Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 32 z 38

Wakacyjne topless

Na jednym z portali przeczytałem, że aż 96 proc. mężczyzn byłoby szczęśliwych, gdyby kobiety opalały się topless. Taki wynik nie zaskakuje. Panom rzeczywiście musi się to podobać.

 

Przynajmniej do czasu. Być może nie wszyscy mi uwierzą, ale i tu możliwy jest przesyt. Kiedyś, pracując w Egipcie, przez kilka miesięcy mieszkałem w dobrym hotelu, wybieranym przez młodych ludzi bez dzieci. Mój pokój był na samym końcu obiektu. Gdziekolwiek bym szedł, czy do restauracji, czy do wyjścia z hotelu, musiałem przejść obok kilku basenów. Na każdym z dużo pań opalało się topless. Często w takim samym stroju pływały, grały w siatkówkę, a nawet szły do baru po drinka. Ile można? Po jakimś czasie przestaje się zwracać uwagę. Człowiek się przyzwyczaja i reaguje już tylko w wyjątkowych sytuacjach, na przykład, na mocno nieestetyczne widoki. Cóż, ta forma stroju kąpielowego nie jest dla każdego, a niektóre z pań zdają się o tym zapominać.

 

Ciekawsze jest, że aż 87 proc. kobiet chciałoby opalać się w ten sposób. Tak przynajmniej wynika z badań jakie przeprowadzić miała wyszukiwarka lotów Skyscanner. Jak podaje portal gazeta.pl, panie wybierają tę formę ponieważ chcą odpocząć od „krępujących ubrań”. Pytanie, co w tym przypadku oznacza przymiotnik „krępujący”. W sensie fizycznym (krępuje ruchy)? Czy w znaczeniu obyczajowym (krępuje pewne formy zachowania)? A może jeszcze w innym?

 

Zapewne jest tak, że odległość i luźniejsza atmosfera wakacji, sprzyja tego typu formie relaksu. Pewnie niejedna z kobiet, będąc gdzieś na plaży Hiszpanii, Grecji czy Egiptu, pierwszy raz w życiu zdecydowała się na opalanie bez górnej części kostiumu, mimo, że wcześniej w ogóle nie przyszło jej to do głowy. Cóż, tak to już jest. Co nie uchodzi nad Bałtykiem, tam bywa prawie standardem. Taki urok ciepłych mórz.

 

Strój topless najbardziej akceptują Niemcy (99 proc. panów), najmniej Rosjanie (67 proc.).

 

A co na to przeciwnicy? Jak podaje skyscanner.pl, panowie sprzeciwiają się argumentując to „obrazą moralności”, „obawą o wywołanie raka skóry” oraz chęcią ochrony dzieci przed takim widokiem. Natomiast panie, które nie akceptują topless podawały m.in. następujące powody: „gapiący się mężczyźni” i „zachęta do podglądania”.

 

Nie wiem dlaczego, ale moim skromnym zdaniem, plaże z turystkami opalającymi się topless wyglądają jakoś bardziej wakacyjnie.

 

Zobacz także: Seks i turystyka.

Uśmiechnij się do rezydenta!

Sezon w pełni. Jak co roku, wielu z nas wybiera słoneczny wypoczynek w którymś z ciepłych krajów. Osobą, która przywita nas na lotnisku i będzie dbała o cały nasz pobyt jest rezydent. Od niego, w dużym stopniu, zależy czy będą to udane wakacje.

   

Prawdy i mity

 

Niejeden turysta, po powrocie, skarży się na jakość pracy rezydentów. Oczywiście, bywa różnie, są lepsi i gorsi rezydenci. W tekście tym, w żadnym wypadku nie chcę brać w obronę wszystkich pracujących w tym zawodzie. Od czasu kiedy zajmuję się szkoleniem rezydentów, otrzymuję wiele opinii na temat ich pracy (i zachowania po pracy – ale o tym opowiem przy innej okazji). Bywa, że sam jeżdżę i oceniam. Do tego dochodzą jeszcze opinie klientów naszego biura. Stąd wiem, że bywa różnie.

 

Niemniej uważam, że obiegowa opinia na temat rezydentów jest krzywdząca. Skąd się to bierze? Myślę, że przyczyn jest kilka. Być może niektórzy zazdroszczą rezydentom. Bo to przecież taka super praca! A właściwie coś jakby praca. Raczej wakacje. Mieszkają w ciepłych krajach, w dobrych hotelach, miło spędzają czas i jeszcze im za to płacą. Żyć nie umierać! Zgadzam się! Tak właśnie jest. Ale z jednym zastrzeżeniem. Jest to PRACA. Trudna i wymagająca profesjonalnych umiejętności. I na pewno, nie dla każdego!

 

Jeśli ktoś potrafi ja wykonywać, to nie tylko da sobie radę i zarobi całkiem przyzwoite pieniądze, ale też miło spędzi czas i rzeczywiście skorzysta z atrakcji kurortu, w którym przebywa. Jeśli nie ma profesjonalnych umiejętności (a to się niestety zdarza), zyska tylko nienawiść turystów i obciążenie ogromnym stresem. Pisałem już o tym na blogu: Rezydenci biur podróży.

 

Drugim powodem, dla którego niektórzy klienci źle oceniają pracę rezydentów, jest – tak naprawdę – nieznajomość specyfiki tego zawodu. Turysta widzi rezydenta tylko przez chwilę i na tej podstawie wyciąga wniosek, że rezydent pracuje właśnie taką chwilę. Zapomina, że rezydent ma pod opieką nawet kilkuset klientów w kilkunastu hotelach. Do tego transfery, lotniska, wycieczki i sytuacje awaryjne typu lekarz, szpital, zgubiony paszport, itd. Bywa, że całymi tygodniami nie ma ani jednego dnia wolnego. Śpi po parę godzin na dobę, często w autokarze albo na krześle na lotnisku.

 

Trzeci to sprzedaż wycieczek fakultatywnych. Ileż razy to słyszałem od osób wracających z wakacji. „Wiesz, ale ten rezydent to kombinator. Sprzedawał wycieczki po 50 dolarów, a w biurze na ulicy ta sama wycieczka była za 35 dolarów. Zobacz ile zarabiał na jednej osobie. A na całym autokarze? I tak parę razy w tygodniu”. A jak jest naprawdę? Rezydent ma obowiązek sprzedawać wycieczki, które oferuje zatrudniające go biuro. Nie ma wyboru, musi to robić. Biuro płaci mu za to. Ile? Najczęściej 5 proc. choć bywa, że mniej. Przy dużej sprzedaży są to wymierne pieniądze, ale nie takie, o jakich często myślą turyści.

 

Kiedy ktoś jest złym rezydentem

 

Poza wspominanym wyżej brakiem profesjonalnych umiejętności koniecznie trzeba powiedzieć o znużeniu. Praca jest wymagająca i psychicznie obciążająca. Jeśli nie ma potrzebnego odpoczynku i odskoczni, to pojawia się zmęczenie. Rezydent zaczyna unikać turystów, izoluje się i ucieka. Zmusza się do pracy. W bezpośrednim kontakcie z ludźmi, w takiej specyficznej branży, to nie może przynieść pozytywnych efektów. Sam miałem taki moment. Po dwóch latach pracy niemal non stop, doszedłem do etapu kiedy klienci przestali mnie interesować, kiedy nie miałem z tego już żadnej przyjemności. Nie pozostało nic innego jak zrezygnować. I zostawiłem tę pracę na ponad pół roku. Odpocząłem i mogłem wrócić.

 

Znam rezydentów (ale też pilotów i przewodników), którzy stojąc przed turystami i mówiąc do nich, wkładają okulary przeciwsłoneczne i zamykają oczy! Przewodnik opowiada, gestykuluje, ale ma zamknięte oczy! Dlaczego? Bo nie da rady już patrzeć na turystów. Straszne? Oczywiście. Zanim zacznie mówić już jest wściekły i spięty bo wie, że pojawią się te same, co zawsze pytania. Znużony przewodnik nazwie je „głupimi”.

 

Ale zanim gremialnie potępimy takie zachowanie, zastanówmy się czy sami nie mamy podobnych stanów w swojej pracy. Czy nam nigdy nie zdarzyło się coś takiego. Jeśli tak o tym pomyślimy, to może dojdziemy do wniosku, że lepiej uśmiechnąć się do rezydenta. Do czego uprzejmie namawiam.

Więcej artykułów na temat zawodu rezydenta biur podróży.

PS

Wdzięczny też będę za wszystkie opinie i uwagi na ten temat. Cenne będą głosy turystów i rezydentów.

Kurs rezydentów biur podróży

 

Upokarzająca burka

Otwarta na inne kultury i religie, tolerancyjna Europa zaczyna bronić się przed jedną z religii.

Izba niższa francuskiego parlamentu, przyjęła projekt ustawy zakazujący kobietom noszenia we wszystkich miejscach publicznych muzułmańskich zasłon, takich jak burka czy nikab. Stało się tak na wniosek parlamentarnej komisji, która uznała burkę za oznakę upokorzenia kobiet oraz przejaw „ekstremistycznego fundamentalizmu”.

Coś niesamowitego! Mam wrażenie, że nie do końca zdajemy sobie sprawę z wagi tych wydarzeń. (Wcześniej pojawiło się podobne prawo w Belgii i  referendum w Szwajcarii zakazujące budowy minaretów). W Polsce, temat ten, póki co, funkcjonuje tylko jako ciekawostka.

Nie jestem muzułmaninem, choć mam wśród nich paru znajomych. W krajach islamskich spędziłem kilka lat, może dlatego widok kobiet osłoniętych od stóp do głów mnie nie razi.

Na swój sposób rozumiem Francuzów. Ciekawe jak my Polacy postąpilibyśmy w takiej sytuacji? Jak poradzilibyśmy sobie z podobnym zjawiskiem?

To nie kwestia, tej czy innej religii, interesuje mnie najbardziej. Rzeczywistego czy wyimaginowanego zagrożenia z nią związanego. Pomijam też aspekty prawne, chociażby możliwą sprzeczność ze swobodami obywatelskimi. Interesuje mnie raczej zjawisko jako takie. Nowe i przeczące dotychczasowej praktyce. W zasadzie podważa chyba całą istotę zachodniej Europy. Koniec tolerancji religijnej? Pierwsze próby jej ograniczenia? Chęć budowania kryteriów, które do tej pory były nie do pomyślenia.

Bo tak naprawdę o co cała ta burza? Według statystyk francuskiego MSW, noszenie zasłon muzułmańskich dotyczy ledwie 2 tys. kobiet. Zdaniem rządu większość z nich to Francuzki, które nawróciły się na islam. Kobiety w burkach i nikabach twierdzą, że czynią to z własnego wyboru, a nie pod presją partnera czy rodziny.

Popatrzmy na argumentację rządu. Nie chodzi w niej o bezpieczeństwo. Kobiety pod obfitymi szatami nie noszą pistoletów i granatów. Nie zaburzają w ten sposób porządku społecznego. Czynią komuś krzywdę? Chyba nie. Zakaz ten tak naprawdę oznacza: możesz być muzułmanką, ale tak byśmy tego nie widzieli.

Jestem za czy przeciw? Nie wiem. Wiem natomiast, że coś się zmienia. I ta zmiana jest bardzo ważna. Żegnaj stara Europo? Witaj nowe, ale jakie!?

PS.

Czy ustawodawcy zasłaniający się walką o dobro „upokarzanych” burkami kobiet pomyśleli jak kobiety poczują się, kiedy państwo zaingeruje tak mocno w ich religijność? Czy właśnie wtedy nie będą upokorzone?

Zapewne też nie o to parlamentarzystom francuskim chodziło, ale czy przypadkiem, w praktyce, to nowe prawo, nie zrównuje burki z innymi zakazanymi symbolami, na przykład, ze swastyką?

Zobacz też: Kobieta w Egipcie oraz Muzułmański sex-shop

Sens podróżowania

Ostatnio mam mało czasu. W turystyce szczyt sezonu. Każdego dnia wielkie polowanie na oferty last minute. Od rana do wieczora siedzę w biurze i doradzam, wybieram, sprzedaję. Wysyłam innych na wakacje. Sam nie jeżdżę, zostaje mi teoria podróży. Bywa, że równie atrakcyjna jak samo podróżowanie.

Czytam fantastyczną książkę. Napisaną przez znamienitego dziennikarza i reportażystę. Tiziano Terzani – to nazwisko znane jest miłośnikom dobrej literatury podróżniczej.

Tym razem to książka wyjątkowa, inna niż poprzednie. Pojawiają się różne kraje i kontynenty, ale są one tylko tłem. Tak naprawdę autor podróżuje w głąb siebie. Zdarza się, że przy okazji pięknie analizuje fenomen dzisiejszej cywilizacji. O książce napiszę później. Warta jest uwagi. Teraz zacytuję tylko mały fragment. Wydaje mi się, że doskonale mieści się on w filozofii tego bloga.

Po wielu latach zawodowego i permanentnego podróżowania, w krytycznym dla siebie momencie życia, autor zadaje pytanie o sens swojej zawodowej kariery. I odpowiada:

Powód tego mojego całego ruchu, nieustannego wyjeżdżania w poszukiwaniu czegoś na zewnątrz, okazał się prosty: nie miałem nic w środku. Byłem pusty. Pusty, tak jak pusta jest gąbka, gotowa jednak nasiąknąć tym, w czym jest zanurzona. Wkładasz ją do wody, wypija wodę, zamoczysz ją w occie i staje się kwaśna. Gdybym nie podróżował, nie miałbym nigdy nic do powiedzenia, do opisania; nic, nad czym mógłbym się zastanowić.

T. Terzani, Nic nie zdarza się przypadkiem.

Prawda, że zastanawiające?

Czy biura podróży oszukują?

Analizując materiały zamieszczane w mediach, można by dojść do wniosku, że turystyka na oszustwie stoi. Dobrze, że moja dziewięcioletnia córka nie czyta jeszcze gazet i nie ogląda wiadomości w TV, bo mogłaby dojść do przekonania, że tatuś to jakiś hochsztapler.

 

Jadę samochodem, w radiu wakacyjny poradnik pt. „Jak nie dać się nabić w butelkę”. Zaglądam do internetu, a tam filmik z jednej ze stacji telewizyjnych. Tytuł? „Pułapki last minute”. Obejrzeliśmy. Wszyscy pracownicy biura podróży. Niezły ubaw. Pytania i poziom wiedzy prowadzących momentami po prostu żenujący. Może to standard telewizji śniadaniowej, gdzie dziennikarze udają, że znają się na wszystkim? Takich filmików jest więcej. Sam nie wiem, dobrze to czy źle, że powstają. Bo z jednej strony wnoszą coś pozytywnego, zwracają uwagę na problem. Ale z drugiej, mam wrażenia, że idą bardziej w kierunku taniej sensacji niż merytorycznego poradnika. Przytoczony wyżej tytuł sugeruje, że ktoś zastawia jakieś pułapki na klientów. Wyjaśniam: oferty last minute nie zawierają żadnych „pułapek”! Są tak samo wartościowym produktem jak każdy inny.

 

Moje ulubione pytanie jednego z telewizyjnych dziennikarzy: Czy wszystkie biura podróży oszukują? Odpowiadam najspokojniej jak mogę: Nie, nie wszystkie!

 

Oczywiście, klienci muszą znać swoje prawa. Najlepiej by było, gdyby mieli świadomość warunków na jakich zawierają umowę. Jest to również w interesie biur podróży. Uważam, że edukacja dotycząca chociażby ubezpieczeń turystycznych, jest niezmiernie ważna. Tragiczny przypadek śmierci turysty na wakacjach w Egipcie, o którym pisałem już na tym blogu, jest wystarczająco pouczający. Rzecz, jak mi się wydaje dotyczy nie tyle samych biur podróży, co kultury prawnej w ogóle. I nie tylko prawnej!

 

Trzeba tu wspomnieć o drugiej stronie medalu, czyli o mentalności klienta. Organizatorzy wakacyjnych wyjazdów starają się sprostać oczekiwaniom rynku. A te, najczęściej, są bardzo proste – jak najtaniej! Kiedy rozmawiam z właścicielami czy menadżerami hoteli w najpopularniejszych turystycznie kierunkach, to mówią jedno: są problemy z niektórymi polskimi biurami, bo te chcą jak najtaniej. A jeśli chcą, to dostają. Najtańsze pokoje i najtańsze all inclusive. A później są skargi, narzekania i reklamacje.

 

Polscy turyści czasami zachowują się tak jakby wierzyli w cuda. Najchętniej hotel 5*, all inclusive, w szczycie sezonu za 999 zł. No, maksymalnie 1200 zł. Z przelotem, ubezpieczeniem, zakwaterowaniem, wyżywieniem, transferami, opieką rezydenta… Realne? Bardzo rzadko, tylko w absolutnie wyjątkowych sytuacjach. Nie można traktować tego jako rzeczy standardowej.

 

Zdarzają się biura, które próbują zdziałać cuda i sprzedawać w takich cenach. Czym się to kończy? Zmianami hoteli, skróconymi turnusami (niby 7 dni, ale nocne przeloty tak ustawione, że wychodzi tylko 5 dni pobytu) , pokojami w najgorszych miejscach, itd. Pamiętajmy, wszystko ma swoją cenę. Najtańsze wakacje też.

 

Może tak bardzo pragniemy luksusowego wypoczynku, że sami siebie oszukujemy. Decydując się na wakacje wolimy nie zwracać uwagi na mniej korzystne warunki zawarte w umowie (wcale nie małym drukiem!). A później szukamy winnego. I wina spada na biuro podróży.

 

Zobacz też: Zakazana turystyka

Autorskie biuro podróży Krzysztof Matys Travel

Święto truskawki

Jak szybko można zjeść kilogram truskawek? Ile waży największa truskawka? Jak smakuje najlepsze truskawkowe ciasto oraz jak wygląda pokaz truskawkowej mody? O tym wszystkim można się było przekonać w miniony weekend na największej truskawkowej imprezie w kraju.

 

Były to jubileuszowe, bo piętnaste, już Ogólnopolskie Dni Truskawki w Korycinie.

 

Wielkie tłumy przyciągnął koncert zespołu Boney M. Stałem z boku i przyglądałem się jak ludzie podrygują w rytm muzyki. Tak sobie myślałem, że lata temu, chyba nikt z nich nie przypuszczał, że ten zespół kiedyś wystąpi na korycińskich błoniach.

 

Całkowicie zwariowaną konkurencję w jedzeniu truskawek na czas wygrał Paweł Marchel. Żeby wziąć udział w zabawie, przyjechał z Londynu. Wie, że jest mistrzem, konkurs wygrał po raz dziesiąty. Kilogram truskawek odszypułkował i zjadł w 2 minuty i 17 sekund.

   

Korycin to niewielka miejscowość w województwie podlaskim. Kiedyś to była zupełnie biała plama na turystycznej mapie. Znam dobrze te okolice, to moja rodzinna gmina. Ani rzeki, ani jeziora. Nie ma gór, ani szczególnych zabytków. Teren płaski, pola uprawne. Żadnego powodu aby się tam wybrać. Kto mógł, raczej uciekał.

 

A przecież miejsce to ma kilka niezaprzeczalnych atutów, w oparciu o które można zbudować coś zajmującego. Pierwszym jest położenie na trasie z Białegostoku do Augustowa i dalej w kierunku Litwy. To bardzo ruchliwy ciąg komunikacyjny. Trzeba tylko zwrócić na siebie uwagę i dać powód kierowcom aby chcieli się tam zatrzymać. Drugi to potencjał miejscowego rynku. Dookoła nie ma żadnych atrakcji, niemal żadnych propozycji spędzania wolnego czasu. A okolica wcale nie jest biedna. Dobrze funkcjonuje tu rolnictwo.

 

Ma też ten region swoje skarby. Długo były ukryte. Nowoczesność spowodowała, że gdzieś je pochowano. Zarosły chwastami zapomnienia. Na szczęście, i bardzo mądre działania władz gminy, i zew rynku, spowodowały, że przypomniano sobie o nich. Wymieńmy dwa:

 

·   Sery korycińskie. Dziś, w naszym regionie, każdy już je zna. Wiele osób je ceni. To absolutny rarytas dla miłośników żółtych serów. Ale przecież kilkanaście lat temu już prawie nikt o nich nie pamiętał. Wielkie brawa gminie Korycin za wskrzeszenie tego wyjątkowego regionalnego produktu. Nie próbowaliście? Zachęcam! Jeden warunek. Musi to być prawdziwy ser koryciński. Z mleka od prawdziwej krowy, karmionej prawdziwą trawą. Zagadkowe jest pochodzenie technologii ich produkcji. Skąd tu żółte sery? Miejscowi mówią, że przepis zostawili bądź to szwajcarscy żołnierze po rozegranej obok Korycina wielkiej bitwie w trakcie potopu szwedzkiego, bądź Francuzi maszerujący z Napoleonem na Moskwę.

 

·   Wiatraki. Z racji na to, że mało było tu cieków wodnych, które mogłyby napędzać mechanizmy młynów, korzystano z siły wiatru. Na całym tym terenie, wiatraki były powszechnym elementem krajobrazu. Co ciekawe, powstawały tu urządzenia różnego typu: holendry, koźlaki, paltraki i najciekawsze bo spotykane tylko tu – wiatraki sokólskie. Za każdym razem jadąc trasą Białystok – Augustów, przyglądałem się ostatnim, w sporej części zrujnowanym już, reprezentantom tego wyjątkowego budownictwa. Stoją samotnie w polu i niszczeją. A przecież to wymarzone obiekty na restauracje, małe hoteliki i muzea. Słowem mogłyby być wizytówką regionu. I oto, gmina rekonstruuje jeden z nich. Stanął dumnie w najlepszym miejscu. Będzie zapraszał do Korycina.

 

Bywam tam raz do roku, właśnie na Dni Truskawki. I widzę jak się zmienia. Wykopano duży zalew, jest miejsce na plażę i na kajaki. Zbudowano „Orlika”. Teraz ten wiatrak i koncert Boney M. na łące, na której do tej pory pasły się tylko krowy. Wiem, wiem, wielu z nas było na lepszych koncertach, ale w tym miejscu, to coś naprawdę niezwykłego. Brawo gmina!

………………………………………………………………………………………

Krzysztof Matys Travel – autorskie biuro podróży.

Opóźnione wakacje

Niestety, mamy drugą turę.

 

„Skończył się mit wakacji w lipcu”. Tak mówi rzecznik sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego. Co oznacza, że miałem rację pisząc kilka dni temu o tym, że druga tura będzie zagrożeniem dla branży turystycznej. Poziom emocji wśród wyborców jednego i drugiego kandydata jest tak duży, że Polacy raczej wybiorą urnę niż plażę.

 

Szczególnie dotyczy to zwolenników Komorowskiego. To oni są typowymi klientami biur podróży. Lepiej sytuowani mieszkańcy dużych miast. W tym roku do 4 lipca zostaną w domach.

 

Szczególnie dotyczy to mojego regionu. Członkowie i sympatycy Platformy w województwie podlaskim dobrze pamiętają nauczkę z niedawnych wyborów władz partii w Białymstoku. Część z delegatów, pewna zwycięstwa dotychczasowego przewodniczącego, zamiast na salę obrad, pojechała dopingować Jagiellonię w finale pucharu Polski. W efekcie, ku zaskoczeniu wszystkich, faworyt przegrał. Pouczające, prawda? Myślę, że sztab Komorowskiego będzie starał się przekonać swoich zwolenników, by zostali w domach i poszli na wybory.

 

Nie interesujesz się polityką? Jedź teraz! Będzie taniej i luźniej; więcej ofert do wyboru. Interesujesz się? Weź ze sobą zaświadczenie i zmobilizuj się – rusz z plaży do urny. Oferta biur jest zachęcająca. Są wyjazdy do lokali wyborczych połączone z wycieczkami fakultatywnymi.

 

Zostajesz na wybory? Szukaj i rezerwuj już dziś. Po 4 lipca zacznie się duży ruch w biurach podróży.

 

Niektórzy się cieszą. Dziennikarze i publicyści – mają dodatkowe dwa tygodnie dla siebie (i to kiedy? – w sezonie prawie ogórkowym). Ośrodki badania opinii społecznej – przedłużone żniwa. Zainteresowani polityką, w tym również blogerzy – będzie o czym pisać, będzie co oglądać w TV. No i oczywiście Grzegorz Napieralski i całe SLD – przez pełne 12 dni do ciszy wyborczej, będą umiejętnie dozować napięcie i brylować w mediach.

 

Ja się nie cieszę. Dlaczego? Nie interesują mnie tego typu igrzyska. Mimo tego, że interesuję się polityką. A może właśnie dlatego. Biorę to na chłodno. Mam wrażenie pewnej sztuczności. Tak, jakby to było przedstawienie dla przedstawienia. No cóż, bawmy się dalej. Na koszt nas wszystkich.

 

Druga tura zmieni wiele. Będą targi i handelki polityczne. Będą nowe i dziwne sojusze. Będzie nieprzewidywalnie. Będzie dużo negatywnych emocji. A wszystko to, w dużym stopniu, z tęsknoty za królem/carem/ojcem narodu. Tak sobie myślę, że dałbym radę żyć bez prezydenta. Szczególnie jak przypomnę sobie głupie, niekorzystne i wstydliwe zachowania wszystkich dotychczasowych „pierwszych obywateli” Rzeczypospolitej.

Plaża czy wybory?

Od początku było wiadomo, że to nie jest dobry termin. Ale oczywiście nie było innego wyjścia. Trzeba zrobić i już.

 

Kampania wyborcza w czerwcu? Długi dzień sprzyja wieczornym spacerom, grillom i rowerowym wypadom. Uważne śledzenie kampanijnych dokonań raczej odpada. Tym bardziej, że zbiegło się to jeszcze z mistrzostwami świata w piłce nożnej. Kto wygrywa w konkurencji o telewizor? Dobry mecz czy nudny polityk? Pytanie raczej retoryczne.

 

Wcześniej jeszcze dwie fale strasznej powodzi. No cóż, kampania przebiegała w wyjątkowych warunkach. Politycznie zostało to skomentowane chyba na wszystkie możliwe sposoby. Niczego nowego tu nie powiemy. Bardziej interesuje mnie moja branża, czyli turystyka.

 

Czy zaistniała sytuacja miała jakiś wpływ na sytuację biur podróży? Miała, i to ogromny. Sprzęgło się kilka absolutnie wyjątkowych czynników. Najpierw tragiczna katastrofa i żałoba narodowa, później perturbacje związane z emisją pyłów wulkanicznych. A w końcu kampania i wybory. Jeśli dodamy do tego mistrzostwa, to mamy piękny, antyturystyczny zbieg okoliczności.

 

Plaża czy wybory? Biorąc pod uwagę sprzedaż w biurach podróży, odpowiedź jest jasna – wybory! Nie pamiętam kiedy ostatnio były tak atrakcyjne ceny. Wiele pięknych ofert last minute. A mimo to samoloty latają w połowie puste. Jest jasne, że turyści odpuścili sobie ten termin. Czekają na 20 czerwca.

   

Oczywiście organizatorzy zagranicznych wyjazdów zdawali sobie sprawę, że wybory zorganizowane w trakcie turystycznego sezonu są dla nich niebezpieczne. Zareagowali tak jak mogli. Wprowadzono transfery z hoteli do lokali wyborczych. Niektóre bezpłatne, na koszt biura. Obniżono ceny wycieczek. Wszystko po to by Polacy nie rezygnowali z wyjazdów w tym terminie. Propozycje te, jak widać, nie zdały egzaminu. Wolimy głosować u siebie, nie na wakacjach. I wcale się temu nie dziwię. Po to wyjeżdżamy by odpocząć, również od polityki!

 

Kiedy jadę w świat, w ogóle nie śledzę wiadomości z Polski. Żadnych. Nawet sportowych. Wielokrotnie moje wyprawy pokrywały się z ważnymi dla Polaków wydarzeniami. Wsiadałem do samolotu i zupełnie o nich zapominałem. Formowania i upadki rządów, afera Rywina, mistrzostwa w siatkówce czy piłce nożnej… Nic to. Jadę po to żeby żyć miejscem, które wybrałem na cel podróży. Chcę się w nim zanurzyć, chcę je zrozumieć. Wracanie do krajowych emocji temu nie służy.

 

Są oczywiście wyjątki. Kiedy podróżuję jako pilot, jestem po to by pomagać turystom. Również w zdobywaniu informacji z Polski. Co prawda rzadko tak bywa, turyści raczej chcą uciec od wieści z kraju, ale kilka razy zdarzyło się inaczej. Pamiętam jeden, wyjątkowy powrót z Egiptu. Godziny lotu pokrywały się z meczem polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Na prośbę klientów załatwiłem z obsługą egipskiego samolotu, że na bieżąco będą nas informować o przebiegu meczu. Wyglądało to tak, że pilot otrzymywał informacje z ziemi, przekazywał stewardessie, ona mnie, a ja przez mikrofon wszystkim pasażerom.

 

Ciekaw jestem tego, jak będą wyglądały wybory w popularnych zagranicznych kurortach. Pisałem już jakiś czas temu w poście pt. „Wybory all inclusive”. Prognozowałem, że raczej słabo; że już będąc na wakacjach, Polacy wybiorą plażę, a nie kolejkę do urny. No chyba, że zorganizowano by tam ciekawą kampanię wyborczą. Plaża sprzyja bliskim kontaktom. Znany polityk z komitetu wyborczego w stroju plażowym przysiada się do mojego leżaka by zachęcić mnie do wzięcia udziału w wyborach… Marzenia…

 

Co będzie po 20 czerwca? To zależy. Jeśli będzie druga tura, sytuacja w turystyce jeszcze bardziej się skomplikuje. Część klientów zaczeka do 4 lipca i dopiero wtedy szturmem ruszy do biur podróży. W wyniku tego może zdarzyć się, że tak jak teraz, są atrakcyjne ceny i wolne miejsca, tak później będzie drogo i bój o oferty. Nie jest to dobre ani dla nas, ani dla naszych klientów. Można temu jakoś zaradzić? Chyba tylko rozstrzygając wybory w pierwszej turze.

Kreteńskie smaki

„Co masz zrobić dziś, zrób pojutrze, będziesz miał dwa dni wolnego”. W ten sposób przywitał nas rezydent na Krecie. Słowa te mają być kluczem do zrozumienia mentalności Greków. Być może. Trochę tego doświadczyliśmy. Mam na myśli filozofię życia opartą raczej na spokojnej kontemplacji niż na nerwowej bieganinie.

Kreteński stół

Kreteński stół

Kiedy kilkadziesiąt lat temu zrobiono porównawcze badania populacji z różnych części Europy, okazało się, że mieszkańcy Krety żyją najdłużej. Może decydowało o tym właśnie to nastawienie. Specjaliści szukali źródeł gdzieś indziej. Długo głównym podejrzanym był pewien gatunek ślimaka stanowiący sporą część diety miejscowych. To właśnie on miał powodować, że Kreteńczycy nie zapadali na choroby układu krążenia. Później okazało się, że to raczej rośliny, na których żerują ślimaki. Zawierają podobno substancje zbawienne dla ludzkiego organizmu.

Smacznie i ładnie

Ładnie i smacznie

No właśnie, kreteńska kuchnia. Bardzo mi odpowiada. Wspaniała gatunkowo oliwa. Oliwki mniejsze i lepsze niż te znane chociażby z Hiszpanii. Do tego pyszne sery, a – jeśli ktoś lubi – również ogromny wybór owoców morza. W Heraklionie znalazłem lokalną restauracyjkę przy porcie. Żadnych turystów, sami miejscowi. Pełna sala, trudno o wolny stolik. To znak, że warto tam usiąść. Co zjadłem, to zjadłem, ale napatrzyłem się też sporo na to, co zamawiali moi sąsiedzi. Widać, że Kreteńczycy uwielbiają dobre jedzenie. Zamawiają kolejno różne gatunki ryb, ośmiornice, małże, kalmary, ślimaki, krewetki… Wszystkiego próbują. Siedzą długo przy stoliku, rozmawiają delektując się potrawami i winem. Uczta zamiast zwykłego pośpiesznego lunchu.

Za to w zdumienie wprawiła mnie obsługa. Mniej więcej wiedziałem czego powinienem się spodziewać, ale nie sądziłem, że aż tak. Na prośbę o polecenie czegoś dobrego, kelner rzuca menu i mówi: „Przeczytaj i zamów”. Nie ma czasu na pogaduszki? Nie chce mu się? Nie ma motywacji ponieważ w restauracji i tak tłum ludzi? A może to taki styl pracy, takie podejście do obowiązków? W hotelu i restauracji nastawionej na turystów takie zachowanie byłoby niedopuszczalne, ale w miejscowej tawernie, to wygląda jak standard.

Pojechałem obejrzeć hotele (zobacz artykuł: Ile gwiazdek, tyle szczęścia). Przez tydzień widziałem ich sporo. Rozmawialiśmy z ich właścicielami, menadżerami. Pytali o to, jakie obrazki z Grecji pokazuje polska telewizja. Zależało im na tym abyśmy zobaczyli, że problemy rządu w Atenach nie mają żadnego wpływu na sytuację na Krecie. I, w turystyce, rzeczywiście tak jest. Kreta to enklawa. Pełna wesołych wczasowiczów i żyjąca własnym życiem. W wielu hotelach komplet gości i rezerwacje już na całe lato. Nastroje optymistyczne, mówią, że sezon zapowiada się lepiej niż w roku poprzednim.

Pytani o politykę nie przebierają w słowach. Obwiniają kolejne greckie rządy. Ale nie tylko. Staliśmy osłupiali słuchając jak jeden z menadżerów za całą sytuację obwiniał europejskich dziennikarzy, którzy rozpętać mieli antygrecką propagandę. Ciekawe podejście do problemu…

Greckie oliwki są najlepsze

Greckie oliwki są najlepsze

Nie znam się na makroekonomii, natomiast jeśli chodzi o turystykę, to kilka rzeczy jest pewnych. Grecy przyzwyczajeni do tego, że turyści i tak przyjeżdżają, zaniedbali rozwój infrastruktury. Zostali w tyle za innymi wakacyjnymi potęgami. Klasą hoteli i towarzyszącymi im atrakcjami typu baseny i aquaparki, przebici zostali chociażby przez Turcję i Egipt.

Żyją czerpiąc z wielkiej sławy swego kraju. Każde dziecko uczy się historii Grecji. Dla turystyki to fantastyczna, bezpłatna reklama. Jedziemy tam m.in. po to by oglądać starożytne zabytki. Na Krecie oczywiście pozostałości pałacu w Knossos. Kto nie zna mitu o Minotaurze, labiryncie czy Dedalu i Ikarze?!

Na Kretę przyciągają też malownicze zatoczki i porośnięte oliwkami góry, wyśmienita kuchnia i możliwość zwiedzania wyspy na własną rękę. Samochód wynająć można już za 25 euro dziennie. Jeździ się pewnie i bezpiecznie. Najwięcej jest turystów ze Skandynawii, Niemiec, Francji i Anglii. Polaków jest mniej, Rosjan bardzo mało.

Kreta to atrakcyjny cel wakacyjnych wyjazdów. Z całą pewnością, również w tym roku, przyjedzie tu mnóstwo turystów. Wygląda na to, że grecki kryzys nie będzie miał żadnego znaczenia.

Szukasz wycieczki szytej na miarę? Zapraszamy do naszego autorskiego biura: Krzysztof Matys Travel

Zobacz też artykuł: Wakacje all inclusive.

Etiopia – część 3

Wyjeżdżamy ze stolicy. Kierujemy się w nieznane. Ponad tydzień spędzimy na południu Etiopii, tam gdzie nie ma dróg, gdzie nie ma elektryczności, tam gdzie często telefony komórkowe nie łapią już sieci. Jedziemy samochodami terenowymi. Razem z nami ciężarówka wioząca nasze namioty, kuchnię polową i kucharza. Tam, gdzie zmierzamy, musimy być samowystarczalni. (Artykuł: Etiopia. Plemiona Południa).

Jeszcze jesteśmy na zatłoczonych ulicach Addis Abeby. Zamyśliłem się. Przyklejony do szyby samochodu, dopiero teraz, tak naprawdę, zdałem sobie sprawę, w jak dziwnym miejscu jesteśmy. Etiopia jest krajem niezwykłym. Kiedy świętowano tam rok 2000, u nas był już rok 2008. Etiopski kalendarz młodszy jest o 7 lub 8 lat – to zależy od tego, który miesiąc bierzemy pod uwagę. Nowy rok zaczyna się tam we wrześniu. Chyba jeszcze ciekawsze jest to, że rok w Etiopii ma 13 miesięcy! Ludność tego kraju do niedawna niemal zupełnie odizolowana od reszty świata pozostała przy swoich tradycyjnych wierzeniach, zwyczajach i sposobach definiowania rzeczywistości. W ten sposób kalendarz rodem ze starożytnego Egiptu przetrwał tu do dnia dzisiejszego. Kolejne reformy i innowacje wprowadzane w Europie, do Etiopii już nie docierały. Było zbyt daleko i nie bardzo po drodze. Dotyczy to zresztą wielu innych rzeczy. Na przykład niewolnictwo zlikwidowano tu ostatecznie dopiero w latach 60. XX wieku.

Wyjeżdżamy z Addis. Tuż przy drodze ogromne, ciągnące się hektarami, szklarnie. To głównie włoskie inwestycje. Uprawa kwiatów. Stąd samolotami wędrują do Europy.

Droga przez etiopskie miasto

Mój pierwszy obrazek etiopskiej prowincji, to droga przebiegająca przez miasteczko. Jeszcze niedaleko Addis, ale już rzuca się w oczy to, co uznałem za kwintesencję Afryki. To wrażenie totalnego bezładu. Każdy buduje jak chce, z czego chce i gdzie chce. Nikomu nie zależy aby wziąć to w organizacyjne ramy. Żywioł życia. Zrobiłem zdjęcie. Jest moją ulubioną fotografią. Tak widzę Afrykę.

W tym wszystkim masa ludzi. Wszędzie ludzie. Jeśli tylko dojedziemy do wsi lub miasteczka, to czekają na nas tłumy. Według prognoz demograficznych w roku 2050 Etiopia ma stać się dziesiątym najliczniejszym krajem świata! Od kiedy dowiedziałem się o tym, przekazałem tę informację wielu osobom. Chyba wszyscy reagowali ze zdziwieniem. Jak to, Etiopia? Kraj kojarzony z głodem ma tak wielki wzrost populacji? Jedno to niedowierzanie, drugie obawa. Jak będzie wyglądał świat? Co stanie się z tak ogromną masą ludzi? Jakie stoją przed nimi perspektywy? Czy Afryka ich wyżywi? Co się stanie kiedy zapukają do bram Europy?

Za nieco ponad czterdzieści lat Etiopia ma liczyć 173 mln mieszkańców. Dziś ma około 70 – 80 mln, dokładnie ile, nie wiadomo. Zatem w ciągu jednego pokolenia nastąpi ponad dwukrotny przyrost. Wszystko to w kraju, gdzie ogromna większość mieszkańców żyje za równowartość 100 dolarów rocznie, a rzeczą naturalna są nawiedzające kraj, średnio raz na dziesięć lat, klęski głodu.

Na południu Etiopii

Szybko zapominam jednak o demograficznych analizach. Przy pierwszym spotkaniu z żyjącymi tu plemionami wszystko inne bladnie. Tutejsze ludy są jednym z najciekawszych cywilizacyjnych fenomenów Afryki. Najmniejsze liczą kilkuset mieszkańców, największe kilkadziesiąt tysięcy. Granice kulturowe i językowe między nimi ciągle są bardzo wyraźne. Mimo tego, że często ich wsie leżą tuż obok siebie nie widać między nimi większych wzajemnych wpływów. Bywa, że przejeżdżając kilkanaście kilometrów znajdujemy inaczej zbudowane domy, inne uprawy, odmienne stroje i, co najciekawsze, inny język. To istna mozaika kultur.

Idą w ruch aparaty. Robimy setki, tysiące zdjęć. To wszystko jest tak atrakcyjne, tak wciągające, że łatwo zgłupieć i szaleć z aparatem bez umiaru. Chcemy sfotografować każdą twarz, każdą wieś, każde plemię… Nocą ładujemy baterie do aparatów dzięki generatorom prądu. Idziemy spać. Tuż przed wschodem słońca budzą nas małpy, niemal zaglądają nam do namiotów. Chwytamy aparaty. Kolejne zdjęcia. Kucharz zaparzył właśnie wspaniałą kawę. Zaczyna się nowy, afrykański dzień.

Wycieczka do Etiopii

PS. Przez najbliższe dni będę zwiedzał Kretę. Do zobaczenia za tydzień!

Zobacz też: Etiopia, niezwykły kraj Arki Przymierza.

Strona 32 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén