Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Polityka i turystyka (Strona 1 z 2)

Choroba holenderska i wojna na Ukrainie

Tekst ten zacząłem pisać 1 marca, jako jeden z rozdziałów nowej książki. Początkowo nie chciałem publikować go na blogu. Zmieniłem zdanie pod wpływem dziesiątków komentarzy jakie na kilku facebookowych forach wywołał post sprzed paru dni (Co z turystyką?). Widać z nich jak bardzo żyjemy tym tematem, jak jest ważny. I jak ciężko nam zrozumieć to, co się wydarzyło. Dlaczego wojna?! Po co, na co?! Przez jednego człowieka?! Mam nadzieję, że tych kilka zdań rzuci nieco światła na ten problem.

Choroba holenderska

Dotyczy gospodarki. Pojawia się wtedy, gdy kraj tak bardzo skupia się na eksploatacji surowców, że zapomina o pozostałych gałęziach przemysłu. Rozwija się, gdy energia państwa koncentruje się na jednym obszarze, na kopalniach i odwiertach. Angielski termin dutch disease wprowadził w 1977 r. tygodnik „The Economist”, opisując gospodarcze konsekwencje odkrycia dużych złóż gazu ziemnego w Holandii.

Choroba ta charakteryzuje się brakiem równomiernego rozwoju i prowadzi do regresu gospodarczego. Blisko stąd do innego zjawiska zwanego „klątwą surowcową” lub „paradoksem bogactwa”, w ramach którego, kraje pomimo posiadania dużych złóż surowców, charakteryzują się niskim poziomem rozwoju gospodarczego. Innymi słowy, eksploatują bogactwa naturalne, ale nie potrafią przełożyć tego na dobrobyt obywateli. Przykładem są tu takie państwa, jak Meksyk, Wenezuela i Rosja.

Co istotne, łatwo przychodzące pieniądze wykoślawiają nie tylko ekonomię (zapóźnienie całych sektorów gospodarki), ale psują też standardy społeczne (korupcja i nierównomierny podział dóbr).

To, co właśnie dzieje się z Rosją jest przykładem tego typu zjawisk. Olbrzymia gotówka z eksportu surowców energetycznych, w dobrze pomyślanym państwie, wywołałaby szereg pozytywnych procesów w wielu obszarach, od rozbudowy infrastruktury, przez ochronę zdrowia po rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Moskwa skupiła się jednak na umocnieniu władzy i przebudowie armii; lekceważąc cały szereg obowiązków nowoczesnego państwa. Zamieniła się w niezbyt pociągającą krzyżówkę stacji benzynowej z czołgiem. Żyła z gazu i straszyła wojną. Nie miała innej propozycji. Nic, czym mogłaby przekonać do siebie, wzbudzić sympatię i zachęcić do naśladownictwa. Żadnej oferty cywilizacyjnej, którą chcielibyśmy zaimportować. Tylko strach i uzależnienie od rur z paliwami. Chore państwo, niedorosłe do warunków dwudziestego pierwszego wieku.

Kilka dni wojny z Ukrainą bezwzględnie obnażyło tę prawdę. Ukazała nam się armia słabsza niż spodziewaliśmy się zobaczyć. Miejscami żołnierze mizerni, słabo wyszkoleni i nieświadomi tego, co robią. Nie ma w ogóle mowy o społeczeństwie obywatelskim, za to jest totalna indoktrynacja, cenzura i są drakońskie kary za mówienie prawdy.

Winą za nieszczęście obarczamy Putina, dywagując nad stanem jego psychiki. Tym samym, zbyt łatwo abstrahujemy od istoty kraju, od mechanizmów nim rządzących. Nie zaryzykuję zbyt wiele twierdząc, że do konfliktu dojść musiało. Musiało, bo wojna (lub straszenie nią) była jedyną drogą, którą Moskwa mogła wypracowywać taką pozycję w Europie, na jakiej jej zależało. W to inwestowała, tę zdolność rozwijała. Kreml potrzebuje mocno osadzić się w Europie, bo stąd czerpie kapitał, technologie i cywilizacyjne wartości. Potrzebuje Zachodu również jako przeciwwagi dla Chin. Najlepsze dla Moskwy jest balansowanie pomiędzy tymi dwoma biegunami. Rosja na obrzeżach Europy jest bardziej podatna na naciski, wypchnięta poza nawias, stanie się całkowicie zależna od Pekinu. Uderzając na Ukrainę, Putin rozpoczął walkę o miejsce na kontynencie. Zdobyć je może tylko kosztem swoich sąsiadów (w tym i Polski!). Stąd ta wojna.

Stąd też wielkie obawy w Mołdawii, niedużym kraju, pozbawionym ochrony NATO i Unii Europejskiej. Moi znajomi z Kiszyniowa obawiają się, że ich ojczyzna może być kolejnym celem rosyjskiego ataku.

Patrząc z historycznego punktu widzenia, to Rosja była ważną, wręcz podstawową częścią panującego na kontynencie ładu wtedy, gdy obejmowała tereny Europy Środkowo-Wschodniej. To cały XIX wiek, aż po pierwszą wojnę światową. Gdy przez odradzającą się Polskę, w wyniku wojny 1920 roku, została odrzucona daleko na wschód, to wypadła poza margines europejskiego układu sił i współpracy. Wróciła do niego w 1939 roku, zajmując wschodnią część II Rzeczpospolitej. To prosta zależność. Rosja odsunięta gdzieś w okolice granicy Rzeczpospolitej Obojga Narodów gwałtownie traci na znaczeniu. Rosja ulokowana nad Bugiem i Wisłą staje się ważną częścią europejskiego ładu, współtworzy go i uczestniczy w rządzeniu kontynentem. Wtedy staje się najważniejszym partnerem Niemiec i Francji. O to właśnie gra Moskwa!

Mamy więc motyw. Potrzebna była jeszcze sposobność. Tę zapewniły pieniądze z Zachodu. I tu wracamy do „choroby holenderskiej”. W jej wyniku pojawia się nie tylko regres gospodarczy. Kolejnym skutkiem może być nadzwyczaj optymistyczne szacowanie swoich możliwości. Mam pieniądze, łatwo mi przychodzą, więc porywam się na rzeczy kosztowne, z fantazją, na granicy możliwości. Jeśli się nie uda i wszystko stracę, to nic, przecież ropa i gaz przyniesie kolejne fundusze. Na tej zasadzie Emiraty Arabskie budują Dubaj, a Rosja rozpoczyna wojnę. Duża kasa dała Kremlowi duże możliwości. Każda importowana baryłka ropy, każdy wagon węgla, przybliżał Putina do wojny. Łatwo zarobione pieniądze przyniosły tragiczne skutki. Dla Ukrainy, ale i dla Rosji.

Zobacz też: Ukraina

Co z turystyką?

Wojna zawsze zastaje nas w trakcie czegoś. W trakcie nauki, rozwoju firmy, budowy domu, koszenia trawy, skręcania mebli lub wybierania sali weselnej. W moim przypadku to głównie praca. Wycieczki zostały zaplanowane pół roku wcześniej. W obecnej sytuacji, coraz bardziej realnym staje się pytanie o to, czy czas oraz pieniądze poświęcone na rezerwowanie biletów lotniczych, hoteli, reklamę i sprzedaż oferty, nie pójdą na marne? Czy nie powtórzy się historia sprzed dwóch lat? (Na ten temat zobacz artykuł: Pół roku pracy za darmo). Grupy już prawie zebrane, w niektórych brak wolnych miejsc, ale czy wyjazdy będą mogły się odbyć?! Czy polecą? Na przykład Mołdawia przewidziana na początek maja.

Sercem z Ukrainą!

Jestem w kontakcie ze znajomymi z Kiszyniowa. Boją się. Są przekonani, że ich kraj będzie kolejnym celem ataku. Obawa jest o tyle zasadna, że Mołdawia byłaby stosunkowo łatwym łupem. Kraj niewielki i słabo uzbrojony, a do tego ze sporą prorosyjską mniejszością. Ponadto nie jest w NATO, ani w Unii Europejskiej. I ma Naddniestrze, czyli separatystyczną republikę, oderwaną od Mołdawii w wyniku wojny na początku lat 90. XX wieku. W Naddniestrzu stacjonują rosyjskie wojska. Do tej pory było to całkiem sympatyczne miejsce, odwiedzaliśmy je w ramach wycieczek do Mołdawii, ale jak będzie teraz? Jak zachowają się obywatele tego pseudopaństwa? Czy rosyjscy żołnierze z Naddniestrza odegrają jakąś rolę w wojnie z Ukrainą?! Jest ich tam niewielu, ale teoretycznie mogliby uderzyć od zachodu, otwierając kolejny front. Zobacz artykuł: Naddniestrze – Lenin w Tyraspolu.

Naddniestrze, pomnik Lenina w Tyraspolu

Na razie zamknięto lotnisko w Kiszyniowie. Bo leży blisko Ukrainy i jeszcze bliżej Naddniestrza. Bo nie wiadomo co może się wydarzyć. LOT skasował połączenia do końca marca. Wprowadzono stan wyjątkowy, który ma zapobiec prorosyjskim demonstracjom i ewentualnym rozruchom na tym tle. Wszystko działa niby normalnie, hotele, restauracje i rewelacyjne największe na świecie piwnice z winem są otwarte, ale zamiast przyjmować turystów, kwaterują uchodźców z Ukrainy i wydają im posiłki.

Turyście pytają też o Gruzję. Tradycyjnie mamy sporo wycieczek. Pierwsze przewidziane na koniec kwietnia. Kolejne w maju i w czerwcu. Niektórzy dzwonią i piszą maile z pytaniami czy wyjazdy dojdą do skutku. W tym przypadku, przynajmniej na dziś, nie ma żadnych wątpliwości. Wszystko zgodnie z planem. Gruzja nie graniczy z Ukrainą. Tam nie ma żadnych problemów. Samoloty oczywiście polecą bezpieczną trasą, nad Turcją. Zobacz: Gruzja i Armenia. Informacje w związku z sytuacją na Ukrainie.

Ukraińska restauracja w Tyraspolu, Naddniestrze

Podobnie z innymi wyjazdami na Wschód, z Uzbekistanem czy Armenią. Wydaje się, że nie ma też przeszkód, żeby poleciały wycieczki do Emiratów Arabskich i Libanu.

Pod jednym z naszych postów na Facebooku ktoś napisał: „Ja nie wiem jak w takiej sytuacji można podróżować…”. Dostał sporo polubieni. Myślę, że podróżować można tak samo, jak wykłada się towar na sklepowe półki czy zawiązuje krawat idąc do pracy w korporacji albo w urzędzie. Taki zawód. Tak zarabiamy na życie i od tego, co zarobimy płacimy podatki. Co niby mielibyśmy zrobić, odwołać wszystkie wycieczki?! A co ze spektaklami teatralnymi, wystawami, koncertami i weselami? Też odwołać?! Rolnik ma nie zasiać pola, a pisarz nie wydać książki?!

Mołdawia, twierdza w Sorokach, na granicy z Ukrainą

Rozumiem, że entuzjazm może być mniejszy i  radość nie ta. Bo przecież wojna! Ale z drugiej strony, kto wie ile jeszcze wycieczek przed nami?! Wydawało się, że czas pokoju, dobrobytu i wzrostu będzie już zawsze, że zawsze będą otwarte granice. Tymczasem… wszyscy widzimy co się dzieje. Może więc właśnie, to jest najlepszy czas, by pojechać?! Teraz! Bo przyszłość różnie może się ułożyć.

Zobacz też: Ukraina oraz Parapaństwa: Naddniestrze, Górski Karabach…

Ukraina

Od tygodni obserwujemy gromadzenie rosyjskiego wojska wokół Ukrainy. Rośnie napięcie, piętrzą się dywagacje. Wejdą czy nie wejdą, a jeśli tak, to kiedy?! Dziś, 20 stycznia, kiedy piszę ten tekst, rosyjska agresja wydaje się bardzo prawdopodobna. Moskwa na Białoruś ściąga jednostki z drugiego końca kraju, znad granicy z Chinami. Dzięki temu będą mogli oskrzydlić Ukrainę. Kijów może być zaatakowany z trzech stron, niezagrożona pozostaje tylko zachodnia granica.

Rynki chyba również uwierzyły w wojnę. Spada kurs rubla, inwestorzy wycofują się z Rosji. Odbija się to również w Polsce, rosną ceny złota i srebra, znowu drożeje dolar. Jeśli rozpocznie się konflikt, osłabienie naszej waluty będzie jeszcze bardziej widoczne, co oczywiście odbije się na cenach zagranicznych wyjazdów.

Ukraińskie okno

Rosyjskie siły z Białorusi mogą zaatakować północ Ukrainy, mogą też uderzyć na Polskę. Grodno z Białegostoku oddalone jest zaledwie o 80 km! Atak z tamtego kierunku postępowałby zapewne na linii Sokółka – Białystok, bo w tych dwóch miastach mamy duże i strategiczne węzły kolejowe. A następnie trasą na Warszawę, gdzie pierwszym realnym punktem oporu mogłaby być rzeka Narew, o szerokiej i podmokłej dolinie, niełatwej do sforsowania przez oddziały wyposażone w ciężki sprzęt. W tym sensie patrzę na otoczenie mojego domu, jak na potencjalny teren walki. Gdy rozmawiam ze znajomymi, to odnoszę wrażenie, że nikt jeszcze nie myśli o tym, jak o czymś naprawdę realnym, ale po ewentualnej agresji na Ukrainę, to się szybko zmieni. Wtedy jasnym się stanie, że tak, jak po Gruzji przyszedł czas na Ukrainę, tak po Ukrainie wojna zapuka nam do okien. A przynajmniej, naprawdę na serio należy brać to pod uwagę.

Dniestr, granica mołdawsko-ukraińska. Widok na Ukrainę z twierdzy w Sorokach

Inaczej zapewne patrzą na to mieszkańcy Szczecina czy Wrocławia… Oni poza Narwią mają jeszcze zaporę w postaci Bugu i Wisły. Nas od Białorusi (dziś czytaj: Rosji) nie oddziela żadna rzeka. Obecna granica jest granicą sztuczną. Białystok i Grodno to jedna i ta sama ziemia, zawsze były w tym samym organizmie politycznym, najpierw w Wielkim Księstwie Litewskim, później w zaborze rosyjskim, następnie w województwie białostockim II Rzeczpospolitej. Jak będzie w przyszłości?!

Znając dobrze wydarzenia z przeszłości porównuję Ukrainę z Gruzją. Latem 2008 roku wybuchła krótka, pięciodniowa wojna. Jej głównym celem było skompromitowanie rządu w Tbilisi, a tym samym zablokowanie gruzińskiej drogi do NATO i Unii Europejskiej. Putin miał też cele poboczne, wśród nich między innymi wzięcie odwetu za uznanie niepodległości Kosowa. W sensie militarnym każde zwycięstwo było sukcesem. Wariant minimum to wprowadzenie na stałe rosyjskich wojsk do Abchazji i Osetii Południowej. Wariant maksimum to zajęcie całej Gruzji, może zamontowanie w Tbilisi prorosyjskiego rządu. Część się udała, część nie (na skutek interwencji Zachodu, między innymi Polski). Teraz może być podobnie. Moskwa posunie się tak daleko, jak okoliczności jej na to pozwolą, ale z całą pewnością ma jakiś cel minimum, który uzna za satysfakcjonujący.

odessa_opera_krzysztof_matys

Odessa, gmach opery

Na zakończenie warto wspomnieć o jeszcze jednym fakcie. Otóż wojna rosyjsko-gruzińska wybuchła, gdy rozpoczynały się igrzyska olimpijskie w Pekinie. Między innymi ten fakt świadczył na niekorzyść Gruzji, bowiem przywódcy państw udali się do Chin, media skupione były na święcie sportu, opinia światowa nie miała głowy do jakiegoś tam konfliktu na niewielkim skrawku Kaukazu.

Mamy zatem jeszcze jedno podobieństwo między sytuacją z lata 2008 roku, a tym co dzieje się obecnie. Niebawem igrzyska znowu zawitają do Państwa Środka. Tym razem rywalizować będą sportowcy dyscyplin zimowych. Czy to jest ten moment, którego obawiać się należy najmocniej?!

Zobacz też: Ukraińska Besarabia oraz Naddniestrze – parapaństwo pomiędzy Ukrainą i Mołdawią.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys

Lumpenturystyka

Jak donosi Gazeta Wyborcza, Krzysztof Mazur, wiceminister rozwoju, podzielił turystykę na rodzinną oraz lumpenturystykę, przekonując przy okazji, że „bon 500 plus” wesprze tę pierwszą i pomoże pozbyć się tej drugiej.

Tak to wygląda…

Abstrahując już nawet od tego, jak bardzo błądzi w swych diagnozach pan minister, to samo użycie słowa „lump”, dla zobrazowania gospodarczego wysiłku wielu przedsiębiorstw i pracy masy ludzi, jest czymś – delikatnie rzecz ujmując – niestosownym. W związku z czym zaraz zapewne rozpocznie się kolejna burza na linii: branża turystyczna – Ministerstwo Rozwoju. Co o tyle mnie nie zaskakuje, że od tygodni już, wypowiedzi przedstawicieli tego resortu układają się we w miarę klarowny obraz, pod tytułem: „Mówimy i robimy, co chcemy, no i co nam zrobicie?!”.

Mam nadzieję, że nie trzeba będzie deklarować w urzędzie tego, czy uprawiamy rodzinną, czy też może – o zgrozo – lumpenturystykę.

Odsyłam Państwa do wcześniejszych artykułów, które rzucają sporo światła i na poczynania Ministerstwa Rozwoju, i na sytuację w branży:

Biura podróży i koronawirus. To, co najważniejsze!

Pół roku pracy za darmo.

Rząd, turystyka i syndrom gotowanej żaby.

Wnioski są takie, że nie ma co płakać nad tym, że pada deszcz. Trzeba poszukać parasola. Rząd mamy taki, a nie inny, politycy rozumieją z gospodarki turystycznej tyle, co nic, więc na własną rękę trzeba szukać ratunku. Jak? Kto mądry szybko zacznie budować kwatery lub tworzyć inny produkt, dzięki któremu, będzie mógł ściągnąć pieniądze z bonu „500 plus”. Ja już jestem w trakcie, realizuję inwestycję, na terenie której będą oczka wodne (dofinansowanie w kwocie 5 tys. zł za sztukę) oraz tanie noclegi – tak, żeby rodzina z dwójką dzieci za tysiąc złotych mogła tam spędzić tygodniowe wakacje w szczycie sezonu.

Zobacz też: Ministerstwo (nie)turystyki.

Biura podróży i koronawirus. To, co najważniejsze!

Próbujemy nagłośnić temat. Chcemy, aby jak najwięcej osób dowiedziało się o sytuacji, w jakiej znalazł się olbrzymi sektor polskiej gospodarki. Szukamy zrozumienia i wsparcia. W interesie nas wszystkich, a więc: przedsiębiorstw, pracowników, ale też turystów i polskiego podatnika. Stąd kolejny artykuł. Tym razem w skrócie, to, co najważniejsze:

1. Potrzebujemy programu pomocowego adresowanego do biur podróży, małych i dużych, organizatorów i agentów oraz – co ważne – pilotów i przewodników. Dlaczego nie wystarczy tarcza ogólna, skierowana do wszystkich przedsiębiorców? Ponieważ u nas straty wynoszą nie 25 czy 30 proc., ale niemal 100! Co więcej, obejmują swym zasięgiem pracę, którą wykonujemy od jesieni zeszłego roku, a nie tylko od marca. Więcej na ten temat w artykule: Pół roku pracy za darmo!

2. Ewentualny bon 500+ jeśli odrobinę w ogóle pomoże, to tylko niewielkiej części branży, dlatego absolutnie nie można traktować go, jako wsparcia całej turystyki. Skorzystają na nim może ośrodki noclegowe w popularnych turystycznych miejscowościach. Poza nim, bez wsparcia, pozostaną tysiące przedsiębiorstw i setki tysięcy pracowników! Tu znajdą Państwo rozmowę ze mną na ten temat: Bon turystyczny to propaganda.

3. Warto pomóc polskim biurom podróży, ponieważ jest to przyszłościowy sektor gospodarki. Przez ostatnie lata, każdy kolejny rok był rekordowy, nasza branża notowała duże wzrosty. Za rok czy dwa znowu będziemy odprowadzać podatki i zatrudniać, a to opłaci się wszystkim obywatelom. Z punktu widzenia państwa, jest to inwestycja.

4. Jeśli nie dostaniemy pomocy, to w nasze miejsce wejdą biura niemieckie czy chińskie, bo tym przedsiębiorcom ich kraje dopłacą do zdobywania nowych rynków. Zagraniczne duże firmy będą transferować zyski i nie zapłacą podatków w Polsce.

5. Nasze oczekiwania wobec państwa wynikają również z tego, że w trudne położenie, w jakim teraz jesteśmy, wpadliśmy w dużej mierze dzięki takiej, a nie innej polityce rządu. Więcej o tym w artykule: Rząd, turystyka i syndrom gotowanej żaby.

6. Polska turystyka, to teraz modne hasło. Ministerstwo rozwoju promuje wakacje w kraju. I dobrze, tu też wypoczywajmy, ale mamy jednocześnie całą listę uwag:

a) Jeśli organizuję egzotyczne wycieczki, ale prowadzę biuro w Polsce, to też jestem „polską turystyką”, bo tu płacę podatki i tu zatrudniam ludzi! Dlaczego więc rząd dzieli branżę na tych, którzy skorzystają z pomocy państwa i na tych, którzy mają się cieszyć, że inni skorzystali? Stąd nasza akcja: #totezjestpolskaturystyka.

b) Nie da się przestawić popytu wyłącznie na turystykę krajową. No chyba, że zamkniemy granice na dłużej i nie pozwolimy ludziom wyjeżdżać! Chęć zagranicznych podróży jest olbrzymia. Tym, którzy promują wypoczynek w Polsce i tylko w Polsce, proponuję proste zadanie intelektualne. Skoro to jest tak dobre rozwiązanie, to zastosujmy je również w obrębie innych dóbr konsumpcyjnych. Proponuję zacząć od kawy i herbaty, pijmy tylko taką, która wyrosła w Polsce!

Oczywiście, że nie da się zastąpić Morza Śródziemnego Bałtykiem, a Armenii Augustowem. Nasi klienci w ciągu jednego roku pojadą na jedną czy dwie wycieczki zagraniczne, ale w międzyczasie wypoczywają też w Polsce. To są dwie uzupełniające się oferty i obie wymagają uwagi i troski ze strony państwa.

c) I na zakończenie. Naprawdę ktoś dziś, w połowie czerwca uważa, że wypoczynek w Polsce będzie bardziej bezpieczny? Przy tej skali zakażeń, jaką teraz notujemy w kraju i przy tym tłoku, jaki obserwowaliśmy w trakcie długiego weekendu w popularnych turystycznie miejscowościach?!

Zobacz też: Koronawirus, rezygnacja z wycieczki a ustawa o imprezach turystycznych.

Pół roku pracy za darmo! Prawdziwy obraz sytuacji w biurach podróży

W branży burza. Zaczęło się wczoraj wieczorem. Turystyczne  fora chyba nigdy nie były tak rozgrzane. Najlżejsze epitety krążyły wokół słowa „skandal”, a spora część wypowiedzi ze względu na ich mocno emocjonalny charakter, nie nadaje się do zacytowania.

Co się stało?

O godz. 19:00 odbyła się wideokonferencja z udziałem pani minister Jadwigi Emilewicz. Z jednej strony przedstawiciele branży, prezesi organizacji branżowych skupiających tysiące przedsiębiorstw, z drugiej urzędnicy Ministerstwa Rozwoju. Zapis z tego roboczego spotkania znajduje się na stronie ministerstwa, polecam obejrzeć, to wiele mówiący materiał.

Konferencja w Ministerstwie Rozwoju, 8 czerwca 2020 r.

A jeśli ktoś chce szybciej uzyskać informacje na temat tego spotkania, to polecam np. te dwa artykuły: Branżo turystyczna, giń w ciszy oraz: Emilewicz: Bon turystyczny – tak. Inna pomoc dla turystyki – nie.

W czym rzecz? Wczoraj Ministerstwo Rozwoju miało kapitalną i wyjątkową okazję wsłuchać się w głos branży, skorzystać z naszych diagnoz i pomysłów. Albo przynajmniej pokazać, że pochyla się nad problemami sektora odpowiadającego za około 1,5 mln miejsc pracy. Że interesuje się losem setek tysięcy ludzkich dramatów – osób, którym świat spod nóg ucieka, bo ich firmy bankrutują, a przez ostatnie trzy miesiące na ratowanie przedsiębiorstw wydali prywatne oszczędności.

Tymczasem co? Nic! Arogancja i buta, brak zrozumienia. Konferencja właściwie była reklamą bonu 500 plus.

Czekając na wczorajsze spotkanie i biorąc za dobrą monetę zapewnienie nadesłane z Kancelarii Premiera, że rząd pochyli się nad problemami branży, odwołaliśmy przewidzianą na dziś demonstrację w Warszawie. Już wiemy, że to był błąd.

Wygląda na to, iż rządzący liczą na to, że społeczeństwo nie zrozumie istoty rzeczy i przyjmie za pewnik, że skoro dano „500 plus”, to branża turystyczna otrzymała pomoc i po problemie.

Skoro tak, to trzeba powiedzieć, jak rzecz wygląda naprawdę. Jedna z osób prowadząca biuro podróży napisała prostą rzecz, z której ludzie spoza branży mogą nie zdawać sobie sprawy. Cytuję:

WYOBRAŹ SOBIE, ŻE PRACUJESZ CAŁY WRZESIEŃ, PAŹDZIERNIK, LISTOPAD, GRUDZIEŃ, STYCZEŃ, LUTY…….A TU PRZYCHODZI MARZEC…….I MUSISZ ODDAĆ CAŁE SWOJE WYNAGRODZENIE.

No właśnie. Jeśli komuś zamknięto gabinet fryzjerski czy siłownię, to jest to dramat finansowy, brak możliwości zarabiania przez kilka miesięcy, to jasne. Ale w przypadku biur podróży pozbawiono nas dochodu nie z trzech miesięcy licząc od kwietnia do czerwca, ale odebrano nam to, co zarobiliśmy pracując od września roku zeszłego! Od siebie mogę dodać, że co najmniej od września, bo na przykład w naszym biurze, nad wycieczkami zaczynamy pracować przynajmniej rok wcześniej.

Tak więc we wrześniu roku 2019 roku zaczynamy tworzyć produkt (wycieczkę) przewidzianą na maj 2020. To jest sporo pracy, od układania programu, poprzez wyceny, jeżdżenie i sprawdzanie hoteli, restauracji, etc., rezerwację świadczeń, po reklamę, rozmowy z klientami, podpisywanie umów, księgowanie wpłat, raporty do Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego, zgłoszenia do ubezpieczyciela i księgowość. Praca twórcza, kreatywna, ale też sporo biurokratycznych obowiązków. Koszty działania biura, pracownicy, reklamy… Licznik bije. Robimy to wszystko po to, żeby zarobić na tej wycieczce. Kiedy zarobimy? Gdy wycieczka zostanie zrealizowana, czyli w maju 2020 roku. I teraz już rozumiecie?! Maja 2020 r. nie było! To, na co pracowaliśmy od września do marca poszło na marne, straciliśmy wszystko. To tak, jakby komuś w marcu kazać zwrócić całą pensję zarobioną w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Pół roku pracy za darmo!

Ale na tym nie koniec problemów. Gdybyśmy tak po tym, jak marzec odebrał nam wynagrodzenie za pół roku, mogli pójść do domu, by płakać lub odpocząć albo zając się inną pracą. Ale gdzież tam! Trzeba przecież posprzątać, to znaczy odwoływać wycieczki, zabiegać u kontrahentów o zwrot zaliczek, po to, żeby oddać je turystom, tłumaczyć klientom, itd. Czyli dalej praca, i dalej za darmo!

By znowu użyć porównania. Wyobraźmy sobie firmę budowlaną, w której ktoś zamówił budowę domu, zapłacić miał na koniec, odbierając obiekt. Tuż przed odbiorem, gdy wszystko było już niemal gotowe, przyszła powódź i dom zniszczyła. Zamawiający oczywiście nie płaci. Firma budowlana nie tylko, że nie dostanie ani grosza za całą pracę, to jeszcze zalega pieniądze dostawcom materiałów użytych do budowy i na swój koszt musi posprzątać bałagan. Tak właśnie wygląda sytuacja biur podróży.

Zobacz też: Rząd, turystyka i syndrom gotowanej żaby.

Nie jest to wyłącznie nasz problem. Jesteśmy powiązani siecią zależności. Pracowali dla nas piloci i przewodnicy, oni również od miesięcy pozostają bez żadnego dochodu. W dramatycznej sytuacji jest sektor transportowy, bo wycieczki przecież jak nie jeździły, tak dalej nie jeżdżą.

Na kryzysie straciło mnóstwo przedsiębiorstw. Ale proszę porównać dane. Straty w biurach podróży, to nie 25 czy 50 procent, ale w okolicach 100!

Dlatego na wczorajszym spotkaniu apelowaliśmy do pani minister Emilewicz o dedykowany naszej branży program pomocy sektorowej. Usłyszeliśmy, że program już niebawem będzie i nazywa się „500 plus”. Naprawdę! Zdaniem szefowej Ministerstwa Rozwoju ten bon ma dać pracę pilotom wycieczek zagranicznych, przewodnikom pracującym w Polsce z grupami obcokrajowców, hotelom w dużych miastach, firmom transportowym, agentom i doradcom turystycznym oraz takim biurom, jak nasze, zajmującym się wycieczkami egzotycznymi. Śmiać się czy płakać?!

Zobacz: Ministerstwo (NIE)turystyki.

Na zakończenie raz jeszcze, bo to ważne:
WYOBRAŹ SOBIE, ŻE PRACUJESZ CAŁY WRZESIEŃ, PAŹDZIERNIK, LISTOPAD, GRUDZIEŃ, STYCZEŃ, LUTY…….A TU PRZYCHODZI MARZEC…….I MUSISZ ODDAĆ CAŁE SWOJE WYNAGRODZENIE.

Czy będziemy protestować, urządzać demonstracje? Nie wiem. Jest jeszcze jakaś iskierka nadziei, że może Senat zajmie się naszą sprawą, że może premier się obudzi i naprawi to, co zepsuła pani minister Emilewicz. Natomiast z całą pewnością czekać już nie ma na co!

Rząd, turystyka i syndrom gotowanej żaby. Czas na konkretną pomoc!

Kolejne artykuły tego bloga, licząc od marca, układają się w coś w rodzaju turystycznego dziennika epidemii. Analizując na bieżąco, w kolejnych tygodniach, miałem różne koncepcje i przemyślenia. Najpierw dość spokojnie, przypominałem, że to nie pierwszy duży kryzys w naszej branży, a jeśli przetrwaliśmy tamto, to i teraz damy radę (zobacz na przykład: Sytuacja w branży turystycznej). Później robiło się coraz mniej optymistycznie.

Teraz, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, to odnoszę wrażenie, że branża turystyczna padła ofiarą taktyki salami. Obcinano nam biznes i naszą pracę niewielkimi kawałkami, plasterek po plasterku, pozostawiając w złudzeniu, że ten właśnie odcięty będzie już ostatnim. Ile liczył sobie jeden plaster? Dwa tygodnie, ponieważ decyzją premiera, o tyle właśnie przedłużano zamknięcie granic i zakaz lotów. Co również ważne, robiono to z dnia na dzień, z zaskoczenia, trzymając całą branżę w permanentnej niepewności. Dlaczego tak? No właśnie po to, żebyśmy trzymali się złudnej nadziei, że może już za dwa tygodnie wrócimy do pracy.

A jakie byłyby reakcje gdybyśmy w połowie marca usłyszeli komunikat rządowy, że przynajmniej do końca czerwca żadnej międzynarodowej turystyki nie będzie? Szok, sprzeciw, gwałtowne załamanie nastrojów? Pewnie tak. No i zapewne jeszcze jedno: decyzje o zamykaniu biznesów i wyrejestrowywanie działalności, bo w przypadku części firm, taniej byłoby zakończyć działalność i poczekać na lepsze czasy, niż dokładać do biznesu wyprzedając prywatny majątek. Czy czujemy się oszukani? Wielu z nas pewnie tak. Wnioskuję to na podstawie rozmów oraz lektury forów dyskusyjnych naszej branży.

Spróbowałby ktoś zrobić tak z górnikami! Na kilka miesięcy wstrzymać pracę kopalń (i oczywiście też pensje!). Dopiero by się działo.

Czy ja czuję się oszukany? Tak. Na początku dawałem duży kredyt zaufania, uważałem, że w trudnej sytuacji należy wykazać się zrozumieniem, ale teraz, z perspektywy czasu, niektóre nieczyste zagrywki są aż nadto widoczne i nie sposób udawać, że się ich nie widzi. Tym bardziej, że ich skutki finansowe są nad wymiar bolesne.

Podam jeden przykład. Chodzi o linie lotnicze. Gdyby rząd w marcu wydał komunikat, że granice będą zamknięte, na przykład do końca czerwca, to żadna z linii lotniczych nie mogłaby żądać od nas dopłat do biletów wcześniej zaliczkowanych. Nie mogłaby, bo byłoby jasne, że lotów nie będzie można zrealizować. A tymczasem, w sytuacji stworzonej przez nasz rząd, powstały warunki idealne do wyciągania pieniędzy. Mechanizm działał tak. Jeszcze przed pojawieniem się epidemii biuro podróży wpłaciło depozyt za zarezerwowane bilety lub podpisało umowę z obowiązkiem zapłaty kary finansowej, jeśli anuluje rezerwację. Na miesiąc przed wylotem, a w innych liniach na 21 dni przed, zgodnie z warunkami umowy, przychodzi czas na dopłatę całości ceny biletów. Biuro podejrzewa, że lot nie będzie mógł się odbyć, że granic jeszcze nie otworzą, ale jako, że oficjalnej decyzji rządu nie ma, to biuro stawało przed wyborem: albo dopłacić całość i liczyć, że kiedyś linia lotnicza te pieniądze zwróci, albo nie płacić i wtedy stracić depozyt lub ponieść karę umowną. Z punktu widzenia biura podróży dobrego wyjścia nie było, traciło tak czy inaczej. Jedynym ratunkiem było skorzystanie z możliwości dawanej przez linie, w postaci przenoszenia tych rezerwacji wraz z opłatami na późniejsze terminy. Ale na kiedy, jeśli dalej nie było jasne kiedy zaczniemy latać? Przenosiliśmy więc na jesień, która wydawała się w miarę bezpieczna oraz na przyszły rok. Tyle, że w tym rozwiązaniu nasze pieniądze nadal zostawały u przewoźników. Pieniądze za loty, które się nie odbyły! Co będzie jeśli te linie zbankrutują? W jakiej sytuacji znajdą się wtedy biura podróży?!

To, co w ciągu kilku miesięcy zrobione z branżą turystyczną przypomina też syndrom gotowanej żaby. W tym okrutnym eksperymencie, wykazano, że  żaba wrzucona do wody, którą podgrzewa się powoli, tak skupia się na dostosowywaniu się do zmieniającej się stopniowo sytuacji, że nie zauważy, kiedy zostanie ugotowana. Wrzucona do gorącej wody oczywiście od razu, by z niej wyskoczyła. Może poparzona, ale uszłaby z życiem. Podgrzewana powoli, da się ugotować. Eksperyment ten jest jednym z klasyków współczesnej psychologii. Szybko bowiem zdano sobie sprawę, że podobny mechanizm reakcji występuje nie tylko u żab, ale również u ludzi. Omawiano go na wiele sposobów, zainteresowani znajdą na ten temat mnóstwo informacji, między innymi i o tym, jak mechanizm ów wykorzystują rządzący.

My, branża turystyczna, a w szczególności biura podróży, piloci i przewodnicy oraz cały segment zajmujący się turystyką międzynarodową (przyjazdową i wyjazdową) jesteśmy taką żabą. Od marca stopniowo podgrzewają nam wodę. Trochę się wzdrygaliśmy, pytaliśmy czy to aby na pewno jest w porządku, ale słysząc zapewnienia, że będzie dobrze, a wszystko tak w ogóle jest w naszym interesie, trwaliśmy pływając w coraz bardziej niebezpiecznym garnku. Tyle jesteśmy mądrzejsi od żaby, że w pewnym momencie bardziej stanowczo zaczęliśmy zadawać konkretne pytania. Jak bardzo podniosła się temperatura? Jak długo woda będzie jeszcze podgrzewana? Wyskoczymy czy damy się ugotować?!

Trzeba powiedzieć sobie jasno. Bez specjalnej tarczy antykryzysowej dedykowanej turystyce, ta po prostu zacznie bankrutować. W miejsce polskich biur wejdą niemieckie albo chińskie. Tym się to może skończyć, zresztą już dość szybko, a mianowicie jesienią, kiedy minie ustawowy termin 194 dni na zwroty opłat za wycieczki. Skąd touroperatorzy je wezmą, jeśli nie odzyskają ich z linii lotniczych i pozostałych partnerów?! W naszym biurze zakładamy ze swoich, z naszego prywatnego majątku. Korzystamy też z olbrzymiego wsparcia wspaniałych Klientów, którzy w ogromnej większości nie żądają zwrotów, przenosząc te wpłaty na kolejne wycieczki, również w przyszłym roku. Ale przecież nie wszystkie biura mają taką możliwość! Ponadto, od miesięcy działają bez żadnego dochodu, a koszty pozostały! Spadek w naszej branży, to nie 25 czy 50 procent, ale niemal 100! W związku z tym, tarcza adresowana do wszystkich przedsiębiorstw, w tym do biur podróży, jest po prostu rażąco niesprawiedliwa i zwyczajnie bez sensu. Tak proporcjonalnie nieduża pomoc przedłuży tylko czas męczenia żaby w garnku, ale jej nie uratuje! Potrzebne są zdecydowane działania, w tym mapa drogowa dla turystyki i konkretne finansowe wsparcie.

A jeśli rząd założył, że turystyka nie jest warta ratowania (tylko błagam, niech ktoś nie twierdzi, że 500+ na wakacje, to ratunek dla branży!), to czekamy na program przebranżowienia, oczywiście z odpowiednim zapleczem finansowym, bo przecież z dnia na dzień nie staniemy się specjalistami od zakładania oczek wodnych.

Zobacz też: Ministerstwo (nie)turystyki.

Program 5(00)+ oraz inne formy wsparcia polskiej turystyki

Taki żart, z gatunku czarnego humoru. Krąży właśnie wśród osób związanych z turystyką. Pojawił się dzięki portalowi ASZdziennik (03.06.2020). Oto on:

Ruszają turystyczne bony „5+”. Będzie 5 zł na zakup magnesu na lodówkę z wymarzonego zakątka kraju. Zobacz.

Uwagę wzbudza obrazek ilustrujący artykuł: twarz premiera Morawieckiego obok magnesu z wizerunkiem białostockiego ratusza. No proszę, moje miasto w tak zaszczytnym miejscu! Ale od razu obudziła się czujność, z jakiego powodu właśnie Białystok?! Szybko znalazłem odpowiedź. W dalszej części artykułu czytamy:

Rząd zapewnia, że kwota w zupełności wystarczy na zakup śmiesznie pachnącego magnesu „I love Białystok” wyprodukowanego w Chinach i zamówionego na AliExpress, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by dołożyć drugą piątkę z własnej kieszeni i wesprzeć lokalne rękodzieło.

– Nie stawiamy obywatelom właściwie żadnych ograniczeń – zapewnił premier i dodał, że jeżeli ktoś ma takie życzenie, może wykorzystać bon na zakup kauczukowej piłeczki z automatu we Władysławowie.

Czy w ramach bonu 5(00) plus będzie można kupić magnes np. w Gruzji?

Prześmiewczy news trafił w dobry moment. Rząd już kilka tygodni temu zapowiedział pakiet wsparcia turystyki w postaci bonu na kwotę jednego tysiąca zł, który otrzymywać miałyby osoby zatrudnione na umowach o pracę i zarabiające poniżej średniej krajowej. Pomysł korzystny z punktu widzenia gospodarki krajowej, ponieważ pieniądze byłyby przeznaczone wyłącznie na wypoczynek w Polsce. Oczywiście, jako branża mieliśmy trochę zastrzeżeń, niektórzy pretensje – bo ich przedsiębiorstwa zajmujące się wysyłaniem turystów za granicę, nie mogłyby skorzystać z tych pieniędzy (zobacz: #totezjestpolskaturystyka). Wątpliwości można by mnożyć, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że generalnie program był na plus i w realny sposób mógł pomóc wielu polskim firmom.

Tymczasem, po wstępnych, z przytupem ogłaszanych zapowiedziach, temat zamarł. Ministerstwo Rozwoju konsekwentnie milczało, wody w usta nabrał odpowiedzialny za turystykę Andrzej Gut-Mostowy. Branża pytała, ale pytania trafiały w próżnię. Sytuacja dziwna, wzbudzająca różne domysły. Zaczęliśmy podejrzewać, iż rząd chce przesunąć pieniądze na jakiś inny, nowy program, który w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej, mógłby przełożyć się na większe poparcie Andrzeja Dudy (a jeszcze lepiej, żeby to prezydent program taki ogłosił!). Aż tu nagle i jak zwykle w polityce informacyjnej dotyczącej turystyki, z zaskoczenia, wspomniany wyżej wiceminister, w jednej z rozgłośni radiowej, w dniu 4 czerwca, oznajmił, że „ostateczna wersja bonu turystycznego na 90 procent będzie przedstawiona w najbliższych dniach”. Wczoraj w prasie zaczęły pojawiać się też przecieki, iż rząd planuje przemodelować program, rozdając bony tylko rodzicom korzystającym z programu 500+. Jak będzie w rzeczywistości? Czekamy z niecierpliwością. Przekonamy się zapewne już wkrótce, bo jeśli dofinansowanie ma dotyczyć tegorocznych wakacji, to ustawa powinna być gotowa na wczoraj, pojutrze będzie za późno.

A jeśli chodzi o wakacyjne plany tak generalnie i z przymrużeniem oka, to, jak donosi ASZdziennik:

Bonem można też pokryć koszty wysyłki dowolnego magnesu z Allegro, jeżeli ktoś nie ma ochoty na wakacje, bo wolał np. być wysłanym na przymusowy 3-tygodniowy urlop w marcu i teraz zamiast odpocząć chciałby trochę popracować za trochę mniejszą pensję.

Zatem z programu wsparcia będą mogły skorzystać również osoby, które w podróż się nie wybiorą. I to jest dopiero wiadomość, która ucieszy całą turystyczną branżę!

Zobacz też: Ministerstow (nie)turystyki.

Ministerstwo (nie)turystyki

Przez lata dworowałem sobie z faktu przypisania turystyki do Ministerstwa Sportu. Nie było to najlepsze rozwiązanie, ponieważ w jednym resorcie połączono zupełnie różne branże, a dodatkowo, kolejni ministrowie znający się na takim czy innym sporcie, o turystyce mieli co najwyżej blade pojęcie. W skutek powyższego cierpiała cała nasza branża.

Na tym blogu uzbierało się sporo odniesień do tej, jak się wtedy wydawało, kuriozalnej sytuacji. Proszę zobaczyć na przykład w tym artykule: Ministerstwo Rolnictwa i Turystyki.

Jednak dziś, w stanie nadzwyczajnych okoliczności, które brutalnie weryfikują różne rozwiązania, zaczynam żałować, że niedawno przeniesiono turystykę ze sportu do resortu gospodarki, bo skoro piłka nożna została odmrożona i Ekstraklasa za chwilę wraca do gry, to znaczyłoby, że biznes związany ze sportem ma większy wpływ na polski rząd niż turystyka.

Byliśmy i jesteśmy sierotami. Politycy, jak nie rozumieli znaczenia i roli tego segmentu gospodarki, tak nie rozumieją go nadal.

Pisałem już o tym, że mocno doskwiera nam brak jasnych komunikatów z wyprzedzeniem określających co, kiedy i na jakich zasadach będzie mogło wracać do pracy. W turystyce nic nie dzieje się z dnia na dzień, potrzebujemy tygodni, a nawet miesięcy, by maszyna ruszyła. Zobacz np. Mapa drogowa dla turystyki. Problem ten został poruszony przez media, organizacje branżowe apelowały do ministerstwa (choćby w przypadku zamieszania informacyjnego w sprawie kolonii i obozów młodzieżowych). Wydawałoby się, że czasu na zrozumienie problemu było aż nadto. Tymczasem dzisiejszego ranka, jakby wbrew całej logice, rzecznik rządu raczył zasugerować, że latem dwutygodniowa kwarantanna po powrocie z zagranicznych wakacji, może zostać utrzymana, co od razu spowodowało wysyp telefonów do biur podróży z pytaniami o sens takich wyjazdów. Panika wśród turystów, chęć rezygnacji z wycieczek i duże kłopoty organizatorów. Wszystko w wyniku jednej nieprzemyślanej wypowiedzi ważnego polityka. Dlaczego nieprzemyślanej? No bo jak ją pogodzić z zapowiedziami uruchomiania lotnisk i połączeń lotniczych?! Po co te loty? Czy tylko po to, żeby linie lotnicze ściągnęły od biur podróży i klientów indywidualnych należności za przeloty, którymi i tak nikt nie poleci? Proszę w wiążący sposób ogłosić, że w lipcu zagranicznych wakacji nie będzie, to przynajmniej będziemy mieli jasną sytuację. A tak, to nie wiadomo: brnąć dalej w koszty i próbować organizować czy też wycofać się, zamknąć co się da i minimalizować straty.

Turystyka ucierpiała jako pierwsza i zapewne do normalnego życia wróci, jako ostatnia. To jasne i tu trudno mieć jakiekolwiek pretensje. Po prostu „taki mamy klimat”, ale przecież w tej nadzwyczajnej sytuacji nie warto jej dodatkowo utrudniać niemądrymi posunięciami. Przyglądając się temu, co się dzieje, odnoszę wrażenie, że ministerstwa funkcjonują na zasadzie udzielnych księstw, a ich szefowie wydają sprzeczne komunikaty, dlatego tak ważne może być to, w którym resorcie znajduje się dana branża.

Tak sobie tylko niezobowiązująco myślę, że jak już nas wyrzucili ze sportu, to może jednak pomysł z resortem rolnictwa nie był taki zły, bo ten minister w każdym polskim rządzie siłę ma. A i o unijne dotacje łatwiej.

PS 1

Na podstawie rozmów z przedstawicielami naszej branży można by odnieść wrażenie, że tytuł tego artykułu powinien mieć nieco inną formę, na przykład taką: „Ministerstwo (ANTY)turystyki”. Skala niezadowolenia jest bowiem olbrzymia. Frustracja wzmaga się lawinowo, między innymi w wyniku opisanych wyżej problemów, ale tak naprawdę jest ich dużo więcej, o czym prasa branżowa informuje na bieżąco, zainteresowani znajdą te materiały bez trudu. Jakby co, służę pomocą.

PS 2

Artykuł ten nie jest wymierzony w żadną z osób odpowiedzialnych za turystykę zatrudnionych w Ministerstwie Rozwoju. Jest raczej kolejną próbą zwrócenia uwagi na niedomaganie systemu i błędy rządu jako takiego, a przede wszystkim apelem do klasy politycznej, w nadziei, że w końcu dostrzeże gospodarcze i społeczne znaczenie turystyki.

Mapa drogowa dla turystyki

Wczoraj w „Radiu Białystok”, dziś „Radio i” oraz „Kurier Poranny”. Rozmawialiśmy o turystyce, o obecnej sytuacji oraz możliwych do przewidzenia planach na przyszłość. Kilka tez i wniosków z tych trzech wywiadów postanowiłem zebrać i zamieścić tu. Oto one:

Brak czegoś w rodzaju mapy drogowej zawierającej daty etapów odmrażania turystyki. Na przykład, nie wiemy kiedy zostaną otwarte granice i w pierwszej kolejności które. Nie wiemy do kiedy będzie obowiązywał zakaz lotów, więc linie lotnicze zawieszają rejsy na własne ryzyko, podając przeróżne daty, przesuwając terminy z tygodnia na tydzień. W efekcie mamy bałagan, zamieszanie i niemożność planowania. W turystyce nic nie dzieje się z dnia na dzień, rezerwacje i zamówienia usług, to proces rozciągnięty w czasie, bez wiążącego zarysu działań w okresie najbliższych miesięcy działać nie sposób. Co więcej, taka sytuacja powiększa straty, ponieważ nie wiadomo czy wycieczki odwoływać, czy też może jest szansa na ich realizację.

„Kurier Poranny” 8 maja 2020

Kraje doceniające role turystyki takie plany już ogłaszają, dla przykładu wczoraj zrobiła to Gruzja.

Stan niepewności i niejasnych komunikatów płynących ze strony decydentów dotyczy wielu obszarów. Na przykład, branża kolonii i obozów młodzieżowych. Jedyny sygnał, jaki do tej pory otrzymała, to luźna wypowiedź ministra zdrowia, że wakacyjnych wyjazdów dzieci i młodzieży raczej sobie nie wyobraża. Nie wiem czy pan minister widzi to tak, że młodzież szwendająca się po galeriach i wisząca na trzepakach będzie epidemiologicznie bezpieczniejsza, ale jeśli tak, to gotów jestem z tym polemizować.

Dosłownie przed chwilą, Paweł Niewiadomski, prezes Polskiej Izby Turystyki, przekazał informację, że 13 maja Komisja Europejska wyda wskazówki odnośnie bezpieczeństwa zdrowotnego w turystyce. Może tam będzie więcej konkretów.

Tak na marginesie, jednym z pierwszych odmrożonych obszarów, z wyraźnym planem, co kiedy i na jakich zasadach, są rozgrywki piłki nożnej. Rozumiem takie działania w krajach, gdzie ligi są jednym z motorów gospodarki, na przykład w Niemczech, ale w Polsce?! Za jaką część PKB odpowiada Ekstraklasa, jakie segmentom gospodarki wspiera? Dla jasności, nie mam nic przeciwko rozgrywkom ligowym, niech zaczynają i wszystko dobrze im się rozwija. Po prostu, zaskoczony jestem, że akurat ten obszar został wyróżniony.

Kiedy nastąpi odmrożenie  turystyki? Mam nadzieję, że stanie się to szybciej, niż nam się w tej chwili wydaje, że ktoś w strukturach rządowych odkryje karty, których my jeszcze nie znamy. Bo to, co jest dziś, ma bardzo ograniczony sens i wątpliwą ekonomicznie rację bytu. Hotele przy tych obostrzeniach będą przynosić straty. Może okazać się, że łatwiej jest je zamknąć i nie generować kosztów, niż działać na ćwierć gwizdka. Zobacz: Wyjątkowy hotel w Suwałkach.

Rząd nie bardzo ma wyjście, musi odmrażać. Turystyka jest olbrzymim i istotnym sektorem gospodarki. Jeśli nie ruszą autokary, jeśli turyści indywidualni nie zatankują samochodów, nie kupią kanapek, sprzętu turystycznego, odzieży oraz wielu, wielu innych produktów i usług,  to krach gospodarczy będzie olbrzymi.

Co oczywiste, na początku w ruch pójdzie turystyka lokalna. Ludzie będą postrzegać podróżowanie po własnym kraju, jako bezpieczniejsze. Wyjeżdżając blisko, łatwiej uwierzyć, że ryzyko zakażenia jest mniejsze. Dlatego też, w interesie władz lokalnych jest zrobienie wszystkiego, żeby turystów przyciągnąć do siebie. Z racji na to, że duża cześć sezonu jest już stracona, to w czasie, który jeszcze pozostał, trzeba wycisnąć jak najwięcej. Dlatego też, łatwo przewidzieć, że za chwilę rozpocznie się walka państw i regionów o turystów.

Interesujące mogą być próby tworzenia rynków lokalnych we współpracy z sąsiadującymi krajami, które uporały się już z epidemią. Od nas blisko jest na Litwę, a turyści z państw nadbałtyckich w epoce przed koronawirusem stanowili sporą część hotelowych gości w Augustowie i na Suwalszczyźnie. Warto pokusić się o odtworzenie tego obszaru ekonomicznego. Potrzebne są dwie rzeczy: otwarcie granicy dla obywateli Litwy, Łotwy i Estonii oraz promocja. Z oczywistych powodów podobny projekt mógłby dotyczyć turystów z Niemiec.

W obecnej sytuacji Podlasie ma spore atuty. Łatwiej tu o bezpieczeństwo epidemiologiczne, bo u nas jest bez tłoku i na łonie przyrody. Do tego gro miejsc noclegowych mamy w agroturystyce, domkach letniskowych, pensjonatach oraz niewielkich hotelach. Zakładamy, że turyści ostrożniej niż zwykle podchodzić będą do wypoczynku w dużych resortach all inclusive. Otwiera się więc szansa na przejęcie części klientów, w poprzednich latach wybierających między innymi Turcję i Hiszpanię.

Tak, jak w każdym kryzysie, to, co dla jednych jest stratą, dla innych staje się szansą. W efekcie tych zmian, turystyczny krajobraz może ulec znaczącemu przemodelowaniu. Oby w tę lepsza stronę.

Zobacz też: Turystyka po koronawirusie oraz: Malownicze Podlasie.

Na zdjęciu głównym: podróżujący na ośle wg Niko Pirosmaniego.

Strona 1 z 2

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén