Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Tag: wycieczki (Strona 3 z 3)

Izrael, pierwsze wrażenia

To jeden z tych krajów, w których mógłbym mieszkać. Ciepło, egzotycznie i przyjemnie. Założyciele państwa Izrael, pochodzący z naszej części Europy, odcisnęli na nim tak duże piętno, że każdy Polak, znajdzie tam trochę bliskich sobie klimatów. Oczywiście, to już nie te czasy, kiedy jerozolimska ulica mówiła językiem Mickiewicza (dziś jest to raczej rosyjski), ale co nieco zostało. Lubię duże sklepy spożywcze. Na jednej półce mam ogromny wybór ledwie co zerwanych, egzotycznych owoców, a na drugiej takie, jak w moim mieście, razowe pieczywo. A do tego pyszne, obce tej części świata, kiszone ogórki!

Jerozolima, Góra Oliwna

Spędziłem w Izraelu sporo czasu. Oprowadzałem wycieczki. W różnych okresach. Nawet w trakcie kilkumiesięcznej wojny z Libanem (docieraliśmy na odległość 30 km od linii frontu). To był wyjątkowy moment. Prawie żadnych turystów. Tylko nieliczne grupy z Polski, Rosji i Grecji. Wszędzie pusto, żadnych kolejek do Bazyliki Narodzenia czy do Grobu Pańskiego. Zwiedzało się komfortowo. Nasi klienci przekonywali się, że czasem warto przymknąć oko na to, co mówią w telewizji i nie poddawać się zbiorowej panice. Wojna! Jaka wojna?! Izraelczycy są do tego przyzwyczajeni. Wszystko normalnie funkcjonowało (w nadmorskich kurortach dyskoteki do białego rana). Było bezpiecznie, a dla zwiedzających – komfortowo jak nigdy!

 

Po raz pierwszy przyjechałem do Jerozolimy 11 lat temu. Po niemal rocznym pobycie w Egipcie, był to pierwszy zagraniczny wyjazd. Czułem już spore zmęczenie, 10 miesięcy w Kairze zrobiło swoje. Tęskno było do europejskich standardów, ale nasze ubogie, rządowe stypendia nie dawały możliwości wakacyjnego wyjazdu do Polski. Studentów nie stać było na bilet. Dlatego tygodniową wycieczkę do Izraela potraktowałem jak cudowną odskocznię od egipskiej rzeczywistości.

Ściana Płaczu

Z podróży po latach, często pozostają tylko porozrywane fragmenty, skrawki wrażeń, małe sytuacyjne opisy. Oto kilka z nich:

 

Wrażenie nr 1:

O planowanym wyjeździe do Jerozolimy opowiadam naszym egipskich przyjaciołom. Reagują spokojnie (nie zniechęcają), ale są stanowczy. Mówią, że tak długo, jak będzie istniało państwo Izrael, nie pojadą tam. Twierdzą, że bardzo by chcieli, że wizyta w Jerozolimie to ich marzenie, ale dopóki rządzą Żydzi, ich noga tam nie postanie. Próbuję to zrozumieć. Choć wcale nie jest łatwo.

 

Wrażenie nr 2:

Wcześnie rano, w centrum Kairu czekamy na autobus. Spora grupka obcokrajowców, wśród nich kilkoro Polaków. Cała podróż (w obie strony) z góry opłacona w jednym z egipskich biur podróży. Transport się spóźnia: pół godziny, godzinę, dwie… Czekamy tak pół dnia. W końcu jedziemy. Hura!

 

Wrażenie nr 3:

Po dość nieciekawych przygodach z egipskim autobusem (do spóźnienia doszedł jeszcze bardzo niski komfort, zamiast autokaru bus bez klimatyzacji), miła niespodzianka po drugiej stronie granicy. Izraelski transport wypada znacznie lepiej, kierowca dobrze mówi po angielsku. Inny świat. Śmiejemy się, że gotowi jesteśmy całować ziemię. Czysto, są przepisy drogowe (powszechnie akceptowane), ludzie elegancko ubrani… Po 10 miesiącach kairskich doświadczeń czuję się jakbym się znalazł w Europie!

W Jerozolimie

Wrażenie nr 4:

Dobry humor psuje nam widok Strefy Gazy. Przejeżdżamy obok. Widzimy zasieki z drutu kolczastego. Getto.

 

Wrażenie nr 5:

Jerozolima. Jest cudownie. Znajdujemy niedrogi hostel w samym sercu starego miasta, pomiędzy Ścianą Płaczu, a Bazyliką Grobu. Idealne miejsce. Kolacja pod Bramą Damasceńską – u starego Palestyńczyka kupujemy po kanapce, znamy je dobrze z Egiptu: chleb typu pita, kotleciki z soczewicy, pomidory i sezamowy sos tahina. Te są jednak lepsze. Mają zaskakujący, dodatkowy składnik – kiszone ogórki! Idealna kompozycja smaków!

Izraelski dziewczyny…

Wrażenie nr 6:

Ściana Płaczu. Chodzimy tam każdego wieczora. Mamy blisko. Wąskimi uliczkami płyniemy z nurtem ortodoksyjnych Żydów. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Nie ma znaczenia, że nie jesteśmy Żydami. Chasydzi pochłonięci są modlitwą. Izolują się, chowają w czarnych chałatach, kapeluszach i futrzanych czapach. Na placu pod Ścianą panuje podniosła atmosfera, ale bez zbędnego nadęcia; jest przyjemnie. Magda zwraca uwagę na pięcioletniego chłopca. Długie, rude pejsy i ortodoksyjny strój. Bardzo fotogeniczny. Czy możemy zrobić zdjęcie? Mówi, że musi spytać tatę. Ojciec pozwala i nawiązuje z nami dialog. Miło rozmawiamy jakiś czas. W pewnym momencie pyta skąd jesteśmy. Z dumą odpowiadamy, że z Polski. W jednej sekundzie chasyd chwyta syna za rękę, gwałtownie się odwraca i bez słowa odchodzi. Beznadziejne uczucie tamtej chwili pamiętam do dziś.

 

Zobacz też artykuł o Jerozolimie oraz: Egipt po raz pierwszy

 

Gdzie leży Gruzja?

W Europie czy w Azji? A może i tu, i tu? Mamy na ten temat kilka różnych odpowiedzi. Wikipedia podaje ciekawą formułkę:

W zależności od przyjętej wersji całe terytorium Gruzji znajduje się w Azji, lub w Europie i w Azji, lub według jednej z wersji – całe w Europie.

Przyjmowana przez Międzynarodową Unię Geograficzną granica między kontynentami całą Gruzję umieszcza po stronie azjatyckiej. Znacznie mniej powszechnie stosowany wariant, za linię dzielącą Europę i Azję, uznaje dawną południową granicę ZSRR (między Gruzją, Armenią i Azerbejdżanem a Turcją i Iranem). Są i koncepcje pośrednie, w których północna część kraju należy do Europy, a południowa do Azji.

 

Którą wybrać? Jeśli na szkolnym sprawdzianie padnie takie pytanie, to jakiej odpowiedzi powinien udzielić uczeń?

 

Na pewno warto wziąć pod uwagę aspiracje społeczne. Jeśli Izrael startuje w mistrzostwach Europy, a Turcja chciałaby do UE, to może Gruzja też ma prawo czuć się częścią naszego kontynentu. Więcej na ten temat w artykule: Gdzie leży Gruzja, w Europie czy w Azji.

Kaukaz nad chmurami

 

W rozmowie z „Uważam Rze”, prezydent Micheil Saakaszwili, mówi o swoim kraju jak o państwie europejskim. Twierdzi m.in., że Gruzja ma jeden z najniższych wskaźników korupcji w Europie. Przez ostatnie lata, w Tbilisi zmieniło się bardzo wiele, również w zakresie świadomości geograficznej. Wybrany przez Gruzję zdecydowany prozachodni kierunek zaowocował też zmiana nazewnictwa. Dawniej, tereny te zwane były Zakaukaziem. Z czasem, przestało to odpowiadać miejscowym, ponieważ pobrzmiewała tu rosyjska perspektywa (Gruzja był Zakaukaziem patrząc na mapę od strony Moskwy). Dlatego najpierw postulowano zmianę na „region czarnomorski”, a następnie jeszcze dalej na Europę Południowo-Wschodnią.

 

Gruziński Kazbek (5047 m n.p.m.). To jeszcze Europa czy już Azja?

Pamiętam stoisko Gruzji na warszawskich targach turystycznych, już chyba ze dwa lata temu. Duże, ulokowane w dobrej, centralnej części hali, przez masowego turystę omijane było szerokim łukiem. Zbyt blisko było jeszcze wojny z 2008 r. Świeża pamięć niedawnych telewizyjnych obrazków robiła swoje.

 

Tymczasem dzisiejsza Gruzja to kraj spokojny i bezpieczny. A do tego niezwykle atrakcyjny turystycznie. Bogaty w zabytki, ale przede wszystkim bardzo gościnny. Wyśmienita, oryginalna kuchnia oraz wyborne wino dopełnią szczęścia turysty. W najbliższym czasie wybieram się tam kilkukrotnie. Jadę już zaraz, ale szczególnie niecierpliwie czekam na wrześniową wyprawę. Dlaczego wtedy? Bo to czas winobrania i najlepszy moment na testowanie słynnego kachetyjskiego wina.

 

Jeśli chodzi o winiarskie tradycje, to Gruzja na pewno należy do Południowej Europy. Zobacz artykuł: Gruzja – ojczyzna wina

Wycieczka do Gruzji

Zwiedzanie

Teraz, kiedy widziałem już mnóstwo różnych miejsc, niektóre wielokrotnie, nauczyłem się przywiązywać wagę do zasady pierwszego wrażenia. Zanim poznam miasto i zwiedzę je dokładnie, skupiam się na tym, co mogę zobaczyć i odczuć na samym początku. Zdarza się różnie. Pierwszy może być hotel, dworzec kolejowy, port, restauracja, lotnisko, śródmieście lub peryferia. Nieważne co.

 

Lubię widok nieznanego miasta. Wtedy, w naturalny sposób, jest jeszcze ciekawie. Później, za piątym czy dziesiątym razem, może pojawić się znudzenie, a nawet zmęczenie. Wiem to bardzo dobrze, więc tym bardziej staram się cieszyć pierwszym razem. Nie chodzi o to żeby jakoś intensywniej się wpatrywać, uważniej słuchać czy mocniej wąchać. Rzecz w tym by mieć świadomość, że dzieje się coś wyjątkowego. Sztuka polega na tym by się cieszyć. Delektować się tą jedną, jedyną chwilą. Smakować ją. Tylko tyle. Oczy można mieć zamknięte. Nie o to chodzi by widzieć, ale o to by rozumieć i czuć.

Nepal, Katmandu, moja ulubiona restauracja

Nepal, Katmandu, moja ulubiona restauracja

 

Jeśli podróżuję sam, bez grupy turystów, zwiedzam w nieco odmienny sposób. Najchętniej siadam w kawiarni, w miejscu o ładnym widoku, zamawiam kawę i rozglądam się za gazetą. Gazeta obowiązkowo. Nawet jeśli jest w języku, którego nie rozumiem. Przeglądam, zdarza się, że próbuję rozszyfrować tytuły i podpisy pod zdjęciami. Czasem nie robię nic. Zwyczajnie cieszę się kawą, ładnym widokiem, otaczającym mnie lokalnym gwarem i towarzystwem gazety. Wszystko to tworzy niepowtarzalny klimat i o to właśnie chodzi.

 

Bywa, że nie posuwam się dalej. Tyle mi wystarczy. Nie lubię bieganiny i zaliczania kolejnych obowiązkowych turystycznych atrakcji. Bywa, że nie wchodzą do ważnych zabytków. Zamiast tego przyglądam im się z zewnątrz. Jak dużo można wtedy zobaczyć! Interesują mnie wzajemne relacje obiektu i turystów. Ludzie przepychają się, walczą o wejście i spieszą się (bo przecież w planie mają jeszcze kolejne atrakcje).

 

Nie wchodzę też jeśli nie jestem na to przygotowany. Co mi da oglądanie czegoś, czego nie rozumiem? Lata temu, w Barcelonie, nie wszedłem do Sagrada Familia. Nie chciałem być profanem. Dziś o Gaudim wiem dużo więcej i z ogromną przyjemnością zwiedzę jego dzieło. Naruszę coś, co jest jeszcze nienaruszone. Przekroczę próg. Świadomie i z rozkoszą. I to będzie piękne. I warto na to czekać.

 

Tak, lubię zostawić sobie coś na kolejny raz. Nie jestem zdobywcą. Nie dokonuję podboju. Nie chodzi o to żeby coś ujarzmić, okiełznać, stłamsić i spętać. Przepraszam, ale szybkie odhaczanie kolejnych punktów miasta, wklejanie zdjęć i biletów wstępu do albumu, trochę mi na to wygląda.

 

Lubię czytać. W kawiarniach, w parkach. Pojechać gdzieś daleko po to by siedzieć nad książką? Przecież to wygląda na marnowanie czasu! W pewnym sensie tak. Tracę szansę zobaczenia „czegoś tam ważnego”. Omija mnie przyjemność pospiesznego przeciskania się w zatłoczonych miejscach. Trudno, jakoś to przeżyję. Zamiast tego przeczytam coś inspirującego. Podnosząc wzrok z nad książki, popatrzę na ludzi, na ptaki, na miejscowego kota (taki jak u nas czy inny?). Napiję się kawy. Będzie pięknie.

 

Wydaje mi się, że są to najprzyjemniejsze chwile. W miastach, które odwiedzam wielokrotnie, mam ulubione miejsca. Są to moje oazy. Uciekam tam w wolnym czasie. Pracuję jako pilot i przewodnik. Oprowadzam wycieczkę, później daję trochę wolnego czasu. Zaszywam się gdzieś w urokliwej kawiarni czy restauracji. Może być nawet samotna ławka. Nieważne. Byle był ładny widok i klimat umożliwiający lekturę, oglądanie ludzi i kontemplację. Po to warto pracować, po to warto jeździć.

 

Wycieczki do Indii i Nepalu

Strona 3 z 3

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén