Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 14 z 32)

Egipski papież

W Kościele koptyjskim wybrano nowego patriarchę. Interesujący był sposób w jaki dokonano wyboru. Zgodnie z tradycją zdano się na wolę Boską. Spośród trzech kandydatów tego jednego po prostu wylosowano!

Najpierw zgromadzenie elektorów (duchownych i świeckich) wybrało trzech pretendentów. Następnie w trakcie wielkiej uroczystości na ołtarzu katedry św. Marka ustawiono kielich, do którego wrzucono kartki z nazwiskami kandydatów. Nowego papieża wskazał chłopiec, który z zawiązanymi oczami, z kielicha wyciągnął jedną kartkę. Pełniący funkcję tymczasowego patriarchy, biskup Pachomiusz, wszystkim wiernym odczytał wynik. Zwierzchnikiem Kościoła koptyjskiego został  biskup Tawadros. Intronizacja będzie miała miejsce 18 listopada.

Od pół roku egipscy chrześcijanie pozostawali bez papieża. W marcu, w wieku 88 lat, zmarł dotychczasowy religijny zwierzchnik Koptów, Szenuda III. Był postacią wybitną. Urząd swój sprawował od 1971 roku! W europejskich doniesieniach agencyjnych podkreślano głównie zaangażowanie Szenudy w dialog ekumeniczny, m.in. pierwszą w historii wizytę głowy Kościoła koptyjskiego w Watykanie (1973 r.).

Z punktu widzenia egipskich chrześcijan ważniejsze było chyba coś innego. Szenuda III mimo niesprzyjających okoliczności politycznych, zapewnił swojemu Kościołowi całkiem przyzwoity okres rozwoju. Udało się podnieść instytucję ze stanu intelektualnej i ekonomicznej zapaści. Podupadłe wcześniej klasztory ponownie zapełniły się mnichami (co istotne, do monastyrów przyjmowano tylko osoby z wyższym wykształceniem). Uporządkowano kościelne finanse. Śmierć Szenudy wiosną tego roku postawiła wiernych w trudnej sytuacji. W niesprzyjającym politycznie okresie zostali bez przywódcy.

Kościół koptyjski jest niezależnym organizmem. Usamodzielnił się już w połowie V wieku (po soborze w Chalcedonie), a więc na 500 lat przed podziałem chrześcijaństwa na część prawosławną i katolicką. Uważa się, że Kościół koptyjski pochodzi od św. Marka Ewangelisty. Patriarcha Tawardos będzie jego 118. następcą.

Egipt bardzo szybko uległ chrystianizacji. W pierwszych wiekach naszej ery to tu rozwijała się chrześcijańska filozofia. Wystarczy wspomnieć takie postaci jak Orygenes i Klemens Aleksandryjski. Tu kwitł gnostycym (znany nam z odkrytych w egipskim Nag Hammadi, pozakoanonicznych ewangelii). To kraj nad Nilem jest ojczyzną chrześcijańskiego monastycyzmu. Najstarsze na świecie klasztory funkcjonują do dziś, a część z nich można zwiedzać! Egipt wniósł też pewne elementy rodzimej kultury do chrześcijańskiej sztuki.

Jeden z koptyjskich klasztorów

Sytuacja uległa zmianie po zajęciu Egiptu przez wojska muzułmańskie (VII wiek). Kraj poddany został wpływom nowej religii. W średniowieczu starożytny język egipski (koptyjski) zastąpiono arabskim. Tylko część społeczności oparła się islamizacji. Do dziś w Egipcie przetrwało około 8-10 proc. chrześcijan. W obiegu są różne dane, najczęściej od 6 do 12 proc. Koptowie raczej je zawyżają, a władze Egiptu mają tendencję do ich zaniżania.

W Egipcie spędziłem kilka lat. Studiowałem, zajmowałem się Kościołem koptyjskim. Ścisłym obszarem naukowego zainteresowań był starożytny okres egipskiego chrześcijaństwa. Ale oczywiście chciałem dowiedzieć się także jak najwięcej o tym co działo się współcześnie. Całe dnie spędziłem w koptyjskich dzielnicach Kairu i w klasztorach na terenie całego kraju. Kościół ten jednoznacznie kojarzył mi się z Szenudą III. Życzę egipskim chrześcijanom by papież Tawadros okazał się godnym jego następcą!

Zwierzchnik Kościoła koptyjskiego rezyduje w Kairze, a jego tytuł brzmi: Papież Aleksandrii i Patriarcha Stolicy św. Marka.

W Egipcie istnieje również Katolicki kościół koptyjski. Liczy około 210 tysięcy wiernych, którzy uznają zwierzchność Rzymu.

Więcej na temat egipskich chrześcijan w artykule Koptowie
Więcej o Egipcie.

Targi w Poznaniu i kondycja biur podróży

Jesteśmy po targach turystycznych w Poznaniu. To zawsze było ważne wydarzenie. Istotny moment w kalendarzu największych polskich biur podróży. Tu się spotykało i podtrzymywało ważne relacje. Tu organizatorzy zabiegali o sympatię biur agencyjnych. Jeśli targi były duże, zrobione z przytupem i obfitujące w liczne imprezy towarzyszące, było wiadomo, że branża jest na fali wznoszącej.

 

Niestety nie da się tego powiedzieć o tegorocznej edycji. Targi jako wskaźnik obrazujący kondycję sektora turystki wysłały nam prosty sygnał. Dobrze nie jest!

 

Oczywiście, wiemy to skądinąd. Nie jest to wiedza zaskakująca. Na tym blogu też już parę razy o tym było. Jakość tegorocznego Tour Salonu tylko to potwierdza.

 

Brak największy touroperatorów. Branża czarterowa prawie w ogóle nieobecna! Gdyby w wydarzeniu nie brały udział finansowane z publicznych pieniędzy stoiska promujące regiony i województwa, to byłoby po targach. Swoją drogą to w głowę zachodzę po co urzędy marszałkowskie tracą fundusze na takie przedsięwzięcia.

 

Wizualnie sytuację ratowały zagraniczne biura i organizacje turystyczne. Palestyna jako główny partner targów (duże, ładne stoisko, otoczone… niemal zupełnym brakiem zainteresowania),  promująca się Finlandia, Ukraina, Rumunia, a nawet Mołdawia.

 

Z kim bym nie rozmawiał, każda osoba z branży mówiła to samo – targi słabe, bez życia.

 

W powietrzu dominowała atmosfera stagnacji i obaw o nadchodzący rok. Będzie ciężki. Dla agentów, ale przede wszystkim dla touroperatorów branży czarterowej. Jeśli oferta na zimę sprzeda się słabo (a już wiadomo, że dobrze nie jest), to w oczy zajrzy widmo bankructwa. A później będzie jeszcze gorzej. Trudno zakładać iż w styczniu i lutym tłumy będą szturmować biura w celu zakupienia oferty first minute. Raczej będzie dominował klimat obawy i wyczekiwania na lasty. W takiej sytuacji część biur większe pieniądze zobaczy dopiero w czerwcu. Jak przetrwać do tego momentu?!

 

W kuluarowych, bardzo nieoficjalnych rozmowach dało się słyszeć spekulacje, że jeden ze znanych touroperatorów w najbliższym czasie ogłosi zakończenie działalności.

 

Na zakończenie trzeba podkreślić, że w tej ponurej sytuacji jest kilka wyjątków i że nie można całej turystyki wrzucać do jednego worka. Energię widać w grupie biur specjalizujących się w tematach niszowych, w tym w podróżach egzotycznych – to prężnie rozwijający się sektor. Dużą uwagę przedstawicieli biur agencyjnych przyciągała oferta rejsów wycieczkowych. Zresztą wspólna konferencja Rejs Clubu oraz  Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Agentów Turystycznych była chyba najciekawszym wydarzeniem targów.

 

Tbilisoba

W Gruzji rozpoczęło się dziś dwudniowe święto jesieni. Moglibyśmy porównać je do polskich dożynek. Tyle, że w tym przypadku najważniejszym plonem nie jest zboże, a winogrona!

 

Sezon zbioru tych owoców zbliża się ku końcowi. Gliniane kwewri napełniane są sokiem, z których powstanie jedyne w swoim rodzaju białe wino (tetri). Inne niż te, które znamy z południowych krajów Europy. Gruzińskie „białe wino” ma kolor lekko pomarańczowy, ciemno żółty lub mocno słomkowy. To dzięki dużej zawartości polifenyli (ma ich tyle, co zachodnie wino czerwone). O takim składzie i takich właściwościach decyduje specyficzny, występujący tylko tu, proces produkcji. Otóż w Gruzji, przez kilka pierwszych miesięcy, sok winogronowy fermentuje razem z wytłoczynami (skórkami, pestkami i kiśćmi). Cały proces jest dość złożony i prowadzony tradycyjnymi metodami, poświadczonymi już w II w.n.e. Temat to na zupełnie inną opowieść, dość powiedzieć, że tak wytworzone wino może być przechowywane w specjalnych glinianych amforach (kwewri) zakopanych w ziemi przez dziesięciolecia, bez konieczności dodawania substancji konserwujących.

Niestety, na potrzeby rynku zachodniego, Gruzini produkują wina reduktywne, takie, jakie przyzwyczailiśmy się pić. Dlatego też jeśli ktoś chce spróbować prawdziwego tetri, to musi przyjechać do Gruzji. Podadzą mu je w dzbanie, świeżo zaczerpnięte z kwewri.

Zobacz artykuł o specyfice gruzińskiego wina: Gruzja – ojczyzna wina.

Tbilisoba jest wesołym festiwalem. Rozpoczyna się w sobotę, dokładnie w południe. Oficjalne otwarcie to swoisty spektakl. Na jednym z bardziej znanych placów tbiliskiej starówki ustawia się duży drewniany zbiornik wypełniony winogronami. Przy asyście kamer i fotoreporterów wchodzą do niego miejscowi oficjele i zaproszeni zagraniczni goście. Każdy ma na nogach czyściutkie, nowe buty gumowe. I się zaczyna… wesołe deptanie winogron. Przychodzi kolej na turystów. Każdy kto chce i postoi trochę w kolejce, może włożyć gumowce i przystąpić do dzieła. Niewielki drewniane rynienki odprowadzają wyciśnięty sok do beczek.

  

Tuż obok, na scenie występują zespoły folklorystyczne. Piękna, tradycyjna muzyka i bardzo efektowne gruzińskie tańce. Mnóstwo ludzi kłębi się wokół sceny. Wiadomo, na Tbilisobę ściągają najlepsi artyści. Stare Tbilisi zamienia się w jeden wielki festiwal.

Po raz pierwszy to uroczyste święto zbiorów miało miejsce w 1979 r., w czasach gdy Gruzja należała jeszcze do ZSRR, a rządy sprawował tu Eduard Szewardnadze. Długo obchodzono je w ostatni weekend października. Stąd też niektórzy są zaskoczeni, że w tym roku jest tak wcześnie. W polskim internecie widziałem reklamę biura podróży, które organizuje wycieczkę specjalnie na Tbilisobę – na przełomie października i listopada.

Więcej zdjęć z tegorocznej Tbilisoby tu >>>

Gdyby ktoś już teraz był w Gruzji, to podaję program festiwalu na dziś:

Tbilisoba 2012, 6 October: 

12:00-16:00  fruit festival 

12:00-17:00 falcon show

12:00-19:00 exhibition on Glass bridge, concert near bathes

12:00-20:00 tour on the river Mtkvari, auto show

12:00  satsnaxeli (wine making show), Georgian folk dance show

13:00-17:00 Old Georgian Sport games show

14:00-16:00 Kids concert 

14:00-20:00 concert by Georgian music groups (Khidi, Salio, Me and my Monkey.. )

17:00-19:00 meeting with young Georgian Artists

19:00 Georgian Folk Dance concert (group ERISIONI).

………………………………….

Wycieczka do Gruzji i Armenii – 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

 

Blog o turystyce w Gruzji.

Swanetia

Nazywana bywa gruzińską Sycylią, ale to krzywdzące porównanie. Swanetia jest jednym z najatrakcyjniejszych regionów świata i chyba nie ma potrzeby by uzasadniać jej wartość przez takie zestawienia.

Góry

Dzikie i trudne do przebycia. Osłaniają prowincję. Broniły wejścia obcym wojskom i miejscowym feudałom. Dzięki nim Swanetia pozostawała wolna, a chłopi unikali pańszczyzny. Od republik Federacji Rosyjskiej oddzielona głównym pasmem Wielkiego Kaukazu, z największa górą Gruzji – Szcharą (5068). Od reszty kraju Górami Swaneckimi, sięgającymi 4 tys. metrów. Prowadząca przez nie trasa jest kręta i bardzo malownicza. Sama w sobie stanowi dużą, turystyczną atrakcję.

Drogę do Mestii wybudowano dopiero 80 lat temu! Wtedy po raz pierwszy do Górnej Swanetii dotarło koło! Wcześniej używano tu wyłącznie zwierząt jucznych i sań. Zresztą i dziś, właśnie te formy transportu sprawdzają się najlepiej na stromych, górskich stokach.


Kamienne wieże

Są symbolem Swanetii. Pojawiają się już na granicy prowincji. Wszyscy wyskakujemy z auta, żeby w resztkach dziennego światła zrobić zdjęcia. Wierzyć nam się nie chce, że później będzie jeszcze lepiej. Pierwsze swaneckie baszty na naszej trasie. Czytaliśmy o nich, oglądaliśmy na zdjęciach, alena miejscu wyglądają najlepiej. Zwykła, mała wieś. Kilka gospodarstw. Wieczór, więc krowy schodzą z pastwisk. Słychać uczepione do nich dzwonki. Normalne życie, jak to na wsi. Z jedną różnicą, wznoszące się tu wieże liczą jakieś 800 lat! I stanowią najzwyklejszą część zabudowań. Ot, po prostu, budynki gospodarcze…


Mestia, stolica Swanetii

Niewielkie miasteczko. Od kilku lat przeżywa hossę. Przebudowywane jest całe centrum. Wszystko – ulice, chodniki, domy, kamienice. Za chwilę będzie pięknie, może jak na Lazurowym Wybrzeżu. Ale czy nie zniknie niepowtarzalny urok swaneckiej osady? Czy nie stanie się zbyt nowoczesna, za bardzo wygładzona? Myślę że można być spokojnym, dopóki będą wznosiły się wieże, miasteczko zachowa swój niepowtarzalny wdzięk.

Rano, wśród baszt snuje się mgła. Siedząc przy śniadaniu widzimy jak się unosi i udaje chmury. Nocą wszystkie wieże są podświetlone. Tworzy to niesamowity, jedyny w swoim rodzaju spektakl. Byłem w wielu miejscach świata i widok Mestii nocą, uważam za jeden z najpiękniejszych.

Większość baszt pochodzi z XII wieku. Każda składa się z trzech kondygnacji. Kiedyś pełniły rolę domu, budynku gospodarczego i twierdzy. Broniono w nich kraju przed inwazją agresorów, ale służyły też jako schronienie w trakcie ciągnących się latami walk rodowych. Swanowie dobrze znają mechanizm wendetty. Ostatnia duża jej fala miała miejsce na początku XX wieku. Statystyki z roku 1931 pokazują, że na 100 dorosłych kobiet przypadało tylko 70 mężczyzn. Zwyczajną rzeczą były też porwania. Uprowadzano młode kobiety. Istniał też taryfikator wykupu. I tak, za ładną dziewczynę płacono tyle co za dobrą strzelbę ze srebrnymi okuciami.

Swanowie mieszkali tu już w II tysiącleciu przed Chrystusem. Strabon, grecki historyk, podróżnik i geograf pisał, że „są bardzo odważni i silni, panują niemal nad wszystkimi dookoła i władają szczytami Kaukazu”. Chrześcijaństwo dotarło tu w VI w. i od tej pory ono nadawało kształt miejscowej kulturze. Choć przetrwały tu również liczne relikty przedchrześcijańskich wierzeń. W swaneckim folklorze funkcjonują bogowie nieba, gór, polowania i lasu. Silny jest kult przodków, wody i domowego ogniska. Jest to kultura oparta na tradycji, zaskakująco silnej i konsekwentnej. Dziś stanowi to jedną z atrakcji regionu.

 

Więcej na temat Swanetii.

 

Wycieczki do Gruzji (program ze Swanetią).

Zobacz blog: turystyka w Gruzji

Pałąga

W Polsce często używana jest nazwa Pałanga. Nadmorski kurort na Litwie, położony ok. 20 km od Kłajpedy. Ma wszelkie atuty żeby stać się realną konkurencją dla polskich, nadbałtyckich miast. Po pierwsze, łatwy i szybki dojazd. Po drugie, korzystne ceny i dobry standard. No i po trzecie, śliczne plaże oraz atrakcyjne turystycznie okolice, w tym przede wszystkim bardzo ciekawa Mierzeja Kurońska.

Jedna z plaż Pałągi

 

Dojazd

 

Z Białegostoku to 490 km. Najtrudniejszy odcinek do Suwałk. Dalej już jest tylko lepiej. Tuż za granicą droga lepsza, a ruch znacznie mniejszy. Jedyny „mankament” – trzeba jechać zgodnie z przepisami; nie ma mowy o przekroczeniu prędkości, policja czuwa! Rekompensatą jest brak korków i duża kultura na drodze. Kowno mijamy obwodnicą i wskakujemy na autostradę. Jest bezpłatna. Do Kłajpedy 200 km rewelacyjnej trasy. Dopuszczalna prędkość to 130 km na godzinę. W sumie drogę z Białegostoku można pokonać w 5-6 godzin. Warto jednak zrobić przerwę w jednej z litewskich karczm. Tuż przed Kłajpedą skręcamy w prawo, omijamy miasto trasą szybkiego ruchu i za 15 minut jesteśmy w Pałądze.

 

Do Kłajpedy oczywiście trzeba będzie wrócić. Ma ładną starówkę, miło można spędzić tu kilka godzin. Również jeśli wybierzemy się na Mierzeję Kurońską (koniecznie trzeba!), Właśnie w Kłajpedzie jest port dla promów przewożących samochody i pieszych na druga stronę zatoki.

 

Ceny

 

Oczywiście są zróżnicowane. Latem jest drożej. Trzygwiazdkowy hotel w samym centrum Pałąngi, niedaleko prowadzącej nad morze promenady, to koszt 45 euro za dwuosobowy pokój ze śniadaniem. Jak na nadmorską miejscowość w szczycie sezonu, atrakcyjnie wyglądają ceny w restauracjach. Dobry obiad dla czteroosobowej rodziny to koszt ok. 130 zł (100 litów). Dla przykładu: zupa – od 5 do 10 zł; cepeliny (kartacze) – ok. 20 zł. Ciemne, litewskie piwo (godne polecenia) – 6 zł; 50 gram starki – 5 zł.

 

Atrakcje

 

Turystów przyciągają piękne, szerokie i piaszczyste plaże. Moje wrażenie z Pałągi jest takie, że miejsce to idealnie nadaje się na spokojny wypoczynek. Szukające rozrywek towarzystwo znajdzie je w jednym z klubów skupionych wokół prowadzącego do molo deptaka.  W pozostałej części miasta panuje spokojna, turystyczna atmosfera. Dużą popularnością cieszą się wieloosobowe, czterokołowe rowery. Jeżdżą wszędzie, po ulicach i parkowych alejkach. Wypożyczalnie są niemal na każdym kroku. Cena za pojazd dla 6 osób (4 dorosłych i 2 dzieci) to 30 litów za godzinę (ok. 37 zł).

Muzeum Morskie w Kłajpedzie

Muzeum Morskie w Kłajpedzie

Ładnym miejscem jest ogród botaniczny (wstęp bezpłatny). To właściwie, dużych rozmiarów park (powierzchnia 110 ha i 300 gatunków drzew). Uwagę przyciągają olbrzymie sosny. Szerokie wygodne aleje, stawy, malownicze mostki – wszystko to sprzyja spacerom. W dawnym pałacu Tyszkiewiczów znajduje się Muzeum Bursztynu.

 

Koniecznie trzeba się wybrać na Mierzeję Kurońską (kilka minut promem z Kłajpedy, cena: 40 litów za samochód i 2 lity za osobę). Tuż za portem znajduje się Muzeum Morskie, z ciekawą ekspozycją akwarystyczną. Zobaczyć tam można rafy, wiele gatunków ryb, meduzy i rekordowych rozmiarów muszle. Uwagę dzieci na pewno przykują pingwiny, foki i lwy morskie. Odbywające się kilka razy w ciągu dnia pokazy tych ostatnich gromadzą sporą publiczność.

 

Będąc na Mierzei warto pojechać pod samą granicę z Rosją (Obwód Kaliningradzki) do miejscowości Nida (50 km od Kłajpedy). Piękny kurort. Zachowano tu całą dzielnicę starej, drewnianej zabudowy. Otoczone ogródkami domy, położone w bezpośrednim sąsiedztwie plaży tworzą urokliwy nastrój. W Nidzie swój dom miał Tomasz Mann. Noblista uważał tę miejscowość za najpiękniejsze miejsce na świecie. Budynek się zachował, jest w nim dziś muzeum pisarza. Atrakcją Nidy są malownicze wydmy. Kilka minut wspinaczki i wchodzimy na wzgórze, z którego widać oba brzegi mierzei, ten od strony zatoki i od strony morza. Sosnowe lasy przechodzą w piaski, a te wpadają do wody.

 

Z Pałągi można pojechać dalej. Blisko stąd do granicy z Łotwą. A tam pięknych plaż duży wybór, ze słynną Jurmałą na czele. Niejednego turystę przyciągnie również Ryga ze swoją malownicza starówką.

 

Więcej informacji o turystycznych atrakcjach Litwy i Łotwy

BMW Isetta

Jeździmy po świecie po to by oglądać różne rzeczy. Czasami staranie to planujemy, ale bywa też, że trafimy na coś z zaskoczenia. Zwiedzając zamieniony w muzeum pałac maharadży Gwalioru (Dźaj Vilas) spodziewałem się zobaczyć różne rzeczy. Wiedziałem, że największą atrakcją jest słynna, srebrna kolejka, rozwożąca trunki i cygara po olbrzymich rozmiarów stole. Uwagę turystów zwracały tez najcięższe na świcie żyrandole (3,5 tony każdy). Ale nie miałem pojęcia, że zobaczę coś takiego!

  W powozowni, obok karet, lektyk oraz siodeł na wielbłądy i słonie, jak gdyby nigdy nic, ustawiono samochód. A właściwie coś, jakby samochód. Dziwny, zabawny i śliczny. Patrzę na niego z boku i widzę, że auto nie ma drzwi! Jak się wsiada? Aha, są, ale tylko jedne – z przodu. Ciekawe rozwiązanie.

 

Nazywany był kropelką albo jajkiem na kółkach. Dziś wcale nie kojarzy się już z marką BMW, ale swego czasu pomógł jej wydobyć się z ekonomicznych tarapatów. Po zakończeniu wojny, monachijski koncern nie potrafił znaleźć się w nowych czasach. Nie udawały mu się kolejne projekty. Malał też rynek na motocykle, flagowy produkt BMW. Niemcy chcieli jeździć samochodami. Rozumiejąc te okoliczności zakupiono włoską licencję na niewielkie autko, przypominające trójkołowy motocykl. Był to strzał w dziesiątkę! W latach 1955-1962 sprzedano 160 tys. tych samochodzików. Zyski z tego przedsięwzięcia pozwoliły firmie na opracowanie nowych rozwiązań technologicznych i udane wejście na rynek, chociażby z pierwszym silnikiem V8 wykonanym ze stopów aluminium.

 

Przyczyną sukcesu była atrakcyjna cena. Samochód kosztował ok. 2,5 tys. marek, czylbmw_isetta_indie_gwalior_fot_krzysztofmatysi około 10 średnich, robotniczych pensji!

 

Produkowano też lepiej wyposażoną wersję na rynek amerykański, a także jednoosobowe furgonetki dla listonoszy, samochody policyjne, kabriolety i pikapy.

 

Początkowo cudo techniki wyposażone było w dwusuwowy, włoski silnik o pojemności 250 cm i mocy 12 KM. Niemcy jednak szybko zastąpili go swoją, nieco większą jednostką. Tylne koła ustawione były blisko siebie i napędzane dwoma łańcuchami. Wszystko oparte zostało na trójkątnej ramie. Dlatego też w niektórych krajach auto sprzedawane było jako motocykl, dzięki czemu kierowcy nie potrzebowali prawa jazdy.

 

Okres lat 50. XX wieku obfitował w takie projekty. W Polsce mieliśmy Mikrusa. Nie była to jednak tak oryginalna konstrukcja jak w przypadku Isetty. No i sprzedaż dużo niższa (polskie autko kosztowało ok. 50 średnich pensji). Wyprodukowano tylko 1,7 tys. Mikrusów, czyli prawie sto razy mniej niż „maluchów” BMW.

 

 Więcej ciekawostek z Indii.

Ubezpieczenie od bankructwa biura

Ciekawą reakcją na zaistniałą w branży sytuację pochwaliło się właśnie biuro Ecco Holiday. Firma wprowadziła zupełnie nowe ubezpieczenie. W przypadku niezrealizowania umowy przez organizatora, gwarantuje ono zwrot 100 proc. wpłaty (w przeciągu 30 dni od daty zgłoszenia do ubezpieczyciela). Koszt ubezpieczenia w całości pokrywa biuro. Wykupione zostało w Towarzystwie Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK (obie firmy należą do tej samej grupy kapitałowej).

 

Specjaliści śmiali się z propozycji „ubezpieczenia od bankructwa biura”, a tu proszę, pojawiło się!

 

Na pytanie dotyczące tego w jakich okolicznościach będzie miała miejsce wypłata odszkodowania, na stronie internetowej biura znajdujemy taką informację:

 

Jeśli Ecco Holiday Sp. z o.o. zaprzestanie swojej działalności operacyjnej na skutek niewypłacalności stwierdzonej prawomocnym postanowieniem sądu o ogłoszeniu upadłości lub postanowieniem sądu o oddaleniu wniosku o ogłoszenie upadłości.

 

Wygląda to na ciekawe rozwiązanie, podnoszące wiarygodność. Korzystne również dla agentów sprzedających ofertę tego organizatora.

 

Ecco Holiday miało trudnych kilka miesięcy. Modyfikowano profil działalności, odwoływano kolejne imprezy i wyloty z lokalnych lotnisk. Renoma firmy mocno na tym ucierpiała. Dzięki wprowadzeniu nowatorskiego ubezpieczenia biuro może wrócić do gry.

 

Oczywiście, diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Zapewne jak się dokładnie wczytamy w warunki tego ubezpieczenia, to znajdziemy tam jakieś wyjątki czy niejasne klauzule. Za dobrze znamy tego typu teksty, żeby przypuszczać, że może być inaczej. Ale i tak, wydaje się to być rewolucyjnym posunięciem! Krokiem w dobrą stroną!

 

Rozwiązanie to powinno wymusić reakcję innych touroperatorów, co w sumie może przynieść pozytywne zmiany dla całej branży. Bo nad odzyskaniem utraconej wiarygodności popracować trochę trzeba. Na pewno jest to ciekawa propozycja, szczególnie w kontekście rządowego projektu utworzenia specjalnego funduszu gwarancyjnego.

 

Fundusz gwarancyjny

Ostatnie wydarzenia związane z upadkiem kolejnych biur podróży obudziły z letargu resort odpowiedzialny za turystykę. Przy okazji niektórzy dowiedzieli się, że w Polsce mamy przedziwną sytuację, w której olbrzymia i rozwojowa dziedzina gospodarki, sztucznie została doczepiona do Ministerstwa Sportu. Turystka ze sportem łączy się podobnie jak ze zdrowiem (turystyka medyczna) czy ze szkolnictwem (wyjazdy edukacyjne). Równie dobrze można by więc sprawy tego sektora powierzyć Ministerstwu Edukacji Narodowej, a nawet i podczepić pod resort rolnictwa, wszak jest coś takiego jak agroturystyka!

W sumie nieważne gdzie. Ważne, że pokazuje to, iż państwo polskie nie ma koncepcji na turystykę. Gdyby rządzący mieli świadomość ogromnych szans związanych z jej rozwojem, to zapewne potraktowaliby sprawę poważniej. W jakim celu przeniesiono sprawy turystyki z Ministerstwa Gospodarki do Sportu? Może warto się zastanowić czy nie byłoby zasadne utworzenie osobnego resortu turystyki? Taki krok pokazałby, że rząd traktuje sprawę poważnie i wiąże duże nadzieje z tym sektorem.

Dzisiejszy stan jest efektem długiej polskiej tradycji. Od odzyskania niepodległości w 1918 r., turystyka wędrowała z ministerstwa do ministerstwa aż 18 razy!

Kolejne bankructwa biur podróży, w wyniku których wiele tysięcy osób poniosło straty finansowe, dobitnie pokazały kilka faktów. Są to:

·        Błędy w regulacjach prawnych, zupełnie niedawno przeprowadzonych przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. W trakcie procedowania zmian w ustawie o usługach turystycznych (2009 – 2010) zignorowano wiele postulatów płynących z branży, w tym propozycje Polskiej Izby Turystyki. W efekcie tego otrzymaliśmy wadliwą ustawę. Jeszcze gorzej rzecz wygląda z rozporządzeniami, które w niektórych obszarach wprowadziły kompletny bałagan. Przypadek Triady i Sky Clubu pokazał jak bardzo dziurawe jest prawo. W nowelizowanej ustawie nie przewidziano możliwości omijania wymogu gwarancji ubezpieczeniowych adekwatnych do rzeczywistego obrotu, w przypadku biur nowo powstających, łączenia firm oraz przejmowania klientów.

·        Słabość polskiego sektora turystyki czarterowej. Jest to szczególny segment branży, przez działalność na masową skalę, bardzo widoczny. Związany jest niestety również z dużym ryzykiem ekonomicznym i olbrzymią konkurencją cenową. W efekcie tego, jego rentowność jest bardzo niska. Za ostatnie trzy lata, wyliczona dla największych biur wynosi 1,3 proc.! To znacznie niżej niż zysk z obligacji! Kto zatem i po co prowadzi taką działalność, angażuje swój czas i pieniądze? Może warto bliżej przyjrzeć się temu zjawisku? W takiej sytuacji bankructwa należy traktować jako coś normalnego i nieuniknionego.

Lekarstwem na to, jak słyszymy w ciągu ostatnich dni, zdaniem Ministerstwa Sportu i Turystyki ma być utworzenie funduszu gwarancyjnego, który pokrywałby straty związane z upadkiem biur. W skrócie wyglądać ma to tak, że touroperatorzy składają się na taki fundusz i w wyniku tego powstaje awaryjna kwota, do użycia w przypadku kłopotów jednego z organizatorów. Jest to stary postulat części branży, wcześniej odrzucany przez ministerstwo. Pomysł niby dobry, ale… Koszty funduszu poniosą klienci ponieważ to oni zapłacą za to w cenie wycieczki. Wyobraźmy sobie, że takie zabezpieczenie już jest i pada duże biuro, tysiące turystów ponosi straty finansowe. Fundusz to pokryje. A za chwilę dowiadujemy się, że biuro upadło w niejasnych okolicznościach, ktoś wyprowadził pieniądze, itd. Czyli my wszyscy, i biura, i klienci, mamy składać się na koszty nieuczciwych, czynionych z rozmysłem działań.

Słyszałem dziś wypowiedź minister Muchy, w której zwraca uwagę, że fundusz dawałby „znacznie większą gwarancję klientom”, ale też wprowadzałby poczucie bezpieczeństwa dla biur. Oczywiście. Czyli, w zasadzie, stworzyć to może doskonały klimat do przekrętów. Klienci, jak już nabiorą zaufania, to będą kupować wszystko, nawet 5 gwiazdek all inclusive za 999 zł! Bo co tam, jest fundusz jakby co! Niektóre biura agencyjne będą sprzedawać jak leci, bo też jest zabezpieczenie, itd. Tylko dlaczego za to mają płacić firmy uczciwe oraz te, które rentowność mają znacznie wyższą niż 1 proc.?!

Rozwiązanie wydaje się możliwe dopiero wtedy, kiedy wyeliminuje się leżące u podstaw problemu przyczyny. Najpierw korekta stanu prawnego, usprawnienie nadzoru i refleksja nad priorytetami całej gospodarki turystycznej, a później można myśleć o funduszu. W przeciwnej sytuacji będzie to leczenie objawów, a nie przyczyn.

Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć. Mamy bałagan w polskiej turystyce! Od ministerstwa poczynając na zachowaniu klientów kończąc. Rynek dostał bzika na punkcie wypoczynku typu all inclusive i uwierzył w nierealne ceny. Sektor turystyki czarterowej nie jest zdrowy. Ostatnie bankructwa są tego efektem. Stan ten wymaga czegoś więcej niż szukanie prostych rozwiązań w postaci funduszu gwarancyjnego.

Więcej na temat kondycji turystyki czarterowej tu: Nic pewnego

Tajemnicza podróż

Jeden z amerykańskich touroperatorów zaproponował nowy produkt: Mystery Trip, czyli wycieczkę, której cel do ostatniego momentu jest tajemnicą. Wygląda to tak. Klient zaczyna od wypełnienia szczegółowej ankiety. To pozwala pracownikom biura na sprecyzowanie jego oczekiwań. W tym momencie turysta może też zaznaczyć, które opcje nie wchodzą w grę, tak aby uniknąć niemiłych niespodzianek, na przykład zakwaterowania w hotelu dla naturystów albo noclegu w namiocie. Główny atut oferty to klimat przygody. Przed wyjazdem turysta otrzymuje tylko te informacje, które są niezbędne z organizacyjnego punktu widzenia, np. to jakie ubrania powinien zabrać. Zaskoczeniem jest nie tylko kraj czy region do którego się jedzie, ale też kolejne punkty programu. Podróżujący wyposażony jest w tablet, na który na bieżąco otrzymuje informacje o tym, jakie atrakcje czekają go najbliższego dnia. O tej ciekawej propozycji piszą „Wiadomości Turystyczne”. W założeniu amerykańskiego biura ma to być oferta tania, przeznaczona dla ludzi w wieku 20-30 lat.

 

Czy taki produkt miałaby szansę powodzenia w Polsce? Trudno powiedzieć. Na razie nie wiadomo nawet czy spotka się z pozytywnym odzewem w USA. Propozycja jest oryginalna, wydaje się ciekawa, ale zawarte są w niej pewne niuanse, które mogą zdecydować o braku większych sukcesów.

 

Namiastkę tej propozycji stanowi dobrze zakorzeniona na naszym rynku opcja „fortuna”, zwana też „traf” lub „bingo”. Klient kupuje pobyt w hotelu o określonym standardzie, ale bez wskazania na konkretny obiekt. Czyli wie, że będzie w hotelu czterogwiazdkowym w egipskiej Hurghadzie, ale nie zna nazwy hotelu. Czy cieszy się to dużym powodzeniem? Słabo. Mimo obecności w ofercie od wielu lat.

 

Klienci wybierają ofertę bardzo starannie, stąd też taka popularność opinii o hotelach w internecie. Długo zastanawiają się nad decyzją, traktując zakup wczasów niemal jak inwestycję. Synonim sukcesu – za określoną cenę dostać jak najwięcej! Propozycja wyjazdu w ciemno odbiera ten atut. Znając nasz rynek, jednego mogę być pewien, turyści obawialiby się takiej oferty. Na pierwszy rzut oka „tajemnicza podróż” wygląda na dość ekstrawagancką opcję. Skierowaną do kogoś, kto bardziej ceni sobie smak przygody i niepewności, niż komfort poczucia dobrze wydanych pieniędzy.

Możliwe są zapewne wariacje tej oferty. Na przykład, organizuję wycieczkę do Gruzji. Program jest niespodzianką. Ale na pewno będą hotele trzygwiazdkowe, śniadania i obiadokolacje oraz przejazdy komfortowym autokarem. Chwyci jeśli turyści nie będą musieli zaufać zupełnie w ciemno. Jeśli będą mogli oprzeć się na rekomendacji znajomych czy renomie biura. Ahoj przygodo!

Okulary etiopskiego księdza

Jeździmy od klasztoru do klasztoru. Wchodzimy do jednego kościoła, drugiego, trzeciego… W każdym powtarza się ten sam rytuał. Duchowny wyjmuje skarby ze świątynnego magazynku. Metalowe krzyże z głębokiego średniowiecza, korony władców i książąt, pięknie zdobione manuskrypty. Zabytki klasy światowej. Według nas powinny znajdować się w dobrze chronionych muzeach. Tu zalegają stare, drewniane szafy i skrzynie. Bywa, że stoją w przykościelnym ogrodzie, zabezpieczone tylko niewielką kłódką. W niektórych klasztorach, słynących z dawnych bogactw, jest straż. Kilku bosonogich chudzielców ze starymi karabinami. Nie jestem pewien czy rzeczywiście ochraniają czy tylko są, i za drobną opłatą pozwalają się fotografować.  Wycieczka do Etiopii

W kościołach jest półmrok. Turyści robią zdjęcia z fleszem. Ostro błyska. Dlatego kapłani wkładają przeciwsłoneczne okulary. Widok bezcenny. Oto w otoczeniu nieprawdopodobnej architektury, wśród wiekowych fresków, pomiędzy połyskującymi złotem zabytkami wyróżnia się kawałek chińskiego plastiku.

W jednym z kościołów

Północna Etiopia to niezwykły świat lokalnego chrześcijaństwa. Tutejszy Kościół najbardziej przypomina wierzenia egipskich Koptów. Odróżnia się obyczajami i liturgią, a nawet wyjątkową formą świątyń. Na jego kształt wpłynęły wątki zaczerpnięte z judaizmu i miejscowych kultur.

I tak, na przykład, chrześcijanie w Etiopii, podobnie jak w judaizmie, dokonują obrzezania chłopców, ale też ciągle popularny jest afrykański obyczaj obrzezania dziewczynek. Nie jedzą wieprzowiny, a często też, obok niedzieli za dzień święty uznają sobotę. Wyjątkowy, trójstopniowy podział etiopskich kościołów może być zainspirowany architekturą żydowskiej Świątyni Jerozolimskiej. Wchodząc do kościoła, należy zdjąć buty. Wierny obowiązany jest przestrzegać ścisłych postów, osoba świecka pości 180 dni w roku, duchowny nawet 250. Więcej informacji o chrześcijanach w Etiopii.

W czasie mszy gra się na bębnach i grzechotkach – łudząco podobnych do staroegipskiego sistrum. Ważną role pełnią też modlitewne laski; wykorzystuje się je do liturgicznego tańca i do podpierania w trakcie długich nabożeństw. Zastanawiają nas dziwne w formie i treści miejscowe freski.

Około 330 r. król Ezana, władca Aksum, przyjął chrześcijaństwo. W ten sposób Etiopia, obok Armenii i Gruzji, stała się jednym z pierwszych na świecie chrześcijańskich krajów. Wtedy wybudowano w stolicy kościół pod wezwaniem św. Marii. W nim właśnie przez stulecia miała znajdować się Arka Przymierza. Dla Etiopczyków wszystko jest jasne, nikt z nich nie ma wątpliwości, że Arka nadal jest w Aksum. Zamknięta w specjalnie na ten cel wzniesionym budynku. Strzeże jej jeden człowiek. Jest to mnich wskazywany przez swojego poprzednika. Od chwili, gdy zostaje strażnikiem, aż do swojej śmierci, przebywa razem z Arką.

Aksum to dziwne miejsce. Starożytna stolica przyciąga turystów z całego świata. Chcą zobaczyć słynne kamienne obeliski. Jeden z nich wycięty z kawałka granitu, wznosi się na wysokość 23 m. Drugi, połamany leży tuż obok. Gdyby zachował się w całości, byłby najwyższym (33 m) kamiennym monumentem na świecie, przewyższającym słynne obeliski wykuwane przez egipskich faraonów. Jego waga oceniana jest na 500 ton. W jaki sposób prawie 2 tysiące lat temu, mieszkańcy Aksum byli w stanie wyciąć taki blok, przetransportować go oraz ustawić pionowo na kamiennym fundamencie?

Etiopskie kościoły są wyzwaniem. Jak ogarnąć ten przedziwny świat? Fotografując stojącego naprzeciwko duchownego nie wiem czy widzę niepiśmiennego mnicha czy wielkiego filozofa i mistyka. Milczący, cierpliwie znosi błyski fleszy. Jest między nami ogromna bariera. Chyba lepiej jeśli nie będę próbował jej złamać. Daję kilka dolarów w podzięce za możliwość zrobienia fotografii i pędzimy dalej. Kolejne atrakcje czekają, czas nagli. My za czymś gonimy, etiopski duchowny spokojnie trwa. Za zasłoną przeciwsłonecznych okularów.

Zobacz też: Arka Przymierza w Etiopii.

Strona 14 z 32

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén