Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 13 z 32)

Moja Armenia

Jeżdżę tam od kilku lat. Z dużą przyjemnością. Najpierw odkryłem Gruzję, Armenię trochę później. Sąsiednie kraje. Niby podobne, ale w rzeczywistości mocno się różnią. Inna historia, język, muzyka, kultura.. Nawet góry są inne. Gruzja leży w paśmie Wysokiego Kaukazu – to tam znajdują się najwyższe szczyty, Szchara i Kazbeg. Ale spora część kraju, w tym najpopularniejsze turystycznie miejsca, znajduje się na znacznie mniejszej wysokości. Część to doliny, a nawet tereny nizinne. Inaczej jest w Armenii. Aż 90 proc. powierzchni to tereny leżące na wysokości powyżej 1 tys. m n.p.m., a 40 proc. ma 2 tys. m i więcej! Góry są bardziej surowe, skaliste. Charakterystyczne są urwiska i przepaście. Bez problemu spotykamy całe obsydianowe stoki, na których wulkaniczne szkliwo zbierać można gołymi rękoma.

Armenia Khor Virap

Klasztor Chor Wirap (Khor Virap). Widok na Ararat

Za co lubię Armenię? Dlaczego tam jeżdżę?

Od kiedy zacząłem zajmować się turystyką ciągnie mnie na Wschód. Najbardziej kuszą „gorsze światy”. Miejsca, gdzie nic nie jest jeszcze tak równo poukładane jak na Zachodzie. Kraje, w których nowoczesność nie zabiła tradycji i normalnych ludzkich relacji. I to już by wystarczyło. Ale Armenia do zaoferowania ma znacznie więcej.

Z całą pewnością turystów zainteresuje ciekawa i oryginalna kuchnia oraz przednie trunki. Nie tylko powszechnie szanowany „Ararat”, ale też tutowka – mocna wódka z owoców morwy. Najlepsza pochodzi z Górskiego Karabachu. Po trzech latach dojrzewania w dębowych beczkach nabiera wyjątkowego smaku i szlachetności. Ormianie uważają, że regularne spożywanie tutowki ma właściwości zdrowotne. Słynna długowieczność mieszkańców Karabachu tym właśnie jest  tłumaczona. Ważne by jej nie nadużywać. Miejscowi powtarzają, że kto pije zbyt wiele, nie szanuje alkoholu, a tutowaja wodka na szacunek zasługuje.

Armenia, gata, Gegart

Gata – pyszny kołacz

W Armenii licząca tysiące lat historia przeplata się z nowoczesnością. To właśnie tu znajduje się najdłuższa linowa kolejka świata! Ma 5,7 km długości! Została oddana do użytku niecałe trzy lata temu. Wagoniki poruszają się z prędkością 37 km na godzinę. Widoki są imponujące. W pewnym momencie pasażerowie znajdują się aż 320 m nad poziomem rozciągającej się pomiędzy dwoma wzgórzami doliny! Zobacz: Wycieczka do Armenii.

Jest to kraj fantastycznych zabytków. Podobnie jak w Gruzji, tak i tu, turystę zaskoczyć może mnogość historycznych monumentów. Duża ilość dobrze zachowanej architektury sakralnej, w tym pochodzącej z pierwszego tysiąclecia, czyni z Armenii bardzo interesujący cel turystyki pielgrzymkowej. Tym bardziej, że jest to najstarszy chrześcijański kraj świata. Władca Armenii, Tirydates III, już w 301 roku uczynił chrześcijaństwo religią panującą. W jej ślady poszła Gruzja, kolejna była Etiopia. Rzym został w tyle…

Swiątynia Garni

Świątynia w Garni, fot. J. Świercz

Jednym z bardziej zaskakujących zabytków jest świątynia w Garni. Pochodząca z I wieku budowla przypomina ateński Partenon. Tyle, że wzniesiono ją nie z białego marmuru, ale z miejscowego, ciemnego bazaltu. Najprawdopodobniej była poświęcona bogu Mitrze. Jest jednym z wymownych dowodów na związki Armenii ze światem kultury antycznej. Pełni tę samą rolę, co zdeponowane w tbiliskim muzeum, słynne „złoto Kolchidy”. Burzy nasz ładny, poukładany europejski obraz. Musimy zrobić w nim wyłom by przyznać, że Południowy Kaukaz był jednym z centrów cywilizacyjnych. Co więcej, wniósł spory wkład w rozwój Europy. Tu udomowiono niektóre gatunki roślin i zwierząt. Tu, człowiek nauczył się wytwarzać wino. Tereny te rozpalały umysły starożytnych Greków. Kusiło ich bogactwo i zaawansowane rzemiosło… Stąd wziął się mit o złotym runie i opowieść o wyprawie Argonautów. Region ten był wówczas odpowiednikiem Eldorado. Przyciągał i inspirował. Wywierał wpływ. Zresztą trudno się temu dziwić. To przecież tu, na górze Ararat, osiadła arka Noego. Ci, którzy z niej wyszli, zbudowali naszą cywilizację. W niewielkim muzeum, znajdującym się w Eczmiadzynie, zobaczyć możemy kawałek deski z tej arki. Robi takie samo wrażenie jak grot z włóczni, którą przebito bok Jezusa.

Widok na górę Ararat

Wycieczka do Armenii jest podróżą w czasie. W okres odległy i mityczny. W czas, gdy tworzyły się podstawy europejskiej kultury. Dla niektórych zaskakującym może być fakt, że działo się to tak daleko od Londynu, Paryża i Rzymu…

Wycieczka do Gruzji i Armenii. 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

Więcej o turystycznych atrakcjach Armenii: armenia.blog.pl

Film: Armenia – perła Kaukazu

Muzeum Stalina

Zaskoczony jestem, że przypadająca dziś rocznica śmierci Stalina wzbudziła tak duże zainteresowanie polskich mediów. Wyrwało mnie to z zimowego odrętwienia i przywołało wspomnienia z Kaukazu. Obowiązkowym elementem wycieczki do Gruzji jest oczywiście Gori – rodzinne miasto Stalina.

Muzeum Stalina Gori

Tablica przy wejściu do muzeum

Zwiedzamy wielki gmach muzeum poświęconego pamięci dyktatora, pancerny wagon którym podróżował oraz niewielki domek, w którym miał przyjść na świat. Interesujące miejsce, które dziś oczywiście nie ma na celu propagowania stalinizmu. Pokazuje raczej jak kiedyś za pomocą prostych metod wpływano na ludzi, jak tworzono kult. Jest trochę zabawnie, trochę pouczająco. Na ten temat pisałem wcześniej: Stalin już nie straszy.

Wagon Stalina

Pancerny wagon Stalina

Byłem tam dziesiątki razy. Oprowadziłem wiele turystycznych grup. Dwie czy trzy osoby odmówiły wejścia. Oczywiście, to zrozumiałe. Rachunek krzywd jest olbrzymi. Ale znacznie częściej spotykam się z innymi reakcjami. Dziś ludzie mają już chyba spory dystans, chcą zobaczyć, dotknąć, spróbować zrozumieć…. Turyści robią zdjęcia i dopytują o szczegóły. Zobacz też: Aleja Stalina.

Gori, dom Stalina

Rodzinny dom Stalina

W muzealnym sklepiku jedną z częściej kupowanych pamiątek jest wino marki „Stalin”. Czerwone. Takie sobie, ale etykieta na butelce robi swoje. Od kilku lat obserwuję wysyp pamiątek z wizerunkiem Stalina. Magnesy na lodówkę, figurki, talerzyki i znaczki pojawiają się na straganach w całej Gruzji. Musi być zbyt, ktoś to chce kupować. Podaż idzie za popytem. W Gori, przy muzeum starszy pan sprzedaje zapałki z portretem dyktatora. Ma ich całą walizkę. Kosztują grosze, ludzie kupują, nawet ci, którzy poddają w wątpliwość sens wizyt w takim miejscu.

PS. Muzeum powstało w 1937 roku, w czasie najstraszliwszej stalinowskiej nocy. Rozbudowano je w 1953 roku, po śmierci dyktatora. Gruzja odziedziczyła je więc w spadku po ZSRR. Nie zostało zamknięte z kilku powodów. W grę wchodziły również sympatie mieszkańców Gori, więcej pisałem o tym tu. Dziś pełni rolę turystycznej atrakcji, przyciągając wielu gości z całego świata.

Blog o turystyce w Gruzji.

Zakazana turystyka

Rozmowy z Jackiem Świerczem – orientalistą, pilotem wycieczek, tłumaczem, znawcą i miłośnikiem Kambodży prowadzę od lat. Niedawno zaczęliśmy myśleć o ich spisaniu. Niżej przedstawiam fragment jednej z naszych dyskusji.

jacek swiercz

Jacek Świercz w Tbilisi (Gruzja)

Krzysztof Matys: Potrzeba tworzenia nowych, atrakcyjnych wycieczek może skłaniać biura podróży do kontrowersyjnych posunięć. Jesteś specjalistą od dalekiej Azji. Jest tam kilka państw, które mają specyficzną sytuację polityczną, a jednocześnie kuszą turystów. Pojechałbyś do Korei Północnej?

Jacek Świercz: Mógłbym pojechać do Korei Północnej sam, bez turystów. Lubię wszystko zobaczyć na własne oczy i mieć swoją opinię. Wiem, że zwiedziłbym ten kraj zachowując jednocześnie szacunek do siebie i nie krzywdząc  nikogo na miejscu.  Ale z grupą – nie. Co innego oglądać samemu, a co innego pokazywać coś komuś obcemu i jeszcze do pewnego stopnia brać za niego odpowiedzialność. Chyba, że miałoby to wyglądać tak jak w „Defiladzie”, gdzie mówią wyłącznie Koreańczycy. Tylko po co ja tam wtedy? Wyjazd do tego kraju kojarzy mi się z  Oświęcimiem – udekorowana brama, orkiestra gra… To kraj szczególny. Tam się prawie nic nie zmienia, nigdzie na świecie totalitaryzm  i prześladowania ludności  nie trwają już tak długo i nie na taką skalę. A wyobraź sobie, że osobiście słyszałem relacje ludzi, którzy byli tam  z biurami podróży i opowiadali jak to sobie bez przerwy dowcipy  z lokalnych przewodników robili. Coś niebywałego.

Opracowałeś program wycieczki „Szlakiem Pol Pota”. To twoje autorskie dzieło. Czym Kambodża różni się od Korei?

Czerwoni Khmerzy i wojna w Kambodży to już przeszłość! Pol Pot został obalony w 1979 roku! Kraj jest całkowicie bezpieczny. Co wcale nie znaczy, że dobrze i sprawiedliwie rządzony. Czerwonymi Khmerami interesuję się od 30 lat i chcę opowiedzieć turystom o tym  szczególnym okresie w historii Kambodży. Bez sensacji i komercji. Książki o rządach  Pol Pota znikają błyskawicznie z półek, księgarnie dla turystów w Kambodży i Tajlandii pełne są angielskojęzycznych pozycji o Czerwonych Khmerach. W Kambodży jestem z grupami kilka razy w roku i zawsze mam mnóstwo pytań o reżim Pol Pota.  Zapewniam, że można to zrobić w sposób ciekawy i delikatny. Regularnie oprowadzam  po więzieniu Tuol Sleng i jeżdżę  na „pola śmierci” do Choeung Ek. Zawsze namawiam do wejścia i obejrzenia. Niektórzy nie chcą zwiedzać. Ale nie ma Kambodży bez Pol Pota, tak jak i nie ma bez Angkoru! Można całe to zło pokazać w spokojnej konwencji „jak to dobrze, że już się skończyło” i  „nigdy więcej wojny i komunizmu”. Można opowiadać o wielkiej polityce, która do tego wszystkiego doprowadziła, o tym dlaczego Khmerzy, o których przed 1975 rokiem mówiono, że są wdzięczni i delikatni jak motyle i kwiaty, sami sobie zgotowali ten los.

A co z Birmą?

Jeżdżę tam regularnie od 10 lat. Miałem wątpliwości, ale kraj jest tak piękny, a ludzie, których spotykałem tak mili, że chciało się wracać. Najgorzej było w 2007 roku. Wycieczka była zaplanowana wcześniej. Przed naszym wyjazdem zaczęły się demonstracje, które brutalnie stłumiono. Odmówiłem podróży.  Nie tylko ze względu na bezpieczeństwo (parę dni przed wylotem  było już spokojnie), ale również na panującą w Birmie atmosferę. Anulowano grupę. Podczas kolejnych wizyt patrzyłem jak powoli rodziło się nowe. Cieszę się z zachodzących zmian.

Nie masz obaw, że wioząc do takiego kraju turystów, wspierasz tamtejszy reżim? Przecież w niejednym państwie pieniądze z turystyki idą wprost w ręce popleczników dyktatora.

Widzę i wiem  jak zwyczajni  ludzie w Birmie chcą  kontaktu ze światem. Jakie to dla nich ważne. Popatrzeć na nas, czasami zamienić parę słów. My też żyliśmy kiedyś w innych realiach  i  nie chcieliśmy żeby o nas zapomniano. Widzę też jak  Birma i Birmańczycy bogacą się  dosłownie na moich oczach. Pamiętaj, że to nie Korea Północna. W Azji Południowo-Wschodniej ludzie nadal pamiętają  jak się żyło kiedyś, znają języki obce – to nie jest ten poziom indoktrynacji jak w Korei Północnej. Jeśli się boją, to widać. Czasami wychodzą na ulice by protestować. Wtedy nie jadę. Bezpieczeństwo turystów jest najważniejsze.

Nie zapominaj też, że niektóre rządy są bogate i nic sobie nie robią z tego czy przyjedziemy czy nie. Drażliwym tematem są zawsze Chiny. Studiowałem na Tajwanie, do Pekinu pojechałem pierwszy raz jako pilot wycieczek. Po powrocie byłem „na tak”. Jestem sinologiem i wiem, że przeciętnemu Chińczykowi nigdy nie żyło się tak dobrze jak teraz i jeszcze nigdy władza nie była tam  tak łaskawa dla swego ludu. Tybet też można pokazać z trochę innej strony. Dalajlamowie nie zawsze byli dobrymi władcami. Często ciemiężyli i wyzyskiwali swój naród. Piękna, ale jakże niesprzyjająca człowiekowi przyroda dodatkowo  pomaga w wyobrażeniu sobie jak ciężko  tam żyć. O tym wszystkim można dyskutować i dyskutować.

Za łatwo chyba chcesz się uporać z tematem Chin. Mam inne zdanie. Ale odłóżmy to, zawsze przecież możemy zostać przy własnych opiniach. Weźmy kolejne zagadnienie. Pamiętam jak kiedyś rozmawialiśmy o urokach ciepłych krajów. Doszliśmy do wniosku, że nędza lepiej prezentuje się w tropikalnym klimacie. Przyjemny dla oka krajobraz maskuje ludzką biedę, a reżim w kwiatkach łatwiej zaakceptować. Wiele popularnych, turystycznych kierunków jest tego przykładem.

Tak, jesteśmy tylko ludźmi i zdarza nam się zauroczyć pięknem kraju, zapominając, że obok dzieje się ludzka krzywda. A jeśli do tego dojdzie jeszcze egzotyka: inna architektura,  muzyka, stroje … Bywa, że sam muszę walczyć z  ułudą. W takich sytuacjach zadaję  sobie pytanie: „Czy chciałbym tu żyć?”

Gdzieś właśnie kończy się wojna. Kiedy zabierzesz tam turystów? Miesiąc, rok czy pięć lat od ostatnich wystrzałów?

Sam wiesz, że  czasami relacje docierające do Polski są  wyolbrzymione. Ludzie nadal pytają mnie czy nie boję się jechać do Kambodży albo na Cejlon (Sri Lanka). Nie wiedzą, ze wojna już się tam skończyła. Zwiedzanie „ułatwia” też fakt, że Azjaci starają się jak najszybciej  zapominać o wojnach, a o smutnych sprawach często się nie rozmawia. No i nie może być niebezpiecznie.  Do Afganistanu póki co się nie wybieram.

Dobrym przykładem jest  Gruzja. Jeszcze dwa lata temu ludzie w Polsce nie chcieli wierzyć, że tam jest bezpiecznie. Ale wystarczył rok by klienci zmienili swoje opinie. Dziś już nikt nie pamięta o problemach Gruzji sprzed lat. Kraj cieszy się tak dużym powodzeniem, że wyzwaniem jest upolowanie miejsc w samolocie do Tbilisi. Zainteresowanie turystów danym krajem zmienia jego obraz według schematu: skoro wszyscy jeżdżą, to jest bezpiecznie.

Jacku, przechodząc do innego tematu, czy jesteś w stanie stworzyć jakąś definicję i zaznaczyć granice? Co można, czego nie?

Ja na przykład nigdy nie zadaję niewygodnych pytań w towarzystwie turystów. Bo po co? Stawiałoby to naszych lokalnych współpracowników w trudnej sytuacji. Jedna z turystek opowiadała  ze zdziwieniem i oburzeniem jak przewodnik Chińczyk, zapytany przez nią, co sądzi o chińskiej  obecności w Tybecie odpowiadał  bez końca „I don’t understand”. Oczywiście, że doskonale wszystko rozumiał! Ale co miał odpowiedzieć?! Mam wielu kambodżańskich znajomych i nawet prywatnie nie pytam, co robili w czasach  Czerwonych Khmerów?  Zwłaszcza jeśli wiek rozmówcy wskazuje na to, że mógłby tym Czerwonym Khmerem być. Niekiedy mówią sami, ale bardzo rzadko.

Motto? ”My wyjeżdżamy, oni zostają”. W  Azji tzw.” utrata twarzy” traktowana jest bardzo poważnie. Po co mielibyśmy narażać ich na nieprzyjemności? W imię czego? Kraje, które zwiedzamy  mają wielowiekową tradycję, często dłuższą niż nasza. Nie zmienimy ich cywilizacji w trakcie  dwutygodniowego pobytu… Nie zapominajmy,  że jesteśmy gośćmi. Myślmy!  Również o tym co inni czują.

Nie wolno zapomnieć o prawie do dumy: z kraju, z kultury, z religii. Uczyłem się tego wiele lat temu w Egipcie. Moi miejscowi przyjaciele byli jak najgorszego zdania o Mubaraku i jego rządach, ale obrażali się kiedy to ja próbowałem krytykować posunięcia egipskich władz. Tak bardzo chcieli być dumni ze swojej ojczyzny.

Ja też zawsze Polski bronię! Jeśli zaś mówimy o grupach to w wielu przypadkach decyduje kultura i wiedza pilota oraz jego umiejętności interpersonalne. Z doświadczenia wiem, że turyści w sporym stopniu przejmują styl zachowania pilota. Trzeba szybko zdobyć sobie autorytet. Właściwie nie ma takiej opcji żeby ktoś z klientów zachowywał się niestosownie. Zawsze opowiadam o  kanonie dobrych relacji z tubylcami  – już pierwszego dnia grupa wie co wypada, a co nie, jakie reakcje są mile widziane, a jakie naganne. No i patrzą na mnie. My sami dajemy przykład.  To na ogół działa. Zresztą sam wiesz.

Ciąg dalszy nastąpi… 

 

Wycieczki dla koneserów

Moda na Gruzję

Należało się tego spodziewać. Po dużym zainteresowaniu wycieczkami w zeszłym roku, wiadomo było, że rok 2013 zapowiada się jeszcze lepiej. Tysiące polskich turystów wróciło z Gruzji z jak najlepszymi opiniami. Do tego doszły artykuły w gazetach, programy w telewizji, książki… Południowy Kaukaz stał się modnym kierunkiem. W ślad swojego północnego sąsiada idzie też Armenia, znosząc wizy dla mieszkańców Unii Europejskiej i strefy Schengen. (Do Armenii bez wiz).

Gruzja, katedra Alawerdi

Gruzja, katedra Alawerdi w Kachetii

Byłoby pięknie, gdyby nie… klęska urodzaju. Zainteresowanie wycieczkami do Gruzji jest zbyt duże! Już teraz, na początku lutego są problemy z zarezerwowaniem miejsc w samolotach na trasie z Warszawy do Tbilisi. Brak biletów dla grup na niektóre terminy, nawet na tak odległe jak wrzesień i październik! A jeśli są to w bardzo wysokich cenach. Rekordy bije oczywiście weekend majowy. LOT zostawił niewielką pulę biletów. Wycena dla kilkunastoosobowej grupy na przełom kwietnia i maja – 2400 zł za osobę! W zeszłym roku za bilety do Gruzji płaciliśmy dwa razy mniej! Popyt robi swoje.

Zresztą weekend majowy na Kaukazie to nie jest najlepszy termin. Pogoda jest jeszcze niepewna i zmienna. Może być chłodno, deszczowo, a wysoko w górach nawet śnieżnie. Na przełęczach zalegają jeszcze zaspy, a drogi pełne są błota. Należy o tym pamiętać, szczególnie wybierając się w bardziej górzyste rejony, na przykład do Swanetii czy nawet na bardzo popularną wśród turystów Gruzińską Drogę Wojenną. Do Tuszetii o tej porze roku w ogóle nie da się wjechać, jedyna prowadząca tam trasa przejezdna jest dopiero od czerwca.

Gruzińska Droga Wojenna

Gruzińska Droga Wojenna

Trudno też o wolne miejsca w hotelach. W Tbilisi współpracuję z kilkoma dobrymi, sprawdzonymi hotelami o standardzie 3 gwiazdek. Na pierwszą połowę września już w styczniu wszystkie pokoje były zarezerwowane. Tak duży ruch robią oczywiście nie tylko Polacy. Jest sporo wycieczek z krajów nadbałtyckich, z Ukrainy, coraz więcej z Europy Zachodniej, Izraela i Rosji.

Już w zeszłym roku spotykałem tam sporo Rosjan. Dla nich Gruzja jest wspomnieniem dawnych dobrych czasów, kiedy najlepsze kurorty na Kaukazie były zarezerwowane wyłącznie dla uprzywilejowanych. Kto pamięta czasy ZSRR, zna takie nazwy jak Bordżomi, Batumi, Bakuriani… Za czasów Miszy Saakaszwilego zaczęto prace nad przywróceniem turystycznej świetności miasta Kutaisi (ma międzynarodowe lotnisko) i leżącego tuż obok kurortu-sanatorium Tsalktubo. Nocujemy z grupami w tym pysznym miejscu. W przepięknym, rozległym parku odrestaurowano część ośrodka wczasowego, zarezerwowanego kiedyś wyłącznie dla wysokich rangą oficerów Armii Czerwonej. A teraz, po zmianie rządu w Gruzji na opcję prorosyjską, należy się spodziewać jeszcze większego turystycznego ruchu. (Tak na marginesie, Moskwa właśnie zniosła embargo na gruzińskie wina).

Gruzja Swanetia

Swanetia latem

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ wiem (doświadczenie z poprzednich lat), że za miesiąc lub dwa do biur podróży napłynie dużo zapytań o wycieczki na Kaukaz. Tyle, że wtedy nie będzie już miejsc! Szczególnie dotyczy to grup. Kto chce jechać do Gruzji, niech myśli o tym teraz! To ostatni dzwonek.

O tym dlaczego Gruzja jest tak bardzo atrakcyjna pisałem już na tym blogu. Wystarczy kliknąś w tag: Gruzja 🙂

Polecam też artykuł: Atuty wycieczki do Gruzji.

Wycieczka do Gruzji i Armenii. 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

 

Kambodża. Pożegnanie Sihanouka

Kiedy zmarł w październiku zeszłego roku, jasnym stało się, że kończy się pewna epoka. Król-bóg Norodom Sihanouk mimo trudnej i kontrowersyjne historii cieszył się ogromnym szacunkiem poddanych.

 

Potrtret Sihanouka

Żałobny portret Sihanouka

 

Tracił władzę i odzyskiwał. Bywał monarchą i zakładnikiem. W polityce próbował balansować pomiędzy Chinami, USA i Związkiem Radzieckim. Nie uniknął najgorszego. Przy jego udziale na kraj spadły wielkie tragedie, łącznie z rządami Czerwonych Khmerów. Pol Pot wiele mu zawdzięczał.

 

Król, który miał swój pałac w komunistycznej Korei Północnej! Zatopiony w luksusie i wspierany przez Chiny. Życiorys pełen sprzeczności i prób ratowania uprzywilejowanej pozycji w gwałtownie zmieniającym się świecie. Dziś, po kilku miesiącach przygotowań i żałoby zapłonie jego stos pogrzebowy. W Kambodży będzie to bardzo ważne wydarzenie.

 

Zainteresowanym polecam obszerny artykuł na ten temat: „Sihanouk – król-bóg czy zdrajca-zbrodniarz?”

Mołdawia

Kraj ten nie zagościł jeszcze w świadomości polskich turystów. Próżno szukać go w katalogach biur podróży. Kilku organizatorów proponuje wycieczki autokarowe, z dojazdem przez Ukrainę lub Rumunię. Wycieczek samolotowych prawie nie ma. Zobacz też artykuł: Mołdawia nieznana.

Twierdza w Sorokach w 2019 r. Położona nad Dniestrem, należała do tego samego systemu umocnień, co Chocim, Bendery i Akerman

A tymczasem to bardzo atrakcyjna destynacja. Przede wszystkim dla turystów świadomie dokonujących wyboru. Może być interesująca dla miłośników wypraw egzotycznych. Kraj ten jest najbliższym Polski nieznanym lądem. Niedaleko, a już egzotycznie. Jestem przekonany, że Mołdawię, przynajmniej turystycznie, czekają dobre czasy. Przez podróżników z Zachodu została już odkryta i doceniona.

Moldawia, Soroki. Twierdza

I ta sama twierdza w 2013 roku. Kilka lat temu przeszła renowację, dodano m.in. dachy nad basztami. Jest to jeden z najważniejszych mołdawskich zabytków. Więcej w artykule: Soroki

Potrzebujemy takich miejsc. Świeżych, dopiero pojawiających się w obszarze turystyki. Spora część klientów zainteresowanych podróżami kieruje uwagę w stronę atrakcyjnych nowości. Tak od kilku lat jest z Gruzją, teraz podobnie zaczyna się dziać z Armenią. Mołdawia jest o krok… I gdybym miał prognozować rozwój sytuacji, to zaryzykowałbym twierdzenie, że Mołdawia może powtórzyć komercyjny sukces Gruzji.

Na granicy z autonomią Gagauzji, niezmiernie oryginalnym regionem południowej Mołdawii

Sprzyjać temu będzie postępujące zbliżenie Mołdawii do struktur europejskich. Kraj ten ma sporo do zaoferowania i leży w takim miejscu, że z powodzeniem może rozgrywać rywalizację między Unią Europejską a Rosją. Jest na dobrej drodze.

Wróćmy jednak do turystyki. Co ciekawego w Mołdawii? Zobacz film o Mołdawii.

Fontanna wina w Milestii Mici

Kraj wina

Tu znajdują się największe na świecie piwnice winne. Kompleks w Milestii Mici ma aż 200 km podziemnych sal i korytarzy (wpis do Księgi rekordów Guinnessa)! Zwiedzać je można tylko samochodem lub autobusem. Są tak rozległe, że przemieszczanie się na piechotę nie wchodzi w grę. Drugą co do wielkości jest Cirkova (130 km wydrążonych w skale tuneli!). Znaną na całym świecie wytwórnią wina jest też Purcai – zwycięzca niejednego międzynarodowego konkursu. Każdą z tych trzech piwnic można zwiedzać, a wizyta tam połączona jest z degustacją miejscowych trunków.

moldawia mielestii mici piwnice

Piwnice w Milestii Mici

Podobnie jak w Gruzji czy Armenii, także i w Mołdawii, obok dobrej jakości winna, duszę rozweselają również winogronowe destylaty. W sklepach znajdziemy przyjemne brandy (najsłynniejsze marki Kvint z Naddniestrza), a w niemal każdym wiejskim gospodarstwie domowy samogon.

Dopełnieniem dobrej jakości trunków będzie oczywiście oryginalna kuchnia. Wszyscy kojarzą Mołdawię z mamałygą, zwana słońcem na talerzu, ale kraj ten oferuje całe bogactwo oryginalnych potraw. Na stołach znajdziemy też dania ukraińskie, rosyjskie i gagauskie.

Festiwal wina w Kiszyniowie. Centralny plac miasta zamienia się w barwne miejsce, pełne folkloru, regionalnych potraw i oryginalnych trunków

Polskie kresy

Rubieże I Rzeczpospolitej sięgały aż tu. Na terenie dzisiejszej Mołdawii i Naddniestrza miały miejsce wydarzenia opisywane przez Sienkiewicza w „Panu Wołodyjowskim” oraz „Ogniem i mieczem”. W tych okolicach, w jarze nad Waładynką wiedźma Horpyna więziła Helenę. A Basia z panem Michałem spędzali miłe chwile w pobliskim Raszkowie. Tu na pal wbity został Azja Tuhajbejowicz.

Jeśli w hotelowej restauracji do śniadania serwują nam szampana, to znak, że jesteśmy w Mołdawii

Przedstawioną wyżej twierdzę w Sorokach, polska załoga opuściła w 1699 roku. Dziś odwiedzając ten zabytek oglądamy tam ekspozycję poświęconą polskim obrońcom zamku.

Granica imperium rzymskiego

Gdzie równie blisko Polski szukać drugiego miejsca, które miałoby tak wielokulturową historię? Śmiało można powiedzieć, że kolejno przenikały się tu cywilizacje, każda zostawiając swój ślad. W starożytności był to obszar graniczny cesarstwa rzymskiego. Na pamiątkę do dziś zostały fragmenty wałów Trajana. W późniejszym okresie tereny te poddane były trzem silnym wpływom. Sięgająca z Polski i Węgier kultura łacińska napotykała na prawosławie i islam (Turcy i Tatarzy). W XIX i na początku XX wieku obszar ten rozdzierany był pomiędzy tworzącą się właśnie Rumunię oraz zajmującą nowe obszary Rosję. Konkretny efekt tych wpływów mamy dziś w postaci podziału na prozachodnią Mołdawię i Naddniestrze – samozwańczą republikę funkcjonującą dzięki rosyjskiej pomocy. Do tego trzeba dodać wyraźne piętno nadane w czasach ZSRR. W Mołdawii jest o czym opowiadać  turystom. To pasjonująca historia!

Wykuta w skale cerkiew w Starym Orgiejowie

Egzotyka

Przenikające się fermenty kulturowe stworzyły coś jedynego w swoim rodzaju, oryginalnego i egzotycznego. W tym niewielkim kraju z jednej strony mamy zasiedziałych od dawna katolickich Polaków, z drugiej przybyłych z Rosji starowierców, którzy właśnie tu znaleźli schronienie przed prześladowaniami. Turyści z równym zainteresowaniem oglądają pocztówkową twierdzę w Sorokach, co leżącą tuż obok dzielnicę cygańskich pałaców. Czymś zupełnie wyjątkowym jest autonomiczny region na południu kraju. Zamieszkują go Gagauzi. Są albo sturczonymi Bułgarami, albo odwrotnie – Turkami poddanymi słowiańskim wpływom. A może nawet Grekami, którzy przeszli zagmatwane koleje losu… Co ciekawe, wyznają prawosławie. Mają swój język, hymn, godło i flagę. I oczywiście oryginalną kuchnię.

Moldawia, monaster, mnich

Mnich w jednym z klasztorów

Krajobraz i zabytki

Ziemie położone między Dniestrem, a Prutem tworzą niezapomniane widoki. Pagórkowate tereny, pocięte rzeczkami i strumieniami, obfitują w jary, wąwozy i skalne urwiska. Okolice Raszkowa zwane są „Naddniestrzańską Szwajcarią”. Pejzaż wzbogacony jest malowniczymi cerkwiami i monastyrami. Dumą Mołdawii jest region Orheiul Vechi (Stare Orhei). Na niewielkim obszarze zobaczyć można wiele typowych dla tego kraju elementów: tradycyjną wiejską kulturę, ciekawą architekturę, meandrującą rzekę, biel skał i soczystą zieleń stepów. Te ostatnie mają swoją legendę. Będąc w Mołdawii szukamy oczywiście mickiewiczowskich stepów akermańskich. Tuż obok, już po ukraińskiej stronie leży i sam Akerman, czyli Białogród nad Dniestrem (starożytna grecka kolonia Tyras).

Muzyka do kolacji. Wśród instrumentów m.in. cymbały oraz multanka

Niedaleko Styrczy (polskiej wsi, zwanej „małą Warszawą”) znajduje się wąwóz Butesti. Bardzo interesujący, bo wyżłobiony w… rafie koralowej! Kiedyś rozciągało się tu Morze Sarmackie. Zobacz blog o Mołdawii.

Inna Europa

Wycieczka do Mołdawii jest okazją do spojrzenia na nasz kontynent z odmiennej perspektywy. Inaczej wyglądają wsie i miasta; nieporównywalna jest architektura krajobrazu. Inne relacje między ludźmi, odmienny stosunek do świata i religii. Więcej radości życia, mniej komercji. Trochę prowizorki i bezładu. Przybysza z Zachodu nieco drażnią, ale i pobudzają do refleksji. To po prostu inny kraj. Blisko i egzotycznie. Ciekawie.

Wycieczka do Mołdawii.

Turystyka w 2013 roku

W 2012 przekaz medialny zdominowany został przez kwestie związane z bankructwami biur podróży. Jednak ważnych spraw uzbierało się więcej. Niektóre z nich będą współdecydować o kondycji branży w roku 2013.

Do słabych nastrojów w turystyce już się przyzwyczailiśmy. Trwają od kilku lat. Nieciekawy obraz polskiej turystyki namalowała branża czarterowa. Jej kondycja decyduje o wizerunku wszystkich biur podróży, również tych, które z czarterami i masowym wypoczynkiem nie mają nic wspólnego.

Rok 2012 do łatwych nie należał. Zresztą kłopoty zaczęły się wcześniej. Chwilowa, dobra koniunktura trwająca w okolicach 2008 r. przegrzała rynek. Masowi touroperatorzy na wyścigi rezerwowali hotele i samoloty w przekonaniu, że sprzeda się wszystko, byle tylko mieć co sprzedawać. W efekcie, przy przewadze podaży nad popytem, sporą część oferty przehandlowano poniżej kosztów (słynne last minute). W ten sposób zepsuto również rynek. Klienci stracili zaufanie do ofert typu first minute, do ostatniej chwili czekając na lasty. A co najważniejsze, uwierzyli w wakacje typu: 5*, all inclusive za 1500 zł. Rynek zaczął przypominać ruletkę. Sytuację wzmocniły wydarzenia w Egipcie i Tunezji oraz nadciągający ogólnoświatowy kryzys.

Dlatego też wszystko to, co wydarzyło się w minionym roku nie mogło być zaskoczeniem. W grudniu 2011 pisałem, że sytuacja jest zła i należy się spodziewać upadków touroperatorów z branży czarterowej („Turystyka 2012”).

Jak to się ma do tego, co nas czeka? Jaki będzie rok 2013?

Touroperatorzy kontra agenci

Dla branży czarterowej, a za tym i dla turystów myślących o wypoczynku na ciepłych plażach, duże znaczenie będzie miał konflikt pomiędzy organizatorami a agentami. Symptomy cichej wojny dało się odczuć już wcześniej, ale przepychanka na dobre rozpoczęła się w minionym roku. Część touroperatorów chce podnieść rentowność kosztem biur agencyjnych, ograniczając ich rolę w systemie sprzedaży. Warunki finansowe, w których działają agenci są coraz gorsze. Niektórzy z nich będą mieli trudności by się utrzymać.

Łatwo to już było

Kryzys inspiruje do działań, do poszukiwań nowych rozwiązań. Agentom źle układa się współpraca z największymi organizatorami i część z nich zapewne przeniesie swoją sympatię na małe, również niszowe biura. A ten segment turystyki będzie się rozwijał. Biura butikowe, wycieczki w małych grupach, najlepsi piloci, rejsy, wycieczki na zamówienie… Warto też pomyśleć o wypoczynku w Polsce. Zamiast leżakowania na plażach Egiptu, może coś ciekawszego na Podlasiu! Branżę czeka wiele zmian. Biura agencyjne mniej będą miały masowej, prostej sprzedaży. Trzeba będzie starać się zaproponować klientom coś oryginalnego, ciekawego i bezpiecznego. W turystyce zaczął się czas alternatyw.

Ustawa, gwarancje i piloci

Spektakularne bankructwa jakie miały miejsce latem zeszłego roku, wymusiły reakcję Ministerstwa Sportu (i Turystki). Tematem nr jeden była kwestia pełnych zabezpieczeń klientów biur podróży. Stąd pomysł ze słynnym już funduszem gwarancyjnym. Z całą pewnością, wątek ten będzie kontynuowany w roku bieżącym. Tak samo jak konieczność poprawienia ustawy o usługach turystycznych. Wiceminister Katarzyna Sobierajska w końcu przyznała, że obowiązująca ustawa ma wiele błędów i należy ją zmienić. Po silnych i wzbudzających sporo emocji dyskusjach na temat deregulacji zawodów rzecz nabrała konkretnego kształtu. Wiele wskazuje na to, że już wiosną tego roku zniesione zostaną licencje pilotów wycieczek i przewodników turystycznych (o deregulacji czytaj: „Odpowiedzialność ministerstwa”).

Rok 2013 wcale nie musi być zły! Wręcz odwrotnie. Dla tych firm, które zrobią krok we właściwym kierunku może być szansą na rozwój. Mniejszy ruch w biurach to nie tylko efekt rosnącego strachu przed skutkami kryzysu. To także zmiana preferencji wśród części klientów. Trzeba zaproponować im coś nowego.

Wycieczka do Gruzji i Armenii – 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

Gwałt w Indiach

Przez kilka dni medialne doniesienia z Indii zdominowane były przez jeden temat. W reakcji na okrutny gwałt, dokonany na 23-letniej studentce, wybuchły silne demonstracje w stołecznym Delhi. Domagano się zaostrzenia kar za przestępstwa na tle seksualnym oraz sprawniejszego działania wymiaru sprawiedliwości. Temat powrócił za przyczyną smutnej informacji o śmierci ofiary. Policja na wypadek zamieszek zabezpieczyła wiele miejsc w Delhi, w tym okolice Bramy Indii – punktu chętnie odwiedzanego przez zagranicznych turystów. Głos zabrał premier Manmohan Singh, próbując uspokoić nastroje.

Wiadomo, że w Indiach  często nie ma woli ścigania sprawców takich przestępstw. Wiele zgłoszeń jest przez policję bagatelizowanych. Kilka dni temu agencje donosiły o samobójstwie 17-latki z północno-zachodnich rejonów kraju. Dziewczyna zdecydowała się na tak desperacki krok po tym jak miejscowa policja nie przyjęła zgłoszenia o gwałcie, w zamian namawiając ją do wyjścia za mąż za jednego z gwałcicieli. Te dwa przypadki to jednostkowe sytuacje, które odnotowały media. Za nimi skrywają się tysiące anonimowych tragedii.

Do Indii jeżdżę od lat. Wożę tam turystów, oprowadzam wycieczki. Miałem okazję zobaczyć różne oblicza kraju. W międzyczasie oczywiście czytam, śledzę doniesienia agencyjne. Interesuje mnie cały obraz, a nie tylko wyidealizowany wizerunek duchowego centrum świata czy egzotycznego kraju maharadżów. Przechodziłem kolejne fazy, od zafascynowania po chłodną analizę. Patrzę na Indie jak na kraj, w którym czynnikiem determinującym jest skala. Ponad 1,2 mld ludzi (w 2050 r. może być już o 400 mln więcej!) i niepoliczalna wielkość problemów, których przedmiot i rozmiar przerastają możliwości rządu.

Jednym z nich jest sytuacja kobiet. Bardzo złożona zresztą, daleka od wizerunku spopularyzowanego przez filmy z Bollywood.

Nie ma jednych Indii. Jest tak jak już kilkanaście lat temu napisała Arundhati Roy:

Indie żyją w kilku wiekach naraz. (…) Jest tak, jakby spędzono ludność Indii i załadowano na dwa konwoje ciężarówek (jeden olbrzymi, drugi maleńki), by wysłać je w dwóch zdecydowanie różnych kierunkach.

Kobiety obecne są w polityce, pełnią ważne urzędy i robią zawrotne kariery. Poprzednim prezydentem kraju była Pratibha Patil, druga z pań rządziła największym stanem Indii (Uttar Pradeś liczący sobie 190 mln ludzi). Sonia Gandhi od lat rozdaje karty w sprawującej władzę Partii Kongresowej. Premier Manmohan Singh zawdzięcza stanowisko jej decyzji.

Równolegle jest druga rzeczywistość. Indie, w których kobiety są dyskryminowane, torturowane, gwałcone i mordowane. W wielu środowiskach zachowania takie mają miejsce przy milczącej, społecznej aprobacie. I wcale nie jest tak, że najgorzej sytuacja wygląda wśród najuboższych. Każda z warstw społecznych ma swoje rodzaje dyskryminacji.

Wobec bezmiaru okrucieństwa jesteśmy bezradni. Tak bardzo stało się codzienne, że prawie niezauważalne. Zbiorowy gwałt na 23-letniej studentce i jej późniejsza śmierć spowodowała coś czego do tej pory w Indiach nie było. Masowe protesty budzą kraj i zmuszają premiera do reakcji. Może spowodują też szerszą, społeczną dyskusję. Może zaczną zmianę w obszarze tradycyjnych uwarunkowań. W Indiach wiele spraw jest precyzyjnie przez prawo uregulowanych. Przepisy zabraniają nagannych czynów. Tyle, że często, życie toczy się swoim własnym, niezależnym torem. Nie można żądać od rodziców panny młodej posagu (od 1961 r.), a mimo to zjawisko funkcjonuje na masową skalę. W ciągu roku ma miejsce ok. 25 tys. morderstw na tym tle! Giną młode żony, oblane łatwopalnym płynem i podpalone w kuchni przez teściową lub innych członków rodziny męża. Umierają bo posag był zbyt niski. Lekarz prowadzący ciążę nie ma prawa poinformować rodziców o płci płodu. Za coś takiego grożą mu surowe kary. Wszystko po to by ograniczyć selektywną aborcję. Ale każdego dnia w Indiach usuwa się 7 tys. żeńskich płodów! Nielegalnie, pod groźbą kary kilku lat więzienia dla lekarza dokonującego zabiegu. Zabójstwa żeńskich noworodków przez prawo traktowane są tak jak wszystkie inne morderstwa. Tyle, że w wielu miejscach kraju jest na nie ciche przyzwolenie. Nie zauważają ich sąsiedzi, rodzina, ani lokalni policjanci.

Smucą mnie hasła sporej część demonstrantów. Żądają wyższych kar i śmierci dla sprawców gwałtu. Kary można podnieść i kilku okrutników przykładnie ukarać. To najprostsze zadanie dla rządu. Łatwe do wykonania. Uspokoi protestujących, ale nie rozwiąże problemu. By coś rzeczywiście zmienić, Indie muszą zmierzyć się z kwestią tradycyjnych, społecznych uwarunkowań. Może studenci z Delhi siłą swojego protestu rozpoczną taki proces.

Wesołych Świąt!

Niech turystyka nam pięknie rozkwita! Wszystkim ludziom z branży, miłośnikom podróży oraz – rzecz jasna – czytelnikom tego bloga, składam najlepsze życzenia! Na Święta i na Nowy Rok!

Krzysztof Matys Travel

Górski Karabach

Państwo, które oficjalnie nie istnieje. Nie uznaje go nikt na świecie. Ten dziwny kraj ma piękne góry, interesujące zabytki, oryginalną kulturę i dobra kuchnię. Ale nawet gdyby ich nie było, miejsce to zachowałaby swoją atrakcyjność. Dużą moc przyciągania ma aura tajemnicy. Jak to jest być w państwie, którego nie ma?!

 
Jeden z symboli Karabachu, pomnik „dziadek i babcia”.

 

O tym żeby tu przyjechać myślałem od dawna. Ale jakoś się nie składało, nie było po drodze. Właściwie to można powiedzieć, że wyprawa do Górskiego Karabachu nie zdarza się ot tak, przy okazji. Trzeba wybrać się tu  specjalnie. W jednym celu, żeby zobaczyć to niby-państwo.

 

Republika Górskiego Karabachu wciśnięta jest między Armenię i Azerbejdżan. Formalnie należy do Azerbejdżanu, ale w rzeczywistości Azerowie nie maja tu wstępu. Ci, którzy tu kiedyś mieszkali musieli wyemigrować. Zostały po nich opuszczone domy i meczety.

 

Wjechać tu można wyłącznie od strony Armenii. Granica istnieje tylko formalnie. Mieszkańcy Karabachu i Ormianie przekraczają ją bez żadnej kontroli. Obcokrajowcy muszą się zatrzymać i pokazać paszport. Oficer wpisze dane do wielkiej księgi i poinformuje, że formalności wizowych należy dopełnić w Stepanakercie, stolicy niby-państwa. Trzeba udać się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie w pokoiku na parterze miła pani wystawi nam wizę. Spyta wcześniej czy chcemy wkleić ją do paszportu czy też wolimy otrzymać ją na osobnej kartce (jakikolwiek ślad w paszporcie uniemożliwia w przyszłości uzyskanie wizy do Azerbejdżanu).

 

Karabach od 20 lat stanowi przyczynę konfliktu miedzy Armenią i Azerbejdżanem (w swoim apogeum, w latach 1991-94 zamienionego na krwawą wojnę). W XX wieku region ten nie miał szczęścia. Rządząca tu Moskwa sprawiła iż zamieszkany w większości przez Ormian obszar został przyłączony do Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Stalin przesiedlał całe społeczności i zmieniał granice. Stosował starą zasadę okupantów. By łatwiej rządzić podbitymi narodami trzeba doprowadzić do nienawiści między nimi, a samemu występować w roli arbitra. Taką taktykę przyjął też Gorbaczow. U schyłku ZSRR, kiedy na Kaukazie zaczął rodzić się ruch niepodległościowy, stacjonująca tu armia radziecka nie zrobiła nic by powstrzymać wybuchające pogromy (1988 r.). Przyglądano się jak Azerowie mordują Ormian. Na interwencję marszałkowi Jazowowi nie pozwolił Gorbaczow. Wiedział, że nienawiść dwóch kaukaskich narodów to szansa dla Moskwy by dłużej utrzymać tu swoje wpływy. A kiedy już wybuchła otwarta wojna, Rosja najpierw wspierała jedną stronę, a później drugą. Rosyjski sprzęt wojskowy, w tym najnowszej generacji systemy przeciwpancerne, pozwoliły Ormianom wygrać i utworzyć samozwańcze państwo. Republika Górskiego Karabachu (po ormiańsku Arcach) nie jest uznawana przez żaden kraj na świecie. Ma demokratycznie wybrane władze, wszystkie niezbędne instytucje łącznie z armią i zagranicznymi przedstawicielstwami, a mimo to, zgodnie z międzynarodowym prawem, po prostu nie istnieje!

 

By nie narazić się na dyplomatyczne reperkusje, Arcachu nie uznała też bliźniacza Armenia. W praktyce wygląda to zabawnie bo byt niewielkiego para-państwa bez akceptacji i wsparcia Erywania nie miałby szans powodzenia. W Karabachu obowiązuje ormiańska waluta, czyli dramy (AMD). Tablice rejestracyjne samochodów są identyczne jak w Armenii.

 

Byłem tu z moimi przyjaciółmi z Erywania. Żartowali, że nie jest im łatwo porozumieć się z miejscowymi. Niektórzy mieszkańcy Karabachu słabo mówią po ormiańsku. Posługują się dialektem. Za to powszechnie zrozumiały jest rosyjski. Bywa więc, że Ormianin z Erywania rozmawia z Ormianinem ze Stepanakertu posiłkując się rosyjskim!

 

Przyjeżdża tu niewielu turystów. Bardzo mało grup. Głównie indywidualni podróżnicy. Ludzie naprawdę ciekawi świata i nastawieni na jego poznanie. Jak sądzę, ta samozwańcza republika stanowi białą plamę na mapie niejednego turysty. Wielu z globtroterów było niemal w każdym zakątku świata, ale tu jeszcze nie. Warto nadrobić tę zaległość. Polecam!

 

Więcej informacji na temat Górskiego Karabachu.

 

Wycieczka do Armenii – Zobacz Karabach na własne oczy! 9 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

Strona 13 z 32

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén