Jak donosi Gazeta Wyborcza, Krzysztof Mazur, wiceminister rozwoju, podzielił turystykę na rodzinną oraz lumpenturystykę, przekonując przy okazji, że „bon 500 plus” wesprze tę pierwszą i pomoże pozbyć się tej drugiej.

Tak to wygląda…

Abstrahując już nawet od tego, jak bardzo błądzi w swych diagnozach pan minister, to samo użycie słowa „lump”, dla zobrazowania gospodarczego wysiłku wielu przedsiębiorstw i pracy masy ludzi, jest czymś – delikatnie rzecz ujmując – niestosownym. W związku z czym zaraz zapewne rozpocznie się kolejna burza na linii: branża turystyczna – Ministerstwo Rozwoju. Co o tyle mnie nie zaskakuje, że od tygodni już, wypowiedzi przedstawicieli tego resortu układają się we w miarę klarowny obraz, pod tytułem: „Mówimy i robimy, co chcemy, no i co nam zrobicie?!”.

Mam nadzieję, że nie trzeba będzie deklarować w urzędzie tego, czy uprawiamy rodzinną, czy też może – o zgrozo – lumpenturystykę.

Odsyłam Państwa do wcześniejszych artykułów, które rzucają sporo światła i na poczynania Ministerstwa Rozwoju, i na sytuację w branży:

Biura podróży i koronawirus. To, co najważniejsze!

Pół roku pracy za darmo.

Rząd, turystyka i syndrom gotowanej żaby.

Wnioski są takie, że nie ma co płakać nad tym, że pada deszcz. Trzeba poszukać parasola. Rząd mamy taki, a nie inny, politycy rozumieją z gospodarki turystycznej tyle, co nic, więc na własną rękę trzeba szukać ratunku. Jak? Kto mądry szybko zacznie budować kwatery lub tworzyć inny produkt, dzięki któremu, będzie mógł ściągnąć pieniądze z bonu „500 plus”. Ja już jestem w trakcie, realizuję inwestycję, na terenie której będą oczka wodne (dofinansowanie w kwocie 5 tys. zł za sztukę) oraz tanie noclegi – tak, żeby rodzina z dwójką dzieci za tysiąc złotych mogła tam spędzić tygodniowe wakacje w szczycie sezonu.

Zobacz też: Ministerstwo (nie)turystyki.