Kolejny raz przygotowuję się do wyjazdu. Tym razem jest to krótsza wycieczka, ledwie czterodniowa, organizujemy ją dla członków Polskiej Izby Turystyki, właścicieli i pracowników biur podróży. Po to, by mogli zobaczyć Mołdawię i docenić jej walory.
Mołdawia ma sporo turystycznych atrakcji, ale problem w tym, że mało kto o nich wie. Brakuje reklamy i wsparcia ze strony rządu w Kiszyniowie, stąd i zainteresowanie turystów jest niewielkie. Przyjeżdżają głównie ci świadomi, tacy, którzy dobrze wiedzą na co mogą tu liczyć. W czasie moich wyjazdów widziałem grupy z różnych regionów świata, od Francji po Japonię.
Lubię ten kraj. W ramach swoich możliwości staram się promować. Pierwszy artykuł o Mołdawii napisałem 4 lata temu. Do tej pory miał około 70 tys. odsłon. Zobacz: Mołdawia.
Zjeździłem go w tę i z powrotem, od separatystycznego Naddniestrza po autonomiczną Gagauzję. Podróżowałem sam i jako pilot-przewodnik z grupami turystów. Jest bezpiecznie, przyjemnie i gościnnie. Uroku dodaje fakt, że jest to region słabo znany, turystów niewielu, więc mamy wrażenie jakbyśmy podróżowali po nieodkrytych jeszcze lądach. Lubię takie kierunki i jeśli tylko mogę, to wybieram właśnie je, a nie zatłoczone miejsca z listy turystycznych przebojów.
Sporym atutem jest niewielka odległość. Lot z Warszawy do Kiszyniowa trwa mniej niż dwie godziny. Pięknie! Wsiadamy do samolotu i zanim zdążymy się znudzić, już jesteśmy na miejscu. Myślę, że powstaje coś w rodzaju nowego trendu – wycieczki do miejsc nieodkrytych, ale leżących blisko, tuż za miedzą, w obrębie Europy. Tak jest z Białorusią i Albanią. Kilka lat temu na tej fali zrodziło się olbrzymie zainteresowanie Gruzją. Wcale nie trzeba lecieć na drugi koniec świata, żeby dotknąć czegoś oryginalnego. Oczywiście, piękna jest wycieczka do Bhutanu, ale w Mołdawii też jest ciekawie!
Cóż tam mamy, jakie są największe atrakcje?
Piwnice winne. Absolutnie bezkonkurencyjne. Ta w Milestii Mici ma 200 km podziemnych korytarzy (Księga rekordów Guinnessa). Druga jest Cricova – to 120 km piwnic i tuneli. Tu znajduje się sławna kolekcji win Hermanna Goeringa; najstarsza butelka zawiera napój z 1902 roku! Cricova słynie też z tego, że wśród tutejszych korytarzy w czasie swojej wizyty w 1966 r. zabłądził Juri Gagarin, a Władimir Putin świętował swoje pięćdziesiąte urodziny. Oczywiście miejsca te zwiedzamy, a wycieczki połączone są z degustacją win. Sama forma zwiedzania jest atrakcją. Proszę sobie wyobrazić, że po podziemnych korytarzach przemieszczamy się busami! Odległości tam są tak duże, że pieszo nic byśmy nie wskórali. Część korytarzy znajduje się kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią ziemi! Na tej głębokości znajdują się sale degustacyjne i restauracje. Więcej o tym: Mołdawia – królestwo wina.
W momencie, w którym piszę ten artykuł parlament Mołdawii wprowadza prawo, zgodnie z którym wino nie jest alkoholem! Brzmi nieprawdopodobnie, ale to całkiem trzeźwa reakcja na spadające spożycie tego trunku. W Mołdawii obowiązują antyalkoholowe regulacje (zakaz reklamy, ograniczenia sprzedaży w godzinach nocnych), na których cierpią rodzimi producenci. A, że wino w mołdawskiej gospodarce ma szczególne znaczenie (20 proc. PKB), to rządzący nie mogą sobie pozwolić na ignorowanie problemu. Skoro wino, to nie alkohol, to nie będą obejmowały go restrykcje w reklamie i sprzedaży.
Polskie kresy. Mało kto dziś zdaje sobie sprawę z tego, że I Rzeczpospolita sięgała tak daleko, aż po Morze Czarne. Mołdawscy książęta uznawali zwierzchność polskich władców (jako pierwszy hołd lenny złożył hospodar Piotr przed Władysławem Jagiełłą i jego żoną Jadwigą w 1387 roku). Jedna z ikon dzisiejszej Mołdawii – twierdza w Sorokach obsadzana była przez polskich żołnierzy (do 1699 roku). Sięgnijmy do „Pana Wołodyjowskiego” oraz „Ogniem i mieczem”. Opisywane tam wydarzenia miały miejsce między innymi na terenie dzisiejszej Mołdawii i Naddniestrza. Właśnie tam Basia spędzała miłe chwile z panem Michałem, wiedźma Horpyna więziła Helenę, a na pal wbity został Azja Tuhajbejowicz. Mówiąc wprost, jest to wyśmienite miejsce do organizacji wycieczek na sentymentalną nutę, ale też dobra okazja, by przypomnieć interesujące momenty naszej historii.
Mieszanka kultur i cywilizacji. Przez terytorium dzisiejszej Mołdawii przebiegała granica cesarstwa rzymskiego. Do dziś przetrwały fragmenty wałów Trajana. Świat śródziemnomorski ścierał się tu z Barbarią. W średniowieczu konkurowały trzy siły: napływająca z Polski i Węgier kultura łacińska, bizantyjskie prawosławie i islam przyniesiony przez Turków. Na przełomie XIX i XX wieku obszar rozdzierany był pomiędzy tworzącą się właśnie Rumunię i zajmującą nowe obszary Rosję. Efekt tych wpływów mamy dziś w postaci podziału na przynajmniej częściowo prozachodnią Mołdawię, będące pod rosyjskim wpływem Naddniestrze oraz sympatyzującą z Turcją autonomiczną Gagauzję – region ten to ewenement na europejską skalę. Gagauzi są albo sturczonymi Bułgarami, albo Turkami poddanymi słowiańskim wpływom. Mają swój język, hymn, godło i flagę. Więcej o tym w artykule Gagauzja.
Wielość tradycji przejawia się niemal we wszystkich aspektach życia, również w kuchni i architekturze. Ta ostatnia najznamienitszą formę wykształciła w czasie, gdy głównym architektem Kiszyniowa był słynny Aleksander Bernardazzi. Umiejętnie łączył styl włoski z lokalnymi elementami. Wzniesione przez niego budynki stanowią ozdobę mołdawskich miast, ale znajdziemy je też w pobliskiej Odessie.
Kulinaria to duży atut Mołdawii. Kuchnia oparta jest na naturalnych i ekologicznych składnikach. Stosunkowo prosta, w sporej części wywodząca się z tradycji chłopskiej. Jest tym, czego przybysz z Zachodu, zmęczony chemią i przemysłowymi udziwnieniami, potrzebuje i co z pewnością doceni. Na stole ląduje kukurydziana mamałyga, na naszych oczach pocięta na kawałki cienką nitką, do tego kilka kawałeczków usmażonego mięsa i gęsta, prawdziwa śmietana. Cóż więcej trzeba? No, może kieliszek wina. I jest pysznie! Z czasem nabieramy wprawy i wiemy w jakim regionie kraju o co poprosić. W Sorkach w restauracji niedaleko twierdzy dają pyszne sarmale, czyli małe gołąbki zawijane w liście winogron. W Gagauzji cieszymy się lokalnymi daniami z baraniny. W Kiszyniowie wiemy, gdzie można naprawdę dobrze zjeść i, że najlepszą kiełbasą jest Moskiewska – z dodatkiem koniny i dużymi ziarnami pieprzu.
Naddniestrze, czyli kraj, który oficjalnie nie istnieje. Ma granice, rząd, policję, walutę, ale zgodnie z prawem międzynarodowym to wszystko jest nielegalne. Paradoks parapaństwa. Podobną sytuację mamy w Górskim Karabachu (między Armenią i Azerbejdżanem). Ludzie ciekawi świata, turyści z ambicjami poznania i zrozumienia, szukają takich miejsc. Dlatego przekraczamy nieuznawane przez nikogo granice, fotografujemy formalnie nieistniejące flagi i godła oraz budynki rządów, których jakoby nie ma. Otrzymujemy wizy, których nikt nie można wydawać. Prawda, że brzmi intrygująco?!
Stolicą Naddniestrza jest Tyraspol (stolicą oczywiście nieuznawaną). Miasto warto odwiedzić choćby tylko po to, żeby móc powiedzieć, że się tam było! Jest ciekawie. Wielki pomnik Lenina, naddniestrzańskie ruble, szerokie aleje, i wytwórnia znanych koników Kvint. Parapaństwo jest zasilane finansowo przez Rosję, odgrywa określoną rolę w polityce regionu, ale wbrew obiegowym opiniom („skansen komunizmu”) jest dość nowoczesne i dobrze utrzymywane, a jego stolica wygląda lepiej niż spora część Mołdawii i Ukrainy. Osobom zainteresowanym tym fenomenem polecam artykuł: Naddniestrze. Lenin w Tyraspolu.
A jak jest naprawdę przekonają się ci, którzy tam pojadą. Naprawdę warto!