Zaskoczony jestem, że przypadająca dziś rocznica śmierci Stalina wzbudziła tak duże zainteresowanie polskich mediów. Wyrwało mnie to z zimowego odrętwienia i przywołało wspomnienia z Kaukazu. Obowiązkowym elementem wycieczki do Gruzji jest oczywiście Gori – rodzinne miasto Stalina.
Zwiedzamy wielki gmach muzeum poświęconego pamięci dyktatora, pancerny wagon którym podróżował oraz niewielki domek, w którym miał przyjść na świat. Interesujące miejsce, które dziś oczywiście nie ma na celu propagowania stalinizmu. Pokazuje raczej jak kiedyś za pomocą prostych metod wpływano na ludzi, jak tworzono kult. Jest trochę zabawnie, trochę pouczająco. Na ten temat pisałem wcześniej: Stalin już nie straszy.
Byłem tam dziesiątki razy. Oprowadziłem wiele turystycznych grup. Dwie czy trzy osoby odmówiły wejścia. Oczywiście, to zrozumiałe. Rachunek krzywd jest olbrzymi. Ale znacznie częściej spotykam się z innymi reakcjami. Dziś ludzie mają już chyba spory dystans, chcą zobaczyć, dotknąć, spróbować zrozumieć…. Turyści robią zdjęcia i dopytują o szczegóły. Zobacz też: Aleja Stalina.
W muzealnym sklepiku jedną z częściej kupowanych pamiątek jest wino marki „Stalin”. Czerwone. Takie sobie, ale etykieta na butelce robi swoje. Od kilku lat obserwuję wysyp pamiątek z wizerunkiem Stalina. Magnesy na lodówkę, figurki, talerzyki i znaczki pojawiają się na straganach w całej Gruzji. Musi być zbyt, ktoś to chce kupować. Podaż idzie za popytem. W Gori, przy muzeum starszy pan sprzedaje zapałki z portretem dyktatora. Ma ich całą walizkę. Kosztują grosze, ludzie kupują, nawet ci, którzy poddają w wątpliwość sens wizyt w takim miejscu.
PS. Muzeum powstało w 1937 roku, w czasie najstraszliwszej stalinowskiej nocy. Rozbudowano je w 1953 roku, po śmierci dyktatora. Gruzja odziedziczyła je więc w spadku po ZSRR. Nie zostało zamknięte z kilku powodów. W grę wchodziły również sympatie mieszkańców Gori, więcej pisałem o tym tu. Dziś pełni rolę turystycznej atrakcji, przyciągając wielu gości z całego świata.
Blog o turystyce w Gruzji.