Przez kilka dni medialne doniesienia z Indii zdominowane były przez jeden temat. W reakcji na okrutny gwałt, dokonany na 23-letniej studentce, wybuchły silne demonstracje w stołecznym Delhi. Domagano się zaostrzenia kar za przestępstwa na tle seksualnym oraz sprawniejszego działania wymiaru sprawiedliwości. Temat powrócił za przyczyną smutnej informacji o śmierci ofiary. Policja na wypadek zamieszek zabezpieczyła wiele miejsc w Delhi, w tym okolice Bramy Indii – punktu chętnie odwiedzanego przez zagranicznych turystów. Głos zabrał premier Manmohan Singh, próbując uspokoić nastroje.

Wiadomo, że w Indiach  często nie ma woli ścigania sprawców takich przestępstw. Wiele zgłoszeń jest przez policję bagatelizowanych. Kilka dni temu agencje donosiły o samobójstwie 17-latki z północno-zachodnich rejonów kraju. Dziewczyna zdecydowała się na tak desperacki krok po tym jak miejscowa policja nie przyjęła zgłoszenia o gwałcie, w zamian namawiając ją do wyjścia za mąż za jednego z gwałcicieli. Te dwa przypadki to jednostkowe sytuacje, które odnotowały media. Za nimi skrywają się tysiące anonimowych tragedii.

Do Indii jeżdżę od lat. Wożę tam turystów, oprowadzam wycieczki. Miałem okazję zobaczyć różne oblicza kraju. W międzyczasie oczywiście czytam, śledzę doniesienia agencyjne. Interesuje mnie cały obraz, a nie tylko wyidealizowany wizerunek duchowego centrum świata czy egzotycznego kraju maharadżów. Przechodziłem kolejne fazy, od zafascynowania po chłodną analizę. Patrzę na Indie jak na kraj, w którym czynnikiem determinującym jest skala. Ponad 1,2 mld ludzi (w 2050 r. może być już o 400 mln więcej!) i niepoliczalna wielkość problemów, których przedmiot i rozmiar przerastają możliwości rządu.

Jednym z nich jest sytuacja kobiet. Bardzo złożona zresztą, daleka od wizerunku spopularyzowanego przez filmy z Bollywood.

Nie ma jednych Indii. Jest tak jak już kilkanaście lat temu napisała Arundhati Roy:

Indie żyją w kilku wiekach naraz. (…) Jest tak, jakby spędzono ludność Indii i załadowano na dwa konwoje ciężarówek (jeden olbrzymi, drugi maleńki), by wysłać je w dwóch zdecydowanie różnych kierunkach.

Kobiety obecne są w polityce, pełnią ważne urzędy i robią zawrotne kariery. Poprzednim prezydentem kraju była Pratibha Patil, druga z pań rządziła największym stanem Indii (Uttar Pradeś liczący sobie 190 mln ludzi). Sonia Gandhi od lat rozdaje karty w sprawującej władzę Partii Kongresowej. Premier Manmohan Singh zawdzięcza stanowisko jej decyzji.

Równolegle jest druga rzeczywistość. Indie, w których kobiety są dyskryminowane, torturowane, gwałcone i mordowane. W wielu środowiskach zachowania takie mają miejsce przy milczącej, społecznej aprobacie. I wcale nie jest tak, że najgorzej sytuacja wygląda wśród najuboższych. Każda z warstw społecznych ma swoje rodzaje dyskryminacji.

Wobec bezmiaru okrucieństwa jesteśmy bezradni. Tak bardzo stało się codzienne, że prawie niezauważalne. Zbiorowy gwałt na 23-letniej studentce i jej późniejsza śmierć spowodowała coś czego do tej pory w Indiach nie było. Masowe protesty budzą kraj i zmuszają premiera do reakcji. Może spowodują też szerszą, społeczną dyskusję. Może zaczną zmianę w obszarze tradycyjnych uwarunkowań. W Indiach wiele spraw jest precyzyjnie przez prawo uregulowanych. Przepisy zabraniają nagannych czynów. Tyle, że często, życie toczy się swoim własnym, niezależnym torem. Nie można żądać od rodziców panny młodej posagu (od 1961 r.), a mimo to zjawisko funkcjonuje na masową skalę. W ciągu roku ma miejsce ok. 25 tys. morderstw na tym tle! Giną młode żony, oblane łatwopalnym płynem i podpalone w kuchni przez teściową lub innych członków rodziny męża. Umierają bo posag był zbyt niski. Lekarz prowadzący ciążę nie ma prawa poinformować rodziców o płci płodu. Za coś takiego grożą mu surowe kary. Wszystko po to by ograniczyć selektywną aborcję. Ale każdego dnia w Indiach usuwa się 7 tys. żeńskich płodów! Nielegalnie, pod groźbą kary kilku lat więzienia dla lekarza dokonującego zabiegu. Zabójstwa żeńskich noworodków przez prawo traktowane są tak jak wszystkie inne morderstwa. Tyle, że w wielu miejscach kraju jest na nie ciche przyzwolenie. Nie zauważają ich sąsiedzi, rodzina, ani lokalni policjanci.

Smucą mnie hasła sporej część demonstrantów. Żądają wyższych kar i śmierci dla sprawców gwałtu. Kary można podnieść i kilku okrutników przykładnie ukarać. To najprostsze zadanie dla rządu. Łatwe do wykonania. Uspokoi protestujących, ale nie rozwiąże problemu. By coś rzeczywiście zmienić, Indie muszą zmierzyć się z kwestią tradycyjnych, społecznych uwarunkowań. Może studenci z Delhi siłą swojego protestu rozpoczną taki proces.