Właściwie post ten mógłby nosić tytuł: Malaria, czyli jak się robi biznes na wystraszonych turystach.

 

Przeczytałem na portalu Polskiego Radia artykuł: „Eksperci: malaria to realne zagrożenie dla turystów”. Gdybym nie wiedział czego mogę się spodziewać, na pewno moje zdumienie rosłoby z każdym kolejnym przeczytanym akapitem.

 

Sam tytuł jest już pewnym nadużyciem. Malaria niestety nadal jest realnym niebezpieczeństwem, ale akurat najmniejszym dla turystów. Dla podróżników zapuszczających się w mało uczęszczane rejony, tak. Dla masowego turysty – nie!

 

Umieszczenie na liście krajów, gdzie można zarazić się malarią Egiptu i Turcji, to mocna przesada! Czemu służy? Łatwo się domyślić. Proszę pójść do pierwszej lepszej apteki i spytać ile kosztuje profilaktyka antymalaryczna. Właściwie ma na nią monopol jeden potężny koncern farmaceutyczny. Jest producentem leku nowej generacji, który nie powoduje widocznych skutków ubocznych, takich jak złe samopoczucie, zawroty głowy, halucynacje, itd. (starsze farmaceutyki u wielu osób wywoływały takie odczucia). Można go zażywać pijąc alkohol (co jest istotne, ponieważ w trakcie podróży egzotycznych alkohol często spełnia rolę środka zabezpieczającego przed perturbacjami żołądkowymi).

Południowa Etiopia, plemię Mursi

 

Opakowanie z dawką na 12 dni kosztuje około 160 zł. A profilaktykę trzeba rozpocząć kilka dni przed wyjazdem i zakończyć kilka dni po powrocie (jadę na 22 dni, muszę kupić 3 opakowania). Co istotne, środek ten nie daje wcale gwarancji. W przypadku zainfekowania malarią złagodzi przebieg choroby.

 

Trzeba być rozsądnym. Bez profilaktyki na pewno nie wybrałbym się w porze deszczowej do południowej Etiopii. Wtedy tam niebezpieczeństwo malarii jest bardzo realne. Miejscowi nadal masowo na nią zapadają. Widziałem statystyki w wiejskich ośrodkach zdrowia. Ale już ta sama południowa Etiopia w porze suchej jest dużo bardziej bezpieczna. Komarów prawie nie ma. Żeby ich zupełnie uniknąć wystarczy moskitiera nad łóżkiem i dobry preparat odstraszający (polecam Muggę, żaden komar tego nie wytrzyma!).

 

Poludniowa Etiopia, mały wiejski ośrodek zdrowia, na ścianie przyklejone roczne stystyki. Malaria zajmuje drugie miejsce pod względem zachorowań (167 przypadków).

 

Ekspert (dr medycyny) rzuca hasło: „Indie”. Ale to cały subkontynent, wielkości Europy! Na północy kraju byłem wielokrotnie, o malarii nie słyszałem. Być może w niedostępnych, typowo wiejskich regionach tego olbrzymiego państwa, gdzieś w dżungli, malaria występuje. Ale na pewno nie na powszechnie wybieranych przez turystów trasach. Od dziesięcioleci nie ma jej już nawet na nizinnym i podmokłym pograniczu indyjsko-nepalskim.

 

Niemal całe Indie jako strefę wysokiego zagrożenia malarią definiuje też strona internetowa malaria.com.pl, stronę prowadzi wspominany wyżej koncern farmaceutyczny. (Co ciekawe, zalicza subkontynent indyjski do Bliskiego Wschodu). Wysokie ryzyko ma być też np. w Iranie i Syrii.

 

Wydawca tego serwisu grzmi na alarm, że znaczący odsetek spośród 250 tys. Polaków wyjeżdżających każdego roku „do stref występowania malarii” nie przyjmuje właściwej profilaktyki farmaceutycznej. Winą za to obarcza m.in. biura podróży, które jakoby nie informują o zagrożeniach.

 

Daleki jest od lekceważenia niebezpieczeństw. Wręcz odwrotnie, uważam, że szczególnie początkującym i niedoświadczonym adeptom egzotycznych podróży,  często wydaje się, iż wyprawa w głąb Afryki to, to samo, co wycieczka do Paryża. Wiele osób nie bierze pod uwagę możliwych zagrożeń, w tym związanych z chorobami tropikalnymi. Dalekie wyprawy nigdy nie są do końca bezpieczne. Ale świadomość ryzyka i dążenie do jego minimalizowania, to zupełnie coś innego niż nakręcanie spirali strachu.

 

Świat dużo bardziej potrzebuje bardzo tanich lekarstw i szczepionek od malarii, których odbiorcami byłyby ubogie społeczeństwa z terenów, gdzie choroba ta endemicznie występuje, niż drogich medykamentów, na wszelki wypadek aplikowanych bogatym obywatelom Zachodu.

 

Co roku na malarię umiera ok. 1,5 mln ludzi, głównie afrykańskich dzieci. Niektóre szacunki mówią nawet o 3 mln. Ile w naszym kraju? Brak danych, w wypowiedziach specjalistów pojawia się sformułowanie, że „każdego roku ktoś w Polsce umiera na malarię”. Choruje 30-50 osób rocznie.