Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Praca w turystyce (Strona 1 z 3)

Pilot, rezydent i pracownik biura podróży

Artykuł ten, przynajmniej w pewnym sensie, jest kontynuacją poprzedniego (Jesień w turystyce). W listopadzie i grudniu mam trochę więcej czasu, nie podróżuję tak intensywnie, więc mogę zająć się szkoleniami. Prowadzę je w ramach Akademii Turystyki.

Od dawna było wiadomo, że brakuje młodych kadr. Z potrzeby narodziły się kolejne kursy przygotowujące do pracy w biurach podróży. Chodziło o różne stanowiska, od pracownika biurowego, po pilota wycieczek egzotycznych. Na blogu znajdziecie sporo artykułów na ten temat. Wystarczy kliknąć tag: Szkolenia w turystyce.

Od lat największym powodzeniem cieszy się kurs rezydentów biur podróży. W dość prosty sposób można zdobyć podstawy umożliwiające atrakcyjną pracę na typowo wakacyjnych kierunkach, między innymi takich jak Turcja, Hiszpania i Grecja. Więcej na ten temat opowiadam w programie TVP2. Zobacz.

Ze względu na to, że najwięcej pracy dla rezydentów jest w sezonie letnim, to jest praca, którą chętnie wykonują studenci, ale w zawodzie tym możemy spotkać również osoby znacznie starsze. To jest zresztą temat, o który dość często pytają zainteresowani. Na tyle istotny, że poświęciłem mu osobny artykuł: Wiek rezydentów biur podróży.

Praca pilota to okazja do poznania świata i wielu ciekawych ludzi.

Praca pilota to okazja do poznania świata i wielu ciekawych ludzi.

Osobnym zagadnieniem jest kwestia szkolenia pilotów wycieczek. Po deregulacji, to zupełnie nowy temat. Od 1 stycznia 2014 roku nie ma już regulowanych przez ministerstwo kursów i państwowych egzaminów. Nie ma licencji. Pracować może każdy. Musi tylko przekonać pracodawcę, że potrafi. Tyle i aż tyle! Sama praca też nie jest łatwa, wymaga sporej wiedzy i konkretnych umiejętności. Niezależnie więc od politycznych i urzędniczych zmian, szkolić nowych adeptów trzeba. Ważny jest sposób kształcenia. Ustalony przez ministra program kursu mało miał wspólnego z praktyką i słabo przygotowywał do pracy. Od 2 lat mamy wolną rękę. Możemy uczyć po swojemu. Mam nadzieję, że udaje nam się to jak najlepiej.

Zobacz artykuł: Jak zostać pilotem wycieczek?

Jaki kurs wybrać, pilota wycieczek czy rezydenta? To zależy od tego, co lubimy robić i gdzie chcemy pracować. Obie funkcje mają ze sobą coś wspólnego, ale też wiele różnic. Rezydent jest pracownikiem biura podróży, który na stałe, przynajmniej przez kilka miesięcy, przebywa w kurorcie, gdzie wypoczywają turyści. Najczęściej jest to basen Morza Śródziemnego, od Portugalii i Hiszpanii, po Egipt i Turcję. Mniej pracy dla rezydentów jest na kierunkach egzotycznych, np. w Tajlandii czy na Kubie. Praca rezydenta wiąże się z dłuższym pobytem w jednym miejscu i najczęściej dotyczy masowych, najbardziej popularnych wakacyjnych kierunków (słońce i plaża). Zupełnie odwrotnie jest w przypadku pilota. Tu mamy do czynienia z ustawicznym przemieszczaniem się. Piloci pracują na wycieczkach objazdowych. Można jeździć z wycieczkami w Polsce, w Europie, ale też w bardzo egzotycznych krajach. Jeśli ktoś chce pracować z turystami w Iranie czy Etiopii, to w grę wchodzi funkcja pilota. Rezydent zajęcia tam nie znajdzie, ponieważ nie są to destynacje masowej turystyki opartej o plażę i wypoczynek.

Rezydent i pilot zajmują się obsługą grup turystycznych. Ale wcześniej ktoś musi to przygotować i sprzedać. Biura podróży potrzebują wykwalifikowanych pracowników zajmujących się tworzeniem produktu i jego dystrybucją. Najczęściej nazywamy ich specjalistami ds. turystyki. I w tym przypadku również są różnice w oczekiwaniach pracodawców. Innych kompetencje wymaga się od osoby ubiegającej się o pracę w biurze agencyjnym, a zupełnie innych od kandydata na stanowisko specjalisty w biurze organizującym imprezy turystyczne (touroperator). Pojęcie „biuro podróży” jest hasłem zbiorczym, opisującym przedsiębiorstwa zajmujące się różnymi działalnościami z obszaru turystyki. Połowa z nich to po prostu sklepy, które sprzedają wczas i wycieczki organizowane przez inne podmioty. Takie firmy nazywamy agencjami turystycznymi lub biurami agencyjnymi. Co trzeba umieć, żeby w nich pracować? Przede wszystkim wymagana jest znajomość systemów rezerwacyjnych, z których najważniejszy jest MerlinX. Kolejnym obszarem jest wiedza o produkcie, czyli płynne poruszanie się w bardzo bogatej ofercie wielu touroperatorów, zaczynając od Itaki, TUI i Rainbowa. To olbrzymia ilość hoteli, kurortów i atrakcji turystycznych. Do tego dochodzi jeszcze umiejętność sprzedaży i dobrego kontaktu z klientem. Są to zatem konkretne i łatwo weryfikowalne rzeczy. Pracodawca szybko może sprawdzić potencjał kandydata. Proste zadanie może wyglądać tak: Proszę porównać ofertę największych biur i wybrać trzy najkorzystniejsze dla rodziny 2 + 2. Grecja, tydzień, all inclusive, w następującym terminie… I 10 minut na wykonanie zadania. Tak się pracuje w biurze agencyjnym, więc takimi umiejętnościami trzeba się wykazać.

Inaczej u touroperatora, czyli w biurze, które organizuje wczasy i wycieczki. Tu już nie jest potrzebny MerlinX, ani biegła znajomość oferty TUI, Neckermanna czy Eximu. Wymagane za to są umiejętności niezbędne przy tworzeniu produktu turystycznego. Jakie? Znajomość rynku, zasad pracy organizatora i tworzenia pakietów. Zdolność komunikacji z kontrahentami oraz szczegółowa wiedza na temat konkretnych kierunków turystycznych. Więcej na ten temat w artykule: Praca w biurze podróży – informacje zawodowe.

O ile praca w biurze agencyjnym wydaje się dość jednostajna i schematyczna (wyszukiwanie ze zbioru gotowych ofert) o tyle tworzenie imprez turystycznych otwiera możliwości kreacji i odkrywania nowych lądów. Mile widziane są tu osoby twórcze i kreatywne, potrafiące przewidywać rynkowe tendencje. Rewelacyjnie jeśli mają doświadczenie wyniesione z innych krajów. Dlatego bywa, że w tej pracy dobrze sprawdzają się osoby, które wcześniej pracowały w roli pilota lub rezydenta. Pomocna będzie autentyczna pasja i chęć ustawicznego kształcenia się.

Wcale nie jest łatwo o takich pracowników. Szukam do mojego biura już od jakiegoś czasu. Fakt, wymagania są spore, ale taka jest specyfika tego zawodu. Jesteście zainteresowani? Piszcie, może dołączycie do naszego zespołu.

Zobacz też: Z życia pilota i przewodnika wycieczek.

Kompendium pilota wycieczek

W 2014 roku ukazało się czternaste wydanie „Kompendium pilota wycieczek” pod redakcją Z. Kruczka. Przez lata książka była lekturą obowiązkową dla wszystkich ubiegających się o uprawnienia pilota. Na jej podstawie prowadzono kursy i organizowano egzaminy.

W wyniku nowelizacji Gowina sytuacja uległa zmianie. Od 1 stycznia 2014 roku urzędy nie przeprowadzają już egzaminów i nie wydają licencji. Kto chce, może więc być pilotem. Pod warunkiem, że przekona pracodawcę do swoich kompetencji. Zezwoleń, legitymacji i egzaminów już nie ma, ale uczyć się warto.

Wydanie z 2014 r.

Wydanie z 2014 r.

Właśnie skończyłem kolejną edycję kursu pilota wycieczek. Po nowelizacji kształcimy zupełnie inaczej. Bez teorii i wielu niepotrzebnych tematów. Wreszcie możemy zrobić kurs po swojemu, w oparciu o nasze doświadczenia, wykorzystując profesjonalizm najlepszych pilotów i zatrudniających je biur.

Jak bardzo obowiązujący do niedawna i nałożony polskim prawem program szkolenia nieprzystosowany był do realiów pracy pilota, przekonać się można zaglądając do Rozporządzenia Ministra Sportu i Turystyki z dnia 4 marca 2011 roku. Zobacz: Dziennik Ustaw nr 60, załącznik nr 10, s. 3877 – 3878.

Na ten temat napisane zostało już wiele. Zainteresowani znajdą sporo informacji, np. tu: „Deregulacja. Pilot wycieczek”.

W niniejszym artykule chcemy skupić się na omówieniu przydatności wspomnianego wyżej „Kompendium” w kształceniu pilotów wycieczek dziś, w nowej sytuacji prawnej.

Do końca 2013 roku każdy, kto chciał zostać pilotem, musiał ukończyć kurs i zdać egzamin. Kursy i egzaminy uzależnione były od „Kompendium”. Powoływane w urzędach marszałkowskich komisje egzaminacyjne układały pytania na podstawie tej publikacji, a prowadzący szkolenia uznawali ją za lekturę obowiązkową. Kursanci nie narzekali, ponieważ wiedzieli czego się nauczyć. Trzeba było wkuć tę konkretną książkę. Co prawda na pamięć, od deski do deski, ale przecież to niezbyt wygórowana cena za zaliczenie egzaminu państwowego.

Publikacja nie była pozbawiona wad. Zdarzały się rażące błędy. Dotyczyły ogólnej wiedzy o turystyce, ale też samej pracy pilota. Trzy lata temu napisałem analizę „Kompendium”. Zobacz: „Kruczek na pilotów”.

Czy coś się zmieniło? Ponaglany przez kursantów, którzy ciągle pytają o to, czy w zaktualizowanych wydaniach „Kompendium” są błędy, postanowiłem sprawdzić. W tym celu kupiłem najnowszą edycję, z 2014 roku.

Część z wypunktowanych kilka lata temu nieprawdziwych informacji na szczęście zniknęła. Poprawiono chociażby fragment dotyczący pasów bezpieczeństwa na fotelu pilota (s. 122). Autorzy „Kompendium” już nie twierdzą, iż „nie istnieje praktycznie możliwość zamontowania pasów bezpieczeństwa na miejscu pilota” (s. 72 wydania z 2011 roku). Zmieniono też definicję all inclusive – wreszcie na prawdziwą.

Pod jednym względem nie zmieniło się nic. Nadal najgorzej wygląda rozdział „Wiedza o turystyce”. Trafimy tam na informacje, które osobę z doświadczeniem w branży mogą wprawić w osłupienie. Przejdźmy do przykładów.

Co autor ma na myśli pisząc na s. 43, że „przedstawicielstwa firm zagranicznych” (wymienia TUI i Neckermanna) „opanowały już około 80% rynku czarterowego w Polsce”?! Jest to oczywista nieprawda. TUI i Neckermann mają spory udział w rynku, ale nie 80 proc.! Najwięcej ma Itaka, a nie jest przecież „przedstawicielstwem firm zagranicznych”. Tu znajdziecie listę 10 największych biur podróży.

Autorzy „Kompendium” z uporem podtrzymują błędną definicję agencyjnego biura podróży. Agent nie jest osobą, jak podaje „Kompendium” na s. 279, ale samodzielnym podmiotem gospodarczym, tj. zupełnie niezależną firmą. Umowa między touroperatorem, a agentem, który sprzedaje jego produkt, to umowa firma – firma, a formą rozliczenia jest faktura. Gdyby agent był osobą, to musiałaby to być umowa-zlecenie lub umowa o pracę.

Myli się też jeden z autorów „Kompendium” pisząc, że agent „najczęściej nie bierze na siebie odpowiedzialności za usługi swojego szefa” (s. 23). Ten krótki fragment zawiera aż dwa błędy. Po pierwsze, w sensie prawnym, agent nigdy nie bierze na siebie takiej odpowiedzialności, gdyż całkowitą odpowiedzialność za imprezę turystyczną ponosi jej organizator. Po drugie, relacji organizator – agent nie można przedstawiać według schematu zwierzchnik – podwładny. Touroperator nie jest „szefem” biura agencyjnego.

Zresztą tu nieścisłości jest więcej. Znam wiele biur agencyjnych, ale ani jednego, które prowadziłoby usługi dodatkowe, takie jak „załatwianie paszportów” (s. 23). Stronę wcześniej znajdujemy kolejną wątpliwą informację. Skąd autor ma wiedzę, że „zdecydowana większość” oferty „oddawana jest do dystrybucji współpracującym z turoperatorem agentom”? Przecież rzeczywistość jest znacznie bardziej złożona. Wielu polskich organizatorów imprez turystycznych nie udostępnia takich danych. Dysponujemy tylko informacjami przekazanymi przez część biur. I tak, np. Sun&Fun za pośrednictwem agentów sprzedaje aż 88 proc. produktu, a Exim Tours 71, ale Logos Tour już tylko 6 proc., a Logos Travel ledwie 4 proc.! Z grubsza, zasada może wyglądać tak, że agenci sprzedają więcej ofert turystyki czarterowej, a mniej produktu biur specjalizujących się w jakiejś konkretnej dziedzinie, np. w egzotyce. Nie wiem też dlaczego autor podpiera się tu przykładem rynku brytyjskiego. Co wspólnego z tym rynkiem może mieć polski pilot wycieczek?! Czy nie lepiej byłoby omówić sytuację, z jaką mamy do czynienia w Polsce? Realnie występującą i bardzo ciekawą, z uwzględnieniem np. sporu na linii TUI – biura agencyjne.

Podobnie rzecz się ma z zamieszczonym dwie strony dalej opisem komputerowych systemów rezerwacyjnych. Fragment ten wygląda na przepisane z zachodnich publikacji czysto akademickie formułki, zupełnie oderwane od rzeczywistości polskiego rynku turystycznego. Pisałem już o tym we wspomnianym wcześniej artykule, zobacz: Kruczek na pilotów, część 2. Wiedza o branży turystycznej. Jeśli autor wspomina, że „korzyści z CRS czerpią także agencje turystyczne, które nie muszą każdorazowo telefonować do turoperatora w celu rezerwacji konkretnych świadczeń”, to chyba powinien przy tej okazji wymienić te systemy, które mają powszechne zastosowanie w Polsce, a nie takie, o których agenci nigdy nie słyszeli.

Uwagi wymaga też rozdział „Obsługa grup z transportem lotniczym”. Trzy lata temu było tam sporo anachronizmów, niektóre rodem z PRL (zobacz). W najnowszym wydaniu jest już dużo lepiej, ale znowu wygląda to trochę tak, jakby tekst podręcznika nie nadążał za zmieniającą się rzeczywistością. Na s. 89 znajdziemy tracącą na aktualności informację dotyczącą imprez pobytowych (jak rozumiem chodzi o turystykę czarterową). Na przestrzeni kliku ostatnich lat biura, jeśli tylko mogą, to przechodzą na odprawę bez biletów. Oznacza to, że turysta pojawia się na lotnisku i od razu, bez żadnego spotkania i pomocy ze strony pracownika/przedstawiciela organizatora, udaje się do odprawy check-in, gdzie na podstawie dokumentu tożsamości nadaje bagaż i otrzymuje kartę pokładową.

W sensie ogólnym „Kompendium” wygląda tak, jakby nie stanowiło logicznej całości. Sprawia wrażenie zebranych ad hoc fragmentów o różnej wartości. Znajdziemy w nim opisy i informacje wzajemnie sobie przeczące.

Dotyczy to przede wszystkim prawnego uregulowania funkcji pilota. Tak, jakby autor jednego rozdziału zaktualizował tekst, dostosowując go do obowiązującego prawa, a autor rozdziału drugiego zapomniał to zrobić. Na s. 156 znajdziemy informację, że podlega kontroli „posiadanie legitymacji pilota potwierdzającej uprawnienia”. Przypominamy, że od 1 stycznia tego roku osoby wykonujące funkcje pilota nie muszą mieć żadnych legitymacji! Podobnie, nie zaktualizowano informacji na s. 166 („zasady egzaminowania kandydatów na pilotów”) i 167 („uprawnienia pilota”). Na tejże stronie znajdziemy jeszcze ciekawszą wzmiankę o ty, że w dziesięciu miastach w Polsce „do oprowadzania grup uprawnieni są wyłącznie przewodnicy miejscy”. Przecież deregulacja objęła też przewodników! Zadziwiające, że autorzy „Kompendium pilota wycieczek” polecanego przez wydawcę również jako lektura dla studentów turystyki, pozwalają sobie na tak rażące błędy. Wymienione wyżej nieprawdziwe informacje umieszczono w rozdziale „Problematyka prawna pilotażu wycieczek”. Wyobraźmy sobie, że student przyswoi sobie materiał z tego rozdziału…

A użyteczność dziś, po deregulacji? Oczywiście jest, ale w ograniczonym zakresie. Nie tylko dlatego, że są tam błędy. Ważne jest również to, że publikacja nie wyczerpuje tematu szkolenia. Niektóre zagadnienia, sprawiające duże kłopoty początkującym pilotom, zostały tylko zaanonsowane, innych brak zupełnie. Zapewne również z tego powodu, że nie ma jednej funkcji pilota wycieczek. Praca z wycieczkami szkolnymi w obrębie Polski, a pilotowanie wycieczek egzotycznych, to dwie różne specjalizacje. Podręcznik próbujący ująć specyfikę tak odmiennych zadań musiałby składać się z kilku tomów.

Niektóre fragmenty są reliktem czasów, gdy obowiązywały państwowe licencje. Na egzaminach trzeba było rozliczyć się z teorii (potrzebnej w pracy lub nie) i „Kompendium” taką teorię podawało. A dziś? No właśnie, weźmy rozdział „Podstawowe zagadnienia i terminy z historii architektury”. Z jednej strony, dla pilota pracującego w Polsce i Europie informacji tych jest za mało. Z drugiej, ktoś, kto pilotuje wycieczki do dalekiej Azji może się bez nich obejść, ale musi za to wiele nauczyć się o architekturze Chin, Indii, Nepalu, Japonii, Wietnamu i Kambodży, a tego oczywiście w „Kompendium” brak. Wszystkiego w jednej książce zmieścić się nie da. Na jakiej zasadzie wybrano pobieżną historię architektury Europy, a pominięto resztę świata?! Żeby to wyjaśnić, trzeba wrócić do obowiązującej przez lata symbiozy między komisjami egzaminacyjnymi, a autorami „Kompendium” (patrz wyżej).

A skoro nie ma już egzaminów, to i podręcznik pilotów wycieczek należałoby chyba napisać na nowo. Rezygnując z wykorzystywanej kiedyś na egzaminach teorii, postawić na informacje użyteczne w pracy. W interesie pilotów, turystów i biur podróży.

Kurs pilotów wycieczek.

Jak założyć biuro podróży?

Jak założyć agencję turystyczną? Co trzeba zrobić, żeby zostać touroperatorem? W ciągu kilku tygodni otrzymałem wiele pytań z tego zakresu. Jakaś kumulacja! Ludzie chcą otwierać biura podróży. Głównie agencyjne. Czyżby szykował się wysyp nowych podmiotów? Może to znak, że sytuacja w turystyce gwałtownie uległa poprawie? Według zasady, która mówi, że kiedy nastroje idą w górę, to otwierane są kolejne firmy.

biuro_podrozy

Biuro agencyjne

W tych pytaniach jest wszystko, od kwestii zupełnie podstawowych po szczegółowe rozwiązania. Dzwonią różne osoby. Urzędnicy i nauczyciele, którzy maja już dość tej pracy i myślą o czymś na własny rachunek. Albo bezrobotni i młodzi absolwenci zamierzający skorzystać z różnych aktywizujących programów i dotacji… Jest też trochę osób, które kiedyś miały coś wspólnego z turystyką, później odeszły z branży, a teraz chcą wrócić. Zmieniło się jednak tyle, że powrót wcale nie jest łatwy.

Potrzebują wiedzy, konkretnych umiejętności oraz kogoś w rodzaju przewodnika po zakamarkach uwarunkowań prawnych i biznesowych.

W ciągu kilku ostatnich lat szczególnego znaczenia nabrały regulacje dotyczące ochrony konsumentów. Działalność UOKiK i wysokie kary za niewłaściwie sformułowane umowy i warunki uczestnictwa (klauzule niedozwolone) wymuszają wysoką świadomość warunków prawnych wśród właścicieli i pracowników biur podróży. Dlatego też kwestie te znalazły się nawet w podstawowych szkoleniach branży turystycznej.

Teoretycznie łatwiej jest otworzyć biuro agencyjne. Czyli takie, które sprzedaje imprezy organizowane przez inne podmioty. Jest to po prostu sklep z podróżami i przy jego uruchomieniu nie są wymagane żadne koncesje, zezwolenia czy ubezpieczenia. Wystarczy założyć działalność gospodarczą. Inwestycje też nie są wielkie: wynajęcie lokalu, biurko, komputer, kasa fiskalna… Myliłby się jednak ktoś sądząc, że sprawa jest aż tak prosta! Trzeba mieć jeszcze klientów – to oczywiste i akurat o tym osoby zamierzające otworzyć agencję pamiętają. Natomiast często nie zdają sobie sprawy, że mogą zderzyć się z niemożnością zbudowaniem oferty. Trzeba mieć co sprzedawać, należy podpisać umowy z organizatorami wycieczek i w ich imieniu oferować je klientom. Tyle, że spora cześć touroperatorów wcale nie chce podpisywać nowych umów! Mają już wystarczającą ilość agentów i nie chcą się rozdrabniać. Przede wszystkim dotyczy to biur najlepiej znanych, takich jak Itaka, Neckermann, TUI i Rainbow. To trudność numer jeden. Jak ją pokonać? Wiele zależy od lokalizacji powstającego biura – ważne żeby nie było blisko do salonu firmowego touroperatora lub jego najlepszych agentów. Jest też kilka innych czynników, o których warto rozmawiać już w konkretnych przypadkach, ponieważ są to sprawy uzależnione od indywidualnych czynników.

Jak zostać touroperatorem, czyli biurem z prawem organizowania imprez turystycznych? Trochę trudniej niż w przypadku biura agencyjnego. Na szczęście nie ma już wymogów związanych z wykształceniem i doświadczeniem zawodowym. Organizatorem wycieczek może być każdy podmiot gospodarczy, który spełni dwa warunki:

a)      trzeba wykupić gwarancję ubezpieczeniową (ewentualnie gwarancję bankową lub rachunek powierniczy);

b)      na podstawie tej gwarancji uzyskać wpis do rejestru organizatorów – formalności tej dopełniamy w Urzędzie Marszałkowskim właściwym dla siedziby biura.

Nie ma więc już żadnych koncesji. Jest ustawowy wymóg uzyskania wpisu rejestrze organizatorów turystyki i pośredników turystycznych.

Problemy możemy napotkać starając się o gwarancję ubezpieczeniową. Wiosną zeszłego roku branża została zaskoczona rozporządzeniem ministra finansów w sprawie gwarancji ubezpieczeniowych. Wprowadzone zostało z tylko dwutygodniowym vacatio legis i to pokrywającym się z weekendem majowym. W trudnej sytuacji znalazły się biura, które właśnie odnawiały gwarancję – musiały ekspresowo renegocjować umowy z towarzystwami ubezpieczeniowymi (ale jak tego dokonać w dni wolne od pracy?!). Kwestię tę szeroko relacjonowały specjalistyczne media.

Rozporządzenie to najbardziej uderzyło w podmioty dopiero powstające. W myśl nowych przepisów biura podróży, które rozpoczynają swoją działalność i zamierzają organizować imprezy turystyczne z przeznaczeniem na wszystkie kraje świata, muszą wykupić gwarancję na sumę 90 tysięcy euro! (w przypadku biur, które będą wykorzystywać loty czarterowe gwarancja wynosi aż 250 tysięcy euro). Tak wysoka kwota wydaje się sumą zaporową, szczególnie w przypadku małych podmiotów. Tym bardziej, że progi te obowiązują aż przez pierwsze dwa lata działalności biura. Chciałbym wiedzieć ile osób właśnie ten wymóg zniechęcił do zarejestrowania legalnie działającego podmiotu. Część z nich działa w szarej strefie, organizując wycieczki pod przykrywką pielgrzymek, szkoleń, konferencji czy innych wyjazdów specjalistycznych.

Dla biur już istniejących wymogi te z reguły nie stanowią problemu. Od lat współpracujemy z towarzystwami ubezpieczeniowymi, znają nas i oferują dobre warunki wykupu gwarancji. Co innego nowe firmy, na dorobku, bez historii i bez kapitałowych zabezpieczeń.

O ile tak wysoka kwota zasadna jest w przypadku biur uprawiających turystykę czarterową  (ze względu na wysokie ryzyko jakie towarzyszy tej branży) o tyle nie rozumiem sensu zapór ustawionych innym biurom (nie generują wysokiego ryzyka; wszystkie głośne upadki biur dotyczyły turystyki czarterowej).

Ca zatem może zrobić osoba, która chce rozpocząć działalność touroperatora, ale ze względów finansowych nie da rady spełnić tych wymogów? Pewnym sposobem jest zawężenie działalności do Europy (50 tys. euro – jeśli nie ma czarterów) lub tylko Polski i krajów ościennych (7,5 tys. euro). Po to, by z czasem rozszerzyć ją na cały świat. Jest to jakaś metoda, tyle, że w tym przypadku przez 2 lata trzeba składać hołd urzędniczym fantazjom. Taki los przedsiębiorcy. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. I jak już się to wszystko spełni, to można zacząć myśleć o zdobywaniu klientów i zarabianiu pieniędzy. Powodzenia!

Szkolenie: Zostań właścicielem biura podróży

Wiek rezydentów biur podróży

Nie wiem dlaczego, ale coraz częściej zdarza mi się słyszeć to pytanie: Myślę o podjęciu pracy rezydenta. Mam 40 lat. Czy w tym wieku mam szansę na taką pracę?

Dziś do południa zdążyłem odebrać dwa telefony z takimi pytaniami. Obiecałem, że napiszę coś więcej na temat wieku rezydentów. Niniejszym to czynię.

W poprzednim artykule znalazła się taka wzmianka:

Kim są rezydenci?

To najczęściej ludzi młodzi, studenci – ponieważ szczyt sezonu pokrywa się z akademickimi wakacjami. Wcale nie wyklucza to z tej pracy osób starszych. Znam rezydentów, którzy spokojnie mogliby być rodzicami swoich młodszych kolegów po fachu. Zbyt młody wiek niekoniecznie musi być zaletą. Turyści chcą mieć zaufanie do swojego opiekuna.

W całości to potwierdzam. Moim zdaniem biura podróży zatrudniające osoby starsze, z doświadczeniem życiowym i praktyką w jakiejkolwiek pracy, ryzykują mniej. W tym przypadku większe jest prawdopodobieństwo, że kandydaci lepiej rozumieją na czym polega zawodowa sumienność. Gwarancji oczywiście nie ma, ale przesłanka jest całkiem spora.

praca_rezydenta_biur_podrozy

Praca rezydenta to coś więcej niż słońce i przygoda

Kilka lat temu jedno z dużych biur podróży miało plan, żeby zatrudniać wyłącznie osoby powyżej 25 lat. Mieli trochę niedobrych doświadczeń ze zbyt rozrywkową młodzieżą. Plany trzeba było zmienić, ponieważ chętnych do pracy wyłącznie na okres 3 miesięcy w roku (szczyt sezonu – od końca czerwca do końca września) najłatwiej znaleźć wśród studentów. Dlatego w lipcu i sierpniu turyści spotykają młodych rezydentów. Nie wynika to jednak z żadnego obowiązku zatrudniania młodzieży!

Cóż mogę doradzić biurom podróży? Patrzcie życzliwie na starszych kandydatów. Nie przekreślajcie nikogo tylko dlatego, że ma 40, 50 czy 60 lat! Wśród nich zdarzają się prawdziwe perełki. Sumienni i życzliwi, poważnie traktujący swoje obowiązki. Uprzejmi, potrafiący utrzymać właściwe relacje z klientami. Wiem, ponieważ spotykam ich na naszych kursach.

A co poradzić osobom, które w wieku 50 lat próbują spełnić swoje marzenie i chcą rozpocząć pracę w turystyce? Żeby mieli świadomość swojej wartości. I żeby pomogli potencjalnemu pracodawcy to dostrzec. Część osób odpowiedzialnych za rekrutację jest zafiksowana, wydaje im się, że pracownicy muszą być młodzi. Trzeba pamiętać, że nie ma to żadnego racjonalnego uzasadnienia. Osoby starsze będą dobrymi rezydentami z wielu powodów. O części z nich już wspomniałem. Tu dodam kolejne.

Z doświadczenia wiem, że bardzo młodzi rezydenci miewają trudności w kontaktach z pewnymi grupami turystów. Głównie chodzi o rodziny z dziećmi i emerytów. Czują jakiś dystans. A ponadto, te osoby zwyczajnie ich mniej interesują. I jeśli nie są dość profesjonalni, to w naturalny sposób poświęcą tym grupom mniej uwagi. Skupią się na rówieśnikach. Na tych, z którymi można pójść na piwo albo do dyskoteki. To poważny błąd. A wynika z oczywistych uwarunkowań oraz nie dość profesjonalnego szkolenia.

Turyści często skarżą się na jakość pracy rezydentów. Mają różne opinie. Więcej na ten temat w dwóch artykułach: Uśmiechnij się do rezydenta! i Rezydenci biur podróży. Po ich lekturze łatwo odpowiedzieć jakich rezydentów potrzebują biura. Najprostsza rada: zaoferujcie touroperatorom taką usługę, jakiej oni potrzebują!

Starasz się o pracę? Pomóż przyszłemu pracodawcy podjąć właściwą decyzję! Na naszych szkoleniach mówimy jak to zrobić. Podpowiadamy, uczymy, poddajemy sposoby. W interesie pracodawców! Dzięki temu będą mieli lepszych rezydentów!

Dobrych pracowników znajdziemy wśród młodych i wśród starszych. Jakość pracy i nastawienie do obowiązków zależą od różnych czynników. Z całą pewnością wiek niczego tu nie przesądza.

Rezydent biur podróży. Opis zawodu

O różnych aspektach pracy rezydentów pisałem już na tym blogu (zobacz tag: rezydent). Do tematu wracam ponieważ  nadal dostaję sporo pytań na ten temat. O to, kto może być rezydentem, o warunki zatrudnienia, wiek, itd. Często mylony jest rezydent z pilotem wycieczek. Kilka podstawowych zagadnień spróbuję omówić w tym tekście.

Polecam również program TVP, w którym opowiadamy o zawodzie rezydenta: media.

Rezydent czy pilot?

Rezydent to pracownik biura podróży, który przebywa w miejscowości do której przyjeżdżają turyści. Jest tam przynajmniej przez kilka miesięcy. Najczęściej biura podróży wymagają by były to minimum 3 miesiące. Szczyt sezonu letniego przypada od czerwca do końca września, dlatego do pracy rezydenta dość często angażowani są studenci. Ale lato w turystyce rozpoczyna się już w kwietniu i trwa do października, więc jeśli ktoś chce, to może pracować przez cały ten czas. Z mojego doświadczenia wynika, że łatwiej podpisać umowę na dłuższy okres. Taki wariant jest wygodniejszy dla pracodawcy. Są też kierunki gdzie rezydenci pracują cały rok, tak jest np. w Egipcie, Maroku czy Tunezji.

rezydent

W pracy rezydenta jest też czas na przyjemności

Rezydent nie jest pilotem wycieczek. Pilot jedzie z grupą i z nią wraca, a czasie wycieczki towarzyszy turystom niemal na każdym kroku. Zawsze jest pod ręką. Turyści witają się z pilotem przy śniadaniu, a żegnają dopiero po kolacji. I tak każdego dnia. Specyfika pracy rezydenta jest inna. Może być tak, że turyści w czasie czternastu dni wakacji zobaczą rezydenta tylko dwa razy. Gdy ich odbierze z lotniska i zakwateruje w hotelu, a następnie dopiero, gdy będzie się z nimi żegnał odwożąc na lotnisko. Wszystko to jest odbiciem różnych stylów turystyki. Pilot pracuje tam, gdzie dominują formy aktywne – najczęściej są to wycieczki objazdowe. Rezydent potrzebny jest w czasie wypoczynku pobytowego – tam, gdzie turyści leniwie spędzają czas na hotelowych plażach.

Nie o samą terminologie tu chodzi. Standardowy kurs pilota wycieczek nie przygotowuje do pracy rezydenta! Błąd popełniają biura, które od kandydatów na rezydentów wymagają legitymacji pilota!  (od 1 stycznia tego roku nie ma już państwowych egzaminów dla pilotów, a osoby pełniące funkcje pilota nie muszą mieć państwowych licencji, ponieważ takowe zostały zniesione).

Obowiązki rezydenta

Do zadań rezydenta należy opieka nad turystami. Odbiera turystów z lotniska, kwateruje w hotelu, udziela informacji na temat pobytu. Bywa, że sprzedaje też wycieczki fakultatywne. Szczególnie ważną rolę ma do spełnienie w sytuacjach awaryjnych. Rozwiązuje i łagodzi problemy, udziela pomocy, np. w kontaktach z miejscową służbą zdrowia. On odwozi klientów na lotnisko i żegna ich w imieniu biura podróży. W międzyczasie pełni dyżury w hotelach oraz jest w gotowości, pod telefonem, na wezwanie jeśli turyści potrzebują pomocy.

Kim są rezydenci?

To najczęściej ludzi młodzi, studenci – ponieważ szczyt sezonu pokrywa się z akademickimi wakacjami. Wcale nie wyklucza to z tej pracy osób starszych. Znam rezydentów, którzy spokojnie mogliby być rodzicami swoich młodszych kolegów po fachu. Zbyt młody wiek niekoniecznie musi być zaletą. Turyści chcą mieć zaufanie do swojego opiekuna.

Rezydent powinien cechować się odpornością na stres. To praca z ludźmi, a ci czasami są niezadowoleni, roszczeniowi, kłótliwi… Czasami maja rację. Potrzebna jest spora doza empatii. Dobrze sprawdzają się w tej pracy osoby łatwo nawiązujące kontakty, towarzyskie i sympatyczne. Trzeba być gotowym na pracę o różnych porach doby, często bez oczekiwanej możliwości wypoczynku. Bywa, że trzeba pracować dzień i noc, a przespać się można przez godzinę w fotelu na lotnisku czekając na nową grupę turystów. Nie można liczyć tu na nudę, zawsze coś się dzieje.

Przyda się wiedza z historii, geografii, polityki… Rezydent powinien nauczyć się danego kraju, jeszcze zanim do niego wyjedzie.  Turyści cenią rezydentów, którzy dużo wiedzą i potrafią opowiedzieć o tym w interesujący sposób. Trzeba ćwiczyć umiejętność wystąpień publicznych.

Zarobki

Zależą od umiejętności i doświadczenia rezydenta, kraju w którym pracuje oraz biura podróży. Różnice mogą być spore. Bezpiecznie można przyjąć, że to około 1 tys. euro miesięcznie, choć znam takich rezydentów, którzy zarabiają nawet dwa lub trzy razy tyle. Co ważne, pracodawca zapewnia również przelot, ubezpieczenie i zakwaterowanie.

Kurs przygotowujący do pracy rezydenta.

Jak zostać pilotem wycieczek?

Co się zmieni po wejściu w życie ustawy deregulacyjnej? Jakie będą konsekwencje zniesienia obowiązkowych szkoleń i egzaminów dla pilotów wycieczek? Od 1 stycznia 2014 r. każdy będzie mógł pracować na tym stanowisku! Nie będą wymagane już żadne licencje i legitymacje! Kto na tym zyska, a kto straci?

pilot_wycieczek_krzysztofmatysOd lat zajmuję się pilotażem wycieczek. Prowadzę również szkołę pilotów. A jako właściciel biura podróży zatrudniam ich. Dlatego w mojej opinii połączyć mogę doświadczenia płynące z kilku źródeł. Mam nadzieję, że w ten sposób uda mi się uchwycić szersze spektrum tematu. Proszę zwrócić uwagę, że takich opinii brak w dyskursie medialnym. Najczęściej przebijają się jednostronne opinie, krytyczne wobec deregulacji. Wygłaszają je oczywiście piloci oraz osoby czerpiące korzyści ze szkolenia i egzaminów.

Jak będzie wyglądała turystyka zorganizowana w 2014 r.? Jeśli chodzi o funkcję pilota wycieczek, to nie nastąpią żadne radykalne zmiany. Sytuacja ewoluować będzie powoli. W pierwszym okresie zlecenia nadal otrzymywać będą te same osoby. To znaczy te, które dały się już poznać pracodawcom. A wiec nadal, w przeważającej mierze, pracować będą piloci, którzy kiedyś zdali egzamin. Dlaczego właśnie ci? On mają doświadczenie, kontakty w branży i wyrobioną opinię wśród pracodawców. A właśnie opinia jest najważniejsza. Biuro podróży, zatrudniając pilota, chce mieć jak największą gwarancję, że ta osoba swoją pracę wykona we właściwy, satysfakcjonujący sposób.

Nowi kandydaci, bez licencji, zdobywać rynek będą stopniowo. W takim tempie, w jakim uda im się przekonać potencjalnych pracodawców do swoich kompetencji. Od 1 stycznia 2014 r. to właśnie kompetencje najbardziej zyskają na wartości. Po zniesieniu sztucznych, urzędniczych regulacji będziemy mieli do czynienia z prawdziwie wolną konkurencją. A biura podróży, we własnym interesie, powinny przeszukiwać rynek w celu wyłowienia najlepszych pilotów. Te firmy, które chcą walczyć o klienta jakością, zapewne tak zrobią.

Kto skorzysta na zniesieniu licencji pilota?

Turyści, ponieważ będą mieli większe szanse na to, że ich wycieczkę poprowadzi pilot z pasją, wiedzą i umiejętnościami, a nie tylko pilot z licencją!

Biura podróży organizujące wycieczki. Będą miały większą swobodę w doborze kadry. Pisałem o tym wielokrotnie, chociażby tu Deregulacja. Pilot wycieczek . Dzięki temu touroperator może zatrudnić w charakterze pilota np. absolwentów specjalistycznych studiów, historyków sztuki, arabistów, egiptologów, archeologów, orientalistów, sinologów, etc. Bywałych w świecie, studiujących za granicą. Niejeden z nich poprowadzi wycieczkę o wiele lepiej niż pilot z urzędu, który tylko co ukończył teoretyczny kurs i zdał pełen absurdów egzamin.

I wreszcie osoby, które chcą zacząć pracę w charakterze pilota wycieczek. W pierwszej kolejności te, które mogą pochwalić się cenioną w branży wiedzą. Sądzę, że mocniej niż dotychczas będą rozwijały się specjalizacje. Sinolog zajmie się tylko daleką Azją, a miłośnik i znawca turystyki rowerowej takimi właśnie wycieczkami. Ktoś na swój obszar działania (i ustawicznego kształcenia) wybierze wyłącznie Polskę i kraje ościenne, a ktoś dalekie, egzotyczne destynacje. Przez to rynek zdominowany zostanie przez specjalistów od konkretnych kierunków i rodzajów turystyki. I dobrze, ponieważ nie ma jednej funkcji pilota wycieczek! (Jak zatem może być jeden kurs i jeden egzamin?! Jest to ważny argument za zniesieniem egzaminu i licencji. Szkolenia niech będą, ale specjalistyczne. Inne dla pilotów pracujących na wycieczkach autokarowych w Polsce i Europie, inne dla osób zainteresowanych samolotowymi wycieczkami egzotycznymi).

Co najważniejsze, wszystko to powinno się dziać z korzyścią dla klienta.

Oczywiście wiele zależeć będzie od biur podróży. To ich zachowanie zadecyduje o tym, w którym kierunku pójdą zmiany. Tour operatorzy konkurujący ceną, sprzedający wycieczki na granicy kosztów, mogą stać się jeszcze bardziej niebezpieczni. Takie biura mogą ulec pokusie zatrudnienia w charakterze pilota byle kogo. Wezmą osobę bez wiedzy i umiejętności, ale za to tanią. Zresztą i dziś mnóstwo jest tego typu praktyk. Organizatorzy tanich, autokarowych wyjazdów specjalizują się w wysyłaniu na swoje wycieczki ledwo co upieczonych pilotów. Niby na staż, za darmo, bez żadnej pensji.  Natomiast biura dobre, rzeczywiście dbające o jakość, z całą pewnością nie pójdą w tę stronę. Zbyt duże ryzyko i dla takich firm nieopłacalne. Te podmioty zareagują odwrotnie. Otwarty rynek pozwoli im zatrudniać specjalistów od konkretnych kierunków dysponujących wyjątkową wiedzą. Ci będą drożsi od standardowych pilotów, ale o wiele atrakcyjniejsi dla turystów.

Kto na tym straci?

Piloci z licencją? Tak, ale tylko ci najsłabsi, najmniej profesjonalni. Ci, którzy poza legitymacją pilota nie mają nic więcej do zaoferowania. Pozostali nie powinni się obawiać. A we własnym interesie, zamiast narzekać i roztaczać czarne wizje, niech się rozejrzą za możliwością podnoszenia swoich kwalifikacji. Rynek to doceni.

Najwięcej stracą ośrodki prowadzące szkolenia, autorzy podręczników do tych szkoleń i członkowie komisji egzaminacyjnych. Dlatego właśnie te środowiska najgłośniej protestowały i uprawiały bardzo silny lobbing w Sejmie w trakcie prac nad ustawą, a teraz straszą najgorszymi konsekwencjami.

Szkolenia

Nie znikną. Z dwóch powodów. Po pierwsze, wspomniane wyżej środowiska nie zrezygnują tak łatwo z korzyści, które przez lata były ich udziałem. Jakoś będą próbowały dostosować się do nowej sytuacji, więc pojawią się organizowane przez nich kursy (obawiam się, że niestety, w większości tak samo teoretyczne jak poprzednio) oraz pomysły na certyfikowanie pilotów. Może jakieś egzaminy organizowane przez federacje, stowarzyszenia czy izby branżowe. Tu trzeba będzie odpowiedzieć na jedno, ale najważniejsze pytanie. Komu będą potrzebne te szkolenia i egzaminy?! Branży turystycznej, a więc biurom podróży (pracodawcom) i kandydatom na pilotów? A może kadrom szkoleniowym, czyli chcącym dorobić wykładowcom różnych uczelni i kierunków typu „turystyka i rekreacja”?! Podejrzewam, że raczej to drugie. Jeśli tak, to byłoby fatalnie. Turystyczne kierunki na uniwersytetach i politechnikach produkują największą ilość bezrobotnych wśród absolwentów szkół wyższych! Cały system uczelnianego szkolenia w tej branży jest jedną wielką katastrofą. No i gdyby teraz te same osoby zaczęły szkolić nam pilotów, przewodników i rezydentów, to będziemy mieli specjalistów tej samej klasy, co absolwenci z tytułem „magister zarządzania turystyką”. W Polsce mamy już tysiące bezrobotnych z takim tytułem. Źle przygotowanych do pracy.

Po drugie, co ważniejsze, potrzebujemy dobrych (podkreślam: dobrych!) szkoleń dla pilotów. Również dla pilotów już praktykujących, ponieważ spora część z nich, nie rozwija się, nie zdobywa nowych kompetencji. Co więcej, łatwo spotkać pilota popełniającego podstawowe błędy, źle wykonującego swoją pracę. Przydałoby się to skorygować. Dotyczy to zresztą i przewodników. Odrębnym tematem jest potrzeba szkoleń dla pilotów, którzy skończyli kiedyś przewidzianym prawem kurs, zdali egzamin i, mimo wielkich chęci, nie podjęli pracy. Dlaczego? Ponieważ biura podróży nie uwierzyły w ich kompetencje, uznając, że sama legitymacja pilota to zbyt mało. Wielkość tej grupy oceniam na ok. 90 proc. spośród tych, którzy zdali egzamin! Jak im pomóc? Czego nauczyć żeby odnieśli sukces? Wydaje się, że potrzebują wsparcia również z zakresu planowania kariery, marketingu i komunikacji z pracodawcami.

Mam nadzieję, że wynikiem deregulacji będzie dostosowanie szkoleń pilotów wycieczek do warunków rynkowych. Że w wyniku otwarcia zawodu pojawią się nowi, lepiej przygotowani do pracy piloci. I niech to będzie początkiem radykalnych zmian w całym systemie szkolenia kadr turystycznych.

Fragmenty tego tekstu ukazały się wcześniej na portalu branżowym tur-info.pl w artykule „Czy deregulacja coś zmieni?”.

Z tego działu zobacz też na blogu:
Kompendium pilota wycieczek   oraz  Pilot, rezydent i pracownik biura podróży.

Kurs pilota wycieczek.

Jak się pisze przewodniki

Temat to rozległy i obfitujący w rozliczne „ciekawostki”. W przewodnikach błędy się zdarzają. Niby nic w tym szczególnego, ale dla nas, osób oprowadzających wycieczki, fakt ten ma szczególne znaczenie. Turyści czytają przewodniki i bywa, że mocno przywiązują się do podanych tam informacji. Z jednej strony, chodzi o opinie autorów. Jeśli napisane jest, że coś koniecznie trzeba zobaczyć, to nawet jeśli w rzeczywistości jest to miejsce niewarte uwagi, trudno wytłumaczyć to turystom. Dopiero po fakcie przyznają rację. Z drugiej strony, mam na myśli oczywiste pomyłki i przeinaczenia. Błędy w datach, nazwach własnych czy opisach wydarzeń.

Na takie kwiatki zdarzało mi się trafiać przy kolejnych poznawanych przez lata krajach. Może kiedyś warto by było popełnić publikację zbiorczo ujmującą cały temat. Póki co, chcę opisać jeden przypadek. Z mojej ulubionej Gruzji. (Zobacz blog poświęcony Gruzji).

Rzecz dotyczy wyjątkowej kariery jaką zrobiła nieprawdziwa informacja. Oto „fakt” podany w jednym przewodniku, powtarzany jest w kilku kolejnych. Zmieniają się języki, autorzy i wydawnictwa, a mimo to błędny przekaz trwa. Przechodzi z książki do książki i z kraju do kraju. Czytają to rzesze turystów. Wina jest po stronie autorów, wydaje się, że przepisują jeden od drugiego bez najmniejszej próby weryfikacji  oraz wydawnictw, które najwidoczniej skąpią na porządną opiekę redakcyjną.

Jak można pomylić Macieja z Mateuszem?!

Gonio, miejsce pochówku św. Macieja

Gonio, domniemane miejsce pochówku św. Macieja

Tuż obok Batumi znajduje się często odwiedzana przez turystów twierdza Gonio (starożytne Apsaros). Turystyczną i historyczną rangę miejsca podnosi domniemany fakt pochówku jednego z apostołów. Chodzi o św. Macieja. To bardzo charakterystyczna postać – Maciej został dobrany do dwunastki na miejsce Judasza. I właśnie taki opis znajduje się na tablicy, ustawionej w  twierdzy Gonio. Trudno więc pomylić go z jakimkolwiek innym apostołem. Tymczasem dostępnie na naszym rynku przewodniki z Macieja czynią… Mateusza!

Leży przede mną przewodnik „Gruzja i Armenia oraz Azerbejdżan. Magiczne Zakaukazie”. Wydawnictwo Bezdroża,  z roku 2008. Na stronie 139 znajduję informację iż „podania głoszą”, że  w twierdzy Gonio znajduje się grób św. Mateusza.

To samo, w niemal dosłowny sposób powtarza wydany w 2013 roku przewodnik Pascala, „Gruzja, Armenia i Azerbejdżan”, s. 219:

Według legendy na obszarze twierdzy znajduje się miejsce pochówku św. Mateusza, jednego z apostołów.

Podobnie Katarzyna Pakosińska w swoich „Georgialikach”, s.143:

Legenda mówi, że to właśnie w Gonio został pochowany św. Mateusz, jeden z dwunastu apostołów Chrystusa.

Skąd ta pomyłka? Nie wiem, trudno przesądzać, może to zwykły błąd w tłumaczeniu. Na tablicy (widoczna na zdjęciu) mamy podaną wersję angielską – Matthias i rosyjską – Матфий. (Dla pewności sięgam do rosyjskojęzycznej wersji Dziejów Apostolskich [1,26]: И бросили о них жребий, и выпал жребий Матфию, и он сопричислен к одиннадцати Апостолам). Na pewno nie chodzi więc o Mateusza – w jęz. angielski Matthew.

Przewodniki z błędami

Być może polscy autorzy sugerowali się informacją zamieszczoną w przewodniku Lonely Planet „Georgia, Armenia & Azerbaijan” (pierwsze wydanie w roku 2000). Mam przed sobą trzecią edycję (maj 2008). Na stronie 94 znajdujemy takie zdanie:

This is a vast and almost totally intact Roman fortress, which now has stunningly luscious gardens and is home to the grave of the Apostle Matthew/Levi.

Co miałby robić apostoł Mateusz na terenie dzisiejszej Gruzji? Nie wiem. Nie znam żadnych źródeł sugerujących taką możliwość. Natomiast o Macieju i owszem. Wśród kilku przekazów jest i ten, który wymienia starożytną Kolchidę, czyli wschodnie wybrzeże Morza Czarnego. Dla historyka to oczywiście zbyt mało by stwierdzić, że św. Maciej na pewno pochowany został w Apsaros. Ale jeśli już podajemy informację o tym, że grób jednego z apostołów może znajdować się obok Batumi, to bierzemy pod uwagę Macieja, a nie Mateusza!

Apostoł Maciej

Apostoł Maciej

Jest kilka teorii dotyczących miejsca i przyczyn śmierci apostoła Macieja. Według najbardziej rozpowszechnionej miał być torturowany, a następnie ścięty toporem w Jerozolimie. Wg innej zmarł śmiercią naturalną w Macedonii. Tradycja grecka utrzymuje, że został pochowany na terenie twierdzy Apsaros (Gonio). Między innymi ten fakt jest podstawą dla Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego do powoływania się na tradycję apostolską (na obszarze dzisiejszej Gruzji poza Maciejem nauczać mieli apostołowie Andrzej, Szymon, Bartłomiej oraz Juda Tadeusz).

Praca pilota i przewodnika wycieczek to fascynujący temat. Również jeśli chodzi o jego relacje z grupą. Zasada wygląda mniej więcej tak, że im bardziej grupa zna pilota i ceni jego wiedzę, tym chętniej odkłada na bok książkowe przewodniki. Jeśli pilot jest znawcą tematu, to dzieje się to z oczywistą korzyścią dla turystów.

Więcej o Gruzji na tym blogu:
Człowiek gruziński – najstarszy Europejczyk!
Muzeum Stalina
Moda na Gruzję

Nasze wycieczki do Gruzji.

Deregulacja. Pilot wycieczek

Ustawa deregulacyjna stała się rzeczywistością. Na razie sejmową. Teraz kolej na Senat i podpis prezydenta. Nowe rozwiązania wejdą w życie po 30 dniach od uzyskania aprobaty prezydenta. Są więc szanse, że w już czasie zbliżających się wakacji, osoby wykonujące pracę pilota i przewodnika będą mogły to robić bez żadnych licencji.

Trwało to ponad rok. W marcu 2012 Ministerstwo Sprawiedliwości ogłosiło plan uwolnienia zawodu pilota wycieczek i przewodnika turystycznego. Na tym blogu znajduje się kilka artykułów na ten temat: „Pilot bez licencji” 7 marca 2012; „Pilot według Gownia” 19 marca 2012.

Obie funkcje znalazły się w pierwszej transzy deregulacyjnej. Między innymi obok notariusza, pośrednika nieruchomości, adwokata, taksówkarza…

Każde ze środowisk broniło swoich pozycji. Minister Gowin przyznawał, że najbardziej zaskoczony został silną akcją lobbingową ze strony przewodników turystycznych. Przez kilka ostatnich miesięcy posłowie PiS i SLD w sejmowej komisji próbowali zablokować reformę tych dwóch zawodów. Ku zaskoczeniu sporej części branży (w tym moim) lobby pilocko-przewodnickie wykorzystało do swojej akcji również Polską Izbę Turystyki. Do samego końca nie było wiadomo czy oba turystyczne zawody zostaną uwolnione. Decydujące było głosowanie nr 108. Odrzucono w nim poprawki posła Tadeusza Dziuby (PiS). Ich ideą było utrzymanie egzaminów dla pilotów i przewodników (de facto utrzymywałoby to regulację obu zawodów). Dotychczasowych obostrzeń, ograniczających dostęp do zawodu broniło SLD, PiS i część posłów koalicyjnego PSL! Blokującą reformę poprawkę posła Dziuby odrzucono dzięki wsparciu 35 posłów Ruchu Palikota. To bardzo ciekawe, ponieważ w głosowaniu nad całą ustawą deregulacyjną RP był przeciw.

Przejdźmy do kwestii argumentów. Dzięki sprawnej akcji lobby pilocko-przewodnickiego opinia publiczna bombardowana była argumentami przeciwników deregulacji. Pomogła w tym ignorancja części dziennikarzy, którzy wykazywali się wyjątkową sprawnością w przedstawianiu punktu widzenia tylko jednej strony. Straszono, że po wejściu w życie ustawy deregulacyjnej wycieczki oprowadzać będzie byle kto, robiąc to jak najgorzej. W tym miejscu spróbuję odpowiedzieć przynajmniej na część zarzutów i przedstawię argumenty drugiej strony (robiłem to już zresztą wcześniej, np. tutaj).

Jestem licencjonowanym pilotem wycieczek. Pilotuję wycieczki do wielu krajów. Oprowadzałem turystów. Prowadzę też firmę zajmującą się szkoleniami dla kandydatów na pilotów (staram się robić to jak najlepiej, choć narzucony przez ministerstwo program utrudnia to zadanie). Wydaje się, że automatycznie, jak większość osób z mojego środowiska, powinienem być przeciwko ustawie deregulacyjnej. Ale jestem za!

Dlaczego? Z kilku powodów. Oto one:

  1. Ponieważ dotychczasowe rozwiązania oparte na obowiązkowych szkoleniach i państwowych egzaminach wcale nie powodują, że na rynek pracy trafiają dobrze przygotowani piloci. Wręcz przeciwnie. Wymaganym prawem program szkolenia ma wiele mankamentów i zupełnie nie jest dostosowany do sytuacji rynkowej. Nastawiony na teorię, zupełnie niepotrzebną w pracy, nie nadąża za szybko zmieniającą się rzeczywistością. Tradycją i obowiązującą praktyką stało się uzależnienie kursów od słynnej w branży publikacji Zygmunta  Kruczka (komisje egzaminacyjne opierają się na tej książce). Analiza tego fenomenu znajduje się tu „Kruczek na pilotów”.
  2. To biuro podróży, czyli organizator wycieczki zatrudnia pilota i to jego decyzją powinno być kogo wyślę na wycieczkę. W trosce o swój interes przedsiębiorca będzie wybierał najlepszych. Dziś nie może tego robić ponieważ prawo ogranicza jego wybór. Może zatrudnić wyłącznie osoby z licencją. Pokażę to na przykładzie. Moje biuro specjalizuje się w wyprawach egzotycznych. Dla koneserów. Małe grupy, wysoki standard. Planuję wycieczkę do Japonii. Mam wyśmienitego kandydata na pilota. Zna język japoński, spędził tam pół swojego życia. Zna i czuje kulturę. Byłby świetny. Ale nie mogę go wysłać. Ponieważ nie ma licencji pilota! Za to mogę wysłać kogoś świeżo po egzaminie, kogoś, kto nigdy nie był w Japonii, ba nawet w Azji nigdy nie był. Nic nie wie o tym regionie. To nic, ważne, że ma licencję. Urzędnikowi wszystko się zgadza. Przedsiębiorcy nic się nie zgadza. Po wpływem niemądrego przepisu traci firma i tracą klienci.
  3. Właśnie dlatego uważam, że dzięki dotychczasowym rozwiązaniom turyści, zdani są na słabszych pilotów! Licencjonowani piloci nie mają konkurencji. Potrzebna jest grupa, która podnosiłaby standardy. Znam specjalistę od Kaukazu. Jeździ tam od lat, pisze, śledzi wydarzenia polityczne. Jest znawcą historii, kultury i sztuki regionu. Od czasu do czasu chciałby pojechałby jako pilot z moimi grupami. Ale nie może. Bo nie ma licencji! A uczęszczanie na kurs (150 godzin plus wycieczki szkoleniowe), po prostu mu się nie opłaca. Szkoda zachodu.
  4. Poza tym, taki kurs dla ludzi na pewnym poziomie może być po prostu uwłaczający. Oto w programie są podstawy historii architektury (europejskiej oczywiście, o architekturze Azji nie ma ani słowa). Podstawy na poziomie pierwszej klasy liceum. Kolumna jońska, dorycka, portyk. Jak odróżnić styl romański od gotyckiego, itd.? I wyobraźcie sobie na takich zajęciach dobrze wykształconego człowieka. To żenujące. Po co on ma tam chodzić? Nie ma znaczenia, że jest np., profesorem historii sztuki albo autorem wielu publikacji o architekturze. Chodzić na kurs musi, takie prawo!
  5. Są różne standardy turystyki. Jeśli pilotem jest osoba, która o świecie, polityce, historii, religiach świata, sztuce i architekturze ma tylko taką wiedzę jaką wyniosła z kursu pilota, to mamy do czynienia z pilotem, który niczego ciekawego turystom nie powie! Co więcej, taka osoba sama będzie miała kłopoty żeby znaleźć się w egzotycznym kraju. Nie zrozumie go. Po drugiej stronie mamy absolwentów specjalistycznych studiów, arabistów, egiptologów, archeologów, orientalistów, sinologów, etc. Bywałych w świecie, studiujących za granicą. Kto będzie lepszym kandydatem na pilota?! Z kim wolelibyście pojechać? Jakiego pilota byście chcieli?
  6. Nie ma jednej funkcji pilota! Inaczej pracuje i inną wiedzę musi posiadać pilot jeżdżący z wycieczkami szkolnymi po Polsce, zupełnie inną ten, który robi dalekie, egzotyczne kierunki. Dlatego mrzonką jest jedno szkolenie, które przygotowywałoby do pracy na każdym stanowisku. To niemożliwe! To iluzja. Po co więc ją utrzymywać?! Innych umiejętności od pilota wymaga biuro specjalizujące się w tanich wycieczkach autokarowych po Europie, innych to, które organizuje ekskluzywne wycieczki egzotyczne.

W powyższych rozważaniach przewijało się zagadnienie programu szkolenia dla pilotów. Dziś taki kurs jest obowiązkowy, bez odbycia szkolenia nie można podejść do egzaminu. Program jest ustalony przez Ministerstwo Sportu i Turystyki (rozporządzenie z dnia 4 marca 2011 r. – Dz. U. Nr 60 poz.302). Pełny program znajduje się tutaj. A oto „najciekawsze” jego fragmenty:

Wiedza o Polsce i świecie współczesnym – 6 godzin, a w nich takie tematy jak: ustrój społeczno-ekonomiczny i polityczny; struktura władzy w Polsce, polityka rządu, polityka zagraniczna; podstawowe problemy społeczne i ekonomiczne Polski; Unia Europejska – historia, idea, kraje członkowskie, zasady działania, wspólne instytucje UE; Polska w Unii Europejskiej. Nie wiem jak to traktować. Co to ma być? Krótka powtórka? A może coś w rodzaju korepetycji dla maturzysty, który na ocenę mierną chce zdać maturę w przedmiotu wiedza o społeczeństwie? Właściwie nie wiadomo po co. Ale jeśli już, to dlaczego tak żenująco mało?

Geografia turystyczna Polski i Europy – 40 godzin. No właśnie, Polski i Europy. Na kursie w Białymstoku w pierwszej kolejności uczymy o Podlasiu – bo z tego jest najwięcej pytań na egzaminie w naszym urzędzie marszałkowskim. W dalszej kolejności atrakcje turystyczne Polski. Trochę z krajów ościennych. Z reszty Europy stolice i najbardziej popularne miasta, np. Barcelona. Do 2011 r. nie było nic (nic!) z destynacji pozaeuropejskich! Dwa lata temu w rozporządzeniu ministra pojawiło się nowe hasło: „Pozaeuropejskie cele podróży Polaków, regiony wypoczynkowe oraz trasy krajoznawcze i specjalistyczne”. Ale tyle, że się pojawiło. Bo jeśli organizator szkolenia chce zrealizować wcześniejsze punkty, to na naukę „pozaeuropejskich celów podróży” zostaje co najwyżej kilka godzin kursu. Można w tym czasie nauczyć przyszłych pilotów Azji, Afryki, Ameryk…?! Kolejna urzędnicza fikcja.

Jest orientalista. Pracownik akademicki. Zna języki. Wie mnóstwo o Uzbekistanie, Turkmenistanie, Iranie… Pisze o tym, publikuje. Pięknie opowiada. Chce dorobić jako pilot. Musi zdać egzamin. Zapisuje się na kurs. I uczy się zabytków Podlasia, Polski i krajów ościennych. Po to, żeby jeździć z wycieczkami do Azji! Jest tu sens?

Oczywiście pilot musi mieć warsztat. Trzeba wiedzieć jak pracować z grupą. Samoloty, lotniska, autokary, odprawy, bagaż, ubezpieczenia, kwaterowanie turystów, kwestie prawne… Oczywiście, że tak! Ale tego można nauczyć w ciągu 30 – 40 godzin dobrze pomyślanego szkolenia! A dalej to już specjalizacja. Z korzyścią dla turystów!

Bankructwa biur podróży

W kapitalizmie bankructwa się zdarzają. To normalne. Ale zlikwidować działalność można na kilka sposobów. Warto to zrobić tak, żeby nie pozostawić jak najgorszego wrażenia. Nie potrafią tego właściciele upadających właśnie biur podróży. Ich „dokonania” obciążają całą branżę. I chyba nadszedł czas, żeby branża powiedziała jasno i wyraźnie: z takimi „specjalistami” nie chcemy mieć nic wspólnego!

 

Wczoraj upadło biuro Summerelse. Dziś pojawiło się oświadczenie. O ile wiem, to nie zostało podpisane konkretnym nazwiskiem, a szkoda. Ktoś mógłby wziąć odpowiedzialność za rzucone tam słowa. Szczególnie mocno chodzi mi o jedno zdanie: Dodatkowo niektórzy Agenci biura nie regulowali terminowo zobowiązań.

 

To jest styl i klasa! Zamknąć biuro, zostawić turystów w tarapatach, narobić problemów całej branży i jeszcze obciążyć winą swoich partnerów! Niezgodnie z prawdą, zresztą.

 

Summerelse, śladem innych touroperatorów czarterowych, zmienił zasady współpracy z agentami. Biuro agencyjne po podpisaniu umowy z klientem w imieniu Summerelsa nie mogło brać od turystów żadnych pieniędzy. Klienci sami, na podstawie umowy, mieli przesyłać całą należność za wycieczkę bezpośrednio do organizatora. Jakich więc zobowiązań, zdaniem Summerelsa, nie regulowali agenci?!

 

Rzecz się ma dokładnie odwrotnie. To Summerelse od jakiegoś już czasu zalegał z wypłatami prowizji dla biur agencyjnych!

 

Dzięki fatalnym posunięciom garstki ludzi wszyscy w Polsce poznali takie nazwy jak Sky Club, Alba Tour, Atena Travel… Czym błysnęły te biura? Stylem! Można przecież zakończyć działalność przez zwykłe wygaszenie. Ogłasza się zamknięcie biura z dużym wyprzedzeniem, przestaje się przyjmować zapisy i działa się tylko do czasu obsłużenia ostatnich, zakontraktowanych wcześniej klientów. Nie zostawia się wtedy turystów na lodzie. W ten sposób, po cichu i bez wyrządzania krzywdzenia komukolwiek, byt na polskim rynku zakończył chociażby Jet Touristic. A wcześniej duże, znane biuro Pegas Touristik Poland.

 

Gdyby właściciele Triady (i Sky Clubu jednocześnie) w porę podjęli rozsądną decyzję o zamknięciu nierentownej Triady, to dziś zostałby im chociaż dochodowa  spółka-córka, czyli Sky Club. A tak, próbowali sztuczek, chcieli być sprytniejsi od innych i w efekcie stracili wszystko. Nie tylko oba biura, ale też dobre imię.

 

Jeśli właściciel touroperatora do godz. 18.00 przyjmuje wpłaty za wycieczki, a o godz. 19.00 ogłasza upadłość, to jest to działalność polegająca na wyłudzaniu pieniędzy. I szkoda, że polskie prawo nie traktuje tego w ten sposób.

 

Ministerstwo Sportu (i Turystyki – ale kto pamięta o tym dodatku!) zostało wyrwane z uśpienia i urodziło pomysł: Turystyczny Fundusz Gwarancyjny. W niczym on jednak nie pomoże. Jeśli powstanie, to tylko uspokoi klientów i tym samym uśpi ich czujność. To stworzy jeszcze lepszy klimat dla tych, którzy chcą nagle i niespodziewanie zwinąć się z rynku z pieniędzmi turystów. Ale o tym już pisałem >>>
 

Środków zaradczych trzeba szukać gdzieś indziej. O tym też już trochę było na tym blogu. Może warto też zastanowić się nad ograniczeniami w przyjmowaniu pieniędzy z tak dużym wyprzedzeniem. Niektórzy touroperatorzy czarterowi chcą otrzymać pełną zapłatę za wycieczkę już na 30 dni przed rozpoczęciem imprezy. W jakim celu aż tak wcześnie?! Nie jest tajemnicą, że touroperatorzy o tym profilu, z bieżących wpłat klientów, finansują wycieczki znacznie wcześniej zapisanych turystów. Tworzy się w ten sposób piramida finansowa, która wcześniej czy później, musi runąć.

 

Oto pełen tekst oświadczenia biura Summerelse.

 

Szanowni Państwo,

Z ogromnym żalem pragniemy poinformować, że dn. 9 sierpnia 2012 r. zostaliśmy zmuszeni do zawieszenia działalności operacyjnej i złożyliśmy do Mazowieckiego Urzędu Marszałkowskiego pismo o utracie płynności finansowej. Od dn. 10 sierpnia 2012 r. wszystkie loty zostają zawieszone, a planowane operacje nie odbędą się. Bezpośrednią przyczyną było wycofanie się jednego z inwestorów, właściciela sieci hotelowej w Egipcie, który zaledwie kilka tygodni wcześniej deklarował wniesienie do spółki dużego kapitału. Zbiegło się to z upadkiem linii OLT w którym Summerelse miało zakontraktowane miejsca. Dodatkowo niektórzy Agenci biura nie regulowali terminowo zobowiązań.

Zespół Summerelse jednocześnie serdecznie dziękuje za 2-letnią współpracę.

W sprawie szczegółów powrotu klientów do Polski prosimy o kontakt z Mazowieckim Urzędem Marszałkowskim: tel. (22) 59 79 544.

 

Rezydent to nie hiena

Na Onecie artykuł o turystyce w Egipcie. O tym, że kraj znowu robi się popularny. Szczerze powiedziawszy to nigdy nie przestał. Z prostego powodu. Nie ma konkurencji! Jest jedynym, blisko położonym, tanim, kierunkiem całorocznym.

 

Ale inna rzecz skłoniła mnie do napisania tego tekstu. Chodzi o wypowiedź internauty w jednym z komentarzy. Zacytuje niemal w całości:

 

Najbardziej na tym zarabiają tzw. „rezydenci” którzy obsługują polskie wycieczki. Szczególnie pierwszego dnia po przyjeździe do hotelu. Takich naiwną Polską wycieczkę, zanim cokolwiek zrozumie, łapie cwaniaczka Polka i wyciąga od nich zawyżone kwoty na wycieczkę do Kairu, Górę Synaj, objazd po Sharm el Sheik…. W ciągu roku taka rezydentka wyciąga od Polaczków wartość 3 – pokojowego mieszkania w Warszawie!!! Bez odprowadzenia podatku!!! Jednodniowa, ubezpieczona wycieczka do Kairu kosztuje około 40 – 50 $. Te polskie hieny biorą 80$. Czyli 30 – 40$ idzie do jej prywatnej kieszeni (od osoby). Objazd TAXI po Sharm el Sheik w 4 osoby kosztuje 3$ na osobę, ONA bierze po 10$ od osoby, czyli ma 7$ dla siebie !!!! Góra Synaj Kosztuje 15-35$ ona czyli rezydentka bierze 45$ różnica do jej kieszeni. I co jeszcze ciekawe – spróbujcie rozliczyć opiekunkę wycieczki z pobranej wpłaty dolarowej (około 150$) W życiu nie rozliczy. I tak się ten dla naiwnych biznes kręci….

 

Nie ma to, jak liczyć cudze pieniądze. Takie to proste. Tyle, że w tym przypadku, te wyliczenia są zupełnie oderwane od rzeczywistości. Nieprawdziwe. Zdumiewające, jak łatwo wydaje jednoznaczne opinie ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o temacie.

  

 

Szkoleniami rezydentów zajmuję się od lat. Moi absolwenci pracują chyba dla wszystkich większych polskich biur podróży. Bywa, że pomagam uzyskać im tę pracę. Znam warunki zatrudnienia i płace.

 

Ile tak naprawdę zarabiają rezydenci?

 

Ich pensja składa się z dwóch części. Pierwsza to stałe, miesięczne wynagrodzenie. W różnej kwocie, w zależności od kraju i biura podróży. Kwota wyjściowa to najczęściej około 500 USD. Bywa odrobinę mniej. Bywa sporo więcej. Druga część to prowizje od sprzedanych wycieczek fakultatywnych. I jak rozumiem, właśnie to najbardziej boli autora powyższego komentarza.

 

Żeby nie było żadnych niedomówień i dwuznaczności, turystom należy się jasna informacja. Uważam, że nie ma co udawać, że rezydenci takiej prowizji nie otrzymują. Oczywiście otrzymują, ale:

 

  • To nie jest ich prywatna inicjatywa! Obowiązek taki maja zapisany w umowie. Nawet jeśliby nie chcieli, to muszą. Wycieczki fakultatywne organizuje miejscowe biuro podróży. To ono, na zlecenie polskiego organizatora, obsługuje turystów. Odbiera ich z lotniska, rezerwuje hotele, zapewnia co trzeba. W zamian zarabia na wycieczkach fakultatywnych. Taki biznes. Rezydent jest tylko jednym z trybików systemu i nie ma prawa sprzedawać turystom czegokolwiek na własna rękę. Wszystko idzie przez biuro.
  • Prowizja płacona rezydentowi wynosi od 3 do 5 proc. Tylko w sporadycznych sytuacjach jest wyższa (maksymalna jaką znam to 8 proc). Zatem, np. wycieczka kosztuje 80 USD, to rezydent ma z tego 4 USD, a nie jak sądzi internauta 40! Każdy rezydent chciałby takie pieniądze, ale może o nich tylko pomarzyć.

 

Ile to w sumie daje? Szkoląc przyszłych rezydentów, mówię im, żeby nastawiali się na pensję około tysiąca euro miesięcznie. Bywa, że jest więcej. Trochę to zależy od klasy, doświadczenia, umiejętności. Trochę od szczęścia. Najlepsi wyciągają 2 tys. euro. Znany mi rekord, to 12 tys. złotych! Ale to wyjątki. Standard to około 4 tys. zł miesięcznie. Nieźle, ponieważ biuro zapewnia przelot w obie strony, ubezpieczenie i zakwaterowanie.

 

I co jeszcze ciekawe – jak pisze internauta –  spróbujcie rozliczyć opiekunkę wycieczki z pobranej wpłaty dolarowej (około 150$) W życiu nie rozliczy.


No cóż. Proszę być pewnym, że rezydenta czy pilota wycieczki, nazywanego tu „opiekunką”, z pieniędzy tych rozliczy biuro podróży. Są dwie metody postępowania. W pierwszej, całą kwotę dewizową, po zebraniu od turystów, pracownik przekazuje do biura. W drugiej, z pieniędzy tych płaci jakieś rachunki związane z wycieczką, np. bilety wstępów, napiwki według taryfikatora, wizy… Na wszystko musi mieć rachunki. Jeśli czegoś nie wyda, oddaje do biura. Mowy nie ma o tym, żeby były to pieniądze rezydenta (pilota)! No chyba, że internauta miał do czynienia z jakimś szemranym biurem, gdzie wszystko jest nielegalne i wątpliwe, od działania firmy, po pracę rezydenta.

Więcej na tym blogu:
Uśmiechnij się do rezydenta
Rezydent – opis zawodu

Jak zostać rezydentem biura podróży?

 

Strona 1 z 3

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén