Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: bankructwa biur podróży

Turystyczny Fundusz Gwarancyjny z perspektywy biura podróży

Chcieliśmy to mamy. Tak można podsumować stan, w którym się znaleźliśmy. Od lat pomysł utworzenia Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego wspierała część branżowych środowisk, z Polską Izbą Turystyki na czele. Tyle, że teraz, kiedy po latach starań idea wchodzi w życie, jakoś nie widzę entuzjazmu. Branża nie odtrąbiła sukcesu. Dlaczego? Powód jest prosty. TFG będzie utrapieniem dla biur podróży.

Jak zawsze w tego typu przypadkach kłopotliwa jest biurokracja. Organizatorzy imprez turystycznych będą musieli składać miesięczne raporty zawierające wykaz zawartych umów, z tak szczegółowymi danymi jak: termin zawarcia umowy, termin imprezy turystycznej, liczbę osób, cenę, miejsce wykonania umowy, rodzaj środka transportu, terminy i wysokość dokonanych wpłat, termin i wysokość zwrotu wpłat w przypadku rozwiązania umowy.

Czy dzięki TFG Polacy chętniej wrócą do Tunezji, Egiptu i Turcji?

Czy dzięki TFG Polacy chętniej wrócą do Tunezji, Egiptu i Turcji?

Wypełnienie tego obowiązku wymaga dodatkowej pracy, co wiąże się ze wzrostem kosztów działalności biura. I wydaje się, że właśnie ten aspekt touroperatorzy odczują najbardziej. Jak zwykle w tego typu przypadkach, trudniej będą miały małe biura, które nie zawsze mogą pozwolić sobie na zwiększenie zatrudnienia.

Mniej doskwierać będzie składka na fundusz. Organizatorzy turystyki muszą odprowadzić opłatę naliczaną od każdego turysty. Kwotę kilku czy kilkunastu złotych biura podróży przerzucą oczywiście na klientów i tak naprawdę, w sensie finansowym, to klienci stworzą ten fundusz.

Przepisy dotyczące Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego wchodzą etapami, zaczynając od dziś. Najważniejszy dla biur podróży moment nastąpi 26 listopada, ponieważ od tego dnia każdy touroperator będzie musiał prowadzić szczegółową ewidencję. Pierwsze sprawozdanie do funduszu organizatorzy imprez turystycznych przekażą w grudniu, za listopad właśnie.

Jaki jest cel funduszu?

W idei powołania funduszu chodzi o pełne zabezpieczenie interesów klientów biur podróży. Każdy legalnie działający touroperator posiada gwarancję ubezpieczeniową (względnie gwarancję bankową), która na wypadek bankructwa biura podróży ma pokryć ewentualne roszczenia (ściągnięcie turystów z zagranicy oraz zwrot wpłaconych należności). Tyle, że dotychczas pieniędzy z gwarancji zazwyczaj nie wystarczało. Dlatego zdecydowano się na wprowadzenie dodatkowego filaru zabezpieczeń. Touroperatorzy przekazując do funduszu składki stworzą pulę pieniędzy, z której – na wypadek bankructwa jednego z biur – mają być pokryte roszczenia. Wszystkie! Zgodnie z tym klient, który opłacił wycieczkę, a nie zdążył wyjechać, bo w międzyczasie biuro ogłosiło upadłość, odzyska pełną kwotę.

Przewidywane skutki

Co do zasady, postulat, by klient był w pełni zabezpieczony wydaje się słuszny. Tyle, że tego typu rozwiązanie może stworzyć oczywiste zagrożenia. Wśród nich najbardziej niebezpiecznym wydaje się zmiana nastawienia klientów. Po serii bankructw sprzed kilku lat rynek ustabilizował się, a turyści zrozumieli, że do wyboru oferty podchodzić należy ostrożnie, biorąc pod uwagę nie tylko atrakcyjną  cenę, ale też dane dotyczące kondycji biura oraz opinie o nim. Takie zachowania premiują przedsiębiorstwa pewne, stabilne i zasługujące na zaufanie. Istnieje uzasadniona obawa, że na skutek działania funduszu może się to zmienić. Klienci posiadając gwarancję pełnych zwrotów poniesionych opłat nie będą już tak ostrożni. W naturalny sposób pojawi się przestrzeń dla przedsiębiorców skłonnych do większego ryzyka, mniej doświadczonych lub zwyczajnych oszustów, liczących na łatwe ściągnięcie pieniędzy z rynku. Sądzę, że jest duże prawdopodobieństwo pojawienia się biur oferujących produkt na granicy kosztów. Wszystko według zasady, że może się uda. A jak nie, to TFG pokryje straty. Pisałem o tym już cztery lata temu w artykule Fundusz Gwarancyjny.

Negatywnych skutków może być więcej. Tego typu rozwiązanie działa na korzyść turystyki wyjazdowej i wspiera przede wszystkim biura zajmujące się masową turystyką czarterową, bo to właśnie do nich w wyniku działania funduszu, klienci nabiorą większego zaufania. W praktyce oznaczać to może, że więcej Polaków wyjedzie na urlop za granicę i mniej pieniędzy zostanie u nas w kraju. Po świetnych tegorocznych wakacjach za rok może być już gorzej.

Niestety, wzmocni to dodatkowo szarą strefę. Już teraz osoby lub instytucje organizujące wycieczki nielegalnie, z pominięciem ustawy o usługach turystycznych, mają przewagę. Wykazują niższe koszty, nie ponoszą opłat związanych chociażby z gwarancją ubezpieczeniową i nie podlegają kontroli, bo ta skupia się wyłącznie na biurach zarejestrowanych. Teraz dysproporcja jeszcze się powiększy. Szara strefa nie będzie odprowadzać składek na TFG oraz uniknie obowiązku kłopotliwej biurokracji z tym związanej.

Jakieś plusy?

Charakter Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego powoduje, że trudno przesądzić jakie skutki wywoła jego wprowadzenie. W założeniu Polskiej Izby Turystyki, od lat lobbującej na rzecz pełnego zabezpieczenia klientów ma to spowodować większe zaufanie do biur podróży, owocujące wzrostem sprzedaży. Czy tak się stanie? Zobaczymy.  Równocześnie może pojawić się efekt psucia rynku przez touroperatorów, którzy uznają, że najlepszą metodą marketingową jest przedstawienie oferty najtańszej. Nabiorą się na to w pierwszym rzędzie klienci uznający TFG za czynnik znoszący wszelkie ryzyko.

Wycieczki dla koneserów

Bankructwa biur podróży

W kapitalizmie bankructwa się zdarzają. To normalne. Ale zlikwidować działalność można na kilka sposobów. Warto to zrobić tak, żeby nie pozostawić jak najgorszego wrażenia. Nie potrafią tego właściciele upadających właśnie biur podróży. Ich „dokonania” obciążają całą branżę. I chyba nadszedł czas, żeby branża powiedziała jasno i wyraźnie: z takimi „specjalistami” nie chcemy mieć nic wspólnego!

 

Wczoraj upadło biuro Summerelse. Dziś pojawiło się oświadczenie. O ile wiem, to nie zostało podpisane konkretnym nazwiskiem, a szkoda. Ktoś mógłby wziąć odpowiedzialność za rzucone tam słowa. Szczególnie mocno chodzi mi o jedno zdanie: Dodatkowo niektórzy Agenci biura nie regulowali terminowo zobowiązań.

 

To jest styl i klasa! Zamknąć biuro, zostawić turystów w tarapatach, narobić problemów całej branży i jeszcze obciążyć winą swoich partnerów! Niezgodnie z prawdą, zresztą.

 

Summerelse, śladem innych touroperatorów czarterowych, zmienił zasady współpracy z agentami. Biuro agencyjne po podpisaniu umowy z klientem w imieniu Summerelsa nie mogło brać od turystów żadnych pieniędzy. Klienci sami, na podstawie umowy, mieli przesyłać całą należność za wycieczkę bezpośrednio do organizatora. Jakich więc zobowiązań, zdaniem Summerelsa, nie regulowali agenci?!

 

Rzecz się ma dokładnie odwrotnie. To Summerelse od jakiegoś już czasu zalegał z wypłatami prowizji dla biur agencyjnych!

 

Dzięki fatalnym posunięciom garstki ludzi wszyscy w Polsce poznali takie nazwy jak Sky Club, Alba Tour, Atena Travel… Czym błysnęły te biura? Stylem! Można przecież zakończyć działalność przez zwykłe wygaszenie. Ogłasza się zamknięcie biura z dużym wyprzedzeniem, przestaje się przyjmować zapisy i działa się tylko do czasu obsłużenia ostatnich, zakontraktowanych wcześniej klientów. Nie zostawia się wtedy turystów na lodzie. W ten sposób, po cichu i bez wyrządzania krzywdzenia komukolwiek, byt na polskim rynku zakończył chociażby Jet Touristic. A wcześniej duże, znane biuro Pegas Touristik Poland.

 

Gdyby właściciele Triady (i Sky Clubu jednocześnie) w porę podjęli rozsądną decyzję o zamknięciu nierentownej Triady, to dziś zostałby im chociaż dochodowa  spółka-córka, czyli Sky Club. A tak, próbowali sztuczek, chcieli być sprytniejsi od innych i w efekcie stracili wszystko. Nie tylko oba biura, ale też dobre imię.

 

Jeśli właściciel touroperatora do godz. 18.00 przyjmuje wpłaty za wycieczki, a o godz. 19.00 ogłasza upadłość, to jest to działalność polegająca na wyłudzaniu pieniędzy. I szkoda, że polskie prawo nie traktuje tego w ten sposób.

 

Ministerstwo Sportu (i Turystyki – ale kto pamięta o tym dodatku!) zostało wyrwane z uśpienia i urodziło pomysł: Turystyczny Fundusz Gwarancyjny. W niczym on jednak nie pomoże. Jeśli powstanie, to tylko uspokoi klientów i tym samym uśpi ich czujność. To stworzy jeszcze lepszy klimat dla tych, którzy chcą nagle i niespodziewanie zwinąć się z rynku z pieniędzmi turystów. Ale o tym już pisałem >>>
 

Środków zaradczych trzeba szukać gdzieś indziej. O tym też już trochę było na tym blogu. Może warto też zastanowić się nad ograniczeniami w przyjmowaniu pieniędzy z tak dużym wyprzedzeniem. Niektórzy touroperatorzy czarterowi chcą otrzymać pełną zapłatę za wycieczkę już na 30 dni przed rozpoczęciem imprezy. W jakim celu aż tak wcześnie?! Nie jest tajemnicą, że touroperatorzy o tym profilu, z bieżących wpłat klientów, finansują wycieczki znacznie wcześniej zapisanych turystów. Tworzy się w ten sposób piramida finansowa, która wcześniej czy później, musi runąć.

 

Oto pełen tekst oświadczenia biura Summerelse.

 

Szanowni Państwo,

Z ogromnym żalem pragniemy poinformować, że dn. 9 sierpnia 2012 r. zostaliśmy zmuszeni do zawieszenia działalności operacyjnej i złożyliśmy do Mazowieckiego Urzędu Marszałkowskiego pismo o utracie płynności finansowej. Od dn. 10 sierpnia 2012 r. wszystkie loty zostają zawieszone, a planowane operacje nie odbędą się. Bezpośrednią przyczyną było wycofanie się jednego z inwestorów, właściciela sieci hotelowej w Egipcie, który zaledwie kilka tygodni wcześniej deklarował wniesienie do spółki dużego kapitału. Zbiegło się to z upadkiem linii OLT w którym Summerelse miało zakontraktowane miejsca. Dodatkowo niektórzy Agenci biura nie regulowali terminowo zobowiązań.

Zespół Summerelse jednocześnie serdecznie dziękuje za 2-letnią współpracę.

W sprawie szczegółów powrotu klientów do Polski prosimy o kontakt z Mazowieckim Urzędem Marszałkowskim: tel. (22) 59 79 544.

 

Ubezpieczenie od bankructwa biura

Ciekawą reakcją na zaistniałą w branży sytuację pochwaliło się właśnie biuro Ecco Holiday. Firma wprowadziła zupełnie nowe ubezpieczenie. W przypadku niezrealizowania umowy przez organizatora, gwarantuje ono zwrot 100 proc. wpłaty (w przeciągu 30 dni od daty zgłoszenia do ubezpieczyciela). Koszt ubezpieczenia w całości pokrywa biuro. Wykupione zostało w Towarzystwie Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK (obie firmy należą do tej samej grupy kapitałowej).

 

Specjaliści śmiali się z propozycji „ubezpieczenia od bankructwa biura”, a tu proszę, pojawiło się!

 

Na pytanie dotyczące tego w jakich okolicznościach będzie miała miejsce wypłata odszkodowania, na stronie internetowej biura znajdujemy taką informację:

 

Jeśli Ecco Holiday Sp. z o.o. zaprzestanie swojej działalności operacyjnej na skutek niewypłacalności stwierdzonej prawomocnym postanowieniem sądu o ogłoszeniu upadłości lub postanowieniem sądu o oddaleniu wniosku o ogłoszenie upadłości.

 

Wygląda to na ciekawe rozwiązanie, podnoszące wiarygodność. Korzystne również dla agentów sprzedających ofertę tego organizatora.

 

Ecco Holiday miało trudnych kilka miesięcy. Modyfikowano profil działalności, odwoływano kolejne imprezy i wyloty z lokalnych lotnisk. Renoma firmy mocno na tym ucierpiała. Dzięki wprowadzeniu nowatorskiego ubezpieczenia biuro może wrócić do gry.

 

Oczywiście, diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Zapewne jak się dokładnie wczytamy w warunki tego ubezpieczenia, to znajdziemy tam jakieś wyjątki czy niejasne klauzule. Za dobrze znamy tego typu teksty, żeby przypuszczać, że może być inaczej. Ale i tak, wydaje się to być rewolucyjnym posunięciem! Krokiem w dobrą stroną!

 

Rozwiązanie to powinno wymusić reakcję innych touroperatorów, co w sumie może przynieść pozytywne zmiany dla całej branży. Bo nad odzyskaniem utraconej wiarygodności popracować trochę trzeba. Na pewno jest to ciekawa propozycja, szczególnie w kontekście rządowego projektu utworzenia specjalnego funduszu gwarancyjnego.

 

Fundusz gwarancyjny

Ostatnie wydarzenia związane z upadkiem kolejnych biur podróży obudziły z letargu resort odpowiedzialny za turystykę. Przy okazji niektórzy dowiedzieli się, że w Polsce mamy przedziwną sytuację, w której olbrzymia i rozwojowa dziedzina gospodarki, sztucznie została doczepiona do Ministerstwa Sportu. Turystka ze sportem łączy się podobnie jak ze zdrowiem (turystyka medyczna) czy ze szkolnictwem (wyjazdy edukacyjne). Równie dobrze można by więc sprawy tego sektora powierzyć Ministerstwu Edukacji Narodowej, a nawet i podczepić pod resort rolnictwa, wszak jest coś takiego jak agroturystyka!

W sumie nieważne gdzie. Ważne, że pokazuje to, iż państwo polskie nie ma koncepcji na turystykę. Gdyby rządzący mieli świadomość ogromnych szans związanych z jej rozwojem, to zapewne potraktowaliby sprawę poważniej. W jakim celu przeniesiono sprawy turystyki z Ministerstwa Gospodarki do Sportu? Może warto się zastanowić czy nie byłoby zasadne utworzenie osobnego resortu turystyki? Taki krok pokazałby, że rząd traktuje sprawę poważnie i wiąże duże nadzieje z tym sektorem.

Dzisiejszy stan jest efektem długiej polskiej tradycji. Od odzyskania niepodległości w 1918 r., turystyka wędrowała z ministerstwa do ministerstwa aż 18 razy!

Kolejne bankructwa biur podróży, w wyniku których wiele tysięcy osób poniosło straty finansowe, dobitnie pokazały kilka faktów. Są to:

·        Błędy w regulacjach prawnych, zupełnie niedawno przeprowadzonych przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. W trakcie procedowania zmian w ustawie o usługach turystycznych (2009 – 2010) zignorowano wiele postulatów płynących z branży, w tym propozycje Polskiej Izby Turystyki. W efekcie tego otrzymaliśmy wadliwą ustawę. Jeszcze gorzej rzecz wygląda z rozporządzeniami, które w niektórych obszarach wprowadziły kompletny bałagan. Przypadek Triady i Sky Clubu pokazał jak bardzo dziurawe jest prawo. W nowelizowanej ustawie nie przewidziano możliwości omijania wymogu gwarancji ubezpieczeniowych adekwatnych do rzeczywistego obrotu, w przypadku biur nowo powstających, łączenia firm oraz przejmowania klientów.

·        Słabość polskiego sektora turystyki czarterowej. Jest to szczególny segment branży, przez działalność na masową skalę, bardzo widoczny. Związany jest niestety również z dużym ryzykiem ekonomicznym i olbrzymią konkurencją cenową. W efekcie tego, jego rentowność jest bardzo niska. Za ostatnie trzy lata, wyliczona dla największych biur wynosi 1,3 proc.! To znacznie niżej niż zysk z obligacji! Kto zatem i po co prowadzi taką działalność, angażuje swój czas i pieniądze? Może warto bliżej przyjrzeć się temu zjawisku? W takiej sytuacji bankructwa należy traktować jako coś normalnego i nieuniknionego.

Lekarstwem na to, jak słyszymy w ciągu ostatnich dni, zdaniem Ministerstwa Sportu i Turystyki ma być utworzenie funduszu gwarancyjnego, który pokrywałby straty związane z upadkiem biur. W skrócie wyglądać ma to tak, że touroperatorzy składają się na taki fundusz i w wyniku tego powstaje awaryjna kwota, do użycia w przypadku kłopotów jednego z organizatorów. Jest to stary postulat części branży, wcześniej odrzucany przez ministerstwo. Pomysł niby dobry, ale… Koszty funduszu poniosą klienci ponieważ to oni zapłacą za to w cenie wycieczki. Wyobraźmy sobie, że takie zabezpieczenie już jest i pada duże biuro, tysiące turystów ponosi straty finansowe. Fundusz to pokryje. A za chwilę dowiadujemy się, że biuro upadło w niejasnych okolicznościach, ktoś wyprowadził pieniądze, itd. Czyli my wszyscy, i biura, i klienci, mamy składać się na koszty nieuczciwych, czynionych z rozmysłem działań.

Słyszałem dziś wypowiedź minister Muchy, w której zwraca uwagę, że fundusz dawałby „znacznie większą gwarancję klientom”, ale też wprowadzałby poczucie bezpieczeństwa dla biur. Oczywiście. Czyli, w zasadzie, stworzyć to może doskonały klimat do przekrętów. Klienci, jak już nabiorą zaufania, to będą kupować wszystko, nawet 5 gwiazdek all inclusive za 999 zł! Bo co tam, jest fundusz jakby co! Niektóre biura agencyjne będą sprzedawać jak leci, bo też jest zabezpieczenie, itd. Tylko dlaczego za to mają płacić firmy uczciwe oraz te, które rentowność mają znacznie wyższą niż 1 proc.?!

Rozwiązanie wydaje się możliwe dopiero wtedy, kiedy wyeliminuje się leżące u podstaw problemu przyczyny. Najpierw korekta stanu prawnego, usprawnienie nadzoru i refleksja nad priorytetami całej gospodarki turystycznej, a później można myśleć o funduszu. W przeciwnej sytuacji będzie to leczenie objawów, a nie przyczyn.

Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć. Mamy bałagan w polskiej turystyce! Od ministerstwa poczynając na zachowaniu klientów kończąc. Rynek dostał bzika na punkcie wypoczynku typu all inclusive i uwierzył w nierealne ceny. Sektor turystyki czarterowej nie jest zdrowy. Ostatnie bankructwa są tego efektem. Stan ten wymaga czegoś więcej niż szukanie prostych rozwiązań w postaci funduszu gwarancyjnego.

Więcej na temat kondycji turystyki czarterowej tu: Nic pewnego

Nic pewnego

Czy to biuro jest bezpieczne? – to najczęściej zadawane dziś pytanie. Klienci przychodzą, przecież to szczyt sezonu, wybierają wycieczki, kupują (a jakże!), ale bardzo chcieliby usłyszeć potwierdzenie typu – to biuro na pewno nie zbankrutuje. Ale nic z tego! Żaden agent nie ma mocy by udzielić takich gwarancji. Sądzę też, że po ostatnich doświadczeniach, nawet nie będzie próbował. Zbyt duże ryzyko.

 

Dla kogoś, kto analizuje branżę od dłuższego czasu, dzisiejszy stan nie jest żadnym zaskoczeniem. Wiadomo było, że tego typu biura będą bankrutować. I to właśnie w tym roku! Przypomnę tylko to, co napisałem już w grudniu:

 

Niezależnie od tego, co ogłaszają biura, ostatnie lata nie były łatwe, a najbliższy rok będzie jeszcze trudniejszy. Nie wszystkie czynniki da się przewidzieć i precyzyjnie określić, ale jedno na pewno wiadomo. Może to być bardzo ciężki rok! Owocujący w duże kłopoty finansowe, łącznie z plajtami. Całość: „Turystyka 2012”.
 

Bankructwa biur podróży wpisane są w logikę ich działania. Jak może być inaczej jeśli rentowność branży wynosi 1,3 proc.! A takie właśnie dane mamy za ostatnie trzy lata działalności największych polskich touroperatorów wyspecjalizowanych w turystyce czarterowej.

 

Może warto zadać jeszcze jedno pytanie. Kto i po co prowadzi przedsiębiorstwa o tak niskiej rentowności? Przecież lepszą inwestycją są obligacje. Bez ryzyka i bez wysiłku. Gdzie i z czego, w rzeczywistości czerpią dochód uzasadniający prowadzenie nierentownego biznesu? Trochę o tym już było na tym blogu. O powiązaniu polskich biur z kapitałem z takich krajów jak Tunezja czy Egipt, np. tu: „Prawda o biurach podróży”. Możliwości jest kilka:

 

Prowadzenie nawet przez lata, nawet bardzo dużego i nierentownego biura czarterowego, tylko po to, żeby zarabiać na dodatkowych usługach świadczonych swoim klientom. Przykłady?

 

Wycieczki fakultatywne, czyli system w którym zagraniczny partner (to on na miejscu organizuje takie wycieczki) płaci prowizję polskim właścicielom od każdej obsłużonej osoby. A właściciele mają drugą, niezależną firmę, zarejestrowaną np. na Cyprze. Polskie biuro upadnie zostawiając długi i wściekłych klientów, ale firma cypryjska przyniesie spory dochód. Analogicznie można robić z lotniczymi liniami czarterowymi i sprzedawać bilety samemu sobie.

 

Albo dopłaty do ostatniej doby. Wykwaterowanie o 12.00 (zgodnie z umową i systemem doby hotelowej), ale wylot o 23.00. Klienci chcą przedłużyć pobyt w hotelu. Nie mogą jednak  zrobić tego samodzielnie w recepcji hotelowej ponieważ biuro ma na to monopol. I zarabia na tym.

 

Jest jeszcze jedna możliwość, ostateczna. Doprowadzić firmę do bankructwa, wcześniej wyprowadzając z niej pieniądze. Jest to prosty sposób na podniesienie rentowności.

 

Wszystkie ostatnie wydarzenia może wreszcie obudzą odpowiednie organy państwowe. Jeśli masowa turystyka jest tak niebezpieczną i wrażliwą społecznie dziedziną, to może powinna znaleźć się pod nieco większym nadzorem. Jeśli ja wiedziałem, że właściciel Alba Tour niegodna zaufania postać, mająca problemy prawne w swoim kraju, to nie była to żadna wiedza tajemna. Może zawczasu trzeba było się temu przyjrzeć. Straty byłyby dużo niższe. Jest kilka słynnych w branży postaci, które od lat krążą wokół tematu, doprowadzając do upadku kolejne biura. Za ich „profesjonalizm” rachunki płaci cała branża, rzesze turystów i budżet państwa.

Upadł Sky Club!

Gorąca informacja sprzed chwili – zbankrutował Sky Club. Wieść właśnie obiega ludzi z branży. Oficjalne pismo z wnioskiem o upadłość zarząd spółki złoży jutro rano. Kto kupił wycieczkę w tym biurze, musi zmienić wakacyjne plany.

 

Sky to duże biuro. Początkowo było spółką zależną od Triady (wówczas największego polskiego touroperatora). W wyniku kłopotów finansowych Triada zakończyła działalność, a jej klientów i markę przejął właśnie Sky Club. Nie wiadomo jeszcze ile osób straciło pieniądze i szanse na wakacje. Nie wiadomo czy na pokrycie długów i strat wystarczą dwie gwarancje ubezpieczeniowe biura na łączna kwotę 25 mln zł. Można podejrzewać, że kwota ta będzie stanowczo za niska.

 

Straty branży będą spore. To początek sezonu! Takie wydarzenie raczej ostudzi zapał do zakupów. Wydarzenie niestety wstrząśnie rynkiem.

 

Fakt ten, podobnie jak wcześniejsze bankructwa Orbisu i Selectoursa pokazują dobitnie jak trudnym biznesem jest turystyka oparta na czarterach. Niska rentowność (1-2 proc.) w połączeniu z dużym ryzykiem tworzą miksturę, która raz na jakiś czas okazuje się być mieszanką wybuchową.

Trochę więcej na ten temat >>>

Uważajcie na dziennikarzy!

Po raz kolejny, przychodzi mi komentować przedziwne gazetowe opinie. Dziś popis dała „Rzeczpospolita”. W dodatku ekonomicznym pojawił się artykuł pod wielce wymownym tytułem „Największe biura mają się dobrze, uważajcie na małe”.

Opinia mająca niewiele wspólnego z prawdą, znajduje się już w pierwszym akapicie. Oto ten fragment:

Wąska grupa liderów z zyskami, reszta branży per saldo na stratach – tak wygląda polski rynek firm zajmujących się zagraniczną turystyką wyjazdową.

Całkowicie nie zgadzam się z takim ujęciem tematu. Mamy dobry czas dla niewielkich, szczególnie niszowych biur; takich, które nie zabijają się w konkurencji o cenę. Dla biur organizujących wyprawy egzotyczne, wycieczki szkolne czy turystykę biznesową. W żadnym wypadku nie można postawić tezy, że średni i mali touroperatorzy są w złej sytuacji finansowej! Niby na jakiej podstawie robi to cytowana przez gazetę firma InfoService?! Finanse polskich biur nie są transparentne. Ani małych, ani dużych! Więcej na ten temat tu: Jak to się robi, czyli kto dotuje polskie biura?

Jaki błąd popełnia „Rzeczpospolita”? Opiera cały materiał na kryterium obrotu. W rankingu tym, pierwsza dziewiątka biur, to przedsiębiorstwa wyspecjalizowane w turystyce czarterowej. Specyfiką tego segmentu jest bardzo duży obrót i mała rentowność (na poziomie zaledwie 1-3 proc.! Gazeta pisze o „całkiem dobrej rentowności 1,33 proc.”!). Towarzyszy mu duże ryzyko, zarezerwowane wyłącznie do tej części branży. Pokrótce przypomnę tylko to, o czym pisałem już na tym blogu, chociażby w tekście Turystyka 2012. Największe biura, na loty czarterowe podpisują  sztywne umowy. Czy samolot poleci pełny czy w połowie pusty, zapłacić trzeba. Hotele też są często na gwarancji, to znaczy, że płaci się za nie z dużym wyprzedzeniem. Jeśli się tego nie sprzeda, tworzą się ogromne straty. Do tego dochodzi wyjątkowo trudny rynek. Podstawowym kryterium klientów jest cena. Efektem jest zabójcza konkurencja i oferty na granicy opłacalności. Nawet niewielkie, nieprzewidziane koszty, stwarzają perturbacje, zagrażające egzystencji biura.

Wcale nie jest tak, że „największe biura mają się dobrze”. Jeden z liderów rynku, żeby funkcjonować, bierze kredyty bankowe pod zastaw nieruchomości swoich agentów! O innych wiadomo, że nie płacą swoim zagranicznym kontrahentom. Prawda o biurach podróży jest znacznie bardziej złożona niż przedziwne opinie drukowane w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”.

Również dotychczasowe doświadczenia pokazują coś zupełnie przeciwnego. Jakie biura padały zostawiając turystów na lodzie? Duże! Ostatnio Orbis (Dlaczego upadł Orbis Travel) i Selectours (wrzesień 2010). Ale też kilku touroperatorów ze ścisłej czołówki otarło się o finansową katastrofę. Wszyscy słyszeli o Triadzie (do niedawna lider polskiego rynku), ale olbrzymie zmiany wymuszone sytuacją finansową przeszedł też jeszcze jeden duży touroperator – w tym przypadku wszystko zrobiono bardzo dyskretnie.

W środku sezonu wakacyjnego, na granicy płynności był bardzo duży touroperator. Na wczasach były rzesze turystów. Kolejne tysiące czekały na wyjazd. Nikt nie podejrzewał, że ich wakacje wiszą na włosku. Znalazł się ktoś, kto przekazał większe pieniądze. Po cichu zmieniono prezesa, i tyle. Dzięki temu gazety nie napisały o największym bankructwie w historii polskiej turystyki.

Właściwie to nie wiem czym tłumaczyć aż taki stopień braku dziennikarskiego profesjonalizmu. Pisze to ktoś, kto nie zna branży? Ktoś, kto nie przykłada się do pracy i nie chce mu się zadać trudu, by uważniej przestudiować temat? Obserwuję takie dziennikarskie rewelacje od kilku lat. Wygląda to na artykuły pisane na kolanie, szybko i niestarannie. Wystarczy zapytać kila osób i z wypowiedzi skomponować jakiś materiał o nośnym tytule. I wszystko! Nieważne ile to ma wspólnego z rzeczywistym obrazem omawianego zagadnienia.

Więcej na ten temat: Prawda o biurach podróży

PS. Tekst ten dotyczy touroperatorów. Sytuacja biur agencyjnych to zupełnie inny temat.

Prawda o biurach podróży

Po spektakularnych bankructwach Orbisu i Selectoursa, zadzwonił do mnie jeden z popularnych dziennikarzy telewizyjnych. Spytał: „Panie Krzysztofie, tak między nami, które biuro następne?”. Niechętnie, ale dałem wtedy wciągnąć się w te spekulacje. Dziś już nie popełniłbym tego błędu. Wiem, że sytuacja finansowa dużego touroperatora to jedno, a bankructwo to drugie. Ekonomicznie, tak zwane, renomowane polskie biura podróży, nie są w najlepszej sytuacji. Niezależnie od tego, co ogłaszają i czym się chwalą, ostatnie lata wypadły słabo. Dla niektórych organizatorów na tyle nieciekawie, że musiały poszukać pieniędzy na zewnątrz. Bez nich ogłosiłyby bankructwo.

Jak to się robi, czyli kto dotuje polskie biura?

Mechanizmów jest kilka. Po pierwsze zarejestrowane u nas w kraju firmy organizujące masowy wypoczynek, często powiązane są organizacyjnie i finansowo z zagranicznymi podmiotami. I tak, jest kilka biur, które powstały i działają dzięki funduszom z krajów arabskich. Najprościej może wyglądać to tak:

Ktoś, np. w Tunezji jest właścicielem kilku hoteli, a może jeszcze paru innych biznesów. Polska to duży i chłonny rynek, więc jakiś członek rodziny zostaje oddelegowany do Warszawy, żeby tu uruchomić biuro i przysyłać klientów. Z czasem firma się rozrasta. Zaczyna robić też Egipt, Grecję i Bułgarię… Ale klucz do sukcesu dalej stanowi Tunezja. W czasach dobrej koniunktury wszystko się pięknie kręci, biuro utrzymuje się samo i nawet coś tam zarabia, ale jak przychodzi kryzys, rozrośnięte struktury nie są w stanie zarobić na siebie. Co wtedy, ogłosić plajtę? Nie, wtedy hotele w Tunezji dokładają do polskiego biznesu. W nadziei, że za rok czy dwa koniunktura wróci.

Można też i inaczej. Polskie biuro przez całe lato wysyła turystów do Grecji. A na koniec sezonu, wcale nie ma ochoty zapłacić greckim kontrahentom. Hotelarze nie dostają należnych im środków, a greckie biura pieniędzy za całą miejscową obsługę. W ten sposób polski touroperator „tnie koszty”. Niemożliwe? Możliwe, możliwe. Niedowiarków mogę poznać z właścicielem greckiego biura, któremu nie zapłacono. Próbował szukać pomocy w Polskiej Organizacji Turystycznej, próbował różnych dróg. Została mu tylko droga sądowa. Trochę to potrwa, nie wiadomo czym się skończy, może wcześniej on zbankrutuje. To nic. Najważniejsze, że turyści jeżdżą dalej i są zadowoleni.

Ciekawie wygląda podobny mechanizm z jednym z krajów arabskich. Polskie biuro co roku nie reguluje części należności. Ma zapłacić za hotele np. milion dolarów, a płaci tylko 700 tys. Powstaje spór, a po nim ugoda. Nasze biuro mówi: zapłacimy tyle i koniec, ale za to w następnym roku znowu przyślemy wam klientów. Bierzecie to i zgoda, albo nie dostaniecie nic. I biznes jakoś się kręci. Oczywiście do czasu. Sęk w tym, że nikt, nawet mocno zorientowany w branży, nie jest w stanie stwierdzić kiedy może nastąpić kres tej gry.

Podane wyżej przykłady nie są niczym szczególnym. Można powiedzieć, że przedsiębiorczość jak każda inna. Podałem je tylko po to by pokazać, że w tej branży nie ma prostej drogi między kondycją finansową, a ryzykiem bankructwa.

Onet informuje, że znany płocki przedsiębiorca może wykupić udziały w Triadzie. W ten sposób agencyjne biuro Urlopy.pl zainwestowałoby w jednego z największych polskich touroperatorów. Być może mamy podobny mechanizm do tych, które miały miejsce wcześniej. Albo do transakcji dojdzie i Triada przetrwa (przypadek biura BeeFree uratowanego przez Rainbow), albo inwestor się wycofa, i wtedy…

Póki co, agenci spokojne sprzedają ofertę Triady. Jeśli Urlopy.pl zasilą biuro kwotą ponad 40 mln zł, może pozwolić to firmie wejść na giełdę i wrócić na pozycję lidera rynku. Mechanizm ten jest zresztą zgodny z ogólnoświatową tendencją. Pionowa konsolidacja na linii hotel-przewoźnik-touroperator-agent to sposób na sprostanie wymaganiom coraz trudniejszego rynku.

Rok temu ktoś zrezygnował z przejęcia Selectoura, a duży fundusz inwestycyjny zdecydował się nie dokładać więcej do Orbisu. I oba biura musiały ogłosić upadłość.

Dwa lata temu, w środku sezonu wakacyjnego, na granicy płynności był bardzo duży touroperator. Na wczasach były rzesze turystów. Kolejne tysiące czekały na wyjazd. Nikt nie podejrzewał, że ich wakacje wiszą na włosku. Znalazł się ktoś, kto przekazał większe pieniądze. Po cichu zmieniono prezesa, i tyle. Dzięki temu gazety nie napisały o największym bankructwie w historii polskiej turystyki.

Zobacz też: Czy biura podróży oszukują?

Bankructwo biura i MSZ.

Minęło kilka dni i wrzawa ucichła. O bankructwie Selectoursa pamiętają już tylko poszkodowani turyści i pracownicy biur podróży. Chciałbym zwrócić uwagę na te aspekty związane z upadkiem biura, które do tej pory były pomijane.

 

Dzisiaj pierwsza kwestia, dotycząca oczekiwań względem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W kolejnym tekście napiszę o wyjątkowej sytuacji, w jakiej znaleźli się rezydenci bankrutującego biura.

 

W ubiegłym tygodniu dziennikarze wielokrotnie rozmawiali z ministrem Sikorskim. Pytano go o wiele rzeczy. Głownie o bieżące, gorące polityczne fajerwerki. Nie dostrzegłem natomiast by domagano się od ministra relacji na temat akcji pomocy polskim turystom. Może to przeoczyłem. Jeśli tak, to będę wdzięczny za informacje.

Przecież to obowiązek rządu by dbać o obywatela polskiego, który za granicą, nie ze swojej winy, znalazł się w trudnej sytuacji.

 

Co może się zdarzyć kiedy biuro zbankrutuje? Co działo się przy dotychczasowych plajtach?

 

·   Turyści wyrzucani są z hoteli mimo tego, że hotele są z góry zapłacone lub przynajmniej zaliczkowane.

·   Turyści mogą mieć trudności z odzyskaniem pieniędzy za zakupione na miejscu wycieczki fakultatywne i inne dodatkowe świadczenia.

·   Hotele zajmują w depozyt bagaże turystów lub „aresztują” samych turystów, informując, że dopóki ci nie zapłacą za pobyt, nie będą mogli opuścić hotelu. To już coś, co przypomina porwanie, a przynajmniej bezprawne pozbawienie wolności.

 

Skąd się to bierze? Niektórzy hotelarze postępują według zasady: biuro zbankrutowało, to turysty już nikt nie obroni i dlatego można z nim zrobić co się chce. Kto może pomóc? W takiej sytuacji już tylko polska ambasada!

 

Dlatego moim zdaniem, w przypadku bankructwa biura podróży, pierwszą instytucją, która powinna zabrać głos musi być Ministerstwo Spraw Zagranicznych. To ono powinno wydać oświadczenie, że wszyscy polscy obywatele, którzy znaleźli się w takiej sytuacji są pod opieką naszych placówek dyplomatycznych. I dobrze by było gdyby ta opieka rzeczywiście istniała. A rolą mediów jest by tego dopilnować.

Plajty kolejnych biur podróży

Temat przewodni dnia to „zła sytuacja większości polskich biur podróży”.

 

„Rzeczpospolita”, było nie było, poważna i opiniotwórcza gazeta, straszy:

 

Na wczorajszym bankructwie biura podróży Selectours może się nie skończyć, bo większość firm sprzedających zagraniczne wycieczki ma kłopoty finansowe.

 

Plajty zawsze były i zawsze będą. Ktoś, kto pisze, że „możliwe są kolejne bankructwa biur podróży” niczym nie ryzykuje. Oczywiście są możliwe, tak jak możliwe są kolejne powodzie i kolejna mroźna zima. Touroperatorzy mogą padać tak samo dziś, jak w poprzednim roku i kilka lat temu. Zeszłego lata, w szczycie sezonu na włosku wisiał bardzo duży polski organizator wycieczek. Sytuacja była dramatyczna. Na szczęście ktoś zainwestował duże pieniądze ratując sytuację i wakacje tysięcy Polaków. Nie przypominam sobie jednak by jakakolwiek gazeta pisała wtedy co się święci. Nie przypominam sobie by eksperci i analitycy ostrzegali turystów. Z wyjątkiem niewielkiej grupy osób nikt niczego nie podejrzewał. Podobnie jak w przypadku bankructwa Selectoursa. Dlaczego? Bo tego nie widać! Bo analiza całej branży nie powie nam nic o sytuacji konkretnego biura!

 

Dlatego wnioski jakie wyciąga „Rzeczpospolita” z raportu wywiadowni gospodarczej Dun & Bradstreet uważam za mało zasadne. Otóż według tych badań „aż 39 proc. z prawie 1,5 tys. przebadanych polskich biur podróży jest w bardzo złej sytuacji ekonomicznej”. I co to oznacza dla turysty? Moim zdaniem nic. Nikt nie przewidywał upadku Selectoursa, a biuro to upadło. Teraz znajdzie się wielu, którzy zaczną mówić, że „możliwe są” kolejne upadki, a tymczasem może nikt nie zbankrutuje. W takiej sytuacji, dobrze by było, gdyby upadł dziennikarz piszący ten artykuł. Jeśli nie na głowę, to przynajmniej na d..pę.

 

Po co nam analiza 1,5 tys. polskich biur? Wolałbym zobaczyć dane dotyczące tylko dziesięciu czy piętnastu, ale tych największych. Alfa Star, Exim Tours, Itaka, Triada, Rainbow, Scan Holiday, Sun&Fun, Ecco Holiday, Bee Free, Orbis, Neckermann, Oasis, Wezyr. I proszę szanownego eksperta, oto pytanie: Jaki procent z nich jest w „bardzo złej sytuacji”? Ktoś potrafi powiedzieć? Nie? Szkoda, bo to tu byłaby prawdziwa odpowiedź dotycząca sytuacji branży. Tu byłaby istotna informacja dla turystów. Przecież ci korzystają z oferty głównie tych biur i to ich ewentualne kłopoty są niebezpieczne dla klientów.

 

Kogo badano w gronie 1,5 tys. biur? Może również małe biura agencyjne? Te rzeczywiście często są w słabej sytuacji. Dlaczego? Ponieważ jest ich zbyt wiele. Ciągle pojawiają się nowe, jak grzyby po deszczu. Ktoś pojedzie na wakacje parę razy i wpada na pomysł, że biuro to jest to. Agencję łatwo otworzyć. Trudniej ją utrzymać, a jeszcze trudniej na niej zarobić. Rynek jest już nasycony. Dwa lata temu, kiedy był szczyt koniunktury, jakoś tam szło. Dziś, kiedy klientów jest mniej, agenci narzekają.

 

Powtórzę więc raz jeszcze. Możliwe, że popełnia się błąd metodologiczny. Analizuję się sytuację 1 500 podmiotów, kiedy tak naprawdę, dla turysty kupującego zagraniczne wczasy, istotna jest sytuacja piętnastu największych. W wyniku tego możemy otrzymywać nieadekwatny obraz.

 

A jak jest naprawdę? Nie wiem. Oczywiście mam pewną wiedzą, dotyczącą poszczególnych biur. Jeden z czołowych organizatorów wziął olbrzymi kredyt żeby zacząć ten rok. Drugi podobnie, a do tego, po nieudanym poprzednim sezonie nawet nie zapłacił niektórym zagranicznym kontrahentom. Inny ma długi u hotelarzy. Zobaczymy co z tego wyniknie. Nie dramatyzuję bo wiem też, że w polskiej turystyce tak jest. Ci najwięksi często mają jakieś zobowiązania. I od lat funkcjonują. Ale oczywiście, ten rok jest trudny. Szczególnie wiosna (katastrofa smoleńska, wulkan, powódź, wybory). Za to lato było super. Ceny wysokie i wszystko się sprzedawało. Zobaczymy jaka będzie jesień. Oby ciepła i spokojna.

 

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén