Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Romans wyjazdowy

W najnowszym tygodniku „Wprost” znajduję artykuł dotyczący romansów biurowych. Materiał robi furorę; słyszałem na ten temat pasjonującą dyskusję w radiowej „Trójce”. A jest o czym mówić. Nie ma nic dziwnego (i złego) w tym, że romansują ludzie stanu wolnego. Co innego osoby, które już komuś przyrzekły wierność. Jak twierdzi seksuolog prof. Zbigniew Lew-Starowicz romansuje połowa mężczyzn i prawie jedna trzecia kobiet w stałych związkach! I wcale nie chodzi tu o niewinne flirciki.

Słońce, ciepło, luźna atmosfera 😉


Wspomniany wyżej artykuł zainspirował mnie do napisania tekstu o miłostkach jakie przydarzają się na wycieczkach, wyjazdach firmowych i wszelkich tego typu imprezach. Po latach doświadczeń mogę pokusić się o stwierdzenie, że im mniej turystyczny jest wyjazd, tym większe prawdopodobieństwo przeżyć uczuciowo-erotycznych.

 

Na dalekich, egzotycznych wyprawach nie ma mowy o żadnych romansach. Przynajmniej ja nigdy się z tym nie spotkałem. Ludzie jadą na drugi koniec świata po to by jak najwięcej zobaczyć. To wprawieni turyści. Biorą długi urlop, płacą duże pieniądze i lecą by ciężko zasuwać. Pobudka skoro świt, całe dnie na nogach, dużo zwiedzania i mało spania. Nikt nie myśli o głupotach. Nie ma na to czasu i sił. Podejrzewam też, że większości wystarczy wrażeń zawartych w programie wycieczki. Bardzo lubię takie wyprawy i takich turystów. Są skoncentrowani na celu, niemal jak żołnierze. Nie wykręcą numerów takich jakie zdarzały mi się nieraz na krótszych i mniej egzotycznych wycieczkach.

 

Przez kilka lat pracowałem m.in. w Egipcie. Jako rezydent, pilot i przewodnik oprowadzający po tamtejszych fantastycznych zabytkach. Oj się działo! Ja, wtedy młody, zakochany człowiek, tęskniłem do kogoś, kogo zostawiłem w Polsce. Ani mi w głowie były flirty. No i to był problem! Nieraz aż głupio to wyglądało. Trzeba było uciekać, chować się  i unikać towarzystwa. Zresztą nie tylko ja miałem taki problem. Pracował ze mną Ahmed, młody przystojny Egipcjanin. Miły i uśmiechnięty miał spore powodzenie u turystek. Niestety dla nich, za wszelką cenę postanowił dochować wierności swojej narzeczonej. Nie było łatwo! Nieraz uciekając przed natarczywymi paniami chował się u mnie w pokoju. Raz nawet w szafie bo zawiedziona turystka tak długo dobijała się do moich drzwi, aż ją wpuściłem by sprawdziła czy nie ukrywam poszukiwanego. Ach te czasy. Parę razy dziennikarze próbowali naciągnąć mnie na rozmowę na temat seksturystyki. Odmawiałem ponieważ niezręcznie mi było o tym mówić. Po pierwsze tajemnica zawodowa i lojalność wobec klientów; po drugie trochę wstyd. Może kiedyś, jak nabiorę śmiałości…

 

W poruszanym dziś temacie ważne są również krótkie, na przykład weekendowe, wyjazdy. Szczególnie te firmowe, gdzie słowo „integracja” bywa rozumiane zbyt dosłownie. Na takich imprezach zazwyczaj mało myśli się o zwiedzaniu. Większą rolę odgrywa program wieczorny. A że czasu niewiele i spieszyć się trzeba, to niektórzy nie zasypują gruszek w popiele. Sądzę, że właśnie w ten sposób rozpoczyna się wiele romansów biurowych. Trochę na zasadzie: okazja czyni złodzieja. Jeśli mógłbym zasugerować coś małżonkom wyprawiającym swoją drugą połowę na taki firmowy weekend, to powiedziałbym jedno: Nie puszczajcie ich samych! No chyba, że macie bezgraniczne zaufanie. Jeśli nie, to jedźcie z nimi! To zresztą byłby chyba dobry obyczaj, żeby na takie imprezy wybierały się małżeństwa. W dużych firmach ludzie tak wiele czasu spędzają ze sobą, że czasem czymś dziwnym jest samo hasło „impreza integracyjna”. Przecież oni się już dobrze znają. Może lepiej żeby poznały się rodziny. Nie wiem czy w zarządzaniu przedsiębiorstwem byłoby to bardziej efektywne, ale z całą pewnością, byłoby bardziej eleganckie.

 

Seks zawsze szedł w parze z turystyką. Wystarczy popatrzeć gdzie było najwięcej domów publicznych. Tam, gdzie największy ruch. W miastach portowych, na tyłach armii, w centrach pielgrzymkowych i na szlakach pielgrzymich (tak, tak!) – w średniowieczu to one były odpowiednikiem turystyki. Tysiące prostytutek wędrowało z wyprawami krzyżowymi i zjeżdżało się na obrady soborów. Wystarczy, że człowiek wyjedzie z domu i już coś dziwnego zaczyna się dziać. Ciekawe skąd się to bierze? Zobacz też: Seks i turystyka.

 

Poprzednie

W Kairze

Następne

Łuk triumfalny

Komentarz: 1

  1. ~M_E_G

    Ciekawe, skąd to się bierze ? Toć to prosta konsekwencja naszej zwierzęcości. Tu nie ma się co dziwić. Tacy jesteśmy i już. Karmieni ideałami, gdy zostajemy skonfrontowani z rzeczywistością przeżywamy szok odkrywania samych siebie.

Dodaj komentarz

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén