Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 29 z 32)

Liban i turystyka

Pod szumnym tytułem: „Liban wraca do katalogów”, Onet zamieszcza dziś artykuł z Wiadomości Turystycznych . Tyle, że z treści tekstu wynika, że wcale nie wraca! Na pewno nie w polskich biurach. Podany jest przykład Triady i Ecco Holiday (Ecco Travel). I tylko tyle! To dość powierzchowna analiza rynku.

Baalbek w Libanie

Baalbek

Są wyspecjalizowane, podróżnicze biura, które organizują rewelacyjne wycieczki na Bliski Wschód. W ich katalogach Liban jest od lat. Tyle, że to nie jest turystyka masowa.

Zawsze polecam ten rejon świata, ponieważ to już egzotyka, a zupełnie blisko. Od jakiegoś czasu najłatwiej i najtaniej było się tam dostać dzięki węgierskiemu Malevowi, który z Budapesztu lata również do Damaszku i do Ammanu. Można polecić do stolicy Syrii, zwiedzić ten fantastyczny turystycznie kraj, zahaczyć o Liban, a wyprawę zakończyć w Jordanii wylatując z Ammanu. Tak też robi spora część biur.

W tym roku połączenia z Bejrutem wznowił LOT, ale o tym we wspominanym artykule nie ma ani słowa. Szkoda, że polski przewoźnik zdecydował się tylko na sezon letni. No i problemem może być cena. Malev chyba będzie sporą konkurencją.

A czy do Bejrutu warto? Oj warto! Byłem tam ostatnio we wrześniu ubiegłego roku. Miasto robi duże wrażenie. Ciężko uwierzyć, że ledwie kilka lat temu (2006 r.) było bombardowane i niszczone przez izraelską armię. Prowokacyjnie spytałem moją grupę o porównanie Bejrutu z Warszawą. Opinie były jednoznacznie niekorzystne dla polskiej stolicy. Bejrut jest i piękny i ma swój niepowtarzalny urok. Łączy świat Zachodu z Orientem. Tu rzeczywiście spotyka się Europa i Bliski Wschód.

Jeita Grotto

Jeita Grotto

Co trzeba zobaczyć? Program minimum to oczywiście Bejrut – najlepiej z nocnymi atrakcjami, Jeita Grotto – wspaniałe jaskinie, które rywalizują z Mazurami o miano siódmego cudu świata oraz Baalbek – pięknie zachowane antyczne świątynie, miejsce kultu Baala i rzymskiego Jowisza. Zobaczyć trzeba też góry i rosnące wysoko cedry, dolinę Bakaa słynną z rezydującego tam Hezbollahu i zabytkowy prezydencki pałacyk Beiteddin, którego kustosz płynnie mówi po polsku i jak będziecie mieli szczęście, to was po nim oprowadzi.

Oczywiście trochę potrwa zanim masowy odbiorca zmieni swoje nastawienie do tej części świata, zanim dowie się jak tam naprawdę jest. Turyści, z którymi latam do Libanu mówią zawsze to samo: „Wszyscy mi odradzali. Po co tam jedziesz, tam wojna, terroryści!”. A na miejscu okazuje się, że to takie piękne i przyjazne miejsce. Bogatsze niż reszta Bliskiego Wschodu, bardziej zadbane i bliższe Europejczykom.

Czy przyszłość należy do Libanu? Jeśli polityka nie stanie na przeszkodzie, to oczywiście tak! Dlaczego? Ponieważ to coś nowego. Ile razy można jeździć do Egiptu czy Tunezji? Ponieważ Liban jest atrakcyjny. Ma wspaniałe zabytki, dobrą kuchnię, rozrywkowy i światowy Bejrut, malownicze góry (również trasy narciarskie) i oczywiście morze. W najbliższym czasie, Liban dla Polaków raczej nie stanie się destynacją znaną z masowego wypoczynku na plażach. Z różnych powodów. Chociażby ze względu na cenę (drożej niż w Egipcie, Turcji czy Tunezji). Na pewno natomiast może zostać celem atrakcyjnych wycieczek objazdowych. A może i weekendowych imprez w stolicy kraju. Do zobaczenia w Libanie!

……………………………………………………………………………………………………………………………..

Wybierz się do Libanu z autorskim biurem podróży Krzysztof Matys Travel.

Wulkanom już dziękujemy!

Samoloty ruszyły! Dziś rano poleciały pierwsze czartery do Egiptu. Niebo odblokowane, turyści się cieszą, biura podróży odetchnęły z ulgą.

Wczasowicze, którzy utknęli za granicą, znaleźli się w specyficznej sytuacji. Niektórzy  radowali się z przedłużonych wakacji, inni denerwowali nie mogąc wrócić do pracy i do pozostałych obowiązków. W takich okolicznościach problemem mogą być, na przykład, kończące się lekarstwa, z zakupem których różnie bywa poza Europą. Do tego dochodzi stan niepewności, nie wiadomo kiedy i jak można wrócić.

To również wyzwanie dla rezydentów. Wiele spadło na ich barki, wiele zależało od ich pracy. Cieszą się te biura, które zatrudniają osoby profesjonalne i dobrze przygotowane do tego specyficznego zawodu.

Przy okazji powstało spore zamieszanie informacyjne:
– w poniedziałek MSZ nie było w stanie podać nawet o jaką liczbę polskich turystów chodzi – wiemy to z wypowiedzi rzecznika ministerstwa,
– wtorek rano: media donosiły, że „przynajmniej 1,5 tys.” – zabawne! tylu klientów to ma tylko jedno biuro i tylko w Egipcie!
– wtorek późny wieczór, wreszcie MSZ wziął się do pracy, jest informacja, że „nawet 10 tys.” polskich turystów utknęło w kilku krajach, głównie w Egipcie i Tunezji.

Kto ma monitorować takie sytuacje jeśli nie Ministerstwo Spraw Zagranicznych?

Uwaga wszystkich skupiła się na biurach podróży. Te, w większości, stanęły na wysokości zadania. Na ich koszt turyści mieli przedłużone wakacje. Oczywiście, będą tacy, którzy będą narzekać. Że hotel za słaby, że brak informacji, itp. Ale proszę postawić się w roli organizatora wyjazdu. To nie on zawinił, a ponosi całkiem spore koszty. Na dłuższą metę, mogłoby to być niebezpieczne dla całego sektora turystyki wyjazdowej. Dlatego wszyscy się cieszymy, że wulkan już odpuścił.

Oby pył, to był już ostatni!

Wrażenia młodego pozytywisty

Żeby uniknąć zadziwiającej atmosfery ostatnich dni wyjechałem na wieś. Oglądałem bażanty, bociany i żurawie. Wieczorem przysłuchiwałem się jeżom, o tej porze roku, zajętych wyłącznie sobą. Nie obyło się oczywiście bez obowiązkowego spaceru do bobra, który zamieszkał w nieodległym stawie. W międzyczasie posiedzenia przy dobrze zastawionym stole. Pyszne miejscowe jadło. Najlepsze na świecie kiszone ogórki!

 

Dzięki temu, że mam rodzinę na wsi, i że ta rodzina ciągle chce mnie przyjmować, łatwiej mogłem uchylić się od udziału w spektaklu zgotowanym przez media. Na chwilę tylko włączam TV, kanał pierwszy, drugi,trzeci, czwarty, piąty…, dziesiąty. Wszędzie to samo. Co to znaczy? Że wszyscy mamy być tak samo smutni, przygnębieni, zdruzgotani? Że dla nas też zawalił się świat?

 

Otóż nie, nie zawalił się! A na pewno nie teraz. Dzisiejsza Polska to wspaniały kraj. Pomimo takiej tragedii nie pojawił się żaden kryzys.Złotówka mocna, gospodarka niewzruszona. Władza funkcjonuje, urzędy działają. Zagrożeń brak. Tak, proszę szanownych państwa, wreszcie NORMALNOŚĆ. Coś, o czym ludzie w wielu rejonach świata mogą tylko pomarzyć. To jest powód do dumy. To jest powód do radości!

 

Dlatego jestem dumny i dlatego się cieszę. Jestem szczęśliwy, że mój kraj jest w tak dobrej sytuacji. Niewiele o tym mówiliśmy wciągu ostatniego tygodnia. Mam żal do mediów. Nie spodziewałem się, że ciągle mogą być tak blisko klimatów znanych z filmów Barei. Każda wartość doprowadzona do skrajności zamienia się w antywartość. Przesada jest niewłaściwa w każdej sytuacji. A niestety, moim zdaniem, właśnie z czymś takim mieliśmy do czynienia przez ostatni tydzień.

 

Jak to odreagujemy? Co zacznie się jutro, pojutrze? Zobaczymy.

 

Mam nadzieję, że w miarę bezboleśnie zakończy się ten stan dziwnego, społecznego transu, że dziennikarze zaczną pracować tak, jak dziennikarze to robić powinni. Że wróci zdrowy rozsądek i właściwa miara w ocenie sytuacji.Wszyscy na to zasługujemy.

 

Póki co sycę się wspomnieniami przywiezionymi dziś z podlaskiej wsi. Jakże pięknej, nie tylko o tej porze roku. Mam wrażenie, że co niektórym, weekendy w tym miejscu powinien zapisywać lekarz. Jako sanatorium.Po dwóch dniach spędzonych tam, świat wydaje się lepszy. Wypoczywajmy,podróżujmy, wyjeżdżajmy choćby na kilka dni!

 

Róbmy sobie przerwy od problemów, koniecznie od polityki i telewizora. Gdybym go w porę nie wyłączył, może dałbym się wciągnąć w kreowaną przez TV atmosferę? Na szczęście wyłączyłem i pojechałem. Dzięki temu jest mi lepiej, jestem silniejszy i pozytywnie nastawiony. Dzięki temu jutro z większym animuszem pójdę do pracy i dam z siebie więcej. Czy to nie jest patriotyzm?

PS. Napisałem to w niedziele wieczorem. Za cztery godziny zakończy się żałoba narodowa. Trwała 9 dni!

Niemiecki „Spiegel” pisze o polskiej potrzebie męczeństwa i o tym, że tragedia pod Smoleńskiem idealnie wpisuje się w ten schemat. Niby tak, ale mam wrażenie, że dziś w Polsce jest już wielu takich, którzy mają zupełnie inne potrzeby. Stawiają inne cele. I, co najważniejsze, potrafią je realizować.Powodzenia! Nam wszystkim.

Akceptuję Wawel!

Stało się. Wawel i już! Nie ma znaczenia ,czy się to komuś podoba czy nie. Nic na to nie poradzimy. Tak wygląda sytuacja. Co więc możemy zrobić? Trzeba się z tym pogodzić. Pozostańmy przy własnych poglądach, ale opanujmy emocje. Spójrzmy na to z dystansem. Nie dajmy się podzielić! Warunkowo zaakceptujmy Wawel. Jeśli nie ze względu na dokonania prezydenta, to dla świętego spokoju! Dlaczego to postuluję?

 

  • Ponieważ inicjatorom tej niefortunnej decyzji mogło zależeć właśnie na tym aby nas poróżnić. Pamiętajmy, że polityka w dużym stopniu z tego właśnie żyje. A wśród partii są mistrzowie tej gry.

 

  • Ponieważ najlepszym sposobem rozbrojenia przeciwnika jest zrobienie z niego przyjaciela. Apeluję więc do osób sprzeciwiających się pochówkowi na Wawelu: w interesie wszystkich, w interesie kraju, trzeba ostudzić emocje.

 

  • Trzeba zrezygnować z protestów ponieważ prowokują one najgorsze narodowe instynkty. Reakcje części zwolenników krakowskiego pogrzebu przywołują wspomnienia endeckich ekscesów. Żadna rozsądna argumentacja tu nic nie da. Tu już rządzą emocje, często skrajne. Aby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać niektóre komentarze do poprzedniego tekstu.

 

Ktoś obudził demona. Potwór ten żywi się uprzedzeniami,brakiem szacunku i kultury, szowinizmem i skrajną niechęcią do ludzi o odmiennych poglądach. Nie podkarmiajmy go, bo rozpasie się tak, że stanie się niebezpieczny dla nas wszystkich, bo zatruje nam życie.

 

Oczywiście może mieć znaczenie, kto i dlaczego wypuścił Dżina z butelki. O tym, że decyzja była niefortunna świadczy również to, że dziś nikt nie chce się do niej przyznać. Kard. Dziwisz mówi, że to nie była jego inicjatywa. Minister z Kancelarii Prezydenta, twierdzi, że inicjatorem na pewno nie była rodzina. A marszałek Komorowski, że o wszystkim decydowała właśnie rodzina w porozumieniu z Kościołem i że władze państwowe nie mają z tym nic wspólnego. Bardzo ciekawe. Obawiam się, że odpowiedzi na te pytania będziemy szukać w trakcie zbliżającej się kampanii wyborczej.

 

A na razie, przynajmniej do czasu pogrzebu, zanurzmy się w ciszy. Cisza pewnie będzie tu lepsza niż idące w kierunku groteski telewizyjne audycje. Tyle patosu, tyle martyrologii. Nie wiem czy to dobre dla psychiki. Dlatego wyłączyłem już TV. Gazet w tym tygodniu też nie kupuję. Wolę w milczeniu i w zadumie poczekać na uroczystości pogrzebowe. A później, miejmy nadzieję, życie wróci do normy.

Dziwisz mnie zadziwia!

Prezydent Kaczyński z małżonką na Wawelu. Obok Piłsudskiego! Trudno o bardziej kontrowersyjną decyzję! Przecież to najlepszy sposób żeby poróżnić społeczeństwo. Dzięki temu szybko możemy osiągnąć stan wewnętrznej wojny. Wrócą obelgi i inwektywy, podziały…

 

Wstrzymywałem się z tym komentarzem, wczoraj wieczorem miałem jeszcze nadzieję, że ktoś się opamięta. Niestety.

 

Od początku, kiedy tylko o tym usłyszałem, stało się dla mnie jasne, że fakt ten wzbudzi potężne emocje. Oczywistym było, że przeciwnicy tragicznie zmarłego prezydenta, którzy do tej pory przez szacunek, taktownie milczeli, przestaną milczeć. No i dziś już to mamy. Słucham radia. Ludzie przypominają kontrowersyjne – mówiąc delikatnie – wypowiedzi i decyzje Lecha Kaczyńskiego. Już bez ogródek. Mamy protesty w internecie, protesty w Krakowie, wypowiedzi intelektualistów…

 

Ktoś to sprowokował. Ktoś ponosi za to odpowiedzialność. Kto? Gdzie narodził się ten pomysł? Czuję tu niemiły zapach polityki.

 

Obawiam się, że apel kardynał Dziwisza aby uszanować tę decyzję nie poskutkuje. Obawiam się, że patetyczny ton telewizji nie zatuszuje wzburzonej atmosfery. Znowu się poróżnimy. Moim zdaniem, to kolejna stracona szansa.

 

Jest ogrom ludzi, którym ta decyzja przypadnie do gustu. Będzie też wielu, którzy zaakceptują ją z szacunku dla zmarłych, z szacunku dla państwa, z szacunku dla Kościoła. (A tak na marginesie to Kościół mocno ryzykuje tu swój autorytet). Ale co z pozostałymi? Czy potrzebne nam podziały wokół jednego z największych narodowych symboli jakim jest Wawel? Po co prowokować spór o tragicznie zmarłego prezydenta? Czemu to ma służyć?

 

Wypowiedź Dziwisza nosi cechy szantażu. Oto podjęta została decyzja, może niezbyt mądra, może wzbudzająca emocje, ale teraz uszanujcie ją w imię zgody narodowej. Obawiam się, że ktoś tu nie rozumie współczesnego świata, to już nie te czasy. Niektórzy zamilkną, do niedzieli. A później?

 

Poseł Gowin wymyślił coś jeszcze bardziej zdumiewającego. Otóż jego zdaniem pogrzeb na Wawelu ma być również hołdem dla oficerów pomordowanych w Katyniu. Biedni nauczyciele historii i wiedzy o społeczeństwie. Jak oni wytłumaczą to uczniom?! Zmierzam do tego, że właśnie tworzona jest mitologia. Zbyt grubymi nićmi szyta by mogła przynieść coś dobrego.

 

Po ogromnym narodowym wyzwaniu jakim była tragedia w Smoleńsku, mamy kolejne. Władze państwowe  wespół z władzami kościelnymi fundują nam coś, z czym musimy się zmierzyć. Nie mamy wyboru? Jesteśmy tylko społeczeństwem?

 

Płaczę nad kolejną zmarnowana szansą.

 

Największa tragedia nie zwalnia nas z podstawowych obowiązków. Do takich zaliczam racjonalną analizę faktów, myślenie o przyszłości i propaństwowe nastawienie. W tej decyzji ich nie znajduję. Obym się mylił.

 

PS. Przepraszam wszystkich, którzy nie spodziewali się takiego wpisu w tym miejscu. Deklaruję, że poza zakres tematyczny bloga będę wychodził tylko w nadzwyczajnych sytuacjach, a taką dziś, jak sądzę, mamy.

 

Dostrzec pozytywy? Z punktu widzenia mojej profesji to oczywiście promocja Krakowa.

Zderzeni ze śmiercią

Dziękuję za komentarze do poprzedniego postu! Niezwykły tekst otrzymałem mailem; poprosiłem autorkę o jego upublicznienie. W całości do zobaczenia tu. Niżej cytuję początkowy fragment:

Wiesz…myślę, że ich dusze postanowiły złożyć ofiarę, aby coś ruszyło po tych 70 latach w sprawie ofiar Katynia. Ciała tego nie mogły wiedzieć świadomość też, ale kiedy się obserwuje to, co się działo przed wypadkiem w sprawie Katyńskiej i teraz, to widać, że te ofiary, kolejne ofiary, również tym razem z elit polskich miały sprawić, żeby świat usłyszał i zaczął mówić o Katyniu….

W sobotę zostaliśmy boleśnie zderzeni z faktem śmierci. W indywidualnych przemyśleniach i świadomości społecznej. Jak sobie z tym radzimy? Próbujemy nadać sens lub zaprzeczamy jakiemukolwiek sensowi. Pytamy,płaczemy, krzyczymy…, nie mówimy nic. W naszej kulturze, podobnie jak w każdej innej, mamy na to gotowe scenariusze – rytuały, modlitwy, formuły. Niektórym wystarczają, innym nie.

Mam wrażenie, że w publicznym dyskursie wpadliśmy w specyficzny ton. Śladem polityków, dziennikarzy i telewizyjnych autorytetów.Może taki czas, może coś trzeba przemilczeć, ugryźć się w język. Niech tak będzie. Na dziś spróbujmy poszukać pierwiastka duchowego, politykę i publicystykę zostawiając na później.

Jako, że jest to blog o podróżach (takich, które kształcą),proponuję spojrzenie z innego kręgu kulturowego. Oto piękny tekst zaczerpnięty z myśli indyjskiej:

Dwa polana płyną po oceanie, spotykają się

i od razu rozchodzą w dwie strony.

Tak samo twoja matka i ty, twój brat i ty,

twoja żona i ty, twój syn i ty.

Mówisz do nich: żono, ojcze, przyjacielu,

a przecież tylko spotkałeś ich w drodze.

Ten świat się obraca jak koło,

to przechód w wielkim oceanie czasu,

w którym krążą dwa rekiny, starość i śmierć.

Nic nie trwa, nawet twoje ciało.

Rozkosz, ból –wszystko jest nadane.

Nic nie zostaje, nic nie powraca.

Masz czego pragniesz,

masz, czego nie pragniesz,

a nikt nie wie dlaczego.

Nic nie zapewni szczęścia człowiekowi.

Gdzie jestem? Dokąd pójdę? Kim jestem? Dlaczego?

I nad czym miałbym płakać?

Cytat z ostatniej strony książki Jean – Claude Carriere’a, Alfabet zakochanego w Indiach. Do publikacji tej zapewne będę wracać. Z niej pochodzi motto tego bloga.

Moje spotkanie z prezydentem Kaczyńskim

Jakże paskudna wiadomość! Siedzę przed komputerem w pracy, ale właściwie myślę tylko o tym tragicznym wydarzeniu. Chyba zaczynam rozumieć co mogli czuć Polacy porażeni nagłą śmiercią generała Sikorskiego, a wcześniej zaskoczeni odejściem Piłsudskiego. Jak sobie z tym poradzimy?!

Prezydenta Lecha Kaczyńskiego spotkałem raz, w Jerozolimie. Było to latem 2006 r. Zwiedziliśmy już całe miasto, wycieczkę kończyliśmy pod Ścianą Płaczu. Słońce chyliło się ku zachodowi pięknie oświetlając Kopułę Skały. Zmierzaliśmy w stronę parkingu, kiedy otrzymałem informację, że za chwilę będzie tu prezydent. Zupełne zaskoczenie! Od kilku miesięcy byłem poza krajem, z dala od bieżących wydarzeń politycznych. I gdybym przypadkowo nie potknął się o dziennikarza Telewizji Polskiej, pewnie byśmy się z prezydentem rozminęli.

Jerozolima, 2006 rok

Kiedy powiedziałem turystom: „Słuchajcie za chwilę będzie tu prezydent Kaczyński!” grupa podzieliła się na dwie części. Jedni chcieli koniecznie wrócić i spotkać się z polską delegacją. Pozostali żądali powrotu do autokaru. Odezwały się nasze polityczne animozje, uprzedzenia i emocje.

Z częścią osób wróciliśmy pod Ścianę Płaczu. Nie należałem do zwolenników Lecha Kaczyńskiego, ale w takiej chwili to nie miało znaczenia. To po prostu było spotkanie Polaków, i do tego w tak niezwykłym miejscu. Byłem też pilotem i przewodnikiem grupy, a to zawsze zobowiązuje. Prezydent podszedł do nas, podał rękę, wymieniliśmy kilka zdań. Odniosłem jak najlepsze wrażenie z kontaktu z miłym człowiekiem.

Maria Kaczyńska i polskie turystki

Kobiety z naszej grupy otoczyły wianuszkiem panią prezydentową. Maria Kaczyńska rozmawiała, pozowała do zdjęć, wyraźnie zadowolona z naszego towarzystwa.

Wtedy potraktowałem to na spokojnie, z uśmiechem. Ot swoista atrakcja, dodatek do pracy w moim zawodzie. Dziś jestem bardzo wdzięczny losowi za to spotkanie.

Zobacz też na tym blogu: Wielkanoc w Jerozolimie oraz Izrael – pierwsze wrażenia.

Ubezpieczenia turystyczne

Tak szybkiej i masowej edukacji dotyczącej ubezpieczeń turystycznych jeszcze chyba w Polsce nie przechodziliśmy. Media o tym piszą i mówią, wyraźnie powtarzając jeden motyw: czytajmy warunki ubezpieczenia!

Należałoby to rozszerzyć:

  • Mądrze wybierajmy wśród wielu ofert. Wycieczka, wycieczce nierówna! Nie sugerujmy się wyłącznie ceną! Sprawdźmy też co obejmuje chociażby ubezpieczenie. Są organizatorzy (duże, dobre, polskie biura), którzy standardowo, w cenie dają ubezpieczenie od chorób przewlekłych!
  • Klient musi o to zadbać sam. Ponieważ nie zawsze trafi do dobrego agenta, gdzie ktoś pomyśli za niego i dopyta, zasugeruje, doradzi. A jeśli to będzie sprzedawca, który za wszelką cenę będzie chciał tylko sprzedać… Sami pilnujcie swoich interesów!
  • W sytuacji, kiedy jesteście w trakcie leczenia lub możecie mieć jakieś problemy zdrowotne, koniecznie pytajcie o ubezpieczenie od chorób przewlekłych. To nie jest duży koszt (ok. 90 zł za tydzień).
  • Pamiętajmy. Ubezpieczenie jest po to żebyśmy spokojnie podróżowali. I obyśmy nie musieli z niego korzystać!

Są dwie strony: firma oraz jej klient. Obie mają pracę do wykonania. Klienci, we własnym interesie, powinni poważniej, bardziej świadomie podchodzić do tematu. Tu jest dużo do zrobienia! A druga strona powinna im to maksymalnie ułatwić.

Prawda jest brutalna! Turyści nie czytają warunków ubezpieczenia. Warunków uczestnictwa w imprezie zresztą też. Kogo więc później winić za brak wiedzy? W konkretnym, omawianym od kilku dni przypadku, pani Surowiec argumentuje, że broszurkę z warunkami ubezpieczenia otrzymała dopiero na lotnisku. Przecież warunki te cały czas są dostępne chociażby na stronie internetowej biura! A w katalogu, na samym początku, wcale nie małymi literkami jest informacja dotycząca ubezpieczenia, która powinna obudzić jej czujność.

W jednym z komentarzy do poprzedniego postu (Śmierć na wczasach) bardzo interesująca wypowiedź kogoś, kto się podpisał jako „rezydent”. Jednoznaczna analiza wiedzy turystów na temat ubezpieczeń. Zobacz

Strona druga, czyli ubezpieczyciel i biuro – organizator imprezy.Jak można ułatwić klientom zapoznanie się z warunkami? Myślę, że najlepiej publikować skróty zawierające najważniejsze informacje. I obowiązkowo dołączać je do umowy. Teraz, żeby dać klientowi jakiekolwiek informacje, muszę wydrukować12 stron tekstu! Ktoś to przeczyta?!

Zapytano mnie dziś czy firmy ubezpieczeniowe robią tak celowo, żebyśmy nie wiedzieli co kupujemy? Że piszą długie i niejasne teksty aby zniechęcić do ich czytania. Czyli, że najzwyczajniej w świecie żerują na niewiedzy klientów? Nie sądzę aby tak było. Może po prostu jest tak, jak jest,bo nikt do tej pory nie zwracał na to uwagi. Może trzeba mocno upomnieć się o  wyższy standard obsługi, bądź co bądź, Klienta.

Zmiany już widać. Nagłośnienie w mediach robi swoje. Wcześniej,sprzedając wycieczki, to my pracownicy biura, musieliśmy inicjować rozmowy o ubezpieczeniach, proponować rozszerzone warianty. Czasami spotykaliśmy się z niechętną reakcją. Jakbyśmy byli naganiaczami, którzy chcą „naciągnąć” klienta na dodatkowe koszty. Od wczoraj turyści zaczynają pytać sami. W bardziej przemyślany sposób oceniają też ofertę. Ktoś kupił nieco droższą wycieczkę tylko dlatego, że w tym przypadku było dużo lepsze ubezpieczenie. Świadomy wybór. Tak trzymać.

Wielkie dzięki za komentarze do postu „Śmierć na wczasach„! Dużo tam cennych uwag, porad, analiz i przykładów.

Czy podróże kształcą?

Jak wygląda współczesna turystyka? Po co wyjeżdżamy? Poznajemy świat czy tylko wypoczywamy?

Przeczytałem ostatnio kilka tekstów, w pewien sposób poruszających ten temat. Za ich wspólny motyw można by uznać zagadnienie wzajemnych oddziaływań postępującej globalizacji i rozwijającej się turystyki. Wiadomo, że świat stał się łatwiej dostępny, niemal na wyciągnięcie ręki. Podróżujemy, ale czy również rozumiemy?

 

Analizuje się zachowanie turysty. Co wynika ze spotkania z czymś odmiennym, bywa, że radykalnie różnym? Bierze się pod uwagę intencje podróżującego. Czy chce poznać, dowiedzieć się i czy jest na to przygotowany? Czy jest mu to do czegokolwiek potrzebne?

 

Praktycy, od lat poruszający się w zawodzie wiedzą, że bywa z tym różnie. Mam doświadczenia i w masowej turystyce wyjazdowej do najbardziej popularnych miejsc, ale też w dalekich, egzotycznych, wyspecjalizowanych podróżach. Jeśli chodzi o te ostatnie, to z tej oferty częściej korzystają osoby, które rzeczywiście chcą poznać. Zależy im na jak największej ilości informacji, potrzebują autentycznego spotkania z miejscem do którego przyjechali. Chętnie zanurzą się w lokalną specyfikę. Dotkną miejscowego sposobu życia, musną choć trochę… Ale i tu bywa różnie. Długo by o tym opowiadać. Każdy pilot byłby w stanie przytoczyć niezła pulę ciekawych opowieści. Na nieszczęście dla czytelnika, ze zrozumiałych względów, muszą one pozostać tajemnicą zawodową.

 

Zdzisław Pietrasik  w Polityce  analizuje „naszą małą stabilizację”, której niezbywalnym elementem stał się ostatnio również wypoczynek nad ciepłymi morzami. Autor ma jednoznaczną opinię. Polacy nie są ciekawi świata. Jak pisze:

 

Rodak przyjeżdża bowiem do kurortu nie po to żeby poznawać obce kraje, lecz żeby odpocząć i powywyższać się nad miejscowym ludem. Po czym można jeszcze rozpoznać Polaka na plażach południowych mórz? Po tym, że nie czyta. Bo czytanie też męczy.

 

W tej samej Polityce „Niezbędnik Inteligenta Plus”, a w nim analiza socjologa turystyki, Jakuba Isańskiego. W przesłaniu, tekst podobny do artykułu Pietrasika. Sporo o ograniczeniach, a czasami nawet zupełnym braku kontaktu turystów z  miejscową ludnością. Trochę tu oczywistości, typu: „Współczesna turystyka jest jednak czymś zupełnie innym niż podróżowanie”, ale znajdziemy też celne uwagi, na przykład, na temat turystycznej fotografii.

   

Otóż zdaniem autora turyści szukają tylko takich kadrów, które „na stałe funkcjonują w mediach masowych”. Czyli, że wszyscy przywożą z wakacji te same obrazki. To arcyciekawe zagadnienie. Po co robimy dokładnie takie zdjęcia, jakie możemy znaleźć wszędzie – w katalogach biur podróży, w gazetach, w przewodnikach, w internecie? Dlaczego nie szukamy czegoś innego, ciekawego, odmiennego. Dlaczego upieramy się przy zdjęciach bez ludzi? Po co nam „goła” fotka jakiegoś zabytku? Bo to czyni zadość naszym masowym wyobrażeniom?

 

Isański pisze wprost o „marnowaniu szansy wzajemnego poznania przedstawicieli różnych kultur”. Zwraca uwagę na jeszcze jedno ciekawe zjawisko. Konsekwencją takiego zachowania turysty jest jego obraz stworzony w świadomości miejscowych. Cóż, o nas sądzą tubylcy? Pamiętajmy, że bardzo często mają niewiele innych źródeł informacji. Dlatego poprzez nasze zachowanie, oceniają cały świat Zachodu. Jak pisze Isański, w ich oczach jesteśmy leniwymi, gnuśnymi i chcącymi się izolować osobnikami.

 

Od siebie mogę dodać, że bywa jeszcze ciekawiej. Na przykład, spora cześć świata arabskiego, wyrobiła sobie o nas pogląd, między innymi, na podstawie po kryjomu importowanych erotycznych filmów i czasopism. Jak dodamy do tego szokujące dla nich zachowanie turystek (strój, samotne podróżowanie, picie alkoholu, itd.), to uzyskujemy bardzo oryginalną opinię. Pytanie tylko czy bylibyśmy z niej zadowoleni.

Śmierć na wczasach

Dowiedziałem się o tym wczoraj z TVP Białystok. Dziś tematem tym zajmują się już chyba wszystkie nasze lokalne media.  Rzecz dotyczy tragicznego zdarzenia jakie miało miejsce na wycieczce do Egiptu. W niedzielę wielkanocną, po tygodniowym pobycie w szpitalu, zmarł tam młody człowiek, zostawiając żonę i dwójkę dzieci. Zrozpaczona wdowa została dodatkowo obarczona rachunkiem na kwotę 90 tys. złotych za hospitalizację. Do tego dochodzi 15 tys. za sprowadzenie zwłok do kraju. Znajomi założyli specjalną stronę internetową, pomagają zebrać potrzebne pieniądze.

Pierwsze pytanie brzmi – Jak to możliwe, przecież jest ubezpieczenie? Jest, ale w tym przypadku ubezpieczyciel odmówił pokrycia kosztów, ze względu na chorobę przewlekłą, na jaką cierpiał turysta. Wyglądałoby na to, że z formalnego punktu organizator wyjazdu i ubezpieczyciel mogą mieć rację, co oznacza trudną sytuację dla poszkodowanych. Jednak jak informuje gazeta.pl, zmarły turysta osiem lat temu miał wszczepioną zastawkę serca, a zmarł w skutek wylewu. Czy jedno z drugim ma coś wspólnego, to już pytanie dla specjalistów z zakresu medycyny. Może zbyt łatwo ubezpieczyciel próbuje uniknąć odpowiedzialności?

Pytania można mnożyć. Czy pracownik biura, które sprzedało tę wycieczkę poinformował o tym, co zawiera ubezpieczenie standardowe i o tym, że w przypadku chorób przewlekłych można dokupić ubezpieczenie dodatkowe? Czy rezydent na miejscu pomógł na tyle, na ile trzeba? Czy cała pomoc na miejscu była zorganizowana należycie? Z tego, co pisze dziś poranny.pl, wygląda, że nie.

Wszystko to, nie zmienia jednak faktu, że turysta wykupując wczasy, podpisuje umowę, na której zazwyczaj jest klauzula, że zna i akceptuje warunki ubezpieczenia. A warunki te są takie, jakie są. W jednym biurze lepsze, w innym gorsze. Dlatego może nie od rzeczy będzie podanie kilku wskazówek:

1. Warto zapoznać się z warunkami ubezpieczenia. Problem w tym, że często to cała broszura specjalistycznego tekstu. Komu chce się to czytać? Kiedyś biura miały dobrą praktykę publikowania skrótów z najważniejszymi informacjami. Dziś takie udogodnienia zdarzają się rzadziej, a szkoda, warto by do tego wrócić.

2. Można dopytać o to pracownika biura, w którym wykupuje się wycieczkę. Ten powinien poinformować nas o najistotniejszych warunkach.

3. Jeśli na coś chorujemy, jeśli się leczymy, należy spytać czy w takim przypadku nie jest wskazane dokupienie ubezpieczenia od chorób przewlekłych. Koszt niewielki, a zwalnia nas od niepotrzebnego stresu czy dodatkowych problemów, w razie pogorszenia stanu zdrowia.

4. Trzeba też wiedzieć o innych wyłączeniach odpowiedzialności ubezpieczyciela (to bardzo ważne!). Dotyczą one chociażby alkoholu. Turysta pod jego wpływem, jeśli ulegnie wypadkowi, traci ubezpieczenie. Więcej na ten temat w artykule: Turysta, alkohol i ubezpieczenie.

5. I pamiętajmy, że cena to nie wszystko! Rozsądnie wybierajmy ofertę, biorąc pod uwagę wszystkie jej składniki. Nie traktujmy zakupu wycieczki jak wizyty w sklepie spożywczym. Oczywiście, najlepiej jest mieć zaufane biuro, które pomoże nam w wyselekcjonowaniu rzeczywiście najlepszej oferty.

Rzecz jasna, wszystkie te rozważania niewiele pomogą już w tym konkretnym, tragicznym przypadku. Ale może kogoś w przyszłości ustrzegą przed podobnymi kłopotami. Podam jeden konkret. Popularny ubezpieczyciel, którym posługuje się spora część polskich biur podróży, w przypadku kosztów leczenia wyłącza odpowiedzialność tylko w przypadku chorób na które ubezpieczony leczył się w przeciągu ostatnich 12 miesięcy. Tak więc, w tym przypadku, operacja sprzed 8 lat, nie byłaby powodem odmowy pokrycia kosztów leczenia i transportu zwłok do kraju. Niestety, jeśli dobrze rozumiem medialne doniesienia, turyści, o których mowa, mieli inne, mniej korzystne ubezpieczenie.

Zobacz też: O ubezpieczeniach w turystyce.

Strona 29 z 32

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén