Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Dzieci

Podróż bliska czy daleka, pod tym względem zachowujemy się podobnie – zwracamy uwagę na dzieci. Na dalekich, egzotycznych wyprawach oczywiście trochę mocniej, bo i obrazki potrafią być ciekawsze; bardziej przyciągają uwagę, a czasami nawet szokują.

   

W krajach rozwijających się spotykamy się z ubóstwem. Zazwyczaj turyści okazują współczucie. Standardem są zwrotytypu: jakie te dzieci biedne! Żałujemy, porównujemy do swoich. To zresztą jest bardzo ciekawy temat, uważamy, że dobre jest to, co jest u nas. Ale czy potrafimy zmierzyć szczęście? Jakie dzieci są bardziej szczęśliwe? Te, które maja więcej zabawek i ubrań? Te, które spędzają czas przed telewizorem? A może te, które są z rodzicami przez cały dzień i wychowują się w domu, a nie w przedszkolu.

 

Czasami nasza chęć pomocy przybiera nie do końca przemyślane formy. Mam na myśli przede wszystkim rozdawanie słodyczy. W afrykańskiej czy azjatyckiej głuszy, tam, gdzie jeszcze przez lata nie będzie żadnego dentysty, nie jest to dobry pomysł. Bywa, że dzieci nie znają ich smaku, żyją zdrowo i szczęśliwie. Po czym pojawiają się biali i rozdają cukierki. Nowy, atrakcyjny smak uzależnia. Tubylcy, starsi czy młodsi, zamiast chodzić do szkoły wolą tkwić w oczekiwaniu na turystów i na słodycze. Znam takie miejsca, gdzie za cukierki można wiele załatwić. To działa jak narkotyk.

  

 

Zresztą, jakiekolwiek rozdawnictwo wymaga przemyślenia. Ileż to razy widziałem takie obrazki: turysta, a wokół niego tłum dzieci walczący o kilka długopisów. Miejscowi bardzo nie lubią takich scen. W wielu miejscach świata, za coś takiego, dorośli potrafią zbesztać i dzieci i turystów. Nie im się co dziwić. Pamiętam z dzieciństwa opowieści jak to Niemcy przyjeżdżali do Polski żeby robić zdjęcia dzieciom w piaskownicach walczących o cukierki.

 

Dlatego od jakiegoś czasu robię to w zorganizowany sposób. Zbieram od wszystkich, ewentualnie jeszcze coś dokupujemy (zeszyty, kredki, długopisy) i zostawiamy w jakiejś wiejskiej, ubogiej szkole.

 

To, co na pewno jest godne uwagi, to radość tych dzieci. One nie marudzą, nie narzekają. W Afryce nie widziałem maluchów, które chciałyby płaczem coś wymusić. Potrafią cieszyć się tym, co mają. A czym się cieszą?

 

Pewnego razu w Lalibeli przechodziłem obok skromnej, skleconej z patyków zagrody. Po środku okrągła chata, otoczona niewielkim płotkiem. Do domu wracał mężczyzna, najwidoczniej z pracy. Na spotkanie wybiegła mu dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka, tak około 7-10 lat. Jak oni się witali! Jak oni się cieszyli! I ojciec i maluchy. Całowali się i przytulali. Na twarzach fantastyczne uśmiechy. Tak sobie pomyślałem, kto u nas wita się w ten sposób?

 

Bardzo rzadko widzę zabawki. Jeśli już to jakieś bardzo proste, przez same dzieci, jeszcze słabą i niewprawną rączką, zrobione z kawałków drewna czy znalezionych gdzieś starych, niepotrzebnych rzeczy. W takiej sytuacji maluchy potrafią bawić się wszystkim. Często zresztą nie mają na to czasu. W wielu miejscach świata dzieci, już od najmłodszych lat, pracują. Albo w zakładach, gdzie o prawach dziecka nikt jeszcze nie słyszał, albo pomagając rodzicom.

 

Rolę zabawki, przytulanki i chyba nawet przyjaciela, często pełnią zwierzęta. U koczowników to normalna rzecz, że małe dziecko dostaje do opieki małą kózkę. Nosi ją i tuli jak misia. Jak znam dzieci, to żywe zwierzatko jest czymś dużo bardziej atrakcyjnym niż najpiekniejsza nawet zabawka.

 

Podróżując, dostrzegam ten problem. Stykamy się z innym światem. W niektórych miejscach pojawiamy się jak UFO i znikamy. Czy mamy prawo zarażać tamtejsze dzieci naszymi wzorami? Pokazywać im słodycze, zabawki, wszelkie tak naprawdę niepotrzebne, a pobudzające tylko chęć posiadania, dobra naszej cywilizacji? Wreszcie, czy możemy powiedzieć, że nasze dzieci są szczęśliwsze?

 

Poprzednie

Początek sezonu

Następne

Malaria

Komentarz: 1

  1. ~Ania

    Tu się zgadzam z Pańskim punktem widzenia. Stan posiadania nie gwarantuje poczucia szczęścia. Powiedziałabym, że raczej powoduje ciągły niedosyt czegoś jeszcze, nawet bez sprecyzowania czego. Często się teraz słyszy jak dziecko mówi „nudzę się, nie mam co robić”. Zabawek wszelakiej maści sterta, gier komputerowych mnogość, książek bywa, że całe półki, a dziecko się nudzi… Nie pamiętam abym w dzieciństwie się nudziła, miałam sporo książeczek, jedną lalkę i rower. I w sąsiedztwie było sporo dzieci… Ciągle mieliśmy coś do robienia, wspólne zabawy o każdej porze roku. Słowo daję – zero nudy!Nie „uszczęśliwiajmy” więc dużych i małych cywilizacją tam, gdzie ona jeszcze nie dotarła w pełni. Im później, tym dla tych ludzi lepiej.

Dodaj komentarz

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén