Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: architektura

Walencja

Nie tak popularna jak Madryt i Barcelona, ale na pewno nie mniej atrakcyjna. Mnie przypadła do gustu nawet bardziej. Urzekła architekturą, zarówno zabytkową, jak i współczesną. Ma piękną plażę i lokalny klimat, czyli coś, co zdefiniować trudno, ale jeśli już to coś jest, to stanowi spory turystyczny atut.

Plac przy Mercado Central. Do Mercado zajrzeć należy koniecznie!

Wybraliśmy się tam w ramach ferii. Szukając pomysłu na zimowe kanikuły, przypomniałem sobie, że o Walencji myśleliśmy latem, ale wtedy zwyciężył Madryt. Teraz wyszła wycieczka złożona z dwóch członów, najpierw kilka dni w Krakowie, później weekend na południu Hiszpanii.

Urzekająca architektura Walencji

Atuty

Niedrogie połączenia lotnicze z Krakowa. Bilety w Ryanerze można było kupić już za kilkadziesiąt złotych. Oczywiście wszystko zależy od terminu, tydzień później ten sam bilet może być dziesięć razy droższy.

Widokówki z Walencji

Pogoda. Słonecznie i wiosennie. Przeskoczyliśmy z polskiego plus dwa, na hiszpańskie plus dwadzieścia. Czułem się jak u nas pod koniec kwietnia, mam wrażenie, że wyprzedziliśmy wiosnę o jakieś dwa i pół miesiąca. Stoliki kawiarni i restauracji ustawione na zewnątrz, wieczorami mnóstwo ludzi. Niemal wakacyjna atmosfera.

Ciudad de Las Artes Las Ciencias (pol. Miasteczko Sztuki i Nauki). Na głównym zdjęciu wyżej ten sam obiekt nocą

Kuchnia. Kto zna i lubi Hiszpanię, ten wie i rozumie. Tym razem zabieram ze sobą smak kalmarów, były świetne, jedne z najlepszych, jakie jadłem. W przypadku Walencji wspomnieć należy oczywiście o paelli. O tej miejscowej, z mięsem i z fasolą. I o tym, że sama potrawa właśnie z tego regionu Hiszpanii się wywodzi, bo pojawić się mogła dopiero, gdy Maurowie przywieźli tu ryż.

Warto też podpowiedzieć, że o tej porze roku miejsce to zachwyci miłośników owoców, bo za niewielkie pieniądze zjemy świeże i pyszne papaje, mango czy truskawki. A drzewa obsypane są dojrzewającymi właśnie mandarynkami i cytrynami.

Plaza de la Virgen katedra, z prawej strony katedra. 4 lutego. Na zdjęciu nasze worki turystyczne

Zwiedzanie. Miasto jest piękne. Na tyle, że już samo spacerowanie po ulicach jest wielką przyjemnością. Śliczne, odnowione i zadbane kamienice w połączeniu z zielenią palm i bananowców sprawiają bardzo przyjemne wrażenie. Jest czysto i ładnie, od chodników po dachy domów, widać rękę gospodarza. Wygląda to tak, jakby Walencja brała udział w konkursie na najbardziej zadbane i wypieszczone miasto świata.

Palmiarnia (L’Umbracle), jeden z obiektów zespołu Ciudad de Las Artes Las Ciencias

Architektura jest zdecydowanie mocną stroną Walencji. Od tej zabytkowej, z której mamy piękne przykłady obiektów w stylu romańskim, gotyckim i barokowym, po współczesną, ze słynnym futurystycznym kompleksem Ciudad de Las Artes y Las Ciencias na czele. To ostatnie jest rewelacyjnym przykładem tego, jak ambitną i przemyślaną inwestycją architektoniczną można ponieść atrakcyjność miasta. Wielkie uznanie dla włodarzy, że się na coś takiego porwali. Przy tej okazji po raz kolejny wypada wyrazić żal, że w Polsce podobnych działań niemal nie uświadczymy.

Największe w Europie oceanarium. Wielka atrakcja dla rodzin z dziećmi

Na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Zespół Ciudad de Las Artes y Las Ciencias trzeba zobaczyć minimum dwa razy. W dzień i po zachodzie słońca, kiedy jest oświetlone. Naprawdę warto!

Zobacz też: Puerta del Sol

Art Basel. Targi sztuki w Bazylei

Słyszeć o nich musiał każdy, kto interesuje się sztuką współczesną. Co roku w czerwcu, na kilka dni zjeżdżają się zainteresowani z całego świata. Galerie, które chcą sprzedać, potencjalni nabywcy oraz zwyczajnie, jak ja, ci, którzy chcą pooglądać. Dla tych ostatnich miejsce to wyśmienite. Na dwóch piętrach centrum targowego Art Basel zobaczyć da się więcej, niż w prestiżowych muzeach. Od klasyki po rzeczy najnowsze, płótna na których farba ledwie zdążyła wyschnąć.

Świetna architektura centrum wystawowego

Do tego mnóstwo wydarzeń towarzyszących, ekspozycje w różnych miejscach, w budynkach i w plenerze. To okazja, żeby odkryć nowe nazwiska, złapać interesujący trop i nawdychać się atmosfery, która działać będzie jeszcze przez najbliższe tygodnie.

Klasyka, czyli Jean-Michel Basquiat, gigant lat 80. XX wieku

Artystom i galeriom do centrum wystawowego dostać się nie jest łatwo, konkurencja duża, dlatego zainteresowani tematami bardziej niszowymi, szukać muszą również w innych punktach miasta. W prowadzonej przez białostoczan galerii Kooku Desighn wystawiano płótna Andrzeja Strumiłły. A jeśli chodzi o nasze, podlaskie regionalizmy, to trzeba wspomnieć Michała Jackowskiego, który również pojawił się z Bazylei.

W centrum wystawowym Art Basel, z polskich instytucji mogliśmy spotkać Fundację Foksal oraz Galerię Starmach.

Art Basel, tu się dużo dzieje…

Targowanie, handel. Przedsiębiorcy z Nowego Jorku, Londynu, Amsterdamu, Berlina, Tokio i Bombaju przywożą coś, żeby sprzedać. Ceny, które zapamiętałem. Picasso za 25 mln dolarów, mały Chagall 380 tys., Miro 950 tys., a ze sztuki współczesnej, to Joe Bradley – widziałem trzy płótna, każde za 750 tys. dolarów.

Piękny budynek centrum wystawowego zamienił się w świątynię sztuki. Zresztą nie tylko on. Miasto żyje targami, na pierwszy rzut oka widać, że Art Basel jest tam czymś ważnym. Hotele, restauracje, doskonała komunikacja publiczna, wszystko działa z myślą o gościach targów.

Jedna z londyńskich galerii wystawiająca obraz Marthy Jungwirth

Katedra w Bazylei, monumentalny gotyk, sięgająca pamięcią trzynastego wieku. Nad drzwiami św. Piotr z kluczami do raju, na witrażu Chrystus tronujący, a w środku, na miejscu ołtarza ustawiono krzesełka dla melomanów. Trwają koncerty organowe. Byłem w Bazylei pierwszy raz i za bardzo zainteresowany obrazami, żeby dopytać i wyjaśnić ten temat. Dlatego nie wiem, czy katedra przestała być kościołem tylko okazjonalnie, czy też może w ogóle nie pełni już swojej podstawowej roli. Bo brakuje wiernych, bo świat zmienił się już tak bardzo… Przechadzając się po mieście, myślę, że wszystko jest możliwe. Patrząc na Bazyleę można odnieść wrażenie, że miejscowi raj już mają. Tu, na ziemi. Pięknie, czysto, wygodnie, bezpiecznie i dostatnio. Wszyscy mili i z uśmiechem na twarzy. Łatwo uwierzyć, że nie potrzebują marzeń o innym życiu.

Fondation Beyeler

Z kronikarskiego obowiązku należy dodać, że:

  • W tym roku prace ponad 4 tys. artystów wystawiało 491 galerii.
  • Ceny biletów: jednodniowy kupiony w internecie: 50 franków (w kasie na targach: 60 franków); dwudniowy: 90 franków. Z biletem na Art Basel mamy 50 proc. zniżki na wejścia do muzeów Bazylei, a odwiedzić trzeba przynajmniej Kunstmuseum oraz Fondation Beyeler – piękne połączenie nowoczesnej architektury, zieleni ogrodów i wyśmienitych obrazów.

Zielony tramwaj nr 15 podwozi pod same drzwi Art Basel

Polecamy naszą autorską galerię

Malownicze Podlasie

Gdzieś mi się wyświetlił, na Facebooku albo Instagramie. Polubiłem, a później kupiłem. Obraz przedstawiający cerkiew we wsi Puchły. Drewniana i zabytkowa architektura sama w sobie jest piękna, a tu zyskała jeszcze dodatkową wartość – oryginalne malarskie ujęcie. Puchły to jedna z trzech wsi Krainy Otwartych Okiennic.

Obraz autorstwa Katarzyny Krauze – Romejko, 2017 r. Tu do kupienia w formie inkografii.

Przy tej okazji przyszedł mi do głowy pomysł, żeby pójść za ciosem i zainspirować Autorkę do pracy nad kolejnym atrakcjami Podlasia. Tematy narzucają się same: Kruszyniany, Supraśl, Tykocin, Białowieża… Obrazy powstają, a ja liczę na coś w rodzaju kolekcji podlaskiej.

Meczet w Kruszynianach, akryl na kartonie. Zobacz w ofercie galerii.

Tego typu malarstwo może mieć walor promocyjny. Nasz region potrzebuje reklamy. Mimo wielu unikatowych atrakcji ciągle pozostaje na uboczu masowego ruchu turystycznego. Trzeba by nad tym popracować. Może warto sięgnąć też po sztukę i na przykład zorganizować plener malarski zapraszając modnych dziś malarzy? Byłoby to ciekawe i nośne medialnie wydarzenie, a prace powstałe w jego trakcie mogłyby ozdobić jedno z regionalnych muzeów.

Oraz inna wersja meczetu w Kruszynianach, Katarzyna Krauze – Romejko, 2018 r.

Tak też sobie myślę, że malarstwo (roboczo nazwijmy je „turystycznym”) ma przed sobą dobry czas. Zdjęcia mocno się opatrzyły, jesteśmy nimi zarzuceni. Tak bardzo, że doszliśmy do podstawowej trudności: wydaje się, że wszystko już było. W tej sytuacji problem jest oczywisty: jak stworzyć jeszcze lepsze, jeszcze bardziej atrakcyjne zdjęcie?! Mam wrażenie, że dochodzimy do kresu możliwości. Tym bardziej, że fotografuje i publikuje niemal każdy. A skoro coś jest tak powszechne, to staje się również pospolite i mało warte. Traci na sile i znaczeniu. Dzieje się tak paradoksalnie, mimo tego, że weszliśmy w okres cywilizacji obrazkowej (Instagram, Pinterest).

Wojciech Brewka, Żubr, 2018 r.

Jeśli więc właśnie teraz następuje renesans malarstwa…? Jak zawsze, wygra ten, kto zareaguje w porę. Oczywiście, nie chodzi o malarstwo realistyczne, bo to już mamy za sobą. Chodzi raczej o twórczą i oryginalną interpretację. Potrzebujemy atrakcji turystycznych malowanych tak, jak Tadeusz Dominik przedstawiał ogród i pejzaż oraz przemyśleń podobnych do dzieł Leona Tarasewicza inspirowanych krajobrazem podlaskich pól. Czegoś świeżego, czegoś, co na nowo zwróciłoby naszą uwagę na dawno opatrzone motywy.

Edward Dwurnik, Białystok, 2015 r.

Może właśnie w tym tkwi rynkowy sukces Edwarda Dwurnika malującego jedno miasto za drugim? Może jest to chłonna, czekająca na zagospodarowanie nisza? Sponsorzy wydają się oczywiści: urzędy marszałkowskie, gminy, regionalne organizacje turystyczne, hotele…

Zacznijmy od Podlasia!

Prace Katarzyny Krauze-Romejko w ofercie galerii.

PS. Gdyby ktoś z Państwa zajmował się tego typu sztuką, to proszę o kontakt.

Fragment obrazu Katarzyny Krauze – Romejko, 2018 r.

Zobacz także: Turystyczna Polska Wschodnia oraz Suwalszczyzna.

Kraina Otwartych Okiennic

Jest czymś takim, jak katowicki Nikiszowiec. Żyjącym zabytkiem i atrakcją w europejskiej skali.

Koniec maja, słoneczne popołudnie, zaraz będzie dobre światło, ciepłe, takie, które pomaga robić zdjęcia. Jadę więc. Z Białegostoku to ledwie 30 kilometrów. Na rondzie w Zabłudowie drogą w kierunku Białowieży (nie pomylić z trasą na Bielsk Podlaski!). Wąska, kręta szosa prowadzi przez las. Młody, sosnowy, wygląda jak zalesione grunty porolne. Pola tu biedne, piaski. Ludzi wyciągnął stąd Białystok. Dziś te wsie, to raczej domy na weekend, mieszkania i ogródki dziadków, którzy za nic nie chcą ich opuścić.

Cerkiew w Trześciance

Cerkiew w Trześciance

Jeżdżę tam od lat. Sam i w towarzystwie podróżników, co to wiele już widzieli. Trzymam tę krainę jak asa w rękawie. Słabo rozpropagowana, więc mało kto o niej wie. I kiedy z gośćmi mamy już zaliczoną Białowieżę, Szlak Tatarski i Tykocin, to mówię, że jest też taka niedoceniana perełka. Jedziemy i to zawsze robi wrażenie. Miejsce jest trochę jak z innego świata. Jakbyśmy po drodze przekroczyli granicę. Może to już Białoruś, a może Rosja?

Jeszcze  z piętnaście lat temu było tu trochę wstydu. Bo biednie, bo małe domki, bo drewniane. Stąd się wyjeżdżało. A kto wyjechał, chciał zapomnieć, oderwać się. W tamtych czasach poznałem kilka osób z tych wsi. Byli młodzi, mieszkali w mieście, dobrze zarabiali. Nie rozumieli co może zachwycać. Na początku nie dowierzali. Trzeba było przekonywać, że mówię serio. Zresztą ten schemat widzę w wielu innych miejscach. Dopiero gdy ktoś z zewnątrz dowartościuje, to miejscowi uwierzą. Najlepiej jakby to był ktoś z dużego miasta, super jeśli z Warszawy. A gdyby tak z zagranicy, to już w ogóle rewelacja. Zobacz np. Chińczycy na Podlasiu.

Jeszcze kilka lat przy wjeździe do wsi Soce stała taka tablica. Gdzieś zniknęła, już jej nie widzę.

Jeszcze kilka lat przy wjeździe do wsi Soce stała taka tablica. Ale gdzieś zniknęła, już jej nie widzę. Szkoda, była ładną wizytówką tego miejsca.

W tamtych czasach nie było tu żadnej turystyki. Kwater, pensjonatów, pokoi do wynajęcia. Nic. A dziś? Jest już lepiej. Jeżdżąc wczoraj zauważyłem, że pojawiły się miejsca, w których można się przespać. Spotkałem dwójkę rowerzystów. Przyjechali z daleka, odpoczywają, odkrywają nieznany kawałek Polski.

Sięgam po przewodniki sprzed kilkunastu lat. „Polska na weekend” wydawnictwa Pascal, z 1999 roku. O Krainie Otwartych Okiennic nie ma ani słowa. Nie pojawiają się też nazwy wsi, które ją tworzą. Nie ma ich na mapie. Choć autorzy przewodnika są całkiem blisko, omawiają obszar pomiędzy Białymstokiem a Białowieżą. Po prostu, wtedy nie było jeszcze tego tematu. Biała plama.

W dokładnym i szczegółowym przewodniku Tomasza Darmochwała „Północne Podlasie, Wschodnie Mazowsze”, wydanym w 2003 roku, nazwy wsi są już wymienione, ale omówione są skrótowo, po dwa zdania na każdą. Nie pojawia się jeszcze termin Kraina Otwartych Okiennic.

Początki turystyki wiążą się z działalnością Północnopodlaskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. Kraina jest projektem zainicjowanym przez PTOP. Zaczęło się w 2001 roku, od odnowienia kilku domów. Obecnie przedsięwzięciu patronuje Stowarzyszenie Dziedzictwo Podlasia. Zrealizowano już wiele przedsięwzięć, konkursów i zamierzeń promujących Krainę. Działania te wywołały  dumę  mieszkańców. Stare domy, tradycja i lokalna gwara nabrały wartości.

Największa w okolicy jest Narew. Dziś to wieś, ale od 1514 do 1934 roku miała prawa miejskie. Zawdzięczała je królowi Zygmuntowi Staremu. W I Rzeczpospolitej Narew była ważnym ośrodkiem żeglugi rzecznej, na szlaku z Wilna i Grodna do Lublina i Krakowa. Każdy, kto choćby tylko przejechał przez Narew, musiał widzieć dwie piękne i zabytkowe świątynie. Obie drewniane, wpisują się w specyfikę architektoniczną regionu. To kościół katolicki z 1775 roku oraz prawosławna cerkiew z XIX wieku. Malownicze, zwracają uwagę tych, którzy robią zdjęcia.

Jeden z domów Krainy Otwartych Okiennic

Jeden z domów Krainy Otwartych Okiennic

W odległości kilku kilometrów od Narwi leżą trzy wsie tworzące Krainę Otwartych Okiennic. To Soce, Puchły i Trześcianka. Najbardziej znana jest ta ostatnia. Prowadzi przez nią asfaltowa trasa łącząca Białystok z Białowieżą. Klasyczna ulicówka z drewnianymi domkami ustawionymi szczytami do drogi. Piękna. Zachowało się sporo budynków. Ozdobiona dodatkowo śliczną cerkwią pw. św. Michała Archanioła (1867 r.). Tyle, że ruch tu spory, ciągną samochody.

Inny świat zaczyna się tuż obok. Soce i Puchły. Wsie bez asfaltu, na uboczu. Cicho tu i spokojnie. Na ławkach przed domami starsi ludzie. Kontemplują, czekają na przyjazd dzieci, wnuków i sąsiadów. Można podejść, zagadać. Miejscowi posługują się lokalną gwarą, będącą wypadkową kilku słowiańskich języków, zaliczaną do grupy północnoukraińskiej. Ale mówią oczywiście też po polsku. Kulturowo blisko im do tradycji białoruskiej.

Krzyż wotywny na granicy wsi Soce

Krzyż wotywny na granicy wsi Soce

Soce to wieś założona w XVI wieku, zasiedlona przez Rusinów wyznania prawosławnego. Nazwa pochodzi najprawdopodobniej od socenia czyli sączenia wody, w pobliskim strumyku. W 2012 r. decyzją podlaskiego konserwatora zabytków została wpisana do rejestru zabytków.

Jedną z wizytówek Krainy jest drewniana cerkiew pod wezwaniem Opieki Matki Bożej w Puchłach. Takich perełek w okolicy jest więcej. Przebiega tędy Szlak Świątyń Prawosławnych. Jak czytamy na stronie internetowej gminy Narew: Turysta przemierzający szlak może podziwiać zabytkowe, drewniane, różnorodne w stylu i wieku cerkwie i inne obiekty kultu religijnego Prawosławia, takie jak kapliczki oraz przydrożne krzyże wotywne.

Jest wiele domów bardziej kolorowych i zdobnych, ale ten zachwycił mnie w sposób szczególny

Jest wiele domów bardziej kolorowych i zdobnych, ale ten zachwycił mnie w sposób szczególny

Krainę przecina Podlaski Szlak Bociani (ciekawa przyrodniczo trasa z Białowieży przez Tykocin aż do Goniądza, zobacz więcej w artykule: Dzień bociana). W Socach gniazda na słupach jedno obok drugiego. Poletka tu niewielkie, podzielone miedzami i laskami. Sporo łąk. Nie ma jeszcze wielkopowierzchniowych monokultur, które nie sprzyjają bocianom. Dlatego na Podlasiu ptaków nie ubywa, w przeciwieństwie do innych regionów kraju.

Urok miejsca tworzy szczególna architektura. Drewniane domy i cerkwie. Bogate zdobienia snycerskie. Kolory. Niespotykana w innych regionach Polski ornamentyka nawiązuje do rosyjskiego budownictwa ludowego. Drugą wartością jest przyroda. Zielono tu i pięknie. Akurat na rower. Jeździ się nie wybetonowanym ścieżkami, a zwykłymi polnymi drogami. Warto pojechać dalej, wzdłuż doliny Narwi przez kolejne malownicze wsie: Ciełuszki, Kaniuki, Dawidowicze, Pawły i Ryboły. Lokalny  folklor i gwara stanowią kolejną atrakcję. Cieszę się gdy spotykam turystów. Do tej pory było to miejsce zupełnie nieskomercjalizowane. Dziś jest już agroturystyka. Od lipca w Puchłach będzie można kupić lokalne pamiątki. Niech się rozwija!

Zobacz też: Turystyczna Polska Wschodnia.

Wieś Soce, fot. Justyna Wasyluk

Wieś Soce, fot. Justyna Wasyluk

PS

W okolicy z powodzeniem organizuje się też spływy kajakowe. Z Narwi do Puchł jest około 3 godzin wiosłowania, z Puchł do Plosek około 5 godzin. Krainę Otwartych Okiennic można włączyć też w dłuższą trasę kajakową, rozpoczynając spływ w Narewce, na terenie Puszczy Białowieskiej. Trwa 3 lub 4 dni.

In English: Wooden architecture in Podlasie.

Zapisz

Hotel w Suwałkach

Jeden z najładniejszych w Polsce. Uwiódł mnie i dlatego zostałem hotelarzem. Co prawda tylko na ćwierć gwizdka, dalej moim podstawowym zajęciem są egzotyczne wycieczki, ale jednak… Coś tam konsekwentnie przy nim robię. To Loft 1898 – najpiękniejszy hotel na Suwalszczyźnie.

Otwarty został wiosną tego roku, a już ma mnóstwo fantastycznych opinii. Na Booking.com ocena 9,5 na 10! Z oznaczeniem „wyjątkowy”! Więcej opinii tu.

Od wielu lat zajmuję się turystyką i jeżdżę po świecie. Naoglądałem się hoteli. Większości nie pamiętam. Podobne jeden do drugiego, poginęły w pamięci. Tym bardziej doceniam obiekty wyróżniające się i ciekawe. Takie, które dają coś więcej niż wygodne łóżko i śniadanie na czas. Co to może być? Szczególne położenie, oryginalna architektura, pomysł na wystrój, wyjątkowa kuchnia…

Pokój w hotelu Loft 1898

Pokój w hotelu Loft 1898

Skąd się wziął nasz hotel? Pod koniec XIX wieku wzniesiono tu carskie koszary. W dwudziestoleciu międzywojennym stacjonował w nich słynny 2. Pułk Ułanów Grochowskich. Więcej na ten temat w artykule: Historia Hotelu Loft. W PRL-u dalej był to teren wojskowy, później popadł w ruinę.  Jeszcze kilka lat temu przedstawiał opłakany widok. Dziury zamiast okien, zniszczony dach, w środku wyrosły młode drzewa. Odwiedzający Suwałki pasjonaci ze Stowarzyszenia Ułanów Grochowski już się pogodzili, że zabytkowy i drogi im obiekt zniknie z mapy miasta, kiedy ku ich zaskoczeniu inwestycja ruszyła. Po kilku latach prac udało się zamienić mocno podniszczony budynek w piękny hotel. Co ważne, zachowano możliwie dużo z oryginalnej substancji budynku. Widać to już z zewnątrz. Wyczyszczenie i odrestaurowanie ceglanej elewacji wiązało się ze sporym wysiłkiem.

Architektura

Uratowano zabytkowe mury, wzbogacając je o nowoczesne elementy. Dzięki temu powstał obiekt o wyjątkowej architekturze. Gościom hotelowym bardzo podobają się loftowe wnętrza i ich ciekawy wystrój. Uwagę zwracają duże fototapety z przedstawieniami najpiękniejszych miejsc Suwalszczyzny. Zobacz pokoje.

Kuchnia

Integralną częścią hotelu jest restauracja Tatarak. Ściśle nawiązuje do specyfiki regionu. To miejsce, w którym można odkryć dawne smaki Suwalszczyzny i rozsmakować się w potrawach typowych dla północno-wschodniej Polski. Specjalnością restauracji  jest kuchnia „fusion”, której zasady, polegające na łączeniu tradycji z nowoczesnymi trendami w gastronomii, doskonale komponują się z wyjątkowym charakterem hotelu. Więcej o restauracji Tatarak.

Loft z zewnątrz

Gdzie leżą Suwałki?

Tuż za Augustowem, a to miasto zna chyba każdy. Jest jedną z wakacyjnych stolic Polski. Latem bywa tu bardzo tłoczno. Nadal działa sława sprzed lat („Beata z Albatrosa”), ale doszły też nowe, udane działania promocyjne. Zaangażowanie radiowej „Trójki” czy imprezy typu „Pływanie na byle czym”. Augustów słusznie cieszy się tak dużym powodzeniem.

Warto pojechać dalej, 30 km za Augustów. Tam, gdzie ludzi znacznie mniej, gdzie piękne okolice i wspaniała przyroda. Zaprasza przyjazny turystom Wigierski Park Narodowy oraz urokliwy Suwalski Park Krajobrazowy. Rzeki, lasy i jeziora. Mnóstwo ścieżek rowerowych i tras kajakowych. Do tego naprawdę wyjątkowa kuchnia! Sięgająca pamięcią do czasów Wielkiego Księstwa Litewskiego (połączenie wpływów litewskich, białoruskich, tatarskich i karaimskich).

Poza tym, co koniecznie należy podkreślić, Suwałki znajdują się po drodze na Litwę, Łotwę i do Estonii. Stąd już tak blisko do Wilna, że stolicę Litwy da się zobaczyć w ciągu jednodniowej wycieczki. Właśnie o tego typu atrakcje można wzbogacić pobyt na Suwalszczyźnie. Niezależnie od tego czy będą to wakacje czy tylko dłuższy weekend. Tak samo konferencje, szkolenia i sympozja. Byliście już w Białowieży i na Mazurach? Nie chcecie powtarzać wytartych szlaków? Zapraszamy do nas! Będzie nie mniej ciekawie i bardzo elegancko. A do tego zorganizujemy pełną atrakcji wycieczkę na Litwę.

More info about Suwałki Region (Suwalszczyzna) on our website in English: Poland Tour Operator, Suwalki Region.

Tykocin. Trzeba zobaczyć!

Miejsce oczywiste. Żelazny punkt turystycznych tras Podlasia. Mieści się w ścisłej czołówce atrakcji regionu. Położony stosunkowo blisko Warszawy, w otoczeniu pięknej przyrody, przyciąga prowincjonalnym urokiem. Ale to nie atmosfera sielskości napędza turystyczny ruch. Działa raczej sława dawnych czasów. Dzisiejszy Tykocin zawdzięcza swoją popularność historii.

Kościół św. Trójcy

Kościół św. Trójcy z XVIII wieku

Tykocin znamy z „Potopu” Henryka Sienkiewicza. Kojarzymy go też ze Stefanem Czarnieckim, bohaterem polskiego hymnu. Pomnik hetmana zdobi dziś główny plac miasta (jest to najprawdopodobniej drugi po Kolumnie Zygmunta najstarszy pomnik świecki w Polsce, ufundowany w 1763 roku). Kto sięgnie dalej, znajdzie ciekawostki z okresu rywalizacji Polski i Litwy. Leżący na granicy Tykocin pełnił ważną rolę i był łakomym kąskiem dla każdej ze stron. To akurat jest typowe dla naszego regionu. Połowa Podlasia ma taką historię. Pograniczem byliśmy chyba od zawsze. Nawet malutki dziś Korycin, kiedyś miał duże znaczenie, bo był pierwszym miastem w Wielkim Księstwie Litewskim, tuż za graniczną rzeką Brzozówką. Więcej o tym w artykule o Korycinie.

Granice się zmieniały, dziś są w zupełnie innym miejscu, ale pogranicze nam zostało. Z całą jego tradycją, kuchnią i obyczajami. Już chociażby z tego tylko powodu warto do nas przyjechać. Weźmy kulinaria. W jednym miejscu, na niewielkim terenie mamy potrawy tatarskie, litewskie, białoruskie, żydowskie… Znajdą się też wpływy karaimskie i rosyjskie, a we wspomnianym Korycinie, nawet szwajcarskie (słynne sery).

Odbudowany niedawno zamek

Odbudowany niedawno zamek

A wracając do Tykocina. Założony jako gród warowny nad Narwią, był jednym z punktów na trasie z Wilna do Krakowa. Długo należał do Mazowsza, okresowo przechodził w litewskie ręce, by w końcu znaleźć się w rękach Jagiellonów. Król Zygmunt August w Tykocinie umieścił skarbiec i swoją bibliotekę. Zniszczony w czasie potopu szwedzkiego odbudowany został przez hetmana Czarnieckiego, a później stał się własnością Branickich.

Pozostałości pierwszego grodu z okresu wczesnego średniowiecza, nazywane tu Zamczyskiem, znajdują się kilka kilometrów od dzisiejszego miasta, w okolicach wsi Sierki.

Budynek Wielkiej Synagogi

Budynek Wielkiej Synagogi

Nowy rozdział w historii Tykocina rozpoczął się w pierwszej połowie XVI wieku, wraz z pojawieniem się osadnictwa żydowskiego. Właściciel miasta, litewski magnat Olbracht Gasztołd w 1522 r. podarował osadnikom ziemię pod budowę i nadał pierwsze przywileje. W ciągu stu lat gmina żydowska stała się jedną z największych w całym państwie, rozwijając się nieprzerwanie aż do czasu II wojny światowej. W dwudziestoleciu międzywojennym Żydzi stanowili połowę mieszkańców miasta.

I to właśnie ten fakt przyciąga do Tykocina rzesze turystów. Niewielka, skupiona wokół dwóch ulic, żydowska dzielnica – Kaczorowo, cieszy się największym powodzeniem przyjezdnych. Tu znajduje się najsłynniejszy zabytek, Wielka Synagoga. Wzniesiona w 1642 roku, jest jednym z nielicznych żydowskich obiektów religijnych, które przetrwały czasy niemieckiej okupacji. Obecnie w budynku znajduje się muzeum. Wchodząc do niego zobaczymy piękne wnętrze synagogi z birmą i bogato zdobionym aron ha-kodesz (miejsce do przechowywania Tory). Ściany sali głównej pokrywają polichromie z tekstami modlitw. Placówka wystawia liczne judaica.

Przepływająca przez Tykocin Narew

Przepływająca przez Tykocin Narew

Wielka Synagoga otoczona jest zabytkowymi domami z XVIII i XIX wieku. Tuż obok znajduje się też dawny dom talmudyczny, w piwnicy którego ulokowana jest najstarsza tykocińska restauracja Tejsza, specjalizująca się w kuchni żydowskiej. Ma niewiele miejsca i dlatego w sezonie turystycznym bywa, że trzeba długo poczekać na wolny stolik. A co w menu? Karta nie jest zbyt rozbudowana, ale za to bardzo konkretna. Zjemy tu np. kugel, kreplech i cymes świąteczny. Ceny niewygórowane, mam wrażenie, że trochę gorzej z obsługą, która nie radzi sobie z dużym ruchem w restauracji. Kto nie znajdzie tu dla siebie miejsca, niech uda się do znajdującej się po drugiej stronie Wielkiej Synagogi restauracji Regent. Obiekt nowszy, również nastawiony na kuchnię żydowską, sprawiający wrażenie restauracji bardziej wykwintnej.

Przenieśmy się kilkaset metrów dalej, do innej części Tykocina, skupionej wokół Placu Czarnieckiego. Od strony rzeki zamyka go najbardziej charakterystyczny budynek w mieście – kościół św. Trójcy (połowa XVIII wieku). Przyległe uliczki telewidzowie z całej Polski znają z takich filmów jak „Biała sukienka” i „U Pana Boga w ogródku” W tym ostatnim często pojawiała się restauracja Alumnat.

Zabytkowy dom przy głównym palcu miasta

Zabytkowy dom przy głównym palcu miasta

Przejdźmy na drugą stronę rzeki i odwiedźmy wybudowany niedawno z wielką pompą zamek.  Poświęćmy też godzinę na spływ gondolą po Narwi. Co jeszcze? W okolicy na uwagę zasługuje Europejska Wieś Bociania w Pentowie oraz Kiermusy Dworek nad Łąkami, miejsce, w którym przeniesiemy się w sarmackie czasy. Tędy prowadzi Podlaski Szlak Bociani (ponad 400 km pięknej trasy z Białowieży do Stańczyk na Suwalszczyźnie).

Okolice Tykocina znane są z pięknej przyrody. Miasto jest urokliwie położone między Narwiańskim i Biebrzańskim Parkiem Narodowym. Warto zaglądać tu przez cały rok.

Zobacz więcej artykułów na temat turystycznych atrakcji Podlasia.

More info about Tykocin in English: Poland Tykocin.

Uzbekistan – tu zostaniesz milionerem!

Ciekawy i tajemniczy kraj. Kuszący aurą egzotyki i wspaniałymi zabytkami. Sława Samarkandy, Chiwy i Buchary przyciąga turystów z całego świata. Piękne miejsca. Tak olbrzymie i sprawiające niesamowite wrażenie budowle jak Registan i meczet Bibi Chanum w Samarkandzie porównać mogę tylko z architekturą dynastii indyjskich Mogołów. Chcecie zobaczyć coś, co rozmachem dorównuje Tadź Mahal, to wybierzcie się do Uzbekistanu!

Samarkanda, Registan

Samarkanda, Registan

Znajdziemy też ciekawą lokalną kuchnię. Szczęśliwi będą miłośnicy baraniny i zielonej herbaty. Uzbeckie manty, czyli gotowane na parze pierożki mogą stanąć w szranki ze słynnymi gruzińskimi chinkali.

Buchara, Czor Minor

Buchara, Czor Minor

Długo można by o tym wszystkim pisać. Ale teraz będzie o czymś zupełnie innym. Jedną z pierwszych turystycznych atrakcji na jaką natrafiają przyjeżdżający do Uzbekistanu cudzoziemcy są tutejsze pieniądze. Ich nominały i sposób wymiany.

Są dwa kursy. Oficjalny i czarnorynkowy. Ten państwowy jest oczywiście dużo niższy. Dlatego wszyscy, również turyści, wymieniają na ulicy, najczęściej w okolicach bazarów. I choć formalnie jest to zabronione i wysoko karane (kilkuletnia zsyłka do obozu pracy) to powszechna praktyka wskazywałaby, że dzieje się to za cichym przyzwoleniem władzy.

Wygląda to tak: samochód zatrzymuje się w pobliżu jednego ze stołecznych bazarów. Komunikacja na migi. Widać, że wszyscy uczestnicy procederu doskonale wiedzą co i jak. Kierowca pokazuje dwa palce. Znaczy to, że wymienić chce dwie setki. Do auto podchodzi starsza pani. Typowa „babuszka” z postradzieckich republik, ubrana ciepło mimo szalejącego dookoła upału. Na stopach obowiązkowe grube skarpety i klapki. Przed otwartą szybę wrzuca do samochodu sześć pokaźnych paczek. W zamian dostaje 200 dolarów. Kierowca wyłącza awaryjne i rusza.

Jeden dolar to 3 tys. uzbeckich sumów. Tak więc, żeby zostać milionerem wystarczy 340 dolarów.

Samarkanda, Gur i Mir

Samarkanda, Gur i Mir

Atrakcją są również nominały. Największy banknot (pojawił się niedawno) to 5 000 sumów. Jest ich jeszcze niewiele, najczęściej spotykane są tysiące. Dlatego po wymianie 200 USD otrzymujemy całą kupę pieniędzy. I to dosłownie, 600 banknotów! Żeby je schować potrzebna torba. Portfel nie nada się tu na nic. Przy wymianie nikt ich nie liczy, całkowite zaufanie. Popakowane są w paczki. Wszyscy wiedzą, że w jednej jest 100 banknotów. Rozmawiam ze znajomym Uzbekiem, konsultujemy ceny na różne rzeczy. Ustaliliśmy, że nie podajemy ich w setkach tysięcy czy milionach. Mówimy o paczkach. Za to trzeba zapłacić jedną paczkę, a za to trzy, itd.

Równowartość 100 dolarów

Równowartość 100 dolarów

A ceny wcale nie są niskie. Tylko odrobinę taniej niż w Polsce.  Skromny obiad w restauracji dla turystów to coś ok. 10 USD. Tak więc istotnie operować trzeba całymi paczkami.

Chyba nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie dlaczego nie przeprowadzono denominacji. To przecież nic szczególnego, pamiętamy ją z naszej historii. Różne teorie, różne opowieści. Pytałem o to kilku Uzbeków, każdy wzruszał ramionami powtarzając , że od lat o tym mówią i nie wiadomo dlaczego nie robią.

Mnie to oczywiście nie przeszkadza. Niech będzie. Dzięki temu jest dodatkowa atrakcja. Coś szczególnego, coś co zapada w pamięć. Rozmawiałem z przyjaciółmi z różnych krajów. Po powrocie z  Uzbekistanu każdy z nich opowiadał o tych pieniądzach i pokazywał zdjęcia na swoim smartfonie. Ja też się nie oparłem i zrobiłem zdjęcie. Trzy pokaźne paczki banknotów. Efekt wymiany 100 dolarów.

Buchara

Buchara

Zjeździłem Uzbekistan, byłem w różnych miejscach, również w Kotlinie Fergańskiej. Jest bezpiecznie. Także nocą. Spokojnie można cieszyć się długimi i ciepłymi wieczorami, np. w przepięknej Bucharze. Z hotelu wchodzę wprost w plątaninę średniowiecznych budowli. Meczety, tradycyjne targowiska i medresy. Pomiędzy nimi restauracyjki i herbaciarnie. Dużo w nich ludzi mimo późnej pory. Rodziny z dziećmi. Muzyka. Przyjazny i gościnny Orient. Polecam!                                                   Wycieczka do Uzbekistanu


Więcej w artykule:
Uzbekistan. Samarkanda, Buchara…

Zobacz film: Uzbekistan – Kirgistan.

Odessa

Są dwa miasta o tej samej nazwie. Leżą obok siebie. Blisko. Bywa nawet, że zachodzą jedno na drugie. Przenikają się i łączą tworząc przedziwny organizm. Czasem odwrotnie – zderzają się. Niby są razem, ale tak do siebie nie pasują, że wręcz niedorzecznością byłoby posądzanie ich o jakiekolwiek związki. To Odessa.

odessa_pasaz_krzysztof_matys

Pasaż

Najpierw zobaczyłem Odessę starą. Przygarbioną i bezsilną. Wiekowe domki, nieremontowane od dziesięcioleci przyciskają się do nierównych chodników. Jakby ze wstydu chciały się w nich schować. Całe ulice wyglądają w ten sposób. Przed upałem chronią je kasztanowce i platany. Krajobraz właściwy tej części świata. Znamy dobrze tego typu miasta. Są domeną obszaru byłego ZSRR.

Wszystko to razem, mimo oczywistej biedy i niedostatków nie przeraża. Jest w tym jakiś urok. Może przez sam kontrast do naszego, zachodniego, wyremontowanego i uładzonego świata. Lubię takie miejsca. Szukam ich. Tak zwane „gorszy światy” są ciekawsze. Wbrew pozorom maja więcej do zaoferowania. Za starymi, osypującymi się tynkami jest coś jeszcze, coś ważnego. Bardzo ludzkiego.

Są na świecie takie miejsca. Życie kwitnie mimo rozsypujących się budynków. Ludzie przywykli do takiego stanu i przestali zwracać na to uwagę. Bo co innego mogliby zrobić? Trwają. Sytuacja została oswojona. Żyć, brać śluby i urządzać pogrzeby można i wśród odpadających tynków.

odessa_opera_krzysztof_matys

Opera

Ale jest i druga Odessa. Odważna i ekspansywna. Głośna. Nic sobie nie robi z przylegających biednych dzielnic. Centrum rządzi! To obszar położony najbliżej słynnych Schodów Potiomkinowskich. Nadmorski bulwar jest ślicznym deptakiem, tu jest trochę ciszej i spokojniej, niewielka enklawa w turystycznym rozgardiaszu. Na ławeczkach, w cieniu rozłożystych drzew, odpoczywają starsze osoby. Ale już kawałek dalej zaczyna się królestwo rozrywki. Pełno tu dobrych restauracji. Kawiarniane ogródki wyszły na chodniki (wcześniej zbudowano je od nowa, na tych starych nie dałoby się ustawić niczego). Najgłośniejsze są dwie ulice, Deribasiwska i Katerynska.

Odessa jest młodym miastem. Ma nieco ponad 200 lat. Choć w starożytności istniały tu greckie osady handlowe, a później, w okresie średniowiecza, niewielkie porty i twierdze (na początku XV wieku pod kontrolą Wielkiego Księstwa Litewskiego!) to dziś nie ma po tym śladu. Odessa może nas zauroczyć pałacami i kamienicami pochodzącymi z XIX i z początku XX wieku! Część z nich to architektoniczne perełki. Jak rewelacyjna secesja!

odessa_nowa_giełda

Nowa Giełda

Wizytówką Odessy jest imponujący budynek opery. Wzniesiony w latach 1884 – 1887 przez znanych wiedeńskich architektów Fellnera i Helmera, robi spore wrażenie. Mnie najbardziej do gustu przypadła Nowa Giełda. Piękny gmach z końca XIX w. we florentyńskim stylu zaskakuje swoją architekturą. Dziś mieści się tu filharmonia. W skrzydle bocznym znajduje się przyjemny kawiarniany ogródek – najlepsze zdjęcia budynku można zrobić właśnie stąd.

Odessa jest miastem nastawionym na rosyjską turystykę. Ceny jak w zachodniej Europie, a nawet wyższe! A standard niekoniecznie. Różny. Za dobry hotel trzeba dobrze zapłacić. Czy warto? Warto!

Zobacz też artykuł: Ukraina i Mołdawia.

Tadź Mahal

Jeden z portali zamieszcza dziś artykuł o mocno niepokojącej wymowie. W skrócie można przedstawić to tak: Chcesz zobaczyć Tadź Mahal? Musisz się pospieszyć, ponieważ w ciągu pięciu lat zabytek runie!

Magia Tadź Mahal

Magia Tadź Mahal

Chodzi o to, że budynek wzniesiony został na podmokłym terenie, tuż nad brzegiem rzeki. Wybudowano go na mahoniowych palach. Drewno, jeśli na stale zanurzone jest w wodzie, trwa w dobrym stanie. Ale od jakiegoś czasu rzeka Jamuna ma coraz mniejszy nurt, teren pod budowlą wysycha i w wyniku tego pale szybko korodują. Mówiąc krótko, monumentalny budynek stoi na niepewnym fundamencie. Specjaliści alarmują, a Tadź Mahal ma kolejną reklamę.

Byłem, widziałem, oprowadziłem sporo wycieczek, ale Tadź jakoś mnie nie uwiódł. Oczywiście, jest piękny i wyjątkowy, bardzo charakterystyczny i wręcz idealnie pasuje do katalogu z wycieczkami, ale przecież to tylko powierzchowność, za którą kryje się okrutna historia. Warto wspomnieć też o tym, że choć zabytek stał się symbolem Indii, to raczej Hindusów obraża niż reprezentuje.

Wiem, że mogłem rozczarować niejedną osobę. Przepraszam, ale w przypadku tej atrakcji turystycznej, narosło tak wiele nieporozumień, że warto wyjaśnić to i owo.

Zacznijmy od nazwy

Zgodnie ze zmianami wprowadzonymi na XX posiedzeniu Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Polski (27 września 2005 roku) poprawna polska nazwa mauzoleum to Tadź Mahal. Tak też również powinniśmy wymawiać tę nazwę. Nie „tadż”, a „tadź”. Zgłoska „dź” jest wspólna dla języków Indii i języka polskiego. Jesteśmy uprzywilejowani. Anglicy nie maja takiego komfortu i muszą używać zgłoski „dż”. To za ich przykładem zaczęliśmy nazywać ten zabytek Tadż Mahal (od angielskiego Taj Mahal), ale jest to niepoprawne. Dziwne, że w wielu publikacjach ta forma dalej jest stosowana.

Tadź Mahal to bardzo oblegane miejsce

Romantyczna opowieść

Nie wiem kto to wymyślił i kiedy ów pomysł się pojawił, ale dziś mauzoleum nazywane jest Świątynią Miłości. Piękne to i idące naprzeciw naszym oczekiwaniom. W internetowym głosowaniu, jakie miało miejsce w latach 2006 – 2007, został wybrany do grona siedmiu nowych cudów świata. Przypisano mu takie atrybuty, jak miłość i pasja.

A jak to było naprawdę? Mumtaz Mahal, żona Szahdżahana (z pochodzenia Ormianka) była córką perskiego dostojnika i najbliższego współpracownika cesarskiego dworu. Wiele wskazuje na to, że ta wyjątkowo mądra kobieta, miała spory wpływ na męża. W zapętlonym w zdradach i okrucieństwie mogolskim dworze, mogła być jedyną osobą, której cesarz ufał. Tym też tłumaczy się rozpacz Szahdżahana po stracie żony. Mumtaz zmarła w czerwcu 1631 r. w wyniku powikłań porodowych. Urodziła czternaste dziecko (cóż za eksploatacja!) Organizm nie wytrzymał trudów podróży (towarzyszyła mężowi w wyprawach pacyfikujących kraj). Rozpacz Szahdżahana wyraziła się między innymi dwuletnim okresem żałoby. W całym państwie nikt nie mógł tańczyć i śpiewać. By wymusić żałobę wymordowano niejedną hinduską wieś (święta religijne związane są z tańcem i śpiewem). W wyniku tego, do tej pory, w miarę tolerancyjny władca, przeszedł na stronę twardego islamu, wszczynając prześladowania hinduskich wierzeń. Burzone były tradycyjne świątynie, a na ich miejsce wnoszone meczety. Zakazano małżeństw mieszanych. Szahdżahan pogrążył się w motywowanym religijnie okrucieństwie.

Szybko też znalazł pocieszenie. Zawsze otaczał się kobietami, ale teraz to był już czysty hedonizm. Podejrzewa się go o kazirodczy związek z najstarszą córką. Więcej na ten temat w artykule: Indie Wielkich Mogołów.

Budowa

Trwała około 20 lat. Zbiegła się w czasie z tragicznymi wydarzeniami. Doprowadzona do ruiny wysokimi podatkami,

Nasze biuro w Tadź Mahal

Nasze biuro w Tadź Mahal

indyjska wieś, cierpiała głód. Do tego doszły epidemie. Z głodu umierały całe prowincje. Mimo to budowa postępowała. Były fundusze na opłacenie 20 tys. robotników, drogie materiały, ogromne ilości pereł, srebra, złota i szlachetnych kamieni.

Raczej za wydumane (przez hiszpańskiego misjonarza) należy uznać informacje jakoby w pracach przy wznoszeniu mauzoleum udział brali Europejczycy (Włoch i Francuz). Nie mamy na ten temat żadnych innych wzmianek. Domyślamy się, że podbijający Indie biali, mieli kłopoty z uznaniem, że sami Indusi byli w stanie zbudować coś takiego. I z tego powodu pojawiła się popularna historia o udziale Europejczyków.

Symbol Indii

Tadź Mahal został wybudowany na indyjskiej ziemi, ale przez obcą dynastię, która podbiła Indie i nieludzką eksploatacją doprowadziła kraj do ruiny. Mogołowie byli muzułmanami, dlatego mauzoleum to ma islamska formę. Jest muzułmańskim grobowcem! Nie ma nic wspólnego z hinduską kulturą i tradycją! Mahatma Gandhi mawiał, że Tadź Mahal jest symbolem podboju i ucisku Indii.

W następnym miesiącu jadę tam ponownie. Jako pilot i przewodnik, z grupą turystów. Wcale nie będę zaskoczony, jeśli od początku wycieczki wszyscy będą pytać o Tadź Mahal. Nie będę zdziwiony, jeśli największe wrażenie zabytek wywrze na paniach.

Wydaje się, że część osób jest tak zauroczona popularną wersją historii o miłości, że gotowa jest przymknąć oko na niepasujące do tego obrazu okoliczności. Piękna legenda Tadź Mahal odpowiada na zapotrzebowanie. Chcemy bajki? Oto ona! Piękna, istniejąca na prawdę, z białego marmuru. Można dotknąć i zrobić zdjęcie.

Zobacz też: Kadźuraho, świątynie seksu i Orcia – prawdziwe Indie.

Autorskie biuro podróży Krzysztof Matys Travel

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén