Dziś o zjawisku stosunkowo nowym, intrygującym, może nawet zaskakującym. Mianowicie o rosnącej modzie na „wstyd z latania”. Właśnie opowiadałem o tym w radiu (link do podcastu audycji: Czym jest flight shaming?). Wyszło trochę żartobliwie, podworowaliśmy sobie nieco z niektórych pomysłów, ale tak naprawdę temat jest poważny i zdaje się, że będzie nabierał znaczenia. Nie da się wykluczyć, że odbije się nie tylko na turystyce, rozumianej jako ważny sektor gospodarki, ale też na możliwościach indywidualnego turysty-konsumenta. Unia Europejska rozważa wprowadzenie dodatkowego podatku od latania (wtedy wzrosną ceny biletów), a niektóre kraje i miasta planują ograniczanie połączeń lotniczych i wprowadzanie na ich miejsce pociągów (Szwecja, Barcelona…).
Z punktu widzenia podróżnika, to może być kłopotliwe zjawisko. No, bo jak dostać się na przykład do Libanu? A jeszcze dalsze wyprawy: obie Ameryki, Australia, Indie? Zrezygnować? Czy poświęcić dużo więcej czasu na podróż drogą morską, najlepiej oczywiście jachtem, żeby nie emitować CO2?
Rzecz w tym, że tak niesamowity rozrost podróżniczej społeczności, łącznie z blogami, książkami, audycjami, filmami i filmikami, nastąpił dzięki łatwej dostępności podróży lotniczych (tanio i szybko). Bez samolotów cały ten segment runie i wrócimy do czasów Elżbiety Dzikowskiej i Toniego Halika, czyli do sytuacji, w której dalsze podróże były domeną wąskiej elity.
Kogo stać na samoograniczenie? Na zdanie typu: Tak, kocham podróże, ale dbam o środowisko i dlatego nie będę latać samolotami?!
Ciekaw jestem, jak do rosnącego zjawiska „wstydu z latania” ustosunkuje się rynek. Założyć trzeba, że w dobie mody na ekologię, nie będzie można pozostać obojętnym. Póki co, zareagowały linie lotnicze, w tym Lufthansa, KLM, Air France i Finnair, wprowadzając działania, które mają uspokoić sumienie bardziej wrażliwych pasażerów (więcej o tym we wspomnianej wyżej audycji). Do grupy tej dołączył też LOT. Jak przeczytałem w styczniowym magazynie pokładowym „Kaleidoscope” ruszył program kompensacji CO2: na stronie internetowej przewoźnika każdy pasażer może obliczyć swój ślad węglowy i dowiedzieć się w jaki sposób tę szkodę środowisku zrekompensować. Wygląda na to, iż władze LOT-u uznały, że presja społeczna jest na tyle duża, iż nie można jej lekceważyć i należy dołączyć do grona linii lotniczych wypełniających reguły politycznej poprawności. LOT zresztą, ma w tym przypadku niezły punkt wyjścia. Nie musi wspierać zalesiania Ameryki Środkowej jak robi to Lufthansa, może powoływać się na ilość lasów w Polsce i ich rolę w redukcji CO2. Aż się prosi o jakąś wspólną akcję z Lasami Państwowymi. Przymiarki już widać, w lutowym „Kaleidoscope” prezes LOT-u pisze o tym, że dobrowolne wpłaty od pasażerów chcących zrekompensować ślad węglowy, przekazane będą na odtworzenie i ochronę siedlisk żurawi w woj. pomorskim.
Parę słów o samym zjawisku.
Za jego ojczyznę uważa się Szwecję, gdzie „wstyd z latania” (po szwedzku to flygskam) pojawił się około roku 2017. W ciągu zaledwie dwóch lat zjawisko zrobiło zawrotną karierę, również dzięki mediom społecznościowym. W promocji pomogły znane osoby, w tym Greta Thunberg. Zespół Coldplay ze względu na „wstyd przed lataniem” zrezygnował z trasy koncertowej, a Radiohead do USA wybrał się statkiem, żeby zmniejszyć emisję CO2.
Jak wygląda to w liczbach?
Branża lotnicza odpowiada za ok. 2 proc. światowej emisji dwutlenku węgla. (Dużo to czy mało, biorąc pod uwagę fakt, że branża ta wspiera wytwarzanie aż 20 proc. światowego PKB?!). Solą w oku ekologów stała się Ryanair, który w rankingu przygotowanym przez Komisję Europejską, znalazł się na dziesiątym miejscu w Europie pod względem produkcji CO2.