Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Czerwcowe wyprzedaże

„Nawet 30 proc. taniej kupisz wycieczkę zagraniczną tuż przed początkiem sezonu urlopowego”. Tak obwieściła jedna z gazet (artykuł znajdziecie tu), a za nią powtórzyły to rozgłośnie radiowe, portale internetowe (być może nawet TV, ale tej prawie nie oglądam, więc nie wiem). Informacja zaczęła żyć, nabrała tempa i obiegła kraj. Trochę martwi mnie ta dziennikarska łatwość w upowszechnianiu wątpliwych tez. Moim zdaniem, szanujące się medium, zanim powtórzy za kimś coś tak bałamutnego, powinno zadać sobie choć odrobinę trudu by informację zweryfikować. Wystarczyłoby spytać kilku specjalistów. (A tak na marginesie to bardzo ciekawe. W mediach są wypowiedzi analityków rynku paliw, analityków tego czy tamtego. Nie ma opinii analityków rynku turystycznego).

 

Przeanalizujmy podstawowe tezy tego artykułu.

 

Dziennik  Gazeta Prawna pisze: „Już w czerwcu ruszą wyprzedaże letnich wycieczek”. Ma się tak stać ponieważ popyt na ofertę letnią jest bardzo mały. Ocena stanu faktycznego jest prawidłowa. Rzeczywiście w biurach pustki, sprzedaje się niewiele. Ludzie nie kupują lata ponieważ boją się kilku rzeczy: sytuacji politycznej (północna Afryka i Bliski Wschód), ewentualnych dopłat związanych ze wzrostem cen paliwa i kursów walut, oraz bankructw biur podróży. Wygląda na to, że wszyscy czekają na last minute.

 

Ale już wniosek z tego wyciągnięty jest wątpliwej jakości. Na mały popyt biura mogą zareagować na kilka innych sposobów. Po pierwsze mogą wprowadzić ofertę last minute wcześniej (przecież tu chodzi o cenę, nie o czas; są touroperatorzy, którzy lasty wpuszczają na rynek miesiące przed wylotem). Dlaczego więc dopiero w czerwcu, a nie w maju?! Po drugie – i to jest dużo ważniejsze – widząc małe zainteresowanie klientów, biura redukują ofertę. Odwołują rezerwacje hoteli i rezygnują z wyczarterowanych samolotów. Wolą nie ryzykować. Wychodzą z założenia, że lepiej sprzedać mniej, ale pewnie (i z większym zyskiem).

 

Co to oznacza dla klientów? Wszystko rozstrzygnie się w momencie kiedy Polacy wreszcie zaczną kupować (a, że zaczną to pewne; za bardzo nasi rodacy polubili wypoczynek w ciepłych krajach). Przy zredukowanej ofercie, na pierwsza falę większego popytu biura zareagują w jedyny możliwy sposób: podniosą ceny! (tak jest zresztą co roku; w szczycie sezonu last minute często kosztuje więcej niż ta sama oferta kupiona z wielomiesięcznym wyprzedzeniem). Wtedy touroperatorzy odbiją sobie chude zimowe i wiosenne miesiące. Żniwa to żniwa. Oferta zacznie szybko znikać, ceny będą rosnąć.

 

Załóżmy, że Polacy wezmą sobie do serca to, co napisał Dziennik i na początku czerwca, klienci ruszą do biur podróży pytając o last minute. Oczywiście lasty będą (zawsze są! pytanie za ile, przypominam, że last, niekoniecznie znaczy taniej!). Przez chwilę rzeczywiście mogą być dobre ceny, ale szybko, w wyniku wzmożonego popytu, pójdą w górę. Podstawowa, atrakcyjniejsza oferta prędko się wyprzeda. Touroperatorzy zaczną szukać możliwości dorezerwowania hoteli i samolotów, ale to nie będzie takie proste. Wszyscy boją się Egiptu i Tunezji (najbardziej, co ciekawe, Rosjanie, a to olbrzymi rynek!). Wszyscy w tym roku chcą Europę i Turcję. A te kierunki nie są z gumy, nie rozciągną się! W efekcie, latem do pobrania może być już tylko północna Afryka. Kto zwlekał, kto nie kupił w porę (duży wybór i tanio) lub kto nie załapał się na krótki i szalony czas najlepszych cen (niech będzie, że to początek czerwca), ten będzie miał wybór: albo Grecja w abstrakcyjnie wysokich cenach, albo Egipt.

 

Nie wiem dlaczego Dziennik pisze, że wyprzedaże na początku czerwca to „wcześniej niż w latach poprzednich”. W zeszłym roku najlepsze ceny na pierwsza połowę ścisłego sezonu (koniec czerwca – lipiec) pojawiły się już w maju! Wyprzedaże na początku czerwca to naprawdę nic nowego. Ani nadzwyczajnego.

 

Jeszcze do jednego fragmentu mam istotne zastrzeżenia. Autor artykułu informuje nas, że po to by „uratować sezon” biura przygotują przeceny w wysokości aż 30 – 35 proc. No cóż. Wszystko zależy co jest ceną wyjściową. Jeśli touroperatorzy mieliby od poziomu, który jest dziś, odjąć jeszcze 35 proc., to dołożą do tego interesu! Ceny już są niskie! Tu już niejednokrotnie nie ma co przeceniać. Autor wydaje się żyć w świecie ekonomicznej fikcji. Touroperator ma dopłacać do każdego turysty? Po co? Z czego?

 

Ten biznes wygląda tak. Touroperator na wylot 10 lipca ma 200 miejsc. 20 sprzeda w cenie 1,5 tys. zł za osobę (rewelacyjna okazja! 40 proc. taniej!) – straci na tym, ale to ma zrobić reklamę i nakręcić popyt. Kolejne 150 miejsc już po 2 tys. – tu wyjdzie na swoje, a końcówkę (last minute, 30 miejsc) w cenie 2,3 tys. zł. Dlaczego tak? Bo te ostatnie 30 miejsc i tak się sprzeda. W szczycie sezonu pójdą jak świeże bułeczki. Więc po co sprzedawać tanio?

 

Moje wnioski? Na dziś mam trzy:

  • Na początku, przez chwilę może być tanio. Później ceny pójdą w górę, a oferta ulegnie ograniczeniu.
  • Jest realne niebezpieczeństwo dla klientów. Te biura, które pierwsze zaczną największe obniżki mogą być w najgorszej sytuacji. Mogą mieć nóż na gardle. Hotele i samoloty opłacone z góry (przynajmniej częściowo), bez możliwości redukcji oferty. Tak czy inaczej muszą to sprzedać. Jeśli w samolocie poleci pusty fotel biuro straci na tym 1,5 tys. Jeśli sprzeda to miejsce bardzo tanio (poniżej kosztów) straci tylko 500 zł. Wiadomo czym taka polityka może się skończyć.
  • Czy może być inaczej? Oczywiście tak! Turystyka zależy od wielu, często nieprzewidywalnych czynników. Wystarczy jakieś zamieszanie polityczne, wulkan, trzęsienie ziemi, zamach, itp., aby ucierpiała cała branża i wszystkie prognozy wzięły w łeb.

Dziennikowi Gazecie Prawnej przyznaję tytuł mistrza w kategorii: pisanie bzdur o turystyce. Jesienią zeszłego roku, w odstępie ośmiu dni, wydrukowali dwa całkowicie sprzeczne artykuły. Pierwszy prognozował, że w najbliższym sezonie wycieczki będą tańsze, a drugi, że droższe! Ten drugi ani słowem nie wspominał o pierwszym. Nie było żadnego wyjaśnienia typu: przepraszamy, tydzień temu się pomyliliśmy, dziś prostujemy. Nic z tych rzeczy! Po prostu. Wygląda na to, że piszą co im fantazja podpowiada. Problem w tym, że ludzie to jednak czytają. Problem w tym, że mogą brać pod uwagę takie mądrości. Problem w tym, że mogą na tym stracić. Analizę tego przypadku znajdziecie tu >>>. Proszę przeczytajcie. Jest tam też moja prognoza sprzed siedmiu miesięcy. Oceńcie kto miał rację.

Poprzednie

Zmartwychwstanie ciał

Następne

Jak dostać pracę w biurze podróży

Komentarzy: 3

  1. ~jowi1953

    A później dziwimy się, że ceny wszystkiego idą do góry. Jeśli dziennikarzyna, na zlecenie kogoś kto płaci, pisze że cukier zdrożeje – to dlaczego ma nie zdrożeć? Za tydzień od ukazania się artykułu, gdy inni też podłapią temat – zdrożeje. Ktoś wyczyści magazyny, ktoś zostanie w trzy dni milionerem – a za wszystko zapłaci durny klient, który nie rozumie, że przekupny dziennikarzyna chciał zarobić na boku. To samo dotyczy benzyny, innych towarów i niestety zaczyna również dotyczyć i turystyki.A przecież ci dziennikarze tak bardzo chcą mieć ładne mieszkanka, szybkie samochody. Tylko uczyć i pracować im się nie chce.

  2. Lubisz czytać opowiadania ? Interesujesz się nieporadnością innego człowieka ? To serdecznie zapraszam na mojego bloga http://humorek-jestem-aaa.blog.onet.pl/

  3. Kto jeszcze szuka pracę?)
    Jest super propozycja!
    W Preply wciąż wakaty!!!!
    Oferty pracy dla nauczycieli języka arabskiego w Bydgoszczy!!!
    Szukałam dodatkowy zarobek w internecie i przypadkowo znalazła oferty pracy nauczycieli języka arabskiego w Bydgoszczy na Preply.com
    http://preply.com/pl/bydgoszcz/oferty-pracy-dla-nauczycieli-języka-arabskiego
    Jak okazało się tam ogromny bank ofert pracy dla nauczycieli!
    Oferty pracy dla korepetytorów zostawiają sami uczniowie.
    Można złożyć swój grafik, zajęcia są na Skypa, jest to bardzo wygodnie i korzystnie.
    Na dany moment pracuję na Preply.com i Państwu rekomenduję spróbować.

Skomentuj ~Anna Serbon Anuluj pisanie odpowiedzi

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén