Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 16 z 32)

Super majówka!

Jak media długie i szerokie, od kilku dni przewija się pięknie brzmiące zdanie: „Wystarczy wziąć 3 dni urlopu i mamy 9 dni wolnego”. Prawda. Tylko korzystać!

Szkoda, że myślimy o tym tak późno. Od dwóch tygodni widać wzmożone zainteresowanie turystów. Tyle, że często wchodzą do biura i wychodzą. Pytają o ofertę na długi weekend. Liczą na super oferty typu last minute. Już nam się nawet nie chce odpowiadać. Majówka cieszy się takim zainteresowaniem, że trzeba było o to pytać kilka miesięcy wcześniej!

Plaża w Egipcie

  To taka pora roku, że nie da się pojechać gdziekolwiek. Decyduje pogoda. Te osoby, które myślą o wypoczynku na plaży, w cieple i słoneczku, mają do dyspozycji przede wszystkim Egipt. Dlatego na tym kierunku oferta jest bardzo mocno przebrana i nie ma co liczyć na okazyjne oferty! Da się znaleźć wolne miejsca, ale już tylko na dwutygodniowy pobyt.

Atrakcyjnym, turystycznym produktem są kilkudniowe wypady do europejskich stolic. Paryż, Rzym, Madryt… Tyle, że w tym terminie, taka impreza kosztuje ponad 2 tys. zł. Oczywiście ze względu na spory koszt przelotów. To cena podstawowa, do tego trzeba doliczyć wydatki na miejscu, dopłaty do zwiedzania, do kolacji, itd. Wyjdzie sporo więcej niż za tydzień pobytu w Egipcie.

Chętnie wybieramy ciepłe i słoneczne kierunki, np. Bałkany

Sezon na wycieczki autokarowe dopiero startuje. I co ciekawe, mimo tak dogodnego terminu, nie wszystkie imprezy dochodzą do skutku. Słabsi organizatorzy, którym nie udało się zebrać minimalnej ilości uczestników, odwołują imprezy. Chętni pojawiają się dopiero teraz, na tydzień przed majówką. To za późno. Organizator, który nie miał wystarczającej ilości chętnych, już zwolnił autokar i hotele.

Wszystko to skutkuje takim efektem, że na kilka dni przed majówką, jest przewaga popytu nad podażą. No cóż, dzięki temu będzie jak co roku. Dużo mówienia o długim weekendzie i o atrakcyjnych wycieczkach, a i tak ogromna większość Polaków zostanie w domu. Z atrakcji będzie grill i telewizja.

Zamek w Trokach na Litwie

W naszym regionie, na Podlasiu, najłatwiej o kilkudniową wycieczkę na Litwę. Blisko (z Białegostoku do Druskiennik tylko 200 km, do Wilna 300) i ciekawie. Hotele z dobrą infrastrukturą (Aquaparki, SPA), oryginalna kuchnia i kawał historii Polski. Znaczenie ma też atrakcyjna cena. Koszt 3-dniowej wycieczki (w cenę wliczone wszystkie świadczenia, dużo atrakcji!) to tylko 550 zł. Przykładowy program tu litwa-wycieczki

Życzę udanego wypoczynku!

Odpowiedzialność ministerstwa

Temat uwolnienia zawodu pilota wycieczek pojawiał się już na moim blogu. Pisałem o tym np. tu Pilot bez licencji
 

Dla nas, aktywnych uczestników branży turystycznej, to istotne zagadnienie. Dziś chciałbym poruszyć kilka kontrowersyjnych kwestii.

 

Odpowiedzialność za zeszłoroczne zmiany

 

W ośrodku, który prowadzę właśnie kończymy kurs. Zaczęliśmy jesienią zeszłego roku. Nikt wtedy nie przypuszczał, że rząd tak szybko zajmie się deregulacją. Wręcz odwrotnie. Ministerstwo Sportu i Turystyki ledwie co (w marcu) zaostrzyło kryteria i wydłużyło kurs ze 120 na 150 godzin. Pod nadzorem urzędu marszałkowskiego musieliśmy zmienić wiele rzeczy, sporo papierkowej roboty. Nie byliśmy z tego zadowoleni. Ani my, ani kursanci, którzy musieli więcej zapłacić za szkolenie. Ale wszyscy musieliśmy to zaakceptować. Wydawało się, że to nowe rozwiązanie potrwa przynajmniej kilka lat. A tu cyk. Ni z gruszki, ni z pietruszki, obrót o 180 stopni. Od tak, pomysł Gowina, przekreśla całą cudowną twórczość ministerstwa sprzed roku!

 

Nie ma zmiłuj, będziemy konsekwentnie domagać się informacji kto w ministerstwie, rok temu, podjął decyzję o wydłużeniu kursu i kto za tym lobbował? Jak to uzasadniano? Albo żyjemy w państwie absurdu i można bezkarnie wyczyniać takie wariacje, albo jest to jednak kraj porządku legislacyjnego i za tak przedziwne decyzje trzeba ponosić odpowiedzialność. Do tablicy wzywam urzędników Ministerstwa Sportu i Turystyki. Niech się wytłumaczą kto im wmówił, że kurs 120-godzinny to za mało. Niech wyjaśnią, kto lobbował za przedziwnymi zmianami w ustawie i w idącym za nią rozporządzeniu. Na pierwszy rzut oka wygląda to na rozbój w biały dzień. Tak, jakby ministerstwo tworzyło porządek prawny pod dyktando konkretnego lobby. Wszystkie zmiany wprowadzone w 2011 r. były na korzyść bardzo wpływowego środowiska pilotów i przewodników, reprezentowanego np. przez Polską Federację Pilotażu i Przewodnictwa. Organizacja ta stanowczo występuje przeciwko deregulacji >>> 

 

Rezydent biur podróży

 

Z moich informacji wynika, że to pod wpływem tego lobby, z projektu ustawy wypadł bardzo rozsądny zapis określający funkcję rezydenta. By definicję rezydenta stworzyć, była i jest wyraźna potrzeba. Już chyba w tysiącach można liczyć osoby, które podejmują pracę w tym charakterze. Ale w polskim prawie turystycznym nie ma takiej funkcji! Ani słowa! Dlaczego? Ponieważ wspomnianemu lobby zależało, żeby rezydenta traktować tak samo jak pilota. Żeby było mętnie i niejasno. Dzięki temu udało się wmówić wielu biurom podróży, że od każdej osoby chcącej podjąć pracę rezydenta, trzeba wymagać licencji pilota!!! Dzięki temu pan Zygmunt Kruczek (czołowy obrońca licencji) ma większy ruch na kursach pilota i sprzedaje więcej egzemplarzy swojego „Kompendium pilota wycieczek”. Nie przesadzam nic a nic. Podręcznik ten jest lekturą obowiązkową na kursach oraz podstawą dla komisji w egzekwowaniu wiedzy  egzaminacyjnej! Chcesz zostać pilotem, musisz wkuć na pamięć „Kompendium”. Tak jest od lat (publikacja ma już 11 wydań). Dlaczego? Ponieważ to bardzo wygodne rozwiązanie. Dla wszystkich, dla organizatorów szkoleń, dla wykładowców, dla kursantów i dla komisji egzaminacyjnych.

 

Tyle, że w ten sposób, licencje pilota otrzymują osoby słabo do wykonywania tej roli przygotowane!

 

Szczegółową analiza książki znajduje się tu: „Kruczek na pilotów”.  Podręcznik ten zawiera wiele błędów. Bardzo poważnych, wręcz dyskwalifikujących. Co samo w sobie, w dużym stopniu, świadczy o jakości argumentu, podnoszonego przez część środowisk pilockich, iż tylko ukończony kurs i zdany egzamin, są gwarancją właściwego przygotowania do pracy.

 

Niestety nie ma racji autor bloga „akcja wolne przewodnictwo”,  pisząc, że rezydent jest zawodem wolnym. Ci, którym na tym zależało, postarali się żeby nie był.

 

Właśnie dlatego popieram pomysł deregulacji. Mimo, że mam uwagi i obiekcje. Mimo, że mam świadomość, iż propozycja ministra Gowina w pewnym stopniu jest kolejną polityczną zagrywką. Popieram, ponieważ dotychczasowy wspólny twór urzędników od turystyki i żerującego na nim loby, jest mocno przeregulowany. Zaszli zbyt daleko. W takiej sytuacji nie zostaje nic innego, jak to uciąć.

 

Tu znajdziecie moją wypowiedź dla najnowszego numeru „Rynku Turystycznego” >>>. Jest tam też opinia Marka Śliwki, właściciela znanego biura podróży.

To jest właściwy kierunek! O konsekwencje zmian należy pytać touroperatorów. To oni zatrudniają pilotów i to oni odpowiadają przed turystami za jakość usług. Tak naprawdę liczy się ich zdanie, a nie histeryczne wynurzenia pilotów oraz zagrożonych utratą dochodów właścicieli firm prowadzących szkolenia i wydawnictw publikujących podręczniki.

Dlatego też z satysfakcją odnotowałem stanowisko Polskiej Izby Turystyki, która w komunikacie zamieszczonym na swojej stronie ogłasza, m.in., że „w gospodarce wolnorynkowej to przedsiębiorca winien decydować kogo zatrudnić do obsługi swoich klientów …” >>>

Zmiana czasu

Oj, nie lubię. I chyba nie ja jeden. Ledwie co człowiek zaczyna się przyzwyczajać do wczesnego wstawania, a tu mu zegarki poganiają o godzinę. Zamiast 7.00 jest już 8.00 i znowu trzeba walczyć z budzikiem. Po co to całe zamieszanie?

 

Argumenty od lat te same, dobrze znane. Żeby efektywniej wykorzystywać światło słoneczne, żeby było mniejsze zużycie prądu, itd. Nie wiem czy to jeszcze działa. Pięćdziesiąt lat temu pewnie tak. Fabryki zaczynały pracę o 7.00, a nawet o 6.00. Ludzie raniutko wstawali i wcześnie chodzili spać. Dziś i fabryk mniej i wieczory przeciągają się do późnej nocy. Decyduje bogata oferta telewizji i internetu. Zatem po co? Z przyzwyczajenia, dla corocznego rytuału? Może czas pomyśleć o odstąpieniu od tego, wprowadzającego zamieszanie obyczaju.

 

To tylko jedna godzina, a nad skutkami zmiany dyskutują specjaliści różnych branż, od ekonomistów, poprzez informatyków (problemy firm pracujących w oparciu o systemy komputerowe), po lekarzy. Ostatnio modny stał się pogląd, iż wiosenne przestawienie zegarków jest groźne dla zdrowia. Podnosi ryzyko wystąpienia zawału serca.

 

W dalekich podróżach, zmiana czasu to rzecz oczywista.

 

Lecę do Azji, to przestawiam zegarek o ładnych kilka godzin do przodu. Podróżując na Daleki Wschód, traci się sporą część doby. Czas zawsze ucieka, ale w tym przypadku jest tak, jakby go wcale nie było. Po prostu czarna dziura. Wylatuję o 22.00. Ląduję o 6.30 dnia następnego. A samolot leciał tylko 5 godzin. Jak to możliwe? Gdzie się podziało trzy i pół godziny?! Nigdy ich nie było? Czas jest aż tak relatywny?

 

Wracając do Europy przestawiam zegarek w drugą stronę. Różnie bywa. Zdarzało mi się wcale nie odczuwać zmiany czasu, ale bywało i tak, że po dłuższym pobycie w innej strefie, miałem kłopoty z powrotem. Czasem czyje się to jeszcze po wielu dniach. W Polsce dopiero wieczór, a ja zasypiam na stojąco, dla mnie to już późna noc. Wszyscy jeszcze smacznie śpią, bo to dopiero czwarta nad ranem, a ja już rozglądam się za śniadaniem.

 

Przyzwyczajeni jesteśmy do prostych zmian czasowych. Wiosną o godzinę do przodu, jesienią o godzinę do tyłu. Podobnie jadąc na wakacje do Egiptu, Turcji czy Portugalii. Ale są i ciekawsze roszady. Delhi, to względem Warszawy, przesunięcie o cztery i pół godziny! A między Indiami i Nepalem jest 15 minut różnicy!

 

Co zmienia ten kwadrans? Niewiele. To różnica czysto symboliczna, wizerunkowa. Jak znak na granicy państwa.

 

W pracy z turystami, zmiana czasu to jedna z tych podstawowych rzeczy, o której koniecznie trzeba pamiętać. Rezydent odbiera klientów z lotniska i wiezie do hotelu. Wtedy przypomina wszystkim o konieczności przestawienia zegarków. Wręcz wymusza to na nich. Od tej pory wszystko dzieje się zgodnie z lokalnym czasem. Turyści często używają budzików w telefonach komórkowych. Po nocnym przylocie, na śniadanie wstają w ostatniej chwili. Idą do restauracji i widzą już tylko ekipę sprzątającą. To prawda, jest godzina 10.15, ale w Polsce. W Turcji już 11.15. Za późno.

 

Kiedyś popełniłem podobny błąd. Pilotowałem wycieczkę. Wieczorem przekroczyliśmy granicę między Indiami, a Nepalem. Jadąc do hotelu, kilka razy powtórzyłem, że zmieniamy strefę czasową o 15 minut. Następnego dnia rano, cała grupa, tak jak trzeba czekała w autokarze. Spóźniła się jedna osoba. Ja. Zapomniałem przestawić zegarek.

Zobacz też: Słonie. Indie i Nepal

Pilot według Gowina

Trwa zażarta dyskusja. Na forach internetowych mnóstwo niewybrednych opinii. Piloci i przewodnicy nie przebierają w słowach. Propozycja ministra Gowina, delikatnie mówiąc, nie przypadła im do gustu.

 

Ministerstwo Sprawiedliwości przysłało zaproszenie do konsultacji społecznych. Termin nadsyłania opinii upływa 6 kwietnia. Prace idą ostro. Czyżby rząd chciał wyrobić się jeszcze przed latem?

 

Rzecz jasna, w dyskusji udział biorą również media. Powstał pogląd, że każdy jest za uwolnieniem zawodu, byle nie swojego (tygodnik „Przegląd”). Otóż niekoniecznie. Już jakiś czas temu napisałem, że popieram zniesienie licencji pilota wycieczek. Mimo tego, że sam mam taką licencję. Z prostego powodu. Od lat obserwuję branżę i mam świadomość jak nieskuteczne są dotychczasowe rozwiązania.

 

Deregulacja zawodów była tematem tygodnia w „Polityce” (11/2012). Jak zwykle w tego typu przypadkach, powtarza się ten sam problem, dziennikarzowi nie starcza specjalistycznej wiedzy. W skutek czego mamy opinię płytką i niezbyt trafioną.

 

Autor skupia się na zawodzie przewodnika. Tak na marginesie, to z dyskusji medialnej odnoszę wrażenie, ze cześć dziennikarzy nie odróżnia pilota od przewodnika. Nie wiem czy tak jest i w przypadku artykułu zamieszczonego w „Polityce”, ale z całą pewnością, warto by omówić też kwestię pilota.

 

Nie będzie zwiększonego ryzyka dla turystów.

„Polityka” myli się, stwierdzając, że w wyniku planowanych zmian, na turystów spadnie ryzyko wynajęcia nieprofesjonalnego pilota lub przewodnika. Otóż, to nie turyści wybierają kadrę! Przewodnika zatrudnia organizator wycieczki, czyli biuro podróży. A touroperator do tej pracy nie bierze kogokolwiek. Korzysta z osób zaufanych, sprawdzonych przez siebie lub poleconych przez kogoś z branży. Dlatego też uwolnienie zawodu wcale nie oznacza automatycznego dyktatu przypadku.

 

Kwestia ta jeszcze mocniej dotyczy pilota wycieczek. O ile w przypadku przewodnika może zdarzyć się sytuacja, że to turyści (podróżujący indywidualnie) sami wybiorą sobie osobę, która oprowadzi ich po starówce jakiegoś miasta, to w przypadku pilota takie praktyki po prostu nie mają miejsca. To biuro podróży zatrudnia pilotów. To ono decyduje z kim pracuje. Biuro ma wiedzę kto jest wystarczająco dobry by powierzyć mu swoich klientów. Ten organizator, który dba o swoją renomę nie angażuje przypadkowych pilotów. Dlatego też, w mojej ocenie, po ewentualnej deregulacji, niewiele się tu zmieni. Dalej w cenie będą dobrzy, sprawdzeni piloci, a turyści nie będą ponosić większego ryzyka niż dzisiaj.

 

A może będzie trudniej?

Jeszcze jedna rzecz wymaga uwagi. Być może, po wprowadzeniu zmian, wcale nie będzie łatwiej zostać pilotem. W tej chwili przepustką do pracy jest licencja. Często słabą, ale jednak. Niektórzy młodzi adepci, mimo że nie jest łatwo, wchodzą do zawodu. Szczególnie ci, którzy odbyli kurs w renomowanym miejscu lub potrafią pochwalić się czym jeszcze. A po likwidacji uprawnień? Odpadnie podstawowy atut początkującej osoby! Może być tak, że przez pierwsze lata po zmianie, biura nie chcąc ryzykować, będą zatrudniać wyłącznie starych, dobrze znanych, doświadczonych pilotów; tym samym, blokując dostęp do pracy nowym adeptom. W ten sposób, dzieło Gowina obróciłoby się przeciwko przyświecającej mu idei.

 

Podlaskie Targi Turystyczne

W niedzielę, 18 marca, w trakcie Podlaskich Targów Turystycznych, będę miał przyjemność poprowadzić dwa spotkania. Serdecznie zapraszam!

Miejsce: Białystok, Hala Sportowa UwB, ul Świerkowa 20A, sala konferencyjna, I piętro.

 

GRUZJA – NOWY KIERUNEK W TURYSTYCE

godz. 12:00 – 13:00.

 

Gruzja to turystyczny przebój 2012 roku. Po 20 latach przerwy, spowodowanej politycznymi uwarunkowaniami, kraj ten wraca do łask. Wspaniałe góry, ciepłem morze, wyśmienita oryginalna kuchnia i doskonałe wino. Zabytki i przebogata kultura. Do tego jeszcze jeden, znamienny fakt: bardzo lubią tam Polaków!

 

Turystyka potrzebuje nowych destynacji, turyści szukają oryginalnych celów podróży. Gruzja jest jak znalazł. Wycieczkę można rozszerzyć o dwa sąsiednie kraje: Armenię i Azerbejdżan.

 

Spotkanie przewidziane jest dla turystów zainteresowanych tym kierunkiem oraz dla pracowników biur podróży.

 

Więcej o Gruzji na blogu: np. „Popularna Gruzja”

   

 

PRACA W TURYSTYCE

godz. 13.15-14.15.

 

Co zrobić, czego i jak się uczyć, żeby otrzymać pracę w turystyce?

Branża turystyczna rozwija się i biura podróży poszukują pracowników. W cenie są dobrze przygotowani specjaliści. Jednocześnie, każdego roku tysiące młodych ludzi opuszcza uczelnie o profilu turystycznym i nie potrafi znaleźć pracy w zawodzie. Dlaczego tak się dzieje? Co powinien zrobić absolwent żeby odnieść sukces na rynku pracy?!

 

Na spotkaniu omówione zostaną następujące miejsca pracy:

pilot wycieczek, rezydent, specjalista ds. turystyki/pracownik biura podróży, właściciel biura podróży.

 

Po ogłoszeniu przez ministra Gowina listy zawodów podlegających deregulacji, temat ten dodatkowo zyskał na atrakcyjności.

 

Na spotkanie zapraszamy wszystkie osoby, niezależnie od wieku i wykształcenia, które myślą o karierze w turystyce.

Więcej: Praca w turystyce

Ryszard Kapuściński

Dziś przypada 80. rocznica urodzin cesarza reportażu. Przyszedł na świat 4 marca 1932 r. w Pińsku na Polesiu (dziś to Białoruś).

Minęły też już dwa lata od publikacji głośnej pracy Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction”. Czy przez ten czas coś się zmieniło? Dla mnie aktualne pozostaje to, co napisałem wtedy, na gorąco, tuż po zapoznaniu się z pracą Domosławskiego: „Po lekturze biografii Kapuścińskiego”.

 

Ważne jest to wszystko, co nas w twórczości Kapuścińskiego zachwyca. Nikt wyjątkowemu twórcy miejsca w polskiej i światowej literaturze nie odbierze. Nikt z piedestału nie strąci.

 

Ważne są jednak i wątpliwości. Każdy, kto dobrze zna choć jeden z opisywanych przez mistrza krajów, dostrzega nie tylko nieścisłości, ale i zwyczajne przeinaczenia. Czasami wygląda to tak, jakby autor pisał swoją historię, nie przejmując się faktami. Również z tego powodu „Cesarz” w Etiopii jest zupełnie nieznaną lekturą. Tam, w taką wersję wydarzeń, nikt by nie uwierzył.

 

Jutro poznamy listę tytułów nominowanych do nagrody im R. Kapuścińskiego za reportaż literacki.

Zobacz też: „Biografia Kapuścińskiego”.

 

 

Herbata

Co wiemy o herbacie? O jej historii, o drodze jaką pokonała, by w końcu na trwale zagościć na naszych stołach? Na początku wcale nie było łatwo. Szczególnie w Polsce, gdzie większą popularność zyskała dopiero od czasu masowej produkcji cukru. Bez tego dodatku herbata jakoś nam nie smakowała. W okresie, kiedy herbata zyskiwała na popularności w Europie, bardzo negatywnie wyrażało się o niej wielu luminarzy polskiej kultury. Wyśmienity znawca roślin, ksiądz Krzysztof Kluk, w wydanej w 1786 r. pracy pisał tak: „Gdyby Chiny wszystkie swoje trucizny przysłały, nie mogłyby nam tyle zaszkodzić, ile swoją herbatą”.

Haj Ali Darvish Tea House. Najmniejsza herbaciarnia w Iranie. Od ponad 100 lat działa na powierzchni 2 m².

Herbaciane wspomnienia mam z kilku krajów.

Najwcześniejsze z Egiptu. Kair był pierwszym pozaeuropejskim miastem, w którym zagościłem. Tamtejsze smaki mocno utkwiły mi w pamięci. Studiowałem tam, za sąsiadów miałem kairczyków i tak jak wszyscy dookoła, piłem olbrzymie ilości mocnej herbaty. Właściwie nie było wyjścia. Jeśli chcesz naprawdę wniknąć w kraj, jeśli chcesz go zrozumieć i poczuć, musisz jeść i pić to, co wszyscy. W bezalkoholowej kulturze, kiedy szwagier odwiedza szwagra, to na stole ląduje właśnie herbata. No, może jeszcze fajka wodna.

Na herbatce u Beduinów. Półwysep Synaj.

Standard jest taki: bardzo mocna, czarna i obficie posłodzona. Podawana jest w niedużych szklankach. W upalne dni, orzeźwia i daje energię do działania. Udanie zastępuje śniadanie. Kawiarnie i palarnie fajek są bardzo powszechne i często otwarte przez całą dobę. Bez trudu znajdzie się je na każdej ulicy, w każdym zakątku miasta. Lubię to, że niemal o każdej porze (nawet o 5 rano) można napić się kawy, herbaty lub coś zjeść.

Napój ten jest niezbędnym elementem spotkań. Nawet stomatolog, do którego chodziłem, przed wierceniem zęba częstował herbatą. Oczywiście diabelsko słodką.

Łyk herbaty w Petrze.

 Najpopularniejsza marka to El Arosa; charakterystyczne żółto-czerwone opakowania z wizerunkiem dziewczynki zna każdy Egipcjanin. W środku mocno rozdrobniony susz. Kraj pochodzenia – Kenia. Nie wszyscy wiedzą, że właśnie to państwo należy do światowej czołówki producentów herbaty.

 

Szaj, czaj i ćaj

To w Egipcie zacząłem odkrywać trasę światowej wędrówki herbaty. Pierwszym, inspirującym do dociekań faktem jest podobieństwo nazw. Arabski szaj, to prawie jak rosyjski czaj. Jakiś czas później, w Indiach, znowu natknąłem się na podobnie brzmiący wyraz. Tyle, że tam wymawia się miękko – ćaj. Ewidentnie, herbata wędrowała po całym Wschodzie, w wielu językach zostawiając charakterystyczny ślad. Najdalej w naszą stronę, wprost z dalekiej Azji, termin ten trafił do Rosji. W Polsce za to przyjęła się zachodnia nazwa, od herbal tea.

Znana miłośnikom Egiptu, herbata El Arosa

Zupełnie inaczej pije się herbatę w Indiach. Tam dominuje masala ćaj, czyli herbata z przyprawami. Zaparza się ją wodą z mlekiem oraz dodaje mieszankę goździków, imbiru, cynamonu, kardamonu i pieprzu. Do słodzenia używa się cukru, ale też miodu lub melasy. Indusi są od niej uzależnieni. Szczególnie mężczyźni, muszą zacząć dzień od szklaneczki tego napoju. A jest to stosunkowo świeży nałóg. Indie zaraziły się herbatą od Anglików. Pod koniec XIX wieku brytyjskie Indie stały się największym jej producentem, a sto lat później, również głównym konsumentem.

Herbaciane pola Batumi

Wszyscy, którzy pamiętają PRL, znają to hasło. Rozsławiły je Filipinki w popularnej wtedy piosence (Batumi, ech Batumi…). Uprawy herbaty w gruzińskiej Adżarii były chlubą całego ZSRR. Po upadku Związku Radzieckiego, Gruzja przeżywała trudne czasy wojen domowych. Herbaciany przemysł upadł, a Polacy zapomnieli o dobrze znanym z poprzednich dziesięcioleci, gruzińskim granulacie. Jeszcze dziesięć lat temu pola wokół Batumi sprawiały smutne wrażenie. Dawne przetwórnie straszyły ruinami. Od kilku lat, po uzyskaniu przez Tbilisi, rzeczywistej władzy nad Adżarją, coś zaczyna się zmieniać. W gruzińskich sklepach pojawiła się miejscowa herbata. Całkiem dobrej jakości. W ten sposób wraca się tu do starych, jeszcze przedrewolucyjnych tradycji, kiedy Gruzja była najdalej na północ wysuniętym rejonem upraw herbaty, a tutejsze susze otrzymywały światowe nagrody.

Czajhana w Uzbekistanie.

A w Polsce? Pierwsze wzmianki o herbacie pochodzą z XVII w. i związane są z dworem królewskim czasów Władysława IV i Jana Kazimierza. W tamtym okresie docierała do nas z Anglii. Ale na skalę masową nauczyliśmy się ją pić od Rosjan (okres zaborów). Stąd też zwyczaj podawania jej w szklankach (z metalowymi koszyczkami jak w rosyjskich podstakannikach) oraz z dodatkiem konfitur – rzecz obowiązkowa w szanującym się domu II Rzeczpospolitej. Najbardziej znanym admiratorem herbaty parzonej na rosyjski sposób, w samowarze, był oczywiście Józef Piłsudski.

To właśnie Rosja była pierwszym krajem w Europie, w którym przyjął się herbaciany napój. Importowano ją bezpośrednio z Chin. Długo nie akceptowano tu brytyjskiego produktu z Cejlonu. Uważano, że susz herbaciany traci na atrakcyjności w czasie transportu morskiego. Również z tego powodu, kiedy w drugiej połowie XIX w., po przemyceniu nasion z Chin, założono uprawy w Gruzji, kaukaska herbata łatwo zdobyła rosyjski rynek.

Zielona herbata do tradycyjnej kolacji w Japonii.

Jak jest dziś? Kto tam wie jaką herbatę pije, skąd przyjechała i kto na tym zarabia! Głowę daję, że większość miłośników napoju, delektując się naparem marki Tetley, nie ma pojęcia, iż właścicielem tej znanej na całym świecie firmy jest indyjski koncern Tata. W Indiach na pudełkach z herbatą widnieje już nowe logo łączące obie nazwy, dając miejscowym poczucie narodowej dumy. W Europie, tylko mały napis na odwrocie opakowania; tak na wszelki wypadek, żeby nie stracić przyzwyczajonego klienta.

Zobacz też artykuły: Kulinarne przeboje oraz Duch puszczy – samogon z Podlasia.

A w Mołdawii, na śniadanie zamiast herbaty, pija się szampana!

Świątynie seksu

Są w Indiach miejsca, które zaskakują. Niektóre z nich stwarzają problemy interpretacyjne. Patrzymy i pytamy: jak wytłumaczyć coś takiego? Przecież sens gdzieś tu musi być. Niemożliwe by człowiek tworzył coś, bez poczucia użyteczności, bez przekonania, że czemuś to służy.

Jednym z takich miejsc jest Kadźuraho (Khajuraho), znane ze słynnych erotycznych przedstawień. Cały kompleks pięknych, zbudowanych z kamienia świątyń, sprawia imponujące wrażenie. Ściany zewnętrzne są bogato zdobione, a jednym z tematów jest już nawet nie erotyka, ale po prostu seks. Sceny przedstawione są bez żadnych ogródek (jakby ktoś celowo nimi epatował) i bez zahamowań. Znajdziemy tu rzeźby z tematami miłości lesbijskiej i seksu grupowego. W największe zakłopotanie, turystów wprowadza, scena zoofilii.

Przedstawienie zoofilii w Kadźuraho

Dla Europejczyka to trudny temat. W naszej kulturze, świątynię od erotyki odgradza światopoglądowy kordon. Od czasu Starego Testamentu radykalnie rozdzielamy te dwa obszary. Płciowość stała się czymś podejrzanym, zepchniętym w mrok, wstydliwym i dalekim od ołtarzy. Wcześniej, w starożytnych cywilizacjach basenu Morza Śródziemnego było inaczej. Erotyzm stanowił oczywisty i naturalny, a często również uświęcony, element życia. To wyrosła z religii księgi cywilizacja europejska, stworzyła dziwne nowum. Pewną rolę odegrała tu też, narzucona kobiecie, upośledzona pozycja. Standardy tworzyli mężczyźni. Seks (z kobietą, z natury niebezpieczną i wodzącą na pokuszenie – patrz historia Adama i Ewy) nie mógł być czymś dobrym. Został więc zarezerwowany tylko do celów prokreacyjnych.

Zewnętrzne ściany świątyń zdobione są kunsztownymi rzeźbami. Jednym z motywów jest erotyka i piękno kobiecego ciała

Dziwnie się to zmienia. Mam wrażenie, że w niektórych aspektach Zachód się miota. Jeszcze nie tak dawno (a dla niektórych nadal) na duchowej skali, seks znajdował się na osi ujemnej. Był definiowany religijnie. Teraz, dla odmiany, zupełnie stracił kontakt z religijnością. Jest niezależny. Zerwał się i krąży jak wolny elektron. Chaotycznie wpada to tu, to tam. Zobacz też: Waranasi – święte piekło hindusów.

Wesołe reliefy z Kadźuraho

W Indiach było inaczej. Erotyka ani się od religii nie odrywała, ani nie miała negatywnych konotacji. Podobnie wyglądała pozycja kobiety. Kobiecość ze wszystkimi jej aspektami nie miała pejoratywnych skojarzeń. Wręcz odwrotnie!

Hinduska świątynia odzwierciedla damskie ciało. Schody do świątyni to kobiece nogi, wejście natomiast odpowiada żeńskim narządom płciowym. Oto wyzwanie dla umysłu Europejczyka!

Wiele tu pięknej symboliki. Najważniejsze miejsce świątyni, odpowiednik naszego ołtarza, to macica. Tu rośnie i dojrzewa nowy człowiek. Kiedy jest już odpowiednio ukształtowany i może wyjść na świat, następuje poród. Dlatego wejście do świątyni odpowiada miejscu na ciele kobiety, w którym pojawia się główka nowonarodzonego dziecka.

Detal ze ściany świątyni w Kadźuraho

Detal ze ściany świątyni

Kiedy w XIX  wieku, angielski oficer dotarł do zapomnianego wtedy, porośniętego przez dżunglę Kadźuraho, nic z tego nie zrozumiał. W oczach purytańskiego Brytyjczyka, świątynie te raczej wzbudzały odrazę, niż zachęcały do intelektualnych poszukiwań. Dziś na szczęście jest już inaczej.

Rzeźby w Kadźuraho nie są ilustracją do Kamasutry. Nie ma tu prostego przełożenia. Kamasutra, w dawnych Indiach, była instruktarzem dla osób z wyższych sfer. Uczyła jak wzbudzać i rozładowywać pożądanie. Mówiła jak osiągnąć radość w związku. W erotycznych przedstawieniach wykutych w kamieniu musi być coś więcej! Co? Odpowiedzi trzeba szukać. Za każdym razem, gdy tam jestem, zastanawiam się nad tym.

Zobacz więcej informacji i zdjęć z Kadźuraho.  Pozostałe artykuły o Indiach.

Wrocław 3-5 lutego

Osoby, które chciałyby się ze mną spotkać i porozmawiać o podróżach lub przygotowaniu do pracy w branży turystycznej, zapraszam na Targi Turystyczne Wrocław 2012.

 

Termin: 3-5 lutego, Hala Stulecia,

na stanowisku Krzysztof Matys Travel.

 

Drugiego dnia targów, w sobotę, między godz. 13.30 a 14.30 będę opowiadał o Gruzji.

Temat: „Gruzja jako nowy kierunek podróży”.

Miejsce: sala seminaryjna nr 2.

 

Do zobaczenia!

 

ACTA conventa

Czuję się w obowiązku. Funkcjonuję w internecie. Jest to jeden z ważnych obszarów mojej aktywności. Muszę zabrać głos. W takich sytuacjach nie wolno chować głowy w piasek.

 

O ACTA powiedziano już wiele. Istnieją dokładne analizy zagrożeń. Za główne uważam szeroką i niedoprecyzowaną formułę, dającą w przyszłości, możliwość wprowadzania daleko posuniętych restrykcji. Ale abstrahując od konkretnych niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą to porozumienie, chcę zwrócić uwagę na kilka fundamentalnych kwestii:

 

  • Sposób w jaki rząd pracuje nad regulacjami prawnymi. Umowa ACTA dotyczy większości polskich obywateli, ma ogromne znaczenie dla możliwości funkcjonowania i rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. W tak ważkich kwestiach, to na rządzie spoczywa obowiązek inicjowana prawdziwej, szerokiej dyskusji. Tymczasem, w tym przypadku, rząd przeprowadził raczej ciche symulacje, niż rzeczywiste konsultacje społeczne. Minister Zdrojewski, w maju 2010 r., wysłał projekt umowy z prośbą o opinie tylko do tych instytucji, o których było wiadomo, że są za, ponieważ korzystają na wprowadzeniu tych regulacji! To tak, jakby Jaruzelski konsultował wprowadzenie stanu wojennego z Kiszczakiem!

  

 

  • Po raz kolejny, przez swoją nieudolność lub celowe zaniechania, doprowadzono do wybuchu protestów. Po raz kolejny społeczeństwo stawiane jest w trudnej sytuacji. Spuścić głowę, nagiąć kark i posłusznie znosić to, co nam zaaplikowano czy się buntować?

 

  • Kabaretowy posmak ma argumentacja premiera. Najpierw podpiszemy umowę, a dopiero później będziemy ją szczegółowo analizować i szukać zabezpieczeń, aby nie miała ona negatywnego wpływu na wewnętrzne, polskie prawodawstwo. Jeśli my, obywatele kupimy coś takiego, to znaczy, że można wcisnąć nam każdy kit!

 

  • I wreszcie, poziom naszych europarlamentarzystów. Tylko SLD i UP było przeciw! Dziś PIS krytykuje porozumienie ACTA, ale wcześniej posłowie tej partii w europarlamencie głosowali za! Migalski przyznał, że nie wiedział co popiera! Pamiętajmy o tym wszystkim przy kolejnych wyborach!

 

Otwartym pozostaje pytanie dlaczego rząd polski tak usilnie forsuje tę umowę. Wygląda to tak, jakby premier stał po stronie potężnych koncernów, a nie społeczeństwa, które go wybrało. Chcemy żyć spokojnie, w przekonaniu, że jedynym celem naszego rządu są nasze interesy!


 

PS

Pacta conventa (z łac. pactum – układ, umowa; conventus – uzgodniony). W Polsce doby elekcyjnej to zobowiązanie króla wobec szlachty. Działały destrukcyjnie na zdolność sprawowania władzy i stały się gwoździem do trumny I Rzeczpospolitej.

 

Strona 16 z 32

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén