Od tygodni obserwujemy gromadzenie rosyjskiego wojska wokół Ukrainy. Rośnie napięcie, piętrzą się dywagacje. Wejdą czy nie wejdą, a jeśli tak, to kiedy?! Dziś, 20 stycznia, kiedy piszę ten tekst, rosyjska agresja wydaje się bardzo prawdopodobna. Moskwa na Białoruś ściąga jednostki z drugiego końca kraju, znad granicy z Chinami. Dzięki temu będą mogli oskrzydlić Ukrainę. Kijów może być zaatakowany z trzech stron, niezagrożona pozostaje tylko zachodnia granica.
Rynki chyba również uwierzyły w wojnę. Spada kurs rubla, inwestorzy wycofują się z Rosji. Odbija się to również w Polsce, rosną ceny złota i srebra, znowu drożeje dolar. Jeśli rozpocznie się konflikt, osłabienie naszej waluty będzie jeszcze bardziej widoczne, co oczywiście odbije się na cenach zagranicznych wyjazdów.
Rosyjskie siły z Białorusi mogą zaatakować północ Ukrainy, mogą też uderzyć na Polskę. Grodno z Białegostoku oddalone jest zaledwie o 80 km! Atak z tamtego kierunku postępowałby zapewne na linii Sokółka – Białystok, bo w tych dwóch miastach mamy duże i strategiczne węzły kolejowe. A następnie trasą na Warszawę, gdzie pierwszym realnym punktem oporu mogłaby być rzeka Narew, o szerokiej i podmokłej dolinie, niełatwej do sforsowania przez oddziały wyposażone w ciężki sprzęt. W tym sensie patrzę na otoczenie mojego domu, jak na potencjalny teren walki. Gdy rozmawiam ze znajomymi, to odnoszę wrażenie, że nikt jeszcze nie myśli o tym, jak o czymś naprawdę realnym, ale po ewentualnej agresji na Ukrainę, to się szybko zmieni. Wtedy jasnym się stanie, że tak, jak po Gruzji przyszedł czas na Ukrainę, tak po Ukrainie wojna zapuka nam do okien. A przynajmniej, naprawdę na serio należy brać to pod uwagę.
Inaczej zapewne patrzą na to mieszkańcy Szczecina czy Wrocławia… Oni poza Narwią mają jeszcze zaporę w postaci Bugu i Wisły. Nas od Białorusi (dziś czytaj: Rosji) nie oddziela żadna rzeka. Obecna granica jest granicą sztuczną. Białystok i Grodno to jedna i ta sama ziemia, zawsze były w tym samym organizmie politycznym, najpierw w Wielkim Księstwie Litewskim, później w zaborze rosyjskim, następnie w województwie białostockim II Rzeczpospolitej. Jak będzie w przyszłości?!
Znając dobrze wydarzenia z przeszłości porównuję Ukrainę z Gruzją. Latem 2008 roku wybuchła krótka, pięciodniowa wojna. Jej głównym celem było skompromitowanie rządu w Tbilisi, a tym samym zablokowanie gruzińskiej drogi do NATO i Unii Europejskiej. Putin miał też cele poboczne, wśród nich między innymi wzięcie odwetu za uznanie niepodległości Kosowa. W sensie militarnym każde zwycięstwo było sukcesem. Wariant minimum to wprowadzenie na stałe rosyjskich wojsk do Abchazji i Osetii Południowej. Wariant maksimum to zajęcie całej Gruzji, może zamontowanie w Tbilisi prorosyjskiego rządu. Część się udała, część nie (na skutek interwencji Zachodu, między innymi Polski). Teraz może być podobnie. Moskwa posunie się tak daleko, jak okoliczności jej na to pozwolą, ale z całą pewnością ma jakiś cel minimum, który uzna za satysfakcjonujący.
Na zakończenie warto wspomnieć o jeszcze jednym fakcie. Otóż wojna rosyjsko-gruzińska wybuchła, gdy rozpoczynały się igrzyska olimpijskie w Pekinie. Między innymi ten fakt świadczył na niekorzyść Gruzji, bowiem przywódcy państw udali się do Chin, media skupione były na święcie sportu, opinia światowa nie miała głowy do jakiegoś tam konfliktu na niewielkim skrawku Kaukazu.
Mamy zatem jeszcze jedno podobieństwo między sytuacją z lata 2008 roku, a tym co dzieje się obecnie. Niebawem igrzyska znowu zawitają do Państwa Środka. Tym razem rywalizować będą sportowcy dyscyplin zimowych. Czy to jest ten moment, którego obawiać się należy najmocniej?!
Zobacz też: Ukraińska Besarabia oraz Naddniestrze – parapaństwo pomiędzy Ukrainą i Mołdawią.
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Matys
Dodaj komentarz