Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Autor: Krzysztof Matys (Strona 13 z 38)

Egipt po latach

Ci z Państwa, którzy śledzą mój blog od początku wiedzą, że turystyczną przygodę zaczynałem w Egipcie. Niemal dokładnie 15 lat temu poleciałem na stypendium do Kairu. Egipt był dla mnie pierwszą egzotyką, pierwszym ważnym odkryciem. I długo dzierżył tę pozycję. Jakoś nie mogłem się wyzwolić. Żartowałem, że znalazłem się w „egipskiej niewoli”. Porównywałem z nim każdy kolejny odwiedzony kraj. Żaden nie wytrzymywał konkurencji. Udało się to dopiero Indiom i Etiopii. Później palmę pierwszeństwa przejęła Gruzja.

Zobacz artykuł: Egipt po raz pierwszy.

Zaletą Egiptu są hotele z dobrą infrastrukturą basenową, aquaparki, zjeżdżalnie...

Zaletą Egiptu są hotele z dobrą infrastrukturą basenową, aquaparki, zjeżdżalnie…

Właśnie wróciłem z tygodniowego wypoczynku w Marsa el Alam. Wyjazd bez żadnych większych ambicji. Lato, słońce, plaża i basen. Lecąc tam zastanawiałem się jak będzie, jakie wrażenie zrobi kraj po tych wszystkich przejściach. Poza Egiptem jestem już od 8 lat. Przez ten czas byłem tylko raz, na tygodniowym wypoczynku w Sharm el Sheikh. Oderwałem się więc od tematu. Co prawda wydarzenia arabskiej wiosny na chwilę przyciągnęły moją uwagę w stronę Kairu (pisałem o tym na blogu, np. tu: Tahrirowa demokracja), ale był to tylko epizod. Przez kolejne lata Egipt zajmował mnie tylko o tyle, o ile zachodzące tam zmiany odbijały się na polskiej turystyce. Niekorzystnie oczywiście. Rewolucja i późniejsza polityczna destabilizacja wpłynęła na rażący spadek zainteresowania kierunkiem. Na polskim rynku nie ma kraju, którym można by zastąpić Egipt. To najtańsza całoroczna destynacja.  Zawierucha w Egipcie była jednym z głównych powodów kryzysu polskiej turystyki czarterowej, który kilka lat temu tak bardzo dał się nam we znaki.

Jaki dziś jest Egipt? Kiedyś miałem jasny obraz kraju. Powstał z doświadczeń wynikłych z mieszkania w Kairze, zajmowania się historią i zmaganiem ze współczesnością. Dołożyła się też praca rezydenta i pilota-przewodnika. Objechałem Egipt dziesiątki razy. Był moim domem, a ja jego częścią. A dziś? Nie wiem jak jest w Luksorze, Asuanie, Edfu czy Kom Ombo. Dawno nie byłem też w Kairze. Dla nas Egipt to głównie kurorty, nadmorskie enklawy, gdzie wstęp mają tylko turyści i miejscowi pracownicy. Daleko od doliny Nilu, gdzie toczy się życie kraju. W zupełnej izolacji. Kiedyś oprowadzając wycieczki starałem się przybliżyć lokalną kulturę, zwyczaje i światopogląd. Może dziwne dla nas, ale całkowicie logiczne dla miejscowych. Co można powiedzieć teraz? W zamkniętym hotelu all inclusive? Można co najwyżej skomentować pogodę (gorąco jak diabli), ocenić kuchnię (w hotelach gotują równie słabo jak kiedyś) i jakość pracy obsługi (pierwszy element, który należałoby poprawić). A reszta?

Piasek, ciepła woda, rafy i all inclusive

Pustynia, ciepła woda, rafy i all inclusive

Cała reszta to proces. Egipt jest na etapie, w którym sam musi się zdefiniować. Pójść może w różnych kierunkach. Potężny wpływ islamu, zatrważająca bieda milionów ludzi i trudne do wyobrażenia braki w edukacji tworzą klimat, w którym wyrosnąć mogą przedziwne owoce. Na razie cieszymy się tym, co jest: ciepłą wodą, bajecznymi rafami i tanimi hotelami.

Co będzie dalej? Jeśli chodzi o turystykę to Egipt ma do wyboru kilka kierunków. Pierwszy, którym najbardziej jesteśmy zainteresowani, to droga w stronę Europy. Na początku trzeba by choć odrobinę podnieść jakość obsługi. Drugi, to przestawienie się na turystów z krajów islamu. Arabia Saudyjska, Emiraty, Katar, może również Iran… Tam są duże pieniądze, a Egipt ma atuty. Z jednej strony to trochę Zachód – można korzystać z kasyn i raczyć się alkoholem. Z drugiej – stosunkowo łatwo byłoby wprowadzić część muzułmańskich obostrzeń, np. dotyczących strojów plażowych dla kobiet (zobacz: Kobieta w Egipcie). No i wreszcie trzecia opcja, najprostsza, zostawić tak jak jest. Ale wtedy, z roku na rok, będzie to kierunek coraz mniej atrakcyjny.

Pozostałe artykuły dotyczące Egiptu.

O ubezpieczeniach w turystyce

Temat ten poruszałem wielokrotnie. Najczęściej wywoływały go tragiczne wydarzenia. Turysta zmarł lub ciężko zachorował. Uruchomiało to duże koszty – szpital, operacja, transport zwłok… W takich przypadkach budzą się też media, pojawiają się newsy o zwracających uwagę tytułach. Znacznie rzadziej pogłębione analizy. Efekt jest taki, że Polacy nadal mało wiedzą o regułach turystycznych ubezpieczeń.

Żeby wakacje zawsze były bezpieczne

Żeby wakacje zawsze były bezpieczne

Po części sami są za to odpowiedzialni. Nie czytają warunków ubezpieczenia. Mimo tego, że podpisując umowę z biurem podróży, poświadczają też, że z warunkami się zapoznali i je zaakceptowali. W efekcie, jak się coś zdarzy, w sporze z ubezpieczycielem są bez szans.

Ale jak się temu dziwić, jeśli nawet tak opiniotwórcza gazeta jak „Gazeta Prawna” publikuje materiały, które mogą wprowadzać w błąd. Artykuł z 8 lipca tego roku: „Ryzykanci wyruszają na wakacje czyli Polak na urlopie bez ubezpieczenia”. Co znaczy taki jego fragment?

W grupie turystów podróżujących z biurem podróży odsetek osób, które nie chcą polisy, spada. Obecnie – według badania – sięga on 62 proc., podczas gdy w 2011 roku było to 77 proc.

Z kontekstu otaczających go zdań wynika, że „obecnie” aż 62 proc. klientów biur podróży może nie mieć ubezpieczenia. To oczywiście nieprawda. Turysta wyjeżdżający z biurem podróży poza granice Polski zawsze ma ubezpieczenie turystyczne! Ponieważ ubezpieczenie KL (koszty leczenia) i NNW (następstwa nieszczęśliwych wypadków) jest obowiązkowe – narzucone ustawą. Organizator wyjazdu musi wkalkulować je w cenę wycieczki! Klient nawet jeśliby chciał, to nie może z takiego ubepieczenia zrezygnować!

No chyba, że turysta korzysta z usług nielegalnego biura, tzn. takiego, które nie ma licencji potrzebnej do organizacji imprez turystycznych. Wtedy cała działalność jest poza prawem. Tak może być np. jeśli wycieczkę organizuje agent turystyczny. Biuro agencyjne nie ma do tego prawa, może to robić tylko touroperator. Więcej o tym tu: Jak założyć biuro podróży.

W przypadku ubezpieczeń turystycznych ważne są klauzule wyłączające. To o nich należy informować turystów. To one decydują o tym, co ubezpieczyciel pokryje, a za co turysta zapłaci sam. Jeśli pojawią się problemy ze zdrowiem, wypadek czy konieczność hospitalizacji, decydować będą właśnie te klauzule. Ubezpieczyciel oczywiście wykorzysta każdy możliwy punkt by uniknąć kosztów. A bywa, że są to bardzo duże kwoty, idące w dziesiątki tys. zł! Wtedy zaczyna się lament i komentarze, że biuro podróży i ubezpieczyciel to oszuści. Winni są potrzebni i wygodniej jest poszukać ich na zewnątrz. Tymczasem błąd popełnił turysta. Kiedy? Zgadzając się na takie, a nie inne warunki ubezpieczenia.

Jakie są najbardziej niebezpieczne klauzule wyłączające odpowiedzialność firm ubezpieczeniowych? To choroby przewlekłe, więcej o tym tu: Śmierć na wczasach oraz alkohol – szczegóły w artykule: Turysta, alkohol i ubezpieczenie.

Przeczytajcie zanim wykupicie wakacje. Warto!

Bohater z Chewsuretii

Nazywa się Micheil, jak poprzedni prezydent Gruzji. Ma 65 lat i jest lekarzem. Pracował w szpitalu w Tbilisi, ale zawsze myślał o powrocie w rodzinne strony. Po raz pierwszy usłyszałem o nim na przełęczy Datwis Dżwari. Na wysokości 2676 m n.p.m. spotkaliśmy miejscowych pograniczników. Mieli akurat wolne, więc zrobili piknik. Po gruzińsku: pomidory, ogórki, chleb, ser, trzylitrowy pojemnik z dobrym bimbrem oraz szczere zaproszenie – Chodźcie, wypijemy za piękno otaczających nas gór. Mówimy, że jedziemy do Szatlili i że zatrzymamy się u doktora. – O, to bohater – mówią. W czasie wojny Rosji z Czeczenią pomagał bojownikom. Przez góry przynosili do niego rannych. Przeprowadzał operacje u siebie w domu. Wielu uratował. Ale zapewne też niejeden Czeczen umarł na jego kuchennym stole.

Doktor Micheil z synem

Doktor Micheil (Misza) z synem

Następnego dnia urządziliśmy wycieczkę po Chewsuretii. Misza był naszym przewodnikiem. Pokazywał najciekawsze miejsca, wyszukiwał najładniejsze widoki. Niewielu tam ludzi, przez cały dzień spotkaliśmy ledwie kilku. Każdy  z dużym szacunkiem witał doktora.

Chewsuretia leży na północy Gruzji, tuż przy granicy z Czeczenią, w paśmie Wielkiego Kaukazu. Dojechać tu można tylko latem. Potrzebny jest samochód z napędem na dwie osie. Droga z Tbilisi zajmuje około 5 godzin.

Od kilku lat jeżdżę na Kaukaz i tylko dwa razy zdarzyło mi się, żeby ktoś w Gruzji odmówił rozmowy po rosyjsku. Raz zakonnica w jednym z klasztorów Kachetii, no i teraz Misza. Rosyjski zna na pewno. Nie ma innej możliwości. Studia skończył w ZSRR. Na półce stoją pisane po rosyjsku podręczniki chirurgii. Ale nie chce i już. Rozmawiamy więc przez tłumacza.

Zobacz nasz film z Gruzji.

Supra na przełęczy Datwis Dżwari

Supra na przełęczy Datwis Dżwari

Dom jest duży, ale warunki w nim raczej surowe. Prosto urządzony. Duża kuchnia, gdzie jadają zatrzymujący się tu globtroterzy. I duży pokój z telewizorem. Tam doktor Misza przyjmuje pacjentów. W obydwu pomieszczeniach na ścianach wiszą niedźwiedzie skóry. Chyba dla podkreślenia górskiego, twardego charakteru gospodarza.

Właśnie z oddalonej o kilka kilometrów wsi przyjechali rodzice z gorączkującym dzieckiem. Od niedawna rząd wypłaca doktorowi niewielką pensję. Obiecano przekazać samochód. Teraz też ma, ale niesprawny, stary, jeszcze z radzieckich czasów. Najbliższa apteka jest w zasięgu kilku godzin jazdy, więc doktor sam kupuje potrzebne medykamenty i rozdaje potrzebującym.

Misza jest jedynym ratunkiem dla zapuszczających się tu turystów. Pytam czy od zagranicznych podróżników też nie bierze pieniędzy. Odpowiada, że oczywiście nie, że nie mógłby inaczej, tak nakazuje gościnność. Próbuję tłumaczyć, że turyści mają ubezpieczenie, że dla towarzystw ubezpieczeniowych jest skarbem, ponieważ pomagając tu na miejscu, minimalizuje koszty, że jak wystawi rachunek na 50 dolarów, to zrobi im przysługę. Tylko macha ręką. Nie chce słuchać. Wiem, że go nie przekonam.

Chewsuretia, Szatili

Chewsuretia, Szatili

Mieszka z żoną i dwójką dzieci. Chłopcy są jeszcze mali, chodzą do  szkoły podstawowej. Rodzina spędza tu okrągły rok. To rzadkość. Mało kto zostaje na zimę. Warunki są surowe, życie ciężkie, a cały region przez kilka miesięcy odcięty od świata. Szatili, niewielka miejscowość pełniąca rolę stolicy Chewsuretii ma dziesięć, może kilkanaście domów. Plus odrestaurowany niedawno, piękny zespół średniowiecznych baszt obronnych. Wzniesione w XII wieku kamienne wieże są wizytówką regionu. Do tego szkoła i kościółek.

Od powrotu z Chewsuretii myślę o Miszy. O pracy, którą wykonuje nie oczekując niczego w zamian. O jego doświadczeniach z czasu wojny czeczeńskiej. O prosto urządzonym domu, w którym zimą musi być naprawdę zimno. Co wtedy robią dwaj mali chłopcy?

Przypominają mi się twarze tych ludzi i widoki tamtejszych gór. Odludnych i pięknych. Chewsuretia to wyjątkowe miejsce.

Więcej o tym regionie w artykule: Chewsuretia – między Gruzją a Czeczenią.

Co nowego?

Trochę się dzieje. Jak zwykle o tej porze roku. Maj i czerwiec upłynął pod znakiem Gruzji i Armenii. Kilka wypraw na Południowy Kaukaz. Jest jak było – bezpiecznie, gościnnie, super! Więcej na ten temat w artykule: Bezpieczne wycieczki do Gruzji i Armenii.

Jakimś cudem udało mi się wygospodarować kilka dni na wypad do Albanii. Piękny kraj, polecam!
Mój nowy blog o Albanii.

Górski Karabach

Górski Karabach

Zachód jest nudny. Cała nadzieja w takich miejscach, które do tej pory uważaliśmy za zupełnie nieturystyczne. Niesłusznie zresztą. Mają duży potencjał. Są ciekawe. Inspirują, wciągają. Potrafią zafascynować.

Szukam, podróżuję ich śladem. Wiele lat temu odkryłem Gruzję i Armenię, trochę później Mołdawię… Z Syrii i Libanu wyrzuciła nas wojna. Wielka szkoda, to były piękne wycieczki. Lubię bliższą egzotykę. Orient jest w zasięgu 3 godzin lotu. Polscy turyści od lat eksplorują daleką Azję czy Amerykę Południową, a nie byli jeszcze w Gruzji czy Albanii.

A w międzyczasie dużo pisania. Przymierzam się do książki. Na razie powstał nowy serwis poświęcony Gruzji.

Z najnowszych rzeczy: rozmowa o blogowaniu w „Dzienniku Turystycznym”.

Życzę udanych wakacji!

Albania. Tirana

Zacząć trzeba od tego, że główny plac miasta wcale nie jest najważniejszym miejscem w stolicy. Życie toczy się gdzieś indziej. Przede wszystkim w dawnej dzielnicy komunistycznych dygnitarzy. Kiedyś zamknięta dla zwykłych śmiertelników, chroniła funkcjonariuszy reżimu. Dziś rządzą tu pieniądze. (Zobacz program wycieczki do Albanii).

Plac Skanderbega, centrum tirany

Plac Skanderbega, centrum Tirany

Ulokowały się w niej prestiżowe banki, najlepsze sklepy i restauracje. Jest turystyczną mekką. Mnóstwo barów, kawiarni i klubów. Hotele i sklepy z pamiątkami. Miejsce żyje dniem i nocą. Gwarne, kolorowe, drogie… Piwo w barze „Tao” obok wilii Hodży – 300 leków (10 zł). Dla porównania, pyszny kebab z dodatkami i piwem, w restauracji dla miejscowych, obok placu Skanderbega – 150 leków.

Willa Hodży

Willa Hodży

Willa Hodży, komunistycznego satrapy, w absurdalny sposób rządzącego Albanią przez 41 lat, stoi dziś pusta. Obudowana niemal z każdej strony topowymi klubami. Jest w tym coś perwersyjnego – bawić się przy amerykańskiej muzyce, popijając zachodnie piwo, w ogródku czerwonego dyktatora. Chyba na tym właśnie opiera się komercyjny sukces tej dzielnicy.

Tirana próbuje wykorzystać to, co zostawili po sobie komuniści. W czasach Hodży zniszczono tak wiele zabytków, że dziś nie ma wyjścia, w turystyczne atrakcje trzeba zmienić najgłupsze dzieła dyktatora. Przy głównej alei miasta, na skraju parku eksponowany jest bunkier. Hodża chciał wybudować ich milion, zdążył 700 tys. (Jeden bunkier kosztował tyle, co dwupokojowe mieszkanie. Olbrzymie pieniądze i ludzka energia wyrzucone w błoto). Można wejść do środka. Malutki. Miejsca najwyżej  dla trzech osób, ale muszą siedzieć w kucki, jest tak nisko.

Piękny kraj miliona bunkrów. Czy takie hasło można wykorzystać w promocji turystyki?

Wróćmy do głównego placu Tirany. Od niego opowieść zaczynają wszystkie przewodniki. Kiedyś stał tu olbrzymi pomnik Hodży. Dziś pośrodku dużego trawnika wznosi się konny posąg Skanderbega, największego narodowego bohatera. W XV wieku przez kilkadziesiąt lat opierał się tureckiej nawale. Zyskał tym sławę w całej chrześcijańskiej Europie. I choć takie państwo jak Albania po raz pierwszy pojawiło się dopiero w 1912 roku, to dokonania jednego ze średniowiecznych książąt są tego kraju mitem założycielskim. Oto jeden z paradoksów Albanii.

Bunkier w Tiranie, jeden z 700 tysięcy.

Bunkier w Tiranie, jeden z 700 tysięcy.

Robię zdjęcie. W jednym kadrze mam pomnik Skanderbega, flagę Albanii, wspominaną w przewodnikach wieżę zegarową i oczywiście charakterystyczny minaret.

Meczet Ethem Beja wzniesiono w XVIII wieku.  Dziś jest najważniejszym zabytkiem Tirany. Tylko on przetrwał czas burzenia wszystkiego, co z religią związane. Dla niego Hodża zrobił wyjątek, oszczędził, mimo, że to przecież samo centrum, tuż obok budynków rządowych. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Do czegoś był potrzebny. Coś chciał pokazać. Może to, że szanuje zabytki… Urządzano tu pokazówki. Wejść do meczetu mogli wyłącznie zagraniczni goście. Wszyscy Albańczycy byli obywatelami „pierwszego całkowicie ateistycznego państwa”.

Meczet Ethem Beja

Meczet Ethem Beja

Dziś meczet wrócił do swych religijnych funkcji. Przekonałem się o tym pierwszej godziny pobytu. Dobiegł mnie śpiew muezina, wezwanie do modlitwy. Turyści mogą wchodzić. W środku urzekają piękne zdobienia ścian. Jeśli poprosi się dozorcę, to włączy światło. Można fotografować. Na pewno warto tu zajrzeć.

Mauzoleum Hodży

Mauzoleum Hodży

Nie odmówiłem sobie przyjemności odwiedzenia piramidy Hodży. Budowla z betonu i szkła. Ani ładna, ani brzydka. Raczej nie te kategorie jej się należą. Absurdalna w swoim zadęciu. Hodża był najdłużej rządzącym europejskim dyktatorem (od 1944 r. aż do śmierci w 1985). W komunizmie prześcigał ZSRR i Chiny. Dziś dookoła jego mauzoleum hula kapitalizm. Tuż obok wyrosły okazałe biurowce, siedziby banków.

Po obaleniu komunizmu szczątki dyktatora przeniesiono na cmentarz. Opuszczona piramida niszczeje. Jest to jedyny zaniedbany obiekt w tej części miasta. Wszędzie dookoła ładnie, wesoło. Tylko tu jakoś tak, jakby komunizm dopiero upadł. Chyba nie ma pomysłu na jej zagospodarowanie. Zbyt ciężki temat, zbyt duży kaliber.

……

Uliczne obserwacje. Właśnie minąłem mężczyznę, który mógłby być sobowtórem Abdullaha, króla Jordanii. Jaką urodę mają Albańczycy? Skąd pochodzą, jakim językiem się posługują? To jeden z najstarszych europejskich ludów. Wywodzą się od starożytnych Ilirów, współczesnych Grekom i Rzymianom. Język? Skomplikowany, trudny. Stary, indoeuropejski.

Po kilku dniach w Tiranie czułem się jak u siebie. Kusiło żeby zostać dłużej. Tyle, że kolejne miejsca czekały. Ruszyłem nad morze, do Durres.

Zobacz artykuł: Albania to nie Afganistan!

 

Ile gwiazdek, tyle szczęścia

Za chwilę pełną parą ruszy wakacyjny sezon. A wraz z nim faza na poszukiwanie „najlepszych ofert”. Klienci wezmą udział w intensywnym objeździe biur podróży. Od jednego do drugiego. Istne tour de oferta. W nadziei, że może w tym kolejnym mają coś bardziej atrakcyjnego. Raczej nie mają. W Polsce jest mnóstwo biur agencyjnych, tzn. takich, które są wyłącznie sklepami. Sprzedają produkty touroperatorów, głównie tych największych, powszechnie znanych, takich jak Itaka czy Rainbow. W ofercie prawie wszyscy mają te same produkty, identyczne wycieczki i wakacje. Co więcej, ceny też jednakowe, ponieważ agenci nie mogą udzielać rabatów. Zabraniają tego umowy z organizatorami. Za złamanie tych warunków grożą kary finansowe oraz zerwanie współpracy. Do tego agenci, w olbrzymiej większości, pracują na tym samym systemie informatycznym. Jest to program MerlinX, który porównuje oferty olbrzymiej większości polskich touroperatorów. Dlatego bieganie od agenta do agenta nie ma sensu.

Taka promocja

Taka promocja

Czym zatem mogą różnić się sklepy z wakacjami? Jakością obsługi, umiejętnościami kontaktu z klientem i wiedzą na temat krajów i hoteli. Dobry agent dobrze doradzi.

Właściwie to siadłem do pisania tego tekstu z inną myślą. Chodzi o kwestię postawioną w tytule postu. Od jakiegoś czasu fenomen poszukiwania „najlepszych ofert” zajmuje mnie na tyle, że wszedł w obręb dociekań natury niemal filozoficznej.

Mamy oto cały segment turystyki, w którym wybieramy i kupujemy szczęście. A przynajmniej jego obietnicę. Trzy gwiazdki – małe szczęście, pięć gwiazdek – wielkie szczęście. W równaniu tym są jeszcze fazy przejściowe, niepewności, odcienie, większe lub mniejsze przechylenia w jedną lub drugą stronę. I duża porcja stresu. Bo przecież, jeśli płacimy za coś tak istotnego jak szczęście, to wybieramy bardzo starannie, z uwagą, żeby to było szczęście możliwie największe. Są klienci, którzy podchodzą do wyboru wakacji, jak do kupna domu czy innej inwestycji na całe życie. Śmiertelnie poważnie.

Stać nas na pięć gwiazdek. Zatem przeprowadzamy casting wśród hoteli. Oceniamy co tylko się da. Nie tylko położenie, plażę, basen i jedzenie. Co jeszcze? W jakich godzinach jest all inclusive, jak duże są pokoje, jaki wystrój łazienek, jakie kanały w TV, animacje… Ostatnio jeden z klientów przyniósł kilkustronicowy elaborat w formie tabeli, w której według wykreślonych przez niego kryteriów pogrupowane były hotele. Ile czasu mu to zajęło? Kilka godzin. Po co? Taka forma rozrywki? Może.

Ale chyba bardziej prawdopodobny jest strach. Tyle, że nie przed skandalicznie słabym hotelem, paskudnym jedzeniem i zmarnowanymi wakacjami. Nie! Raczej obawa, że nasz sen o szczęściu się nie spełni. To byłoby zbyt bolesne. To ten specyficzny strach motywuje nas do poszukiwań. Do wędrówki od biura do biura i sprawdzania wszystkiego w internecie.

W takiej konstrukcji hotel nie jest miejscem, w którym mamy odpocząć po dniu pełnym wrażeń wynikłych z pobytu w kraju o ciekawej kulturze i historii. Nie jest jednym z elementów infrastruktury, której potrzebujemy do odbycia podróży (jak samolot, autokar, walizka i ubezpieczenie turystyczne). Nie jest środkiem prowadzącym do celu. Jest celem samym w sobie! Oto hotel stał się fetyszem. Obrazem szczęścia, synonimem realizacji, prestiżu i znaczenia.

Świadomie wybieram inną turystykę. Aktywną, kulturową, z jakimiś aspiracjami. Sensem podróży jest poznanie. Czegoś więcej niż hotelowy basen.

Jutro ruszam do Albanii.

 

Troki. Zamek

Quo vadis Litwo?

Tak źle na Litwie chyba jeszcze nie było. Chodzi o stosunek do polskich turystów. Od lat organizujemy wycieczki do Wilna, Trok, Kowna i Druskiennik. Ze względu na siedzibę naszego biura (w Białymstoku) jest to jeden z podstawowych kierunków. Właśnie rozpoczął się sezon. Wysyłamy grupę za grupą. Zabytki ładne, hotele dobre, jedzenie smaczne. Jedynym mankamentem, ale za to bardzo rażącym, jest manifestowana niechęć do Polaków.

Restauracja w Trokach z widokiem na zamek

Restauracja w Trokach z widokiem na zamek

Przykłady? Obsługa w restauracjach. Nieprzyjemna, ignorująca naszych rodaków. Wczoraj wracała wycieczka. Po drodze zakupy w hipermarkecie. Ostatnie pamiątki, litewskie trunki, specyficzne, smaczne wędliny, rewelacyjne sery… Część osób wybrała bar. Chcieli coś zjeść. Kelnerzy przyjęli zamówienie, pieniądze pobrali z góry, a następnie robili wszystko, żeby Polacy nie doczekali się na zamówione posiłki. Przychodzących znacznie później Litwinów obsługiwano mile, bez problemów i znacznie szybciej. Naszym turystom dawano wyraźnie znać, że nie są mile widziani. Wyszli nie doczekawszy się zamówionych dań. Pieniędzy im nie zwrócono.

Jeśli turyści są w zorganizowanej grupie i wszystkiego pilnuje pilot, jest jakoś lepiej. Decydują wypracowane przez lata układy, handlowa lojalność, relacje między partnerami. W ciągu minionego weekendu mieliśmy dwie grupy na Litwie. I kilkukrotnie musieliśmy interweniować u naszych partnerów. Współpracujemy z nimi od lat, znamy się, z niektórymi przyjaźnimy. Prosiliśmy właścicieli hoteli i restauracji o przywołanie pracowników do porządku. Poskutkowało. Ale po co to wszystko?! Przecież turystyka na Litwie jest bardzo ważną gałęzią gospodarki. Przez lata Litwini mądrze ją rozwijali. Zadali też sobie sporo trudu, żeby ściągnąć polskich turystów. Dlaczego teraz to niweczą?

Pewien stopień niechęci był tam zawsze. W restauracjach, które masowo odwiedzali nasi rodacy, mógł razić brak menu w języku polskim. Ale dało się z tym żyć. Co się zmieniło? Skąd zaostrzenie nastrojów?

Przynajmniej częściowo winę za to ponosi lider Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, Waldemar Tomaszewski, który 9 maja wziął udział w organizowanych przez ambasadę Rosji obchodach zwycięstwa w II wojnie światowej. Trzeba pamiętać, w związku z wydarzeniami ukraińskimi, również na Litwie atmosfera jest gorąca. Rośnie poczucie zagrożenia. Dlatego też litewskie MSZ oficjalnie zbojkotowało organizowane przez Rosjan uroczystości. W tej sytuacji, wyczyn pana Tomaszewskiego musiał pociągnąć za sobą jakieś skutki. Tym bardziej, że w klapę marynarki miał wpiętą georgijewską wstążkę, od niedawna uważaną za symbol rosyjskiego imperializmu. Kompletnie nieprzemyślanym gestem było wpięcie obok niej wstążki biało-czerwonej. Wydarzenie to szeroko relacjonowały litewskie media.

Ukłony w stronę Rosji pomogły Tomaszewskiemu uzyskać dobry wynik w wyborach prezydenckich (ponad 8 proc.). Dwa tygodnie temu, w pierwszej turze głosowało na niego również wielu rosyjskojęzycznych obywateli Litwy.

Litwa jest piękna! I mam nadzieję, że nie przesłoni tego faktu to, co dzieje się ostatnio. A zaogniona nieco sytuacja wróci na właściwe tory.

PS

Co to jest wstążka georgijewska? Czarno – pomarańczowe barwy wzorowane są na wstędze Orderu św. Jerzego, najwyższego odznaczenia bojowego armii carskiej oraz stalinowskiego Orderu Chwały. Od prawie 10 lat Rosja propaguje ją jako symbol zwycięstwa w II wojnie światowej. Ostatnio nabrała jednak nowego znaczenia – stała się znakiem rozpoznawczym prorosyjskich separatystów na Ukrainie.

Zobacz artykuł na tym blogu: Litwa.

Więcej artykułów o turystycznych atutach Litwy.

Supra – zabawa w gruzińskim stylu

Kto był w Gruzji, wie co chodzi. A kto nie był, powinien pojechać i zobaczyć. Będzie zachwycony.

Trudno wyobrazić sobie Gruzję bez supry.

Supra to stół i zgrupowani wokół niego ludzie; bohaterowie, którzy mają odegrać swoje role. Bo supra to coś więcej niż jedzenie i picie. To sposób bycia w grupie, określony porządek rzeczy, coś jak rytuał. To sytuacja porządkująca międzyludzkie relacje. Tak tworzy się ład. Może dlatego przybyszom z Zachodu tak bardzo się to podoba. Może tęsknimy za takim życiem.

Gruzińskie klimaty

Gruzińskie klimaty

Dzięki rytuałowi, który uświęca, wydawałoby się tak przyziemną czynność jak jedzenie i picie, dotykamy sacrum. Takie czynności porządkują świat i nadają życiu sens.

Nawet nie musi być stół. Wystarczy obrus położony na trawie. Suprę można zorganizować w pociągu albo na szczycie wzgórza.

Po kilku dniach spędzonych w górzystej Tuszetii wracamy do położonej znacznie niżej Kachetii – region ten jest centrum gruzińskiego wina, tu znajduje się 70 proc. upraw winorośli. Rodzice Niko stąd pochodzą. Dziś mieszkają w Tbilisi, ale na wsi został dom po dziadkach. Ojciec właśnie go remontuje. Prace trwają kiedy przyjeżdżamy. Pojawienie się gości stwarza zupełnie nową sytuację. Gospodarz instruuje robotników, dwaj mężczyźni z rusztowań wędrują do kuchni i biorą się za gotowanie. Powinny robić to kobiety, ale w tym prowizorycznym gospodarstwie są sami faceci. Dadzą radę. Musi być dobrze, goście przyjechali.

Szykują suprę, a w tym czasie ojciec Niko zajmuje się nami. Nie możemy czekać bezczynie. Pokazuje nam ogród, podaje świeżo zerwane z drzewa figi. Z piwniczki wyciąga trzy butelki domowej czaczy – to mocny, ponad pięćdziesięcioprocentowy alkohol własnego wyrobu. Każda butelka zawiera trunek o innym smaku, więc próbujemy po kieliszku z każdej. Czas mija. Idziemy wybrać wino. Gospodarz pokazuje wszystko, co ma. Pyta na jakie wino mamy ochotę. To my wybieramy. Przy nas i dla nas nalewa dwa obfite dzbany.

Tetri - białe wino z kwewri, obowiązkowy element supry.

Tetri – białe wino z kwewri, obowiązkowy element supry

Zapraszają do stołu. Sporo jedzenia. Szaszłyki, ryba, kiełbaski i oczywiście obowiązkowe w Gruzji  sery oraz duże ilości warzyw. Je się tu sporo wszystkiego co zielone. Na półmiskach leży natka pietruszki, szczypior, bazylia, estragon, kolendra… Bierze się kilka łodyg, zwija w kłębek, macza odrobinę w soli i zjada.

Gospodarz przyjmuje rolę tamady. Wznosi toasty. W ściśle ustalonym porządku. Silna tradycja. Więc musi być za wiarę, za ojczyznę, za przodków, a zaraz po tym toaście obowiązkowo za rodzące się właśnie dzieci. Gospodarz w kwiecistych przemowach mówi miłe rzeczy o gościach. Uczta trwa kilka godzin. Kończymy ją bo trzeba wracać do Tbilisi. W bardzo dobrych nastrojach ruszamy w drogę.

W turystyce supra próbuje dogonić własną legendę. Stała się sławna. Została jednym z symboli kraju. I atrakcją turystyczną. Piszą i mówią o niej na całym świecie. Traktowana jest jak wyjątkowy fenomen. Jedyny, niepowtarzalny i całkowicie oryginalny. A do tego bardzo stary. Ma być świadectwem pięknej i dawnej tradycji.

Nie ma jednej supry, jedynego kanonu i stylu. Różnią się w zależności od regionu i tradycji (oczywiście każdy będzie uważał, że jego supra jest najwłaściwsza). Ale jest kilka niepodważalnych reguł. Pije się wyłącznie na komendę, na hasło i toast wzniesiony przez tamadę. Niekoniecznie do dna, można tylko umoczyć usta. No chyba, że tamada ogłosi toast bolomde – wtedy nie ma wyboru, trzeba wychylić cały kielich. Tamada rządzi! Pije się wino, najlepiej tradycyjne gruzińskie, podawane w dzbanach (Gruzja jest ojczyzną wina). Od biedy może być czacza. W żadnym wypadku jednak nie należy wznosić toastów piwem.

Najpierw na stole lądują przekąski – bogactwo gruzińskiej kuchni: bakłażany nadziewane pastą z orzechów, kiszone kwiatostany kłokoczki kolchidzkiej, sery i sałatki. Później dania gorące. Jeśli jest na bogato, to kolejne półmiski będą ustawiane piętrowo, jeden na drugim. Przed podaniem chinkali (duże pierogi w formie sakiewek) zmienią nam talerze. Chodzi o to, żeby nie uronić ani kropli znajdującego się w nich rosołu. To coś jak konkurs. Wygrywa ta osoba, która będzie miała najczystszy talerz. Jedzenie chinakli to sztuka. Trzeba tego nauczyć turystów. Bo inaczej zjedzą je jak Magda Gessler – nożem i widelcem. Wtedy stracą to, co najlepsze – pływający w sakiewkach pyszny rosół. Więcej na ten temat: Chinkali.

Prowizoryczny stół w ogrodzie. Supra

Prowizoryczny stół w ogrodzie. Supra

Dla turystów są supry specjalne, restauracyjne. Można do nich zamówić  tamadę–aktora, specjalistę ubranego w tradycyjny strój z kindżałem. Wynajęty pan spełni rolę wodzireja. Wszystko zostanie odegrane jak w teatrze, wzorowo. Turystom się spodoba. Ale szczerze powiedziawszy ciekawsze są supry prawdziwe, spontaniczne i dziejące się naprawdę.

Wycieczka do Gruzji.

Zobacz blog o turystyce w Gruzji.

Chińczycy na Podlasiu

Kilka ostatnich dni spędziłem w towarzystwie dziennikarzy i przedstawicieli chińskiej branży turystycznej. Przyjechali zobaczyć Polskę. Udało się namówić ich również na wizytę w naszym regionie. Grupy z Chin, co prawda niezbyt licznie, ale przyjeżdżają do Polski. Odwiedzają Warszawę, Kraków i może Wrocław. W programie często mają też Oświęcim (sami o to proszą) i Żelazową Wolę (popularność muzyki Chopina). Koniecznie musi być Gdańsk – Chińczycy namiętnie kupują wyroby z bursztynu. Podlasie jednak omijają. Próbujemy to zmienić. Stąd ta wizyta. Zobacz film z tego wydarzenia: Turyści z Chin na Podlasiu.

Podlasie, Soce, Kraina Otwartych Okiennic. "Duch puszczy" przypadł do gustu naszym gościom. Właścicielowi butelki dziękujemy za podarunek!

Podlasie, Soce, Kraina Otwartych Okiennic. „Duch puszczy” przypadł do gustu naszym gościom. Właścicielowi butelki dziękujemy za podarunek!

Nad tematem pracowaliśmy prawie rok. Najpierw była idea, później konieczność wytłumaczenia, że warto tu przyjechać. Jak przekonać Chińczyków, że powinni wybrać się do nas? Łatwo nie było. Niestety, dla sporej części świata jesteśmy turystyczną białą plamą. Albo raczej czarną dziurą. Region ma wiele do nadrobienia. Czas najwyższy na mądrą i konsekwentną promocję. A ta niestety ciągle jest dość przypadkowa, nieprzemyślana i chaotyczna. W zeszłym roku byłem na targach w Moskwie. Podlasie miało malutką część niewielkiego polskiego stoiska. I czym próbowało zachęcić Rosjan do wizyty? Fototapetą z żubrem na tle lasu! Czego jak czego, ale dzikiej przyrody, to Rosjanie mają u siebie pod dostatkiem. Trudno skusić ich żubrem. Łatwiej byłoby żubrówką i obietnicą dobrej zabawy.

Dużo fotografujemy

Dużo fotografujemy

Na co zareagowali Chińczycy? Czym udało się zachęcić ich do przyjazdu? Zadziałały dwa atuty. Po pierwsze, że jesteśmy po drodze na Litwę, Łotwę i Estonię (możliwy przejazd z Warszawy aż do Helsinek) oraz tuż przy Białorusi (koniecznie chcieli zobaczyć granicę polsko-białoruską). Po drugie, jedyny w Europie naturalny las nizinny. To są turyści, którzy zaliczają „największe”, „najstarsze”, „jedyne”, itd. I mimo tego, że padał deszcz i było dość chłodno wszyscy udali się na kilkugodzinną wyprawę do rezerwatu ścisłego PBN. Bo chcieli postawić nogę w tym niepowtarzalnym miejscu!

Bez w roli atrakcji turystycznej

Bez w roli atrakcji turystycznej

Znamy specyfikę kraju, więc dość ostrożnie podchodziliśmy do tematów typu religia i mniejszości narodowe. Ale okazało się, że również ta specyfika Podlasia bardzo ich zainteresowała. Wielokulturowość, to było to, na co zwracali olbrzymią uwagę. Dopytywali szczegółowo. Nie bali się tematów religijnych. Pytali np. dlaczego krzyż prawosławny ma na dole pochyłą poprzeczkę, albo jaka jest różnica między drewnianą architekturą wschodniej części Podlasia, a architekturą rosyjską. Bardzo interesowało ich odbicie różnic kulturowych w tradycyjnej kuchni, strojach i obyczajach. Jedliśmy więc bigos, babkę i kiszkę ziemniaczaną, pierogi z dziczyzną, a nawet nasze podlaskie sało, czyli zaprawianą słoninę z cebulą i czosnkiem. Piliśmy też bimber – znany wszystkim w Polsce jako „duch puszczy”.

Biebrza, tratwy

Biebrza, tratwy

Wycinanki w Nowogrodzie

Wycinanki w Nowogrodzie

Uczyliśmy się bić masło, robić wycinanki kurpiowskie i wódkę z trawą żubrówką. W Nowogrodzie były tańce z zespołem ludowym (pozdrawiamy wspaniałych pasjonatów z Myszyńca!). Nasi przyjaciele z Chin tańczyli i śpiewali razem z Kurpiami! Były spotkania z żubrami i spływ tratwami po Biebrzy. Najtrudniej było wytłumaczyć co to jest łoś. Poradziliśmy sobie porównując łosia z reniferem (sic!).

Piękne są takie wycieczki. Różnice kulturowe i językowe są tak duże, że właściwie wszystko może być atrakcyjne. Trzeba to tylko umiejętnie przedstawić i zaaranżować najprostsze „przypadkowe” zdarzenia. Spotkania tego typu są bardzo wdzięcznym materiałem. Bardzo interesującym również dla organizatorów. To my musimy wyjść poza nasze codzienne przyzwyczajenia i postrzeganie świata. Musimy dostosować się do naszych gości. Uczymy się i bawimy razem z turystami.

Refleksje na zakończenie? Byli zachwyceni! Krajobrazem, przyrodą, drewnianą architekturą, pięknymi cerkwiami okolic Narwi i Hajnówki. Gościnnością i otwartością miejscowych. Byli pod wrażeniem kuchni serwowanej w białowieskich restauracjach. Pielimieni w „Carskiej” i zupa opieńkowa w „Pokusie” okazały się przebojami wycieczki.

Wizyta ta jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że Podlasie jest rewelacyjnym celem wycieczek. Szkoda, że ciągle  w dużym stopniu niewykorzystanym. Mam nadzieję, że to się szybko zmieni. Zapraszamy! Możecie liczyć tu na moc atrakcji i serdeczne przyjęcie.

Polecam i obiecuję, że zrobię wiele, żeby było super! Mój mail: [email protected]

Kurpiowski zespół ludowy z Myszyńca

Kurpiowski zespół ludowy z Myszyńca

Impreza realizowana była przez Polską Organizację Turystyczną we współpracy z innymi podmiotami.

Zobacz również:

Sylwester na Podlasiu – 13 stycznia

Duch puszczy – bimber z Puszczy Knyszyńskiej

Bezpieczne wycieczki do Gruzji i Armenii

Z rosnącym zdumieniem obserwuję pojawiające się komentarze na temat wyjazdów na Południowy Kaukaz. Dotyczą one obaw związanych w wydarzeniami na Ukrainie. Słyszę od kolegów z branży, że niektórzy odkładają wycieczki do Gruzji i Armenii „ze względu na wojnę”. To naprawdę zaskakujące, ponieważ oba kraje mają dużo mniej wspólnego z wydarzeniami na Ukrainie niż Polska! Ani Gruzja, ani tym bardziej Armenia nie zaangażowała się tak mocno w kijowski Majdan, jak polscy politycy z partii rządzącej.

Gruzja, Cminda Sameba

Gruzja, Cminda Sameba

W Gruzji i Armenii jest bezpiecznie! To, co się obecnie dzieje na Ukrainie nie ma żadnego wpływu na sytuację w Tbilisi czy Erywaniu. Skąd to wiem? Ponieważ tam jeździmy. Wczoraj wróciłem z Armenii. Byliśmy z grupą turystów na wycieczce. I było super! Słoneczna pogoda, piękne góry, ciekawe zabytki, dobre jedzenie i wspaniali, gościnni ludzie. Wszystko, czego potrzebujemy do udanej wyprawy.

W czasie, gdy ja z jedną wycieczką byłem w Armenii, druga nasza grupa zwiedzała Gruzję. Nie napotkali żadnych utrudnień. Nie zmieniło się nic. Jest tak, jak było w zeszłym roku! Gościnnie, sympatycznie, super! Pojutrze znowu lecę do Tbilisi. Z grupą 17 osób.

W jednym i drugim kraju turystyka nie słabnie. Właśnie zaczął się sezon. W dobrych hotelach nie ma wolnych miejsc. Wszystko zajęte. Już teraz płacimy zaliczki za hotele na wrzesień i październik. Nie ma innego wyjścia, bo hotele są rozchwytywane. Jeśli przyjedzie mniej Polaków, to wyrównają to obywatele innych krajów. Południowy Kaukaz zrobił się modny. W Armenii jest dużo Francuzów, Włochów, Koreańczyków; są nawet turyści z Indii.

Warto dodać, że samoloty polskiego LOT-u do Erywania i Tbilisi nie lecą nad Ukrainą! Korytarz powietrzny prowadzi przez Rumunię i Turcję.

Zobacz nasz film z Gruzji.

Armenia, nad jeziorem Sewan

Armenia, nad jeziorem Sewan. Fot. K.Matys

Można zadać pytanie pomocnicze. Czy osoby, które boją się wyjazdu do Gruzji lub Armenii powiedziałyby to samo o Polsce? To znaczy, czy np. Francuzowi odradziłyby wycieczkę do Polski podpierając się wydarzeniami na Ukrainie?! Zapewne obruszylibyśmy się, gdyby Hiszpan nam oznajmił, że nie przyjedzie do Krakowa „z powodu wojny”. Jak popatrzymy na mapę, to zauważymy, że z Odessy jest bliżej do Warszawy niż do Erywania!

Bać się Gruzji ze względu na Ukrainę, to mniej więcej tak, jak zrezygnować z wakacji w Turcji z uwagi na wydarzenia w Syrii.

Mam nadzieję, że większość turystów nie ulegnie psychozie i nie wpadnie w pułapkę nakręcanego przez telewizję strachu.

Podróże mają tę zaletę, że kształcą i dają prawdziwy obraz świata. Kto był w Gruzji lub w Armenii na przestrzeni ostatnich dni, ten wie jak jest w rzeczywistość.

W naszym biurze nie zauważamy wyraźnego spadku zainteresowania. Niedawno mówiłem o tym branżowemu portalowi Tur-info. Już w tej chwili, na wrzesień, do samej tylko Gruzji mamy zapisanych ponad 150 osób. Jak na wycieczki objazdowe o wysokim standardzie, to naprawdę niezły wynik. Można powiedzieć, że jest dobrze.

Gruzja, wino i wyśmienita kuchnia.

Gruzja, wino i wyśmienita kuchnia.

Dlaczego więc piszę ten artykuł? Ponieważ w interesie wszystkich biur podróży jest powstrzymanie irracjonalnej spirali obaw. Im więcej ludzie wiedzą, tym lepiej. Nie ma lepszej metody niż rzeczowa informacja.

Gruzja i Armenia to kierunki niszowe, w skali polskiej turystyki mniej istotne. Znacznie bliżej Ukrainy jest Bułgaria, a tam latem wypoczywa wielu Polaków. Co będzie jeśli turyści wystraszą się również tego kierunku? A po nim przyjdą kolejne?! Oby nie.

Więcej informacji na moich blogach:

Armenia.blog.pl

Gruzja-Armenia.blog.pl

Nasze wycieczki do Gruzji i Armenii.

Zobacz opinie klientów o biurze Krzysztof Matys Travel.

Strona 13 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén