Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: polityka i turystyka (Strona 1 z 3)

Inflacja – killer turystyki

Globalny wzrost cen psuje turystyczny sezon. W jego wyniku spada rentowność podmiotów tworzących produkt turystyczny. Wyceny zrobione przed rokiem czy nawet pół roku temu nijak się mają do obecnej sytuacji. Mówiąc krótko, niejedna firma znacząco obniżyła swoje marże po to, by wywiązać się z umów podpisanych wiele miesięcy temu. W tym roku może się to jeszcze udać. Biura podróży zarobią mniej, ale znacząco cen nie podniosą. W przyszłym tak się już nie da.

Jesteśmy na etapie zbierania wycen na 2023 rok. Przychodzą oferty z linii lotniczych i zagranicznych kontrahentów. Wszystko jest wyraźnie droższe. O ile? Oto przykład jednego z krajów.

Gruzja. Ceny hoteli, transportu autokarowego i wyżywienia. Razem wzrost w stosunku do tego roku o 24 proc. Droższe są też bilety lotnicze. Jak wiadomo, znacząco droższy jest też dolar, a w tej walucie rozliczamy się z Gruzinami. Jeśli to wszystko zsumować, to nasza wycieczka do Gruzji na rok 2023 musiałaby podrożeć o 1900 zł!

Przykład numer dwa. Uzbekistan. Wycena z linii lotniczej na bilet do Taszkentu na weekend majowy 2023 jest aż o 35 proc. wyższa od ceny jaką płaciliśmy za analogiczny okres 2022 roku.

To na dziś. Co będzie dalej, nie sposób przewidzieć. Obserwując rozwój sytuacji można sobie wyobrazić, że za kilka miesięcy dolar będzie kosztował nie 4,7 zł, ale na przykład o złotówkę więcej.

Czy rynek zaakceptuje takie wzrosty?! Myślę, że to jest najistotniejsze pytanie, gdy myślimy o przyszłości polskiej turystyki w perspektywie najbliższego roku. Niestety obawiam się, że tegoroczne wakacje mogą być ostatnią fazą wzmożonych wydatków na podróże. Jesienią nastroje się zmienią, a przyszła wiosna może przynieść już zupełnie inną rzeczywistość. Rzeczywistość, w której inflacja dokona znaczących szkód. Również w turystyce.

Choroba holenderska i wojna na Ukrainie

Tekst ten zacząłem pisać 1 marca, jako jeden z rozdziałów nowej książki. Początkowo nie chciałem publikować go na blogu. Zmieniłem zdanie pod wpływem dziesiątków komentarzy jakie na kilku facebookowych forach wywołał post sprzed paru dni (Co z turystyką?). Widać z nich jak bardzo żyjemy tym tematem, jak jest ważny. I jak ciężko nam zrozumieć to, co się wydarzyło. Dlaczego wojna?! Po co, na co?! Przez jednego człowieka?! Mam nadzieję, że tych kilka zdań rzuci nieco światła na ten problem.

Choroba holenderska

Dotyczy gospodarki. Pojawia się wtedy, gdy kraj tak bardzo skupia się na eksploatacji surowców, że zapomina o pozostałych gałęziach przemysłu. Rozwija się, gdy energia państwa koncentruje się na jednym obszarze, na kopalniach i odwiertach. Angielski termin dutch disease wprowadził w 1977 r. tygodnik „The Economist”, opisując gospodarcze konsekwencje odkrycia dużych złóż gazu ziemnego w Holandii.

Choroba ta charakteryzuje się brakiem równomiernego rozwoju i prowadzi do regresu gospodarczego. Blisko stąd do innego zjawiska zwanego „klątwą surowcową” lub „paradoksem bogactwa”, w ramach którego, kraje pomimo posiadania dużych złóż surowców, charakteryzują się niskim poziomem rozwoju gospodarczego. Innymi słowy, eksploatują bogactwa naturalne, ale nie potrafią przełożyć tego na dobrobyt obywateli. Przykładem są tu takie państwa, jak Meksyk, Wenezuela i Rosja.

Co istotne, łatwo przychodzące pieniądze wykoślawiają nie tylko ekonomię (zapóźnienie całych sektorów gospodarki), ale psują też standardy społeczne (korupcja i nierównomierny podział dóbr).

To, co właśnie dzieje się z Rosją jest przykładem tego typu zjawisk. Olbrzymia gotówka z eksportu surowców energetycznych, w dobrze pomyślanym państwie, wywołałaby szereg pozytywnych procesów w wielu obszarach, od rozbudowy infrastruktury, przez ochronę zdrowia po rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Moskwa skupiła się jednak na umocnieniu władzy i przebudowie armii; lekceważąc cały szereg obowiązków nowoczesnego państwa. Zamieniła się w niezbyt pociągającą krzyżówkę stacji benzynowej z czołgiem. Żyła z gazu i straszyła wojną. Nie miała innej propozycji. Nic, czym mogłaby przekonać do siebie, wzbudzić sympatię i zachęcić do naśladownictwa. Żadnej oferty cywilizacyjnej, którą chcielibyśmy zaimportować. Tylko strach i uzależnienie od rur z paliwami. Chore państwo, niedorosłe do warunków dwudziestego pierwszego wieku.

Kilka dni wojny z Ukrainą bezwzględnie obnażyło tę prawdę. Ukazała nam się armia słabsza niż spodziewaliśmy się zobaczyć. Miejscami żołnierze mizerni, słabo wyszkoleni i nieświadomi tego, co robią. Nie ma w ogóle mowy o społeczeństwie obywatelskim, za to jest totalna indoktrynacja, cenzura i są drakońskie kary za mówienie prawdy.

Winą za nieszczęście obarczamy Putina, dywagując nad stanem jego psychiki. Tym samym, zbyt łatwo abstrahujemy od istoty kraju, od mechanizmów nim rządzących. Nie zaryzykuję zbyt wiele twierdząc, że do konfliktu dojść musiało. Musiało, bo wojna (lub straszenie nią) była jedyną drogą, którą Moskwa mogła wypracowywać taką pozycję w Europie, na jakiej jej zależało. W to inwestowała, tę zdolność rozwijała. Kreml potrzebuje mocno osadzić się w Europie, bo stąd czerpie kapitał, technologie i cywilizacyjne wartości. Potrzebuje Zachodu również jako przeciwwagi dla Chin. Najlepsze dla Moskwy jest balansowanie pomiędzy tymi dwoma biegunami. Rosja na obrzeżach Europy jest bardziej podatna na naciski, wypchnięta poza nawias, stanie się całkowicie zależna od Pekinu. Uderzając na Ukrainę, Putin rozpoczął walkę o miejsce na kontynencie. Zdobyć je może tylko kosztem swoich sąsiadów (w tym i Polski!). Stąd ta wojna.

Stąd też wielkie obawy w Mołdawii, niedużym kraju, pozbawionym ochrony NATO i Unii Europejskiej. Moi znajomi z Kiszyniowa obawiają się, że ich ojczyzna może być kolejnym celem rosyjskiego ataku.

Patrząc z historycznego punktu widzenia, to Rosja była ważną, wręcz podstawową częścią panującego na kontynencie ładu wtedy, gdy obejmowała tereny Europy Środkowo-Wschodniej. To cały XIX wiek, aż po pierwszą wojnę światową. Gdy przez odradzającą się Polskę, w wyniku wojny 1920 roku, została odrzucona daleko na wschód, to wypadła poza margines europejskiego układu sił i współpracy. Wróciła do niego w 1939 roku, zajmując wschodnią część II Rzeczpospolitej. To prosta zależność. Rosja odsunięta gdzieś w okolice granicy Rzeczpospolitej Obojga Narodów gwałtownie traci na znaczeniu. Rosja ulokowana nad Bugiem i Wisłą staje się ważną częścią europejskiego ładu, współtworzy go i uczestniczy w rządzeniu kontynentem. Wtedy staje się najważniejszym partnerem Niemiec i Francji. O to właśnie gra Moskwa!

Mamy więc motyw. Potrzebna była jeszcze sposobność. Tę zapewniły pieniądze z Zachodu. I tu wracamy do „choroby holenderskiej”. W jej wyniku pojawia się nie tylko regres gospodarczy. Kolejnym skutkiem może być nadzwyczaj optymistyczne szacowanie swoich możliwości. Mam pieniądze, łatwo mi przychodzą, więc porywam się na rzeczy kosztowne, z fantazją, na granicy możliwości. Jeśli się nie uda i wszystko stracę, to nic, przecież ropa i gaz przyniesie kolejne fundusze. Na tej zasadzie Emiraty Arabskie budują Dubaj, a Rosja rozpoczyna wojnę. Duża kasa dała Kremlowi duże możliwości. Każda importowana baryłka ropy, każdy wagon węgla, przybliżał Putina do wojny. Łatwo zarobione pieniądze przyniosły tragiczne skutki. Dla Ukrainy, ale i dla Rosji.

Zobacz też: Ukraina

Co z turystyką?

Wojna zawsze zastaje nas w trakcie czegoś. W trakcie nauki, rozwoju firmy, budowy domu, koszenia trawy, skręcania mebli lub wybierania sali weselnej. W moim przypadku to głównie praca. Wycieczki zostały zaplanowane pół roku wcześniej. W obecnej sytuacji, coraz bardziej realnym staje się pytanie o to, czy czas oraz pieniądze poświęcone na rezerwowanie biletów lotniczych, hoteli, reklamę i sprzedaż oferty, nie pójdą na marne? Czy nie powtórzy się historia sprzed dwóch lat? (Na ten temat zobacz artykuł: Pół roku pracy za darmo). Grupy już prawie zebrane, w niektórych brak wolnych miejsc, ale czy wyjazdy będą mogły się odbyć?! Czy polecą? Na przykład Mołdawia przewidziana na początek maja.

Sercem z Ukrainą!

Jestem w kontakcie ze znajomymi z Kiszyniowa. Boją się. Są przekonani, że ich kraj będzie kolejnym celem ataku. Obawa jest o tyle zasadna, że Mołdawia byłaby stosunkowo łatwym łupem. Kraj niewielki i słabo uzbrojony, a do tego ze sporą prorosyjską mniejszością. Ponadto nie jest w NATO, ani w Unii Europejskiej. I ma Naddniestrze, czyli separatystyczną republikę, oderwaną od Mołdawii w wyniku wojny na początku lat 90. XX wieku. W Naddniestrzu stacjonują rosyjskie wojska. Do tej pory było to całkiem sympatyczne miejsce, odwiedzaliśmy je w ramach wycieczek do Mołdawii, ale jak będzie teraz? Jak zachowają się obywatele tego pseudopaństwa? Czy rosyjscy żołnierze z Naddniestrza odegrają jakąś rolę w wojnie z Ukrainą?! Jest ich tam niewielu, ale teoretycznie mogliby uderzyć od zachodu, otwierając kolejny front. Zobacz artykuł: Naddniestrze – Lenin w Tyraspolu.

Naddniestrze, pomnik Lenina w Tyraspolu

Na razie zamknięto lotnisko w Kiszyniowie. Bo leży blisko Ukrainy i jeszcze bliżej Naddniestrza. Bo nie wiadomo co może się wydarzyć. LOT skasował połączenia do końca marca. Wprowadzono stan wyjątkowy, który ma zapobiec prorosyjskim demonstracjom i ewentualnym rozruchom na tym tle. Wszystko działa niby normalnie, hotele, restauracje i rewelacyjne największe na świecie piwnice z winem są otwarte, ale zamiast przyjmować turystów, kwaterują uchodźców z Ukrainy i wydają im posiłki.

Turyście pytają też o Gruzję. Tradycyjnie mamy sporo wycieczek. Pierwsze przewidziane na koniec kwietnia. Kolejne w maju i w czerwcu. Niektórzy dzwonią i piszą maile z pytaniami czy wyjazdy dojdą do skutku. W tym przypadku, przynajmniej na dziś, nie ma żadnych wątpliwości. Wszystko zgodnie z planem. Gruzja nie graniczy z Ukrainą. Tam nie ma żadnych problemów. Samoloty oczywiście polecą bezpieczną trasą, nad Turcją. Zobacz: Gruzja i Armenia. Informacje w związku z sytuacją na Ukrainie.

Ukraińska restauracja w Tyraspolu, Naddniestrze

Podobnie z innymi wyjazdami na Wschód, z Uzbekistanem czy Armenią. Wydaje się, że nie ma też przeszkód, żeby poleciały wycieczki do Emiratów Arabskich i Libanu.

Pod jednym z naszych postów na Facebooku ktoś napisał: „Ja nie wiem jak w takiej sytuacji można podróżować…”. Dostał sporo polubieni. Myślę, że podróżować można tak samo, jak wykłada się towar na sklepowe półki czy zawiązuje krawat idąc do pracy w korporacji albo w urzędzie. Taki zawód. Tak zarabiamy na życie i od tego, co zarobimy płacimy podatki. Co niby mielibyśmy zrobić, odwołać wszystkie wycieczki?! A co ze spektaklami teatralnymi, wystawami, koncertami i weselami? Też odwołać?! Rolnik ma nie zasiać pola, a pisarz nie wydać książki?!

Mołdawia, twierdza w Sorokach, na granicy z Ukrainą

Rozumiem, że entuzjazm może być mniejszy i  radość nie ta. Bo przecież wojna! Ale z drugiej strony, kto wie ile jeszcze wycieczek przed nami?! Wydawało się, że czas pokoju, dobrobytu i wzrostu będzie już zawsze, że zawsze będą otwarte granice. Tymczasem… wszyscy widzimy co się dzieje. Może więc właśnie, to jest najlepszy czas, by pojechać?! Teraz! Bo przyszłość różnie może się ułożyć.

Zobacz też: Ukraina oraz Parapaństwa: Naddniestrze, Górski Karabach…

Ukraina

Od tygodni obserwujemy gromadzenie rosyjskiego wojska wokół Ukrainy. Rośnie napięcie, piętrzą się dywagacje. Wejdą czy nie wejdą, a jeśli tak, to kiedy?! Dziś, 20 stycznia, kiedy piszę ten tekst, rosyjska agresja wydaje się bardzo prawdopodobna. Moskwa na Białoruś ściąga jednostki z drugiego końca kraju, znad granicy z Chinami. Dzięki temu będą mogli oskrzydlić Ukrainę. Kijów może być zaatakowany z trzech stron, niezagrożona pozostaje tylko zachodnia granica.

Rynki chyba również uwierzyły w wojnę. Spada kurs rubla, inwestorzy wycofują się z Rosji. Odbija się to również w Polsce, rosną ceny złota i srebra, znowu drożeje dolar. Jeśli rozpocznie się konflikt, osłabienie naszej waluty będzie jeszcze bardziej widoczne, co oczywiście odbije się na cenach zagranicznych wyjazdów.

Ukraińskie okno

Rosyjskie siły z Białorusi mogą zaatakować północ Ukrainy, mogą też uderzyć na Polskę. Grodno z Białegostoku oddalone jest zaledwie o 80 km! Atak z tamtego kierunku postępowałby zapewne na linii Sokółka – Białystok, bo w tych dwóch miastach mamy duże i strategiczne węzły kolejowe. A następnie trasą na Warszawę, gdzie pierwszym realnym punktem oporu mogłaby być rzeka Narew, o szerokiej i podmokłej dolinie, niełatwej do sforsowania przez oddziały wyposażone w ciężki sprzęt. W tym sensie patrzę na otoczenie mojego domu, jak na potencjalny teren walki. Gdy rozmawiam ze znajomymi, to odnoszę wrażenie, że nikt jeszcze nie myśli o tym, jak o czymś naprawdę realnym, ale po ewentualnej agresji na Ukrainę, to się szybko zmieni. Wtedy jasnym się stanie, że tak, jak po Gruzji przyszedł czas na Ukrainę, tak po Ukrainie wojna zapuka nam do okien. A przynajmniej, naprawdę na serio należy brać to pod uwagę.

Dniestr, granica mołdawsko-ukraińska. Widok na Ukrainę z twierdzy w Sorokach

Inaczej zapewne patrzą na to mieszkańcy Szczecina czy Wrocławia… Oni poza Narwią mają jeszcze zaporę w postaci Bugu i Wisły. Nas od Białorusi (dziś czytaj: Rosji) nie oddziela żadna rzeka. Obecna granica jest granicą sztuczną. Białystok i Grodno to jedna i ta sama ziemia, zawsze były w tym samym organizmie politycznym, najpierw w Wielkim Księstwie Litewskim, później w zaborze rosyjskim, następnie w województwie białostockim II Rzeczpospolitej. Jak będzie w przyszłości?!

Znając dobrze wydarzenia z przeszłości porównuję Ukrainę z Gruzją. Latem 2008 roku wybuchła krótka, pięciodniowa wojna. Jej głównym celem było skompromitowanie rządu w Tbilisi, a tym samym zablokowanie gruzińskiej drogi do NATO i Unii Europejskiej. Putin miał też cele poboczne, wśród nich między innymi wzięcie odwetu za uznanie niepodległości Kosowa. W sensie militarnym każde zwycięstwo było sukcesem. Wariant minimum to wprowadzenie na stałe rosyjskich wojsk do Abchazji i Osetii Południowej. Wariant maksimum to zajęcie całej Gruzji, może zamontowanie w Tbilisi prorosyjskiego rządu. Część się udała, część nie (na skutek interwencji Zachodu, między innymi Polski). Teraz może być podobnie. Moskwa posunie się tak daleko, jak okoliczności jej na to pozwolą, ale z całą pewnością ma jakiś cel minimum, który uzna za satysfakcjonujący.

odessa_opera_krzysztof_matys

Odessa, gmach opery

Na zakończenie warto wspomnieć o jeszcze jednym fakcie. Otóż wojna rosyjsko-gruzińska wybuchła, gdy rozpoczynały się igrzyska olimpijskie w Pekinie. Między innymi ten fakt świadczył na niekorzyść Gruzji, bowiem przywódcy państw udali się do Chin, media skupione były na święcie sportu, opinia światowa nie miała głowy do jakiegoś tam konfliktu na niewielkim skrawku Kaukazu.

Mamy zatem jeszcze jedno podobieństwo między sytuacją z lata 2008 roku, a tym co dzieje się obecnie. Niebawem igrzyska znowu zawitają do Państwa Środka. Tym razem rywalizować będą sportowcy dyscyplin zimowych. Czy to jest ten moment, którego obawiać się należy najmocniej?!

Zobacz też: Ukraińska Besarabia oraz Naddniestrze – parapaństwo pomiędzy Ukrainą i Mołdawią.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys

Przekraczanie granic, reguły wjazdu i błędne informacje MSZ

Rzecz odnosi się do informacji opublikowanych na stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych i dotyczących reguł wjazdu do Armenii (www.gov.pl/web/dyplomacja/armenia).

MSZ, Armenia, 19 lipca 2021

Wchodząc na rządową stronę dowiadujemy się między innymi, że osoby zaszczepione mogą wjechać do Armenii bez konieczności robienia testów PCR, ale zaświadczenie o szczepieniu powinno być podpisane oraz opatrzone pieczęcią przez kierownika placówki medycznej, w której wykonano szczepienie. Ponadto zawierać musi dane teleadresowe oraz nazwisko kierownika placówki medycznej i numer paszportu osoby zaszczepionej. O tym, że powinno być wydrukowane na papierze firmowym wspominać już chyba nawet nie muszę, bo to przecież oczywiste.

Zrzut ekranu ze strony: gov.pl/web/dyplomacja/armenia (lipiec 2021)

Jeśli ktoś przed zaplanowanym wyjazdem do Armenii przeczytał te informacje, to od razu musiał zadać sobie pytanie skąd wziąć taki dokument. Przecież na zaświadczeniach generowanych z internetowego konta pacjenta takich danych nie ma. Nie było ich na wcześniejszych potwierdzeniach, nie ma ich też na obecnych tzw. paszportach covidowych.

Pieczątka i podpis na dokumencie elektronicznym?! Do tego numer paszportu i papier firmowy placówki medycznej?! Niewykonalne, nikt w Polsce takiego zaświadczenia nie otrzyma!

Skąd więc taka informacja na stronie polskiego MSZ? I najważniejsze, czy jest prawdziwa?!

Odpowiem od razu. Nie jest! Każda zaszczepiona osoba wjeżdża do Armenii na podstawie standardowego zaświadczenia generowanego z internetowego konta pacjenta. Nie są potrzebne pieczątki, podpisy i papier firmowy! Sprawdziłem to w praktyce, na podstawie tzw. paszportów covidowych z całą grupa turystów w lipcu tego roku przekroczyliśmy granicę w Erywaniu. Odbyliśmy wycieczkę (było pięknie!) i wróciliśmy do kraju.

Widok na górę Ararat z okolic klasztoru Chor Wirap (lipiec 2021)

Skąd więc takie dane na rządowej stronie? Otóż wydają się być kopią informacji zamieszczonych przez stronę armeńską (www.gov.am/en/covid-travel-restrictions/), gdzie czytamy:

The certificate should be in Armenian, Russian or English printed on the official letterhead and should contain the following information:

– all contacts and the name of the head of the medical institution where the test/vaccination was taken,

– the name, surname, date of birth, and passport number of the examined/vaccinated person,

– the result of the test, the vaccine manufacturing name and the product’s serial number, the dates of the first and the second dosages, signed by the head of the medical institution with its seal․

Na pierwszy rzut wszystko się zgadza. Rząd Armenii opublikował, to rząd w Warszawie skopiował, przetłumaczył na język polski i przedstawił swoim obywatelom. Proste. O co więc pretensje?! Otóż o to, że tej informacji nie zweryfikowano, nie sprawdzono jak rzecz wygląda w praktyce. A przecież powinno się to zrobić, biorąc pod uwagę fakt, że kryteria przedstawione przez stronę armeńską na pierwszy rzut oka wydawały się niemożliwe do spełnienia.

Kaskady w Erywaniu

Nie mogąc liczyć na polski MSZ sami wykonaliśmy tę pracę. Nasi ormiańscy współpracownicy zadali pytania m.in. w armeńskim Ministerstwie Zdrowia oraz odpowiednim służbom na lotnisku w Erywaniu. Uzyskali informacje, że unijny paszport covidowy w zupełności wystarczy i nie są potrzebne żadne pieczątki ani podpisy. Sprawdzili też stronę praktyczną odnajdując turystów z krajów UE, którzy na podstawie takiego zaświadczenia do Armenii wjechali. Z kolei my, w Warszawie dopytywaliśmy na lotnisku Chopina przy stanowiskach odprawy LOT-u i też uzyskaliśmy zapewnienie, że żadne certyfikaty szczepień z pieczęciami nie są potrzebne. Co ciekawe, gdy wysłałem maila do LOT-u z pytaniem o reguły wjazdu do Armenii, to otrzymałem odpowiedź, że należy kierować się wskazówkami na stronie internetowej MSZ!

Spróbujcie wyobrazić sobie dyskomfort organizatora wycieczki. Ma zebraną grupę, turyści chcą jechać, wszyscy są zaszczepieni. Ale na stronie polskiego MSZ jest informacja, że zaświadczenia o szczepieniu nie wypełniają kryteriów, więc trzeba wykonać testy PCR. Robić je czy nie, skoro odpowiednie służby w Erywaniu informują, że unijne zaświadczenia w zupełności wystarczą?! Kogo słuchać? A może lepiej w ogóle odwołać wycieczkę i nie ponosić ryzyka?!

W centrum Erywania, okolice placu Republiki i Wernisarzu, gdzie turyści robią zakupy

Wszyscy powołują się na dane zawarte na stronie internetowej polskiego MSZ. Powszechnie uważa się, że informacje tam podane są sprawdzone i obowiązujące. A co jeśli tak nie jest, jeśli zamiast pomagać i ułatwiać, wprowadzają w błąd?! Przedstawiona wyżej historia pokazuje, że jest to możliwe. A przecież wcale tak być nie musiało, w przypadku Armenii wystarczyło sprawdzić i zweryfikować. Ambasadzie w Erywaniu zajęłoby to chwilę, zapewne wystarczyłoby wysłać kilka maili i wykonać parę telefonów.

Na zakończenie mam jedną uwagę. Branża turystyczna dotkliwie ucierpiała z powodów obiektywnych (pandemia, strach turystów przed przemieszczaniem się), ale część naszych kłopotów wynika też z nielogicznych, niezrozumiałych i chaotycznych regulacji wprowadzanych przez rządy kolejnych państw, przy czym władzom w Warszawie można by przyznać nagrodę specjalną za osiągnięcia w tej dziedzinie. W serii artykułów zamieszczonych na tym blogu podanych zostało sporo przykładów z poprzedniego roku (tag: koronawirus). Jeszcze więcej znajdą Państw w dwóch moich książkach poświęconych tej tematyce: O podróżowaniu (2020) i Spragnieni podróży (2021).

Klasztor Norawanak (13-14 wiek)

Ale jakby tego było mało, to również teraz, gdy po miesiącach przestoju i strat biura podróży próbują w końcu zarobić jakiekolwiek pieniądze, to zamiast wsparcia otrzymują utrudnienia i przeszkody. Utrudnienia, które przecież niczemu nie służą, nie powodują wzrostu bezpieczeństwa epidemicznego, a wynikają chyba zwyczajnie z ignorancji i niechlujności urzędników. W tym konkretnym przypadku oczekiwałbym od polskiego MSZ, że przed podaniem tak istotnych informacji sprawdzi czy są prawdziwe. Tego właśnie zabrakło.

Zobacz blog poświęcony Armenii.

PS. Armenia to piękny i gościnny kraj. Jest bezpiecznie, śmiało można jechać. Polecamy artykuł: Dziesięć powodów, żeby pojechać do Armenii.

Kwarantanna narodowa w turystyce

Dyskusja o sensie i skutkach tak zwanej narodowej kwarantanny przybiera różne formy, od komediowej (rządowe konferencje), po dramatyczne (wypowiedzi przedsiębiorców, którym owa kwarantanna rujnuje firmy).

Na blogu tym – jak zwykle zresztą – skupimy się na aspekcie turystycznym. Otóż jedno z biur podróży (i tylko przez przypadek tak wyszło, że jest to nasze biuro), wprowadziło nowy produkt, pod tytułem: „Kwarantanna narodowa”. Innowacyjny, więc wypada podziękować rządowi za stworzenie warunków, w których takie oryginalne działania mogą się rozwijać!

O szczegółach przeczytają Państwo tu: Kwarantanna narodowa.

Na zdjęciu u góry znajduje się fragment z naszej koszulki z nazwą „Polska” w różnych językach, od gruzińskiego i ormiańskiego, po perski i białoruski. Jest to wyśmienity gadżet turystyczny, zwróci uwagę w każdym miejscu na świecie, które odwiedzimy. Polecamy! Zobacz: T-shirt Polska.

Więcej takich urzędników!

Pracuję nad kolejną publikacją, będzie ona kontynuacją książki wydanej przed miesiącem (zobacz: O podróżowaniu). Przyglądam się więc wydarzeniom z szeroko rozumianego obszaru turystyki, a ostatnio dzieje się sporo. W sobotę wicepremier Gowin pozamykał wyciągi narciarskie, ale już w poniedziałek je otworzył. Wystarczyła jedna niedziela, by przypomniał sobie skąd pochodzi jego zastępca i jakie interesy reprezentuje. Fakt ten zauważyły media i politycy opozycji.

Jak donosi portal TokFm, Borys Budka, przewodniczący Platformy Obywatelskiej, wraził zdziwienie aktywnym udziałem Andrzeja Gut-Mostowego w rozmowach dotyczących stoków narciarskich i podkreślił, że „dla przejrzystości polityki wiceminister powinien się wyłączyć od spraw, które mogą dotyczyć jego potencjalnych interesów”. Bo, jak powszechnie wiadomo, Gut-Mostowy i jego żona mają udziały w dużej stacji narciarskiej na Podhalu.

No cóż, mógłbym spytać, gdzie byli politycy opozycji, gdy ten sam urzędnik tak dziarsko tworzył wakacyjny bon 500 plus, czyli program, z którego skorzystał rodzinnie powiązany z nim hotel?!

Ale tak naprawdę, to chciałbym zwrócić uwagę na coś innego. Chciałbym podpowiedzieć, by na problem spojrzeć z drugiej strony, bo w sumie, to szkoda, że w Ministerstwie Rozwoju jest tylko jeden taki urzędnik. Powinni być jeszcze wiceministrowie, którzy posiadają (oni sami lub ich rodziny) biura podróży, firmy autokarowe i atrakcje turystyczne. Wtedy może również i my moglibyśmy liczyć na wsparcie i realną pomoc! Właściwie to można by zrobić z tego ustawową regułę: po jednym wiceministrze z każdego segmentu turystyki. Dbając o siebie, dbasz o branżę! Oto prosta zasada, akurat na nasze polityczne standardy.

W związku z tym postuluję: więcej takich urzędników! Możemy w branży zrobić prawybory i wytypować kilku kandydatów. W każdym bądź razie, służymy pomocą!

Zobacz też: Biura podróży i koronawirus. To, co najważniejsze!

Książka: O podróżowaniu. Rok 2020

Trudno pisać o swojej książce. Głównie z tego powodu, że to o czym chciało się powiedzieć, zostało już zamknięte i stanowi osobny byt. Wydrukowane, żyć będzie swoim życiem. Nie ma co dopisywać nowych rozdziałów, mieszać i uzupełniać. Postaram się więc krótko i zwięźle.

Publikacja składa się z dwóch części. W pierwszej pt. „Rok 2020” omówione zostały perturbacje, nadzieje i rozczarowania naszej branży. Część ta rozpoczyna się rozdziałem „Koniec turystyki”. Gdy wiosną zaczynałem pisać ów tekst, w założeniu miał być trochę prowokacją, trochę przestrogą, przed najczarniejszym scenariuszem, który wtedy jeszcze nieśmiało rysował się na horyzoncie. Dziś wiemy, że to, czego najmocniej się obawialiśmy, właściwie już się stało. Turystyka jaką znaliśmy przestała istnieć. W przyszłości trzeba będzie zaczynać od zera.

Czy jest to zatem lektura smutna? Niektóre fragmenty części pierwszej radością nie porażają, ale za to mają olbrzymi walor popularyzatorski. Osobom spoza branży pomagają zrozumieć procesy, które rozpoczęły się wiosną tego roku. Im większa liczba turystów i klientów biur podróży o tym się dowie, tym lepiej. Dziś, jak chyba nigdy wcześniej, potrzebujemy zrozumienia.

Ale są też i fragmenty weselsze, humorystyczne, jak choćby te omawiające poczynania odpowiedzialnego za turystykę Ministerstwa Rozwoju. Bo tylko do jakiegoś momentu antykryzysową politykę rządu wobec naszej branży da się traktować serio. Dalej to już kabaret.

Część ta, to około 80 stron układających się w coś na kształt zapisu rozwoju coraz dramatyczniejszej sytuacji, w której kronikarzem jest osoba z branży, będąca w centrum wydarzeń. Jest to z całą pewnością pierwsza tego typu publikacja na polskim rynku. Mam nadzieję, że sięgną do niej również wykładowcy i studenci kierunków turystycznych. W zrozumieniu tematu pomóc może zainteresowanym dziennikarzom. I oby pomogła też politykom! Od kilku osób usłyszałem, że książkę trzeba wysłać posłom i senatorom, pisze o tym m.in. Grzegorz Micuła w recenzji, pt. „O podróżowaniu bez podróży”.

Tak, niektóre z tekstów zawierają jasno wyrażone opinie na temat polityki rządu wobec turystyki. Chodzi o nieudolność, manipulacje, wprowadzanie opinii publicznej w błąd oraz marnotrawienie publicznych pieniędzy. Ale, żeby było uczciwie, krytycznym okiem patrzę też na nas samych, na nasze zaniechania i błędy. Mam na myśli również to, że tak łatwo daliśmy się wyprowadzić w pole politycznym cwaniakom. Nie kryję zdania na temat roli organizacji branżowych.

O części drugiej napiszę niebawem.

Podstawowe dane o książce:
Rok wydania: 2020, wydanie I
Wydawnictwo Paśny Buriat
ISBN: 978-83-956824-7-6
Liczba stron: 230
Format: 148×210, oprawa miękka ze skrzydełkami
Dostępna również w formie e-booka.

Książka do kupienia w internetowej księgarni Wydawnictwa.

Rozmowa o książce w Polskim Radiu.

Iluzja tarczy antykryzysowej

W piątek 14 sierpnia Sejm przyjął ustawę określaną jako „kolejna pomoc dla turystyki”. Za głosowało 430 posłów, nikt nie był przeciw, tylko jedna osoba się wstrzymała. W atmosferze ponadpartyjnej zgody dokonano kolejnego propagandowego aktu. Ustawa ta bowiem ma się zupełnie nijak do potrzeb i dramatycznej sytuacji branży. Jest, co najwyżej sprytną przykrywką, mającą stworzyć wrażenie, że pomoc została udzielona.

Przyznać trzeba natomiast, że akt ów przeprowadzono rewelacyjnie. Do ostatniej chwili skrywano projekt ustawy, nie dając tym samym szansy na rzeczową analizę. Gdy już pojawił się na kilka godzin przed głosowaniem, to się okazało, że szybkie wniknięcie w decydujące szczegóły zapisów jest zgoła niemożliwe, ze względu na wyjątkowo zagmatwaną i niejasną formę tekstu. W błyskawicznym pierwszym czytaniu w ramach Komisji Finansów Publicznych, ani posłowie opozycji, ani obecni na sali przedstawiciele Oddolnej Inicjatywy Ratowania Turystyki, nie byli w stanie odnieść się do wszystkich niuansów, skutkujących iluzorycznością deklarowanej pomocy. Podkreślono te najbardziej rażące, ale cóż z tego, skoro przedstawiciele Ministerstwa Rozwoju, odpowiadający za ustawę, bądź je ignorowali, bądź zbywali niejasnymi tłumaczeniami.

Dziś w Senacie, przedstawiciele Oddolnej Inicjatywy Ratowania Turystyki spotkali się między innymi z marszałkiem Tomaszem Grodzkim.

Aktu dopełnił przekaz medialny. Wczorajsze Wiadomości TVP poinformowały, że: Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny wyręczy biura podróży i zwróci klientom pieniądze za niezrealizowane usługi. Przewodnicy i piloci wycieczek dostaną postojowe.

„Wyręczy” jest w tym przypadku słowem-kluczem, sugerującym, że to Fundusz pokryje zobowiązania biur podróży. Można by rzec, że tylko pozazdrościć firmom turystycznym. Otóż przedsiębiorstwa wzięły od klientów zaliczki i nie mogą ich teraz zwrócić, ponieważ pieniądze te zostały przekazane kontrahentom, polskim i zagranicznym, a ci wpłat nie oddają. Mają więc nie lada kłopot, ale to nic, bo państwo bierze problem na siebie i „wyręczy” w tym biura podróży, czyli odda te pieniądze za nich. Wygląda to więc na darowiznę, na bezzwrotną subwencję. A jaka jest rzeczywistość?

Otóż zgodnie z przyjętą w piątek ustawą ów Fundusz pożyczy biurom pieniądze na zwrot zaliczek. Pożyczy na określonych warunkach, z których najważniejszym jest ten, że pożyczka ta będzie wiązała się z kosztami. Występując o kredyt, biuro będzie musiało w ciągu 7 dni, zapłacić 10% (w przypadku podmiotu mniejszego) i aż 11,6% (w przypadku większego przedsiębiorstwa). Z czego 2,5% lub 4,1%, w zależności od wielkości firmy, jest opłatą bezzwrotną, a pozostałą część biuro odzyska pomniejszając o tę kwotę kolejne raty przy spłacie pożyczki. Czyli mówiąc krótko: jest to kredyt z prowizją 2,5 lub 4,1%, a dodatkowo, żeby ów kredyt uruchomić, przedsiębiorca musi na samym początku, z własnych środków wyłożyć całkiem sporą sumę.

Organizatorzy turystyki, szczególnie ci więksi, którzy mają wielki problem z zaliczkami, mocno zabiegali w Ministerstwie Rozwoju o pomoc. Oczywiście nie liczyli na żadne darowizny. Mieli nadzieję na pożyczkę, ale nieoprocentowaną, bo tylko taka byłaby realnym ratunkiem. Biur po katastrofie, jaka nastąpiła w tym roku, po prostu nie stać na żadne procenty, zdecydowanie nie wszyscy udźwigną dodatkowe koszty. Nie mówiąc już o tym, że w tej sytuacji, konieczność wpłacenia 10 lub 11,6% na dzień dobry, może być zaporą nie do przejścia. Myślę, że nie o taką pomoc chodziło.

Ale to nie koniec problemów biur podróży. W rozmowach z Ministerstwem Rozwoju, prowadzonych od czerwca, podkreślaliśmy potrzebę przedłużenia zwolnień z ZUS-u i postojowego. Być może nie dla wszystkich podmiotów z branży, ale na przykład tylko dla tych, które notują spadki minimum 70%. Rozwiązanie wydawało się oczywiste, ponieważ przedsiębiorstwa dalej nie mogły normalnie pracować, nadal nie przynosiły dochodu. I tak, jakimś cudem, utrzymały działalność i zatrudnienie. Tyle, że w ustawie przegłosowanej w piątek, ani zwolnienia z ZUS-u, ani postojowego, w przypadku organizatorów turystyki, nie ma! Na pytanie przedstawiciela Oddolnej Inicjatywy Ratowania Turystyki, minister Gut-Mostwy odpowiedział, że touroperatorzy nie zostali objęci tą pomocą, ponieważ uznano, że Fundusz zwracający zaliczki, jest już wsparciem wystarczającym.

I tu dochodzimy do sedna. Utworzenie Funduszu udzielającego oprocentowanych kredytów na zwrot zaliczek stało się pretekstem do nieudzielenia jakiekolwiek innej pomocy! Funduszu, którego pomoc ze względu na spore koszty, może okazać się iluzoryczna. Zagrywka perfekcyjna. Szach i mat.

Co więcej, wiele biur takiego Funduszu w ogóle nie potrzebuje, ponieważ nie ma problemów z zaliczkami. Do tej pory, nie mogąc doczekać się żadnych wiążących deklaracji ze strony państwa, albo zwrócili zaliczki klientom z własnych, prywatnych środków, albo klienci zgodzili się przyjąć voucher, czyli przenieść wpłacone pieniądze na poczet wycieczek planowanych na przyszły rok. Podobnie biura zajmujące się turystyką przyjazdową do Polski – im również takie rozwiązanie w niczym nie pomoże. W związku z tym argumentowanie, że organizatorom turystyki nie należy się pomoc, ponieważ takową otrzymali już w postaci Funduszu pożyczającego pieniądze na zwrot zaliczek, jest argumentem co najmniej nieuczciwym.

Wróćmy do wczorajszych Wiadomości TVP. Powiedziano w nich również o postojowym dla pilotów i przewodników. Tak, to prawda, dostaną, ale tylko ci, którzy pracowali sezonowo i okresowo zawieszali swoją działalność. Widzicie tu gdzieś sens i logikę?! Pilot wycieczek, który cały rok płaci ZUS, niczego nie zawiesza, pomocy nie otrzyma. Ale ten, który danin państwowych odprowadzał mniej, bo pracował tylko sezonowo, na wsparcie państwa może liczyć. To tym bardziej, szalone rozwiązanie, że w tym roku wszyscy nie pracują jednakowo. Nie pracują, bo nie mogą. A przecież bardzo by chcieli. Od siebie mogę jeszcze dodać, że rząd miał wystarczająco dużo czasu (to już pół roku!) żeby opracować program częściowego przekwalifikowania tych ludzi. Ich wiedzę i doświadczenie można przecież wykorzystać w innych miejscach, na przykład w szkołach, domach kultury czy domach seniora. Niech opowiadają i pokazują zdjęcia, niech pomogą nauczycielom geografii i historii. Podnosiliśmy ten temat, mówiłem o nim na spotkaniu w Ministerstwie Rozwoju w czerwcu. Do tej pory nic. Kompletna indolencja ze strony państwowych instytucji.

Dziś, kilka osób z Oddolnej Inicjatywy Ratowania Turystyki działa w Senacie, spotykając się miedzy innymi z marszałkiem Tomaszem Grodzkim. Senat jest teraz tą instytucją, która może dokonać najważniejszych poprawek w ustawie. Jest też szansą na uruchomienie wreszcie poważnej i merytorycznej dyskusji o sytuacji w branży turystycznej.

Bardzo potrzebujemy takiej debaty. Staramy się, pomimo wakacji i sezonu ogórkowego, działamy na zdwojonych obrotach. W czwartek byłem w Sejmie. Na zaproszenie Klubu Parlamentarnego Lewica, razem z Darkiem Panufnikiem, wzięliśmy udział w konferencji prasowej poświęconej branży turystycznej. Bez określania takich czy innych sympatii politycznych, wsparliśmy posłów Dariusza Wieczorka i Arkadiusza Iwaniaka, którzy zechcieli zająć się tematem. Na stronie internetowej Klubu Parlamentarnego pojawiła się relacja z konferencji, a w niej między innymi, taki fragment:

Należy przypomnieć, iż turystyka wytwarza 6% PKB i tworzy ponad 1,5 mln miejsc pracy, ale przede wszystkim przynosi wielkie dochody do krajowego budżetu. Jeżeli rząd nie wprowadzi odpowiednich rozwiązań i nie pomoże firmom, tej branży grożą masowe zwolnienia.

Oczekujemy od rządu rozmów oraz prac nad uruchomieniem specjalnego programu sektorowego nakierowanego na pomoc zagrożonym firmom. Przedstawiciele branży ostrzegają, że straty będą długofalowe, lukę pozostawioną przez upadające polskie firmy szybko zapełnią firmy z krajów, które już dziś wspierają swoich przedsiębiorców.

Składamy wniosek do pani marszałek Elżbiety Witek o pilne zwołanie Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki, abyśmy mogli porozmawiać o problemach, z którymi mierzy się branża turystyczna.

Można podsumować to tak, że wreszcie w polskim Parlamencie padły oczekiwane słowa. W szóstym miesiącu paraliżu polskiej turystyki!

Oczywiście, ani po zeszłotygodniowych spotkaniach w Sejmie, ani po dzisiejszych w Senacie nie wpadamy w przesadny entuzjazm. Wiemy, że od słów do czynów długa droga, a rola opozycji w konstruowaniu wchodzących w życie aktów prawnych jest znikoma, ale może zdarzy się przynajmniej tyle, że wielki problem sporej części polskiej gospodarki, do tej pory pomijany, wreszcie zostanie podniesiony w takim stopniu, na jaki zasługuje. I może uda się wyjść poza propagandowe frazesy.

PS
W ustawie z 14 sierpnia jest więcej arcyciekawych kwiatków. Zaskakujące zapisy i niejasności, to standard tego aktu prawnego. Niepewność dotyczy choćby agentów turystycznych, o czym z całą pewnością będzie jeszcze okazja wspomnieć.

Zobacz też: Biura podróży i koronawirus. To, co najważniejsze!

Lumpenturystyka

Jak donosi Gazeta Wyborcza, Krzysztof Mazur, wiceminister rozwoju, podzielił turystykę na rodzinną oraz lumpenturystykę, przekonując przy okazji, że „bon 500 plus” wesprze tę pierwszą i pomoże pozbyć się tej drugiej.

Tak to wygląda…

Abstrahując już nawet od tego, jak bardzo błądzi w swych diagnozach pan minister, to samo użycie słowa „lump”, dla zobrazowania gospodarczego wysiłku wielu przedsiębiorstw i pracy masy ludzi, jest czymś – delikatnie rzecz ujmując – niestosownym. W związku z czym zaraz zapewne rozpocznie się kolejna burza na linii: branża turystyczna – Ministerstwo Rozwoju. Co o tyle mnie nie zaskakuje, że od tygodni już, wypowiedzi przedstawicieli tego resortu układają się we w miarę klarowny obraz, pod tytułem: „Mówimy i robimy, co chcemy, no i co nam zrobicie?!”.

Mam nadzieję, że nie trzeba będzie deklarować w urzędzie tego, czy uprawiamy rodzinną, czy też może – o zgrozo – lumpenturystykę.

Odsyłam Państwa do wcześniejszych artykułów, które rzucają sporo światła i na poczynania Ministerstwa Rozwoju, i na sytuację w branży:

Biura podróży i koronawirus. To, co najważniejsze!

Pół roku pracy za darmo.

Rząd, turystyka i syndrom gotowanej żaby.

Wnioski są takie, że nie ma co płakać nad tym, że pada deszcz. Trzeba poszukać parasola. Rząd mamy taki, a nie inny, politycy rozumieją z gospodarki turystycznej tyle, co nic, więc na własną rękę trzeba szukać ratunku. Jak? Kto mądry szybko zacznie budować kwatery lub tworzyć inny produkt, dzięki któremu, będzie mógł ściągnąć pieniądze z bonu „500 plus”. Ja już jestem w trakcie, realizuję inwestycję, na terenie której będą oczka wodne (dofinansowanie w kwocie 5 tys. zł za sztukę) oraz tanie noclegi – tak, żeby rodzina z dwójką dzieci za tysiąc złotych mogła tam spędzić tygodniowe wakacje w szczycie sezonu.

Zobacz też: Ministerstwo (nie)turystyki.

Strona 1 z 3

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén