Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 35 z 38

Ubezpieczenia turystyczne

Tak szybkiej i masowej edukacji dotyczącej ubezpieczeń turystycznych jeszcze chyba w Polsce nie przechodziliśmy. Media o tym piszą i mówią, wyraźnie powtarzając jeden motyw: czytajmy warunki ubezpieczenia!

Należałoby to rozszerzyć:

  • Mądrze wybierajmy wśród wielu ofert. Wycieczka, wycieczce nierówna! Nie sugerujmy się wyłącznie ceną! Sprawdźmy też co obejmuje chociażby ubezpieczenie. Są organizatorzy (duże, dobre, polskie biura), którzy standardowo, w cenie dają ubezpieczenie od chorób przewlekłych!
  • Klient musi o to zadbać sam. Ponieważ nie zawsze trafi do dobrego agenta, gdzie ktoś pomyśli za niego i dopyta, zasugeruje, doradzi. A jeśli to będzie sprzedawca, który za wszelką cenę będzie chciał tylko sprzedać… Sami pilnujcie swoich interesów!
  • W sytuacji, kiedy jesteście w trakcie leczenia lub możecie mieć jakieś problemy zdrowotne, koniecznie pytajcie o ubezpieczenie od chorób przewlekłych. To nie jest duży koszt (ok. 90 zł za tydzień).
  • Pamiętajmy. Ubezpieczenie jest po to żebyśmy spokojnie podróżowali. I obyśmy nie musieli z niego korzystać!

Są dwie strony: firma oraz jej klient. Obie mają pracę do wykonania. Klienci, we własnym interesie, powinni poważniej, bardziej świadomie podchodzić do tematu. Tu jest dużo do zrobienia! A druga strona powinna im to maksymalnie ułatwić.

Prawda jest brutalna! Turyści nie czytają warunków ubezpieczenia. Warunków uczestnictwa w imprezie zresztą też. Kogo więc później winić za brak wiedzy? W konkretnym, omawianym od kilku dni przypadku, pani Surowiec argumentuje, że broszurkę z warunkami ubezpieczenia otrzymała dopiero na lotnisku. Przecież warunki te cały czas są dostępne chociażby na stronie internetowej biura! A w katalogu, na samym początku, wcale nie małymi literkami jest informacja dotycząca ubezpieczenia, która powinna obudzić jej czujność.

W jednym z komentarzy do poprzedniego postu (Śmierć na wczasach) bardzo interesująca wypowiedź kogoś, kto się podpisał jako „rezydent”. Jednoznaczna analiza wiedzy turystów na temat ubezpieczeń. Zobacz

Strona druga, czyli ubezpieczyciel i biuro – organizator imprezy.Jak można ułatwić klientom zapoznanie się z warunkami? Myślę, że najlepiej publikować skróty zawierające najważniejsze informacje. I obowiązkowo dołączać je do umowy. Teraz, żeby dać klientowi jakiekolwiek informacje, muszę wydrukować12 stron tekstu! Ktoś to przeczyta?!

Zapytano mnie dziś czy firmy ubezpieczeniowe robią tak celowo, żebyśmy nie wiedzieli co kupujemy? Że piszą długie i niejasne teksty aby zniechęcić do ich czytania. Czyli, że najzwyczajniej w świecie żerują na niewiedzy klientów? Nie sądzę aby tak było. Może po prostu jest tak, jak jest,bo nikt do tej pory nie zwracał na to uwagi. Może trzeba mocno upomnieć się o  wyższy standard obsługi, bądź co bądź, Klienta.

Zmiany już widać. Nagłośnienie w mediach robi swoje. Wcześniej,sprzedając wycieczki, to my pracownicy biura, musieliśmy inicjować rozmowy o ubezpieczeniach, proponować rozszerzone warianty. Czasami spotykaliśmy się z niechętną reakcją. Jakbyśmy byli naganiaczami, którzy chcą „naciągnąć” klienta na dodatkowe koszty. Od wczoraj turyści zaczynają pytać sami. W bardziej przemyślany sposób oceniają też ofertę. Ktoś kupił nieco droższą wycieczkę tylko dlatego, że w tym przypadku było dużo lepsze ubezpieczenie. Świadomy wybór. Tak trzymać.

Wielkie dzięki za komentarze do postu „Śmierć na wczasach„! Dużo tam cennych uwag, porad, analiz i przykładów.

Czy podróże kształcą?

Jak wygląda współczesna turystyka? Po co wyjeżdżamy? Poznajemy świat czy tylko wypoczywamy?

Przeczytałem ostatnio kilka tekstów, w pewien sposób poruszających ten temat. Za ich wspólny motyw można by uznać zagadnienie wzajemnych oddziaływań postępującej globalizacji i rozwijającej się turystyki. Wiadomo, że świat stał się łatwiej dostępny, niemal na wyciągnięcie ręki. Podróżujemy, ale czy również rozumiemy?

 

Analizuje się zachowanie turysty. Co wynika ze spotkania z czymś odmiennym, bywa, że radykalnie różnym? Bierze się pod uwagę intencje podróżującego. Czy chce poznać, dowiedzieć się i czy jest na to przygotowany? Czy jest mu to do czegokolwiek potrzebne?

 

Praktycy, od lat poruszający się w zawodzie wiedzą, że bywa z tym różnie. Mam doświadczenia i w masowej turystyce wyjazdowej do najbardziej popularnych miejsc, ale też w dalekich, egzotycznych, wyspecjalizowanych podróżach. Jeśli chodzi o te ostatnie, to z tej oferty częściej korzystają osoby, które rzeczywiście chcą poznać. Zależy im na jak największej ilości informacji, potrzebują autentycznego spotkania z miejscem do którego przyjechali. Chętnie zanurzą się w lokalną specyfikę. Dotkną miejscowego sposobu życia, musną choć trochę… Ale i tu bywa różnie. Długo by o tym opowiadać. Każdy pilot byłby w stanie przytoczyć niezła pulę ciekawych opowieści. Na nieszczęście dla czytelnika, ze zrozumiałych względów, muszą one pozostać tajemnicą zawodową.

 

Zdzisław Pietrasik  w Polityce  analizuje „naszą małą stabilizację”, której niezbywalnym elementem stał się ostatnio również wypoczynek nad ciepłymi morzami. Autor ma jednoznaczną opinię. Polacy nie są ciekawi świata. Jak pisze:

 

Rodak przyjeżdża bowiem do kurortu nie po to żeby poznawać obce kraje, lecz żeby odpocząć i powywyższać się nad miejscowym ludem. Po czym można jeszcze rozpoznać Polaka na plażach południowych mórz? Po tym, że nie czyta. Bo czytanie też męczy.

 

W tej samej Polityce „Niezbędnik Inteligenta Plus”, a w nim analiza socjologa turystyki, Jakuba Isańskiego. W przesłaniu, tekst podobny do artykułu Pietrasika. Sporo o ograniczeniach, a czasami nawet zupełnym braku kontaktu turystów z  miejscową ludnością. Trochę tu oczywistości, typu: „Współczesna turystyka jest jednak czymś zupełnie innym niż podróżowanie”, ale znajdziemy też celne uwagi, na przykład, na temat turystycznej fotografii.

   

Otóż zdaniem autora turyści szukają tylko takich kadrów, które „na stałe funkcjonują w mediach masowych”. Czyli, że wszyscy przywożą z wakacji te same obrazki. To arcyciekawe zagadnienie. Po co robimy dokładnie takie zdjęcia, jakie możemy znaleźć wszędzie – w katalogach biur podróży, w gazetach, w przewodnikach, w internecie? Dlaczego nie szukamy czegoś innego, ciekawego, odmiennego. Dlaczego upieramy się przy zdjęciach bez ludzi? Po co nam „goła” fotka jakiegoś zabytku? Bo to czyni zadość naszym masowym wyobrażeniom?

 

Isański pisze wprost o „marnowaniu szansy wzajemnego poznania przedstawicieli różnych kultur”. Zwraca uwagę na jeszcze jedno ciekawe zjawisko. Konsekwencją takiego zachowania turysty jest jego obraz stworzony w świadomości miejscowych. Cóż, o nas sądzą tubylcy? Pamiętajmy, że bardzo często mają niewiele innych źródeł informacji. Dlatego poprzez nasze zachowanie, oceniają cały świat Zachodu. Jak pisze Isański, w ich oczach jesteśmy leniwymi, gnuśnymi i chcącymi się izolować osobnikami.

 

Od siebie mogę dodać, że bywa jeszcze ciekawiej. Na przykład, spora cześć świata arabskiego, wyrobiła sobie o nas pogląd, między innymi, na podstawie po kryjomu importowanych erotycznych filmów i czasopism. Jak dodamy do tego szokujące dla nich zachowanie turystek (strój, samotne podróżowanie, picie alkoholu, itd.), to uzyskujemy bardzo oryginalną opinię. Pytanie tylko czy bylibyśmy z niej zadowoleni.

Śmierć na wczasach

Dowiedziałem się o tym wczoraj z TVP Białystok. Dziś tematem tym zajmują się już chyba wszystkie nasze lokalne media.  Rzecz dotyczy tragicznego zdarzenia jakie miało miejsce na wycieczce do Egiptu. W niedzielę wielkanocną, po tygodniowym pobycie w szpitalu, zmarł tam młody człowiek, zostawiając żonę i dwójkę dzieci. Zrozpaczona wdowa została dodatkowo obarczona rachunkiem na kwotę 90 tys. złotych za hospitalizację. Do tego dochodzi 15 tys. za sprowadzenie zwłok do kraju. Znajomi założyli specjalną stronę internetową, pomagają zebrać potrzebne pieniądze.

Pierwsze pytanie brzmi – Jak to możliwe, przecież jest ubezpieczenie? Jest, ale w tym przypadku ubezpieczyciel odmówił pokrycia kosztów, ze względu na chorobę przewlekłą, na jaką cierpiał turysta. Wyglądałoby na to, że z formalnego punktu organizator wyjazdu i ubezpieczyciel mogą mieć rację, co oznacza trudną sytuację dla poszkodowanych. Jednak jak informuje gazeta.pl, zmarły turysta osiem lat temu miał wszczepioną zastawkę serca, a zmarł w skutek wylewu. Czy jedno z drugim ma coś wspólnego, to już pytanie dla specjalistów z zakresu medycyny. Może zbyt łatwo ubezpieczyciel próbuje uniknąć odpowiedzialności?

Pytania można mnożyć. Czy pracownik biura, które sprzedało tę wycieczkę poinformował o tym, co zawiera ubezpieczenie standardowe i o tym, że w przypadku chorób przewlekłych można dokupić ubezpieczenie dodatkowe? Czy rezydent na miejscu pomógł na tyle, na ile trzeba? Czy cała pomoc na miejscu była zorganizowana należycie? Z tego, co pisze dziś poranny.pl, wygląda, że nie.

Wszystko to, nie zmienia jednak faktu, że turysta wykupując wczasy, podpisuje umowę, na której zazwyczaj jest klauzula, że zna i akceptuje warunki ubezpieczenia. A warunki te są takie, jakie są. W jednym biurze lepsze, w innym gorsze. Dlatego może nie od rzeczy będzie podanie kilku wskazówek:

1. Warto zapoznać się z warunkami ubezpieczenia. Problem w tym, że często to cała broszura specjalistycznego tekstu. Komu chce się to czytać? Kiedyś biura miały dobrą praktykę publikowania skrótów z najważniejszymi informacjami. Dziś takie udogodnienia zdarzają się rzadziej, a szkoda, warto by do tego wrócić.

2. Można dopytać o to pracownika biura, w którym wykupuje się wycieczkę. Ten powinien poinformować nas o najistotniejszych warunkach.

3. Jeśli na coś chorujemy, jeśli się leczymy, należy spytać czy w takim przypadku nie jest wskazane dokupienie ubezpieczenia od chorób przewlekłych. Koszt niewielki, a zwalnia nas od niepotrzebnego stresu czy dodatkowych problemów, w razie pogorszenia stanu zdrowia.

4. Trzeba też wiedzieć o innych wyłączeniach odpowiedzialności ubezpieczyciela (to bardzo ważne!). Dotyczą one chociażby alkoholu. Turysta pod jego wpływem, jeśli ulegnie wypadkowi, traci ubezpieczenie. Więcej na ten temat w artykule: Turysta, alkohol i ubezpieczenie.

5. I pamiętajmy, że cena to nie wszystko! Rozsądnie wybierajmy ofertę, biorąc pod uwagę wszystkie jej składniki. Nie traktujmy zakupu wycieczki jak wizyty w sklepie spożywczym. Oczywiście, najlepiej jest mieć zaufane biuro, które pomoże nam w wyselekcjonowaniu rzeczywiście najlepszej oferty.

Rzecz jasna, wszystkie te rozważania niewiele pomogą już w tym konkretnym, tragicznym przypadku. Ale może kogoś w przyszłości ustrzegą przed podobnymi kłopotami. Podam jeden konkret. Popularny ubezpieczyciel, którym posługuje się spora część polskich biur podróży, w przypadku kosztów leczenia wyłącza odpowiedzialność tylko w przypadku chorób na które ubezpieczony leczył się w przeciągu ostatnich 12 miesięcy. Tak więc, w tym przypadku, operacja sprzed 8 lat, nie byłaby powodem odmowy pokrycia kosztów leczenia i transportu zwłok do kraju. Niestety, jeśli dobrze rozumiem medialne doniesienia, turyści, o których mowa, mieli inne, mniej korzystne ubezpieczenie.

Zobacz też: O ubezpieczeniach w turystyce.

Mądre Święta!

Lubię świąteczne wydania gazet. Dzienniki i tygodniki opinii. Zwykle znajduję w nich więcej interesujących mnie treści. Pojawia się teologia, filozofia, a czasem nawet religioznawstwo. Zdarza się, że w porządnym, merytorycznym wydaniu. Choć oczywiście bywa różnie. Przez litość dla wydawnictw i autorów, spuścić należy zasłonę milczenia na sztampowe, nieciekawe i pozbawione jakiejkolwiek dociekliwości artykuły. Z okazji wiadomej rocznicy, wiele takich pojawiło się na temat Jana Pawła II. Niektóre bez cienia refleksji. Niestety.

Tym bardziej, warto odnotować odważne próby powiedzenia czegoś ponad to. Interesująca rozmowa w „Wyborczej”. Stefan Frankiewicz, były ambasador w Watykanie i redaktor naczelny „Więzi”, człowiek znający temat i życzliwy zainteresowanym, mówi tak:

Nie widzę ani śladu obecności nauczania papieża w życiu publicznym, a czasem także w życiu Kościoła hierarchicznego.

Uzasadniając ten pogląd podaje argumenty. Mówi o osądzaniu świata według „negatywnych stereotypów” i o braku szacunku dla różnorodności. A pytany o beatyfikację „naszego papieża” dodaje:

Trochę się boję tej beatyfikacji. Z jednej strony to wielka radość, ale z drugiej obawiam się, że beatyfikacja może oznaczać eksplozję polskiego triumfalizmu i bezrefleksyjności.

Krytyka jakiejkolwiek religii czy zachowań z religijnością związanych nie jest moim celem. Nie to miejsce, nie ten człowiek. Dlaczego więc o tym piszę? Bo sądzę, że święta mogą być dobrym czasem na refleksję właśnie. A grzechem pachnie brak zadumy i brak szacunku dla innego. Konfrontacja z odmiennością (światopoglądu, kultury i religii) bywa trudna. Wymaga woli i wysiłku. Nic za darmo, ale efekty, jak twierdzą wtajemniczeni, warte są starań.

Z tego powodu, na wszystkie przyszłe okazje, życzmy również Mądrych Świąt! Po to są! A nie dla króliczków, baranków, żurków i koszyczków. Przynajmniej nie tylko. Tak mi się wydaje.

A co to wszystko ma wspólnego z podróżami, napiszę już niebawem.

Wielkanoc w Jerozolimie

W okresie Wielkiego Tygodnia gazety, telewizja, radio, wszyscy wracają do tematu Jerozolimy i wydarzeń sprzed 2 tys. lat. Budujemy klimat Wielkanocy. Ci, którzy już tam byli wspominają, zapewne z sympatią, wizytę w najświętszych miejscach. Inni planują wyjazd. Niech te wszystkie słowa i obrazy najbliższych dni będą zachętą. Do Izraela naprawdę warto pojechać (zobacz też: Izrael, pierwsze wrażenie). Piękne miejsce. Ważne miejsce. Dla niektórych, może okazać się trudne w odbiorze. Tym bardziej warto się z tym zmierzyć. Spotkamy tu nie tylko podniosłą religijnie atmosferę, ale też relacje z zagmatwanej historii stosunków trzech religii. Przed chrześcijaninem stanie wyzwanie. Wołanie historii o prawdę. Prześladowania Żydów, zbrodnie wypraw krzyżowych… Rachunek sumienia.

 

Widok na Starą Jerozolimę ze Wzgórza Oliwnego

Widok na Starą Jerozolimę ze Wzgórza Oliwnego

W porze Świąt, szczególnie, gdy jednocześnie Wielkanoc obchodzą katolicy i prawosławni, Jerozolima jest całkowicie wypełniona pielgrzymami. Dominują ortodoksi. Ruch pielgrzymkowy w Ziemi Świętej, to w dużej mierze grupy z Rosji, Ukrainy i Grecji. W niektórych miejscach mogą czuć się niemal jak u siebie. Ci, którzy byli w Jerozolimie na pewno pamiętają greckiego mnicha słusznej postury, surowo dyrygującego ruchem przed wejściem do grobu Jezusa. Podobnie w Grocie Narodzenia w Betlejem. Nieraz udawało mi się wyprosić grupie, na przykład dłuższy pobyt, dzięki znajomości z ormiańskim mnichem (przydaje się znajomość rosyjskiego).

 

Planującym wyjazd, szczególnie tym, którzy chcą na spokojnie zwiedzić Jerozolimę, nie polecam okresu Świąt. Wtedy zawsze jest bardzo tłoczno, czasami wręcz nie ma możliwości dotarcia do najbardziej obleganych miejsc. Najluźniej jest w czasie niepokojów. Latem 2006 roku, w czasie wojny Izraela z Libanem zwiedzaliśmy Jerozolimę w komfortowy sposób.

 

Tak czy inaczej, wizytę w mieście najlepiej rozpocząć od Wzgórza Oliwnego. Rozpościera się stąd wspaniały widok na starożytną Jerozolimę. W samym centrum wizytówka miasta, czyli  Kopuła Skały, meczet przykryty złotym dachem. Wybudowano go w VII wieku na skale Moria, na której Abraham miał składać w ofierze swego syna Izaaka. Muzułmanie wierzą, że z tego właśnie miejsca prorok Mahomet został wzięty do nieba. Tuż obok meczetu jest Ściana Płaczu i początek Drogi Krzyżowej, którą dojdziemy do Bazyliki Grobu. Wszystkie to w jednym miejscu. Stąd taka waga Jerozolimy, dlatego mówimy o niej, że to święte miasto trzech religii.

 

Getsemani

Getsemani

Stojąc na stoku Wzgórza Oliwnego podziwiamy widoki, sycimy się nimi, zapamiętujemy, aby zachować jak najdłużej. Robimy zdjęcia. Analizujemy topografię miasta. Miedzy miejscem, w którym się znajdujemy, a murami Jerozolimy rozciąga się Dolina Jozafata. To tu, pojawi się Mesjasz i będzie budził zmarłych do życia wiecznego. Dlatego, znajdujący się na zboczu tej doliny cmentarz żydowski jest jednym z najdroższych miejsc na świecie. Pochówek jednej osoby kosztuje od miliona. do półtorej miliona dolarów!

 

Za doliną, po lewej stronie, wznosi się Wzgórze Syjon. Znajduje się tam Wieczernik, kościół Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny oraz symboliczny grobowiec króla Dawida, znanego wszystkim ze zwycięskiej walki z Goliatem. Komuś, kto jest tu pierwszy raz, aż trudno uwierzyć, że wszędzie jest tak blisko. Świątynia obok świątyni, kościół obok synagogi, synagoga obok meczetu. Na tak małej przestrzeni działy się najważniejsze biblijne wydarzenia. Od Abrahama do Jezusa. Dzieje się do dziś. Trudna, wymagająca refleksji historia.

 

Zobacz też artykuł o Betlejem.

Wesołych Świąt!

Everest, turystyka i prostytutki

Z radością, kilka dni temu, obejrzałem program W. Cejrowskiego poświęcony himalajskim wspinaczkom. Od razu, oczywiście, przypomniały mi się wyprawy do Nepalu. Nie, wcale nie wysokogórskie. Raczej zwykłe wycieczki. Najczęściej jedziemy tam żeby zobaczyć nosorożce w dżungli, niesamowite zabytki starówek w Katmandu, Patanie i Bhaktapurze, świątynie hinduskie i buddyjskie stupy. Himalajskie szczyty oglądamy raczej z okien samolotów w trakcie widokowych lotów Yeti Airlines albo z tarasów hoteli w Nagarkot. Komfortowo i bez wysiłku. Zobacz też: Zwiedzanie.

Na zdjęciu widok na Everest z samolotu

 

Ale oczywiście, kiedy jesteśmy w Nepalu, zawsze pada pytanie o współczesny himalaizm. Co słychać, co się zmieniło do czasów pierwszego wejścia na Mount Everest? Jak tam polscy alpiniści?

 

Sir Edmund Hillary, zmarły niedawno, pierwszy zdobywca najwyższego szczytu, był jak najgorszego zdania na temat tego, co dzieje się obecnie wokół Mount Everestu. Dlaczego? Wspinaczkę na najsłynniejszą górę zamieniono w dochodowy, a nierzadko również brutalny biznes. Perspektywa dużych pieniędzy przyciągnęła wielu nieciekawych ludzi. Pojawiły się oszustwa, kradzieże, napady i rabunki. Część wspinających się nie ma już nic wspólnego z etosem himalaisty. Znane są przypadki, gdzie wchodzący na górę mijali umierających towarzyszy nie udzieliwszy im pomocy. Dziś wystarczą pieniądze. Pozakładane są stałe bazy, w których czeka łóżko, śniadanie i … prostytutki. Lekarze pracujący wokół Everestu skarżą się, że coraz częściej leczą choroby weneryczne. Tragarze wniosą sprzęt, wynajęci specjaliści wszystkiego dopilnują. Tak więc, zdobywcą „trzeciego bieguna” może zostać niemal każdy sprawny podróżnik. To już forma turystyki. Drogiej, luksusowej, ale turystyki. Niemal masowej.

Himalaje

Himalaje

 

Raczej odróżnia się prawdziwy alpinizm (jako sport) od turystyki. Co innego wspinający się całe życie, profesjonalny alpinista, co innego turysta na wycieczce. Inne zachowanie, inne cele i wartości. Jak wszędzie, tak i tu, są dwa oblicza turystyki. Turystyka, która pomaga, wzbogaca, rozwija i ta, która psuje, niszczy, demoralizuje… Zobacz też: Zakazana turystyka.

 

Inną kwestią są wszystkie dziwne, czasami nieprawdopodobne, rekordy związane z tą górą. Kto pierwszy ze szczytu Mount Everestu wysłał SMS-a, kto pierwszy wylądował tam helikopterem, kto pierwszy zakopał pępowinę swego dziecka, i tak dalej. Jeszcze himalaizm czy już cyrk? Kto był najmłodszym (15 lat), a kto najstarszym zdobywcą (77 lat). Kto pierwszy wziął tu ślub, a kto pierwszy rozebrał się do naga na samym szczycie świata. Każde takie zdarzenie nadaje się na newsa, pozwala sponsorom zainwestować w wysokogórską wyprawę. I się kręci. Polecam też artykuł: Nepal, Himalaje.

 

Bardzo konserwatywny do niedawna Nepal, zmienia się w ostatnich latach, niemal z dnia na dzień. Partie komunistyczne wygrywają demokratyczne wybory, rządzą i wprowadzają coś na kształt inżynierii społecznej. Próbują osłabić system kastowy i definitywnie znoszą ostatnie formy niewolnictwa. W ramach nowoczesnych eksperymentów, jeden z posłów zaproponował promocję Nepalu jako turystycznej mekki dla homoseksualistów. I tak kraj, który jeszcze kilka lat temu za to karał, jutro może być celem turystyki gejowskiej. W planie tym uwzględniono też  miejsce dla Everestu. Powstało biuro podróży Pink Mountain, które ma zajmować się organizacją ślubów dla homoseksualnych par, właśnie na najwyższej górze świata.

 

Kilka miesięcy temu, w marketingowy sposób, rząd Nepalu wykorzystał Himalaje, przeprowadzając posiedzenie gabinetu w plenerze na wysokości pięciu tys. metrów. Oczywiście w maskach tlenowych, oczywiście dowieziono ministrów helikopterami, oczywiście były głosy krytyczne. Bo przecież rząd marnuje publiczne pieniądze. Bo znającym Nepal, góry i ogromne potrzeby tego kraju wydało się to po prostu śmieszne. Taki teatr dla ludu. Ale trzeba też uczciwie dodać, że coś osiągnięto. Pisały o tym agencje z całego świata, więc może była to udana promocja największej atrakcji kraju?

 

Edmund Hillary, w 2003 r., biorąc udział w uroczystych obchodach pięćdziesiątej rocznicy zdobycia najwyższej góry świata, swoje wystąpienie zakończył słowami: To, co się teraz dzieje pod Everestem, to jedno wielkie g…

 

Więcej o Nepalu

Rezydenci, cz. 2

Dziękuję za wszystkie komentarze do poprzedniego postu o rezydentach biur podróży. Otrzymałem też sporo maili. Postaram się w tym tekście odpowiedzieć na Wasze uwagi i pytania. No może z wyjątkiem tych obraźliwych. Te sobie daruję.

 

Fakty i mity

 

Absolwenci prowadzonego przeze mnie kursu rezydentów wiedzą jaki mam stosunek do tego zawodu. Uważam, że jest to praca ciężka i bardzo wymagająca. Paradoksalnie, dość często, turyści mają zupełnie inne wrażenie. Wydaje im się, że rezydent jest na wakacjach i dobrze się bawi. Włoski na żel i lanserskie okularki. Miły tylko wtedy, kiedy chce sprzedać wycieczki fakultatywne. Poza tym wybiera tych turystów, którzy go interesują, z nimi spędza czas, pozostałych ignoruje. W ogóle go nie widać. Pokazał się tylko na pierwszym spotkaniu. Skąd takie opinie?

 

To kluczowe pytanie. Wiem, że bardzo często winni są sami rezydenci. Również ci, którzy starają się pracować jak najlepiej. Dlaczego? Zawodzi komunikacja. Turyści nie do końca wiedzą na czym polega praca rezydentów. Rezydenci natomiast nie chcą, nie mogą, bądź nie potrafią, o tym powiedzieć. Dlatego postaram się zrobić to teraz.

 

  1. Ciężka praca. Oczywiście, taka bywa. Mój rekord to siedem tygodni bez chociażby jednego dnia przerwy! Siedem tygodni niemal non stop. Pracowałem wtedy na wycieczkach objazdowych. Z grupą od śniadania do kolacji. Przez cały dzień zwiedzanie, opowiadanie, spotkania i rozmowy. Do tego nocne transfery, przejazdy. I nieważne, czy to drugi, czwarty czy siódmy taki tydzień. Każda grupa ma prawo czuć się jak ta pierwsza, jedyna, wyjątkowa.
  2. Zdarza się, że rezydenci nie mają czasu dla wszystkich. Po prostu biuro zatrudniło za mało osób. Nie są w stanie być wszędzie tam, gdzie powinni. Dlatego trafiają się takie niedopuszczalne sytuacje, jak brak rezydenta na lotnisku, gdzie turystów odbiera i wiezie do hotelu mówiący po angielsku pracownik miejscowego biura lub nawet tylko kierowca!
  3. Trudne sytuacje. Powstają z wielu powodów, niektóre z nich prowokują swoim niewłaściwym zachowaniem sami rezydenci. Ale są też takie, których w żadnej mierze nie możemy im przypisać. Zmiany hoteli, standard obiektu dużo niższy niż wynikałoby to z opisu w katalogu, zmiany programowe, odwołany samolot…. Kto obrywa od niezadowolonych turystów? Oczywiście rezydent. Przez lata obserwowałem różnice w zachowaniu. Część osób piekli się i atakuje rezydenta. Zamieniają urlop w małą wojenkę. Część natomiast stara się uratować z wakacji tyle, ile można. Próbuje nie psuć sobie humoru. Ci nie krzyczą, nie atakują. Korzystają z urlopu, a ewentualne reklamacje zgłaszają do organizatora po powrocie do Polski. Po prostu potrafią być turystami. To też jest sztuka.
  4. No i oczywiście słynne prowizje. Temat tabu w rozmowach między rezydentami, a ich klientami. Trochę zamieciony pod dywan, ukrywany w oficjalnych rozmowach. Turyści oczywiście wiedzą, że sprzedający wycieczki na tym zarabiają. Ale gdyby wiedzieli całą prawdę, może nie byłoby problemu? Zatem:

a)      Prowizja wynosi najczęściej od 3 do 5 proc., a nie 15, 20 czy 30, jak to wielokrotnie słyszałem. Po prostu pytałem turystów o to. Jak sądzą, ile na tym rezydent zarabia. Chyba ani razu nie padła odpowiedź, że poniżej 10 proc. Może właśnie to wyobrażenie o „łatwych i dużych” pieniądzach, u części turystów wywołuje coś w rodzaju zawiści i niechęci do rezydenta.

b)      Z moich rozmów z turystami wynika, że niektórzy mają następujące wyobrażenie: Rezydent to taki handlarz, sam organizuje albo kupuje w jakimś biurze wycieczki, a nam sprzedaje znacznie drożej. Nic podobnego! W ramach umowy o pracę, rezydent ma obowiązek sprzedawać wycieczki, organizowane przez jego biuro i po cenach ustalonych przez biuro. Nic na własną rękę!

 

W mailach było wiele pytań o to jak zostać rezydentem. Piszą osoby początkujące, ale również posiadający legitymację pilota, którzy mimo licencji, nigdy nie mieli żadnej oferty pracy. No cóż, sam kurs pilota raczej nie wystarczy. Trzeba mieć jeszcze inne atuty. Na przykład znajomość kraju albo znajomości w biurze. Taka jest brutalna rzeczywistość. Dlatego na naszym kursie pilota robimy więcej niż wymaga tego ustawa, na przykład są spotkania z pracodawcami. Dlatego kilka lat temu stworzyłem kurs rezydentów biur podróży. Dzięki temu szkoleniu wiele początkujących osób weszło w ten zawód. Na te i inne pytania (ile zarabia rezydent, co dokładnie należy do jego obowiązków, itd.) znajdziecie odpowiedź tutaj.


Jak zawsze czekam na Wasze opinie i komentarze.

 

Polecam też: Pilot, rezydent i pracownik biura podróży.

Oswajanie Egiptu

Kiedyś miałem plan żeby spisywać wszystkie dziwne, zabawne, a czasami nawet szokujące historie, które przydarzały się w trakcie pracy pilota wycieczek, przewodnika i rezydenta. Taki pomysł miał chyba każdy początkujący adept tego zawodu. Ciekawe historie zdarzają się niemal codziennie, wynikają z różnic kulturowych, zderzenia charakterów, nieporozumień językowych i wielu innych czynników, których zawczasu nie sposób przewidzieć. Plan upadł ponieważ w ferworze pracy zabrakło na to czasu, a poza tym, z biegiem lat, przyzwyczaiłem się i zacząłem takie zdarzenia traktować jak coś oczywistego i naturalnego.

Bałab

Bałab

W pamięci utrwaliły mi się tylko te historyjki, do których wracałem opowiadając o nich znajomym, czasem turystom i moim kursantom na szkoleniach dla rezydentów. Są to te zdarzenia, które uważam za istotne. Ważne, ponieważ choć trochę objaśniają otaczający nas świat.

Dziś jedna z nich. O kolejnych oczywiście również napiszę. Niebawem.

Jest to opowieść o spotkaniu z Egiptem.

Krótko jeszcze wtedy mieszkałem w Kairze, ledwie miesiąc czy dwa. Stypendium naukowe nie wystarczało nawet na skromne życie, trzeba było dorobić. Miałem już pierwsze doświadczenia w pracy pilota/przewodnika na rejsach po Nilu. Pojechałem do Hurghady, której wtedy jeszcze nie znałem. Nie miałem tam nikogo. Przyjechałem na spotkanie z potencjalnym egipskim pracodawcą. Spóźnił się kilka dni, a ja w międzyczasie musiałem jakoś przetrwać. Bez mieszkania i jedzenia, bo oczywiście jak to biedny student przyjechałem bez grosza przy duszy. I to było moje pierwsze, prawdziwe spotkanie z Egiptem.

Sytuacja raczej niewesoła. Choć minęło już kilkanaście lat, to pamiętam dokładnie towarzyszące mi uczucie bezradności i przygnębienia.

W bocznej uliczce egipskiego miasta

Gdzie spać, co zjeść, jak długo czekać? Ale na szczęście to Egipt. Tu jeśli się wejdzie między ludzi, odejdzie trochę od głównego deptaka w kurorcie czy od najbardziej zatłoczonych zabytków, to spotka się osoby gościnne i miłe. Im dalej od pieniędzy związanych z turystyką, tym lepiej. Dlaczego? Ponieważ turystyczny biznes psuje dobre obyczaje. Gościnność zamienia w kupiectwo. Szczery uśmiech, w maskę sprzedawcy. Poczęstunek herbatą w chwyt marketingowy. Nie narzekam, nie krytykuję. Po prostu opisuję.

Trafiłem gdzieś na obrzeża Hurghady. Budynek robiący za małe „centrum nurkowe”. Parę butli, masek, itd. Na dachu swój pokój miał nurek. Komnata była czymś w rodzaju amatorskiej dobudówki. Kto trochę zna tę część świata, wie o co chodzi. Były tam dwa łóżka i jakaś skrzynia z jego rzeczami. Kran z zimną wodą na zewnątrz. Sypiałem później w lepszych hotelach, ale to miejsce pamiętam, bo wtedy dało mi azyl w zupełnie obcym świecie.

Mój towarzysz był młodym instruktorem nurkowania. A może pomocnikiem instruktora. Wiem tyle, ile sam mi powiedział. Znikał na cały dzień, a wieczorem, prosił żebym czytał mu listy od dziewczyn. Miał ich cały kuferek. W większości po angielsku. On słabo znał angielski pisany, języka nauczył się ze słyszenia, więc w ten sposób odwdzięczałem mu się za gościnę. Były też i po polsku, te starałem się tłumaczyć. Listy wyglądały na szczere, a ich autorki na zakochane. Słuchając, mój kolega śmiał się, wzruszał i komentował. Ciekawsze fragmenty trzeba było powtarzać. Cóż to była za lektura!

Egipskie śniadanie. Wtedy nie było mnie stać nawet na takie.

Egipskie śniadanie. Wtedy nie było mnie stać nawet na takie.

Rano zmarznięty schodziłem z dachu. Tak, w Egipcie zimą noce są chłodne. Bez ogrzewania czy dobrze zabezpieczonego mieszkania bywa nieprzyjemnie. Siadałem na progu, tuż przede mną, na słońcu kładł się kot. Temperatura szybko wracała do afrykańskiego standardu, a ja czułem absolutną jedność z kotem. Mnie, tak jak jemu, nigdzie się nie spieszyło. Przez tych kilka dni czas nie istniał. Było tylko chłodniej lub cieplej. Kot i ja należeliśmy do tego samego naturalnego świata.

Bywało też głodno. Ale na spokojnie, bez nerwów. Bez paniki, typu: muszę coś zjeść czy co dziś na obiad. Do pewnego stopnia, głód można oswoić. Nie musi stanowić czegoś złego. Ma też swoje zalety.

Wypiek chleba w południowym Egipcie

Obok na progu siadał bałab czyli dozorca budynku. Właściciel zostawiał mu cukier, herbatę i jakieś grosiki na tani, egipski chleb. Rano piliśmy mocną jak diabli i słodką jak miód herbatę, a w południe szliśmy do piekarni. Takiej prawdziwej, dla ludu, gdzie gorące chlebki wyrzuca się na chodnik, na ulicę i na piasek żeby ostygły. Ten ostatni pięknie później chrzęści w zębach. Wtedy, jeden razowy placek, zwany tu przez Polaków, beretem, kosztował w przeliczeniu na nasze, pięć groszy. Jadłem lunch za jedną dwudziestą złotego!

Mój pracodawca pojawił się z kilkudniowym opóźnieniem. Jakby nigdy nic nawiązaliśmy współpracę.

Zobacz też: Egipt po raz pierwszy.

………………………………….

Więcej artykułów o Egipcie

Rezydenci biur podróży

Choć w Polsce jeszcze śnieg, to w biurach podróży prace nad sezonem „lato 2010” już w pełni. Obejmują również kompletowanie kadry. Trwa rekrutacja na stanowiska rezydentów. Branża turystyczna już zapomniała o kryzysie, oferty sprzedają się na pniu, więc i zapotrzebowanie na pracę rezydentów jest duże.

   

Rezydent to osoba, która przywita nas na lotnisku, zawiezie i zakwateruje w hotelu oraz będzie dbała o cały nasz pobyt. To właśnie od niego, w dużym stopniu, zależy czy wakacyjny wyjazd uznamy za udany. A właściwie to powinienem napisać, że „od niej”, ponieważ jest to profesja sfeminizowana jak mało która.

 

Rezydent na cenzurowanym

 

Wielu turystów, po powrocie, skarży się właśnie na rezydentów. Że rezydent nie zadbał tak jak trzeba, że nie pomógł, że w ogóle się nie pokazał, że był niemiły, itd. Standardem jest już obiegowa opinia, że interesuje ich wyłącznie sprzedaż wycieczek fakultatywnych.

 

Sporo można by powiedzieć o jakości pracy. Rzeczywiście jest tak, że niektóre osoby nigdy nie powinny zajmować się tym zawodem. Nie pasują tu z powodu cech charakteru, niewłaściwego nastawienia do pracy czy elementarnych braków w wykształceniu ogólnym. Uważam, że to ostatnie jest bardzo ważne. To niezwykłe, ale zdarza się, że rezydenci mają nikłe pojęcie o kraju, w którym pracują! Są tacy, którzy przeczytali tylko turystyczny przewodnik, i to, zapewne, nie w całości.

 

Studenci, pracujący jako rezydenci przynoszą czasami niewygórowane standardy językowe właściwym młodym ludziom. Śmialiśmy się ze sformułowań typu: „Chajtać się”. Używając takiego języka rezydentka opowiadała turystom o zwyczajach małżeńskich w Turcji.

 

Zobacz też: Uśmiechnij się do rezydenta.

 

Decydująca jest umiejętność wykonywania konkretnych czynności i zadań rezydenta. A nawet z tym, a może przede wszystkim z tym, często bywa krucho. Dlaczego? Ponieważ do niedawna nikt rezydentów nie uczył! Nie było takich kursów, zajęć przygotowujących. Wszyscy, dziś doświadczeni, pracujący od lat specjaliści, to samoucy! Teraz są już fachowcami. Ale jak zaczynali, ile było błędów, wpadek, niezadowolonych turystów? W niektórych biurach panowało przekonanie, że to prosta praca i nie ma czego uczyć. Rozmawiałem o tym wielokrotnie z odpowiadającymi za rezydentów menadżerami.

 

Kolejnym powodem jest mityczna wiara w wartość licencji pilota wycieczek. Kursy pilotów robione są zgodnie z wymogami ustawy, a ta nie przewiduje w ogóle funkcji rezydenta! W szkoleniu pilotów najwięcej jest o Polsce, nieco o krajach sąsiedzkich, troszeczkę o Europie (zabytki stolic europejskich). Tymczasem rezydenci pracują głównie w Turcji, Tunezji i Egipcie! A w Europie w kurortach, a nie w stolicach. W efekcie tego wszystkiego, osoba tylko z legitymacją pilota, najczęściej nie ma zielonego pojęcia o pracy rezydenta. Skutki są łatwe do przewidzenia.

 

Mam za sobą lata doświadczeń w tym zawodzie. Setki przeszkolonych osób, które dzięki temu otrzymały pracę. Bogatszy jestem teraz o analizy jakości pracy „moich” Absolwentów.

 

A teraz, może nieco żartobliwie, o tym, co przytrafia się rezydentom:

 

  1. Dziewczynom problemy sercowe. Zakochują się w Turkach, Grekach, Egipcjanach, etc. Stąd dylematy tupu wracać czy nie wracać. Zdarzało mi się, że dzwoniły do mnie mamy z prośbą o poradę, o pomoc. No cóż, dla rodziców to może być spore wyzwanie.
  2. Rozleniwienie i przyzwyczajenie do łatwego, nienormowanego godzinami, czasu pracy i rytmu życia. Bywa, że można spać do południa, opalać się, pływać, bawić, a pracować gdzieś między tymi atrakcyjnymi wydarzeniami. Niektórym ciężko później wrócić do szarej polskiej rzeczywistości.
  3. Na tej samej zasadzie, przyzwyczajenie do łatwo zarabianych pieniędzy. Znam osoby, które kilka razy bez powodzenia próbowały zerwać z tym zawodem i zacząć jakąś „normalną” pracę w kraju.
  4. Alkoholizm. Ale to tym pracującym całymi latami (może zbyt długo). Tym, którzy nie potrafią inaczej radzić sobie ze stresem, rozłąką, samotnością. Tym, którzy nie potrafią odmawiać miłym i gościnnym turystom. Na wakacjach, jak to na wakacjach, wielu chce coś wypić z rezydentem; jedni kawę, inni coś innego. Moja rada: trzeba uważać, wszystko co przyjemne łatwo wciąga.
  5. Rutyna. Jak w każdym zawodzie. Ale tu szczególnie uwierająca. O dziwo, największymi rutyniarzami często są początkujący rezydenci. Po kilku tygodniach, góra miesiącu pracy uważają, iż wiedzą już tak dużo, że mogą sobie pozwolić na pouczanie turystów czy komentowanie ich wypowiedzi.
  6. Znużenie. Kilka dni temu opowiadał mi kolega wrażenia ze spotkania z koleżankami. Niezadowolone z pracy, sfrustrowane, ziejące niechęcią do miejsca w którym pracują. No cóż, każdy z nas jako turysta chciałby trafić na takich właśnie rezydentów.

Macie własne doświadczenia, uwagi, opinie? Zapraszam do wypowiedzi. Zobacz też: Rezydent to nie hiena oraz Pilot, rezydent i pracownik biura podróży.

 

Muzułmański sex-shop

Jak dziś donosi gazeta.pl w Holandii otwarto pierwszy na Zachodzie sex-shop dla muzułmanów. Wydarzenie szeroko komentują holenderskie media, zderzając tę informację z potocznymi wyobrażeniami o islamie. Tymczasem nie jest to taki seks-sklep, jak my go rozumiemy. Nie będzie w nim pornografii czy wibratorów, ponieważ w islamie to jednak nie jest powszechnie akceptowane. Asortyment sklepu nastawiony jest na produkty pomagające osiągnąć satysfakcję w małżeństwie. Znajdziemy w nim więc afrodyzjaki dla kobiet i mężczyzn, inne specyfiki ułatwiające współżycie, prezerwatywy, no i zapewne frywolną damską bieliznę – rzecz bardzo popularną wśród młodych małżeństw. Wszystko to w zgodzie z religijnymi standardami islamu.

 

Nie znam dobrze Zachodu nie wiem więc czy to na pewno pierwszy taki „sex-shop”. Wiem natomiast, że sklepy tego rodzaju istnieją w świecie islamu. Pięknie możemy to obserwować na głównym targu w Damaszku. W odległości ledwie kilku kroków od Wielkiego Meczetu Umajjadów znajdziemy fantastyczne stoiska z erotyczną bielizną. Ale jaką! Polskie sklepy wysiadają! Co my tu mamy? Świecące i grające biustonosze, figlarne majteczki, które opadają z ciała po klaśnięciu w dłonie. Możemy kupić też bieliznę sterowaną pilotem. Dominuje kolor czerwony, świecidełka, piórka… Zobacz film z tego miejsca.

 

Zakupy w takich sklepach robią, między innymi, siostry, kuzynki i koleżanki panny młodej. To prezent nie tylko na noc poślubną. Producenci i sprzedawcy takich cudeniek twierdzą, że wykonują ważną z religijnego punktu widzenia pracę. Pomagają osiągnąć i utrzymać satysfakcję erotyczną w ramach małżeństwa.

 

Kwestia seks a religia, to oczywiście temat na inną dyskusję. Jednak podróżując po świecie warto zwrócić uwagę na to, jak inne kręgi kulturowe sobie z tym radzą. Wśród turystów, których mam przyjemność oprowadzać, tematyka ta zawsze cieszy się sporym zainteresowaniem. To jeden z tych obszarów, na których możemy zderzyć nasz judeochrześcijański światopogląd z czymś innym. Po to by lepiej poznać siebie.

 

Autorskie biuro podróży Krzysztof Matys Travel. Egzotyka dla koneserów!

Zobacz też: Kobieta w Egipcie i inne ciekawostki i rady z tego kraju.

Strona 35 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén