Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Autor: Krzysztof Matys (Strona 14 z 38)

Wardawar – ormiański śmigus-dyngus

Obyczaj polewania wodą występuje również w innych krajach. Bywa, że całkiem od Polski odległych. I wcale nie jest związany z Wielkanocą.

W Azji Południowo-Wschodniej, w połowie kwietnia, hucznie obchodzone jest święto Sangkran. Poprzedza ono nadejście pory deszczowej. To jedno, wielkie oblewanie. Dla mieszkańców Tajlandii, Kambodży, Birmy i Laosu jest to początek nowego roku. Więcej na ten temat przeczytacie w artykule Sangkran – azjatycki dyngus.

Erywań. Święto Wardawar

Erywań. Święto Wardawar

W Armenii narodowe oblewanie ma miejsce w połowie lata. Data jest ruchoma, przypada 14 tygodni po Wielkanocy. W tym roku będzie to 27 lipca. Bardzo lubię to święto. Nie tylko za to, że jest widowiskowe i atrakcyjne turystycznie. Szalone i wesołe (za oblanie nie można się obrażać – tego dnia woda ma magiczną, pozytywną moc, daje siłę i zdrowie). Intryguje mnie ponieważ jest rewelacyjnym tematem do analizy przenikania kultur. Dla religioznawcy to ziemia obiecana.

Przedchrześcijański Wardawar został zaadoptowany przez Ormiański Kościół Apostolski. Po przyjęciu nowej religii (w Armenii już w 301 roku – pierwszy chrześcijański kraj na świecie!) z Wardawaru uczyniono święto Przemienienia Pańskiego. Stare tradycje jednak przetrwały.

Już sama nazwa jest atrakcyjnym materiałem badawczym. Mamy dwie koncepcje. Według nich Wardawar (Vardavar, Vartavar) oznaczać ma: a) polewanie wodą, b) obsypywanie różami, ofiarowanie róż. Obie mają sens, ponieważ Wardawar, to święto wody i kwiatów. Z wszystkimi, złożonymi znaczeniami. Od miłości po urodzaj.

W czasie święta ludzie wręczają sobie kwiaty i dekorują nimi mieszkania, a nawet dachy domów. Przynoszą bukiety do kościołów. Częstą praktyką jest wypuszczanie gołębi. Kiedyś czynili to zakochani młodzieńcy. Jeśli gołąb krążył nad domem jego wybranki, to jasnym było, że ślub jest blisko.

Wardawar to również święto miłości. Tego dnia w przedchrześcijańskiej Armenii czczona była bogini Astchik (lub Astghik). Jej imię znaczy gwiazdka (ormiańskie astg to tyle co indoeuropejskie astro, star, czyli gwiazda). Astchik jest odpowiednikiem greckiej Afrodyty, egipskiej Izydy i babilońskiej Isztar. To ona rozrzuciła nasiona miłości na ziemi, a jej ukochany, Wahagn (bóg-słońce) pilnował by wzeszły. W ich obronie musiał stawić czoła złym mocom. W trakcie walk został ranny, a Astchik pospieszyła mu na ratunek. Pędząc skaleczyła nogę o kolce róży i przyozdobiła jej krzew swoją krwią. Oto powód dla którego czerwona róża jest symbolem miłości.

Bogini ta odpowiadała za źródła i ujęcia wody (w Armenii w takich miejscach ustawiano wiszapy – kamienne obeliski z wyobrażeniem ryby, które były jednym z symboli Astchik). Jej domeną był też urodzaj; jak wiadomo od miłości do płodności jest krótka droga. Wardawar to święto plonów, odpowiednik naszych dożynek.

Poszukajmy podobieństw. Wardawar związany jest wodą, kwiatami i urodzajem. Dokładnie te same elementy spotykamy w tajlandzkim czy birmańskim Sangkranie. W krajach dalekiej Azji polewa się nie tylko ludzi, ale też (a może przede wszystkim) święte posążki. Perfumuje się wodę za pomocą kwiatów, dokładnie tak, jak robiła to ormiańska bogini Astchik.

Najważniejszym wspólnym elementem jest oczywiście woda i jej kulturowe znaczenie. Oczyszcza, a człowiek tego potrzebuje. Konieczność puryfikacji uznać można za immanentną cechę człowieczeństwa. Przypisana jest ludzkości. Mogłaby być osią historii wierzeń. W naszym kręgu cywilizacyjnym to przede wszystkim potop (oczyszczenie, dzięki któremu mogła powstać nowa, lepsza jakość) oraz chrzest (w oryginalnej wersji związany z olbrzymim przeżyciem otarcia się o śmierć i narodzenia czegoś nowego).

Symboliczne znaczenie wody jest ogromne. Niezależnie od kręgu cywilizacyjnego, takiego czy innego kontynentu i złożonych uwarunkowań. Za zwykłym oblewaniem kryje się coś więcej.

Mój blog poświęcony Armenii.

Wycieczka do Armenii i Gruzji

Świąteczne klimaty

Z przyjemnością albo z obowiązku. Religijnie lub na świecką modłę. Dla zdrowia psychicznego. Po to, by wypocząć i zresetować się. Z jakichkolwiek powodów. Świętować trzeba! Szkoda stracić taką okazję. Następna Wielkanoc dopiero za rok.

Najlepiej złapać komitywę z dziećmi. Maluchy wiedzą co to jest świąteczny klimat.

Dużo radości życzymy!

Życzenia Wielkanocne Krzysztof Matys Travel

Jak założyć biuro podróży?

Jak założyć agencję turystyczną? Co trzeba zrobić, żeby zostać touroperatorem? W ciągu kilku tygodni otrzymałem wiele pytań z tego zakresu. Jakaś kumulacja! Ludzie chcą otwierać biura podróży. Głównie agencyjne. Czyżby szykował się wysyp nowych podmiotów? Może to znak, że sytuacja w turystyce gwałtownie uległa poprawie? Według zasady, która mówi, że kiedy nastroje idą w górę, to otwierane są kolejne firmy.

biuro_podrozy

Biuro agencyjne

W tych pytaniach jest wszystko, od kwestii zupełnie podstawowych po szczegółowe rozwiązania. Dzwonią różne osoby. Urzędnicy i nauczyciele, którzy maja już dość tej pracy i myślą o czymś na własny rachunek. Albo bezrobotni i młodzi absolwenci zamierzający skorzystać z różnych aktywizujących programów i dotacji… Jest też trochę osób, które kiedyś miały coś wspólnego z turystyką, później odeszły z branży, a teraz chcą wrócić. Zmieniło się jednak tyle, że powrót wcale nie jest łatwy.

Potrzebują wiedzy, konkretnych umiejętności oraz kogoś w rodzaju przewodnika po zakamarkach uwarunkowań prawnych i biznesowych.

W ciągu kilku ostatnich lat szczególnego znaczenia nabrały regulacje dotyczące ochrony konsumentów. Działalność UOKiK i wysokie kary za niewłaściwie sformułowane umowy i warunki uczestnictwa (klauzule niedozwolone) wymuszają wysoką świadomość warunków prawnych wśród właścicieli i pracowników biur podróży. Dlatego też kwestie te znalazły się nawet w podstawowych szkoleniach branży turystycznej.

Teoretycznie łatwiej jest otworzyć biuro agencyjne. Czyli takie, które sprzedaje imprezy organizowane przez inne podmioty. Jest to po prostu sklep z podróżami i przy jego uruchomieniu nie są wymagane żadne koncesje, zezwolenia czy ubezpieczenia. Wystarczy założyć działalność gospodarczą. Inwestycje też nie są wielkie: wynajęcie lokalu, biurko, komputer, kasa fiskalna… Myliłby się jednak ktoś sądząc, że sprawa jest aż tak prosta! Trzeba mieć jeszcze klientów – to oczywiste i akurat o tym osoby zamierzające otworzyć agencję pamiętają. Natomiast często nie zdają sobie sprawy, że mogą zderzyć się z niemożnością zbudowaniem oferty. Trzeba mieć co sprzedawać, należy podpisać umowy z organizatorami wycieczek i w ich imieniu oferować je klientom. Tyle, że spora cześć touroperatorów wcale nie chce podpisywać nowych umów! Mają już wystarczającą ilość agentów i nie chcą się rozdrabniać. Przede wszystkim dotyczy to biur najlepiej znanych, takich jak Itaka, Neckermann, TUI i Rainbow. To trudność numer jeden. Jak ją pokonać? Wiele zależy od lokalizacji powstającego biura – ważne żeby nie było blisko do salonu firmowego touroperatora lub jego najlepszych agentów. Jest też kilka innych czynników, o których warto rozmawiać już w konkretnych przypadkach, ponieważ są to sprawy uzależnione od indywidualnych czynników.

Jak zostać touroperatorem, czyli biurem z prawem organizowania imprez turystycznych? Trochę trudniej niż w przypadku biura agencyjnego. Na szczęście nie ma już wymogów związanych z wykształceniem i doświadczeniem zawodowym. Organizatorem wycieczek może być każdy podmiot gospodarczy, który spełni dwa warunki:

a)      trzeba wykupić gwarancję ubezpieczeniową (ewentualnie gwarancję bankową lub rachunek powierniczy);

b)      na podstawie tej gwarancji uzyskać wpis do rejestru organizatorów – formalności tej dopełniamy w Urzędzie Marszałkowskim właściwym dla siedziby biura.

Nie ma więc już żadnych koncesji. Jest ustawowy wymóg uzyskania wpisu rejestrze organizatorów turystyki i pośredników turystycznych.

Problemy możemy napotkać starając się o gwarancję ubezpieczeniową. Wiosną zeszłego roku branża została zaskoczona rozporządzeniem ministra finansów w sprawie gwarancji ubezpieczeniowych. Wprowadzone zostało z tylko dwutygodniowym vacatio legis i to pokrywającym się z weekendem majowym. W trudnej sytuacji znalazły się biura, które właśnie odnawiały gwarancję – musiały ekspresowo renegocjować umowy z towarzystwami ubezpieczeniowymi (ale jak tego dokonać w dni wolne od pracy?!). Kwestię tę szeroko relacjonowały specjalistyczne media.

Rozporządzenie to najbardziej uderzyło w podmioty dopiero powstające. W myśl nowych przepisów biura podróży, które rozpoczynają swoją działalność i zamierzają organizować imprezy turystyczne z przeznaczeniem na wszystkie kraje świata, muszą wykupić gwarancję na sumę 90 tysięcy euro! (w przypadku biur, które będą wykorzystywać loty czarterowe gwarancja wynosi aż 250 tysięcy euro). Tak wysoka kwota wydaje się sumą zaporową, szczególnie w przypadku małych podmiotów. Tym bardziej, że progi te obowiązują aż przez pierwsze dwa lata działalności biura. Chciałbym wiedzieć ile osób właśnie ten wymóg zniechęcił do zarejestrowania legalnie działającego podmiotu. Część z nich działa w szarej strefie, organizując wycieczki pod przykrywką pielgrzymek, szkoleń, konferencji czy innych wyjazdów specjalistycznych.

Dla biur już istniejących wymogi te z reguły nie stanowią problemu. Od lat współpracujemy z towarzystwami ubezpieczeniowymi, znają nas i oferują dobre warunki wykupu gwarancji. Co innego nowe firmy, na dorobku, bez historii i bez kapitałowych zabezpieczeń.

O ile tak wysoka kwota zasadna jest w przypadku biur uprawiających turystykę czarterową  (ze względu na wysokie ryzyko jakie towarzyszy tej branży) o tyle nie rozumiem sensu zapór ustawionych innym biurom (nie generują wysokiego ryzyka; wszystkie głośne upadki biur dotyczyły turystyki czarterowej).

Ca zatem może zrobić osoba, która chce rozpocząć działalność touroperatora, ale ze względów finansowych nie da rady spełnić tych wymogów? Pewnym sposobem jest zawężenie działalności do Europy (50 tys. euro – jeśli nie ma czarterów) lub tylko Polski i krajów ościennych (7,5 tys. euro). Po to, by z czasem rozszerzyć ją na cały świat. Jest to jakaś metoda, tyle, że w tym przypadku przez 2 lata trzeba składać hołd urzędniczym fantazjom. Taki los przedsiębiorcy. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. I jak już się to wszystko spełni, to można zacząć myśleć o zdobywaniu klientów i zarabianiu pieniędzy. Powodzenia!

Szkolenie: Zostań właścicielem biura podróży

malgorzata olejnik

Zmiany w turystyce egzotycznej

Moimi rozmówcami są: Jacek Świercz, orientalista i pilot wycieczek z kilkunastoletnim doświadczeniem oraz Małgorzata Olejnik, która na egzotycznych wyjazdach zna się jak mało kto. Przez niemalże 25 lat prowadziła warszawskie biuro podróży OPAL, początkowo samodzielnie, a później jako współwłaścicielka. Od niedawna szefuje warszawskiemu oddziałowi biura Krzysztof Matys Travel. Przy kawie na Nowym Świecie zastanawialiśmy się nad zmianami jakie zachodzą w tzw. turystyce egzotycznej?

malgorzata olejnik

Małgorzata Olejnik

Małgorzata Olejnik: Zmienili się przede wszystkim sami turyści. Są lepiej przygotowani do spotkania z dalekim światem i bardziej świadomi, również swoich praw.  Chociaż mam wrażenie, że czasem cierpią na tym ich doznania. Bywa, że są mniej radośni i nie przywożą ze sobą tylu pozytywnych wrażeń co kiedyś. Dlaczego? Bo świat już nie jest aż tak bardzo egzotyczny. Komuś, kto był już w Japonii czy Laosie trudniej znaleźć jakiś ekscytujący cel podróży. Co prawda zmienia się również sam Orient – coraz bardziej nowoczesny i  skomercjalizowany.

Krzysztof Matys: Stąd wynika niebywały sukces Gruzji i Armenii. Na Kaukaz jeżdżą z nami osoby, które były już niemal wszędzie. Dzięki temu, że Gruzja była wyjęta z ruchu turystycznego przez 20 lat, teraz nagle stała się podróżniczym celem numer jeden. Polska turystyka potrzebuje właśnie takich kierunków, nowych i świeżych.

Jacek Świercz:  Zmienia się też formuła wyjazdów. Kiedyś turyści podróżowali raczej w tzw. grupach katalogowych. Dzisiaj coraz częściej indywidualnie lub na zasadzie wyjazdów na zamówienie. Przy czym są to wyjazdy albo w formule luksusowej (na najwyższym poziomie) albo w wersji nietypowej (wszystko musi być wyjątkowe – trasa, hotele, przewodnicy).

Krzysztof Matys: Jeśli chodzi o turystów, to nie mam wrażenia, żeby nastąpiła rewolucja.  Pamiętam ich sprzed kilkunastu lat. Znali języki, nie bali się świata, a mimo to jeździli z biurem podróży. Dlaczego? Ponieważ podobała im się oferta. Lubili też wyjątkową atmosferę i dobre towarzystwo. Podobnie jest i dziś. Spora część klientów naszego biura to ludzie młodsi ode mnie. Dobrze wykształceni, bywali w świecie. Czasem podróżują samodzielnie. Ale raz czy dwa razy w roku korzystają też z naszej oferty. Z wyżej wymienionych powodów. Nadal chodzi o to samo: trzeba zrobić atrakcyjną wycieczkę.

Małgorzata Olejnik: Wyraźnie wzrosła jednak liczba indywidualnych zapytań. Dla wielu biur to wyzwanie ponieważ trzeba przygotowywać dużo więcej ofert, często mocno skomplikowanych. Słyszę od znajomych z różnych krajów, że u nich dzieje się podobnie.

Krzysztof Matys: Dobrym remedium na to jest wąska specjalizacja. Trzeba stawiać na kierunki, które zna się doskonale. Jeśli dostaję mail z prośbą o indywidualny program do Mołdawii, to wiem, że praktycznie nie mam tu konkurencji i angażuję się w tę pracę na całego. Jeśli przygotowuję coś szytego na miarę do Armenii, to wiem, że to, co zrobię będzie wyjątkowe. Podobnie Jacek ma z Kambodżą czy Laosem, a Ty z całą paletą egzotycznych krajów dalekiej Azji.

Jacek Świercz: Ja zauważam  też skrócenie czasu trwania wyjazdów. Jeszcze kilka lat temu 26-dniowe wycieczki były naprawdę popularne. Teraz wielu turystów nie może sobie pozwolić na tak długie urlopy. Najpopularniejszy egzotyczny wyjazd to obecnie około dwóch tygodni.

Krzysztof Matys: To chyba najistotniejsza zmiana. Z wycieczek trwających trzy tygodnie zrobiliśmy programy dwutygodniowe. Na życzenie klientów. Dobrym przykładem jest Etiopia. Jeszcze 5 lat temu standardem było 21 dni. Dziś jest o tydzień krócej.

Jacek Świercz: Starym tematem w turystyce, ale ciągle aktualnym są ceny „od”. Na pierwszy rzut oka cena wycieczki wydaje się bardzo atrakcyjna, ale później okazuje się, że małymi literkami dopisano jeszcze mnóstwo opłat i to wcale nie tzw. imprez fakultatywnych, tylko za rzeczy, bez opłacenia których realizacja imprezy jest po prostu niemożliwa. Biorę do ręki katalog jednego z najpopularniejszych biur podróży. Wycieczki do Azji. I co my tam mamy?  Otóż dodatkowo trzeba płacić za przeloty wewnętrzne i przejazdy pociągiem. Co to jest  np. „obowiązkowa dopłata transportowa”?! Kompletne kuriozum to dopłata do kuszetek w Chinach, mimo że pociągi, z których korzystają turyści oferują tylko kuszetki! Nie można więc sobie w ramach oszczędności i ceny, która wielkim drukiem nas wabi, jechać tym samym pociągiem np. w fotelu lotniczym.

Małgorzata Olejnik: Albo opłaty lotniskowe, które chociaż obecnie już prawie zawsze wliczone są w cenę biletu, niektóre biura nadal pobierają  od turystów w formie dodatkowej obowiązkowej opłaty – płatnej w biurze jeszcze przed wylotem. Jeśli opłata lotniskowa faktycznie istnieje, uiszcza się ją osobiście gotówką na danym lotnisku.

jacek_swiercz_kmtravel_kambodza

Jacek Świercz wśród kolekcji sztuki kambodżańskiej

Krzysztof Matys: Być może jest to kwestia, którą powinna się zając Polska Izba Turystyki. Najlepiej byłoby w środowisku organizatorów turystyki ustalić, że nie tolerujemy takich działań. Bo jeśli nie, to zaraz pojawi się biuro, które będzie żądało obowiązkowej wysokiej dopłaty do uśmiechu pilota albo do pościeli w łóżku hotelowym. To negatywne zjawisko jest wynikiem konkurencji cenowej. Na polskim rynku cena jest najistotniejszy czynnikiem przy wyborze oferty. Taki standard stworzyła turystyka czarterowa, te wszystkie last minute do Egiptu, Turcji i Grecji. Ale podróże egzotyczne to zupełnie inna para kaloszy. Oparta jest o loty liniami rejsowymi i stałe, wysokie koszty. Tu nie ma dużych przecen i rabatów. Tu nie da się mocno obniżyć ceny.  Co więc robią niektórzy? Ukrywają jej część pod postacią dodatkowych opłat.

Jacek Świercz: Swoistym „przebojem” w tym sezonie zimowym był brak opłaconych posiłków na pokładach samolotów latających w ramach czarterów na dalekich trasach. Reklamy informowały: „Polecisz Dreamlinerem!” Zapomniano tylko dodać, że na głodniaka,  albo za dużą dodatkową opłatą. I to pod warunkiem, że posiłków wystarczy dla wszystkich. Dla porównania podczas przelotu liniami Emirates na trwającej 6 godz. trasie Dubaj – Warszawa serwis posiłkowy trwa właściwie nieprzerwanie (2 obfite posiłki plus wszystkie napoje alkoholowe i bezalkoholowe w cenie biletu). Na kolejnych odcinkach jest tak samo.

Krzysztof Matys: Coś Was naszło na omawianie mankamentów. Są tacy, którzy o trudnej sytuacji biur podróży mówią od 20 lat, a w międzyczasie zarabiają na turystyce duże pieniądze. Popatrzcie co udało się nam osiągnąć. Z malutkiego tour operatora z siedzibą w Białymstoku (dla naszych klientów z Wrocławia i Szczecina to gdzieś koło Irkucka!) zrobiliśmy coś naprawdę fajnego. Organizujemy egzotyczne wyprawy na najwyższym poziomie. Weszliśmy na ogólnopolski rynek. Jest naprawdę dobrze! A takich biur jak nasze jest więcej. I radzą sobie. Jest rynek i są zadowoleni z naszych usług turyści. Problemy, o których mówicie były zawsze. Porozmawiajmy raczej o tym, co jest nowe.

Małgorzata Olejnik: Całkowitą nowością jest np. wejście do Polski renomowanych  przewoźników lotniczych  znad Zatoki Perskiej. Ceny przelotów np. do Tajlandii wyraźnie zmalały i niejednokrotnie taniej można kupić lot samolotem rejsowym niż bilety na przelot polskim czarterem. Zdecydowanie zwiększyła się też siatka połączeń lotniczych np. do Indii, co ułatwia poznawanie przez polskich turystów innych, mniej znanych rejonów tego fascynującego kraju.

Wracam do programów szytych na miarę. Mam wrażenie, że to jest wyraźny trend w turystyce egzotycznej. Klienci chcą mieć wpływ na realizowany przez nich program, ściśle określając również jego długość, pojechać w najdogodniejszym terminie, podróżować tylko z przyjaciółmi. Popularnym kierunkiem na tego typu wyjazdy może być Indonezja, która z uwagi na swoją wielokulturowość, wspaniałą tropikalną przyrodę i piękne plaże zaspakajają najbardziej wymagające oczekiwania. Indonezyjskie hasło „jedność w różności” doskonale oddaje rzeczywistość.

Krzysztof Matys: Spytam Was teraz o przyszłościowe kierunki. Czy w najbliższych latach znajdziemy coś, co będzie przebojem turystyki egzotycznej?

Małgorzata Olejnik: Cały czas szukamy! Jest coraz więcej zapytań o Japonię. Myślę, że to może być przebój.  Polecam też Uzbekistan.

Jacek Świercz: Bardzo promuje się Azerbejdżan, który ma potencjał by stać się ciekawym dopełnieniem kaukaskich eskapad do Gruzji i Armenii. Po wieloletniej nieobecności wraca na rynki turystyczne Iran. Testujemy na sobie, a potem przygotowujemy programy. Sami wiecie, że niejednokrotnie sprzeczamy się o ofertę, bo każde z nas lubi coś innego. Ja zawsze wybiorę gwarny Hongkong lub Bangkok, a Krzysztof nastrojową kawiarenkę z widokiem na buddyjską stupę.

Małgorzata Olejnik: A ja zawsze wybiorę Japonię!

Krzysztof Matys:  Prawdziwa „Jedność w różności”. Dziękuję za rozmowę.

Zobacz poprzednią rozmowę z Jackiem Świerczem: Zakazana turystyka.

Para-państwa

Przy okazji wydarzeń na Krymie przypominamy sobie historię Naddniestrza, Górskiego Karabachu, Abchazji i Południowej Osetii. Dziennikarze używają ich jako punktów odniesienia. Ileż to razy można było usłyszeć, że Putin realizuje wariant abchaski. Albo, że Krym stanie się dla Ukrainy tym, czym Naddniestrze dla Mołdawii.

Naddniestrze. Pomnik Lenina w Tyraspolu

Jeździmy tam od lat. Karabach odwiedzamy przy okazji wycieczki do Armenii, a Naddniestrze łączymy z Mołdawią i Odessą. Przekraczamy nieuznawane przez nikogo granice, fotografujemy formalnie nieistniejące flagi i godła oraz budynki rządów, których jakoby nie ma. Otrzymujemy wizy, których nikt nie ma prawa wydawać. Ot, jeden z paradoksów świata. Turyści oczekujący czegoś więcej niż plaża i all inclusive lubią tropić takie tematy. W ich poszukiwaniu mogą przemierzać cały świat. W tym przypadku nie trzeba daleko, te miejsca są w Europie.

flaga_górskiego_karabachu

Flaga Górskiego Karabachu

Wiemy, że pełnią określoną rolę w polityce regionu, że dzięki nim swoje interesy rozgrywa Moskwa. Za ich pomocą utrudnia życie Mołdawii, Gruzji i Azerbejdżanowi. Kreml wykorzystuje je do sabotowania prozachodniego tendencji Kiszyniowa i Tbilisi. Dlatego też quasi-państwa stale goszczą w mediach. Ostatnio mocnej ze względu na ukraińskie wydarzenia. Pojawiają się też informacje o Gagauzji – zapomnianym regionie Mołdawii.

Gdybyśmy mieli poprzestać na powierzchownych doniesieniach, to moglibyśmy dojść do wniosku, że są to jakieś straszne miejsca, w których spotka nas tylko bieda, korupcja i przestępczość. A tak w ogóle, to lepiej omijać je z daleka. Czarne plamy na mapie i nieszczęście dla świata.

Na granicy Gagauzji

Właśnie z tego względu warto tam pojechać. Żeby zobaczyć, że jest inaczej. Niezależnie od tego w co uwikłane są rządy tych niby państw, to przecież żyją tam ludzie. Tacy, jak my. Chcą zarabiać, kupować modne rzeczy, bawić się i jeździć na wycieczki. Z uśmiechem patrzę na reakcję turystów, którzy wjeżdżają do Naddniestrza czy Karabachu pierwszy raz. Są zaskoczeni, że jest tam „tak normalnie”. No, a jak ma być?! Na szczęście to nie jest miejsce takie jak Strefa Gazy. To nie obóz i więzienie. Będąc tam łatwo odnieść wrażenie, że to kraj jak wiele innych. Ani lepszy, ani gorszy, ot średnia tego regionu. Tyle, że nieuznawany przez cały świat. Mimo tego, że w rzeczywistości ma swoje terytorium, granice, armię, policję, walutę i władze (bywa, że wybrane demokratycznie!).

herb_naddniestrza

Na ulicy Tyraspola

Ciekawe to bardzo. Dlaczego więc świat ich nie uznaje? Bo to naruszyłoby interesy krajów od których się odłączyły. Bo stworzyłoby niebezpieczny precedens, groźny dla wielu innych regionów świata, od Chin po Hiszpanię. Wystarczy zdać sobie sprawę w jak trudnej sytuacji dziś postawiony został Zachód przez swoją decyzję sprzed kilku lat o uznaniu Kosowa. Teraz Rosja i Krym powołują się na ten precedens.

Twierdza w Benderach, Naddniestrze

Dlatego też świat pilnuje pozorów, przestrzegając chociażby norm językowych. I tak, w żadnych oficjalnych dokumentach i wystąpieniach sprawującego władzę w niby-państwie nie można nazwać prezydentem, a jedynie „liderem nieuznawanego Naddniestrza”, a człowieka, który de facto jest ministrem spraw zagranicznych nazywać można co najwyżej „szefem służby zagranicznej”. Takie dyplomatyczne konwenanse. Czemuś służą? Między innymi potrzebie symbolicznego ukarania władz terytorium, które zechciało być państwem.

W Górskim Karabachu. Płot z tablic rejestracyjnych z czasów Azerskiej Republiki Radzieckiej

Trudniej mają mieszkający tam ludzie. Skoro nikt nie uznaje ich kraju, to nie uznaje się też tamtejszej poczty, banków i sieci telefonii komórkowej (i w związku z tym, nie można z nimi współpracować). W Tyraspolu, stolicy Naddniestrza, prowadzimy wycieczki do urzędu pocztowego. Żeby podróżnicy mogli kupić na pamiątkę wyjątkowy znaczek pocztowy – taki, którego nie uznaje żadna poczta na świecie poza Naddniestrzem. Jeśli ktoś chce wysłać stąd pocztówkę do Polski musi nakleić na kartkę znaczek mołdawski. Ten nasza poczta zaakceptuje. Naddniestrzańskiego już nie. Nie są uznawane też tamtejsze dokumenty. Dlatego wielu mieszkańców takich regionów przyjmuje paszporty krajów sąsiednich. Dopiero wtedy mogą podróżować po świecie. Naddniestrzanie mają dokumenty rosyjskie, mołdawskie i ukraińskie. Ich własne są nic niewarte.

Stepanakert, pomnik „My i nasze góry” stał się symbolem Karabachu

Lubię odwiedzać te miejsca. Mają swój urok. Górski Karabach to piękne góry i magia miejsca na końcu świata, gdzie dojechać trudno i trafia mało kto. Znacie kogoś, kto tam był? Prawda, że to oryginalny cel wycieczki?! Z rytuałem przekraczania granicy i odbierania wizy w tamtejszym „Ministerstwie Spraw Zagranicznych”. Co ciekawe, bez żadnej biurokratycznej mordęgi, łapówek i utrudnień. Kulturalnie i bezpiecznie. Europa. Podobnie jest w Naddniestrzu. Stołeczny Tyraspol to ciekawe miejsce. Z jednej strony Lenin na głównym placu miasta, z drugiej nowoczesny czterogwiazdkowy hotel, w którym nocujemy i wizyta w wytwórni doskonałych koniaków Kvint. Prawie Ameryka… tyle, że utrzymywana z rosyjskich dotacji. Polecam!

Wycieczka do Mołdawii

Zobacz też artykuł: Lenin w Tyraspolu

Milestii Mici Krzysztof Matys

Turysta, alkohol i ubezpieczenie

Czy turysta będący pod wpływem alkoholu jest turystą ubezpieczonym? Dobre pytanie, ponieważ dotyczy tysięcy wczasowiczów. Szczególnie istotne w przypadku standardu all inclusive, gdzie mamy łatwą dostępność wiadomych trunków.  Co jeśli turysta będzie potrzebował pomocy lekarskiej albo ulegnie wypadkowi? Ubezpieczenia pokryje koszty czy nie?!

Milestii Mici Krzysztof Matys

Fontanna wina w Mołdawii

Wszyscy, którzy pracują dłużej w turystyce znają takie przypadki. Klasycznym przykładem jest skok do hotelowego basenu. Ofiara to najczęściej młody mężczyzna, niestety pod wpływem alkoholu. Koszty hospitalizacji i sprowadzenia chorego do Polski są olbrzymie, liczone nawet w dziesiątkach tysięcy euro. Turysta będzie musiał pokryć je sam. Firma ubezpieczeniowa zasłoni się punktem pod tytułem „ograniczenia odpowiedzialności”. Alkohol jest jednym z tych ograniczeń. Pozostałe, często występujące to m.in. następstwa chorób przewlekłych i sporty ekstremalne.

Kilka dni temu rozmawiałem o tym z klientem, który przygotowuje wyjazd dla większej grupy osób. To impreza firmowa na bogato. Bez alkoholu raczej się nie obędzie. I co z ubezpieczeniem? Zasadne pytanie klienta brzmiało: Po co takie ubezpieczenie, które nie obejmuje wypadków „pod wpływem”?! Przecież to bez sensu. Rzeczywiście, trudno nie przyznać mu racji.

A co z enoturystyką, czyli taką formą zwiedzania świata, w której bardzo ważnym czynnikiem jest degustacja wina? Jedzie się właśnie po to, żeby próbować miejscowych trunków. I jeśli alkohol wyklucza odpowiedzialność ubezpieczyciela w każdym przypadku, to znaczyłoby to, że turysta ma fikcyjne ubezpieczenie. Organizator zagranicznej wycieczki musi zapewnić asekurację kosztów leczenia oraz następstw nieszczęśliwych wypadków – taki jest wymóg polskiego prawa. Ale w przypadku wyprawy miłośników wina, koniaków czy podlaskiego bimbru ubezpieczenie to istniałoby czysto formalnie.

Zapis, który pozwala na takie rozwiązania wygląda mniej więcej tak:

Ubezpieczyciel nie ponosi odpowiedzialności za szkody wyrządzone po spożyciu alkoholu, narkotyków lub innych środków odurzających.

Co prawda, w oficjalnych komunikatach niektóre firmy ubezpieczeniowe deklarowały, że każdą sytuację oceniają indywidualnie, że sprawdzają czy alkohol mógł być czynnikiem sprawczym wypadku, ale ze znanych mi sytuacji wynikało coś innego. Zapis ten stosowano automatycznie. Jeśli był wypadek i alkohol we krwi, to równało się to brakowi ubezpieczenia.

Niedawno Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów nałożył karę finansową (ponad 54 tys. zł) na jedno z towarzystw ubezpieczeniowych. Zdaniem Urzędu interesy klientów naruszał  następujący fragment umowy:

Ochroną ubezpieczeniową nie są objęte koszty leczenia oraz koszty powstałe w związku z koniecznością powrotu Ubezpieczonego do Rzeczypospolitej Polskiej, koszty transportu zwłok Ubezpieczonego, jak również pozostałe koszty będące przedmiotem ubezpieczenia, jeżeli powstały w przypadku […] zdarzeń po spożyciu alkoholu, zażyciu narkotyków lub innych środków odurzających.

W uzasadnieniu znalazł się rozsądny argument, że tak sformułowane warunki dają możliwość interpretacji na niekorzyść turysty. To znaczy, że każde spożycie alkoholu wykluczałoby odpowiedzialność ubezpieczyciela.

Chodzi o to, żeby warunek był sprecyzowany i ograniczał się tylko do sytuacji, w których jest związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy spożyciem alkoholu, a zaistniałą sytuacją, np. wypadkiem.

Wygląda to trochę zabawnie, ale spór między firmą, a prezesem Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów toczył się o słówko „po”. Zdaniem Urzędu „po spożyciu” oznacza wyłącznie następstwo w czasie, bez związku przyczynowego. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Ktoś wypił alkohol. Chwilę później spada mu na głowę cegła. Stan trzeźwości nie ma więc żadnego wpływu na przebieg wypadku. A jednak na podstawie takiego sformułowania towarzystwo ubezpieczeniowe może wykręcić się od odpowiedzialności.

Mówiąc krótko, liczy się to, co jest napisane. Z dokładnością do jednego słowa. Czytam więc w innych warunkach ubezpieczenia, że ograniczenia obejmują przypadki zdarzeń pozostających w związku ze spożyciem alkoholu, zażyciem narkotyków lub innych środków odurzających.

Taka formułka jest korzystniejszy dla klienta. Ubezpieczyciel nie pokryje kosztów, jeśli powstały one w wyniku spożycia alkoholu. Niestety, omówiony wyżej skok do basenu zapewne podlega tej klauzuli. W takim przypadku ubezpieczyciel raczej nie weźmie na siebie odpowiedzialności, ponieważ może występować związek między spożyciem alkoholu, a wypadkiem.

Po raz kolejny na tym blogu apeluję do turystów, żeby zwracali uwagę na warunki ubezpieczenia. Na szkoleniach uczulam na to również pracowników biur podróży, pilotów wycieczek i rezydentów, bo także od nich turyści mogą się dowiedzieć jak wygląda ich ubezpieczenie. Pod tym względem przestróg nigdy za wiele. Więcej na ten temat w artykule Śmierć na wczasach.

PS
Od lat jeżdżę do Gruzji, Armenii i Mołdawii. Trudno wyobrazić sobie wycieczkę w te regiony bez degustacji miejscowych trunków. Są one elementem przebogatej tradycji i kultury tych krajów. Każdy, kto che je poznać musi sięgnąć choćby po jeden kieliszek gruzińskiego wina i ormiańskiego koniaku. Dobrze więc jeśli warunki ubezpieczenia nie są zbyt restrykcyjne.

Wiek rezydentów biur podróży

Nie wiem dlaczego, ale coraz częściej zdarza mi się słyszeć to pytanie: Myślę o podjęciu pracy rezydenta. Mam 40 lat. Czy w tym wieku mam szansę na taką pracę?

Dziś do południa zdążyłem odebrać dwa telefony z takimi pytaniami. Obiecałem, że napiszę coś więcej na temat wieku rezydentów. Niniejszym to czynię.

W poprzednim artykule znalazła się taka wzmianka:

Kim są rezydenci?

To najczęściej ludzi młodzi, studenci – ponieważ szczyt sezonu pokrywa się z akademickimi wakacjami. Wcale nie wyklucza to z tej pracy osób starszych. Znam rezydentów, którzy spokojnie mogliby być rodzicami swoich młodszych kolegów po fachu. Zbyt młody wiek niekoniecznie musi być zaletą. Turyści chcą mieć zaufanie do swojego opiekuna.

W całości to potwierdzam. Moim zdaniem biura podróży zatrudniające osoby starsze, z doświadczeniem życiowym i praktyką w jakiejkolwiek pracy, ryzykują mniej. W tym przypadku większe jest prawdopodobieństwo, że kandydaci lepiej rozumieją na czym polega zawodowa sumienność. Gwarancji oczywiście nie ma, ale przesłanka jest całkiem spora.

praca_rezydenta_biur_podrozy

Praca rezydenta to coś więcej niż słońce i przygoda

Kilka lat temu jedno z dużych biur podróży miało plan, żeby zatrudniać wyłącznie osoby powyżej 25 lat. Mieli trochę niedobrych doświadczeń ze zbyt rozrywkową młodzieżą. Plany trzeba było zmienić, ponieważ chętnych do pracy wyłącznie na okres 3 miesięcy w roku (szczyt sezonu – od końca czerwca do końca września) najłatwiej znaleźć wśród studentów. Dlatego w lipcu i sierpniu turyści spotykają młodych rezydentów. Nie wynika to jednak z żadnego obowiązku zatrudniania młodzieży!

Cóż mogę doradzić biurom podróży? Patrzcie życzliwie na starszych kandydatów. Nie przekreślajcie nikogo tylko dlatego, że ma 40, 50 czy 60 lat! Wśród nich zdarzają się prawdziwe perełki. Sumienni i życzliwi, poważnie traktujący swoje obowiązki. Uprzejmi, potrafiący utrzymać właściwe relacje z klientami. Wiem, ponieważ spotykam ich na naszych kursach.

A co poradzić osobom, które w wieku 50 lat próbują spełnić swoje marzenie i chcą rozpocząć pracę w turystyce? Żeby mieli świadomość swojej wartości. I żeby pomogli potencjalnemu pracodawcy to dostrzec. Część osób odpowiedzialnych za rekrutację jest zafiksowana, wydaje im się, że pracownicy muszą być młodzi. Trzeba pamiętać, że nie ma to żadnego racjonalnego uzasadnienia. Osoby starsze będą dobrymi rezydentami z wielu powodów. O części z nich już wspomniałem. Tu dodam kolejne.

Z doświadczenia wiem, że bardzo młodzi rezydenci miewają trudności w kontaktach z pewnymi grupami turystów. Głównie chodzi o rodziny z dziećmi i emerytów. Czują jakiś dystans. A ponadto, te osoby zwyczajnie ich mniej interesują. I jeśli nie są dość profesjonalni, to w naturalny sposób poświęcą tym grupom mniej uwagi. Skupią się na rówieśnikach. Na tych, z którymi można pójść na piwo albo do dyskoteki. To poważny błąd. A wynika z oczywistych uwarunkowań oraz nie dość profesjonalnego szkolenia.

Turyści często skarżą się na jakość pracy rezydentów. Mają różne opinie. Więcej na ten temat w dwóch artykułach: Uśmiechnij się do rezydenta! i Rezydenci biur podróży. Po ich lekturze łatwo odpowiedzieć jakich rezydentów potrzebują biura. Najprostsza rada: zaoferujcie touroperatorom taką usługę, jakiej oni potrzebują!

Starasz się o pracę? Pomóż przyszłemu pracodawcy podjąć właściwą decyzję! Na naszych szkoleniach mówimy jak to zrobić. Podpowiadamy, uczymy, poddajemy sposoby. W interesie pracodawców! Dzięki temu będą mieli lepszych rezydentów!

Dobrych pracowników znajdziemy wśród młodych i wśród starszych. Jakość pracy i nastawienie do obowiązków zależą od różnych czynników. Z całą pewnością wiek niczego tu nie przesądza.

czerkiesi_wierusz kowalski

Czerkiesi. Krasnaja Polana i Soczi

W miejscu, w którym niedawno odbywały się igrzyska olimpijskie 150 lat temu rozegrał się jeden z aktów tragedii. Na Krasnej Polanie w 1864 armia rosyjska zdławiła ostatni punkt oporu czerkieskich bojowników. Tak zakończyła się trwająca wiele lat wojna o niepodległość północnego Kaukazu. Ziemia na której żyli przeszła w obce ręce, a oni sami zostali poddani akcji przesiedleńczej. W ten sposób car postanowił ostatecznie rozwiązać czerkieski problem. Ludność spędzono na plaże nad Morzem Czarnym – dziś wznosi się tu dumne miasto Soczi. Bez jedzenia i wody do picia, w ekstremalnych warunkach umierali tysiącami. Tych, którym udało się przeżyć, wpakowano na statki i odesłano w stronę Turcji. Przeciążone łodzie tonęły. Na tureckim wybrzeżu było tylko trochę lepiej, utworzono tam prymitywne obozy, w których przetrzymywano Czerkiesów. Szerzyły się epidemie…

czerkies

Wojciech Kossak, Czerkies w galopie, Źródło: Dom Aukcyjny AGRA-ART

Nie mam zamiaru pisać tekstu antyrosyjskiego. Ani uderzającego w ideę olimpijską. Moja pasja podróżowania i tworzenia nowych wycieczek podszyta jest fascynacją tym, co minęło. Co utracone i nie powróci. To pomaga zrozumieć świat. Jestem historykiem i ciągnie wilka do lasu. Dlatego poruszam temat Czerkiesów. Jest absolutnie niezwykły!

Uczciwie muszę przyznać, że robię to również z sympatii do Kaukazu.  Region ten zachwycił mnie i zaabsorbował. Po pierwszym wyjeździe do Gruzji, wiedziałem, że na kilka lat wstrzymam wszystkie inne wyprawy. Na bok poszły dalekie i atrakcyjne kierunki, takie jak Indie czy Etiopia. Od tamtej pory na Kaukazie byłem kilkadziesiąt razy, ale dalej mnie tam ciągnie. Nadal chcę tam jeździć.

Na Czerkiesów patrzę z szacunkiem. Intrygują mnie. Od samego początku. Temat ten tkwił przez lata gdzieś z tyłu głowy. Daleka, prawie nieuchwytna historia przypominała o sobie raz na jakiś czas. A to przy okazji bieżących wydarzeń politycznych w Gruzji, a to obok tematu ludobójstwa Ormian… Domagała się zgłębienia i poważniejszej lektury. Teraz przyszedł czas.

Ojczyzna Czerkiesów to obszar zachodniego Kaukazu, pomiędzy Morzem Czarnym, a rzeką Kubań. Plemiona zamieszkujące ten teren stanowiły swoisty konglomerat. Do dziś naukowcy różnią się w opiniach na temat pokrewieństwa ich języków i wzajemnej zależności. Krewnymi Czerkiesów są na przykład Abchazowie. W Polsce bywało, że Czerkiesów mylono z Gruzinami, nazywając tradycyjny strój gruziński „czerkieską”.

Pierwsi z Rosjanami spotkali się Kabardyjczycy. Ich problemy rozpoczęły się już w drugiej połowie XVIII wieku. Wtedy rozpoczęli walkę w obronie swoich terytoriów. Po zdławieniu oporu przyszła kolej na plemiona mieszkające dalej na południe. Tu było trudniej ze względu na warunki geograficzne. Jeden z rosyjskich generałów mówił, że to naturalna twierdza z milionem obrońców.

czerkiesi_wierusz kowalski

A. Wierusz-Kowalski, Czerkiesi

Czerkiesi od XV wieku uznawali zwierzchność chanatu krymskiego. Tatarzy z Krymu sprawowali władzę symboliczną. Podobnie później Turcja (obszar ten formalnie stał się zależny od Stambułu po rosyjskim podboju Krymu w 1783 r.). Wybrzeże Morza Czarnego dało się jeszcze kontrolować. Gór już nie. Tu władzę sprawowali Czerkiesi. Lud to wyjątkowy. Nie wybudowali miast, nie stworzyli gospodarki w nowożytnym znaczeniu. Występowało tu bardzo małe zróżnicowanie materialne i uderzał brak konfliktów socjalnych. Mimo kilkuset lat islamizacji (Krym, później Turcja) część z nich została przy chrześcijaństwie. A wszyscy, niezależnie od tego czy muzułmanie czy chrześcijanie, oparci byli o wcześniejsze, pogańskie wierzenia. Pisze o tym m.in. Bohdan Cywiński w swej monumentalnej pracy Szańce kultur. Szkice z dziejów narodów Europy Wschodniej, Warszawa 2013 (patrz szczególnie s. 504 – 507).

Zapomniana  zbrodnia

Gruzja jest pierwszym krajem na świecie, który uznał wojnę i późniejsze przesiedlenia za zbrodnię ludobójstwa na narodzie Czerkiesów. W maju 2011 roku taką decyzję jednogłośnie podjął gruziński parlament. Co więcej, rząd w Tbilisi przygotowywał się w sposób szczególny do igrzysk w Soczi. Na arenie międzynarodowej miał być reprezentantem sprawy czerkieskiej. Miał pomagać Czerkiesom w nagłośnieniu ich trudnej historii. Ale to było za poprzedniej władzy. Jesienią 2012 r. w Gruzji zmienili się rządzący i temat stracił na znaczeniu.

Diaspora

Różne są szacunki. Optymistycznie można przyjąć, że na całym świecie żyje około 7 mln ludzi pochodzenia czerkieskiego. Najwięcej, bo aż 4 mln w Turcji. Oczywiście też na Zachodzie: w USA i Kanadzie, Niemczech i Francji. Społeczności Czerkiesów żyją też w Syrii, Jordanii, a nawet w Izraelu! Skąd się tu wzięli? Po wyrzuceniu ich przez Rosjan i deportowaniu do Turcji, imperiom skierowało bitnych górali na niespokojne obrzeża. Stali się obrońcami granic. Dali się poznać jako wyśmienici żołnierze, zawsze wierni przysiędze. Dlatego i dziś są na służbie. Stanowią osobistą gwardię króla Jordanii, ale służą też w armii Izraela.

Niewielu zostało na ojczystej ziemi. Na tereny, z których zostali wypędzeni, osiedlono chłopów z różnych stron Rosji. Szacuje się, że dziś żyje tu około 600 tys. Czerkiesów. Jak widać, diaspora jest 10 razy liczniejsza. W ciągu ostatnich lat, za zgodą władz w Moskwie, na północno-zachodni Kaukaz wyemigrowało kilka grupek Czerkiesów. Najpierw z Kosowa, teraz z Syrii.

Polskie motywy

Polecam interesujący materiał na temat Czerkiesa służącego w wojsku polskim: „Z ziemi kaukaskiej do Polski”. Hussein Danagujew zasłużył się w wojnie 1920 roku i po jej zakończeniu przebywał w Białymstoku, w koszarach 10 Pułku Ułanów Litewskich, wzbudzając zainteresowanie swoimi oryginalnymi zwyczajami i niezwykłym czerkieskim strojem. Cieszył się tu olbrzymim szacunkiem. Mieszkam obok tych koszar, a o historii niezwykłego żołnierza z Kaukazu dowiedziałem się zupełnie niedawno i przez przypadek, szukając informacji o dalekiej Czerkiesji.

krakusi_1814_munduryczerkieskie

Krakusi, rok 1814

Ciekawym wątek stanowi umundurowanie słynnych polskich krakusów. Po reorganizacji tej jednostki w 1814 roku żołnierze włożyli mundury nawiązujące do strojów czerkieskich! Za kurtkę służyła sukienna wołoszka. Na piersiach zamiast ładownicy znajdowały się pochewki na ładunki obwiedzione po czerkiesku taśmami i sznurkami. Płaszcz zastąpiono opończą ze szpiczastym kapturem, co jeszcze bardziej upodobniało ich do kawalerzystów rytu wschodniego. Skąd pomysł na taki strój? Dlaczego zadano sobie trud zmiany umundurowania i to na tak oryginalny? Ciężko o jednoznaczną odpowiedź. Specjaliści skłaniają się ku opinii, że chodziło o zrobienie jak największego wrażenia na przeciwnikach. Żołnierze rosyjscy nie mieli dobrych doświadczeń z kaukaskimi wojownikami. Może więc krakusi chcieli skorzystać z wyjątkowej sławy Czerkiesów?

W XIX i XX wieku motyw bitnych górali często pojawiał się w polskiej sztuce. Czerkiesów malował Artur Grottger, Alfred Wierusz-Kowalski, Jerzy i Wojciech Kossakowie. Autorstwa tego ostatniego są dość znane obrazy „Czerkies w galopie” (1892 r.) oraz „Czerkiesi na Krakowskim Przedmieściu” (1912).

Dzień zagłady

21 maja 1864 roku Rosjanie ogłosili ostateczne zwycięstwo. Przesiedlono 1 mln – 1,2 mln Czerkiesów. Jedna trzecia zginęła w trakcie deportacji. Znaleźć można różne szacunki, ale większość historyków uznaje te dane. Podaje je też Oliver Bullough w wydanej niedawno książce Kaukaz. Niech świat rozbrzmiewa naszą chwałą, Poznań 2013. Czerkiesi datę 21 maja uznają za symboliczny dzień zagłady narodu.

soczi_protest_amman

Manifestacja Czerkiesów w Ammanie (Jordania).

Środowiska Czerkiesów protestowały, kiedy Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił decyzję o przyznaniu tytułu gospodarza igrzysk Soczi. Argumentowano, że  „znicz olimpijski nie może płonąć na cmentarzysku”. Tylko i wyłącznie z historycznej skrupulatności, a nie dla politycznej manifestacji, przypomnijmy więc, że Krasnaja Polana (Czerwona Polana) przed 1864 r. nazywała się Kbaada. W wyniku wymordowania i wypędzenia stąd niedobitków Czerkiesów wymarł też język, którym się posługiwali oraz w niepamięć odeszła ich stara i bogata kultura. Z tej perspektywy patrzę na ceremonię otwarcia igrzysk. Były tam wyłącznie motywy rosyjskie (czytaj północne). Nic, a nic z tradycji tych ziem, gdzie urządzono olimpiadę! Szkoda, choć w ten sposób można było oddać sprawiedliwość Czerkiesom oraz przypomnieć bogactwo tradycji kulturowych tej części świata.

PS
Nazwa własna Czerkiesów to Adige.

Zobacz też: Gruzini w polskiej armii.

Wycieczka do Jordanii

Rezydent biur podróży. Opis zawodu

O różnych aspektach pracy rezydentów pisałem już na tym blogu (zobacz tag: rezydent). Do tematu wracam ponieważ  nadal dostaję sporo pytań na ten temat. O to, kto może być rezydentem, o warunki zatrudnienia, wiek, itd. Często mylony jest rezydent z pilotem wycieczek. Kilka podstawowych zagadnień spróbuję omówić w tym tekście.

Polecam również program TVP, w którym opowiadamy o zawodzie rezydenta: media.

Rezydent czy pilot?

Rezydent to pracownik biura podróży, który przebywa w miejscowości do której przyjeżdżają turyści. Jest tam przynajmniej przez kilka miesięcy. Najczęściej biura podróży wymagają by były to minimum 3 miesiące. Szczyt sezonu letniego przypada od czerwca do końca września, dlatego do pracy rezydenta dość często angażowani są studenci. Ale lato w turystyce rozpoczyna się już w kwietniu i trwa do października, więc jeśli ktoś chce, to może pracować przez cały ten czas. Z mojego doświadczenia wynika, że łatwiej podpisać umowę na dłuższy okres. Taki wariant jest wygodniejszy dla pracodawcy. Są też kierunki gdzie rezydenci pracują cały rok, tak jest np. w Egipcie, Maroku czy Tunezji.

rezydent

W pracy rezydenta jest też czas na przyjemności

Rezydent nie jest pilotem wycieczek. Pilot jedzie z grupą i z nią wraca, a czasie wycieczki towarzyszy turystom niemal na każdym kroku. Zawsze jest pod ręką. Turyści witają się z pilotem przy śniadaniu, a żegnają dopiero po kolacji. I tak każdego dnia. Specyfika pracy rezydenta jest inna. Może być tak, że turyści w czasie czternastu dni wakacji zobaczą rezydenta tylko dwa razy. Gdy ich odbierze z lotniska i zakwateruje w hotelu, a następnie dopiero, gdy będzie się z nimi żegnał odwożąc na lotnisko. Wszystko to jest odbiciem różnych stylów turystyki. Pilot pracuje tam, gdzie dominują formy aktywne – najczęściej są to wycieczki objazdowe. Rezydent potrzebny jest w czasie wypoczynku pobytowego – tam, gdzie turyści leniwie spędzają czas na hotelowych plażach.

Nie o samą terminologie tu chodzi. Standardowy kurs pilota wycieczek nie przygotowuje do pracy rezydenta! Błąd popełniają biura, które od kandydatów na rezydentów wymagają legitymacji pilota!  (od 1 stycznia tego roku nie ma już państwowych egzaminów dla pilotów, a osoby pełniące funkcje pilota nie muszą mieć państwowych licencji, ponieważ takowe zostały zniesione).

Obowiązki rezydenta

Do zadań rezydenta należy opieka nad turystami. Odbiera turystów z lotniska, kwateruje w hotelu, udziela informacji na temat pobytu. Bywa, że sprzedaje też wycieczki fakultatywne. Szczególnie ważną rolę ma do spełnienie w sytuacjach awaryjnych. Rozwiązuje i łagodzi problemy, udziela pomocy, np. w kontaktach z miejscową służbą zdrowia. On odwozi klientów na lotnisko i żegna ich w imieniu biura podróży. W międzyczasie pełni dyżury w hotelach oraz jest w gotowości, pod telefonem, na wezwanie jeśli turyści potrzebują pomocy.

Kim są rezydenci?

To najczęściej ludzi młodzi, studenci – ponieważ szczyt sezonu pokrywa się z akademickimi wakacjami. Wcale nie wyklucza to z tej pracy osób starszych. Znam rezydentów, którzy spokojnie mogliby być rodzicami swoich młodszych kolegów po fachu. Zbyt młody wiek niekoniecznie musi być zaletą. Turyści chcą mieć zaufanie do swojego opiekuna.

Rezydent powinien cechować się odpornością na stres. To praca z ludźmi, a ci czasami są niezadowoleni, roszczeniowi, kłótliwi… Czasami maja rację. Potrzebna jest spora doza empatii. Dobrze sprawdzają się w tej pracy osoby łatwo nawiązujące kontakty, towarzyskie i sympatyczne. Trzeba być gotowym na pracę o różnych porach doby, często bez oczekiwanej możliwości wypoczynku. Bywa, że trzeba pracować dzień i noc, a przespać się można przez godzinę w fotelu na lotnisku czekając na nową grupę turystów. Nie można liczyć tu na nudę, zawsze coś się dzieje.

Przyda się wiedza z historii, geografii, polityki… Rezydent powinien nauczyć się danego kraju, jeszcze zanim do niego wyjedzie.  Turyści cenią rezydentów, którzy dużo wiedzą i potrafią opowiedzieć o tym w interesujący sposób. Trzeba ćwiczyć umiejętność wystąpień publicznych.

Zarobki

Zależą od umiejętności i doświadczenia rezydenta, kraju w którym pracuje oraz biura podróży. Różnice mogą być spore. Bezpiecznie można przyjąć, że to około 1 tys. euro miesięcznie, choć znam takich rezydentów, którzy zarabiają nawet dwa lub trzy razy tyle. Co ważne, pracodawca zapewnia również przelot, ubezpieczenie i zakwaterowanie.

Kurs przygotowujący do pracy rezydenta.

Etiopia. Informacje. Nowy blog

W Etiopii właśnie dobiega końca trzydniowe święto Timkat. Jego centralnym punktem jest uroczysta procesja z udziałem kopii Arki Przymierza. To wyjątkowy rytuał, niespotykany w żadnej innej części świata. Wart uwagi.

etiopia, mursi

Etiopia. Mursi

Wszystkich zainteresowanych tym niezwykłym krajem zapraszam do odwiedzenia serwisu etiopia-wycieczki.blog.pl

Znajdziemy tam m.in.

  • Odpowiedź na pytanie kiedy jechać do Etiopii. Jaką porę roku wybrać. Kiedy pada deszcz i w jakim miesiącu jest największe zagrożenie malarią.
  • Informacje o kalendarzu etiopskim. Jest wyjątkowy! Na całym świecie mamy rok 2014, a w Etiopii dopiero 2006. Oficjalne, we wszystkich dokumentach! Do tego rok składa się z 13 miesięcy, a godziny w ciągu doby liczone są zupełnie inaczej niż u nas.
  • Wyjaśnienie dlaczego na Boże Narodzenie grają tam w hokeja i co to ma wspólnego z pasterzami z Betlejem.
etiopia lalibel

Lalibela, wykuty w skale kościół

  • Opis etiopskiego chrześcijaństwa z jego oryginalnymi praktykami zaczerpniętymi z różnych tradycji, w tym ze starożytnego Egiptu. W trakcie mszy grają tam na bębnach i grzechotkach przypominających starożytne sistrum. Nie jedzą wieprzowiny i praktykują obrzezanie. Wierzą, że największą relikwią ich Kościoła jest Arka Przymierza. Miała przywędrować tu z Jerozolimy.
  • Co nieco na temat indżery, czyli etiopskiego „chleba”, który niezbyt dobrze kojarzy się większości podróżników. Przypomina wywrócony na lewą stronę krowi żołądek.
  • Próbę rozstrzygnięcia, która część Etiopii jest ciekawsza. Pełna niezwykłych zabytków północ czy południe, będące największym w Afryce skansenem ludów pierwotnych.
  • Opis plemienia Mursi, znanego z wyjątkowego kanonu piękna. Kobiecie wchodzącej w wiek dorosły nacina się dolną wargę, w którą następnie wkładany jest gliniany krążek. Stopniowo zmienia się krążki na coraz większe. Najbardziej okazałe mają średnicę ok. 30 cm. Nas to szokuje, ale dla miejscowych, im większy krążek, tym bardziej atrakcyjna kobieta.

Blog o Etiopii.

Strona 14 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén