Wyjątkowymi pieniędzmi posługujemy się w Naddniestrzu. Plastikowe monety. Wprowadzono je niedawno. W obiegu są jeszcze poprzednie, metalowe, bardziej cenione przez miejscowych. Do tych z plastiku jakoś nie mają zbyt dużego zaufania. Tyraspol, stolica nieuznawanej republiki. Kupujemy owoce i kwas chlebowy. Sprzedawczyni na straganie z chęcią wymienia wszystkie plastiki jakie ma na dźwięczące blaszki. Mówi, że tych nowych nie lubi, że pieniądze nie powinny tak wyglądać. Podobne są do żetonów. Różne kształty. Jedynka jest okrągła, trzy ruble to kwadrat z zaokrąglonymi rogami, piątka to pięciokąt. Moneta dziesięciorublowa ma aż sześć boków. Bardziej przypominają zabawki czy też może elementy gry planszowej. Nawet przedstawione na nich postacie jakoś tracą na powadze. A przecież to twarze, które kojarzą się serio, nawet bardzo. Potiomkin, Suworow, Katarzyna II. Rosjanie, zaadaptowani na miejscowych bohaterów. W drugiej połowie osiemnastego wieku kładli podwaliny pod to, co dziś nazywamy Naddniestrzem. Przyłączyli ten obszar do imperium carów, przesądzając już wtedy o jego dalszych losach.
Przy okazji przypomina mi się historia z 2004 roku, kiedy to ukraińscy celnicy zatrzymali ciężarówkę, którą przewożono naddniestrzańskie monety wybite przez Mennicę Polską. Wybuchł mały skandal, bowiem separatystyczne Naddniestrze formalnie nie istnieje, a terytorium to zgodnie z prawem międzynarodowym należy do Mołdawii. Takie organizmy nazywa się pseudo lub parapaństwami i obkłada całym systemem obostrzeń – wśród nich są również te natury gospodarczej. Było więc wstyd przed rządem w Kiszyniowie, któremu ukraińscy celnicy przekazali nielegalny transport. Zarząd Mennicy Polskiej tłumaczył się wtedy, że nie produkował pieniędzy, ale właśnie „żetony”, mimo tego, że były to zupełnie normalne, metalowe monety.
Teren Naddniestrza jest jednym z tych obszarów, gdzie nie przydadzą się nam karty, ani płatnicze, ani kredytowe. Nie działają tam. Żaden polski, niemiecki, francuski czy amerykański bank nie może współpracować z partnerami z nieuznawanego kraju. Tak więc tylko gotówka. Choć w tym szczególnym przypadku może być plastikowa.
Wycieczka Mołdawia i Naddniestrze
Etiopia. Kiedyś jeździłem tam z wycieczkami. Były to czasy, gdy do Addis Abeby docierały nieliczne grupy turystów. W podróży na południe ważne były niskie nominały. Każdy chciał mieć ich pokaźny pakiet. Przynajmniej sto, a jeszcze lepiej dwieście lub trzysta banknotów. Był to niezbędny składnik wyprawy w okolice doliny Omo. Jeździło się tam, żeby zobaczyć ostatnie naturalnie żyjące plemiona Afryki. Najmocniej przyciągali Mursi, słynni z glinianych krążków zdobiących usta kobiet. Odwiedzaliśmy też wsie zamieszkałe przez plemiona Hamer, Konso, Ari i Banna.
Najwięcej pieniędzy wydawaliśmy wśród Mursich. Tam każdy chciał, by go fotografować. Byli natarczywi, wręcz żądali, by robić im zdjęcia. Odpłatnie oczywiście. Kosztowało to 2 birry za zdjęcie. Każdej osobie. Jeśli więc przypadkowo w kadr weszło pięć osób, to trzeba było wypłacić 10. Tyle, że jeden banknot o nominale 10 birrów nie rozwiązywał sprawy. Trzeba było podzielić sprawiedliwie, każdemu po 2 pieniążki. Nie sposób było tego unikać! Jeśli już się tam przyjechało, to trzeba było wziąć udział w tym szaleństwie. W trakcie spotkań z turystami Mursi nauczyli się sprawdzać jaka fotografia została zrobiona! Mężczyźni są tam wielcy i silni. Bez ceregieli brali nasze aparaty i na monitorach oglądali fotografie. Nie próbowaliśmy się opierać. Co drugi na ramieniu miał kałasznikowa, a przy pasku nóż. Nad porządkiem w rachunkach czuwała staruszka siedząca na dachu jednej z chatek. Z góry wszystko widziała i skrupulatnie liczyła. Efekt był taki, że po godzinnym pobycie zostawaliśmy bez grosza. Z fotograficznego szału wyrywała nas nie kończąca się właśnie klisza fotograficzna czy rozładowane baterie, ale brak pieniędzy o niskich nominałach. Jednym z obowiązkowych punktów podróży po południowej Etiopii były więc banki. Nieduże, lokalne, w małych miasteczkach. Raz zdarzyło się nam pobrać z takiej placówki wszystkie banknoty o nominale jednego birra. Żartowaliśmy wtedy, że rozbiliśmy bank.
Jedna z największych niespodzianek? Japonia. A dokładniej fakt, że ciężko wymienić tam dolary na jeny, że można dokonać tego tylko w nielicznych punktach, że trzeba wypisywać kwity podając pełne dane paszportowe, i że jest limit wymiany na jedną osobę. Czegoś takiego prędzej spodziewałbym się w Iranie czy Rosji, ale nie tam! Wybrałem się do Japonii zupełnie nieprzygotowany, jako turysta, bez choćby elementarnej wiedzy. Głupio, ale dzięki temu przekonałem się na własnej skórze, jak bardzo wyobrażenie może rozmijać się z rzeczywistością.
Świat jest różnorodny. W przypadku pieniędzy rzecz dotyczy nie tylko w kwestii nazewnictwa i form graficznych. Zaskoczyć może nas znacznie więcej. Coś, do czego przywykliśmy w krajach dotychczas odwiedzanych wcale nie musi potwierdzić się w kolejnym. Na podstawie doświadczeń z podróży za oczywiste uznajemy rady, by na lotnisku nie wymieniać, że kurs tam jest bardzo niekorzystny. Tymczasem, są miejsca, gdzie reguła ta nie ma zastosowania. Na przykład w Gruzji. Po przylocie do Tbilisi zamieniam dolary na miejscową walutę. Kurs jest taki, jak w każdym innym miejscu.
W pieniądzach kryje się wiele znaczeń. Można je analizować na różnych płaszczyznach. Istotne jest choćby to, co na nich przedstawiono. Kraje dają to, co mają najlepszego. Zasłużone postaci i wyjątkowe zabytki. Zdarza się, że krajobrazy, a nawet zwierzęta. Na nepalskich rupiach są nosorożce, jaki, słonie i tygrysy. Zresztą zwierzęta często pojawiają się na banknotach różnych krajów. Nosorożce zdobią papierowe pieniądze również w Indiach, RPA, Mozambiku, Tanzanii, Sudanie, Indonezji i zapewne jeszcze w kilku innych krajach, których nie odnotowałem.
Na białoruskich rublach nie ma postaci. Kraj jest młody, bez większych państwowych tradycji, brakuje więc bohaterów, władców, wielkich i znanych na świecie artystów. Na pierwszych banknotach, obowiązujących w latach 1992 – 1999, były zwierzęta, od zająca po żubra, stąd powszechnie zwane były zajczykami. Po denominacji w 2000 r. pojawiły się nowe ruble, przedstawiające budynki, współczesne i zabytkowe, wśród nich zamki w Mirze i Nieświeżu. Aktualnie obowiązujące banknoty (te podobne do euro) wykorzystują te same motywy, zobacz poprzedni artykuł: Pieniądze. Białoruś, Kuba, Uzbekistan…
Za to na banknotach mołdawskich króluje Stefan Wielki. Na wszystkich! Od jednego do tysiąca lei (skrót międzynarodowy: MDL). W sumie na dziesięciu nominałach. Na każdym ta sama postać. Jest taki mołdawski dowcip opowiadany turystom. Jak sprawdzić czy nie wciśnięto nam podrobionych pieniędzy? Trzeba chwycić banknot za koniuszek i mocno potrząsnąć. Jeśli Stefanowi korona z głowy nie spadnie, to pieniądz jest prawdziwy.
Myślę, że w szczególnych przypadkach, w sposobie traktowania banknotów odzwierciedla się stosunek do materii jako takiej. W niektórych krajach, np. w Indiach czy Egipcie, na porządku dziennym są pieniądze zniszczone, pomięte, naderwane, a przede wszystkim niemiłosiernie brudne. Z trudnością dostrzegamy w nich jakąkolwiek wartość. Wschód – powiemy i pomyślimy od razu, że to wiele wyjaśnia. Ale na tym samym Wschodzie jest przecież Japonia, w której brudne i zniszczone banknoty są nie do pomyślenia. Tak, pieniądze to coś znacznie więcej, niż prosty środek płatniczy. W papierkach tych, i w stosunku do nich, odbija się lokalna tradycja, kultura, uwarunkowania społeczne i polityczne. Podróżujący, którzy chcą poznać kraj bardziej, niż jest to przewidziane założeniami standardowej wycieczki, mają tu spory obszar do eksploatacji.