Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: polityka i turystyka (Strona 2 z 3)

Biura podróży i koronawirus. To, co najważniejsze!

Próbujemy nagłośnić temat. Chcemy, aby jak najwięcej osób dowiedziało się o sytuacji, w jakiej znalazł się olbrzymi sektor polskiej gospodarki. Szukamy zrozumienia i wsparcia. W interesie nas wszystkich, a więc: przedsiębiorstw, pracowników, ale też turystów i polskiego podatnika. Stąd kolejny artykuł. Tym razem w skrócie, to, co najważniejsze:

1. Potrzebujemy programu pomocowego adresowanego do biur podróży, małych i dużych, organizatorów i agentów oraz – co ważne – pilotów i przewodników. Dlaczego nie wystarczy tarcza ogólna, skierowana do wszystkich przedsiębiorców? Ponieważ u nas straty wynoszą nie 25 czy 30 proc., ale niemal 100! Co więcej, obejmują swym zasięgiem pracę, którą wykonujemy od jesieni zeszłego roku, a nie tylko od marca. Więcej na ten temat w artykule: Pół roku pracy za darmo!

2. Ewentualny bon 500+ jeśli odrobinę w ogóle pomoże, to tylko niewielkiej części branży, dlatego absolutnie nie można traktować go, jako wsparcia całej turystyki. Skorzystają na nim może ośrodki noclegowe w popularnych turystycznych miejscowościach. Poza nim, bez wsparcia, pozostaną tysiące przedsiębiorstw i setki tysięcy pracowników! Tu znajdą Państwo rozmowę ze mną na ten temat: Bon turystyczny to propaganda.

3. Warto pomóc polskim biurom podróży, ponieważ jest to przyszłościowy sektor gospodarki. Przez ostatnie lata, każdy kolejny rok był rekordowy, nasza branża notowała duże wzrosty. Za rok czy dwa znowu będziemy odprowadzać podatki i zatrudniać, a to opłaci się wszystkim obywatelom. Z punktu widzenia państwa, jest to inwestycja.

4. Jeśli nie dostaniemy pomocy, to w nasze miejsce wejdą biura niemieckie czy chińskie, bo tym przedsiębiorcom ich kraje dopłacą do zdobywania nowych rynków. Zagraniczne duże firmy będą transferować zyski i nie zapłacą podatków w Polsce.

5. Nasze oczekiwania wobec państwa wynikają również z tego, że w trudne położenie, w jakim teraz jesteśmy, wpadliśmy w dużej mierze dzięki takiej, a nie innej polityce rządu. Więcej o tym w artykule: Rząd, turystyka i syndrom gotowanej żaby.

6. Polska turystyka, to teraz modne hasło. Ministerstwo rozwoju promuje wakacje w kraju. I dobrze, tu też wypoczywajmy, ale mamy jednocześnie całą listę uwag:

a) Jeśli organizuję egzotyczne wycieczki, ale prowadzę biuro w Polsce, to też jestem „polską turystyką”, bo tu płacę podatki i tu zatrudniam ludzi! Dlaczego więc rząd dzieli branżę na tych, którzy skorzystają z pomocy państwa i na tych, którzy mają się cieszyć, że inni skorzystali? Stąd nasza akcja: #totezjestpolskaturystyka.

b) Nie da się przestawić popytu wyłącznie na turystykę krajową. No chyba, że zamkniemy granice na dłużej i nie pozwolimy ludziom wyjeżdżać! Chęć zagranicznych podróży jest olbrzymia. Tym, którzy promują wypoczynek w Polsce i tylko w Polsce, proponuję proste zadanie intelektualne. Skoro to jest tak dobre rozwiązanie, to zastosujmy je również w obrębie innych dóbr konsumpcyjnych. Proponuję zacząć od kawy i herbaty, pijmy tylko taką, która wyrosła w Polsce!

Oczywiście, że nie da się zastąpić Morza Śródziemnego Bałtykiem, a Armenii Augustowem. Nasi klienci w ciągu jednego roku pojadą na jedną czy dwie wycieczki zagraniczne, ale w międzyczasie wypoczywają też w Polsce. To są dwie uzupełniające się oferty i obie wymagają uwagi i troski ze strony państwa.

c) I na zakończenie. Naprawdę ktoś dziś, w połowie czerwca uważa, że wypoczynek w Polsce będzie bardziej bezpieczny? Przy tej skali zakażeń, jaką teraz notujemy w kraju i przy tym tłoku, jaki obserwowaliśmy w trakcie długiego weekendu w popularnych turystycznie miejscowościach?!

Zobacz też: Koronawirus, rezygnacja z wycieczki a ustawa o imprezach turystycznych.

Długi weekend czerwcowy

Właśnie trwa. Na Podlasiu i Suwalszczyźnie pogoda sprzyja wypoczynkowi, znajomi podsyłają zdjęcia z Augustowa, na plaży dużo ludzi, a z fotografii wynika, że dystans społeczny mający chronić przed koronawirusem nie istnieje. Z kolei nad Bałtykiem pogoda w kratkę, wczoraj było deszczowo. Niektórzy więc zmokną i zmarzną, jak to na wakacjach w Polsce.

Nie Bajkał, ale jezioro Hańcza (najgłębsze w Polsce). Byliśmy tam wczoraj, cicho i spokojnie.

To drugi długi weekend w tym roku, który nam się nie udał. Mimo, że sprzedaż szła dobrze i zaplanowanych było sporo wycieczek. W naszym biurze były to m.in. Armenia, Serbia – Bośnia i Hercegowina, Gruzja, Moskwa, Albania z Kosowem…

Majówka nie wypadała korzystnie. Z kalendarza wynikało, że w prezencie dostajemy tylko jeden wolny dzień – 1 maja. Wszystko przez to, że Święto Konstytucji 3 Maja przypadało w niedzielę. Zupełnie inaczej, niż w roku 2019, kiedy to wolne zaczynało się już w środę – wtedy weekend majowy był naprawdę długi i idealnie pasował do niejednej wycieczki. Zobacz: Wielka majówka.

Armenia, jedna z naszych wycieczek właśnie powinna tam być. Na zdjęciu średniowieczny klasztor Norawank.

Imprezy projektujemy z rocznym wyprzedzeniem. Wiosną zeszłego roku, patrząc w kalendarz zakładaliśmy, że majówka 2020 może być mniej atrakcyjna, więc tym bardziej, postanowiliśmy wykorzystać czerwiec. Boże Ciało dość wyjątkowo przypada w pierwszej połowie miesiąca, a to idealny czas w przypadku wielu kierunków. Z przyjemnością zwiedza się kraje pogodowo zbliżone do Polski, a w tych położonych dalej na południe, upału jeszcze nie ma. To świetny czas choćby na Kaukaz czy Bałkany, gdzie góry zachwycają soczystą zielenią, a łąki pełne są kwiatów. Znaczenie ma też długość dnia. Jednym słowem – turystycznie to świetny czas!

Weekend czerwcowy mieliśmy więc zapełniony. A później przyszła epidemia, która z czasem zyskała miano pandemii.

Albania, jeden z naszych ulubionych kierunków. Na zdjęciu Berat zwany miastem tysiąca okien.

W lutym, kiedy straszyły nas doniesienia z Chin, bałem się o majówkę, w marcu miałem nadzieję, że uda się uratować czerwiec. Łatwiej było pogodzić się ze stratami z kwietnia i maja (zobacz: Majówki nie będzie!) jeśli w perspektywie było dużo wycieczek w kolejnym miesiącu. To dawało wiarę w przyszłość. Później stało się jasne, że i długi weekend czerwcowy również stracimy, a w dalszej kolejności cały miesiąc. Dwa tygodnie temu, a więc pod koniec maja, zaczęliśmy odwoływać wycieczki przewidziane na lipiec. Anulowaliśmy je, bo nie mieliśmy zielonego pojęcia, że w dniu 10 czerwca, z zupełnego zaskoczenia, premier ogłosi, iż za trzy dni granice zostaną otwarte! Jednym słowem, to znowu rząd narobił nam szkód! Nie sam koronawirus, ale sposób zarządzania tym kryzysem.

Tak więc z lipca, ważnego, wakacyjnego miesiąca do tej pory zostały nam tylko dwie imprezy przewidziane na sam jego koniec: Petersburg oraz Bajkał.

Kanion rzeki Uvac w Serbii. Ten kierunek również był przewidziany na długi weekend czerwcowy.

W tym miejscu chciałby odwołać się do artykułu sprzed kilku dni: Rząd, turystyka i syndrom gotowanej żaby. To, co wyżej opisałem było właśnie takim gotowaniem żaby. W roli nieszczęsnego płaza wystąpiliśmy my, polscy przedsiębiorcy z branży turystycznej. Zwodzono nas komunikatami, które wydłużały zamknięcie granic o kolejne dwa tygodnia, wbijając w ten sposób w coraz większe koszty. Dlaczego tak? Próba odpowiedzi znajduje się w linkowanym artykule, zachęcam do lektury.

Korzystającym z tych kilku wolnych dni długiego weekendu życzę udanego wypoczynku!

PS
Jak można po trzech miesiącach zamknięcia granic, ogłosić ich otwarcie z trzydniowym wyprzedzeniem?!! Z punktu widzenia branży turystycznej, to tak nieracjonalne, jak tylko można sobie wyobrazić! A może ktoś wie dlaczego właśnie 13 czerwca, a nie na przykład 10 lub 20? Na podstawie jakich czynników ta decyzja została podjęta i – co najważniejsze – tak naprawdę kiedy ją podjęto?!

Pół roku pracy za darmo! Prawdziwy obraz sytuacji w biurach podróży

W branży burza. Zaczęło się wczoraj wieczorem. Turystyczne  fora chyba nigdy nie były tak rozgrzane. Najlżejsze epitety krążyły wokół słowa „skandal”, a spora część wypowiedzi ze względu na ich mocno emocjonalny charakter, nie nadaje się do zacytowania.

Co się stało?

O godz. 19:00 odbyła się wideokonferencja z udziałem pani minister Jadwigi Emilewicz. Z jednej strony przedstawiciele branży, prezesi organizacji branżowych skupiających tysiące przedsiębiorstw, z drugiej urzędnicy Ministerstwa Rozwoju. Zapis z tego roboczego spotkania znajduje się na stronie ministerstwa, polecam obejrzeć, to wiele mówiący materiał.

Konferencja w Ministerstwie Rozwoju, 8 czerwca 2020 r.

A jeśli ktoś chce szybciej uzyskać informacje na temat tego spotkania, to polecam np. te dwa artykuły: Branżo turystyczna, giń w ciszy oraz: Emilewicz: Bon turystyczny – tak. Inna pomoc dla turystyki – nie.

W czym rzecz? Wczoraj Ministerstwo Rozwoju miało kapitalną i wyjątkową okazję wsłuchać się w głos branży, skorzystać z naszych diagnoz i pomysłów. Albo przynajmniej pokazać, że pochyla się nad problemami sektora odpowiadającego za około 1,5 mln miejsc pracy. Że interesuje się losem setek tysięcy ludzkich dramatów – osób, którym świat spod nóg ucieka, bo ich firmy bankrutują, a przez ostatnie trzy miesiące na ratowanie przedsiębiorstw wydali prywatne oszczędności.

Tymczasem co? Nic! Arogancja i buta, brak zrozumienia. Konferencja właściwie była reklamą bonu 500 plus.

Czekając na wczorajsze spotkanie i biorąc za dobrą monetę zapewnienie nadesłane z Kancelarii Premiera, że rząd pochyli się nad problemami branży, odwołaliśmy przewidzianą na dziś demonstrację w Warszawie. Już wiemy, że to był błąd.

Wygląda na to, iż rządzący liczą na to, że społeczeństwo nie zrozumie istoty rzeczy i przyjmie za pewnik, że skoro dano „500 plus”, to branża turystyczna otrzymała pomoc i po problemie.

Skoro tak, to trzeba powiedzieć, jak rzecz wygląda naprawdę. Jedna z osób prowadząca biuro podróży napisała prostą rzecz, z której ludzie spoza branży mogą nie zdawać sobie sprawy. Cytuję:

WYOBRAŹ SOBIE, ŻE PRACUJESZ CAŁY WRZESIEŃ, PAŹDZIERNIK, LISTOPAD, GRUDZIEŃ, STYCZEŃ, LUTY…….A TU PRZYCHODZI MARZEC…….I MUSISZ ODDAĆ CAŁE SWOJE WYNAGRODZENIE.

No właśnie. Jeśli komuś zamknięto gabinet fryzjerski czy siłownię, to jest to dramat finansowy, brak możliwości zarabiania przez kilka miesięcy, to jasne. Ale w przypadku biur podróży pozbawiono nas dochodu nie z trzech miesięcy licząc od kwietnia do czerwca, ale odebrano nam to, co zarobiliśmy pracując od września roku zeszłego! Od siebie mogę dodać, że co najmniej od września, bo na przykład w naszym biurze, nad wycieczkami zaczynamy pracować przynajmniej rok wcześniej.

Tak więc we wrześniu roku 2019 roku zaczynamy tworzyć produkt (wycieczkę) przewidzianą na maj 2020. To jest sporo pracy, od układania programu, poprzez wyceny, jeżdżenie i sprawdzanie hoteli, restauracji, etc., rezerwację świadczeń, po reklamę, rozmowy z klientami, podpisywanie umów, księgowanie wpłat, raporty do Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego, zgłoszenia do ubezpieczyciela i księgowość. Praca twórcza, kreatywna, ale też sporo biurokratycznych obowiązków. Koszty działania biura, pracownicy, reklamy… Licznik bije. Robimy to wszystko po to, żeby zarobić na tej wycieczce. Kiedy zarobimy? Gdy wycieczka zostanie zrealizowana, czyli w maju 2020 roku. I teraz już rozumiecie?! Maja 2020 r. nie było! To, na co pracowaliśmy od września do marca poszło na marne, straciliśmy wszystko. To tak, jakby komuś w marcu kazać zwrócić całą pensję zarobioną w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Pół roku pracy za darmo!

Ale na tym nie koniec problemów. Gdybyśmy tak po tym, jak marzec odebrał nam wynagrodzenie za pół roku, mogli pójść do domu, by płakać lub odpocząć albo zając się inną pracą. Ale gdzież tam! Trzeba przecież posprzątać, to znaczy odwoływać wycieczki, zabiegać u kontrahentów o zwrot zaliczek, po to, żeby oddać je turystom, tłumaczyć klientom, itd. Czyli dalej praca, i dalej za darmo!

By znowu użyć porównania. Wyobraźmy sobie firmę budowlaną, w której ktoś zamówił budowę domu, zapłacić miał na koniec, odbierając obiekt. Tuż przed odbiorem, gdy wszystko było już niemal gotowe, przyszła powódź i dom zniszczyła. Zamawiający oczywiście nie płaci. Firma budowlana nie tylko, że nie dostanie ani grosza za całą pracę, to jeszcze zalega pieniądze dostawcom materiałów użytych do budowy i na swój koszt musi posprzątać bałagan. Tak właśnie wygląda sytuacja biur podróży.

Zobacz też: Rząd, turystyka i syndrom gotowanej żaby.

Nie jest to wyłącznie nasz problem. Jesteśmy powiązani siecią zależności. Pracowali dla nas piloci i przewodnicy, oni również od miesięcy pozostają bez żadnego dochodu. W dramatycznej sytuacji jest sektor transportowy, bo wycieczki przecież jak nie jeździły, tak dalej nie jeżdżą.

Na kryzysie straciło mnóstwo przedsiębiorstw. Ale proszę porównać dane. Straty w biurach podróży, to nie 25 czy 50 procent, ale w okolicach 100!

Dlatego na wczorajszym spotkaniu apelowaliśmy do pani minister Emilewicz o dedykowany naszej branży program pomocy sektorowej. Usłyszeliśmy, że program już niebawem będzie i nazywa się „500 plus”. Naprawdę! Zdaniem szefowej Ministerstwa Rozwoju ten bon ma dać pracę pilotom wycieczek zagranicznych, przewodnikom pracującym w Polsce z grupami obcokrajowców, hotelom w dużych miastach, firmom transportowym, agentom i doradcom turystycznym oraz takim biurom, jak nasze, zajmującym się wycieczkami egzotycznymi. Śmiać się czy płakać?!

Zobacz: Ministerstwo (NIE)turystyki.

Na zakończenie raz jeszcze, bo to ważne:
WYOBRAŹ SOBIE, ŻE PRACUJESZ CAŁY WRZESIEŃ, PAŹDZIERNIK, LISTOPAD, GRUDZIEŃ, STYCZEŃ, LUTY…….A TU PRZYCHODZI MARZEC…….I MUSISZ ODDAĆ CAŁE SWOJE WYNAGRODZENIE.

Czy będziemy protestować, urządzać demonstracje? Nie wiem. Jest jeszcze jakaś iskierka nadziei, że może Senat zajmie się naszą sprawą, że może premier się obudzi i naprawi to, co zepsuła pani minister Emilewicz. Natomiast z całą pewnością czekać już nie ma na co!

Rząd, turystyka i syndrom gotowanej żaby. Czas na konkretną pomoc!

Kolejne artykuły tego bloga, licząc od marca, układają się w coś w rodzaju turystycznego dziennika epidemii. Analizując na bieżąco, w kolejnych tygodniach, miałem różne koncepcje i przemyślenia. Najpierw dość spokojnie, przypominałem, że to nie pierwszy duży kryzys w naszej branży, a jeśli przetrwaliśmy tamto, to i teraz damy radę (zobacz na przykład: Sytuacja w branży turystycznej). Później robiło się coraz mniej optymistycznie.

Teraz, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, to odnoszę wrażenie, że branża turystyczna padła ofiarą taktyki salami. Obcinano nam biznes i naszą pracę niewielkimi kawałkami, plasterek po plasterku, pozostawiając w złudzeniu, że ten właśnie odcięty będzie już ostatnim. Ile liczył sobie jeden plaster? Dwa tygodnie, ponieważ decyzją premiera, o tyle właśnie przedłużano zamknięcie granic i zakaz lotów. Co również ważne, robiono to z dnia na dzień, z zaskoczenia, trzymając całą branżę w permanentnej niepewności. Dlaczego tak? No właśnie po to, żebyśmy trzymali się złudnej nadziei, że może już za dwa tygodnie wrócimy do pracy.

A jakie byłyby reakcje gdybyśmy w połowie marca usłyszeli komunikat rządowy, że przynajmniej do końca czerwca żadnej międzynarodowej turystyki nie będzie? Szok, sprzeciw, gwałtowne załamanie nastrojów? Pewnie tak. No i zapewne jeszcze jedno: decyzje o zamykaniu biznesów i wyrejestrowywanie działalności, bo w przypadku części firm, taniej byłoby zakończyć działalność i poczekać na lepsze czasy, niż dokładać do biznesu wyprzedając prywatny majątek. Czy czujemy się oszukani? Wielu z nas pewnie tak. Wnioskuję to na podstawie rozmów oraz lektury forów dyskusyjnych naszej branży.

Spróbowałby ktoś zrobić tak z górnikami! Na kilka miesięcy wstrzymać pracę kopalń (i oczywiście też pensje!). Dopiero by się działo.

Czy ja czuję się oszukany? Tak. Na początku dawałem duży kredyt zaufania, uważałem, że w trudnej sytuacji należy wykazać się zrozumieniem, ale teraz, z perspektywy czasu, niektóre nieczyste zagrywki są aż nadto widoczne i nie sposób udawać, że się ich nie widzi. Tym bardziej, że ich skutki finansowe są nad wymiar bolesne.

Podam jeden przykład. Chodzi o linie lotnicze. Gdyby rząd w marcu wydał komunikat, że granice będą zamknięte, na przykład do końca czerwca, to żadna z linii lotniczych nie mogłaby żądać od nas dopłat do biletów wcześniej zaliczkowanych. Nie mogłaby, bo byłoby jasne, że lotów nie będzie można zrealizować. A tymczasem, w sytuacji stworzonej przez nasz rząd, powstały warunki idealne do wyciągania pieniędzy. Mechanizm działał tak. Jeszcze przed pojawieniem się epidemii biuro podróży wpłaciło depozyt za zarezerwowane bilety lub podpisało umowę z obowiązkiem zapłaty kary finansowej, jeśli anuluje rezerwację. Na miesiąc przed wylotem, a w innych liniach na 21 dni przed, zgodnie z warunkami umowy, przychodzi czas na dopłatę całości ceny biletów. Biuro podejrzewa, że lot nie będzie mógł się odbyć, że granic jeszcze nie otworzą, ale jako, że oficjalnej decyzji rządu nie ma, to biuro stawało przed wyborem: albo dopłacić całość i liczyć, że kiedyś linia lotnicza te pieniądze zwróci, albo nie płacić i wtedy stracić depozyt lub ponieść karę umowną. Z punktu widzenia biura podróży dobrego wyjścia nie było, traciło tak czy inaczej. Jedynym ratunkiem było skorzystanie z możliwości dawanej przez linie, w postaci przenoszenia tych rezerwacji wraz z opłatami na późniejsze terminy. Ale na kiedy, jeśli dalej nie było jasne kiedy zaczniemy latać? Przenosiliśmy więc na jesień, która wydawała się w miarę bezpieczna oraz na przyszły rok. Tyle, że w tym rozwiązaniu nasze pieniądze nadal zostawały u przewoźników. Pieniądze za loty, które się nie odbyły! Co będzie jeśli te linie zbankrutują? W jakiej sytuacji znajdą się wtedy biura podróży?!

To, co w ciągu kilku miesięcy zrobione z branżą turystyczną przypomina też syndrom gotowanej żaby. W tym okrutnym eksperymencie, wykazano, że  żaba wrzucona do wody, którą podgrzewa się powoli, tak skupia się na dostosowywaniu się do zmieniającej się stopniowo sytuacji, że nie zauważy, kiedy zostanie ugotowana. Wrzucona do gorącej wody oczywiście od razu, by z niej wyskoczyła. Może poparzona, ale uszłaby z życiem. Podgrzewana powoli, da się ugotować. Eksperyment ten jest jednym z klasyków współczesnej psychologii. Szybko bowiem zdano sobie sprawę, że podobny mechanizm reakcji występuje nie tylko u żab, ale również u ludzi. Omawiano go na wiele sposobów, zainteresowani znajdą na ten temat mnóstwo informacji, między innymi i o tym, jak mechanizm ów wykorzystują rządzący.

My, branża turystyczna, a w szczególności biura podróży, piloci i przewodnicy oraz cały segment zajmujący się turystyką międzynarodową (przyjazdową i wyjazdową) jesteśmy taką żabą. Od marca stopniowo podgrzewają nam wodę. Trochę się wzdrygaliśmy, pytaliśmy czy to aby na pewno jest w porządku, ale słysząc zapewnienia, że będzie dobrze, a wszystko tak w ogóle jest w naszym interesie, trwaliśmy pływając w coraz bardziej niebezpiecznym garnku. Tyle jesteśmy mądrzejsi od żaby, że w pewnym momencie bardziej stanowczo zaczęliśmy zadawać konkretne pytania. Jak bardzo podniosła się temperatura? Jak długo woda będzie jeszcze podgrzewana? Wyskoczymy czy damy się ugotować?!

Trzeba powiedzieć sobie jasno. Bez specjalnej tarczy antykryzysowej dedykowanej turystyce, ta po prostu zacznie bankrutować. W miejsce polskich biur wejdą niemieckie albo chińskie. Tym się to może skończyć, zresztą już dość szybko, a mianowicie jesienią, kiedy minie ustawowy termin 194 dni na zwroty opłat za wycieczki. Skąd touroperatorzy je wezmą, jeśli nie odzyskają ich z linii lotniczych i pozostałych partnerów?! W naszym biurze zakładamy ze swoich, z naszego prywatnego majątku. Korzystamy też z olbrzymiego wsparcia wspaniałych Klientów, którzy w ogromnej większości nie żądają zwrotów, przenosząc te wpłaty na kolejne wycieczki, również w przyszłym roku. Ale przecież nie wszystkie biura mają taką możliwość! Ponadto, od miesięcy działają bez żadnego dochodu, a koszty pozostały! Spadek w naszej branży, to nie 25 czy 50 procent, ale niemal 100! W związku z tym, tarcza adresowana do wszystkich przedsiębiorstw, w tym do biur podróży, jest po prostu rażąco niesprawiedliwa i zwyczajnie bez sensu. Tak proporcjonalnie nieduża pomoc przedłuży tylko czas męczenia żaby w garnku, ale jej nie uratuje! Potrzebne są zdecydowane działania, w tym mapa drogowa dla turystyki i konkretne finansowe wsparcie.

A jeśli rząd założył, że turystyka nie jest warta ratowania (tylko błagam, niech ktoś nie twierdzi, że 500+ na wakacje, to ratunek dla branży!), to czekamy na program przebranżowienia, oczywiście z odpowiednim zapleczem finansowym, bo przecież z dnia na dzień nie staniemy się specjalistami od zakładania oczek wodnych.

Zobacz też: Ministerstwo (nie)turystyki.

Program 5(00)+ oraz inne formy wsparcia polskiej turystyki

Taki żart, z gatunku czarnego humoru. Krąży właśnie wśród osób związanych z turystyką. Pojawił się dzięki portalowi ASZdziennik (03.06.2020). Oto on:

Ruszają turystyczne bony „5+”. Będzie 5 zł na zakup magnesu na lodówkę z wymarzonego zakątka kraju. Zobacz.

Uwagę wzbudza obrazek ilustrujący artykuł: twarz premiera Morawieckiego obok magnesu z wizerunkiem białostockiego ratusza. No proszę, moje miasto w tak zaszczytnym miejscu! Ale od razu obudziła się czujność, z jakiego powodu właśnie Białystok?! Szybko znalazłem odpowiedź. W dalszej części artykułu czytamy:

Rząd zapewnia, że kwota w zupełności wystarczy na zakup śmiesznie pachnącego magnesu „I love Białystok” wyprodukowanego w Chinach i zamówionego na AliExpress, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by dołożyć drugą piątkę z własnej kieszeni i wesprzeć lokalne rękodzieło.

– Nie stawiamy obywatelom właściwie żadnych ograniczeń – zapewnił premier i dodał, że jeżeli ktoś ma takie życzenie, może wykorzystać bon na zakup kauczukowej piłeczki z automatu we Władysławowie.

Czy w ramach bonu 5(00) plus będzie można kupić magnes np. w Gruzji?

Prześmiewczy news trafił w dobry moment. Rząd już kilka tygodni temu zapowiedział pakiet wsparcia turystyki w postaci bonu na kwotę jednego tysiąca zł, który otrzymywać miałyby osoby zatrudnione na umowach o pracę i zarabiające poniżej średniej krajowej. Pomysł korzystny z punktu widzenia gospodarki krajowej, ponieważ pieniądze byłyby przeznaczone wyłącznie na wypoczynek w Polsce. Oczywiście, jako branża mieliśmy trochę zastrzeżeń, niektórzy pretensje – bo ich przedsiębiorstwa zajmujące się wysyłaniem turystów za granicę, nie mogłyby skorzystać z tych pieniędzy (zobacz: #totezjestpolskaturystyka). Wątpliwości można by mnożyć, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że generalnie program był na plus i w realny sposób mógł pomóc wielu polskim firmom.

Tymczasem, po wstępnych, z przytupem ogłaszanych zapowiedziach, temat zamarł. Ministerstwo Rozwoju konsekwentnie milczało, wody w usta nabrał odpowiedzialny za turystykę Andrzej Gut-Mostowy. Branża pytała, ale pytania trafiały w próżnię. Sytuacja dziwna, wzbudzająca różne domysły. Zaczęliśmy podejrzewać, iż rząd chce przesunąć pieniądze na jakiś inny, nowy program, który w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej, mógłby przełożyć się na większe poparcie Andrzeja Dudy (a jeszcze lepiej, żeby to prezydent program taki ogłosił!). Aż tu nagle i jak zwykle w polityce informacyjnej dotyczącej turystyki, z zaskoczenia, wspomniany wyżej wiceminister, w jednej z rozgłośni radiowej, w dniu 4 czerwca, oznajmił, że „ostateczna wersja bonu turystycznego na 90 procent będzie przedstawiona w najbliższych dniach”. Wczoraj w prasie zaczęły pojawiać się też przecieki, iż rząd planuje przemodelować program, rozdając bony tylko rodzicom korzystającym z programu 500+. Jak będzie w rzeczywistości? Czekamy z niecierpliwością. Przekonamy się zapewne już wkrótce, bo jeśli dofinansowanie ma dotyczyć tegorocznych wakacji, to ustawa powinna być gotowa na wczoraj, pojutrze będzie za późno.

A jeśli chodzi o wakacyjne plany tak generalnie i z przymrużeniem oka, to, jak donosi ASZdziennik:

Bonem można też pokryć koszty wysyłki dowolnego magnesu z Allegro, jeżeli ktoś nie ma ochoty na wakacje, bo wolał np. być wysłanym na przymusowy 3-tygodniowy urlop w marcu i teraz zamiast odpocząć chciałby trochę popracować za trochę mniejszą pensję.

Zatem z programu wsparcia będą mogły skorzystać również osoby, które w podróż się nie wybiorą. I to jest dopiero wiadomość, która ucieszy całą turystyczną branżę!

Zobacz też: Ministerstow (nie)turystyki.

Wstyd z latania, czyli flight shaming

Dziś o zjawisku stosunkowo nowym, intrygującym, może nawet zaskakującym. Mianowicie o rosnącej modzie na „wstyd z latania”. Właśnie opowiadałem o tym w radiu (link do podcastu audycji: Czym jest flight shaming?). Wyszło trochę żartobliwie, podworowaliśmy sobie nieco z niektórych pomysłów, ale tak naprawdę temat jest poważny i zdaje się, że będzie nabierał znaczenia. Nie da się wykluczyć, że odbije się nie tylko na turystyce, rozumianej jako ważny sektor gospodarki, ale też na możliwościach indywidualnego turysty-konsumenta. Unia Europejska rozważa wprowadzenie dodatkowego podatku od latania (wtedy wzrosną ceny biletów), a niektóre kraje i miasta planują ograniczanie połączeń lotniczych i wprowadzanie na ich miejsce pociągów (Szwecja, Barcelona…).

Jak to będzie z tym lataniem? Autor tekstu na lotnisku w Tokio, Japonia.

Z punktu widzenia podróżnika, to może być kłopotliwe zjawisko. No, bo jak dostać się na przykład do Libanu? A jeszcze dalsze wyprawy: obie Ameryki, Australia, Indie? Zrezygnować? Czy poświęcić dużo więcej czasu na podróż drogą morską, najlepiej oczywiście jachtem, żeby nie emitować CO2?

Rzecz w tym, że tak niesamowity rozrost podróżniczej społeczności, łącznie z blogami, książkami, audycjami, filmami i filmikami, nastąpił dzięki łatwej dostępności podróży lotniczych (tanio i szybko). Bez samolotów cały ten segment runie i wrócimy do czasów Elżbiety Dzikowskiej i Toniego Halika, czyli do sytuacji, w której dalsze podróże były domeną wąskiej elity.

Kogo stać na samoograniczenie? Na zdanie typu: Tak, kocham podróże, ale dbam o środowisko i dlatego nie będę latać samolotami?!

Widok z okna samolotu, jedna z przyjemności podróżowania.

Ciekaw jestem, jak do rosnącego zjawiska „wstydu z latania” ustosunkuje się rynek. Założyć trzeba, że w dobie mody na ekologię, nie będzie można pozostać obojętnym. Póki co, zareagowały linie lotnicze, w tym Lufthansa, KLM, Air France i Finnair, wprowadzając działania, które mają uspokoić sumienie bardziej wrażliwych pasażerów (więcej o tym we wspomnianej wyżej audycji). Do grupy tej dołączył też LOT. Jak przeczytałem w styczniowym magazynie pokładowym „Kaleidoscope” ruszył program kompensacji CO2: na stronie internetowej przewoźnika każdy pasażer może obliczyć swój ślad węglowy i dowiedzieć się w jaki sposób tę szkodę środowisku zrekompensować.  Wygląda na to, iż władze LOT-u uznały, że presja społeczna jest na tyle duża, iż nie można jej lekceważyć i należy dołączyć do grona linii lotniczych wypełniających reguły politycznej poprawności. LOT zresztą, ma w tym przypadku niezły punkt wyjścia. Nie musi wspierać zalesiania Ameryki Środkowej jak robi to Lufthansa, może powoływać się na ilość lasów w Polsce i ich rolę w redukcji CO2. Aż się prosi o jakąś wspólną akcję z Lasami Państwowymi. Przymiarki już widać, w lutowym „Kaleidoscope” prezes LOT-u pisze o tym, że dobrowolne wpłaty od pasażerów chcących zrekompensować ślad węglowy, przekazane będą na odtworzenie i ochronę siedlisk żurawi w woj. pomorskim.

Armenia, lotnisko w Erywaniu.

Parę słów o samym zjawisku.

Za jego ojczyznę uważa się Szwecję, gdzie „wstyd z latania” (po szwedzku to flygskam) pojawił się około roku 2017. W ciągu zaledwie dwóch lat zjawisko zrobiło zawrotną karierę, również dzięki mediom społecznościowym. W promocji pomogły znane osoby, w tym Greta Thunberg. Zespół Coldplay ze względu na „wstyd przed lataniem” zrezygnował z trasy koncertowej, a Radiohead do USA wybrał się statkiem, żeby zmniejszyć emisję CO2.

Jak wygląda to w liczbach?

Branża lotnicza odpowiada za ok. 2 proc. światowej emisji dwutlenku węgla. (Dużo to czy mało, biorąc pod uwagę fakt, że branża ta wspiera wytwarzanie aż 20 proc. światowego PKB?!). Solą w oku ekologów stała się Ryanair, który w rankingu przygotowanym przez Komisję Europejską, znalazł się na dziesiątym miejscu w Europie pod względem produkcji CO2.

Ministerstwo Rolnictwa i Turystyki

Podobno włoski rząd chce przenieść turystykę z resortu kultury do resortu rolnictwa. Projekt zakłada stworzenie Ministerstwa Polityki Rolnej, Żywnościowej i Leśnej, a w nim departamentu zajmującego się turystyką oraz jej promocją.

Aż podskoczyłem, jak o tym usłyszałem. Przecież to mój pomysł! Głoszony od lat, na przykład tu, w 2012 roku. Niby żartem, ale jednak… W czym rzecz? Otóż w Polsce turystyka przypisana jest do resortu sportu. No i tu jest problem. Bo przecież, nie są to branże, które mają ze sobą wiele wspólnego. Dlatego też od dawna dworuję sobie, że równie dobrze można by przyłączyć turystykę do Ministerstwa Rolnictwa. Uzasadnienie narzuca się samo. Jest nim agroturystyka, bardzo prężna strefa polskiej gospodarki, zresztą w sporej części szara strefa.

Sioło Budy w okolicach Białowieży. Turystyka wiejska

Który minister sportu choć odrobinę zna się na turystyce? Sprawdźcie, jak szef tego resortu przedstawiany jest przez dziennikarzy. Zobaczycie, że w medialnych doniesieniach tytuł ten często ograniczany jest do pierwszego członu nazwy. Ministra pyta się o sport. O turystykę rzadziej! Sport jest ważny, turystyka znacznie mniej. Sport przecież jest sprawą narodowej wagi, niezmiernie ważną, a turystyka to tylko jakaś fanaberia. Zobacz też.: Premier o turystyce.

W świecie jest to różnie rozwiązanie. Dość często turystykę lokuje się w resorcie gospodarki (to chyba najbardziej uzasadnione miejsce) lub tworzy się osobne, przeznaczone jej ministerstwo.

Armenia. Karahundż. Nieczęsto spotkacie tam turystów, a miejsce jest wyśmienite!

Włosi chcą stworzyć coś zupełnie nowego. Dlaczego tak? Na pierwszy rzut oka wygląda to na dość egzotyczne zestawienie: rolnictwo i turystyka, plus leśnictwo oraz żywność. Ale w zamierzeniach rządu miałoby to zmienić kierunek rozwoju branży i nadać jej nowy impuls. Włoskie miasta przepełnione są turystami, a powszechnie znane zabytki nie wymagają już promocji. Plan jest więc taki, żeby dać impuls mniejszym ośrodkom, turystyce wiejskiej i tradycyjnej kuchni. Odciążyć to, co odciążenia wymaga i skierować urlopowiczów w niewyeksploatowane jeszcze regiony. Nie mam pojęcia czy to się Włochom uda; wśród niebezpieczeństw wymieniłbym między innymi możliwy rozrost biurokracji i urzędniczą niewydolność związaną z istnieniem tak ogromnego resortu; ale kierunek ten może mieć sens. Wydaje się odpowiadać na wyzwania, które pojawiły się wraz ze zmianami światowej sytuacji gospodarczej. Na rynek weszły nowe, olbrzymie i zamożne grupy konsumentów podróży, między innymi z Chin, Indii i Zatoki Perskiej. Będą kolejne. Wenecja oraz Rzym nie są w stanie wszystkich przyjąć. Coś trzeba z tym zrobić. Wygląda na to, że Włosi mają pomysł.

Syberia w okolicach Bajkału, wieś Wierszyna. Obowiązkowy punkt na trasie polskiej wycieczki

Popatrzmy na to z polskiej perspektywy. W Krakowie tłumy. Część mieszkańców już ma tego dość i narzeka. Jak duży wzrost miasto wytrzyma? Przydałby się jakiś program, który sprawiłby, że zagraniczni turyści przylatujący na lotnisko w Balicach nie ograniczaliby się tylko do Krakowa, żeby pojechali dalej w Polskę, do agroturystyk i mniejszych ośrodków. Tam też jest bardzo ciekawie. Na Krakowie, Gdańsku czy Wrocławiu Polska się nie kończy. Robimy coś, żeby tych ludzi wyciągnąć na wieś i pokazać im wspaniałe, a ciągle niedoceniane miejsca?! Z punktu widzenia gospodarki kraju, sytuacja, w której zagraniczny turysta ogranicza wizytę do kilkudniowego pobytu w dużym mieście, nie jest najlepszym rozwiązaniem, bo w takim przypadku nie wykorzystujemy możliwości i tracimy dużą część potencjału.

Rolnictwo i turystyka w jednym kadrze

Przez lata żartowałem sobie powtarzając, że zamiast Ministerstwa Sportu i Turystyki moglibyśmy mieć Ministerstwo Rolnictwa i Turystyki, na to samo by wyszło. W ten sposób chciałem pokazać, że obecne rozwiązanie ma istotne wady, że łączy branże, które w sensie gospodarczym nie mają ze sobą prawie nic wspólnego. Tymczasem włoski pomysł rzucił na ów fakt zupełnie nowe światło i wydaje się, że z dowcipu może zrobić się koncepcja na serio. Bo mało tego, iż okazuje się, że turystyce bliżej do rolnictwa, niż do sportu, to jeszcze uświadamiamy sobie, że połączenie tych branż może zaowocować czymś twórczym i ciekawym. Co więcej, może być sposobem na rozwiązanie istotnego problemu współczesnej turystyki. Oczywiście, nie upierałbym się przy takim rozwiązaniu, ale gdyby ktoś z resortu rolnictwa chciał zasięgnąć opinii w tej kwestii, to służę pomocą 🙂

Do Grodna na zakupy

Zaczęło się wczoraj. Do naszego biura przyszedł znajomy z nowiną, że jedno z białostockich biur organizuje zakupowe wycieczki do Grodna. W wolne od handlu niedziele, jednodniowe wyprawy na Białoruś w celu odwiedzenia sklepów. A, że jest to człowiek w Grodnie często bywający, to zadał proste pytanie: kto na zakupy pojedzie na Białoruś skoro tam wybór towarów dużo mniejszy i drożej niż w Polsce?! Oto zagadka.

Granica polsko-białoruska jest jednocześnie granicą UE

Temat wrócił wieczorem na Facebooku. Znajomi zaczęli udostępniać wspomniany artykuł, jako dowód na to, że mamy kolejny przykład niezbyt mądrych regulacji, które tym razem spowodują masowe wyjazdy na zakupy do Grodna. Z ciekawości przeczytałem więc rzeczony tekst. Mógłby stanowić materiał do nauki studentów dziennikarstwa. Jako ciekawy przykład tak zwanej dziennikarskiej rzetelności, w której treść artykułu przeczy jego tytułowi.

Materiał sprawia wrażenie, jakby został napisany pod z góry ustalona tezę. To nic, że pracownica biura tłumaczy, że jest to standardowa wycieczka ze zwiedzaniem miasta i przewodnikiem, a dopiero na koniec dnia jest wizyta w jednym ze sklepów. I tak artykuł zostaje opatrzony wymownym nagłówkiem, że biuro podróży „wyszło naprzeciw oczekiwaniom osób, które chcą zrobić zakupy w niedziele niehandlowe i organizuje w tych dniach wyjazdy do Grodna”.

Zamek w Mirze, jedna z głównych turystycznych atrakcji Białorusi

Po raz kolejny wygląda na to, że najważniejsza jest polityka, a w niej krytyka przeciwników. Fakty już są mniej istotne.

Jak więc się rzeczy mają? Moim zdaniem:

a)      Białostockie biuro podróży wykazało się refleksem i marketingową mądrością. Zaoferowało produkt, który daje nadzieję na  dużą i bezpłatną promocję. Co też się stało. „Wyborcza” w ramach uprawiania polityki zapewniła im świetną reklamę. Brawa dla tych, którzy to wymyślili! Zasłużyli na to, więc podaję nazwę: to biuro podróży Nowator.

b)      Zakupowe wyjazdy do Grodna nie mają zbyt dużego sensu, ponieważ na Białorusi jest drożej niż w Polsce. Tamtejsza gospodarka szwankuje, stąd taki właśnie stan. Wiele produktów, to import z Polski. Białorusini masowo przyjeżdżają do Białegostoku na zakupy. W ciągu roku w woj. Podlaskim zostawiają około 1 miliarda złotych! Sklepy z towarami luksusowymi w naszych galeriach żyją w dużym stopniu dzięki wschodnim sąsiadom. Ci biedniejsi kupują i przemycają do siebie nawet tak podstawowe produkty, jak mięso, wędliny i nabiał.

Jezioro Świteź

c)      Na Białorusi tańszy jest alkohol, papierosy i paliwo. Tyle, że przywóz tych towarów do Polski obostrzony jest ścisłymi regulacjami. Wwieźć można maksymalnie 40 sztuk papierosów i 1 litr alkoholu powyżej 22 proc. Akurat to jest dokładnie sprawdzane. Celnicy na granicy skrupulatnie kontrolują autokary z turystami i samochody prywatne. Nici więc z biznesu. Handlowe korzyści z wycieczki nie mogą być wielkie. Więcej o cenach, przepisach celnych, opłatach drogowych, etc. w artykule: Białoruś – informacje.

d)      Jednodniowe wycieczki z Białegostoku do Grodna nie są żadną nowością! Organizowane są od czasu, kiedy Łukaszenka wprowadził ruch bezwizowy. Więcej o tym tu: Białoruś bez wiz. Z uruchomieniem takiej oferty biura podróży nie czekały więc na zakaz handlu w niedziele.

Grodno jest ładnym miastem o pięknej historii. Każdy Polak przynajmniej raz powinien je odwiedzić. A to ze względu na znaczenie tego miejsca w polskiej kulturze i tradycji. Gorąco polecam! Szczegółowo powody wyłożyłem w artykule: Grodno. Historia i zabytki.

Dom-muzeum Czesława Niemena

Białoruś przez wiele lat była pomijana przez polskiego turystę. Teraz to się zmienia. W naszym biurze widzimy duży wzrost zainteresowania tym kierunkiem. I dobrze! Poza Grodnem koniecznie odwiedzić trzeba Wasiliszki Stare (dom-muzeum Czesława Niemena), Nowogródek, Świteź i Zaosie (Adam Mickiewicz), Bohatyrowicze (Eliza Orzeszkowa), Mir (piękny zamek – lista UNESCO), Nieśwież (rezydencja Radziwiłłów oraz pierwszy w pełni barokowy kościół na ziemiach polskich). To minimum jeśli chodzi o Białoruś, ograniczone do najważniejszych poloniców. Program trzydniowego wyjazdu znajdą Państwo tu: Wycieczka na Białoruś.

Osoby przyjeżdżające z dalszych regionów Polski zachęcamy, żeby przy okazji zwiedziły też Podlasie. Jest, co oglądać! Więcej o tym tu: Turystyczna Polska Wschodnia.

 

Premier o turystyce

No to chyba premier Tusk wywoła niezłą burzę w naszym środowisku. Oto jego słowa (cytuję za „Rzeczpospolitą”):

Powiem brutalnie: ja się o wiele bardziej przejmuję losem turystów niż biur turystycznych. Biura turystyczne same w sobie to nie jest branża, od losu której zależy polska gospodarka czy losy polskiego podatnika.

Może przydałby mu się minister, który wiedziałby, że turystyka to jedna z ważniejszych gałęzi gospodarki dzisiejszego świata. W 2020 r. prognozowane wpływy z samej tylko turystyki zagranicznej sięgną 2 bilionów USD! Europa ma mieć aż 46 proc. udział w rynku! Ile będzie miała Polska?

U nas temat ten traktowany jest po macoszemu. Brakuje profesjonalizmu, wizji rozwoju i przede wszystkim decyzji, że jako kraj chcemy mocno zaistnieć na turystycznej mapie świata.

Dlaczego resort turystyki doczepiony został do Ministerstwa Sportu, a nie do Ministerstwa Rolnictwa na przykład? Pasowałby dokładnie tak samo! Więcej na ten temat tu >>>

Słowa premiera napawają mnie obawą, że przy okazji „robienia porządków” w obszarze biur zajmujących się masowym wysyłaniem klientów do Egiptu, Grecji i Turcji, ucierpią też inne gałęzie polskiej turystyki. A przecież powinno być dokładnie odwrotnie! Szczególnie sektor zajmujący się turystyką krajową wymaga wsparcia ze strony państwa. Byłoby to w interesie polskiej gospodarki.

Diagnoza obecnej sytuacji jest następująca:

1)      Problemy mają biura zajmujące się wyjazdową turystyką czarterową.

2)      Wynika to z niskiej rentowności i warunków panujących na rynku, w tym m.in. z nierealnych oczekiwań klientów traktujących ceny last minute jako coś standardowego. Do tego dochodzą nie do końca przemyślane regulacje prawne i dziurawy system nadzoru.

3)      Rzeczywiście ten sektor branży nie generuje specjalnie dużych dochodów do budżetu państwa. W przeciwieństwie do turystyki krajowej. I to w nią warto inwestować. Po pierwsze, w segment turystyki przyjazdowej (pomoc dla biur ściągających do nas turystów), po drugie w poszerzenie rynku lokalnego, czyli uruchomienie mechanizmów, które spowodują, że więcej osób będzie mogło skorzystać z wypoczynku w kraju, również poza ścisłym sezonem. I wreszcie, trzeba pomyśleć o kształtowaniu pożądanych postaw konsumenckich, gdzie wypoczynek niekoniecznie oznaczałby smażenie się na plaży w ramach formuły all inclusive.

 

Fundusz gwarancyjny

Ostatnie wydarzenia związane z upadkiem kolejnych biur podróży obudziły z letargu resort odpowiedzialny za turystykę. Przy okazji niektórzy dowiedzieli się, że w Polsce mamy przedziwną sytuację, w której olbrzymia i rozwojowa dziedzina gospodarki, sztucznie została doczepiona do Ministerstwa Sportu. Turystka ze sportem łączy się podobnie jak ze zdrowiem (turystyka medyczna) czy ze szkolnictwem (wyjazdy edukacyjne). Równie dobrze można by więc sprawy tego sektora powierzyć Ministerstwu Edukacji Narodowej, a nawet i podczepić pod resort rolnictwa, wszak jest coś takiego jak agroturystyka!

W sumie nieważne gdzie. Ważne, że pokazuje to, iż państwo polskie nie ma koncepcji na turystykę. Gdyby rządzący mieli świadomość ogromnych szans związanych z jej rozwojem, to zapewne potraktowaliby sprawę poważniej. W jakim celu przeniesiono sprawy turystyki z Ministerstwa Gospodarki do Sportu? Może warto się zastanowić czy nie byłoby zasadne utworzenie osobnego resortu turystyki? Taki krok pokazałby, że rząd traktuje sprawę poważnie i wiąże duże nadzieje z tym sektorem.

Dzisiejszy stan jest efektem długiej polskiej tradycji. Od odzyskania niepodległości w 1918 r., turystyka wędrowała z ministerstwa do ministerstwa aż 18 razy!

Kolejne bankructwa biur podróży, w wyniku których wiele tysięcy osób poniosło straty finansowe, dobitnie pokazały kilka faktów. Są to:

·        Błędy w regulacjach prawnych, zupełnie niedawno przeprowadzonych przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. W trakcie procedowania zmian w ustawie o usługach turystycznych (2009 – 2010) zignorowano wiele postulatów płynących z branży, w tym propozycje Polskiej Izby Turystyki. W efekcie tego otrzymaliśmy wadliwą ustawę. Jeszcze gorzej rzecz wygląda z rozporządzeniami, które w niektórych obszarach wprowadziły kompletny bałagan. Przypadek Triady i Sky Clubu pokazał jak bardzo dziurawe jest prawo. W nowelizowanej ustawie nie przewidziano możliwości omijania wymogu gwarancji ubezpieczeniowych adekwatnych do rzeczywistego obrotu, w przypadku biur nowo powstających, łączenia firm oraz przejmowania klientów.

·        Słabość polskiego sektora turystyki czarterowej. Jest to szczególny segment branży, przez działalność na masową skalę, bardzo widoczny. Związany jest niestety również z dużym ryzykiem ekonomicznym i olbrzymią konkurencją cenową. W efekcie tego, jego rentowność jest bardzo niska. Za ostatnie trzy lata, wyliczona dla największych biur wynosi 1,3 proc.! To znacznie niżej niż zysk z obligacji! Kto zatem i po co prowadzi taką działalność, angażuje swój czas i pieniądze? Może warto bliżej przyjrzeć się temu zjawisku? W takiej sytuacji bankructwa należy traktować jako coś normalnego i nieuniknionego.

Lekarstwem na to, jak słyszymy w ciągu ostatnich dni, zdaniem Ministerstwa Sportu i Turystyki ma być utworzenie funduszu gwarancyjnego, który pokrywałby straty związane z upadkiem biur. W skrócie wyglądać ma to tak, że touroperatorzy składają się na taki fundusz i w wyniku tego powstaje awaryjna kwota, do użycia w przypadku kłopotów jednego z organizatorów. Jest to stary postulat części branży, wcześniej odrzucany przez ministerstwo. Pomysł niby dobry, ale… Koszty funduszu poniosą klienci ponieważ to oni zapłacą za to w cenie wycieczki. Wyobraźmy sobie, że takie zabezpieczenie już jest i pada duże biuro, tysiące turystów ponosi straty finansowe. Fundusz to pokryje. A za chwilę dowiadujemy się, że biuro upadło w niejasnych okolicznościach, ktoś wyprowadził pieniądze, itd. Czyli my wszyscy, i biura, i klienci, mamy składać się na koszty nieuczciwych, czynionych z rozmysłem działań.

Słyszałem dziś wypowiedź minister Muchy, w której zwraca uwagę, że fundusz dawałby „znacznie większą gwarancję klientom”, ale też wprowadzałby poczucie bezpieczeństwa dla biur. Oczywiście. Czyli, w zasadzie, stworzyć to może doskonały klimat do przekrętów. Klienci, jak już nabiorą zaufania, to będą kupować wszystko, nawet 5 gwiazdek all inclusive za 999 zł! Bo co tam, jest fundusz jakby co! Niektóre biura agencyjne będą sprzedawać jak leci, bo też jest zabezpieczenie, itd. Tylko dlaczego za to mają płacić firmy uczciwe oraz te, które rentowność mają znacznie wyższą niż 1 proc.?!

Rozwiązanie wydaje się możliwe dopiero wtedy, kiedy wyeliminuje się leżące u podstaw problemu przyczyny. Najpierw korekta stanu prawnego, usprawnienie nadzoru i refleksja nad priorytetami całej gospodarki turystycznej, a później można myśleć o funduszu. W przeciwnej sytuacji będzie to leczenie objawów, a nie przyczyn.

Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć. Mamy bałagan w polskiej turystyce! Od ministerstwa poczynając na zachowaniu klientów kończąc. Rynek dostał bzika na punkcie wypoczynku typu all inclusive i uwierzył w nierealne ceny. Sektor turystyki czarterowej nie jest zdrowy. Ostatnie bankructwa są tego efektem. Stan ten wymaga czegoś więcej niż szukanie prostych rozwiązań w postaci funduszu gwarancyjnego.

Więcej na temat kondycji turystyki czarterowej tu: Nic pewnego

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén