Na wszystko przychodzi odpowiednia pora. Na wycieczki też. Pojawia się dobry moment, trwa dłużej lub krócej, ale – co ważne – może się nie powtórzyć. Są kraje do których trzeba jechać teraz, bo za rok czy dwa może być już za późno. Zmienia się sytuacja polityczna i wyjazd staje się niemożliwy ze względów bezpieczeństwa (przykład Syrii oraz Libanu) lub odwrotnie – ruch turystyczny rozwija się tak bardzo, że miejsce przekształca się w nieprzyjemny obiekt masowej inwazji.
Tadź Mahal – piękny, ale również bardzo zatłoczony zabytek
Już od jakiegoś czasu jesteśmy świadkami intensywnego rozwoju światowej turystyki. Obserwujemy olbrzymi wzrost popytu. Na rynek wchodzą kolejne grupy klientów. Duże i zamożne, więc od razu stają się silną konkurencją. Chodzi tu przede wszystkim o bogacących się szybko Azjatów. Przodują oczywiście Chińczycy, ale tuż za nimi są Indusi. Coraz większą siłę nabywczą mają przedstawiciele państw Zatoki Perskiej. Efektem jest wzrost cen oraz coraz większe trudności z potwierdzeniem świadczeń (miejsc w hotelach, biletów lotniczych, etc.). Nam turystom wydaje się czasem, że skoro gdzieś przyjeżdżamy i przywozimy pieniądze, to wyświadczamy miejscowym wielką uprzejmość, za co mamy prawo liczyć na specjalne względy. Tymczasem, zdradzając nieco z turystycznej kuchni, mogę powiedzieć, że są kraje, w których musimy się mocno postarać, żeby załatwić odpowiednie świadczenia. Zawsze znajdzie się bogatsza grupa z Iranu czy Francji, która przebije nasze ceny i będzie miała pierwszeństwo w hotelu.
Jeśli ktoś był w Chinach dziesięć lat temu i dziś ponownie uda się w te same miejsca, to nie pozna kraju. Tak się zmieniło! Przede wszystkim w wyniku nieprawdopodobnego wręcz rozwoju ruchu wewnętrznego. Chińczycy zwiedzają swój kraj. Wzrost ten wymusił zmiany w infrastrukturze. Kiedyś autobus podwoził pod sam zabytek, teraz wysiada się na oddalonym parkingu i w stronę obiektu podąża się kolejką, meleksem lub innym środkiem transportu, bo na spacer to zbyt duża odległość. Szerokim łukiem omijać należy tamtejsze święta i długi weekendy, bo ceny w hotelach rosną bardzo wyraźnie, a na co dzień zatłoczone miejsca stają się jeszcze bardziej niedostępne.
Nepal. Lubimy kraje, które nie stały się jeszcze obiektem turystyki masowej
Izrael w 2017 roku. Tłumy, dużo pielgrzymek, również z bardziej odległych regionów, w tym z Ameryki Południowej. Wielogodzinne oczekiwanie w kolejkach do najważniejszych miejsc, Groty Narodzenia w Betlejem i Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Pomijając dyskomfort przeciskania się w nieprzebranej ludzkiej ciżbie, wymusza to również zmiany w harmonogramie wycieczki, ponieważ w tym samym czasie da się zobaczyć mniej. Dlatego też, jeśli tylko można, wydłuża się czas aktywności, rozpoczynając wycieczkę wczesnym rankiem.
Często posługuję się przykładem Gruzji. Dziesięć lat temu kraj był niedoceniany, jeździło tam niewielu turystów, ledwie coś około 300 tys. rocznie. Na miejscu zastawali zupełnie niesamowity klimat kaukaskiej gościnności, spontanicznych Gruzinów zapraszających do domów, częstujących winem. Istne szaleństwo. Z punktu widzenia turysty bardzo przyjemne. A dziś, gdy w ciągu roku przyjeżdża około 6 mln turystów? Coś tam jeszcze na szczęście zostało z dawnej atmosfery, ale szczerze powiedziawszy niewiele. Zmiany wymusiła masowa turystyka. Kto wie, gdzie i jak szukać, jeszcze znajdzie, ale olbrzymia większość turystów odwiedzających Tbilisi nawet nie otrze się o największe atrakcje. Będą pić wino z butelek, takie samo, jak te, które kupić można w polskich supermarketach i jeść coś, co udaje gruzińską tradycyjną kuchnię. Komercja i łatwizna. Tak to już jest, naturalna konsekwencja, na którą nie ma co się gniewać. Po prostu najlepiej jeździć wtedy, kiedy kraj nie jest jeszcze zbyt popularny.
Przyglądam się temu, co dzieje się nad Bajkałem. Latem, w szczycie sezonu, tłumy. Dlatego z premedytacją wolimy pojechać tam nieco później, we wrześniu. Pogoda wtedy sprzyja zwiedzaniu, a ludzi jest znacznie mniej. Kto dominuje nad Bajkałem? Ze względu na niewielką odległość, oczywiście Chińczycy. Zabrakło hoteli, więc budują swoje.
Odpowiedni czas to jeden z głównych motywatorów wyjazdów na Kubę. Boom zaczął się kilka lat temu. Turyści chcieli „teraz, zanim tam się jeszcze nie zmieniło”. Temat to nieco kontrowersyjny, wiele można by na ten temat powiedzieć. Więcej o tym w artykule: Kuba, relacja osobista.
Bajkał. Ważne, żeby wybrać dobry termin
Oto moja krótka lista krajów. Na razie tłoku tam nie ma, ale można zaryzykować stwierdzenie, że to się zmieni. Zbyt są atrakcyjne te miejsca, by miały tkwić na liście krajów najrzadziej odwiedzanych. (Potwierdza to przykład Albanii. Jeszcze nie tak dawno pisałem, że to region niedoceniany, że ludzie ciągle się boją i nie wiedzą po co tam jechać – zobacz: Albania to nie Afganistan. Wystarczyły trzy lata i Albania stała się hitem. W tym roku będą tam już tłumy. Zjawisko to dotyczy zresztą większej części regionu, więcej na ten temat w artykule: Biura podróży stawiają na Bałkany).
Mołdawia
Kraj zapomniany. Przez lata borykał się ze swoimi programami, nie było pieniędzy na promocję i rozwój. W efekcie długo nie zdawaliśmy sobie sprawy, że w ogóle warto wziąć go pod uwagę. A tymczasem ma niezaprzeczalne atuty. Wśród nich między innymi: największe na świecie piwnice winne, piękne krajobrazy i wyśmienitą naturalną kuchnię. Dla nas dodatkowo znaczenie może mieć historia, bo teren dzisiejszej Mołdawii, to najdalej wysunięte polskie kresy, które znamy choćby z powieści Sienkiewicza.
Krajobraz Mołdawii. Stare Orhei
Jeden z komentarzy na naszym facebookowym profilu: Wyprawa życia, za nie długo tego już nie będzie, Mołdawia to żywy skansen którego nigdzie nie znajdziecie, polecam (…)!!!! – Włodzimierz Korzeniowski. Wycieczka do Mołdawii
Białoruś
Decydowała polityka i zła opinia na Zachodzie, telewizyjny przekaz straszący Łukaszenką. To, co było minusem można zamienić w atut. Jeśli do tej pory tak mało Polaków odwiedziło Białoruś, to dzięki temu kraj ten ma dziś wielki walor. Jest nim świeżość, atrakcja nieznanego miejsca. I zdaje się, że jest to jeden z mechanizmów szybko wzrastającego zainteresowania Białorusią.
Armenia
Mniej popularna siostra Gruzji. Świat już dostrzegł jej atrakcje, od kilku lat przyjeżdża tam coraz więcej turystów. Z różnych kierunków. Z Francji, Włoch i Hiszpanii, ale też z Iranu i Rosji. W Polsce jeszcze mocno niedoceniana. Znowu, jak w przypadku Mołdawii, zabrakło promocji. Niemal całą kaukaską popularność skonsumowała Gruzja, mądrze reklamowana w Polsce przez ekipę Saakaszwilego. Wielu turystów z naszego kraju popełnia prosty błąd zakładając, że z Kaukazu, to wystarczy odwiedzić Gruzję, że Armenia jest pewnie bardzo podobna i dlatego można ją sobie odpuścić.
Armenia, widok na górę Ararat
Zobacz też: Ranking najmniej popularnych krajów.
Na zakończenie chciałbym wspomnieć jeszcze o Iranie, który jest tak atrakcyjny, że w sprzyjających warunkach szybko stać się powinien celem masowej turystyki. Trend wzrostowy zaczął się już kilka lat temu, wraz z normalizacją stosunków między rządem w Teheranie, a światem zachodnim. Co prawda po dojściu do władzy Trumpa został nieco osłabiony (patrz na przykład wycofanie się LOT-u z planów bezpośrednich połączeń lotniczych z Warszawy), ale jak będzie dalej, tego nie wiemy. Nawet w perspektywie kilku najbliższych lat rozwój wypadków jest trudny do przewidzenia. Równie możliwa jest destabilizacja sytuacji politycznej, jak i szybki wzrost zainteresowania wycieczkami. Dlatego wizyty w Iranie nie odkładałbym na później. Zobacz też: Iran – notatki z podróży.
Warto też przeczytać: Zobacz koniecznie, czyli rzecz o rankingach.