Ustawa deregulacyjna stała się rzeczywistością. Na razie sejmową. Teraz kolej na Senat i podpis prezydenta. Nowe rozwiązania wejdą w życie po 30 dniach od uzyskania aprobaty prezydenta. Są więc szanse, że w już czasie zbliżających się wakacji, osoby wykonujące pracę pilota i przewodnika będą mogły to robić bez żadnych licencji.
Trwało to ponad rok. W marcu 2012 Ministerstwo Sprawiedliwości ogłosiło plan uwolnienia zawodu pilota wycieczek i przewodnika turystycznego. Na tym blogu znajduje się kilka artykułów na ten temat: „Pilot bez licencji” 7 marca 2012; „Pilot według Gownia” 19 marca 2012.
Obie funkcje znalazły się w pierwszej transzy deregulacyjnej. Między innymi obok notariusza, pośrednika nieruchomości, adwokata, taksówkarza…
Każde ze środowisk broniło swoich pozycji. Minister Gowin przyznawał, że najbardziej zaskoczony został silną akcją lobbingową ze strony przewodników turystycznych. Przez kilka ostatnich miesięcy posłowie PiS i SLD w sejmowej komisji próbowali zablokować reformę tych dwóch zawodów. Ku zaskoczeniu sporej części branży (w tym moim) lobby pilocko-przewodnickie wykorzystało do swojej akcji również Polską Izbę Turystyki. Do samego końca nie było wiadomo czy oba turystyczne zawody zostaną uwolnione. Decydujące było głosowanie nr 108. Odrzucono w nim poprawki posła Tadeusza Dziuby (PiS). Ich ideą było utrzymanie egzaminów dla pilotów i przewodników (de facto utrzymywałoby to regulację obu zawodów). Dotychczasowych obostrzeń, ograniczających dostęp do zawodu broniło SLD, PiS i część posłów koalicyjnego PSL! Blokującą reformę poprawkę posła Dziuby odrzucono dzięki wsparciu 35 posłów Ruchu Palikota. To bardzo ciekawe, ponieważ w głosowaniu nad całą ustawą deregulacyjną RP był przeciw.
Przejdźmy do kwestii argumentów. Dzięki sprawnej akcji lobby pilocko-przewodnickiego opinia publiczna bombardowana była argumentami przeciwników deregulacji. Pomogła w tym ignorancja części dziennikarzy, którzy wykazywali się wyjątkową sprawnością w przedstawianiu punktu widzenia tylko jednej strony. Straszono, że po wejściu w życie ustawy deregulacyjnej wycieczki oprowadzać będzie byle kto, robiąc to jak najgorzej. W tym miejscu spróbuję odpowiedzieć przynajmniej na część zarzutów i przedstawię argumenty drugiej strony (robiłem to już zresztą wcześniej, np. tutaj).
Jestem licencjonowanym pilotem wycieczek. Pilotuję wycieczki do wielu krajów. Oprowadzałem turystów. Prowadzę też firmę zajmującą się szkoleniami dla kandydatów na pilotów (staram się robić to jak najlepiej, choć narzucony przez ministerstwo program utrudnia to zadanie). Wydaje się, że automatycznie, jak większość osób z mojego środowiska, powinienem być przeciwko ustawie deregulacyjnej. Ale jestem za!
Dlaczego? Z kilku powodów. Oto one:
- Ponieważ dotychczasowe rozwiązania oparte na obowiązkowych szkoleniach i państwowych egzaminach wcale nie powodują, że na rynek pracy trafiają dobrze przygotowani piloci. Wręcz przeciwnie. Wymaganym prawem program szkolenia ma wiele mankamentów i zupełnie nie jest dostosowany do sytuacji rynkowej. Nastawiony na teorię, zupełnie niepotrzebną w pracy, nie nadąża za szybko zmieniającą się rzeczywistością. Tradycją i obowiązującą praktyką stało się uzależnienie kursów od słynnej w branży publikacji Zygmunta Kruczka (komisje egzaminacyjne opierają się na tej książce). Analiza tego fenomenu znajduje się tu „Kruczek na pilotów”.
- To biuro podróży, czyli organizator wycieczki zatrudnia pilota i to jego decyzją powinno być kogo wyślę na wycieczkę. W trosce o swój interes przedsiębiorca będzie wybierał najlepszych. Dziś nie może tego robić ponieważ prawo ogranicza jego wybór. Może zatrudnić wyłącznie osoby z licencją. Pokażę to na przykładzie. Moje biuro specjalizuje się w wyprawach egzotycznych. Dla koneserów. Małe grupy, wysoki standard. Planuję wycieczkę do Japonii. Mam wyśmienitego kandydata na pilota. Zna język japoński, spędził tam pół swojego życia. Zna i czuje kulturę. Byłby świetny. Ale nie mogę go wysłać. Ponieważ nie ma licencji pilota! Za to mogę wysłać kogoś świeżo po egzaminie, kogoś, kto nigdy nie był w Japonii, ba nawet w Azji nigdy nie był. Nic nie wie o tym regionie. To nic, ważne, że ma licencję. Urzędnikowi wszystko się zgadza. Przedsiębiorcy nic się nie zgadza. Po wpływem niemądrego przepisu traci firma i tracą klienci.
- Właśnie dlatego uważam, że dzięki dotychczasowym rozwiązaniom turyści, zdani są na słabszych pilotów! Licencjonowani piloci nie mają konkurencji. Potrzebna jest grupa, która podnosiłaby standardy. Znam specjalistę od Kaukazu. Jeździ tam od lat, pisze, śledzi wydarzenia polityczne. Jest znawcą historii, kultury i sztuki regionu. Od czasu do czasu chciałby pojechałby jako pilot z moimi grupami. Ale nie może. Bo nie ma licencji! A uczęszczanie na kurs (150 godzin plus wycieczki szkoleniowe), po prostu mu się nie opłaca. Szkoda zachodu.
- Poza tym, taki kurs dla ludzi na pewnym poziomie może być po prostu uwłaczający. Oto w programie są podstawy historii architektury (europejskiej oczywiście, o architekturze Azji nie ma ani słowa). Podstawy na poziomie pierwszej klasy liceum. Kolumna jońska, dorycka, portyk. Jak odróżnić styl romański od gotyckiego, itd.? I wyobraźcie sobie na takich zajęciach dobrze wykształconego człowieka. To żenujące. Po co on ma tam chodzić? Nie ma znaczenia, że jest np., profesorem historii sztuki albo autorem wielu publikacji o architekturze. Chodzić na kurs musi, takie prawo!
- Są różne standardy turystyki. Jeśli pilotem jest osoba, która o świecie, polityce, historii, religiach świata, sztuce i architekturze ma tylko taką wiedzę jaką wyniosła z kursu pilota, to mamy do czynienia z pilotem, który niczego ciekawego turystom nie powie! Co więcej, taka osoba sama będzie miała kłopoty żeby znaleźć się w egzotycznym kraju. Nie zrozumie go. Po drugiej stronie mamy absolwentów specjalistycznych studiów, arabistów, egiptologów, archeologów, orientalistów, sinologów, etc. Bywałych w świecie, studiujących za granicą. Kto będzie lepszym kandydatem na pilota?! Z kim wolelibyście pojechać? Jakiego pilota byście chcieli?
- Nie ma jednej funkcji pilota! Inaczej pracuje i inną wiedzę musi posiadać pilot jeżdżący z wycieczkami szkolnymi po Polsce, zupełnie inną ten, który robi dalekie, egzotyczne kierunki. Dlatego mrzonką jest jedno szkolenie, które przygotowywałoby do pracy na każdym stanowisku. To niemożliwe! To iluzja. Po co więc ją utrzymywać?! Innych umiejętności od pilota wymaga biuro specjalizujące się w tanich wycieczkach autokarowych po Europie, innych to, które organizuje ekskluzywne wycieczki egzotyczne.
W powyższych rozważaniach przewijało się zagadnienie programu szkolenia dla pilotów. Dziś taki kurs jest obowiązkowy, bez odbycia szkolenia nie można podejść do egzaminu. Program jest ustalony przez Ministerstwo Sportu i Turystyki (rozporządzenie z dnia 4 marca 2011 r. – Dz. U. Nr 60 poz.302). Pełny program znajduje się tutaj. A oto „najciekawsze” jego fragmenty:
Wiedza o Polsce i świecie współczesnym – 6 godzin, a w nich takie tematy jak: ustrój społeczno-ekonomiczny i polityczny; struktura władzy w Polsce, polityka rządu, polityka zagraniczna; podstawowe problemy społeczne i ekonomiczne Polski; Unia Europejska – historia, idea, kraje członkowskie, zasady działania, wspólne instytucje UE; Polska w Unii Europejskiej. Nie wiem jak to traktować. Co to ma być? Krótka powtórka? A może coś w rodzaju korepetycji dla maturzysty, który na ocenę mierną chce zdać maturę w przedmiotu wiedza o społeczeństwie? Właściwie nie wiadomo po co. Ale jeśli już, to dlaczego tak żenująco mało?
Geografia turystyczna Polski i Europy – 40 godzin. No właśnie, Polski i Europy. Na kursie w Białymstoku w pierwszej kolejności uczymy o Podlasiu – bo z tego jest najwięcej pytań na egzaminie w naszym urzędzie marszałkowskim. W dalszej kolejności atrakcje turystyczne Polski. Trochę z krajów ościennych. Z reszty Europy stolice i najbardziej popularne miasta, np. Barcelona. Do 2011 r. nie było nic (nic!) z destynacji pozaeuropejskich! Dwa lata temu w rozporządzeniu ministra pojawiło się nowe hasło: „Pozaeuropejskie cele podróży Polaków, regiony wypoczynkowe oraz trasy krajoznawcze i specjalistyczne”. Ale tyle, że się pojawiło. Bo jeśli organizator szkolenia chce zrealizować wcześniejsze punkty, to na naukę „pozaeuropejskich celów podróży” zostaje co najwyżej kilka godzin kursu. Można w tym czasie nauczyć przyszłych pilotów Azji, Afryki, Ameryk…?! Kolejna urzędnicza fikcja.
Jest orientalista. Pracownik akademicki. Zna języki. Wie mnóstwo o Uzbekistanie, Turkmenistanie, Iranie… Pisze o tym, publikuje. Pięknie opowiada. Chce dorobić jako pilot. Musi zdać egzamin. Zapisuje się na kurs. I uczy się zabytków Podlasia, Polski i krajów ościennych. Po to, żeby jeździć z wycieczkami do Azji! Jest tu sens?
Oczywiście pilot musi mieć warsztat. Trzeba wiedzieć jak pracować z grupą. Samoloty, lotniska, autokary, odprawy, bagaż, ubezpieczenia, kwaterowanie turystów, kwestie prawne… Oczywiście, że tak! Ale tego można nauczyć w ciągu 30 – 40 godzin dobrze pomyślanego szkolenia! A dalej to już specjalizacja. Z korzyścią dla turystów!