Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Praca w turystyce (Strona 2 z 3)

Pilot bez licencji

Jestem pilotem wycieczek. Przez lata pracowałem jako rezydent. Oprowadzałem turystów po zabytkach w niejednym kraju. Od jakiegoś czasu prowadzę też szkolenia dla kandydatów na pilotów (staram się robić to jak najlepiej, choć narzucony przez ministerstwo program utrudnia to zadanie). Teoretycznie powinienem być przeciw pomysłowi ministra Gowina. Ale jestem za! Dlaczego? O tym niżej.

 

Po ogłoszeniu listy zawodów, które poddane mają być deregulacji, piloci i przewodnicy mówią głównie o tym. Cześć z nich ma poczucie, zamachu na ich nabyte prawa. No cóż, mają tu trochę racji. Pomysł ministra narodził się z zaskoczenia. Takie niespodzianki nie należą do kanonu dobrych praktyk. Nie budują zaufania do państwa. Jak ma czuć się ktoś, kto właśnie zainwestował w kurs niemałe pieniądze?! Kiedy zapisywał się trzy miesiące temu, nikomu do głowy nie przyszło, że za chwilę mogą pojawić się tak daleko idące zmiany.

 

Co więcej, państwo polskie swoimi działaniami sugerowało coś całkiem przeciwnego. Zupełnie niedawno znowelizowano ustawę o usługach turystycznych, zaostrzając reguły dotyczące pilota! Zmiany ledwie co weszły w życie! Na podstawie ustawy Ministerstwo Sportu i Turystyki, wiosną zeszłego roku, wydało rozporządzenie, które rozszerzało program kursu pilotów wycieczek i podwyższało kryteria egzaminacyjne! Argumentacja była taka: dotychczasowe 120-godzinne kursy są niewystarczające. Zatem rozszerzamy wymagany prawem program do 150 godzin i dodajemy jeszcze jeden dzień szkoleń praktycznych!

Nad zmianami w ustawie pracowano w ministerstwie, w rządzie i w Sejmie. Przegłosowała to koalicja. Wszystko z pełną powagą autorytetu państwa i prawa. Szczegóły dotyczące kursów i egzaminów doprecyzowało rozporządzenie z 4 marca 2011 r. Nie minął rok, a inny minister (tego samego premiera!) ogłosił całkowite zniesienie szkolenia i egzaminu. Zatem w 2011 r. 120 godzin kursu to było za mało, a w 2012 okazuje się, że w ogóle żadne szkolenie nie jest potrzebne! Rozumiecie coś z tego?! Ja niewiele, ale mam pytanie: na jakiej podstawie ministerstwa podejmują decyzje, skoro równie uprawnione są dwa, zupełnie przeciwstawne rozwiązania? Są jakieś profesjonalne analizy, czy wystarczy tylko „ciekawy” pomysł ministra i posłowie głosujący tak, jak im każą?!

 

Czy w Ministerstwie Sportu i Turystyki ktoś będzie musiał tłumaczyć się ze zmian wprowadzonych w zeszłym roku? Czy premier Tusk wyjaśni nam skąd taka niespójność?

 

Co więcej, trzy tygodnie temu (16 lutego) na stronach ministerstwa pojawiła się informacja o zamówieniu publicznym dotyczącym zaprojektowania i wykonania systemu informatycznego obsługującego m.in. Centralny Wykaz Organizatorów Szkoleń dla Kandydatów na Przewodników Turystycznych i Pilotów Wycieczek i Centralny Wykaz Przewodników Turystycznych i Pilotów Wycieczek. Ministerstwo odpowiedzialne za turystykę buduje rejestr licencjonowanych pilotów i ośrodków ich szkolących, a w tym samym czasie minister Gowin znosi i licencje i szkolenia!

 

Ciekawe, prawda? Zostawmy jednak politykę. W branży już wiemy, że trzeba nauczyć się działać w warunkach, kiedy minister nie tylko nie zna się na sporcie (czym zajmują się media), ale też nie ma najmniejszego pojęcia o turystyce (o czym media milczą). Trudno, taki los. Dlatego wróćmy do konkretów propozycji uwolnienia zawodów.

 

Dotychczasowych rozwiązań bronią środowiska pilotów i przewodników, a nawet Polska Izba Turystyki. Wiceprezes Izby, Józef Ratajski uzasadniał, że w przypadku tych zawodów, to wyłącznie wiedza i kompetencje uzasadniają ich rację bytu. Bez spełnienia tych warunków, praca przestaje mieć sens. To oczywiście prawda! Umiejętności są zdecydowanie nadrzędnym i decydującym elementem. Dlatego skupmy się właśnie na tym zagadnieniu. Jak sądzę, warto zadać dwa pytania:

 

·        Czy dotychczasowy system szkoleń i egzamin gwarantował profesjonalne przygotowanie do pracy? Oczywiście nie! Długo by o tym mówić, ale jak sądzę, wystarczy podać trzy argumenty:

a)      Rynek pracy – wszystko weryfikuje. Świeżo upieczeni absolwenci kursu mają małe szanse na znalezienie pracy. Pracodawcy wiedza, że teoretyczne, narzucone prawem szkolenie, słabo przygotowuje do pracy. Dlatego udaje się tym, którzy mają coś do zaproponowania (dodatkowe umiejętności). Sama licencja, z reguły nie wystarcza.

b)      Kurs jest jeden, a nie ma dziś już czegoś takiego jak jeden pilot wycieczek. Inaczej pracuje się z wycieczkami szkolnymi w kraju, inaczej z zagranicznymi grupami przyjazdowymi. Na kursie jest dużo teorii turystyki, a omawiane atrakcje turystyczne dotyczą głównie Polski, krajów ościennych i trochę Europy. Jak ktoś po takim szkoleniu może zostać pilotem wycieczek egzotycznych czy rezydentem w Egipcie, Turcji lub Maroku?! Istnieje potrzeba specjalizacji. Dlatego szkolenia powinny iść w tym kierunku.

c)      Egzamin jest państwowy, a na nim dużo zbędnej teorii. W efekcie na szkoleniach, w pierwszej kolejności kursantów uczy się tego, co jest niezbędne na egzaminie, a nie tego, co jest potrzebne w pracy.

 

·        Czy dobrym pilotem lub przewodnikiem może być ktoś, kto nie skończył przewidzianych prawem szkoleń i nie zdał egzaminów? Oczywiście tak! W tej chwili biuro podróży w charakterze pilota wycieczki jadącej do Egiptu, nie może zatrudnić egiptologa, jeśli ten nie ma legitymacji pilota. Nie ważne, że mówi po arabsku, czyta hieroglify, studiował w Kairze, itd. To chyba mało logiczne, prawda? Nawet jakby prof. Michałowski wstał z grobu i chciał pojechać  z wycieczką, to nie ma prawa!

 

(Ta sama zasada dotyczy innych zawodów, np. nauczycieli, również akademickich. W Polsce Czesław Miłosz nie mógłby uczyć j. polskiego ponieważ był tylko magistrem prawa)

 

Rzecz jasna, nawet wybitny znawca konkretnego obszaru świata, jeśli chce pracować z turystami, potrzebuje pewnej wiedzy dotyczącej warsztatu pilota. Ale żeby tego nauczyć nie trzeba aż 150 godzin i 3 dni zajęć praktycznych. Ile wystarczy? Od 6 lat prowadzę autorskie szkolenie rezydentów biur podróży. Zajęcia trwają 32 godziny. Sprawdza się! Kurs taki ogranicza się do samych praktycznych rzeczy; uczy się konkretnych czynności. Rezydent to nie to samo co pilot; w przypadku tego drugiego szkolenie powinno być nieco dłuższe, ale myślę, że 50 godzin by wystarczyło.

 

 

Jestem za, choć do propozycji Ministerstwa Sprawiedliwości mam sporo uwag. Nie wszystkie argumenty Jarosława Gowina do mnie przemawiają. W przypadku pilota i przewodnika nie ma blokady korporacyjnej. Jest egzamin państwowy, który zdać może każdy i już to upoważnia do pracy. Nie jest potrzebny żaden korporacyjny staż, dodatkowy egzamin czy zgoda jakiegoś prezesa na nazywanie siebie pilotem. Środowisko nie blokuje dostępu do zawodu. Jest więc inaczej niż w przypadku adwokatów czy notariuszy.

 

Kryterium dostępu do pracy stanowią kompetencje. To ten czynnik decyduje. Jestem o tym przekonany! Biura szukają pilotów. Tyle, że potrzebują naprawdę dobrych fachowców. Tym wyróżniającym się płacą sporo, nawet 500 zł za dzień – klasa mistrzowska! Problem w tym, że regulowany prawem program szkolenia (organizator kursu nic w nim nie może zmienić!) nie dostarcza takich specjalistów. W takiej sytuacji może warto zadać pytanie czy jest sens w utrzymywaniu nieżyciowego rozwiązania?!

Teraz czekamy na konkrety. Dokładnie ocenić propozycje ministra Gowina będzie można kiedy zobaczymy szczegóły projektu.

Więcej na tym blogu:
Pilot wycieczek
Z życia pilota wycieczek

Pilot wycieczek

Podobno, w Polsce jest  ponad 30 tys. pilotów wycieczek! Każdego roku setki nowych kończą kurs, zdają egzamin i otrzymują licencję. Tyle, że, jak oceniamy, 90 proc. z nich nie podejmuje pracy lub podejmuje incydentalnie. Dlaczego? Z dwóch powodów:

 

1)      Pracodawcy wiedzą, że tuż po kursie, piloci umieją bardzo niewiele. Regulowane prawem szkolenie jest w dużej części teoretyczne i słabo dostosowane do rzeczywistych wymagań jakie stawia rynek pracy. Program kursu w zeszłym roku został znowelizowany przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. Trochę poprawiono, trochę popsuto, rewolucji nie zrobiono. Dalej zasada jest ta sama. Kończysz kurs, do pracy się nie nadajesz.

2)      Sami absolwenci boją się wyzwań (bo też wiedzą, że mało umieją). A ci, którzy chcieliby spróbować, często nie mają siły przebicia. Nie wiedzą jak wejść w branżę, nie znają nikogo kto mógłby ich polecić. Nie potrafią przekonać pracodawcy, że warto dać im szansę.

 

Jest mnóstwo rozgoryczonych, świeżo upieczonych absolwentów. Rezygnują po kilku nieudanych próbach poszukiwania pracy. Bywa, że poddają się po pierwszych wizytach w biurach podróży. Tam często słyszą pytania w stylu: No dobrze, licencja licencją, ale co pani umie? Jakie ma pan doświadczenia? Jakie kierunki/kraje pani zna?

 

  

Część problemu jest konsekwencją podejścia samych kursantów. Z mojej praktyki, wiem, że wielu z nich w trakcie kursu, skupia się tylko na jednym, na egzaminie. Wydaje im się, że po pozytywnym jego zaliczeniu, wszystkie drzwi staną otworem, a pracodawcy utworzą komitet powitalny. Tymczasem egzamin jest tylko przepustką formalną. Najczęściej, sama licencja, to zbyt mało by odnieść sukces. Co więc trzeba zrobić? Równolegle z zajęciami należałoby realizować jeszcze dwa zadania. Pierwsze dotyczy rzeczywistego przygotowania do pracy. Poza standardowym kursem. Czytać, pytać, podróżować… Chłonąć wszystko, co dotyczy branży. Chodzi o zbudowanie wiedzy na temat szeroko rozumianej turystyki. Literatura jest obfita, źródeł informacji wiele. Nie może być tak, że ktoś chce być pilotem, a nie potrafi wymienić kilku podstawowych w danych dziedzinach, polskich biur podróży albo nie zna kurortów w Egipcie czy Tunezji. Drugie zadanie dotyczy budowy wizerunku. Jeszcze, zanim zacznie się szukać pracy, można zrobić sporo, aby podnieść atrakcyjność w oczach potencjalnego szefa. To bardzo istotna kwestia! Niestety, całkowicie pominięta w ministerialnym programie kształcenia.

 

Duże znaczenie ma też uczciwa informacja udzielana osobom zapisującym się na kurs pilotów. Nie wolno tworzyć iluzji, że sama licencja zapewni zawodowy sukces. Jest sporo ośrodków, które z powodów marketingowych obiecują zbyt wiele. Jednym z przykładów może być temat tzw. kursów pilota-rezydenta. Nie ma niczego takiego! Takie hasło to tylko wprowadzający w błąd, chwyt marketingowy. Kursantom należy się wyczerpująca informacja. Dotycząca również potrzeby uzupełniania wiedzy i umiejętności oraz zalecanych dodatkowych szkoleń. Te wydają się rzeczą konieczną. W literaturze przedmiotu zagadnienie to jest szeroko omówione i dość mocno uzasadnione. Hasło „pilot wycieczek” jest pojęciem tak szerokim, że w trakcie 150 godz. szkolenia nie sposób zrealizować wszystkich możliwych aspektów. Różni się, i w zadaniach, i w specyfice pracy, pilot pracujący z wycieczkami szkolnymi na Podlasiu od pilota jeżdżącego na kilkutygodniowe, egzotyczne wyprawy. Jeszcze, zupełnie czymś innym będzie praca rezydenta, przez cały sezon, zajmującego się turystami w Egipcie czy Tunezji.

 

Biura podróży szukają dobrych pilotów. Tym najlepszym płacą całkiem przyjemne gaże. Ci naprawdę dobrzy, mają dużo więcej ofert, niż są w stanie przyjąć. Pilot jest osobą, która może uratować źle zorganizowaną wycieczkę. Może też zepsuć najlepszą imprezę. Od niego wiele zależy.

 

Ile zarabia pilot wycieczek?

Kto sprzedaje wycieczki

Do biura wchodzi klient. Opalony, wyraźnie zadowolony. W ręku trzyma jakiś prezent, drobiazg, coś co przywiózł z wakacji, statuetkę, wino, czekoladki… Tak chce podziękować za udane wakacje. Choć nie jest to częsta sytuacja, to jednak się zdarza. Wystarczy umiejętnie dobrać ofertę i trafić na sympatycznych ludzi.

 

Jak nazywa się stanowisko osoby pracującej w biurze podróży? Jednego dobrego określenia chyba nie ma. Najczęściej na wizytówkach widnieje napis: „specjalista ds. turystyki”. Zdarzają się też: koordynatorzy, doradcy, itp.

 

Uśmiechnięci, ładnie ubrani. Wchodząc biura klient powinien mieć wrażenie, że już jedną nogą jest na wakacjach. Słoneczny wystrój, kolorowo i przyjemnie. Kuszą eksponowane na półkach katalogi. Można też zadziałać subtelniej, w nieco ukryty sposób. Niebagatelną rolę odgrywa węch. Handel odkrył to już dawno. Sklepy stosują różnego rodzaju mieszanki zapachowe. W biurach podróży najlepiej sprawdza się połączenie aromatów olejku do opalania i ręcznika plażowego. W takim otoczeniu łatwiej podjąć decyzję o zakupie wycieczki.

 

Co trzeba umieć żeby wykonywać taką pracę? Poza ogólnymi, podstawowymi dziś umiejętnościami, wymagane są trzy:

 

  • Zdolności psychospołeczne. Dobry kontakt z klientem.
  • Obsługa specjalistycznych systemów rezerwacyjnych.
  • Znajomość destynacji. To najbardziej rozbudowana dziedzina. Wymaga najwięcej czasu. Trzeba znać kraje, kurorty, hotele, wycieczki. Trzeba umieć doradzić i pomóc klientowi wybrać. Podstawy można zdobyć w trakcie teoretycznej nauki (katalogi, internet, prezentacje zawodowe), ale mistrzostwo związane jest z praktyką. Trzeba samemu jeździć, oglądać, notować… Temu właśnie służą study toury, czyli wyjazdy szkoleniowe.

 

Obserwuję branżę od lat i wydaje mi się, że spora cześć pracowników biur podróży, z całego zawodu, najbardziej lubi właśnie te służbowe wyjazdy. Są to najczęściej tygodniowe imprezy, w trakcie których, pracownicy wizytują hotele i korzystają z oferty wycieczek fakultatywnych. Wszystko po to by lepiej poznać produkt, który będą później sprzedawać. Leci się więc np. na Kretę, do Egiptu, Portugalii, na Sri Lankę czy do Kenii. Spotyka pracowników innych biur, wymienia się doświadczeniami, rozmawia z rezydentami, itd. Wszystko w przyjemnej, niemal wakacyjnej atmosferze. Czasem może nawet w zbyt przyjemnej. Study tour nosi wszak wszystkie cechy wyjazdu integracyjnego.

 

Kto chce dobrze doradzać swoim klientom i dużo sprzedawać, jeździć powinien. Po latach pracy w tym zawodzie, ludzie znają niemal każdy hotel, niemal w każdym turystycznym kraju.

 

Czy trzeba skończyć specjalistyczne studia?

Nie ma wymogu ukończenia studiów na kierunku turystyka. Znam wiele osób w branży, które są absolwentami zupełnie innych specjalizacji. Moim zdaniem, jednym z lepszych posunięć dla osób, które chcą związać się z ta branżą są studia lingwistyczne. Znajomość języków, zawsze się tu przyda. Jeśli już ktoś chce studiować turystykę, to powinien bardzo starannie wybrać uczelnię. Na wielu kierunkach o tej nazwie jest czysta teoria. Nie ma np. zajęć z systemów rezerwacyjnych! Dokładnie sprawdźcie program. Przeanalizujcie go pod kontem wymagań jakie będą stawiać wam pracodawcy. Dowiedzcie się, czy uczelnia zapewnia dobre zajęcia praktyczne. Ładna nazwa szkoły nie wystarczy. Liczą się konkretne umiejętności. I tylko to!

 

Więcej o pracy, zarobkach i umiejętnościach pracowników biur podróży Praca w biurze podróży – informacje zawodowe.

Prawda o biurach podróży

Po spektakularnych bankructwach Orbisu i Selectoursa, zadzwonił do mnie jeden z popularnych dziennikarzy telewizyjnych. Spytał: „Panie Krzysztofie, tak między nami, które biuro następne?”. Niechętnie, ale dałem wtedy wciągnąć się w te spekulacje. Dziś już nie popełniłbym tego błędu. Wiem, że sytuacja finansowa dużego touroperatora to jedno, a bankructwo to drugie. Ekonomicznie, tak zwane, renomowane polskie biura podróży, nie są w najlepszej sytuacji. Niezależnie od tego, co ogłaszają i czym się chwalą, ostatnie lata wypadły słabo. Dla niektórych organizatorów na tyle nieciekawie, że musiały poszukać pieniędzy na zewnątrz. Bez nich ogłosiłyby bankructwo.

Jak to się robi, czyli kto dotuje polskie biura?

Mechanizmów jest kilka. Po pierwsze zarejestrowane u nas w kraju firmy organizujące masowy wypoczynek, często powiązane są organizacyjnie i finansowo z zagranicznymi podmiotami. I tak, jest kilka biur, które powstały i działają dzięki funduszom z krajów arabskich. Najprościej może wyglądać to tak:

Ktoś, np. w Tunezji jest właścicielem kilku hoteli, a może jeszcze paru innych biznesów. Polska to duży i chłonny rynek, więc jakiś członek rodziny zostaje oddelegowany do Warszawy, żeby tu uruchomić biuro i przysyłać klientów. Z czasem firma się rozrasta. Zaczyna robić też Egipt, Grecję i Bułgarię… Ale klucz do sukcesu dalej stanowi Tunezja. W czasach dobrej koniunktury wszystko się pięknie kręci, biuro utrzymuje się samo i nawet coś tam zarabia, ale jak przychodzi kryzys, rozrośnięte struktury nie są w stanie zarobić na siebie. Co wtedy, ogłosić plajtę? Nie, wtedy hotele w Tunezji dokładają do polskiego biznesu. W nadziei, że za rok czy dwa koniunktura wróci.

Można też i inaczej. Polskie biuro przez całe lato wysyła turystów do Grecji. A na koniec sezonu, wcale nie ma ochoty zapłacić greckim kontrahentom. Hotelarze nie dostają należnych im środków, a greckie biura pieniędzy za całą miejscową obsługę. W ten sposób polski touroperator „tnie koszty”. Niemożliwe? Możliwe, możliwe. Niedowiarków mogę poznać z właścicielem greckiego biura, któremu nie zapłacono. Próbował szukać pomocy w Polskiej Organizacji Turystycznej, próbował różnych dróg. Została mu tylko droga sądowa. Trochę to potrwa, nie wiadomo czym się skończy, może wcześniej on zbankrutuje. To nic. Najważniejsze, że turyści jeżdżą dalej i są zadowoleni.

Ciekawie wygląda podobny mechanizm z jednym z krajów arabskich. Polskie biuro co roku nie reguluje części należności. Ma zapłacić za hotele np. milion dolarów, a płaci tylko 700 tys. Powstaje spór, a po nim ugoda. Nasze biuro mówi: zapłacimy tyle i koniec, ale za to w następnym roku znowu przyślemy wam klientów. Bierzecie to i zgoda, albo nie dostaniecie nic. I biznes jakoś się kręci. Oczywiście do czasu. Sęk w tym, że nikt, nawet mocno zorientowany w branży, nie jest w stanie stwierdzić kiedy może nastąpić kres tej gry.

Podane wyżej przykłady nie są niczym szczególnym. Można powiedzieć, że przedsiębiorczość jak każda inna. Podałem je tylko po to by pokazać, że w tej branży nie ma prostej drogi między kondycją finansową, a ryzykiem bankructwa.

Onet informuje, że znany płocki przedsiębiorca może wykupić udziały w Triadzie. W ten sposób agencyjne biuro Urlopy.pl zainwestowałoby w jednego z największych polskich touroperatorów. Być może mamy podobny mechanizm do tych, które miały miejsce wcześniej. Albo do transakcji dojdzie i Triada przetrwa (przypadek biura BeeFree uratowanego przez Rainbow), albo inwestor się wycofa, i wtedy…

Póki co, agenci spokojne sprzedają ofertę Triady. Jeśli Urlopy.pl zasilą biuro kwotą ponad 40 mln zł, może pozwolić to firmie wejść na giełdę i wrócić na pozycję lidera rynku. Mechanizm ten jest zresztą zgodny z ogólnoświatową tendencją. Pionowa konsolidacja na linii hotel-przewoźnik-touroperator-agent to sposób na sprostanie wymaganiom coraz trudniejszego rynku.

Rok temu ktoś zrezygnował z przejęcia Selectoura, a duży fundusz inwestycyjny zdecydował się nie dokładać więcej do Orbisu. I oba biura musiały ogłosić upadłość.

Dwa lata temu, w środku sezonu wakacyjnego, na granicy płynności był bardzo duży touroperator. Na wczasach były rzesze turystów. Kolejne tysiące czekały na wyjazd. Nikt nie podejrzewał, że ich wakacje wiszą na włosku. Znalazł się ktoś, kto przekazał większe pieniądze. Po cichu zmieniono prezesa, i tyle. Dzięki temu gazety nie napisały o największym bankructwie w historii polskiej turystyki.

Zobacz też: Czy biura podróży oszukują?

Jak dostać pracę w biurze podróży

Po raz kolejny prowadzę rekrutację. Szukamy pracownika do biura podróży. I nie jest łatwo! Pomimo tego, że w mieście mamy kilka uczelni kształcących na kierunkach typu turystyka i rekreacja oraz zarządzanie turystyką, to dobrych kandydatów jak na lekarstwo. Jestem w branży już wystarczająco długo żeby wiedzieć, że tak po prostu jest. Taki paradoks. Państwowa placówka bierze pieniądze z budżetu (m.in. moje) w celu wykształcenia kadr, ale jak przedsiębiorca chce zatrudniać, to musi sobie pracowników sam wyedukować lub takowych podkupić konkurencji. To temat rzeka, trochę już zresztą o tym pisałem, np. tu: „Praktyki studenckie”.

 

Wiem kogo potrzebuję. Wiem, co kandydat powinien sobą reprezentować. Wiem, co powinien umieć, żeby otrzymać tę pracę. W żadnym wypadku nie jest to wiedza tajemna. Można ją zdobyć w ciągu godziny. Wystarczy przeanalizować ogłoszenia z działu: dam pracę, na jednym z turystycznych portali. Przejrzałem te z ostatnich dwóch tygodni. Naliczyłem 21 ofert. Wymagania pracodawców są jasne. Wszyscy chcą tego samego, konkretnych umiejętności. Są one dokładnie wymienione.

 

Niestety, takich ogłoszeń nie czytają autorzy programów nauczania. Nie robią tego też władze uczelni. Tylko w ten sposób mogę wytłumaczyć całkowite niedostosowanie zawartości merytorycznej studiów do wymagań rynku pracy. A wystarczy poczytać ogłoszenia. A gdyby tak jeszcze któraś ze szkół przeprowadziła małe badanie i spytała przynajmniej kilku przedsiębiorców o to, jakich pracowników ci potrzebują.

 

Snuć marzenia mógłbym jeszcze dość długo, ale przecież czas odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie: JAK OTRZYMAĆ PRACĘ W BIURZE PODRÓŻY?

 

  1. Jeśli jesteś na etapie wyboru kierunku studiów i myślisz o turystyce, zrób tak: Wydrukuj ogłoszenia pracodawców (możesz też opracować zestawienie, które podsumuje umiejętności jakie właściciele biur podróży uważają za najważniejsze), a następnie pójdź z tym do dziekanatu lub komórki na uczelni zajmującej się rekrutacją. I koniecznie, dokładnie i stanowczo spytaj o to, jakich umiejętności są w stanie nauczyć. Nie daj się zbyć ogólnikami, pytaj o konkrety. Listę ogłoszeń znajdziesz tu: Oferty pracy w biurach podróży.
  1. Jeśli już studiujesz turystykę i jeśli jesteś niezadowolony ze swoich studiów (to się zdarza), to przestań narzekać i wykorzystaj czas na indywidualna naukę. Zrób wszystko, żeby jakieś dobre biuro przyjęło cię na praktyki. Umów się, że będziesz im w czymś pomagać, na przykład umyjesz okna, ale oni w zamian mają pokazać coś z prawdziwej pracy w biurze podróży. Wiedza kosztuje, żeby coś otrzymać musisz też dać coś z siebie. 
  2. Jeśli jesteś studentem innego kierunku lub już skończyłeś studia, bądź nigdy nie studiowałeś, to wiedz, że wcale nie jesteś bez szans! Dlaczego? Ponieważ: a) Zawsze liczy się osobowość i nastawienie. Determinacja! (Nie wystarczy mówić, że się chce, trzeba działać). b) Są inne kierunki studiów, które dość dobrze przygotowują do tej pracy. W pierwszej kolejności wymieniłbym studia lingwistyczne. Dobra znajomość języków jest tu konkretną, potrzebną umiejętnością. c) Ucz się branży jak tylko się da! Chodź na dobre, sprawdzone i praktyczne szkolenia. Czytaj. Podróżuj. Szukaj mistrza, może ktoś zechce podzielić się z tobą zawodowymi tajemnicami.

 

Tylko błagam! Nie wysyłajcie „pustych” CV. Ktoś chce pracować w biurze podróży, ale nie ma żadnego doświadczenia, żadnego kontaktu z branżą, żadnych kursów i żadnej wiedzy. Taka osoba jest bez szans! Z punktu widzenia osoby rekrutującej szkoda czasu na otwieranie tego typu maili.

 

Zobacz artykuł: „Praca w biurze podróży – informacje zawodowe”

 

…………………………………………………………

Wszystkim ambitnym i zmotywowanym osobom życzę powodzenia!

Kto rzeczywiście chce, taką pracę znajdzie.

Biura potrzebują pracowników. Ale naprawdę dobrze przygotowanych!

 

Szkolenie dla kandydatów na pracowników biur podróży – specjalista ds. turystyki

Praktyki studenckie

Zaczął się sezon na praktyki. Studenci i uczniowie biegają po biurach podróży i próbują załatwić sobie ich odbycie. Z mojego punktu widzenia jest to przedziwna sytuacja. W programach nauczania są zajęcia praktyczne (i bardzo dobrze!), ale szkoły nie zapewniają możliwości ich realizacji!! Nie pomagają i nie tworzą ani sposobności, ani potrzebnych mechanizmów. Uczeń zostaje wrzucony na głęboką wodę, sam musi znaleźć biuro, które z łaski go przygarnie. I tu pojawiają się interesujące zagadnienia, o których warto wspomnieć ponieważ taki stanu rzeczy ma daleko idące konsekwencje.

  • Praktyki powinny być płatne. A nie są! Uczelnia każe studentom odbyć te zajęcia. I tyle. Nie ma na to żadnych funduszy. Zatem, właściciel biura podróży, ma kogoś przyjąć i uczyć za darmo! Kilka razy opiekowałem się praktykantami, więc wiem z jakimi obciążeniami to się wiąże. Jeśli cała ta impreza ma rzeczywiście służyć dobrej sprawie, czyli przygotowaniu młodego człowieka do zawodu, to ze strony biura generuje same straty. Ktoś musi poświęcić czas, ktoś musi pokazywać, nadzorować, tłumaczyć… W imię czego? Miałem zajęcia praktyczne i w szkole średniej i na studiach. W pierwszym przypadku, szkoła miała stałą współpracę z zakładem pracy, sprawdzone mechanizmy i doskonałych nauczycieli zawodu. Dzięki temu byłem profesjonalnie przygotowany. Efekt? Wszyscy z branży wiedzieli, że absolwenci tej szkoły są najlepsi. Na studiach podobnie. A pokazujący nam praktyczną stronę zawodu opiekunowie otrzymywali za to wynagrodzenie. Inaczej po prostu się nie da! W głowę zachodzę kto wymyślił, że to może działać inaczej! Zatwierdzający programy nauczania i nadzorujący jego jakość tolerują iluzję. Wiedzą, że tak jest, ale udają, że nie widzą. Dzięki temu jesteśmy potęga edukacyjną (tak dużo młodych ludzi studiuje) ale kształcimy na skandalicznie niskim poziomie. Bez sensu i bez celu.
  • Jest więc tak, a nie inaczej. Przychodzi praktykant do biura i co robi? Myje okna i podłogi, stempluje katalogi, wynosi śmieci, robi kawę. Tyle i niewiele więcej. Na pewno nic z sedna zawodu. Nikt nie odkryje przed nim prawdziwych tajemnic. Dlaczego miałby to zrobić? Za darmo ma kształcić swoją potencjalną konkurencję? Halo, ktoś tu czegoś nie rozumie. Albo liczy na naiwnych. Kiedyś byłem naiwny. Na początku swojej działalności przyjmowałem praktykantów i nawet czegoś uczyłem. Teraz nie ma mowy. I nie chodzi tylko o pieniądze. Rzecz w tym, że cały mechanizm postawiony jest na głowie. Uczelnia nawet się nie pofatyguje, żeby spytać czy byłaby taka możliwość, czy biuro by zechciało. A przecież tyle pożytecznych rzeczy można razem zrobić. Na przykład spytać właścicieli jakich pracowników potrzebują i dostosować kształcenie do wymogów rynku pracy. Wydaje się, że takie działania powinny być czymś zupełnie oczywistym i podstawowym. A przecież nie są! Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć.
  • Jest też jeszcze inna możliwość. Praktykant nie robi nic. Wiem, że część biur załatwia sprawę bardzo prosto: student płaci 50 czy 100 zł i ma praktyki zaliczone. Nie musi wcale pojawiać się w biurze. Bywa, że wystarczy butelka lepszego alkoholu i czekoladki. Skandaliczne? Odruchowo wydaje się, że tak. Ale po głębszym zastanowieniu dostrzegłem też drugą stronę medalu. Skoro i uczelnie, i ministerstwo tak do tego podchodzą, to na co liczą? Naprawdę myślą, że ktoś za darmo nauczy studenta tego, czego szkoła wyższa nie zrobiła przez kilka lat?! Moje zdumienie sięgnęło zenitu kiedy dowiedziałem się, że osoba nadzorująca zajęcia praktyczne na jednej z uczelni zdaje sobie sprawę, że taka praktyka funkcjonuje. Ona to wie, studenci wiedzą, że ona wie, itd. Wszyscy są zadowoleni.
  • Kilkakrotnie rekrutowałem pracowników. Wiem, że to droga przez mękę. Głównie dlatego, że zgłaszają się młodzi absolwenci. Skończyli kierunek o szumnej nazwie turystyka i rekreacja, ale nie umieją niczego, co mogłoby się przydać w pracy. Jakim cudem? Po trzech czy pięciu latach studiowania? Jak to możliwe? By znaleźć odpowiedź wystarczy spojrzeć w program nauczania i przeczytać listę wykładowców. Temat jest mało wdzięczny, więc nie będę go rozwijał. Dość powiedzieć, że za pieniądze pochodzące z podatków przedsiębiorcy kształcony jest student, a kiedy przedsiębiorca chce zatrudnić pracownika, to takiego studenta musi sam wszystkiego nauczyć. Widzicie w tym jakiś sens?!

    Zobacz też: Praca w biurze podróży – informacje zawodowe

    …………………………………………………………………………………………….
    Czy mamy chory system? Oczywiście tak. Zapewne nie tylko w przypadku edukacji turystycznej. Ale najgorsze jest, że to akceptujemy. Milczenie oznacza zgodę. Nie chcę się dalej na to godzić. Stąd mój dzisiejszy tekst.

Szkolenie: pracownik biura podróży

Czy rezydent też zbankrutował?

Rzecz dotyczy plajty biura podróży. Na jednym z forów internetowych znalazłem taką oto wypowiedź poszkodowanego turysty:

 

Pani (podkreślam REZYDENTKA – nasza rodaczka) nie pofatygowała się również udzielić nam jakichkolwiek informacji dot. zaistniałej sytuacji jak również możliwości powrotu do kraju – jak tchórz podrzuciła pod drzwi kartki z informacją o bankructwie Selectoursa a dzwoniącym do niej turystom mówiła że skoro biuro upadło ona nie jest już jego pracownikiem! >>>

 

Rozumiem rozgoryczenie turysty. Również tym, że rezydentce nie wystarczyło odwagi by osobiście poinformować klientów o tym, co się stało. Ale popatrzmy też na to z innej strony.

 

·  Możliwe, że rezydent znalazł się w takiej samej sytuacji jak turyści. Zostanie wyrzucony (a może już został) ze służbowego mieszkania. Biuro nie zapłaci za jego powrót do kraju. Co więcej, nie zapłaci też za ostatni okres pracy!

·  Biuro przestało funkcjonować, więc rzeczywiście rezydent nie jest już jego pracownikiem, i tak na dobrą, sprawę nie musi już nic robić. To już jego dobrą wolą jest czy pomoże w czymkolwiek turystom. Dobrze by było aby tę wolę miał. Mimo niewesołej sytuacji, w jakiej sam się znalazł.

 

Bezcenna może okazać się pomoc rezydenta udzielona polskiej ambasadzie i Urzędowi Marszałkowskiemu pośpiesznie organizującemu powrót turystów do kraju. W przypadku Selectoursa właściciele biura współpracowali z urzędem informując o liczbie i miejscu przebywania ich klientów. Ale już w zeszłym roku, po upadku biura podróży Kopernik nic nie było wiadomo. Urząd Marszałkowski nie wiedział gdzie są klienci biura i ilu ich jest. W takim przypadku jedynym źródłem wiarygodnych informacji mogą być rezydenci. Mogą też być pierwszymi osobami, które zajmą się koordynowaniem działań na miejscu. Przynajmniej do czasu kiedy dojedzie ktoś z ambasady. Ale to polskie władze (konsulat czy organizujący wszystko Urząd Marszałkowski) powinny zwrócić się z taką prośbą do rezydentów. Jeśli mają coś robić, to w imieniu podmiotów działających, a nie biura, które upadło i którego już po prostu nie ma!

Więcej artykułów na temat rezydentów biur podróży.

Uśmiechnij się do rezydenta!

Sezon w pełni. Jak co roku, wielu z nas wybiera słoneczny wypoczynek w którymś z ciepłych krajów. Osobą, która przywita nas na lotnisku i będzie dbała o cały nasz pobyt jest rezydent. Od niego, w dużym stopniu, zależy czy będą to udane wakacje.

   

Prawdy i mity

 

Niejeden turysta, po powrocie, skarży się na jakość pracy rezydentów. Oczywiście, bywa różnie, są lepsi i gorsi rezydenci. W tekście tym, w żadnym wypadku nie chcę brać w obronę wszystkich pracujących w tym zawodzie. Od czasu kiedy zajmuję się szkoleniem rezydentów, otrzymuję wiele opinii na temat ich pracy (i zachowania po pracy – ale o tym opowiem przy innej okazji). Bywa, że sam jeżdżę i oceniam. Do tego dochodzą jeszcze opinie klientów naszego biura. Stąd wiem, że bywa różnie.

 

Niemniej uważam, że obiegowa opinia na temat rezydentów jest krzywdząca. Skąd się to bierze? Myślę, że przyczyn jest kilka. Być może niektórzy zazdroszczą rezydentom. Bo to przecież taka super praca! A właściwie coś jakby praca. Raczej wakacje. Mieszkają w ciepłych krajach, w dobrych hotelach, miło spędzają czas i jeszcze im za to płacą. Żyć nie umierać! Zgadzam się! Tak właśnie jest. Ale z jednym zastrzeżeniem. Jest to PRACA. Trudna i wymagająca profesjonalnych umiejętności. I na pewno, nie dla każdego!

 

Jeśli ktoś potrafi ja wykonywać, to nie tylko da sobie radę i zarobi całkiem przyzwoite pieniądze, ale też miło spędzi czas i rzeczywiście skorzysta z atrakcji kurortu, w którym przebywa. Jeśli nie ma profesjonalnych umiejętności (a to się niestety zdarza), zyska tylko nienawiść turystów i obciążenie ogromnym stresem. Pisałem już o tym na blogu: Rezydenci biur podróży.

 

Drugim powodem, dla którego niektórzy klienci źle oceniają pracę rezydentów, jest – tak naprawdę – nieznajomość specyfiki tego zawodu. Turysta widzi rezydenta tylko przez chwilę i na tej podstawie wyciąga wniosek, że rezydent pracuje właśnie taką chwilę. Zapomina, że rezydent ma pod opieką nawet kilkuset klientów w kilkunastu hotelach. Do tego transfery, lotniska, wycieczki i sytuacje awaryjne typu lekarz, szpital, zgubiony paszport, itd. Bywa, że całymi tygodniami nie ma ani jednego dnia wolnego. Śpi po parę godzin na dobę, często w autokarze albo na krześle na lotnisku.

 

Trzeci to sprzedaż wycieczek fakultatywnych. Ileż razy to słyszałem od osób wracających z wakacji. „Wiesz, ale ten rezydent to kombinator. Sprzedawał wycieczki po 50 dolarów, a w biurze na ulicy ta sama wycieczka była za 35 dolarów. Zobacz ile zarabiał na jednej osobie. A na całym autokarze? I tak parę razy w tygodniu”. A jak jest naprawdę? Rezydent ma obowiązek sprzedawać wycieczki, które oferuje zatrudniające go biuro. Nie ma wyboru, musi to robić. Biuro płaci mu za to. Ile? Najczęściej 5 proc. choć bywa, że mniej. Przy dużej sprzedaży są to wymierne pieniądze, ale nie takie, o jakich często myślą turyści.

 

Kiedy ktoś jest złym rezydentem

 

Poza wspominanym wyżej brakiem profesjonalnych umiejętności koniecznie trzeba powiedzieć o znużeniu. Praca jest wymagająca i psychicznie obciążająca. Jeśli nie ma potrzebnego odpoczynku i odskoczni, to pojawia się zmęczenie. Rezydent zaczyna unikać turystów, izoluje się i ucieka. Zmusza się do pracy. W bezpośrednim kontakcie z ludźmi, w takiej specyficznej branży, to nie może przynieść pozytywnych efektów. Sam miałem taki moment. Po dwóch latach pracy niemal non stop, doszedłem do etapu kiedy klienci przestali mnie interesować, kiedy nie miałem z tego już żadnej przyjemności. Nie pozostało nic innego jak zrezygnować. I zostawiłem tę pracę na ponad pół roku. Odpocząłem i mogłem wrócić.

 

Znam rezydentów (ale też pilotów i przewodników), którzy stojąc przed turystami i mówiąc do nich, wkładają okulary przeciwsłoneczne i zamykają oczy! Przewodnik opowiada, gestykuluje, ale ma zamknięte oczy! Dlaczego? Bo nie da rady już patrzeć na turystów. Straszne? Oczywiście. Zanim zacznie mówić już jest wściekły i spięty bo wie, że pojawią się te same, co zawsze pytania. Znużony przewodnik nazwie je „głupimi”.

 

Ale zanim gremialnie potępimy takie zachowanie, zastanówmy się czy sami nie mamy podobnych stanów w swojej pracy. Czy nam nigdy nie zdarzyło się coś takiego. Jeśli tak o tym pomyślimy, to może dojdziemy do wniosku, że lepiej uśmiechnąć się do rezydenta. Do czego uprzejmie namawiam.

Więcej artykułów na temat zawodu rezydenta biur podróży.

PS

Wdzięczny też będę za wszystkie opinie i uwagi na ten temat. Cenne będą głosy turystów i rezydentów.

Kurs rezydentów biur podróży

 

Czy biura podróży oszukują?

Analizując materiały zamieszczane w mediach, można by dojść do wniosku, że turystyka na oszustwie stoi. Dobrze, że moja dziewięcioletnia córka nie czyta jeszcze gazet i nie ogląda wiadomości w TV, bo mogłaby dojść do przekonania, że tatuś to jakiś hochsztapler.

 

Jadę samochodem, w radiu wakacyjny poradnik pt. „Jak nie dać się nabić w butelkę”. Zaglądam do internetu, a tam filmik z jednej ze stacji telewizyjnych. Tytuł? „Pułapki last minute”. Obejrzeliśmy. Wszyscy pracownicy biura podróży. Niezły ubaw. Pytania i poziom wiedzy prowadzących momentami po prostu żenujący. Może to standard telewizji śniadaniowej, gdzie dziennikarze udają, że znają się na wszystkim? Takich filmików jest więcej. Sam nie wiem, dobrze to czy źle, że powstają. Bo z jednej strony wnoszą coś pozytywnego, zwracają uwagę na problem. Ale z drugiej, mam wrażenia, że idą bardziej w kierunku taniej sensacji niż merytorycznego poradnika. Przytoczony wyżej tytuł sugeruje, że ktoś zastawia jakieś pułapki na klientów. Wyjaśniam: oferty last minute nie zawierają żadnych „pułapek”! Są tak samo wartościowym produktem jak każdy inny.

 

Moje ulubione pytanie jednego z telewizyjnych dziennikarzy: Czy wszystkie biura podróży oszukują? Odpowiadam najspokojniej jak mogę: Nie, nie wszystkie!

 

Oczywiście, klienci muszą znać swoje prawa. Najlepiej by było, gdyby mieli świadomość warunków na jakich zawierają umowę. Jest to również w interesie biur podróży. Uważam, że edukacja dotycząca chociażby ubezpieczeń turystycznych, jest niezmiernie ważna. Tragiczny przypadek śmierci turysty na wakacjach w Egipcie, o którym pisałem już na tym blogu, jest wystarczająco pouczający. Rzecz, jak mi się wydaje dotyczy nie tyle samych biur podróży, co kultury prawnej w ogóle. I nie tylko prawnej!

 

Trzeba tu wspomnieć o drugiej stronie medalu, czyli o mentalności klienta. Organizatorzy wakacyjnych wyjazdów starają się sprostać oczekiwaniom rynku. A te, najczęściej, są bardzo proste – jak najtaniej! Kiedy rozmawiam z właścicielami czy menadżerami hoteli w najpopularniejszych turystycznie kierunkach, to mówią jedno: są problemy z niektórymi polskimi biurami, bo te chcą jak najtaniej. A jeśli chcą, to dostają. Najtańsze pokoje i najtańsze all inclusive. A później są skargi, narzekania i reklamacje.

 

Polscy turyści czasami zachowują się tak jakby wierzyli w cuda. Najchętniej hotel 5*, all inclusive, w szczycie sezonu za 999 zł. No, maksymalnie 1200 zł. Z przelotem, ubezpieczeniem, zakwaterowaniem, wyżywieniem, transferami, opieką rezydenta… Realne? Bardzo rzadko, tylko w absolutnie wyjątkowych sytuacjach. Nie można traktować tego jako rzeczy standardowej.

 

Zdarzają się biura, które próbują zdziałać cuda i sprzedawać w takich cenach. Czym się to kończy? Zmianami hoteli, skróconymi turnusami (niby 7 dni, ale nocne przeloty tak ustawione, że wychodzi tylko 5 dni pobytu) , pokojami w najgorszych miejscach, itd. Pamiętajmy, wszystko ma swoją cenę. Najtańsze wakacje też.

 

Może tak bardzo pragniemy luksusowego wypoczynku, że sami siebie oszukujemy. Decydując się na wakacje wolimy nie zwracać uwagi na mniej korzystne warunki zawarte w umowie (wcale nie małym drukiem!). A później szukamy winnego. I wina spada na biuro podróży.

 

Zobacz też: Zakazana turystyka

Autorskie biuro podróży Krzysztof Matys Travel

Rezydenci biur podróży

Choć w Polsce jeszcze śnieg, to w biurach podróży prace nad sezonem „lato 2010” już w pełni. Obejmują również kompletowanie kadry. Trwa rekrutacja na stanowiska rezydentów. Branża turystyczna już zapomniała o kryzysie, oferty sprzedają się na pniu, więc i zapotrzebowanie na pracę rezydentów jest duże.

   

Rezydent to osoba, która przywita nas na lotnisku, zawiezie i zakwateruje w hotelu oraz będzie dbała o cały nasz pobyt. To właśnie od niego, w dużym stopniu, zależy czy wakacyjny wyjazd uznamy za udany. A właściwie to powinienem napisać, że „od niej”, ponieważ jest to profesja sfeminizowana jak mało która.

 

Rezydent na cenzurowanym

 

Wielu turystów, po powrocie, skarży się właśnie na rezydentów. Że rezydent nie zadbał tak jak trzeba, że nie pomógł, że w ogóle się nie pokazał, że był niemiły, itd. Standardem jest już obiegowa opinia, że interesuje ich wyłącznie sprzedaż wycieczek fakultatywnych.

 

Sporo można by powiedzieć o jakości pracy. Rzeczywiście jest tak, że niektóre osoby nigdy nie powinny zajmować się tym zawodem. Nie pasują tu z powodu cech charakteru, niewłaściwego nastawienia do pracy czy elementarnych braków w wykształceniu ogólnym. Uważam, że to ostatnie jest bardzo ważne. To niezwykłe, ale zdarza się, że rezydenci mają nikłe pojęcie o kraju, w którym pracują! Są tacy, którzy przeczytali tylko turystyczny przewodnik, i to, zapewne, nie w całości.

 

Studenci, pracujący jako rezydenci przynoszą czasami niewygórowane standardy językowe właściwym młodym ludziom. Śmialiśmy się ze sformułowań typu: „Chajtać się”. Używając takiego języka rezydentka opowiadała turystom o zwyczajach małżeńskich w Turcji.

 

Zobacz też: Uśmiechnij się do rezydenta.

 

Decydująca jest umiejętność wykonywania konkretnych czynności i zadań rezydenta. A nawet z tym, a może przede wszystkim z tym, często bywa krucho. Dlaczego? Ponieważ do niedawna nikt rezydentów nie uczył! Nie było takich kursów, zajęć przygotowujących. Wszyscy, dziś doświadczeni, pracujący od lat specjaliści, to samoucy! Teraz są już fachowcami. Ale jak zaczynali, ile było błędów, wpadek, niezadowolonych turystów? W niektórych biurach panowało przekonanie, że to prosta praca i nie ma czego uczyć. Rozmawiałem o tym wielokrotnie z odpowiadającymi za rezydentów menadżerami.

 

Kolejnym powodem jest mityczna wiara w wartość licencji pilota wycieczek. Kursy pilotów robione są zgodnie z wymogami ustawy, a ta nie przewiduje w ogóle funkcji rezydenta! W szkoleniu pilotów najwięcej jest o Polsce, nieco o krajach sąsiedzkich, troszeczkę o Europie (zabytki stolic europejskich). Tymczasem rezydenci pracują głównie w Turcji, Tunezji i Egipcie! A w Europie w kurortach, a nie w stolicach. W efekcie tego wszystkiego, osoba tylko z legitymacją pilota, najczęściej nie ma zielonego pojęcia o pracy rezydenta. Skutki są łatwe do przewidzenia.

 

Mam za sobą lata doświadczeń w tym zawodzie. Setki przeszkolonych osób, które dzięki temu otrzymały pracę. Bogatszy jestem teraz o analizy jakości pracy „moich” Absolwentów.

 

A teraz, może nieco żartobliwie, o tym, co przytrafia się rezydentom:

 

  1. Dziewczynom problemy sercowe. Zakochują się w Turkach, Grekach, Egipcjanach, etc. Stąd dylematy tupu wracać czy nie wracać. Zdarzało mi się, że dzwoniły do mnie mamy z prośbą o poradę, o pomoc. No cóż, dla rodziców to może być spore wyzwanie.
  2. Rozleniwienie i przyzwyczajenie do łatwego, nienormowanego godzinami, czasu pracy i rytmu życia. Bywa, że można spać do południa, opalać się, pływać, bawić, a pracować gdzieś między tymi atrakcyjnymi wydarzeniami. Niektórym ciężko później wrócić do szarej polskiej rzeczywistości.
  3. Na tej samej zasadzie, przyzwyczajenie do łatwo zarabianych pieniędzy. Znam osoby, które kilka razy bez powodzenia próbowały zerwać z tym zawodem i zacząć jakąś „normalną” pracę w kraju.
  4. Alkoholizm. Ale to tym pracującym całymi latami (może zbyt długo). Tym, którzy nie potrafią inaczej radzić sobie ze stresem, rozłąką, samotnością. Tym, którzy nie potrafią odmawiać miłym i gościnnym turystom. Na wakacjach, jak to na wakacjach, wielu chce coś wypić z rezydentem; jedni kawę, inni coś innego. Moja rada: trzeba uważać, wszystko co przyjemne łatwo wciąga.
  5. Rutyna. Jak w każdym zawodzie. Ale tu szczególnie uwierająca. O dziwo, największymi rutyniarzami często są początkujący rezydenci. Po kilku tygodniach, góra miesiącu pracy uważają, iż wiedzą już tak dużo, że mogą sobie pozwolić na pouczanie turystów czy komentowanie ich wypowiedzi.
  6. Znużenie. Kilka dni temu opowiadał mi kolega wrażenia ze spotkania z koleżankami. Niezadowolone z pracy, sfrustrowane, ziejące niechęcią do miejsca w którym pracują. No cóż, każdy z nas jako turysta chciałby trafić na takich właśnie rezydentów.

Macie własne doświadczenia, uwagi, opinie? Zapraszam do wypowiedzi. Zobacz też: Rezydent to nie hiena oraz Pilot, rezydent i pracownik biura podróży.

 

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén