Kto był w Gruzji, wie co chodzi. A kto nie był, powinien pojechać i zobaczyć. Będzie zachwycony.
Trudno wyobrazić sobie Gruzję bez supry.
Supra to stół i zgrupowani wokół niego ludzie; bohaterowie, którzy mają odegrać swoje role. Bo supra to coś więcej niż jedzenie i picie. To sposób bycia w grupie, określony porządek rzeczy, coś jak rytuał. To sytuacja porządkująca międzyludzkie relacje. Tak tworzy się ład. Może dlatego przybyszom z Zachodu tak bardzo się to podoba. Może tęsknimy za takim życiem.
Dzięki rytuałowi, który uświęca, wydawałoby się tak przyziemną czynność jak jedzenie i picie, dotykamy sacrum. Takie czynności porządkują świat i nadają życiu sens.
Nawet nie musi być stół. Wystarczy obrus położony na trawie. Suprę można zorganizować w pociągu albo na szczycie wzgórza.
Po kilku dniach spędzonych w górzystej Tuszetii wracamy do położonej znacznie niżej Kachetii – region ten jest centrum gruzińskiego wina, tu znajduje się 70 proc. upraw winorośli. Rodzice Niko stąd pochodzą. Dziś mieszkają w Tbilisi, ale na wsi został dom po dziadkach. Ojciec właśnie go remontuje. Prace trwają kiedy przyjeżdżamy. Pojawienie się gości stwarza zupełnie nową sytuację. Gospodarz instruuje robotników, dwaj mężczyźni z rusztowań wędrują do kuchni i biorą się za gotowanie. Powinny robić to kobiety, ale w tym prowizorycznym gospodarstwie są sami faceci. Dadzą radę. Musi być dobrze, goście przyjechali.
Szykują suprę, a w tym czasie ojciec Niko zajmuje się nami. Nie możemy czekać bezczynie. Pokazuje nam ogród, podaje świeżo zerwane z drzewa figi. Z piwniczki wyciąga trzy butelki domowej czaczy – to mocny, ponad pięćdziesięcioprocentowy alkohol własnego wyrobu. Każda butelka zawiera trunek o innym smaku, więc próbujemy po kieliszku z każdej. Czas mija. Idziemy wybrać wino. Gospodarz pokazuje wszystko, co ma. Pyta na jakie wino mamy ochotę. To my wybieramy. Przy nas i dla nas nalewa dwa obfite dzbany.
Zapraszają do stołu. Sporo jedzenia. Szaszłyki, ryba, kiełbaski i oczywiście obowiązkowe w Gruzji sery oraz duże ilości warzyw. Je się tu sporo wszystkiego co zielone. Na półmiskach leży natka pietruszki, szczypior, bazylia, estragon, kolendra… Bierze się kilka łodyg, zwija w kłębek, macza odrobinę w soli i zjada.
Gospodarz przyjmuje rolę tamady. Wznosi toasty. W ściśle ustalonym porządku. Silna tradycja. Więc musi być za wiarę, za ojczyznę, za przodków, a zaraz po tym toaście obowiązkowo za rodzące się właśnie dzieci. Gospodarz w kwiecistych przemowach mówi miłe rzeczy o gościach. Uczta trwa kilka godzin. Kończymy ją bo trzeba wracać do Tbilisi. W bardzo dobrych nastrojach ruszamy w drogę.
W turystyce supra próbuje dogonić własną legendę. Stała się sławna. Została jednym z symboli kraju. I atrakcją turystyczną. Piszą i mówią o niej na całym świecie. Traktowana jest jak wyjątkowy fenomen. Jedyny, niepowtarzalny i całkowicie oryginalny. A do tego bardzo stary. Ma być świadectwem pięknej i dawnej tradycji.
Nie ma jednej supry, jedynego kanonu i stylu. Różnią się w zależności od regionu i tradycji (oczywiście każdy będzie uważał, że jego supra jest najwłaściwsza). Ale jest kilka niepodważalnych reguł. Pije się wyłącznie na komendę, na hasło i toast wzniesiony przez tamadę. Niekoniecznie do dna, można tylko umoczyć usta. No chyba, że tamada ogłosi toast bolomde – wtedy nie ma wyboru, trzeba wychylić cały kielich. Tamada rządzi! Pije się wino, najlepiej tradycyjne gruzińskie, podawane w dzbanach (Gruzja jest ojczyzną wina). Od biedy może być czacza. W żadnym wypadku jednak nie należy wznosić toastów piwem.
Najpierw na stole lądują przekąski – bogactwo gruzińskiej kuchni: bakłażany nadziewane pastą z orzechów, kiszone kwiatostany kłokoczki kolchidzkiej, sery i sałatki. Później dania gorące. Jeśli jest na bogato, to kolejne półmiski będą ustawiane piętrowo, jeden na drugim. Przed podaniem chinkali (duże pierogi w formie sakiewek) zmienią nam talerze. Chodzi o to, żeby nie uronić ani kropli znajdującego się w nich rosołu. To coś jak konkurs. Wygrywa ta osoba, która będzie miała najczystszy talerz. Jedzenie chinakli to sztuka. Trzeba tego nauczyć turystów. Bo inaczej zjedzą je jak Magda Gessler – nożem i widelcem. Wtedy stracą to, co najlepsze – pływający w sakiewkach pyszny rosół. Więcej na ten temat: Chinkali.
Dla turystów są supry specjalne, restauracyjne. Można do nich zamówić tamadę–aktora, specjalistę ubranego w tradycyjny strój z kindżałem. Wynajęty pan spełni rolę wodzireja. Wszystko zostanie odegrane jak w teatrze, wzorowo. Turystom się spodoba. Ale szczerze powiedziawszy ciekawsze są supry prawdziwe, spontaniczne i dziejące się naprawdę.
Zobacz blog o turystyce w Gruzji.
~Europcar
Gruzja powoli staje się bardzo popularna.
Jeździsz tam często, zastanawia mnie, czy już się państwo komercjalizuje?
Po odkryciu tajemnicy i bogactwa kulturowego tego kraju, szczerości ludzi, wielu turystów tam pędzi by nasycić się odkryciem, psując mieszkańców.
Czy tak się dzieje, czy nie?
~Krzysztof Matys
Oczywiście komercjalizuje się. To nieuniknione. Ale dzieje się to w innym tempie i w innej skali niż w pozostałych popularnych krajach. Wolniej, inaczej. Bez takiego wariactwa na punkcie pieniędzy przywożonych przez turystów. Gruzini nie są narodem kelnerów i hotelarzy. Są zbyt dumni, żeby kupczyć. Pod tym względem do bólu przypominają polską szlachtę XIX wieku.