Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: gruzja (Strona 3 z 4)

Moda na Gruzję

Należało się tego spodziewać. Po dużym zainteresowaniu wycieczkami w zeszłym roku, wiadomo było, że rok 2013 zapowiada się jeszcze lepiej. Tysiące polskich turystów wróciło z Gruzji z jak najlepszymi opiniami. Do tego doszły artykuły w gazetach, programy w telewizji, książki… Południowy Kaukaz stał się modnym kierunkiem. W ślad swojego północnego sąsiada idzie też Armenia, znosząc wizy dla mieszkańców Unii Europejskiej i strefy Schengen. (Do Armenii bez wiz).

Gruzja, katedra Alawerdi

Gruzja, katedra Alawerdi w Kachetii

Byłoby pięknie, gdyby nie… klęska urodzaju. Zainteresowanie wycieczkami do Gruzji jest zbyt duże! Już teraz, na początku lutego są problemy z zarezerwowaniem miejsc w samolotach na trasie z Warszawy do Tbilisi. Brak biletów dla grup na niektóre terminy, nawet na tak odległe jak wrzesień i październik! A jeśli są to w bardzo wysokich cenach. Rekordy bije oczywiście weekend majowy. LOT zostawił niewielką pulę biletów. Wycena dla kilkunastoosobowej grupy na przełom kwietnia i maja – 2400 zł za osobę! W zeszłym roku za bilety do Gruzji płaciliśmy dwa razy mniej! Popyt robi swoje.

Zresztą weekend majowy na Kaukazie to nie jest najlepszy termin. Pogoda jest jeszcze niepewna i zmienna. Może być chłodno, deszczowo, a wysoko w górach nawet śnieżnie. Na przełęczach zalegają jeszcze zaspy, a drogi pełne są błota. Należy o tym pamiętać, szczególnie wybierając się w bardziej górzyste rejony, na przykład do Swanetii czy nawet na bardzo popularną wśród turystów Gruzińską Drogę Wojenną. Do Tuszetii o tej porze roku w ogóle nie da się wjechać, jedyna prowadząca tam trasa przejezdna jest dopiero od czerwca.

Gruzińska Droga Wojenna

Gruzińska Droga Wojenna

Trudno też o wolne miejsca w hotelach. W Tbilisi współpracuję z kilkoma dobrymi, sprawdzonymi hotelami o standardzie 3 gwiazdek. Na pierwszą połowę września już w styczniu wszystkie pokoje były zarezerwowane. Tak duży ruch robią oczywiście nie tylko Polacy. Jest sporo wycieczek z krajów nadbałtyckich, z Ukrainy, coraz więcej z Europy Zachodniej, Izraela i Rosji.

Już w zeszłym roku spotykałem tam sporo Rosjan. Dla nich Gruzja jest wspomnieniem dawnych dobrych czasów, kiedy najlepsze kurorty na Kaukazie były zarezerwowane wyłącznie dla uprzywilejowanych. Kto pamięta czasy ZSRR, zna takie nazwy jak Bordżomi, Batumi, Bakuriani… Za czasów Miszy Saakaszwilego zaczęto prace nad przywróceniem turystycznej świetności miasta Kutaisi (ma międzynarodowe lotnisko) i leżącego tuż obok kurortu-sanatorium Tsalktubo. Nocujemy z grupami w tym pysznym miejscu. W przepięknym, rozległym parku odrestaurowano część ośrodka wczasowego, zarezerwowanego kiedyś wyłącznie dla wysokich rangą oficerów Armii Czerwonej. A teraz, po zmianie rządu w Gruzji na opcję prorosyjską, należy się spodziewać jeszcze większego turystycznego ruchu. (Tak na marginesie, Moskwa właśnie zniosła embargo na gruzińskie wina).

Gruzja Swanetia

Swanetia latem

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ wiem (doświadczenie z poprzednich lat), że za miesiąc lub dwa do biur podróży napłynie dużo zapytań o wycieczki na Kaukaz. Tyle, że wtedy nie będzie już miejsc! Szczególnie dotyczy to grup. Kto chce jechać do Gruzji, niech myśli o tym teraz! To ostatni dzwonek.

O tym dlaczego Gruzja jest tak bardzo atrakcyjna pisałem już na tym blogu. Wystarczy kliknąś w tag: Gruzja 🙂

Polecam też artykuł: Atuty wycieczki do Gruzji.

Wycieczka do Gruzji i Armenii. 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

 

Tbilisoba

W Gruzji rozpoczęło się dziś dwudniowe święto jesieni. Moglibyśmy porównać je do polskich dożynek. Tyle, że w tym przypadku najważniejszym plonem nie jest zboże, a winogrona!

 

Sezon zbioru tych owoców zbliża się ku końcowi. Gliniane kwewri napełniane są sokiem, z których powstanie jedyne w swoim rodzaju białe wino (tetri). Inne niż te, które znamy z południowych krajów Europy. Gruzińskie „białe wino” ma kolor lekko pomarańczowy, ciemno żółty lub mocno słomkowy. To dzięki dużej zawartości polifenyli (ma ich tyle, co zachodnie wino czerwone). O takim składzie i takich właściwościach decyduje specyficzny, występujący tylko tu, proces produkcji. Otóż w Gruzji, przez kilka pierwszych miesięcy, sok winogronowy fermentuje razem z wytłoczynami (skórkami, pestkami i kiśćmi). Cały proces jest dość złożony i prowadzony tradycyjnymi metodami, poświadczonymi już w II w.n.e. Temat to na zupełnie inną opowieść, dość powiedzieć, że tak wytworzone wino może być przechowywane w specjalnych glinianych amforach (kwewri) zakopanych w ziemi przez dziesięciolecia, bez konieczności dodawania substancji konserwujących.

Niestety, na potrzeby rynku zachodniego, Gruzini produkują wina reduktywne, takie, jakie przyzwyczailiśmy się pić. Dlatego też jeśli ktoś chce spróbować prawdziwego tetri, to musi przyjechać do Gruzji. Podadzą mu je w dzbanie, świeżo zaczerpnięte z kwewri.

Zobacz artykuł o specyfice gruzińskiego wina: Gruzja – ojczyzna wina.

Tbilisoba jest wesołym festiwalem. Rozpoczyna się w sobotę, dokładnie w południe. Oficjalne otwarcie to swoisty spektakl. Na jednym z bardziej znanych placów tbiliskiej starówki ustawia się duży drewniany zbiornik wypełniony winogronami. Przy asyście kamer i fotoreporterów wchodzą do niego miejscowi oficjele i zaproszeni zagraniczni goście. Każdy ma na nogach czyściutkie, nowe buty gumowe. I się zaczyna… wesołe deptanie winogron. Przychodzi kolej na turystów. Każdy kto chce i postoi trochę w kolejce, może włożyć gumowce i przystąpić do dzieła. Niewielki drewniane rynienki odprowadzają wyciśnięty sok do beczek.

  

Tuż obok, na scenie występują zespoły folklorystyczne. Piękna, tradycyjna muzyka i bardzo efektowne gruzińskie tańce. Mnóstwo ludzi kłębi się wokół sceny. Wiadomo, na Tbilisobę ściągają najlepsi artyści. Stare Tbilisi zamienia się w jeden wielki festiwal.

Po raz pierwszy to uroczyste święto zbiorów miało miejsce w 1979 r., w czasach gdy Gruzja należała jeszcze do ZSRR, a rządy sprawował tu Eduard Szewardnadze. Długo obchodzono je w ostatni weekend października. Stąd też niektórzy są zaskoczeni, że w tym roku jest tak wcześnie. W polskim internecie widziałem reklamę biura podróży, które organizuje wycieczkę specjalnie na Tbilisobę – na przełomie października i listopada.

Więcej zdjęć z tegorocznej Tbilisoby tu >>>

Gdyby ktoś już teraz był w Gruzji, to podaję program festiwalu na dziś:

Tbilisoba 2012, 6 October: 

12:00-16:00  fruit festival 

12:00-17:00 falcon show

12:00-19:00 exhibition on Glass bridge, concert near bathes

12:00-20:00 tour on the river Mtkvari, auto show

12:00  satsnaxeli (wine making show), Georgian folk dance show

13:00-17:00 Old Georgian Sport games show

14:00-16:00 Kids concert 

14:00-20:00 concert by Georgian music groups (Khidi, Salio, Me and my Monkey.. )

17:00-19:00 meeting with young Georgian Artists

19:00 Georgian Folk Dance concert (group ERISIONI).

………………………………….

Wycieczka do Gruzji i Armenii – 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

 

Blog o turystyce w Gruzji.

Swanetia

Nazywana bywa gruzińską Sycylią, ale to krzywdzące porównanie. Swanetia jest jednym z najatrakcyjniejszych regionów świata i chyba nie ma potrzeby by uzasadniać jej wartość przez takie zestawienia.

Góry

Dzikie i trudne do przebycia. Osłaniają prowincję. Broniły wejścia obcym wojskom i miejscowym feudałom. Dzięki nim Swanetia pozostawała wolna, a chłopi unikali pańszczyzny. Od republik Federacji Rosyjskiej oddzielona głównym pasmem Wielkiego Kaukazu, z największa górą Gruzji – Szcharą (5068). Od reszty kraju Górami Swaneckimi, sięgającymi 4 tys. metrów. Prowadząca przez nie trasa jest kręta i bardzo malownicza. Sama w sobie stanowi dużą, turystyczną atrakcję.

Drogę do Mestii wybudowano dopiero 80 lat temu! Wtedy po raz pierwszy do Górnej Swanetii dotarło koło! Wcześniej używano tu wyłącznie zwierząt jucznych i sań. Zresztą i dziś, właśnie te formy transportu sprawdzają się najlepiej na stromych, górskich stokach.


Kamienne wieże

Są symbolem Swanetii. Pojawiają się już na granicy prowincji. Wszyscy wyskakujemy z auta, żeby w resztkach dziennego światła zrobić zdjęcia. Wierzyć nam się nie chce, że później będzie jeszcze lepiej. Pierwsze swaneckie baszty na naszej trasie. Czytaliśmy o nich, oglądaliśmy na zdjęciach, alena miejscu wyglądają najlepiej. Zwykła, mała wieś. Kilka gospodarstw. Wieczór, więc krowy schodzą z pastwisk. Słychać uczepione do nich dzwonki. Normalne życie, jak to na wsi. Z jedną różnicą, wznoszące się tu wieże liczą jakieś 800 lat! I stanowią najzwyklejszą część zabudowań. Ot, po prostu, budynki gospodarcze…


Mestia, stolica Swanetii

Niewielkie miasteczko. Od kilku lat przeżywa hossę. Przebudowywane jest całe centrum. Wszystko – ulice, chodniki, domy, kamienice. Za chwilę będzie pięknie, może jak na Lazurowym Wybrzeżu. Ale czy nie zniknie niepowtarzalny urok swaneckiej osady? Czy nie stanie się zbyt nowoczesna, za bardzo wygładzona? Myślę że można być spokojnym, dopóki będą wznosiły się wieże, miasteczko zachowa swój niepowtarzalny wdzięk.

Rano, wśród baszt snuje się mgła. Siedząc przy śniadaniu widzimy jak się unosi i udaje chmury. Nocą wszystkie wieże są podświetlone. Tworzy to niesamowity, jedyny w swoim rodzaju spektakl. Byłem w wielu miejscach świata i widok Mestii nocą, uważam za jeden z najpiękniejszych.

Większość baszt pochodzi z XII wieku. Każda składa się z trzech kondygnacji. Kiedyś pełniły rolę domu, budynku gospodarczego i twierdzy. Broniono w nich kraju przed inwazją agresorów, ale służyły też jako schronienie w trakcie ciągnących się latami walk rodowych. Swanowie dobrze znają mechanizm wendetty. Ostatnia duża jej fala miała miejsce na początku XX wieku. Statystyki z roku 1931 pokazują, że na 100 dorosłych kobiet przypadało tylko 70 mężczyzn. Zwyczajną rzeczą były też porwania. Uprowadzano młode kobiety. Istniał też taryfikator wykupu. I tak, za ładną dziewczynę płacono tyle co za dobrą strzelbę ze srebrnymi okuciami.

Swanowie mieszkali tu już w II tysiącleciu przed Chrystusem. Strabon, grecki historyk, podróżnik i geograf pisał, że „są bardzo odważni i silni, panują niemal nad wszystkimi dookoła i władają szczytami Kaukazu”. Chrześcijaństwo dotarło tu w VI w. i od tej pory ono nadawało kształt miejscowej kulturze. Choć przetrwały tu również liczne relikty przedchrześcijańskich wierzeń. W swaneckim folklorze funkcjonują bogowie nieba, gór, polowania i lasu. Silny jest kult przodków, wody i domowego ogniska. Jest to kultura oparta na tradycji, zaskakująco silnej i konsekwentnej. Dziś stanowi to jedną z atrakcji regionu.

 

Więcej na temat Swanetii.

 

Wycieczki do Gruzji (program ze Swanetią).

Zobacz blog: turystyka w Gruzji

Armenia

Elekcje w Grecji i Francji, skutecznie przyćmiły wybory, które w tym samym czasie odbywały się w Armenii. Gdyby nie wypadek z wybuchającymi balonikami na przedwyborczym wiecu, nasze główne media wydarzeń z Erywania pewnie nawet by nie zauważyły.

 

Obserwuję z sympatii, ale też z zawodowego obowiązku. Wkrótce znowu wybieram się do Armenii. Sporą popularnością cieszą się wycieczki łączące Gruzję z Armenią. Naprawdę ładny, turystyczny rynek nam się otworzył.

  

Kościoły nad jeziorem Sevan

 

Armenię lubię. Kraj malowniczy, góry wysokie i piękne (90 proc. powierzchni to tereny leżące na wysokości powyżej 1000 m n.p.m.). No i te zabytki pierwszego chrześcijańskiego kraju świata (już od 301 r.!). Kościoły, klasztory… Oryginalna miejscowa architektura (kopuła oparta na kwadracie, a kwadrat wpisany w krzyż). Są miejsca, gdzie wiekowe, kute w kamieniu chaczkary oglądać można dziesiątkami. W sumie, zachowały się ich tysiące, a nie ma dwóch jednakowych!

  

Kute w kamieniu chaczkary

 

Mili, gościnni ludzie. Całkiem przyjemna kuchnia i oczywiście rewelacyjny, znany od dziesięcioleci koniak Ararat. Dobra, wyjątkowa muzyka (kto nie zna Tańca z szablami Chaczaturiana). Ormiańska muzyka to temat na oddzielny artykuł. Bo z jednej strony nadal wykonuje się tu napisane w V-VII wieku szarakany (hymny religijne), a z drugiej, pochodzący stąd muzycy tworzą znaną na całym świecie metalową grupę System of a Down.

 

Co dziś w Polsce wiemy o Armenii? Niektórzy pamiętają dowcipy z cyklu Radio Erewań. Dzięki temu, może gdzieś w głowie nosimy obraz miasta mało atrakcyjnego, coś na kształt komunistycznego potworka. A tymczasem… No właśnie, Erywań (ta pisownia dziś obowiązuje), to stolica, która może konkurować z Warszawą. Miasto nowoczesne, ładne, zadbane i bogate. Pomyślane z rozmachem i śmiało idące do przodu. Nie wierzycie? Trzeba pojechać.

 

Lubię przyjeżdżać tu z Gruzji. Po przekroczeniu granicy, od razu widać różnicę. Obserwowanie takich niuansów dodaje podróżom smaku. To nie pusty stereotyp. Gruzin jest jak polski szlachcic, do dziś mówi się, że co drugi obywatel tego kraju to książę. Panuje dumne „zastaw się a postaw się”. Dobra zabawa, wino, trwające godzinami uczty i dystans do skomercjalizowanego świata. Hasło „klient nasz pan” w Gruzji nie ma racji bytu. Co innego w Armenii. Tu widać gospodarność i olbrzymi wysiłek by nawet w najtrudniejszej sytuacji, wyjść na swoje. To kraj, w którym chleb trzeba wyrywać skałom. I im się to udaje. Jednym z elementów flagi jest barwa pomarańczowa. Symbolizuje przedsiębiorczość Ormian.

 

A do tego ta trudna historia. Tureckie pogromy z okresu I wojny światowej kosztowały życie około 1,5 mln ludzi (dziś Armenia to 3 mln obywateli). Ormianie trochę przypominają Żydów. Tak też byli postrzegani przez Polaków, którzy przez dwa ostatnie stulecia masowo trafiali na Kaukaz. W polskich pamiętnikach z XIX wieku czytamy o „kaukaskich Żydach”.

 

Chyba każdy, kto pisze o Armenii, prędzej czy później musi poruszyć temat popularnych reprezentantów narodu. Ormianie są znani z tego, że chętnie wymieniają całą listę słynnych ziomków. Kogo tam nie ma? Jest Słowacki i Herbert. Penderecki, Makłowicz, Kawalerowicz i Anna Dymna. I jeszcze wielu innych. O księdzu Isakowiczu-Zaleskim wszyscy pamiętamy, ale o Ignacym Łukaszewiczu, wynalazcy lampy naftowej, już niekoniecznie.

 

A na Zachodzie? Wielu luminarzy kultury, sztuki, biznesu… Zazwyczaj jako pierwsi wymieniani są Charles Aznavour (właściwie Aznavurian), Cher (Cherylin Sarkisian) i Andree Agassi. Mieszkający poza granicami kraju Ormianie uważani są za jedną z najbardziej wpływowych diaspor.

 

A niedzielne wybory? Na szczęście przebiegły spokojnie. Armenia stara się wypełnić europejskie kryteria demokracji. Miejmy nadzieje, że nie będzie protestów i zamieszek. Szkoda by było. Taki piękny kraj!

 Wycieczka do Gruzji i Armenii. 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

Więcej o turystycznych atrakcjach Armenii: armenia.blog.pl

Popularna Gruzja

W turystyce rok 2012, w dużym stopniu, należy do Gruzji. W ślad za nią idzie Armenia. Już w tej chwili zarezerwowanych mam wiele terminów. Kolejne firmy i grupy turystów zwracają się o pomoc w organizacji wycieczek na Południowy Kaukaz. Jest tego tak dużo, że z braku czasu zawiesiłem wyjazdy do innych krajów.

 

Ktoś, kto się temu przypatruje z boku, może być zaskoczony. Skąd tak szybko rosnąca popularność Gruzji?

 

 

Po pierwsze, to kierunek nowy. Z racji na polityczne wydarzenia ostatnich dwudziestu lat, obszar ten wypadł z turystycznego ruchu. Jeździło się tam za czasów ZSRR, a później długo nie. Dziś w Polsce, mamy tysiące uwielbiających podróże klientów, którzy potrzebują nowych kierunków. Ze mną do Gruzji często wybierają się osoby, które były już niemal wszędzie. Od Wysp Wielkanocnych i Australii po Japonię. A w Gruzji jeszcze nie. I to jest olbrzymia szansa tego kraju!

 

Po drugie, to bardzo atrakcyjna destynacja. Mało jest państw, które na tak niewielkim obszarze, są w stanie zaoferować tak wiele. Jeśli miałbym z czymś porównać Gruzję, to chyba z Nepalem. Oba kraje mają wspaniałe góry; lokalną, oryginalną kulturę; niepowtarzalną architekturę; specyficzną religię i wyśmienitą kuchnię. Wszystkiego dopełniają mili, gościnni ludzie.

 

Jest to idealny cel wycieczki objazdowej. Siedem dni na miejscu wystarczy żeby odwiedzić najważniejsze miejsca. Co warto zobaczyć? Wybierając program warto zwrócić uwagę na kilka elementów. Bardzo atrakcyjnym obszarem i niestety najbardziej oddalonym od stołecznego Tbilisi, jest Swanetia. Górzysty region słynący z pięknych widoków i twardych ludzi. Jego wizytówką są wsie najeżone kamiennymi wieżami. Dla prawdziwego podróżnika to punkt obowiązkowy. Ze względu na wyższe koszta, przez wiele biur podróży jest niestety pomijany. Na przeciwległym biegunie znajdują się miejscowości mało atrakcyjne, ale ich nazwy w Polsce są znane i dlatego trafiają do programów wycieczek. Klasycznym przykładem jest Borżomi. Miasto w ruinie; nic ciekawego. Jedzie się tam tylko po to by z kraników w parku napić się wody (kupić ją można w każdym sklepie). Na tej skali interesujący punkt stanowi Batumi. Dzięki „herbacianym polom” rozsławionym przez polską piosenkę ciągną tam kolejne wycieczki. Czy warto? Na jeden dzień tak. Głównie po to by zobaczyć muzeum archeologiczne i posłuchać o przebogatej i piekielnie interesującej historii Adżarii (od wyprawy starożytnych Argonautów, po wydarzenia ostatnich lat prowadzące do obalenia Asłana Abaszydze). Kamienista plaża jest już mniej atrakcyjna.

 

 

Wiele osób myślących o wyjeździe do Gruzji ma obawy o bezpieczeństwo. W powszechnej świadomości utrwalił się obraz groźnego Kaukazu i mocno niestabilnej sytuacji politycznej. Tymczasem Gruzja to kraj spokojny jak mało który. Całkowicie bezpieczny. To prawda, jeszcze nie tak dawno, państwo niemal nie istniało; nawet w stolicy nie było prądu i ogrzewania. Policja po bandycku ściągała haracze, a każdy kto wyjeżdżał z domu, do bagażnika wkładał kałasznikowa. Osiem lat temu wszystko się zmieniło. W demokratyczny sposób władzę przejął Saakaszwili i z dnia na dzień wprowadził amerykańskie wzorce. Komandosi wyeliminowali grasujących w górach bandytów, do służb mundurowych przyszli zupełnie nowi ludzie. Dziś każdy Gruzin powie, że policjant jest pierwszą osobą na pomoc której można liczyć i nie ma mowy żeby wziął jakąkolwiek łapówkę. Nikt też już nie odważy się złożyć takiej propozycji. Po Tbilisi chodziłem nocami, bywałem w różnych dzielnicach. Wrażenie pełnego spokoju.

 

 

O bezpieczeństwie decyduje też charakter miejscowych. Są przyjaźni i towarzyscy. Gościnność jest ważną gruzińską cechą.

 

To prawda, pije się tu sporo. Umiłowanie wina jest cechą narodową. Często sięga się też po czaczę, trunek mocny i szlachetny jak nasza śliwowica. Ale to wszystko dzieje się w olbrzymiej kulturze. Bez gorszących ekscesów. Zresztą, niemal nie sposób ujrzeć tu pijanego! Alkohol spożywa się przy suto zastawionym stole. Nie pije się szybko i byle jak! Kolacja trwa wiele godzin, towarzyszą jej długie toasty, rozmowy i przepiękne śpiewy. Obserwowałem to wielokrotnie i nigdy nie widziałem zachowań za które biesiadnicy mieliby powody do wstydu. Gorzej bywa z turystami. Zobacz artykuł: „Gruzja – ojczyzna wina”

 

Jest też jeszcze jedna ważna rzecz. Bardzo lubią Polaków! Tak było zawsze. Nasi oficerowie, którzy trafiali na Kaukaz w XIX wieku (jeńcy z powstań lub żołnierze w służbie carskiej) opisywali Gruzinów jako ludzi, co do mentalności, bardzo nam podobnych. Polubili się od razu! Dziś, duży wpływ wywarło zachowanie prezydenta Kaczyńskiego, który swoją wyprawą na Kaukaz pomógł Gruzji w najtrudniejszym dla niej momencie. W Tbilisi, jego imieniem nazwano ulicę prowadzącą z lotniska (przedłużenie alei Busha!). Wszyscy mają w pamięci wydarzenia z gorącego lata 2008 roku. Efekt jest taki, że na hasło Polska otwierają się drzwi i serca miejscowych.

 

 

Ileż to razy znajdowałem się w takiej sytuacji. Wchodzę z grupą do restauracji na kolację. Pełna sala. Widzą, że pojawili się obcokrajowcy, obserwują. Po chwili ktoś ze stolika obok kiwa. Podchodzę. Pytają skąd jesteśmy. Mówię, że z Polski. No i się zaczyna! Najpierw przemowa o tym, że jesteśmy przyjaciółmi. Później leją szklankę wina i z nieukrywanym zaciekawieniem patrzą czy potrafię wypić. Wino jest przednie, stół zastawiony, ludzie mili. Gdybym nie musiał zająć się turystami, zostałbym z nimi pewnie do białego rana.

 

Mało jest miejsc na świecie, gdzie Polska coś znaczy, a Polacy są powszechnie lubiani. Warto to docenić. Więcej o Gruzji

Zobacz blog: turystyka w Gruzji

Aleja Stalina

Media obiegła informacja, że zmarła córka Stalina. Swietłana od lat mieszkała w USA, uciekła tam jeszcze w latach 60. XX wieku. Wydarzenie to było jednym z większych propagandowych sukcesów Ameryki. (Zobacz blog w całości poświęcony Gruzji.)

Kojarzę tę panią z Muzeum Stalina w Gori. Zawsze kiedy je zwiedzamy, pracujące tam przewodniczki wspominają o rodzinie upadłego ojca narodu. Najwięcej o synu, Jakowie, który był oficerem w stopniu porucznika, został wzięty do niemieckiej niewoli  i tam zginął. Stalin nie chciał wymienić go na feldmarszałka Paulusa. W opowieść snutą w Gori wplątywany jest też polski oficer, towarzysz jenieckiej niedoli, który miał później zaświadczać o godnym postępowaniu Jakowa i o tym, że syn nie żywił pretensji do ojca.

Pamiątki z przedstawieniem Stalina to popularny widok w Gruzji

Ale opowiadano też trochę o Swietłanie. O tym, że nadal żyje, że mieszka w USA, że wyszła tam za mąż, że pisze książki. Zresztą, zdjęcie publikowane teraz przez media, eksponowane jest właśnie w muzeum w Gori. Tu zostało ucięte, w oryginale, z lewej strony fotografii ukazana jest pozostała część rodziny.  Zobacz >>>

Gruzińskie Muzeum Stalina to bardzo ciekawe miejsce. Z kilku powodów. W prozachodniej i antyrosyjskiej Gruzji, Stalin niedawno jeszcze miał status bohatera. Jego olbrzymi pomnik stojący w centrum miasta,  zdjęty został dopiero w zeszłym roku, pod osłoną nocy i kordonów policji. Obawiano się że lokalna społeczność może zablokować akcję. Postument zniknął i nie wiadomo, gdzie jest. Władze mówią, że na terenie jednej z jednostek wojskowych.  Powód formalny:  strach żeby nie trafił na skup złomu. Podobnie stało się z grobem matki Stalina. Znajdował się w najlepszym miejscu cmentarza dostojników w Tbilisi. Dziś już go tam nie ma. Podobno został przeniesiony do Gori. Próbowałem dopytać gdzie, nikt nie wiedział.

Sam fakt istnienia Muzeum Stalina był wielokrotnie oprotestowany. Nawet w Polsce, pewne środowiska zbierały podpisy i składały petycje w gruzińskiej ambasadzie w Warszawie. Władze w Tbilisi obiecały coś z tym zrobić. I zrobiły. Zlikwidowały muzeum, ale, na szczęście tylko formalnie, na piśmie. W dokumentach zniknęło samodzielne Muzeum Stalina w Gori, a pojawił się oddział jednej ze stołecznych placówek. Zmieniła się nazwa i status, ale nie ekspozycja. Dodano tylko małą salkę poświęcono sowieckim zbrodniom.

Artykuł o muzeum Stalin już nie straszy

Pozostałe posty na podobny temat: Gruzja.

 

Gruzińska Droga Wojenna

Jak powszechnie wiadomo, Gruzja jest bardzo malowniczym krajem. A jednym z najładniejszych szlaków jest Droga Wojenna. Może nazwa nieszczególna, brzmi groźnie i straszy, ale na szczęście, od dawna, z wojną nie ma nic wspólnego. Jest cicho i spokojnie. Nawet latem 2008 r. nie było tu walk. Prezentuje się pięknie. Jeśli ktoś chciałby w ciągu jednego dnia, zobaczyć to, co najładniejsze, to, co można uznać za kwintesencję kraju, to powinien przejechać tą trasą. (Zobacz blog w całości poświęcony Gruzji).

Czternastowieczna cerkiew Cminda Sameba – jedna z największych atrakcji Gruzińskiej Drogi Wojennej. Zabytek położony jest na wysokości 2170 m n.p.m, u stóp góry Kazbek.


Rozpoczyna się w Tbilisi. Wiedzie na północ, do rosyjskiego Władykaukazu. Ma długość 208 km. Przecina góry, wykorzystywana była więc przez tysiąclecia; wędrowali tędy m.in. Scytowie, Hetyci i Mongołowie. W XIX wieku zmodernizowali ją Rosjanie. Po to, by łatwo i sprawnie przerzucać kolejne armie. Co ciekawe, było tam wtedy wielu Polaków. W krwawych i niesamowicie okrutnych wojnach bili się po dwóch stronach frontu. Wcielani do armii rosyjskiej zostawali w niej lub uciekali i dołączali do powstańczych oddziałów. Tworzyli, np. doborową formację kawalerzystów Szamila, bojownika o wolność Czeczenii i Dagestanu. Wielką rolę odegrali polscy inżynierowie. Do tego stopnia, że na Kaukazie jasnym było, iż specjalistami od budowy dróg, twierdz, mostów i fabryk, są właśnie Polacy. Jedni budowali, inni burzyli – znani artylerzyści to też nasi rodacy…

 

Władykaukaz założyli Rosjanie w drugiej połowie XVIII wieku. Miał być ich głównym ośrodkiem w tym regionie. Z tego miejsca mieli kontrolować wszystko dookoła  (stąd nazwa miasta). Kawałek dalej na północ jest znany nam wszystkim Biesłan (właśnie mija rocznica tragicznych wydarzeń w tamtejszej szkole), a trochę na wschód, Grozny.

Góra Kazbeg (5047 m n.p.m.). Zdjęcie zrobiono w październiku z okolic cerkwii Cminda (Tsminda) Sameba

Góra Kazbek (5047 m n.p.m.). Zdjęcie zrobiono w październiku z okolic cerkwi Cminda (Tsminda) Sameba.

 

W 1942 r. armia niemiecka zatrzymana został dopiero na przedmieściach Władykaukazu. Była o krok od ogromnych złóż ropy. To najdalej wysunięte na wschód miejsce, gdzie dotarły ich wojska. Później zaczęły się klęski i odwrót. Pojawili się niemieccy jeńcy. W nieludzkich warunkach rozbudowywali Drogę Wojenną. Głód, choroby i ciężki, górski klimat sprawiły, że wielu z nich zmarło. Są tu ich cmentarze.

 

Dziś, droga ta mogłaby spełniać rolę ważnego szlaku handlowego. Pewnie by tak było, gdyby nie spór rosyjsko-gruziński. W 2006 r. wymiana handlowa ustała. Rosja, jednostronnie, pod pretekstem rozbudowy przejścia, wstrzymała ruch. Chodziło o osłabienie Gruzji i rządzącego nią Saakaszwilego. Teraz, sąsiednia Armenia stara się o zezwolenie Tbilisi na tranzytowy przewóz swoich towarów. Zobaczymy, może wkrótce coś się zmieni.

Widok z okolic Przełęczy Krzyżowej.

Na razie, główne znaczenie tej drogi, opiera się na turystyce. Jest nie tylko malownicza, ale i bogata w znamienite zabytki. Monastyr Dżwari, wybudowany na przełomie VI i VII wieku, pochodząca z XI w. katedra w Mcchecie, twierdza Ananuri (XVI/XVII wiek) i wreszcie, leżący u stóp góry Kazbek (5047 m.n.p.m), piękny kościół św. Trójcy. A w międzyczasie Przełęcz Krzyżowa (2379 m n.p.m.) i kurort narciarski Gudauri. Jest tu kilka przyzwoitych hoteli. Ładne pokoje, sauna, dobra kuchnia, wyciągi i stoki narciarskie tuż za oknem. Może kiedyś w Polsce zrobią się modne ferie na Kaukazie. Chce ktoś coś oryginalnego? Zamiast we włoskie Dolomity, to na narty do Gruzji.

Ananuri.

 

PS. Jaki jest najwyższy szczyt Europy? W Polsce dzieci wiedzą, że Mont Blanc (4811 m). Ale sprawa jest dyskusyjna. Jeśli granica Europy przebiega przez Kaukaz, to wyższy jest nie tylko Elbrus (5642), ale i Kazbek. Zobacz też: Gdzie leży Gruzja?

Moje wycieczki do Gruzji.

Gra z Gruzją

Piłka nożna. Mecz Polska-Gruzja. Ciekawie wybrana data: 10 sierpnia. To dwa dni po rocznicy wybuchu wojny rosyjsko-gruzińskiej.

 

Trzy lata temu, w szczycie sezonu ogórkowego, wiadomość o walkach na Kaukazie zelektryzowała cały świat. Było to pierwsza od czasów zakończenia zimnej wojny, konfrontacja Moskwy z Zachodem! Rząd w Tbilisi wystąpił wtedy jako reprezentant naszej części świata. Jak twierdzą specjaliści (i tu się chyba nie mylą) bezpośrednią przyczyną wojny były deklaracja NATO o planach przyłączenia Gruzji do Paktu Północnoatlantyckiego. Rosja poczuła się zagrożona i upokorzona. Putin wykorzystał separatystyczne, będące w konflikcie z Tbilisi, republiki Osetii i Południowej Abchazji, by rozpocząć konflikt.

 

Dżwari. Wzgórze nad Mcchetą, dawną stolicą Gruzji

 

Cele były dwa. Po pierwsze, pokazać światu, że Gruzja jest krajem niestabilnym i nieobliczalnym, i że nie warto zapraszać jej ani do NATO, ani do Unii Europejskiej. Po drugie, w pokonanej i upokorzonej Gruzji, doprowadzić do upadku Saakaszwilego. Rzeczą powszechnie wiadomą jest jak bardzo Putin nie lubił prezydenta Gruzji. Rządy młodego, proamerykańskiego polityka, odsuwały kraj od Rosji, a kierowały w stronę Zachodu. Chodziło o wszystko. O ropę i gaz z Azerbejdżanu, która mogła popłynąć w stronę Europy. O niebezpieczny przykład, i to nie tylko na Kaukazie. Saakaszwili rządził mądrze, w ekspresowym tempie zmieniał kraj. Zlikwidował korupcję (w jakim innym postradzieckim kraju to się udało?), rozpoczął bardzo szybki wzrost gospodarczy. Nie bał się śmiałych posunięć, np. zwolnienia oficerów policji i zastąpienia ich zupełnie nowymi ludźmi – w efekcie tego, dziś drogówka w Gruzji nie bierze łapówek! Wybudował dobre drogi – jeździłem po nich miesiąc temu, robią wrażenie. Po latach destabilizacji i politycznej zawieruchy; wojen domowych i braku państwa (bandytyzm, rządy lokalnych watażków, brak prądu, wody i ogrzewania), kraj stanął na nogi. Można było normalnie i bezpiecznie żyć.

 

Z punktu widzenia Rosji, nie był to dobry przykład. Mógł zachęcić inne kraje do pójścia tą drogą.

 

  

Tbilisi, pałac prezydencki

Dzieje Gruzji przypominają naszą historię. Miejscami są zadziwiająco podobne. Oba kraje straciły niepodległość i wpadły w zależność od Moskwy w tym samym okresie, w końcówce XVIII wieku. Ostatni król Gruzji, podobnie jak nasz Staś, próbował romansów i inteligentnej gry z Kremlem. Przegrał tak samo, jak Poniatowski. Do niepodległości oba państwa wróciły na kanwie tych samych wydarzeń – po wojnie światowej i rosyjskiej rewolucji. I tu, znowu podobieństwo, niemal w tym sam momencie musiały o nią walczyć. Polska obroniła się w 1920, Gruzja, w 1921, niestety nie. Do upadku ZSRR pozostała jego częścią.

 

Kiedy przyjeżdżam do Gruzji, spotykam ludzi bardzo przyjaznych i gościnnych. Informacja, że jestem z Polski, otwiera drzwi i serca wielu osób. Z ogromnym szacunkiem odnoszą się do Lecha Kaczyńskiego. Pamiętają, że latem 2008 r., stanął po ich stronie. To był ważny gest. Być może zaważył o losie Gruzji. Warto o tym pamiętać.

Tu znajduje się dużo informacji o Gruzji.

Stalin już nie straszy

Bardzo chciałem pojechać do Gori. Celem było Muzeum Stalina.

 

W cenie biletu jest przewodnik. W innych muzeach niekoniecznie korzystam z ich usług, ale tu zrobiłem wyjątek. Ciekaw byłem czy tutejsi oprowadzacze nadal z sympatią odnoszą się do Stalina. (W literaturze przedmiotu znalazłem kilka relacji zaskoczonych tym zjawiskiem dziennikarzy i podróżników). Do wyboru miałem dwa języki, angielski lub rosyjski. Mój rosyjski, choć słabszy, w tym miejscu wydawał się bardziej odpowiedni. Dziwnie bym się czuł, gdyby ktoś w języku Szekspira opowiadał mi o wielkim przywódcy radzieckiego naroda.

 

Zobacz też inne  artykuły o Gruzji.

Muzeum nie porywa, ani wystrojem, ani klasą eksponatów. W ciemnych salach pokazywane są głównie fotografie i reprodukcje. Miejscami przypomina bardziej gazetkę szkolną niż nowoczesną placówkę. Ale atrakcją jest coś zupełnie innego. Chodzi o to, że muzeum samo w sobie jest zabytkiem! Cennym świadectwem dziwnych kolei myśli ludzkiej. Patrzcie dzieci, tak kiedyś wyglądały muzea – za kilka lat powie pani nauczycielka w czasie szkolnej wycieczki. Doda jeszcze, że rzeczywiście, niektórzy wierzyli w to, co tu pokazywano.

 

Biurko Stalina z Kremla – ekspozycja w muzeum w Gori

Obiekt został otwarty w 1937 r. W ogrodzie, obok głównego gmachu, znajduje się domek szewca Wissariona Dżugaszwilego, w którym późniejszy ojciec narodu, miał przyjść na świat (wygląda na rekonstrukcję).  Nad małym budyneczkiem wzniesiono wsparty na kolumnach dach. Przypomina antyczną świątynię. Tyle, że jedynym elementem dekoracyjnym jest pięcioramienna gwiazda. Zwiedzić można też pancerny wagon, którym podróżował Stalin, m.in. na konferencję w Jałcie.

 

Miła pani przewodnik (uroczy uśmiech) mówi, że władze myślały o przekształceniu tego obiektu w muzeum rosyjskiej okupacji. Na szczęście udało się obronić Stalina. Metodą kompromisu, dodano tylko,  w małej i zagrzybionej komórce, salę pamięci ofiar komunizmu. Przewodnik stwierdza, że każda epoka ma swoje dobre i złe strony oraz, że teraz też ludzie siedzą w więzieniach za politykę. Na zakończenie pokazuje mi fragmenty bomb kasetonowych, które Rosjanie zrzucali na Gori latem 2008 roku i fotografię leżącej na ulicy kobiety (zginęła w wyniku tego ostrzału).

Jeden z prezentów eksponowany w muzeum

 

Chyba wiem, co łączy muzea poświęcone „wielkim, jedynym i niepowtarzalnym”. To ekspozycje prezentów przywożonych z całego świata. Pani przewodnik podkreślała, że Stalin niczego sobie nie zostawiał, wszystkie podarunki przekazywał muzeom. W jednej z gablot jest coś z Polski. Robię zdjęcie. Ciekawe czy żyją jeszcze osoby, które przygotowały ten podarek.

 

Gori, dom Stalina

Rodzinny dom Stalina

 

Gori jest rodzinnym miastem Stalina. Mieszkańcy byli z tego bardzo dumni i uważali go za największego z rodaków, za kogoś, kto rozsławił ich ojczyznę. Budowali na tym szczególne poczucie wartości. Dlatego, kiedy dwukrotnie władze próbowały rozprawić się z jego kultem, Gruzini protestowali. W 1956 r. i w 1988, mieszkańcy Gori wylegli na ulice żeby nie dopuścić do usunięcia stojącego w centrum miasta pomnika. Do zeszłego roku wprawiał w zdumienie przyjezdnych. Przed przypominającym pałac budynkiem magistratu, straszył wielki posąg Stalina. Jakby do tej pory nic się nie zmieniło. Jakby Gruzja była ostatnim na świecie obszarem stalinizmu. Rząd z Tbilisi miał świadomość dziwnej sytuacji. Państwo wybrało prozachodni kierunek, było w ostrym konflikcie z Rosją, ale nie potrafiło poradzić sobie z jednym, szczególnym pomnikiem. Dopiero w zeszłym roku, w czerwcu 2010 r., bez wcześniejszych zapowiedzi i pod osłoną nocy, zdjęto z cokołu wielki postument słynnego Gruzina. (Zobacz blog z informacjami o Gruzji).

Wino marki „Stalin”

Dzięki temu Stalin już nie straszy. Raczej wzbudza lekki uśmiech, a u niektórych może nawet i sympatię dla bezbronnej, szczerej i naiwnej wiary. Oczywiście, odpowiednio potraktowany, może stanowić jeden z turystycznych atutów Gruzji. Dobrze, że muzeum w Gori się ostało. Z przyjemnością je odwiedziłem.

 

Na zdjęciu u góry znajdują się ceramiczne figurki Stalina, do kupienia na straganie z pamiątkami. To dość popularny widok.

Wycieczka do Gruzji

Gruzja

Zadziwiające jak bardzo wyobrażenia rozmijają się z rzeczywistością.

Przed wyjazdem do Gruzji wiele osób pytało mnie o to, czy nie boję się tam jechać (Co, dokąd?! A jest tam bezpiecznie?). W powszechnym odbiorze Tbilisi nie różni się chyba od Groznego. Kaukaz to Kaukaz. I tyle. Kiedyś była wojna, a teraz pewnie jest niewiele lepiej.

Tbilisi

Zanim pojechałem, trochę poczytałem. Niby wiedziałem, że nie ma się czego bać, że dzisiejsza Gruzja to zupełnie inny kraj niż jeszcze 10 lat temu. Że panuje tam porządek, a ludzie są bardzo życzliwi. Że policja służy pomocą i w żadnym wypadku nie bierze łapówek. Ale jednak lekka obawa była. Kilka dni zajęło mi zanim przyzwyczaiłem się do myśli, że rzeczywiście jest tu bezpiecznie. Nie trzeba się bać o aparat, plecak czy rzeczy zostawione w hotelowym pokoju. Na ulicach Tbilisi czuję się komfortowo, również w nocy. Gruzja to kraj bezpieczny jak mało który!

Może być przykładem dla wszystkich postradzieckich republik. Udało się tu coś, czego nie potrafią zrobić rządy innych państw, nie tylko na Kaukazie, ale też i w europejskiej części byłego imperium (na Ukrainie czy Litwie – drogówka polująca na łapówki). – Zobacz blog poświęcony turystyce w Gruzji.

Rozmawiałem z wieloma osobami. Niemal wszyscy chwalą Saakaszwilego. Misza maładiec, to brzmi jak refren wielu wypowiedzi. Zatrzymuję się na poboczu trasy prowadzącej do Tbilisi. Co kilkadziesiąt metrów stoją samochody po brzegi załadowane arbuzami. Zagaduję sprzedawców. Nie ma żadnej bariery, rozmawiają chętnie, są sympatyczni, żartujemy, śmiejemy się. Pytam, jak się teraz w Gruzji żyje. Charaszo, oczeń charaszo – bez zastanowienia odpowiada jeden z nich. Dopytuję o Miszę. Jeden przez drugiego mówią, że prezydent jest w porządku, dba o kraj, w ciągu kilku lat wiele zmienił na lepsze. Wy też mieliście dobrego prezydenta – dodaje. Nasz przyjaciel. Tylko Rosja nie chce żebyśmy się przyjaźnili.

Pomnik Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi

 

O Rosję pytam często. Co ciekawe, mimo, że od wojny minęły ledwie 3 lata, wśród Gruzinów nie dostrzegam nienawiści. Czasy kiedy za odezwanie się po rosyjsku można było dostać po twarzy już minęły. Interesuje mnie czy Rosjanie znowu przyjeżdżają tu na wakacje. Słabo – mówi mój kierowca. Chyba się boją. Ale nie mają czego. My im tu krzywdy nie zrobimy. Dla nas gościnność to podstawa. Obawiają się bo u nich taka propaganda.

Gruzja wybrała zdecydowanie prozachodni kierunek. Ładna, szeroka aleja prowadząca z lotniska do Tbilisi została nazwana imieniem Georga W. Busha. Amerykanie wyszkolili tutejszą armię (z sukcesami, komandosi szybko zlikwidowali mocno zakorzeniony, tradycyjny bandytyzm w Swanetii). Rząd w zarządzaniu krajem wprowadził amerykańskie wzorce, w ciągu kilku lat, z państwa słynącego z korupcji zrobiono jeden z najmniej skorumpowanych krajów w Europie (tak, tak, Saakaszwili z pełną powagą mówi o Gruzji jak o części Europy!). Zobacz też: Gruzja – Europa czy Azja?

Autor ze smakiem zajadający chinkali

 

Dziwna ta Gruzja. Może nas mocno zaskoczyć. Gościnna, przyjemna, atrakcyjna, niemal sielankowa. Piękne góry (cudne widoki, przez kilka dni zrobiłem niemal 900 zdjęć), przyjaźni ludzie, doskonała kuchnia i naprawdę dobre wino. Parę razy zaproszono mnie do restauracji, a to na obiad, a to na kolację. Stół po brzegi zastawiony jedzeniem, wiele atrakcyjnie wyglądających potraw. Nie ma szans zjeść nawet połowy, a oni jeszcze dopytują czy na pewno wystarczy! Zobacz też: Supra – zabawa w gruzińskim stylu.

 

Czy są jakieś minusy? Gruzja nie jest tania. Nocleg ze śniadaniem w 3* hotelu (słabszym niż u nas) to równowartość 250 zł. Baza hotelowa jest jeszcze uboga, ale poprawia się z każdym rokiem. Powstają nowe obiekty, będzie większa konkurencja, będzie taniej. Wynajęcie samochodu z napędem na 4 koła (niezbędny w górach) z kierowcą, to minimum 200 zł za dzień (0,5 zł za 1 km) plus paliwo, które kosztuje mniej więcej tyle co w Polsce. Zakupy w sklepie spożywczym? Mały chleb 2 zł, woda mineralna 1,5 litra 2 zł, najtańsze lokalne piwo (dobre!) 3,5 zł. Więcej informacji o Gruzji

Moje wycieczki do Gruzji.

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén