Dziś w Białymstoku spotkanie z Jarosławem Kretem, autorem książki „Moje Indie”. Wydawca przysłał SMS z zaproszeniem. Raczej nie skorzystam. Nie tylko dlatego, że właśnie wyjeżdżam na moją ulubioną Litwę. O książce tej pisałem już 3 marca. Przytoczę fragment tamtego wpisu:
Autor bierze Indie „na żywca”, jedzie tam zupełnie zielony. W efekcie tematy znane, szeroko już wcześniej opisane, są dla niego całkowitym zaskoczeniem. Tu muszę docenić oryginalność Kreta – nie znam innego takiego przypadku! Dziennikarze i reportażyści, piszący podróżnicy, wszyscy przygotowują się przed wyjazdem, jadą z walizką wiedzy. A po powrocie studiują znowu, uzupełniają, sprawdzają, dociekają… Ryszard Kapuściński był zdania, że na jedną napisaną stronę trzeba przeczytać przynajmniej sto. Kret tego nie robi. I może to właśnie, paradoksalnie, przez niektórych, uznane będzie za atut tej książki. Jeśli czyta ją ktoś, kto dużo wie o Indiach, nie znajdzie tam nic ciekawego, będzie raczej poirytowany brakami wiedzy autora. Ale ktoś, wchodzący dopiero w temat, może widzieć tu atrakcyjną, zaskakującą i dowcipną opowieść. Mnie to nie było dane.
Nie lubię takich książek. Nic nie dają, niczego nie wnoszą. Pozbawione są piękna i uroku.
Można podejrzewać, że mamy tu do czynienia z dość wyrachowanym wykorzystywaniem twarzy znanej z telewizji. Dlatego widzimy ją na okładce. Podobnie jak Taj Mahal – najgłupszy symbol Indii. Brawo wydawca! Niezły chwyt marketingowy.
I jeszcze, to co Świat Książki pisze na swojej stronie internetowej:
„Moje Indie” to znakomite połączenie opowieści przygodowo-podróżniczej z osobistym pamiętnikiem autora, który mieszkał tam przez kilka lat. To, o czym pisze, widział, słyszał, posmakował, poczuł i zrozumiał – trudno o lepszego przewodnika po egzotycznych dla nas obyczajach, kulturze, czy kuchni.
Bez komentarza.
Długo można by wytykać autorowi merytoryczne błędy i pomyłki, czasami skumulowane w niesamowity sposób, jak na stronie 46, gdzie obok siebie widnieją dwie rażące wpadki. Czerwony Fort, który dziś jest podstawowym celem wycieczek w Delhi, zbudował Szach Dżahan, a nie jego dziadek Akbar. Kilka linijek dalej autor pisze, że „system kastowy już od dawna oficjalnie w Indiach nie istnieje”. Co to znaczy, skąd takie twierdzenie? Podział kastowy, de facto, wpisany jest w prawo Indii, chociażby w postaci kwot zarezerwowanych kastom najniższym na uczelniach i w publicznych miejscach pracy.
Miejscami zdumiewa infantylny język, tak jakby autor nie miał innego pomysłu na opisanie pewnych rzeczy. Dla przykładu:
A co to jest „gurudwara”? – zapyta ktoś słusznie.
– A, to sikhijska świątynia – odpowiem.
Informacja dla zapaleńców. Spotkanie z Jarosławem Kretem: 23 kwietnia (piątek), godz. 17:30, księgarnia Świata Książki w Białymstoku, Rynek Kościuszki 32.
PS. Na zakończenie dwa zdania z książki, pod którymi wyjątkowo się podpisuję:
Nigdy też, nawet w najbardziej egzotycznych krajach, nie tęskniłem za polską kuchnią. Teraz po raz pierwszy tęsknię, ale za kuchnią indyjską.
Dodaj komentarz