wiedza z historii, geografii, polityki… Rezydent powinien nauczyć się danego kraju, jeszcze zanim do niego wyjedzie.  Turyści cenią rezydentów, którzy dużo wiedzą i potrafią opowiedzieć o tym w interesujący sposób. Trzeba ćwiczyć umiejętność wystąpień publicznych.

Zarobki

Zależą od umiejętności i doświadczenia rezydenta, kraju w którym pracuje oraz biura podróży. Różnice mogą być spore. Bezpiecznie można przyjąć, że to około 1 tys. euro miesięcznie, choć znam takich rezydentów, którzy zarabiają nawet dwa lub trzy razy tyle. Co ważne, pracodawca zapewnia również przelot, ubezpieczenie i zakwaterowanie.

Kurs przygotowujący do pracy rezydenta.

Turystyka na niby

W maju rozkręca się kampania reklamowa szkół wyższych. W dobie niżu demograficznego jeszcze silniejsza. Trzeba mocniej powalczyć o studenta.

 

Przede mną leży jedna z lokalnych gazet. A w niej sporych rozmiarów reklama uczelni o profilu turystyka i rekreacja. Główne hasło wygląda tak: Chcesz studiować prawdziwą turystykę? Przyjdź do nas!

 

Skuszony reklamą, zajrzałem na stronę internetową uczelni.  Szukałem programu studiów. Konkretów. Informacji o losach absolwentów. Znajduję tylko ogólniki. Żadnych informacji na czym polega ta „prawdziwa turystyka”. Nie ma nawet programu nauki. Czyli maturzysta uwierzyć ma na słowo. I wielu niestety wierzy! Od lat.

 

W ciągu ostatnich tygodni, dzięki publikacjom rozpoczętym przez „Gazetę Wyborczą” dużo się mówi o jakości szkolnictwa wyższego. Cieszy mnie to. Ale równocześnie zastanawia dlaczego dopiero teraz! Pracodawcy mówią o tym od lat. Do tej pory uczelnie były głuche na argumenty. Do refleksji zmusza je dopiero ostry niż demograficzny.

 

Na tym blogu znajduje się przynajmniej kilka artykułów na ten temat. Są to m.in. następujące teksty:Fikcja edukacyjna oraz Praktyki studenckie.

 

Pisałem o tym, ponieważ w branży turystycznej fakt niedostosowania programów kształcenia do wymogu rynku pracy jest porażający. Po pięciu latach studiów na kierunkach turystycznych, absolwenci nie są przygotowani do pracy! Właściciel biura podróży jeśli chce kogoś zatrudnić, to musi sam pracownika wyszkolić albo podkupić u konkurencji!

 

Co więcej. Przecież od szkół wyższych należy oczekiwać, że będą nie tylko dostarczały dobrze przygotowanych kandydatów do pracy, ale też, że wśród nich pojawią się osoby twórcze i aktywne. Takie, które przyniosą atrakcyjne nowości. Naukowe innowacje, z którymi zapoznali się w trakcie studiów, a które teraz będą mogli zastosować w pracy. Ku korzyści swojej i pracodawcy. Tymczasem to nie działa! Przy tym poziomie kształcenia, jaki teraz reprezentują polskie uczelnie, taki mechanizm to mrzonka! Żadnych szans! Traci na tym całą branża. Traci polska gospodarka.

 

Zamiast tego, jak co roku wiosną, mamy pielgrzymujących od biura do biura studentów, proszących o przyjęcie na praktyki. Tyle, że nikt ich nie chce. Dlatego wielu z nich płaci za fikcyjne potwierdzenie! Uczelnie wymagają zaliczenia zajęć praktycznych, ale nie zapewniają miejsc do ich realizacji! Szkoły kształcące na kierunku turystyka nie mają żadnej współpracy z branżą turystyczną!

 

Kształcenie na znanych mi uczelniach turystycznych jest fikcją. Szkoły wyższe oszukują studentów. A te publiczne dodatkowo naciągają budżet państwa, który finansuje takie „studia”.


Zobacz też: Jak dostać pracę w biurze podróży?


Fikcja edukacyjna

Temat wraca co roku. Im bliżej wiosny, tym większa ilość uczniów i studentów odwiedza biura podróży, z pytaniem o możliwość odbycia praktyk. Właśnie przyszła grupa młodych osób. Biegają po mieście i szukają jakiegokolwiek miejsca, które ich przyjmie. Tyle, że nikt nie chce! Dlaczego? Ponieważ dla biura oznacza to koszty i problemy. Jeśli praktyki mają mieć sens, to trzeba tych ludzi czegoś nauczyć. Trzeba poświęcić im czas. Oderwać pracowników od stanowisk i kazać zajmować się uczniami. W imię czego właściciel przedsiębiorstwa miałby zdecydować się na taki krok?!

 

Szkoda mi tych młodych ludzi. To upokarzające. Muszą żebrać, żeby ktoś zechciał pomóc im w zaliczeniu praktyk. W tak idiotycznej sytuacji stawiani są przez swoje szkoły i uczelnie. Przecież to te jednostki powinny mieć podpisane umowy o współpracę z przedsiębiorcami, którzy uczyliby praktycznej strony zawodu.

 

Nie da się zapewnić dobrych zajęć praktycznych na dziko i z partyzanta! A wydaje się, że zarządzający jednostkami oświatowymi na to właśnie liczą. Otwiera się kierunek „turystyka” bez niezbędnego zaplecza! Bez możliwości zapewnienia porządnego przygotowania do zawodu! Czasem są to zupełnie egzotyczne połączenia. W Białymstoku, takie kierunki mamy np. w Zespole Szkół Budowlano-Geodezyjnych (technik obsługi turystycznej) oraz na Politechnice (turystyka i rekreacja).

 

Zatwierdzający programy nauczania i nadzorujący jego jakość tolerują iluzję. Dzięki temu jesteśmy potęgą edukacyjną (tak dużo młodych ludzi studiuje), ale niestety, kształcimy na skandalicznie niskim poziomie. Bez sensu i bez celu. W mieście, w którym każdego roku mury turystycznych uczelni i szkół opuszczają setki osób, właściciel biura podróży, jeśli chce zatrudnić pracownika, musi go sobie sam wyedukować albo podkupić u konkurencji.

 

A wracając do naszych młodych ludzi. Jak sobie poradzą? Trochę pochodzą po mieście i w końcu znajdą biuro, które podstempluje im dzienniczki praktyk za 50 zł albo za butelkę alkoholu i czekoladki. Tak to działa od lat. Czego nauczą się w ten sposób? No cóż, dowiedzą się, że ich nauka opiera się na fikcji.

 

Więcej na ten temat:

Praktyki studenckie

Jak dostać pracę w biurze podróży

 

Szkolenie dla pracowników biur podróży.


 

Kto sprzedaje wycieczki

Do biura wchodzi klient. Opalony, wyraźnie zadowolony. W ręku trzyma jakiś prezent, drobiazg, coś co przywiózł z wakacji, statuetkę, wino, czekoladki… Tak chce podziękować za udane wakacje. Choć nie jest to częsta sytuacja, to jednak się zdarza. Wystarczy umiejętnie dobrać ofertę i trafić na sympatycznych ludzi.

 

Jak nazywa się stanowisko osoby pracującej w biurze podróży? Jednego dobrego określenia chyba nie ma. Najczęściej na wizytówkach widnieje napis: „specjalista ds. turystyki”. Zdarzają się też: koordynatorzy, doradcy, itp.

 

Uśmiechnięci, ładnie ubrani. Wchodząc biura klient powinien mieć wrażenie, że już jedną nogą jest na wakacjach. Słoneczny wystrój, kolorowo i przyjemnie. Kuszą eksponowane na półkach katalogi. Można też zadziałać subtelniej, w nieco ukryty sposób. Niebagatelną rolę odgrywa węch. Handel odkrył to już dawno. Sklepy stosują różnego rodzaju mieszanki zapachowe. W biurach podróży najlepiej sprawdza się połączenie aromatów olejku do opalania i ręcznika plażowego. W takim otoczeniu łatwiej podjąć decyzję o zakupie wycieczki.

 

Co trzeba umieć żeby wykonywać taką pracę? Poza ogólnymi, podstawowymi dziś umiejętnościami, wymagane są trzy:

 

  • Zdolności psychospołeczne. Dobry kontakt z klientem.
  • Obsługa specjalistycznych systemów rezerwacyjnych.
  • Znajomość destynacji. To najbardziej rozbudowana dziedzina. Wymaga najwięcej czasu. Trzeba znać kraje, kurorty, hotele, wycieczki. Trzeba umieć doradzić i pomóc klientowi wybrać. Podstawy można zdobyć w trakcie teoretycznej nauki (katalogi, internet, prezentacje zawodowe), ale mistrzostwo związane jest z praktyką. Trzeba samemu jeździć, oglądać, notować… Temu właśnie służą study toury, czyli wyjazdy szkoleniowe.

 

Obserwuję branżę od lat i wydaje mi się, że spora cześć pracowników biur podróży, z całego zawodu, najbardziej lubi właśnie te służbowe wyjazdy. Są to najczęściej tygodniowe imprezy, w trakcie których, pracownicy wizytują hotele i korzystają z oferty wycieczek fakultatywnych. Wszystko po to by lepiej poznać produkt, który będą później sprzedawać. Leci się więc np. na Kretę, do Egiptu, Portugalii, na Sri Lankę czy do Kenii. Spotyka pracowników innych biur, wymienia się doświadczeniami, rozmawia z rezydentami, itd. Wszystko w przyjemnej, niemal wakacyjnej atmosferze. Czasem może nawet w zbyt przyjemnej. Study tour nosi wszak wszystkie cechy wyjazdu integracyjnego.

 

Kto chce dobrze doradzać swoim klientom i dużo sprzedawać, jeździć powinien. Po latach pracy w tym zawodzie, ludzie znają niemal każdy hotel, niemal w każdym turystycznym kraju.

 

Czy trzeba skończyć specjalistyczne studia?

Nie ma wymogu ukończenia studiów na kierunku turystyka. Znam wiele osób w branży, które są absolwentami zupełnie innych specjalizacji. Moim zdaniem, jednym z lepszych posunięć dla osób, które chcą związać się z ta branżą są studia lingwistyczne. Znajomość języków, zawsze się tu przyda. Jeśli już ktoś chce studiować turystykę, to powinien bardzo starannie wybrać uczelnię. Na wielu kierunkach o tej nazwie jest czysta teoria. Nie ma np. zajęć z systemów rezerwacyjnych! Dokładnie sprawdźcie program. Przeanalizujcie go pod kontem wymagań jakie będą stawiać wam pracodawcy. Dowiedzcie się, czy uczelnia zapewnia dobre zajęcia praktyczne. Ładna nazwa szkoły nie wystarczy. Liczą się konkretne umiejętności. I tylko to!

 

Więcej o pracy, zarobkach i umiejętnościach pracowników biur podróży Praca w biurze podróży – informacje zawodowe.

Jak dostać pracę w biurze podróży

Po raz kolejny prowadzę rekrutację. Szukamy pracownika do biura podróży. I nie jest łatwo! Pomimo tego, że w mieście mamy kilka uczelni kształcących na kierunkach typu turystyka i rekreacja oraz zarządzanie turystyką, to dobrych kandydatów jak na lekarstwo. Jestem w branży już wystarczająco długo żeby wiedzieć, że tak po prostu jest. Taki paradoks. Państwowa placówka bierze pieniądze z budżetu (m.in. moje) w celu wykształcenia kadr, ale jak przedsiębiorca chce zatrudniać, to musi sobie pracowników sam wyedukować lub takowych podkupić konkurencji. To temat rzeka, trochę już zresztą o tym pisałem, np. tu: „Praktyki studenckie”.

 

Wiem kogo potrzebuję. Wiem, co kandydat powinien sobą reprezentować. Wiem, co powinien umieć, żeby otrzymać tę pracę. W żadnym wypadku nie jest to wiedza tajemna. Można ją zdobyć w ciągu godziny. Wystarczy przeanalizować ogłoszenia z działu: dam pracę, na jednym z turystycznych portali. Przejrzałem te z ostatnich dwóch tygodni. Naliczyłem 21 ofert. Wymagania pracodawców są jasne. Wszyscy chcą tego samego, konkretnych umiejętności. Są one dokładnie wymienione.

 

Niestety, takich ogłoszeń nie czytają autorzy programów nauczania. Nie robią tego też władze uczelni. Tylko w ten sposób mogę wytłumaczyć całkowite niedostosowanie zawartości merytorycznej studiów do wymagań rynku pracy. A wystarczy poczytać ogłoszenia. A gdyby tak jeszcze któraś ze szkół przeprowadziła małe badanie i spytała przynajmniej kilku przedsiębiorców o to, jakich pracowników ci potrzebują.

 

Snuć marzenia mógłbym jeszcze dość długo, ale przecież czas odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie: JAK OTRZYMAĆ PRACĘ W BIURZE PODRÓŻY?

 

  1. Jeśli jesteś na etapie wyboru kierunku studiów i myślisz o turystyce, zrób tak: Wydrukuj ogłoszenia pracodawców (możesz też opracować zestawienie, które podsumuje umiejętności jakie właściciele biur podróży uważają za najważniejsze), a następnie pójdź z tym do dziekanatu lub komórki na uczelni zajmującej się rekrutacją. I koniecznie, dokładnie i stanowczo spytaj o to, jakich umiejętności są w stanie nauczyć. Nie daj się zbyć ogólnikami, pytaj o konkrety. Listę ogłoszeń znajdziesz tu: Oferty pracy w biurach podróży.
  1. Jeśli już studiujesz turystykę i jeśli jesteś niezadowolony ze swoich studiów (to się zdarza), to przestań narzekać i wykorzystaj czas na indywidualna naukę. Zrób wszystko, żeby jakieś dobre biuro przyjęło cię na praktyki. Umów się, że będziesz im w czymś pomagać, na przykład umyjesz okna, ale oni w zamian mają pokazać coś z prawdziwej pracy w biurze podróży. Wiedza kosztuje, żeby coś otrzymać musisz też dać coś z siebie. 
  2. Jeśli jesteś studentem innego kierunku lub już skończyłeś studia, bądź nigdy nie studiowałeś, to wiedz, że wcale nie jesteś bez szans! Dlaczego? Ponieważ: a) Zawsze liczy się osobowość i nastawienie. Determinacja! (Nie wystarczy mówić, że się chce, trzeba działać). b) Są inne kierunki studiów, które dość dobrze przygotowują do tej pracy. W pierwszej kolejności wymieniłbym studia lingwistyczne. Dobra znajomość języków jest tu konkretną, potrzebną umiejętnością. c) Ucz się branży jak tylko się da! Chodź na dobre, sprawdzone i praktyczne szkolenia. Czytaj. Podróżuj. Szukaj mistrza, może ktoś zechce podzielić się z tobą zawodowymi tajemnicami.

 

Tylko błagam! Nie wysyłajcie „pustych” CV. Ktoś chce pracować w biurze podróży, ale nie ma żadnego doświadczenia, żadnego kontaktu z branżą, żadnych kursów i żadnej wiedzy. Taka osoba jest bez szans! Z punktu widzenia osoby rekrutującej szkoda czasu na otwieranie tego typu maili.

 

Zobacz artykuł: „Praca w biurze podróży – informacje zawodowe”

 

…………………………………………………………

Wszystkim ambitnym i zmotywowanym osobom życzę powodzenia!

Kto rzeczywiście chce, taką pracę znajdzie.

Biura potrzebują pracowników. Ale naprawdę dobrze przygotowanych!

 

Szkolenie dla kandydatów na pracowników biur podróży – specjalista ds. turystyki

Najlepsze uczelnie turystyczne

Był czas, że masowo powstawały szkoły o profilu turystycznym. Najpierw policealne (to był bardzo komercyjny produkt, skierowany do maturzystów szukających sposobu na zdobycie zaświadczenia odraczającego odbycie służby wojskowej). Później powstały szkoły wyższe, a w końcu klasy o profilu turystycznym w liceach. Wiadomo, turystyka to rozwojowa gałąź gospodarki. Tak mówiono już na początku lat 90. ubiegłego wieku. Pamiętam to ponieważ zastanawiałem się wtedy nad wyborem zawodu. Turystykę odrzucałem a priori. Wydawała mi się mało atrakcyjna. Dziś brzmi to zabawnie. Prowadzę biuro podróży, szkolę pilotów i rezydentów, oprowadzam wycieczki… No cóż, tak to w życiu bywa. Do zawodu trafiłem przez przypadek i dobrze się w nim ulokowałem. Ale co ma zrobić ktoś, kto kończy szkołę średnią i wie, że chce pracować w turystyce? Co i gdzie studiować? I, czy w ogóle studiować?

 

Kilka razy prowadziłem rekrutacje. Szukaliśmy pracowników do biura podróży. Wiem, że nie jest to łatwa sprawa. Zgłaszają się głównie osoby, które nie tylko nie mają żadnego doświadczenia, ale też nie posiadają żadnych konkretnych i niezbędnych w pracy umiejętności. Głównie to młodzi absolwenci. Pierwsza rozmowa kwalifikacyjna jest dla nich bolesnym zderzeniem z rzeczywistością. Okazuje się bowiem, że przez lata studiów nie nauczyli się niczego, co przydałoby się w pracy!

 

Przejrzałem teraz kilka ogłoszeń z działu dam pracę na jednym z branżowych portali. Biura podróży chcą zatrudniać osoby mogące wykazać się doświadczeniem. Taką rolę, w pewnym sensie, mogłyby spełniać zajęcia praktyczne, gdyby tylko były odbywane tak jak trzeba. O fikcyjnych praktykach już pisałem, zobacz
 

Wziąłem do ręki „Wiadomości Turystyczne”. Wydanie specjalne z marca-kwietnia tego roku. Temat z okładki: Profesjonalne kadry potrzebują nowoczesnego kształcenia. Znajduję tu m.in. ranking 10 najlepszych szkół wyższych o profilu turystycznym. Wiadomo, wszystko zależy od przyjętych kryteriów. Ważne jest co tak naprawdę oceniamy. Ranking stworzony przez „Wiadomości Turystyczne” dużo, bo aż 50 ze 100 punktów, przyznaje za „przygotowanie zawodowe” – w tym m.in.: za praktyki (krajowe i zagraniczne) i dodatkowe kursy. Znalazło się tu też miejsce dla bardzo ważnego kryterium, jakim są zajęcia prowadzone przez praktyków (kto lepiej przygotuje do zawodu, jeśli nie oni?). W sumie, wygląda to na rzeczową i merytoryczną ocenę. Szkoda tylko, że nie ma tu najważniejszego wskaźnika – mierzącego sukcesy zawodowe absolwentów. Brak takich danych to problem całego polskiego szkolnictwa. Nie zbiera się ich i nie publikuje. Gdyby się to robiło, wiele pseudoszkół czy bardzo słabych kierunków straciłoby rację bytu.

 

Oto najlepsza dziesiątka zdaniem „Wiadomości Turystycznych”:

  1. Wyższa Szkoła Turystyki i Hotelarstwa w Gdańsku
  2. Wyższa Szkoła Gospodarki w Bydgoszczy
  3. Wyższa Szkoła Turystyki i Ekologii w Suchej Beskidzkiej
  4. Wyższa Szkoła Handlowa we Wrocławiu
  5. Wyższa Szkoła Bankowa we Wrocławiu
  6. AWF im. B. Czecha w Krakowie
  7. Wyższa Szkoła Bankowa w Gdańsku
  8. Górnośląska Wyższa Szkoła Handlowa im. W. Korfantego w Katowicach
  9. Wyższa Szkoła Bankowa w Toruniu
  10. Wyższa Szkoła Ekonomiczno-Turystyczna w Szczecinie

Co zastanawia mnie w tym rankingu? Ilość zdobytych punktów. Pierwsza na liście uczelnia ma ich 79,5. Ostatnia z najlepszej dziesiątki tylko 56,5. Na 100 możliwych! W takim razie jaki poziom kształcenia i przygotowania zawodowego mają te uczelnie, które znalazły się poza pierwszą dziesiątką? Otóż są takie, które uzyskały 8, a nawet 7 punktów! I funkcjonują. Niesamowite.

 

Różnice między absolwentami różnych turystycznych uczelni są olbrzymie. Wiem to, ponieważ spotykam się z nimi na prowadzonych przeze mnie kursach. Dobrze, że powstają rankingi. Będą pomocne. Niech maturzyści korzystają z nich przy wyborze uczelni. Często słyszę od studentów, że czują się oszukani. Że kusząca nazwa szkoły czy kierunku wprowadziła ich w błąd. Że studiują niby turystykę, a uczą się rzeczy słabo z nią związanych i wyłącznie teoretycznie. Cóż mogę wtedy powiedzieć? Trzeba świadomie i z rozmysłem wybierać uczelnię. Warto czytać rankingi

Szkolenie: Specjalista ds. turystyki. Pracownik biura podróży

Praktyki studenckie

Zaczął się sezon na praktyki. Studenci i uczniowie biegają po biurach podróży i próbują załatwić sobie ich odbycie. Z mojego punktu widzenia jest to przedziwna sytuacja. W programach nauczania są zajęcia praktyczne (i bardzo dobrze!), ale szkoły nie zapewniają możliwości ich realizacji!! Nie pomagają i nie tworzą ani sposobności, ani potrzebnych mechanizmów. Uczeń zostaje wrzucony na głęboką wodę, sam musi znaleźć biuro, które z łaski go przygarnie. I tu pojawiają się interesujące zagadnienia, o których warto wspomnieć ponieważ taki stanu rzeczy ma daleko idące konsekwencje.

  • Praktyki powinny być płatne. A nie są! Uczelnia każe studentom odbyć te zajęcia. I tyle. Nie ma na to żadnych funduszy. Zatem, właściciel biura podróży, ma kogoś przyjąć i uczyć za darmo! Kilka razy opiekowałem się praktykantami, więc wiem z jakimi obciążeniami to się wiąże. Jeśli cała ta impreza ma rzeczywiście służyć dobrej sprawie, czyli przygotowaniu młodego człowieka do zawodu, to ze strony biura generuje same straty. Ktoś musi poświęcić czas, ktoś musi pokazywać, nadzorować, tłumaczyć… W imię czego? Miałem zajęcia praktyczne i w szkole średniej i na studiach. W pierwszym przypadku, szkoła miała stałą współpracę z zakładem pracy, sprawdzone mechanizmy i doskonałych nauczycieli zawodu. Dzięki temu byłem profesjonalnie przygotowany. Efekt? Wszyscy z branży wiedzieli, że absolwenci tej szkoły są najlepsi. Na studiach podobnie. A pokazujący nam praktyczną stronę zawodu opiekunowie otrzymywali za to wynagrodzenie. Inaczej po prostu się nie da! W głowę zachodzę kto wymyślił, że to może działać inaczej! Zatwierdzający programy nauczania i nadzorujący jego jakość tolerują iluzję. Wiedzą, że tak jest, ale udają, że nie widzą. Dzięki temu jesteśmy potęga edukacyjną (tak dużo młodych ludzi studiuje) ale kształcimy na skandalicznie niskim poziomie. Bez sensu i bez celu.
  • Jest więc tak, a nie inaczej. Przychodzi praktykant do biura i co robi? Myje okna i podłogi, stempluje katalogi, wynosi śmieci, robi kawę. Tyle i niewiele więcej. Na pewno nic z sedna zawodu. Nikt nie odkryje przed nim prawdziwych tajemnic. Dlaczego miałby to zrobić? Za darmo ma kształcić swoją potencjalną konkurencję? Halo, ktoś tu czegoś nie rozumie. Albo liczy na naiwnych. Kiedyś byłem naiwny. Na początku swojej działalności przyjmowałem praktykantów i nawet czegoś uczyłem. Teraz nie ma mowy. I nie chodzi tylko o pieniądze. Rzecz w tym, że cały mechanizm postawiony jest na głowie. Uczelnia nawet się nie pofatyguje, żeby spytać czy byłaby taka możliwość, czy biuro by zechciało. A przecież tyle pożytecznych rzeczy można razem zrobić. Na przykład spytać właścicieli jakich pracowników potrzebują i dostosować kształcenie do wymogów rynku pracy. Wydaje się, że takie działania powinny być czymś zupełnie oczywistym i podstawowym. A przecież nie są! Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć.
  • Jest też jeszcze inna możliwość. Praktykant nie robi nic. Wiem, że część biur załatwia sprawę bardzo prosto: student płaci 50 czy 100 zł i ma praktyki zaliczone. Nie musi wcale pojawiać się w biurze. Bywa, że wystarczy butelka lepszego alkoholu i czekoladki. Skandaliczne? Odruchowo wydaje się, że tak. Ale po głębszym zastanowieniu dostrzegłem też drugą stronę medalu. Skoro i uczelnie, i ministerstwo tak do tego podchodzą, to na co liczą? Naprawdę myślą, że ktoś za darmo nauczy studenta tego, czego szkoła wyższa nie zrobiła przez kilka lat?! Moje zdumienie sięgnęło zenitu kiedy dowiedziałem się, że osoba nadzorująca zajęcia praktyczne na jednej z uczelni zdaje sobie sprawę, że taka praktyka funkcjonuje. Ona to wie, studenci wiedzą, że ona wie, itd. Wszyscy są zadowoleni.
  • Kilkakrotnie rekrutowałem pracowników. Wiem, że to droga przez mękę. Głównie dlatego, że zgłaszają się młodzi absolwenci. Skończyli kierunek o szumnej nazwie turystyka i rekreacja, ale nie umieją niczego, co mogłoby się przydać w pracy. Jakim cudem? Po trzech czy pięciu latach studiowania? Jak to możliwe? By znaleźć odpowiedź wystarczy spojrzeć w program nauczania i przeczytać listę wykładowców. Temat jest mało wdzięczny, więc nie będę go rozwijał. Dość powiedzieć, że za pieniądze pochodzące z podatków przedsiębiorcy kształcony jest student, a kiedy przedsiębiorca chce zatrudnić pracownika, to takiego studenta musi sam wszystkiego nauczyć. Widzicie w tym jakiś sens?!

    Zobacz też: Praca w biurze podróży – informacje zawodowe

    …………………………………………………………………………………………….
    Czy mamy chory system? Oczywiście tak. Zapewne nie tylko w przypadku edukacji turystycznej. Ale najgorsze jest, że to akceptujemy. Milczenie oznacza zgodę. Nie chcę się dalej na to godzić. Stąd mój dzisiejszy tekst.

Szkolenie: pracownik biura podróży

Strona 1 z 2

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén