Wróciłem kilka dni temu. Zazwyczaj łatwiej mi się pisze. Pod koniec wycieczki mam poukładane wszystko to, co chcę powiedzieć. Bywa, że relacja z wyjazdu jest gotowa już na lotnisku, często piszę w samolocie. Tym razem jest inaczej. Z Kubą mam kłopot. Dlaczego? Jakoś nie potrafię skupić się na turystycznych atrakcjach. Kraj rzuca wyzwanie w innym obszarze. Nie sposób przejść do porządku dziennego nad zastanymi tam warunkami. Skalę trudności porównać mogę z tym, z czym mamy do czynienia w Etiopii i Indiach. W interpretacji nawet Iran jest prostszy.
Można oczywiście napisać, że krajobrazy są śliczne, królewskie palmy majestatyczne, plaże piękne, a rum słodki. Ale to nie wystarczy. Byłby to powierzchowny wizerunek, taki, który zadowolić może co najwyżej turystę zamkniętego w jednym z hoteli all inclusive w Varadero lub Cayo Coco.
Kolorowy i wesoły kraj ma swoją drugą stronę, szarą i smutną. Kto poznał Kubę, wie, że ta wielobarwna jest obrazem wykreowanym na potrzeby turystyki. Dla zagranicznych gości wszystko jest inne: specjalna waluta, restauracje i potrawy. W komunistycznym kraju komercjalizacja sięgnęła zenitu. Wszystko co spotkasz na swojej drodze jest produktem stworzonym specjalnie dla ciebie. Miejscowi nie jedzą tego co ty, nie piją tych samych drinków i nie bawią się w tych samych klubach, bo na wejście tam zwyczajnie ich nie stać.
Widziałem wiele kubańskich miast, na całej szerokości wyspy, od Hawany po Santiago de Cuba. Wyglądają podobnie. Jako tako ogarnięte centrum starówki, kilka ulic i placów odmalowano, wybrane budynki naprawiono. Ale wystarczy przejść kilkaset metrów dalej, żeby zobaczyć coś zupełnie innego. Zabytkowe kamienice ledwie trzymają się kupy. Są tak zniszczone, że grożą zawaleniem. Zbudowano je jeszcze przed rewolucją, niektóre pamiętają czasy kolonialne. W samej Hawanie jest aż 150 budynków z XVI i XVII wieku. Przez okres rządów Fidela Castro zabytki te popadły w ruinę. Brakowało pieniędzy, ale zdaje się, że również woli politycznej na ich utrzymywanie. W najlepszym okresie kubańskiego komunizmu budowano po nowemu, w miastach znajdziemy dzielnice brzydkich bloków przypominających radzieckie budownictwo z epoki Breżniewa.
Kuba jest jak ta zabytkowa kamienica sprzed rewolucji. Kiedyś piękna i bogata, szykiem nie odstająca od Madrytu czy Lizbony. A dziś? Zrujnowana i w opłakanym stanie. Grozi jej zawalenie, a mimo to mieszkają w niej ludzie. Dlaczego? Ponieważ nie mają wyjścia, są na to skazani. Nie wiemy czy kamienica przetrwa i czy doczeka kapitalnego remontu. Może stanie się znowu piękna, kolorowa i bogata. A może runie pociągając za sobą ofiary.
Kraj znajduje się w takim momencie, że wszystko może się zdarzyć. Reżim próbuje reform. Wygląda na to, że przygotowuje się na łagodne przejście. Może pomogą w tym Stany Zjednoczone. Zobaczymy jakie będą efekty zbliżającej się wizyty Obamy (z tej okazji w Hawanie trwa wielki remont głównego placu wokół El Capitolio). Zobacz: Obama na Kubie.
Otwarcie na turystów zostało wymuszone sytuacją. Bankrutujący kraj potrzebuje dewiz. Rocznie wyspę odwiedza 3 mln turystów. Jak na Karaiby, to nie jest imponująca liczba, ale dzięki temu w gospodarce pojawiają się dolary podtrzymujące byt. Przy okazji, przedstawiciele władz mają okazję się uwłaszczyć. Zgromadzone wokół Raula Castro elity obstawiły zarządzany centralnie turystyczny sektor.
Największą cenę płacą miejscowi. W sklepach dla Kubańczyków nie ma ryb i owoców morza, bo te zarezerwowane są dla turystów. Kubańczycy prawie nie jedzą mięsa, bo to również trafia na nasze stoły. Płacimy w euro, więc mamy. Obiad w państwowej restauracji dla turystów kosztuje od 15 do 18 CUC, czyli coś ok. 15 euro. W kraju, gdzie miesięczna pensja wynosi 20 euro. Obok siebie dwa równoległe światy. Jeden biedny i szary, drugi kolorowy i bogaty. Ten drugi należy do turystów i polityczno-gospodarczych elit. (Polecam artykuł: Kubańska waluta, ceny i opłaty).
Obraz oczywiście nie jest czarno-biały. Dziesięć lat temu było gorzej i biedniej. Dziś korzystając z pieniędzy napływających wraz z turystami rząd choć odrobinę poprawia byt ludzi. Pamiętajmy, że cała gospodarka jest tu nadal centralnie sterowana i, że nawet podstawowe produkty są reglamentowane, czyli na kartki. Zaglądałem do takich sklepów. Ciemno w nich i pusto. No chyba, że Kubańczyk ma drugą walutę, czyli peso wymienialne (CUC). Za tę walutę może kupić znacznie więcej, w zupełnie innych sklepach. Ilu Kubańczyków może sobie na to pozwolić? Niewielu. Poza politycznymi elitami głównie pracownicy turystyki. Dlatego praca w tym sektorze jest najbardziej pożądana. Pracuje się na państwowym, więc pensja jest urzędowa, jakieś 20-30 euro na miesiąc. Ale pensja się nie liczy, liczą się napiwki! To dla nich się pracuje! No i prezenty od turystów. Na jakim poziomie gospodarczym jest Kuba najlepiej świadczy fakt, że miejscowi cieszą się z drobiazgów, chętnie przyjmują długopisy oraz zupełnie podstawowe kosmetyki.
Szkoda ludzi i przykro na to patrzeć. Z drugiej strony, podobno nie ma tu głodu, dzieci chodzą do szkoły, a każdy ma szanse na dobrą i bezpłatną edukację na jednym z licznych uniwersytetów. Pod tym względem jest więc lepiej niż w Etiopii czy nawet w Egipcie. Jak zatem ocenić sytuację na Kubie? Nie jest łatwo.
Części Kubańczyków żyje się lepiej dzięki pomocy rodzin mieszkających w USA. Floryda oddalona jest ledwie o 150 km i mieszka tam około 1,5 mln Kubańczyków. Krewni przysyłają nie tylko pieniądze, ale też ubrania, co widać na ulicach. W komunistycznym społeczeństwie wizerunek Ameryki ma się jak najlepiej. Taki paradoks, ale Kuba jest właśnie krajem paradoksów.
Pewnie każdy kto wybiera się na Kubę ma wobec niej jakieś oczekiwania. Droga jest długa, cena wycieczki całkiem spora. Co nas zatem motywuje? Po co jedziemy? Zapewne duże znaczenie ma chęć zobaczenia kraju przed zmianami, zanim zostanie zdominowany przez amerykański przemysł turystyczny. Co prawda, to ostatnie wcale nie jest jeszcze takie pewne. Obama bez zgody Kongresu nie może znieść embarga, a zdominowany przez Republikanów Kongres jest temu przeciwny.
Nowa, duża grupa turystów skomplikowałaby i tak już trudną sytuację. Kuba ma spore braki w infrastrukturze i ledwie jest w stanie obsłużyć obecny ruch. Centralnie zarządzany system nie radzi sobie z dystrybucją turystów i organizacją świadczeń. Normą są takie rzeczy jak brak miejsc w hotelach i samolotach, mimo dużo wcześniejszej rezerwacji. Każdy kto organizuje wycieczkę na Kubę powinien być przygotowany na niespodzianki. Taki rodzaj atrakcji turystycznej.
Jeśli podejdzie się do tego na spokojnie, z uśmiechem i odpowiednim dystansem Kuba sprosta stawianym jej oczekiwaniom. Plaże rzeczywiście są piękne. Olbrzymią wartością są ludzie, uśmiechnięci i życzliwi. Ważne też, że jest bezpiecznie, to walor państwa policyjnego, z którego jako turyści skwapliwie korzystamy.
Co jest największym atutem Kuby? Jej oryginalność! Przez dziesięciolecia rządów braci Castro wyspa stała się światowym fenomenem. Rzesze turystów ruszyły na wieść, że za moment komunizm może się skończyć. Chcą zobaczyć „tę Kubę”, tak jak ogląda się skansen lub muzeum.
A abstrahując od sytuacji polityczno-gospodarczej, co warto zobaczyć? Na pewno trzeba odwiedzić najważniejsze miasta. Poza Hawaną i Santiago de Cuba oczywiście główne ośrodki takie, jak Trinidad i Santa Clara – tu znajduje się mauzoleum Che Guevary. Na uwagę zasługuje Baracoa – najstarsza osada na wyspie, w tym miejscu do brzegu przybił Krzysztof Kolumb. Najweselej jest wieczorem, kiedy w kilku klubach w obrębie niewielkiej starówki rozbrzmiewa muzyka. Następnie Comagüey z labiryntem uliczek, które wygodnie ogląda się z siedzenia rowerowej rikszy. Warto wybrać się też do najważniejszego na Kubie kościoła Matki Bożej El Cobre. Najładniejszym regionem wydała mi się Dolina Viñales w prowincji Pinar del Río. W miejsce to każdego ranka ciągnie sznur autokarów ze stolicy, wszyscy chcą zobaczyć charakterystyczne wapienne wzgórza. Żadna wycieczka na Kubę nie obejdzie się bez wizyty w tzw. muzeum rumu, wytwórni cygar oraz w jednym z kilku hawańskich klubów, w których tutejsze gwiazdy wyśpiewują turystom przeboje Buena Vista Social Club. Aha, no i nie zapomnijcie wpaść choć na chwilę do hotelu Nacional. Miejsce to przypomina o dawnej świetności Hawany, która przed rewolucją słynęła jako najbardziej rozrywkowe miejsce obu Ameryk, przemysłem kasyn i domów uciech wszelakich wyprzedzając Las Vegas.
Zobacz przykładowe programy wycieczek na Kubę.
W tym miejscu znajdą Państwo dużo praktycznych informacji o Kubie, m.in.: ceny, waluta, internet: Kuba – przewodnik.
~Hirek
Świetna relacja, od kilku lat myślę już o wyprawie na Karaiby. Gdy w końcu się tam wybiorę, Kubę odwiedzę z pewnością. Pozdrawiam i zapraszam na mój blog
http://turystykazpasji.waw.pl
~Karol
Bardzo ciekawa relacja. Miło również, że polecasz konkretny hotel i piszesz wprost, jakie na Kubie są problemy. Bo dla niektórych to może być niezły szok… Pozdrawiam!
~Krzysztof Matys
Bardzo wielu turystów chce pojechać na Kubę zanim rządzi tam jeszcze Castro i trwa socjalizm. Ale powinni zdawać sobie sprawę z czym się to wiąże i jakie warunki zastaną na miejscu.
~Beata
Przyznam się szczerze, że wobec Kuby mam ambiwalentne odczucia. Z jednej strony – ten kraj kusi mnie już od bardzo dawna. Z drugiej jednak, co jest pewnie głupim odruchem mieszkanki pierwszego świata, boję się. Nie tyle przestępczości, co dużej biedy, która nie pozwoli mi na spokojny odpoczynek. Więc cały czas się waham. Na razie poznaję Polskę, na przykład Bielsko-Białą, gdzie znalazłam swoje miejsce: http://beskid.bielsko.pl/, ale myślę, że i na Kubę przyjdzie czas 🙂
~Ela
Zgadzam się. Byłam razem z mężem na Kubie już jakiś czas temu. To, co tam zastałam, bardzo mnie poruszyło… Ogólnie od zawsze kochałam podróże i to głównie dlatego zaczęłam pracę w Zielonej Brygadzie, ale niektóre kraje potrafią bardzo wstrząsnąć człowiekiem. Kuba ma dwie twarze, jak już napisałeś: dla turystów i dla mieszkańców. Jak czytam o zarobkach, to chce mi się płakać – podobne odczucia miałam, gdy tam byłam. A teraz jeszcze zorganizowali koncert Rolling Stones za darmo. Chociaż trochę rozrywki mieli ci ludzie, ale nadal uważam, że to zasłona dymna.
Pozdrawiam!
~Ew
dziękuje za ten artykuł! wybieram się na Kubę za tydzień i przeszukując sieć była zdegustowana relacjami innych osób, które dzielą się relacjami z pobytu. Pana opis jest idealny, to jest to czego szukałam!
~Robert
Czesc kupilem tani bilet na kube w dwie strony za 360 e naszczescie pracuje w niemczech i jest to wydatek prawie zadny.Co do biedy to pamietam ze w dziecinstwie tez nie mialem co jesc a teraz stac mnie na kube co moze byc paradoksem.Chcialbym sie wybrac przez kube z plecakiem poprostu poznac kulture i ludzi bo ci biedni sa zawsze najzyczliwsi i bliscy memu sercu.Masz moze wiedze o transporcie publicznym na kubie?
~Karol
Z tą biedą nie to tez nie wiadomo jak ma to patrzeć. Spacerując po Havanie widziałem dzieciaki pod rozpadającymi się kamienicami ubrane od stóp do głów w oryginalne ciuchy ze smartfonem w ręku. To jest inna kultura z innymi priorytetami, podobną sytuacją była za miastem gdzie w starych szopach stały elektryczne skutery jakich w Europie nie widziałem. Miałem też okazję porozmawiać z właścicielem naszej casy który powiedział że w ciągu ostatnich 5 lat wiele sie zmieniło a jego kolega w restauracji na przykład zarabia 50 cuc dziennie. Moim zdaniem ta wszechobecna bieda to po prostu image który pozwala wyciągać kasę od turystów ale każdy odbiera to na swój sposób.