Kiedy pierwszy raz wjeżdżałem do Etiopii, urzędnik państwowy (chyba cywil, munduru nie widziałem, tylko ciepłą kurtkę zimową i czapkę – na tej wysokości noce bywają chłodne) stemplując nam paszporty życzył „miłego bzykania”. Zanim tu przyjechałem naczytałem się sporo. Wiedziałem, że aż 40 proc. turystów przyjeżdża tu dla ptaków (Etiopia jest rajem dla ornitologów), ale dla seksu?! Przecież to nie Tajlandia!
Co to za kraj, w którym władze państwowe witają turystę w ten sposób! Zastanowiło mnie to, ale przez całe trzy tygodnie byłem tak zajęty programem wycieczki i wszystkimi oficjalnymi atrakcjami kraju, że zupełnie o tym zapomniałem. Podobnie następnym razem. W tym roku za to, spróbowałem dotknąć tematu, którego do tej pory unikałem. A wystarczyło nie spuszczać wzroku. „Temat” jest niemal wszędzie.
Statystyki podają, że około 4 do 5 proc. Etiopczyków jest nosicielami wirusa HIV. Dużo to czy mało? Kiedy mówię o tym komuś, zazwyczaj reaguje stwierdzeniem – myślałem, że więcej. W powszechnym mniemaniu Afryka to przecież siedlisko AIDS. Tymczasem bywa różnie. W Etiopii, na przykład, widać profilaktykę i jej efekty. W szkołach, nawet w salach najmłodszych dzieci, wiszą tablice objaśniające temat. Już uczniowie w pierwszej klasie uczą się o prezerwatywach. Może dlatego udało się ograniczyć ekspansję wirusa.
Ale już, wśród prostytutek w stołecznej Addis Abebie, wskaźnik ten wynosi podobno aż 50 proc.! Mówiąc wprost, lepiej nie próbować. A okazje będą. Panie są w wielu hotelach. Przesiadują wieczorami przy butelce coli. Cecha charakterystyczna? Wcale nie wyzywający strój. Nic z tych rzeczy. Często wyglądają tak, jak hotelowi goście czy pracownice w recepcji. A w lepszych hotelach niemal jak bizneswoman. Co zatem je wyróżnia? Śmiałe spojrzenie. Nie unikają kontaktu wzrokowego. Wręcz odwrotnie. Wystarczy, ze spojrzysz, a uśmiechną się do ciebie. I już masz pewność. To jest to!
Późnym wieczorem bar przy lobby hotelowym należy do nich. Jedno z największych miast Etiopii. Dobry hotel. Mimo, że sporo już po godzinie 22. obsługa hotelowa prosi mnie o zejście do restauracji, coś im się nie zgadza w rachunkach za kolację, zapomnieli czegoś dopisać, potrzebny jest mój podpis. Idę, po drodze rzucam okiem na stoliki przy barze. Raczej pustawo. Cała klientela to trzy prostytutki i jeden turysta. Europejczyk żywo dyskutujący z jedną z nich. Pozostałe się nudzą. Smętnie, nieciekawie, deprymująco.
Etiopia jest strasznie biednym krajem. Wiele kobiet zajmuje się tym fachem wcale nie z własnego wyboru. W czasie jednej z podróży spotkaliśmy osoby prowadzące fundację, która opiekuje się wyrzuconymi z pracy służącymi. Młode dziewczyny, często jeszcze dzieci, trafiają do bogatych rodzin jako pomoc domowa. Zdarza się, że gospodarze wykorzystują je nie tylko do ustalonych obowiązków. Dziewczyny są molestowane, gwałcone i zastraszane. A kiedy wychodzi to na jaw, cała złość pani domu, skupia się ofiarach. Są wtedy wyrzucane na ulice, często nie mają gdzie pójść i zostają prostytutkami.
Są w Etiopii miejsca cieszące się złą sławą. Do takich zalicza się Shashamane, miasto położone nieco na południe od Addis Abeby. Leży na skrzyżowaniu szlaków komunikacyjnych. Dlatego zatrzymuje się tu wielu kierowców. Pełno tu małych warsztatów samochodowych i jeszcze mniejszych hotelików. Jak twierdzą miejscowi, to królestwo prostytutek, nastawionych na tzw. rynek lokalny. Zdecydowanie nie jest to klasa turystyczna. Turyści znają tę miejscowość wyłącznie jako siedzibę etiopskich rastafarian. Tak to zresztą jest bardzo często. Jedziemy, zwiedzamy zabytki, cieszymy oczy popularnymi atrakcjami kraju. Po czym twierdzimy, że widzieliśmy i poznaliśmy. A tymczasem kraj pokazał nam tylko swoją zewnętrzną powłoczkę. Co jest pod nią? Niektórzy wychodzą z założenia, że lepiej nie wiedzieć. Wycieczki do Etiopii.