Tekst ten zacząłem pisać 1 marca, jako jeden z rozdziałów nowej książki. Początkowo nie chciałem publikować go na blogu. Zmieniłem zdanie pod wpływem dziesiątków komentarzy jakie na kilku facebookowych forach wywołał post sprzed paru dni (Co z turystyką?). Widać z nich jak bardzo żyjemy tym tematem, jak jest ważny. I jak ciężko nam zrozumieć to, co się wydarzyło. Dlaczego wojna?! Po co, na co?! Przez jednego człowieka?! Mam nadzieję, że tych kilka zdań rzuci nieco światła na ten problem.

Choroba holenderska

Dotyczy gospodarki. Pojawia się wtedy, gdy kraj tak bardzo skupia się na eksploatacji surowców, że zapomina o pozostałych gałęziach przemysłu. Rozwija się, gdy energia państwa koncentruje się na jednym obszarze, na kopalniach i odwiertach. Angielski termin dutch disease wprowadził w 1977 r. tygodnik „The Economist”, opisując gospodarcze konsekwencje odkrycia dużych złóż gazu ziemnego w Holandii.

Choroba ta charakteryzuje się brakiem równomiernego rozwoju i prowadzi do regresu gospodarczego. Blisko stąd do innego zjawiska zwanego „klątwą surowcową” lub „paradoksem bogactwa”, w ramach którego, kraje pomimo posiadania dużych złóż surowców, charakteryzują się niskim poziomem rozwoju gospodarczego. Innymi słowy, eksploatują bogactwa naturalne, ale nie potrafią przełożyć tego na dobrobyt obywateli. Przykładem są tu takie państwa, jak Meksyk, Wenezuela i Rosja.

Co istotne, łatwo przychodzące pieniądze wykoślawiają nie tylko ekonomię (zapóźnienie całych sektorów gospodarki), ale psują też standardy społeczne (korupcja i nierównomierny podział dóbr).

To, co właśnie dzieje się z Rosją jest przykładem tego typu zjawisk. Olbrzymia gotówka z eksportu surowców energetycznych, w dobrze pomyślanym państwie, wywołałaby szereg pozytywnych procesów w wielu obszarach, od rozbudowy infrastruktury, przez ochronę zdrowia po rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Moskwa skupiła się jednak na umocnieniu władzy i przebudowie armii; lekceważąc cały szereg obowiązków nowoczesnego państwa. Zamieniła się w niezbyt pociągającą krzyżówkę stacji benzynowej z czołgiem. Żyła z gazu i straszyła wojną. Nie miała innej propozycji. Nic, czym mogłaby przekonać do siebie, wzbudzić sympatię i zachęcić do naśladownictwa. Żadnej oferty cywilizacyjnej, którą chcielibyśmy zaimportować. Tylko strach i uzależnienie od rur z paliwami. Chore państwo, niedorosłe do warunków dwudziestego pierwszego wieku.

Kilka dni wojny z Ukrainą bezwzględnie obnażyło tę prawdę. Ukazała nam się armia słabsza niż spodziewaliśmy się zobaczyć. Miejscami żołnierze mizerni, słabo wyszkoleni i nieświadomi tego, co robią. Nie ma w ogóle mowy o społeczeństwie obywatelskim, za to jest totalna indoktrynacja, cenzura i są drakońskie kary za mówienie prawdy.

Winą za nieszczęście obarczamy Putina, dywagując nad stanem jego psychiki. Tym samym, zbyt łatwo abstrahujemy od istoty kraju, od mechanizmów nim rządzących. Nie zaryzykuję zbyt wiele twierdząc, że do konfliktu dojść musiało. Musiało, bo wojna (lub straszenie nią) była jedyną drogą, którą Moskwa mogła wypracowywać taką pozycję w Europie, na jakiej jej zależało. W to inwestowała, tę zdolność rozwijała. Kreml potrzebuje mocno osadzić się w Europie, bo stąd czerpie kapitał, technologie i cywilizacyjne wartości. Potrzebuje Zachodu również jako przeciwwagi dla Chin. Najlepsze dla Moskwy jest balansowanie pomiędzy tymi dwoma biegunami. Rosja na obrzeżach Europy jest bardziej podatna na naciski, wypchnięta poza nawias, stanie się całkowicie zależna od Pekinu. Uderzając na Ukrainę, Putin rozpoczął walkę o miejsce na kontynencie. Zdobyć je może tylko kosztem swoich sąsiadów (w tym i Polski!). Stąd ta wojna.

Stąd też wielkie obawy w Mołdawii, niedużym kraju, pozbawionym ochrony NATO i Unii Europejskiej. Moi znajomi z Kiszyniowa obawiają się, że ich ojczyzna może być kolejnym celem rosyjskiego ataku.

Patrząc z historycznego punktu widzenia, to Rosja była ważną, wręcz podstawową częścią panującego na kontynencie ładu wtedy, gdy obejmowała tereny Europy Środkowo-Wschodniej. To cały XIX wiek, aż po pierwszą wojnę światową. Gdy przez odradzającą się Polskę, w wyniku wojny 1920 roku, została odrzucona daleko na wschód, to wypadła poza margines europejskiego układu sił i współpracy. Wróciła do niego w 1939 roku, zajmując wschodnią część II Rzeczpospolitej. To prosta zależność. Rosja odsunięta gdzieś w okolice granicy Rzeczpospolitej Obojga Narodów gwałtownie traci na znaczeniu. Rosja ulokowana nad Bugiem i Wisłą staje się ważną częścią europejskiego ładu, współtworzy go i uczestniczy w rządzeniu kontynentem. Wtedy staje się najważniejszym partnerem Niemiec i Francji. O to właśnie gra Moskwa!

Mamy więc motyw. Potrzebna była jeszcze sposobność. Tę zapewniły pieniądze z Zachodu. I tu wracamy do „choroby holenderskiej”. W jej wyniku pojawia się nie tylko regres gospodarczy. Kolejnym skutkiem może być nadzwyczaj optymistyczne szacowanie swoich możliwości. Mam pieniądze, łatwo mi przychodzą, więc porywam się na rzeczy kosztowne, z fantazją, na granicy możliwości. Jeśli się nie uda i wszystko stracę, to nic, przecież ropa i gaz przyniesie kolejne fundusze. Na tej zasadzie Emiraty Arabskie budują Dubaj, a Rosja rozpoczyna wojnę. Duża kasa dała Kremlowi duże możliwości. Każda importowana baryłka ropy, każdy wagon węgla, przybliżał Putina do wojny. Łatwo zarobione pieniądze przyniosły tragiczne skutki. Dla Ukrainy, ale i dla Rosji.

Zobacz też: Ukraina