Napisałem ten tekst dwa lata temu, w ramach przygotowywanej od dawna książki „O podróżowaniu”. Przypomniał mi się teraz. Z dwóch powodów. Po pierwsze, w obecnej sytuacji wymuszonej epidemią koronawirusa, wirtualne podróże mogłyby mocno zyskać na popularności. Gdyby ktoś miał zaawansowany produkt tego typu, mógłby śmiało liczyć przychody. Po drugie, bo zdałem sobie sprawę, jak bardzo nie przewidzieliśmy obecnej sytuacji. Wydawało się, że najważniejszym problemem turystyki będzie zbyt intensywny wzrost liczby podróżujących. Tymczasem mamy wyludnione hotele, zawieszone połączenia lotnicze, pozamykane granice…

Coraz bardziej aktualne staje się pytanie nie o to, co teraz, ale o stan turystyki za kilka miesięcy. Jaka będzie? Bo to, że się zmieni, jest już niemal pewne. Przyjdzie nam żyć w odmienionym świecie, w którym przeformułować się mogą nie tylko procedury, ale też i wartości. Jaką rangę będą miały podróże organizowane dla przyjemności?! Może trzeba będzie je ograniczyć ze względu na bezpieczeństwo, dla dobra ludzkości?

Dobrze jest przypomnieć, co myśleliśmy przed wybuchem niespodziewanego kryzysu, żeby zadać sobie sprawę z faktu, że to, co uważamy za oczywiste i naturalne, wcale takie być nie musi.

Oto tekst z 2018 roku:

Przyszłość

Udzielałem wywiadu dotyczącego turystyki. Na pytanie o rozwój w perspektywie piętnastu lat odpowiedziałem, że nie bardzo wiem, bo wszystko jest możliwe, że równie dobrze, co nad programami nowych wycieczek, mógłbym pracować nad udoskonaleniem gogli symulujących podróże. Istotnie, myślę, że rozwinie się przestrzeń doświadczeń alternatywnych. Co więcej, będziemy zwiedzać nie tylko miejsca rzeczywiście istniejące, ale również obszary zupełnie wirtualne. Szybko okaże się, że dobrze opłacany zespół młodych grafików komputerowych stworzy „zabytki” i atrakcje przewyższające splendorem Tadź Mahal i piramidy w Gizie. Bez tłoku, niedogodności i chorób żołądkowych. Łatwo i przyjemnie, a tak przecież lubimy.

Ale to tylko jeden z powodów. Są przecież i kolejne, w tym bardzo ważny, moim zdaniem – ograniczone możliwości rozwoju światowej turystyki. W 2018 roku, podobnie jak w latach poprzednich, turystyczne podróże odbywa ekonomiczna elita. To przedstawiciele tej grupy przemieszczają się samolotami, zamieszkują hotele i nawiedzają turystyczne hity od Luwru i Wenecji po tokijską Ginzę. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby do tej uprzywilejowanej grupy dołączyły większe rzesze mieszkańców globu? Jak zmieścić miliardy ludzi w najpopularniejszych muzeach i centrach turystycznych miast? Jak ułożyć ich na plażach pożądanych kurortów? Co z problemami komunikacyjnymi, ekologią, bezpieczeństwem i komfortem życia miejscowych?! Świat nie udźwignie obciążenia wynikającego z tak daleko idących zmian.

Jest jeszcze coś. W przypadku części podróżujących osób, wrażenia, jakie niesie tradycyjna turystyka przestają wystarczać. Przyzwyczajamy się i z czasem uodparniamy na bodźce. Trzeba czegoś więcej. Również dlatego, że świat zmalał, przestał szokować; już nie wprawia nas w osłupienie widok tego czy owego. Oswojeni jesteśmy z odmiennymi kulturami, dietami i strojami. Przydałyby się nowe obszary eksploatacji, nowe kontynenty, wcześniej jeszcze nie odkryte. A skoro ich nie ma, to trzeba je stworzyć, wykreować. Można wirtualnie. Byle sugestywnie, wtedy to zadziała. Zobacz też: Coraz mniejszy świat.

Dziś na Facebooku wyświetlił mi się krótki film promujący turystyczny produkt pod nazwą „Dinner in the Sky”. Plaża w Rumunii. W dole parasole i leżaki, linia wody, białe grzbiety fal. W górze, na wysokości kilkudziesięciu metrów fruwa stół otoczony fotelami. Na fotelach ludzie przypięci pasami bezpieczeństwa. Pośrodku dziewczyna gra na skrzypcach, a nieco dalej barman serwuje drinki. Wszystko to zawieszone na grubej linie umocowanej do potężnego dźwigu. Kamera pokazuje pełne radości twarze, ludzie robią selfie. Widać są duże emocje. To są wrażenia! Nie to co tam na dole. Tego właśnie dziś trzeba. Standardowa plaża, słońce i woda to mało. Na razie stół musi fruwać rzeczywiście, musi być lina i dźwig. Ale gdyby tak dało się to zasymulować i poddać wirtualnej kreacji?!

Wyraźną przesłankę, sugerującą to, co może czekać nas w przyszłości, obserwujemy już od dobrych kilku lat. Na wycieczkach szkolnych. Dzieci nie oglądają tego, co widać przez okna autokaru, tylko obserwują ekrany tabletów i smartfonów. W muzeach dostają słuchawki, w których słychać opowieść przewodnika. Ci zdolniejsi do tych słuchawek podpinają swoje urządzenia z muzyką. Udają uczestnictwo w wycieczce, w rzeczywistości pozostając w swoim świecie. Wyrosną z tego i przejdą na „prawdziwą turystykę”. Może. A może jednak nie?

Ciekawe, co będzie towarem bardziej luksusowym, wycieczka w tradycyjnym jej rozumieniu czy może ta wirtualna, stworzona w oparciu o najnowsze technologie i bogata w intensywne doznania. W którą stronę pójdziemy?

Zobacz też: Zakazana turystyka.