Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 20 z 38

Wino z Mielnika

Korzystając z wolnego dnia odwiedziłem Mielnik, niewielką miejscowość nad Bugiem, położoną na granicy województw podlaskiego i mazowieckiego.

Skrzywienie zawodowe, gdzie nie zajadę, patrzę na wszystko pod kątem turystyki. Mielnik ma potencjał! Malownicza dolina Bugu idealnie nadaję się na aktywny wypoczynek: kajaki, rowery, konie…Pagórkowaty teren porośnięty jest lasem. Widoki rewelacyjne (zdjęcia do zobaczenia tu). No i tylko 130 km od Warszawy.

Mielnik pamiętam z zajęć historii, jako istotny ośrodek funkcjonujący w ramach państwa polsko-litewskiego. To tu, na początku XVI wieku, Aleksander Jagiellończyk zatwierdzał zawartą wcześniej w Piotrkowie unię (stąd czasem stosowana nazwa „unia piotrkowsko-mielnicka”). Od tej pory oba organizmy stać się miały jednym państwem. Postanowień unii nie udało się jednak wprowadzić w życie. Temat wrócił prawie 70 lat później, w postaci unii lubelskiej.

Zauważyłem, że miejscowa szkoła nosi nazwę unii mielnickiej. Z uśmiechem pomyślałem, że to chyba nie do końca wychowawczy przykład, wszak ten akt prawny należy postrzegać w połączeniu z przywilejem mielnickim, w którym Aleksander za cenę korony polskiej, zgodził się na istotne ograniczenie władzy królewskiej. Dzięki temu ogromny wpływ na rządy w państwie zyskał senat. Kraj ewoluował w kierunku władzy magnaterii. Czym to się skończyło, wszyscy wiemy.

Pamiątką najlepszych czasów Mielnika jest Góra Zamkowa. Tu bywali królowie (położony na styku Litwy i Korony zamek doskonale się do tego nadawał). Wyobraźnię turystów najłatwiej pobudzić opowieścią o wizycie królowej Bony.

Historia Mielnika wzbudza szacunek. Pierwsze wzmianki pochodzą z XIII wieku. Wtedy gród padł ofiarą mongolskiego najazdu. W wieku XIV, jako litewska twierdza, bronił się przed Krzyżakami. Prawa miejskie od XV wieku; odebrane zostały w 1934 r. Generalnie, jego dzieje determinuje pogranicze. Kronikarze wspominają o Jaćwingach, Litwinach, społecznościach ruskich, Mazowszanach… Różne narody i religie odciskają swoje piętno aż po wiek XX. Sprawia to, że Mielnik dziś, dodatkowo zyskuje na atrakcyjności.

Turyści, którzy tu dotrą, poza pozostałościami zamku oglądaj również wyjątkową w skali kraju, odkrywkową kopalnię kredy; stroje z filmu „Ogniem i Mieczem” zdeponowane w miejscowym Domu Kultury (jest plan wybudowania Parku Historycznego „Trylogia”) oraz zabytkowe świątynie kilku wyznań (kościół, cerkiew, synagoga). Chociażby z tego powodu Mielnik idealnie nadaje się na cel wycieczek edukacyjnych.

Nowe nasadzenia. Będzie z tego dobre wino

Kapitalny temat dotyczący procesów geologicznych (skąd się wzięła kreda?) z jednej strony, wielokulturowość i dzieje państwa polsko-litewskiego z drugiej. Dla grup szkolnych akurat.

Ale na mnie największe wrażenie wywarło coś innego. Nie myślałem, że zobaczę tu prawdziwą, profesjonalna winnicę! A taka właśnie powstaje. Dzięki winiarskiej pasji Mikołaja Korola. Gospodarz z dumą pokazuje rzędy dobrze utrzymanych roślin. Właśnie zasadzone zostały nowe, szlachetne szczepy, sprowadzone z Austrii i Niemiec. Kolejne partie pięknie nasłonecznionego stoku czekają na swoją kolej. Próbowałem wina. Czerwone i różowe, o mocnym owocowym aromacie, przypominały mi wina… gruzińskie. No cóż. Już w niedalekiej przyszłości, właśnie lokalne wino, może być sporą turystyczną atrakcją Mielnika!

Chiny, Tybet i Białoruś

Podróże kształcą. Czasem nie trzeba jechać szczególnie daleko. Byłem wczoraj w Warszawie. Poszedłem pod Zamek Królewski. Szef polskiego rządu przyjmował w nim premiera Chin. Byli też przedstawiciele innych państw. Wiadomo, bardzo ważne wydarzenie.

Warszawa, 26 kwietnia 2012


Przed Zamkiem mnóstwo policji. Nad głowami helikopter. I mała grupka protestujących. Kliku Tybetańczyków. Plus paru młodych Polaków, którzy przyszli wesprzeć słuszna sprawę. Egzotycznie, na tle Kolumny Zygmunta, prezentowały się tybetańskie flagi.

 

Byłem świadkiem incydentu. Policja długo zajmowała się jednym z demonstrantów. Zwrócił na siebie uwagę ponieważ, machając flagą, pobiegł za kolumną dostojników. Nikomu nie zagrażał. Ale policja legitymowała go, wypytywała pozostałych. Wyglądało to na szykanowanie. Dlatego podszedłem, pytałem policję o co chodzi. Kiedy funkcjonariusze zobaczyli zainteresowanie przechodniów (ktoś wyjął aparat, ktoś nagrywał), dali za wygraną. Zostawili Tybetańczyków w spokoju.

 

Jak daleko jest spod Zamku do Domu Polonii; 150 metrów, może 200? Dlaczego pytam? Bo tam, przy Krakowskim Przedmieściu 64, dojrzałem ciekawą wystawę. Na chodniku wystawione są fotografie z Białorusi. Ich intencją jest pokazanie prześladowań opozycji i białoruskiej biedy.

Warszawa, Krakowskie Przedmieście, 26 kwietnia 2012

 

Bardzo ciekawe zestawienie! Pod Kolumną Zygmunta polska policja odgania protestujących Tybetańczyków, a kawałek dalej, jakby nigdy nic, krytykujemy Łukaszenkę! Przecież to polityczna schizofrenia! Albo hipokryzja….

 

Gdyby Tybetańczycy otrzymali w Chinach takie warunki, jakie Białorusini mają u Łukaszenki, pewnie byliby szczęśliwi!

 

Nie krytykuję polskiego rządu za organizację spotkania z premierem Wen Jiabao. Obawiam się, że po prostu nie mamy wyjścia. Musimy wsiąść do tego pociągu.


Wydarzenie to dobitnie pokazuje, że Europa jest na kolanach! Wartości dotyczące praw człowieka ma na pokaz. Próbuje (nieudolnie zresztą) narzucić je słabszej Białorusi. Wobec Chin zachowuje się jak petent.

 

Zobacz też: Indie, nowe mocarstwo

 

Super majówka!

Jak media długie i szerokie, od kilku dni przewija się pięknie brzmiące zdanie: „Wystarczy wziąć 3 dni urlopu i mamy 9 dni wolnego”. Prawda. Tylko korzystać!

Szkoda, że myślimy o tym tak późno. Od dwóch tygodni widać wzmożone zainteresowanie turystów. Tyle, że często wchodzą do biura i wychodzą. Pytają o ofertę na długi weekend. Liczą na super oferty typu last minute. Już nam się nawet nie chce odpowiadać. Majówka cieszy się takim zainteresowaniem, że trzeba było o to pytać kilka miesięcy wcześniej!

Plaża w Egipcie

  To taka pora roku, że nie da się pojechać gdziekolwiek. Decyduje pogoda. Te osoby, które myślą o wypoczynku na plaży, w cieple i słoneczku, mają do dyspozycji przede wszystkim Egipt. Dlatego na tym kierunku oferta jest bardzo mocno przebrana i nie ma co liczyć na okazyjne oferty! Da się znaleźć wolne miejsca, ale już tylko na dwutygodniowy pobyt.

Atrakcyjnym, turystycznym produktem są kilkudniowe wypady do europejskich stolic. Paryż, Rzym, Madryt… Tyle, że w tym terminie, taka impreza kosztuje ponad 2 tys. zł. Oczywiście ze względu na spory koszt przelotów. To cena podstawowa, do tego trzeba doliczyć wydatki na miejscu, dopłaty do zwiedzania, do kolacji, itd. Wyjdzie sporo więcej niż za tydzień pobytu w Egipcie.

Chętnie wybieramy ciepłe i słoneczne kierunki, np. Bałkany

Sezon na wycieczki autokarowe dopiero startuje. I co ciekawe, mimo tak dogodnego terminu, nie wszystkie imprezy dochodzą do skutku. Słabsi organizatorzy, którym nie udało się zebrać minimalnej ilości uczestników, odwołują imprezy. Chętni pojawiają się dopiero teraz, na tydzień przed majówką. To za późno. Organizator, który nie miał wystarczającej ilości chętnych, już zwolnił autokar i hotele.

Wszystko to skutkuje takim efektem, że na kilka dni przed majówką, jest przewaga popytu nad podażą. No cóż, dzięki temu będzie jak co roku. Dużo mówienia o długim weekendzie i o atrakcyjnych wycieczkach, a i tak ogromna większość Polaków zostanie w domu. Z atrakcji będzie grill i telewizja.

Zamek w Trokach na Litwie

W naszym regionie, na Podlasiu, najłatwiej o kilkudniową wycieczkę na Litwę. Blisko (z Białegostoku do Druskiennik tylko 200 km, do Wilna 300) i ciekawie. Hotele z dobrą infrastrukturą (Aquaparki, SPA), oryginalna kuchnia i kawał historii Polski. Znaczenie ma też atrakcyjna cena. Koszt 3-dniowej wycieczki (w cenę wliczone wszystkie świadczenia, dużo atrakcji!) to tylko 550 zł. Przykładowy program tu litwa-wycieczki

Życzę udanego wypoczynku!

Rezydent to nie hiena

Na Onecie artykuł o turystyce w Egipcie. O tym, że kraj znowu robi się popularny. Szczerze powiedziawszy to nigdy nie przestał. Z prostego powodu. Nie ma konkurencji! Jest jedynym, blisko położonym, tanim, kierunkiem całorocznym.

 

Ale inna rzecz skłoniła mnie do napisania tego tekstu. Chodzi o wypowiedź internauty w jednym z komentarzy. Zacytuje niemal w całości:

 

Najbardziej na tym zarabiają tzw. „rezydenci” którzy obsługują polskie wycieczki. Szczególnie pierwszego dnia po przyjeździe do hotelu. Takich naiwną Polską wycieczkę, zanim cokolwiek zrozumie, łapie cwaniaczka Polka i wyciąga od nich zawyżone kwoty na wycieczkę do Kairu, Górę Synaj, objazd po Sharm el Sheik…. W ciągu roku taka rezydentka wyciąga od Polaczków wartość 3 – pokojowego mieszkania w Warszawie!!! Bez odprowadzenia podatku!!! Jednodniowa, ubezpieczona wycieczka do Kairu kosztuje około 40 – 50 $. Te polskie hieny biorą 80$. Czyli 30 – 40$ idzie do jej prywatnej kieszeni (od osoby). Objazd TAXI po Sharm el Sheik w 4 osoby kosztuje 3$ na osobę, ONA bierze po 10$ od osoby, czyli ma 7$ dla siebie !!!! Góra Synaj Kosztuje 15-35$ ona czyli rezydentka bierze 45$ różnica do jej kieszeni. I co jeszcze ciekawe – spróbujcie rozliczyć opiekunkę wycieczki z pobranej wpłaty dolarowej (około 150$) W życiu nie rozliczy. I tak się ten dla naiwnych biznes kręci….

 

Nie ma to, jak liczyć cudze pieniądze. Takie to proste. Tyle, że w tym przypadku, te wyliczenia są zupełnie oderwane od rzeczywistości. Nieprawdziwe. Zdumiewające, jak łatwo wydaje jednoznaczne opinie ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o temacie.

  

 

Szkoleniami rezydentów zajmuję się od lat. Moi absolwenci pracują chyba dla wszystkich większych polskich biur podróży. Bywa, że pomagam uzyskać im tę pracę. Znam warunki zatrudnienia i płace.

 

Ile tak naprawdę zarabiają rezydenci?

 

Ich pensja składa się z dwóch części. Pierwsza to stałe, miesięczne wynagrodzenie. W różnej kwocie, w zależności od kraju i biura podróży. Kwota wyjściowa to najczęściej około 500 USD. Bywa odrobinę mniej. Bywa sporo więcej. Druga część to prowizje od sprzedanych wycieczek fakultatywnych. I jak rozumiem, właśnie to najbardziej boli autora powyższego komentarza.

 

Żeby nie było żadnych niedomówień i dwuznaczności, turystom należy się jasna informacja. Uważam, że nie ma co udawać, że rezydenci takiej prowizji nie otrzymują. Oczywiście otrzymują, ale:

 

  • To nie jest ich prywatna inicjatywa! Obowiązek taki maja zapisany w umowie. Nawet jeśliby nie chcieli, to muszą. Wycieczki fakultatywne organizuje miejscowe biuro podróży. To ono, na zlecenie polskiego organizatora, obsługuje turystów. Odbiera ich z lotniska, rezerwuje hotele, zapewnia co trzeba. W zamian zarabia na wycieczkach fakultatywnych. Taki biznes. Rezydent jest tylko jednym z trybików systemu i nie ma prawa sprzedawać turystom czegokolwiek na własna rękę. Wszystko idzie przez biuro.
  • Prowizja płacona rezydentowi wynosi od 3 do 5 proc. Tylko w sporadycznych sytuacjach jest wyższa (maksymalna jaką znam to 8 proc). Zatem, np. wycieczka kosztuje 80 USD, to rezydent ma z tego 4 USD, a nie jak sądzi internauta 40! Każdy rezydent chciałby takie pieniądze, ale może o nich tylko pomarzyć.

 

Ile to w sumie daje? Szkoląc przyszłych rezydentów, mówię im, żeby nastawiali się na pensję około tysiąca euro miesięcznie. Bywa, że jest więcej. Trochę to zależy od klasy, doświadczenia, umiejętności. Trochę od szczęścia. Najlepsi wyciągają 2 tys. euro. Znany mi rekord, to 12 tys. złotych! Ale to wyjątki. Standard to około 4 tys. zł miesięcznie. Nieźle, ponieważ biuro zapewnia przelot w obie strony, ubezpieczenie i zakwaterowanie.

 

I co jeszcze ciekawe – jak pisze internauta –  spróbujcie rozliczyć opiekunkę wycieczki z pobranej wpłaty dolarowej (około 150$) W życiu nie rozliczy.


No cóż. Proszę być pewnym, że rezydenta czy pilota wycieczki, nazywanego tu „opiekunką”, z pieniędzy tych rozliczy biuro podróży. Są dwie metody postępowania. W pierwszej, całą kwotę dewizową, po zebraniu od turystów, pracownik przekazuje do biura. W drugiej, z pieniędzy tych płaci jakieś rachunki związane z wycieczką, np. bilety wstępów, napiwki według taryfikatora, wizy… Na wszystko musi mieć rachunki. Jeśli czegoś nie wyda, oddaje do biura. Mowy nie ma o tym, żeby były to pieniądze rezydenta (pilota)! No chyba, że internauta miał do czynienia z jakimś szemranym biurem, gdzie wszystko jest nielegalne i wątpliwe, od działania firmy, po pracę rezydenta.

Więcej na tym blogu:
Uśmiechnij się do rezydenta
Rezydent – opis zawodu

Jak zostać rezydentem biura podróży?

 

Odpowiedzialność ministerstwa

Temat uwolnienia zawodu pilota wycieczek pojawiał się już na moim blogu. Pisałem o tym np. tu Pilot bez licencji
 

Dla nas, aktywnych uczestników branży turystycznej, to istotne zagadnienie. Dziś chciałbym poruszyć kilka kontrowersyjnych kwestii.

 

Odpowiedzialność za zeszłoroczne zmiany

 

W ośrodku, który prowadzę właśnie kończymy kurs. Zaczęliśmy jesienią zeszłego roku. Nikt wtedy nie przypuszczał, że rząd tak szybko zajmie się deregulacją. Wręcz odwrotnie. Ministerstwo Sportu i Turystyki ledwie co (w marcu) zaostrzyło kryteria i wydłużyło kurs ze 120 na 150 godzin. Pod nadzorem urzędu marszałkowskiego musieliśmy zmienić wiele rzeczy, sporo papierkowej roboty. Nie byliśmy z tego zadowoleni. Ani my, ani kursanci, którzy musieli więcej zapłacić za szkolenie. Ale wszyscy musieliśmy to zaakceptować. Wydawało się, że to nowe rozwiązanie potrwa przynajmniej kilka lat. A tu cyk. Ni z gruszki, ni z pietruszki, obrót o 180 stopni. Od tak, pomysł Gowina, przekreśla całą cudowną twórczość ministerstwa sprzed roku!

 

Nie ma zmiłuj, będziemy konsekwentnie domagać się informacji kto w ministerstwie, rok temu, podjął decyzję o wydłużeniu kursu i kto za tym lobbował? Jak to uzasadniano? Albo żyjemy w państwie absurdu i można bezkarnie wyczyniać takie wariacje, albo jest to jednak kraj porządku legislacyjnego i za tak przedziwne decyzje trzeba ponosić odpowiedzialność. Do tablicy wzywam urzędników Ministerstwa Sportu i Turystyki. Niech się wytłumaczą kto im wmówił, że kurs 120-godzinny to za mało. Niech wyjaśnią, kto lobbował za przedziwnymi zmianami w ustawie i w idącym za nią rozporządzeniu. Na pierwszy rzut oka wygląda to na rozbój w biały dzień. Tak, jakby ministerstwo tworzyło porządek prawny pod dyktando konkretnego lobby. Wszystkie zmiany wprowadzone w 2011 r. były na korzyść bardzo wpływowego środowiska pilotów i przewodników, reprezentowanego np. przez Polską Federację Pilotażu i Przewodnictwa. Organizacja ta stanowczo występuje przeciwko deregulacji >>> 

 

Rezydent biur podróży

 

Z moich informacji wynika, że to pod wpływem tego lobby, z projektu ustawy wypadł bardzo rozsądny zapis określający funkcję rezydenta. By definicję rezydenta stworzyć, była i jest wyraźna potrzeba. Już chyba w tysiącach można liczyć osoby, które podejmują pracę w tym charakterze. Ale w polskim prawie turystycznym nie ma takiej funkcji! Ani słowa! Dlaczego? Ponieważ wspomnianemu lobby zależało, żeby rezydenta traktować tak samo jak pilota. Żeby było mętnie i niejasno. Dzięki temu udało się wmówić wielu biurom podróży, że od każdej osoby chcącej podjąć pracę rezydenta, trzeba wymagać licencji pilota!!! Dzięki temu pan Zygmunt Kruczek (czołowy obrońca licencji) ma większy ruch na kursach pilota i sprzedaje więcej egzemplarzy swojego „Kompendium pilota wycieczek”. Nie przesadzam nic a nic. Podręcznik ten jest lekturą obowiązkową na kursach oraz podstawą dla komisji w egzekwowaniu wiedzy  egzaminacyjnej! Chcesz zostać pilotem, musisz wkuć na pamięć „Kompendium”. Tak jest od lat (publikacja ma już 11 wydań). Dlaczego? Ponieważ to bardzo wygodne rozwiązanie. Dla wszystkich, dla organizatorów szkoleń, dla wykładowców, dla kursantów i dla komisji egzaminacyjnych.

 

Tyle, że w ten sposób, licencje pilota otrzymują osoby słabo do wykonywania tej roli przygotowane!

 

Szczegółową analiza książki znajduje się tu: „Kruczek na pilotów”.  Podręcznik ten zawiera wiele błędów. Bardzo poważnych, wręcz dyskwalifikujących. Co samo w sobie, w dużym stopniu, świadczy o jakości argumentu, podnoszonego przez część środowisk pilockich, iż tylko ukończony kurs i zdany egzamin, są gwarancją właściwego przygotowania do pracy.

 

Niestety nie ma racji autor bloga „akcja wolne przewodnictwo”,  pisząc, że rezydent jest zawodem wolnym. Ci, którym na tym zależało, postarali się żeby nie był.

 

Właśnie dlatego popieram pomysł deregulacji. Mimo, że mam uwagi i obiekcje. Mimo, że mam świadomość, iż propozycja ministra Gowina w pewnym stopniu jest kolejną polityczną zagrywką. Popieram, ponieważ dotychczasowy wspólny twór urzędników od turystyki i żerującego na nim loby, jest mocno przeregulowany. Zaszli zbyt daleko. W takiej sytuacji nie zostaje nic innego, jak to uciąć.

 

Tu znajdziecie moją wypowiedź dla najnowszego numeru „Rynku Turystycznego” >>>. Jest tam też opinia Marka Śliwki, właściciela znanego biura podróży.

To jest właściwy kierunek! O konsekwencje zmian należy pytać touroperatorów. To oni zatrudniają pilotów i to oni odpowiadają przed turystami za jakość usług. Tak naprawdę liczy się ich zdanie, a nie histeryczne wynurzenia pilotów oraz zagrożonych utratą dochodów właścicieli firm prowadzących szkolenia i wydawnictw publikujących podręczniki.

Dlatego też z satysfakcją odnotowałem stanowisko Polskiej Izby Turystyki, która w komunikacie zamieszczonym na swojej stronie ogłasza, m.in., że „w gospodarce wolnorynkowej to przedsiębiorca winien decydować kogo zatrudnić do obsługi swoich klientów …” >>>

Zmiana czasu

Oj, nie lubię. I chyba nie ja jeden. Ledwie co człowiek zaczyna się przyzwyczajać do wczesnego wstawania, a tu mu zegarki poganiają o godzinę. Zamiast 7.00 jest już 8.00 i znowu trzeba walczyć z budzikiem. Po co to całe zamieszanie?

 

Argumenty od lat te same, dobrze znane. Żeby efektywniej wykorzystywać światło słoneczne, żeby było mniejsze zużycie prądu, itd. Nie wiem czy to jeszcze działa. Pięćdziesiąt lat temu pewnie tak. Fabryki zaczynały pracę o 7.00, a nawet o 6.00. Ludzie raniutko wstawali i wcześnie chodzili spać. Dziś i fabryk mniej i wieczory przeciągają się do późnej nocy. Decyduje bogata oferta telewizji i internetu. Zatem po co? Z przyzwyczajenia, dla corocznego rytuału? Może czas pomyśleć o odstąpieniu od tego, wprowadzającego zamieszanie obyczaju.

 

To tylko jedna godzina, a nad skutkami zmiany dyskutują specjaliści różnych branż, od ekonomistów, poprzez informatyków (problemy firm pracujących w oparciu o systemy komputerowe), po lekarzy. Ostatnio modny stał się pogląd, iż wiosenne przestawienie zegarków jest groźne dla zdrowia. Podnosi ryzyko wystąpienia zawału serca.

 

W dalekich podróżach, zmiana czasu to rzecz oczywista.

 

Lecę do Azji, to przestawiam zegarek o ładnych kilka godzin do przodu. Podróżując na Daleki Wschód, traci się sporą część doby. Czas zawsze ucieka, ale w tym przypadku jest tak, jakby go wcale nie było. Po prostu czarna dziura. Wylatuję o 22.00. Ląduję o 6.30 dnia następnego. A samolot leciał tylko 5 godzin. Jak to możliwe? Gdzie się podziało trzy i pół godziny?! Nigdy ich nie było? Czas jest aż tak relatywny?

 

Wracając do Europy przestawiam zegarek w drugą stronę. Różnie bywa. Zdarzało mi się wcale nie odczuwać zmiany czasu, ale bywało i tak, że po dłuższym pobycie w innej strefie, miałem kłopoty z powrotem. Czasem czyje się to jeszcze po wielu dniach. W Polsce dopiero wieczór, a ja zasypiam na stojąco, dla mnie to już późna noc. Wszyscy jeszcze smacznie śpią, bo to dopiero czwarta nad ranem, a ja już rozglądam się za śniadaniem.

 

Przyzwyczajeni jesteśmy do prostych zmian czasowych. Wiosną o godzinę do przodu, jesienią o godzinę do tyłu. Podobnie jadąc na wakacje do Egiptu, Turcji czy Portugalii. Ale są i ciekawsze roszady. Delhi, to względem Warszawy, przesunięcie o cztery i pół godziny! A między Indiami i Nepalem jest 15 minut różnicy!

 

Co zmienia ten kwadrans? Niewiele. To różnica czysto symboliczna, wizerunkowa. Jak znak na granicy państwa.

 

W pracy z turystami, zmiana czasu to jedna z tych podstawowych rzeczy, o której koniecznie trzeba pamiętać. Rezydent odbiera klientów z lotniska i wiezie do hotelu. Wtedy przypomina wszystkim o konieczności przestawienia zegarków. Wręcz wymusza to na nich. Od tej pory wszystko dzieje się zgodnie z lokalnym czasem. Turyści często używają budzików w telefonach komórkowych. Po nocnym przylocie, na śniadanie wstają w ostatniej chwili. Idą do restauracji i widzą już tylko ekipę sprzątającą. To prawda, jest godzina 10.15, ale w Polsce. W Turcji już 11.15. Za późno.

 

Kiedyś popełniłem podobny błąd. Pilotowałem wycieczkę. Wieczorem przekroczyliśmy granicę między Indiami, a Nepalem. Jadąc do hotelu, kilka razy powtórzyłem, że zmieniamy strefę czasową o 15 minut. Następnego dnia rano, cała grupa, tak jak trzeba czekała w autokarze. Spóźniła się jedna osoba. Ja. Zapomniałem przestawić zegarek.

Zobacz też: Słonie. Indie i Nepal

Pilot według Gowina

Trwa zażarta dyskusja. Na forach internetowych mnóstwo niewybrednych opinii. Piloci i przewodnicy nie przebierają w słowach. Propozycja ministra Gowina, delikatnie mówiąc, nie przypadła im do gustu.

 

Ministerstwo Sprawiedliwości przysłało zaproszenie do konsultacji społecznych. Termin nadsyłania opinii upływa 6 kwietnia. Prace idą ostro. Czyżby rząd chciał wyrobić się jeszcze przed latem?

 

Rzecz jasna, w dyskusji udział biorą również media. Powstał pogląd, że każdy jest za uwolnieniem zawodu, byle nie swojego (tygodnik „Przegląd”). Otóż niekoniecznie. Już jakiś czas temu napisałem, że popieram zniesienie licencji pilota wycieczek. Mimo tego, że sam mam taką licencję. Z prostego powodu. Od lat obserwuję branżę i mam świadomość jak nieskuteczne są dotychczasowe rozwiązania.

 

Deregulacja zawodów była tematem tygodnia w „Polityce” (11/2012). Jak zwykle w tego typu przypadkach, powtarza się ten sam problem, dziennikarzowi nie starcza specjalistycznej wiedzy. W skutek czego mamy opinię płytką i niezbyt trafioną.

 

Autor skupia się na zawodzie przewodnika. Tak na marginesie, to z dyskusji medialnej odnoszę wrażenie, ze cześć dziennikarzy nie odróżnia pilota od przewodnika. Nie wiem czy tak jest i w przypadku artykułu zamieszczonego w „Polityce”, ale z całą pewnością, warto by omówić też kwestię pilota.

 

Nie będzie zwiększonego ryzyka dla turystów.

„Polityka” myli się, stwierdzając, że w wyniku planowanych zmian, na turystów spadnie ryzyko wynajęcia nieprofesjonalnego pilota lub przewodnika. Otóż, to nie turyści wybierają kadrę! Przewodnika zatrudnia organizator wycieczki, czyli biuro podróży. A touroperator do tej pracy nie bierze kogokolwiek. Korzysta z osób zaufanych, sprawdzonych przez siebie lub poleconych przez kogoś z branży. Dlatego też uwolnienie zawodu wcale nie oznacza automatycznego dyktatu przypadku.

 

Kwestia ta jeszcze mocniej dotyczy pilota wycieczek. O ile w przypadku przewodnika może zdarzyć się sytuacja, że to turyści (podróżujący indywidualnie) sami wybiorą sobie osobę, która oprowadzi ich po starówce jakiegoś miasta, to w przypadku pilota takie praktyki po prostu nie mają miejsca. To biuro podróży zatrudnia pilotów. To ono decyduje z kim pracuje. Biuro ma wiedzę kto jest wystarczająco dobry by powierzyć mu swoich klientów. Ten organizator, który dba o swoją renomę nie angażuje przypadkowych pilotów. Dlatego też, w mojej ocenie, po ewentualnej deregulacji, niewiele się tu zmieni. Dalej w cenie będą dobrzy, sprawdzeni piloci, a turyści nie będą ponosić większego ryzyka niż dzisiaj.

 

A może będzie trudniej?

Jeszcze jedna rzecz wymaga uwagi. Być może, po wprowadzeniu zmian, wcale nie będzie łatwiej zostać pilotem. W tej chwili przepustką do pracy jest licencja. Często słabą, ale jednak. Niektórzy młodzi adepci, mimo że nie jest łatwo, wchodzą do zawodu. Szczególnie ci, którzy odbyli kurs w renomowanym miejscu lub potrafią pochwalić się czym jeszcze. A po likwidacji uprawnień? Odpadnie podstawowy atut początkującej osoby! Może być tak, że przez pierwsze lata po zmianie, biura nie chcąc ryzykować, będą zatrudniać wyłącznie starych, dobrze znanych, doświadczonych pilotów; tym samym, blokując dostęp do pracy nowym adeptom. W ten sposób, dzieło Gowina obróciłoby się przeciwko przyświecającej mu idei.

 

Podlaskie Targi Turystyczne

W niedzielę, 18 marca, w trakcie Podlaskich Targów Turystycznych, będę miał przyjemność poprowadzić dwa spotkania. Serdecznie zapraszam!

Miejsce: Białystok, Hala Sportowa UwB, ul Świerkowa 20A, sala konferencyjna, I piętro.

 

GRUZJA – NOWY KIERUNEK W TURYSTYCE

godz. 12:00 – 13:00.

 

Gruzja to turystyczny przebój 2012 roku. Po 20 latach przerwy, spowodowanej politycznymi uwarunkowaniami, kraj ten wraca do łask. Wspaniałe góry, ciepłem morze, wyśmienita oryginalna kuchnia i doskonałe wino. Zabytki i przebogata kultura. Do tego jeszcze jeden, znamienny fakt: bardzo lubią tam Polaków!

 

Turystyka potrzebuje nowych destynacji, turyści szukają oryginalnych celów podróży. Gruzja jest jak znalazł. Wycieczkę można rozszerzyć o dwa sąsiednie kraje: Armenię i Azerbejdżan.

 

Spotkanie przewidziane jest dla turystów zainteresowanych tym kierunkiem oraz dla pracowników biur podróży.

 

Więcej o Gruzji na blogu: np. „Popularna Gruzja”

   

 

PRACA W TURYSTYCE

godz. 13.15-14.15.

 

Co zrobić, czego i jak się uczyć, żeby otrzymać pracę w turystyce?

Branża turystyczna rozwija się i biura podróży poszukują pracowników. W cenie są dobrze przygotowani specjaliści. Jednocześnie, każdego roku tysiące młodych ludzi opuszcza uczelnie o profilu turystycznym i nie potrafi znaleźć pracy w zawodzie. Dlaczego tak się dzieje? Co powinien zrobić absolwent żeby odnieść sukces na rynku pracy?!

 

Na spotkaniu omówione zostaną następujące miejsca pracy:

pilot wycieczek, rezydent, specjalista ds. turystyki/pracownik biura podróży, właściciel biura podróży.

 

Po ogłoszeniu przez ministra Gowina listy zawodów podlegających deregulacji, temat ten dodatkowo zyskał na atrakcyjności.

 

Na spotkanie zapraszamy wszystkie osoby, niezależnie od wieku i wykształcenia, które myślą o karierze w turystyce.

Więcej: Praca w turystyce

Pilot bez licencji

Jestem pilotem wycieczek. Przez lata pracowałem jako rezydent. Oprowadzałem turystów po zabytkach w niejednym kraju. Od jakiegoś czasu prowadzę też szkolenia dla kandydatów na pilotów (staram się robić to jak najlepiej, choć narzucony przez ministerstwo program utrudnia to zadanie). Teoretycznie powinienem być przeciw pomysłowi ministra Gowina. Ale jestem za! Dlaczego? O tym niżej.

 

Po ogłoszeniu listy zawodów, które poddane mają być deregulacji, piloci i przewodnicy mówią głównie o tym. Cześć z nich ma poczucie, zamachu na ich nabyte prawa. No cóż, mają tu trochę racji. Pomysł ministra narodził się z zaskoczenia. Takie niespodzianki nie należą do kanonu dobrych praktyk. Nie budują zaufania do państwa. Jak ma czuć się ktoś, kto właśnie zainwestował w kurs niemałe pieniądze?! Kiedy zapisywał się trzy miesiące temu, nikomu do głowy nie przyszło, że za chwilę mogą pojawić się tak daleko idące zmiany.

 

Co więcej, państwo polskie swoimi działaniami sugerowało coś całkiem przeciwnego. Zupełnie niedawno znowelizowano ustawę o usługach turystycznych, zaostrzając reguły dotyczące pilota! Zmiany ledwie co weszły w życie! Na podstawie ustawy Ministerstwo Sportu i Turystyki, wiosną zeszłego roku, wydało rozporządzenie, które rozszerzało program kursu pilotów wycieczek i podwyższało kryteria egzaminacyjne! Argumentacja była taka: dotychczasowe 120-godzinne kursy są niewystarczające. Zatem rozszerzamy wymagany prawem program do 150 godzin i dodajemy jeszcze jeden dzień szkoleń praktycznych!

Nad zmianami w ustawie pracowano w ministerstwie, w rządzie i w Sejmie. Przegłosowała to koalicja. Wszystko z pełną powagą autorytetu państwa i prawa. Szczegóły dotyczące kursów i egzaminów doprecyzowało rozporządzenie z 4 marca 2011 r. Nie minął rok, a inny minister (tego samego premiera!) ogłosił całkowite zniesienie szkolenia i egzaminu. Zatem w 2011 r. 120 godzin kursu to było za mało, a w 2012 okazuje się, że w ogóle żadne szkolenie nie jest potrzebne! Rozumiecie coś z tego?! Ja niewiele, ale mam pytanie: na jakiej podstawie ministerstwa podejmują decyzje, skoro równie uprawnione są dwa, zupełnie przeciwstawne rozwiązania? Są jakieś profesjonalne analizy, czy wystarczy tylko „ciekawy” pomysł ministra i posłowie głosujący tak, jak im każą?!

 

Czy w Ministerstwie Sportu i Turystyki ktoś będzie musiał tłumaczyć się ze zmian wprowadzonych w zeszłym roku? Czy premier Tusk wyjaśni nam skąd taka niespójność?

 

Co więcej, trzy tygodnie temu (16 lutego) na stronach ministerstwa pojawiła się informacja o zamówieniu publicznym dotyczącym zaprojektowania i wykonania systemu informatycznego obsługującego m.in. Centralny Wykaz Organizatorów Szkoleń dla Kandydatów na Przewodników Turystycznych i Pilotów Wycieczek i Centralny Wykaz Przewodników Turystycznych i Pilotów Wycieczek. Ministerstwo odpowiedzialne za turystykę buduje rejestr licencjonowanych pilotów i ośrodków ich szkolących, a w tym samym czasie minister Gowin znosi i licencje i szkolenia!

 

Ciekawe, prawda? Zostawmy jednak politykę. W branży już wiemy, że trzeba nauczyć się działać w warunkach, kiedy minister nie tylko nie zna się na sporcie (czym zajmują się media), ale też nie ma najmniejszego pojęcia o turystyce (o czym media milczą). Trudno, taki los. Dlatego wróćmy do konkretów propozycji uwolnienia zawodów.

 

Dotychczasowych rozwiązań bronią środowiska pilotów i przewodników, a nawet Polska Izba Turystyki. Wiceprezes Izby, Józef Ratajski uzasadniał, że w przypadku tych zawodów, to wyłącznie wiedza i kompetencje uzasadniają ich rację bytu. Bez spełnienia tych warunków, praca przestaje mieć sens. To oczywiście prawda! Umiejętności są zdecydowanie nadrzędnym i decydującym elementem. Dlatego skupmy się właśnie na tym zagadnieniu. Jak sądzę, warto zadać dwa pytania:

 

·        Czy dotychczasowy system szkoleń i egzamin gwarantował profesjonalne przygotowanie do pracy? Oczywiście nie! Długo by o tym mówić, ale jak sądzę, wystarczy podać trzy argumenty:

a)      Rynek pracy – wszystko weryfikuje. Świeżo upieczeni absolwenci kursu mają małe szanse na znalezienie pracy. Pracodawcy wiedza, że teoretyczne, narzucone prawem szkolenie, słabo przygotowuje do pracy. Dlatego udaje się tym, którzy mają coś do zaproponowania (dodatkowe umiejętności). Sama licencja, z reguły nie wystarcza.

b)      Kurs jest jeden, a nie ma dziś już czegoś takiego jak jeden pilot wycieczek. Inaczej pracuje się z wycieczkami szkolnymi w kraju, inaczej z zagranicznymi grupami przyjazdowymi. Na kursie jest dużo teorii turystyki, a omawiane atrakcje turystyczne dotyczą głównie Polski, krajów ościennych i trochę Europy. Jak ktoś po takim szkoleniu może zostać pilotem wycieczek egzotycznych czy rezydentem w Egipcie, Turcji lub Maroku?! Istnieje potrzeba specjalizacji. Dlatego szkolenia powinny iść w tym kierunku.

c)      Egzamin jest państwowy, a na nim dużo zbędnej teorii. W efekcie na szkoleniach, w pierwszej kolejności kursantów uczy się tego, co jest niezbędne na egzaminie, a nie tego, co jest potrzebne w pracy.

 

·        Czy dobrym pilotem lub przewodnikiem może być ktoś, kto nie skończył przewidzianych prawem szkoleń i nie zdał egzaminów? Oczywiście tak! W tej chwili biuro podróży w charakterze pilota wycieczki jadącej do Egiptu, nie może zatrudnić egiptologa, jeśli ten nie ma legitymacji pilota. Nie ważne, że mówi po arabsku, czyta hieroglify, studiował w Kairze, itd. To chyba mało logiczne, prawda? Nawet jakby prof. Michałowski wstał z grobu i chciał pojechać  z wycieczką, to nie ma prawa!

 

(Ta sama zasada dotyczy innych zawodów, np. nauczycieli, również akademickich. W Polsce Czesław Miłosz nie mógłby uczyć j. polskiego ponieważ był tylko magistrem prawa)

 

Rzecz jasna, nawet wybitny znawca konkretnego obszaru świata, jeśli chce pracować z turystami, potrzebuje pewnej wiedzy dotyczącej warsztatu pilota. Ale żeby tego nauczyć nie trzeba aż 150 godzin i 3 dni zajęć praktycznych. Ile wystarczy? Od 6 lat prowadzę autorskie szkolenie rezydentów biur podróży. Zajęcia trwają 32 godziny. Sprawdza się! Kurs taki ogranicza się do samych praktycznych rzeczy; uczy się konkretnych czynności. Rezydent to nie to samo co pilot; w przypadku tego drugiego szkolenie powinno być nieco dłuższe, ale myślę, że 50 godzin by wystarczyło.

 

 

Jestem za, choć do propozycji Ministerstwa Sprawiedliwości mam sporo uwag. Nie wszystkie argumenty Jarosława Gowina do mnie przemawiają. W przypadku pilota i przewodnika nie ma blokady korporacyjnej. Jest egzamin państwowy, który zdać może każdy i już to upoważnia do pracy. Nie jest potrzebny żaden korporacyjny staż, dodatkowy egzamin czy zgoda jakiegoś prezesa na nazywanie siebie pilotem. Środowisko nie blokuje dostępu do zawodu. Jest więc inaczej niż w przypadku adwokatów czy notariuszy.

 

Kryterium dostępu do pracy stanowią kompetencje. To ten czynnik decyduje. Jestem o tym przekonany! Biura szukają pilotów. Tyle, że potrzebują naprawdę dobrych fachowców. Tym wyróżniającym się płacą sporo, nawet 500 zł za dzień – klasa mistrzowska! Problem w tym, że regulowany prawem program szkolenia (organizator kursu nic w nim nie może zmienić!) nie dostarcza takich specjalistów. W takiej sytuacji może warto zadać pytanie czy jest sens w utrzymywaniu nieżyciowego rozwiązania?!

Teraz czekamy na konkrety. Dokładnie ocenić propozycje ministra Gowina będzie można kiedy zobaczymy szczegóły projektu.

Więcej na tym blogu:
Pilot wycieczek
Z życia pilota wycieczek

Ryszard Kapuściński

Dziś przypada 80. rocznica urodzin cesarza reportażu. Przyszedł na świat 4 marca 1932 r. w Pińsku na Polesiu (dziś to Białoruś).

Minęły też już dwa lata od publikacji głośnej pracy Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction”. Czy przez ten czas coś się zmieniło? Dla mnie aktualne pozostaje to, co napisałem wtedy, na gorąco, tuż po zapoznaniu się z pracą Domosławskiego: „Po lekturze biografii Kapuścińskiego”.

 

Ważne jest to wszystko, co nas w twórczości Kapuścińskiego zachwyca. Nikt wyjątkowemu twórcy miejsca w polskiej i światowej literaturze nie odbierze. Nikt z piedestału nie strąci.

 

Ważne są jednak i wątpliwości. Każdy, kto dobrze zna choć jeden z opisywanych przez mistrza krajów, dostrzega nie tylko nieścisłości, ale i zwyczajne przeinaczenia. Czasami wygląda to tak, jakby autor pisał swoją historię, nie przejmując się faktami. Również z tego powodu „Cesarz” w Etiopii jest zupełnie nieznaną lekturą. Tam, w taką wersję wydarzeń, nikt by nie uwierzył.

 

Jutro poznamy listę tytułów nominowanych do nagrody im R. Kapuścińskiego za reportaż literacki.

Zobacz też: „Biografia Kapuścińskiego”.

 

 

Strona 20 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén