Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 8 z 32)

Promocja turystyki

Jesteśmy w środku bardzo intensywnego sezonu. Wycieczka za wycieczką. Ledwie co wróciliśmy z Białorusi, a już za kilka dni kolejny wyjazd, tym razem do Moskwy. Zaraz po powrocie z Rosji wyprawa do Gruzji i Armenii. Wrzesień zniknie z kalendarza i nawet nie zauważę kiedy. Podobnie zresztą było i w przypadku poprzednich miesięcy.

Białoruś, zamek w Mirze

Białoruś, zamek w Mirze

W międzyczasie łapiąc cenne dni zajmuję się szkoleniami branży turystycznej. Dziesięć lat temu wymyśliliśmy i do dziś prowadzimy kursy rezydentów biur podróży. Perspektywa interesujące pracy w ciepłych krajach przyciąga wielu chętnych. Pomogliśmy uzyskać tę pracę już setkom osób. Prowadzimy też szkolenia dla pilotów wycieczek. W nowej sytuacji, od kiedy nie są potrzebne państwowe licencje, zawód otworzył się na wszystkich chętnych. Trzeba tylko przekonać pracodawcę, że umie się wykonywać tę pracę. Do tego jeszcze szkolenia dla pracowników biur podróży oraz osób, które chcą otworzyć własne biuro. Jak widać, całkiem sporo zajęć.

Ale jest też coś, co od pewnego czasu mocniej przyciąga moją uwagę. To szeroko rozumiana promocja turystyki. Wymagają jej regiony, miasta, gminy i poszczególne atrakcje turystyczne.

Po świecie jeżdżę od ponad 15 lat. Pracę  w turystyce zaczynałem jeszcze w czasie studiów w Kairze. Później były najróżniejsze kraje. W wielu miejscach z podziwem patrzyłem na umiejętność kształtowania turystycznego wizerunku. I martwiłem się, że nasz kraj nie ma w tym zakresie podobnych sukcesów. Jeszcze gorzej było, kiedy porównywałem to z moimi rodzinnymi stronami, z Polską północno-wschodnią. Są jeszcze miejsca na świecie, które mimo dużych turystycznych atutów, nie potrafią ich skomercjalizować. Województwo podlaskie ma ich całkiem sporo.

Wydaje się, że części władz samorządowych brakuje wiary we własne możliwości. Znam gminy o dużym potencjale, które nie mają planu rozwoju turystyki i nie prowadzą żadnych skoordynowanych działań. Nie pracują nad budową marki. Mimo dużego boomu na turystykę lokalną zostają na marginesie i nie odnoszą większych korzyści. Zwyczajnie szkoda.

Zdarza się, że podmioty związane z turystyką nie doceniają znaczenia promocji. W ostatnich latach, dzięki funduszom unijnym, powstało wiele hoteli. Wybudowano je, ale z obłożeniem różnie bywa. Na atrakcyjność miejsca, które ma przyciągnąć turystów składa się wiele czynników. To nie tylko dobry standard noclegowy, smaczne jedzenie, baseny, pomosty i zabytki. Potrzebna jest jeszcze opowieść. Legenda, która ma zwrócić uwagę. Niezależnie od tego czy obiektem jest dom wczasowy, restauracja czy muzeum, to trzeba obiekt ubrać w słowa, zdefiniować i przedstawić szerszej publiczności. Jeśli opowieść się spodoba, to odniesiemy sukces.

W ciągu ostatnich miesięcy poświęciłem trochę uwagi regionowi północno-wschodniej Polski. Przy okazji promocji dużego hotelu, który wiosną tego roku został otwarty w Suwałkach, bliżej przyjrzałem się Suwalszczyźnie. To kopalnia turystycznych tematów. Nadal czekająca na odkrycie. Na tym blogu pisałem już o Puńsku. Gmina ma rewelacyjny potencjał, ale mieszkający tam ludzie jakoś go nie dostrzegają. Musi pomóc ktoś z zewnątrz.

Niedawno odwiedziłem Mazury Garbate. W miejscowości Żytkiejmy, tuż przy granicy z Obwodem Kaliningradzkim, prowadziłem szkolenie dla osób zaangażowanych w rozwój tamtejszej turystyki. Z niczego zrobiły coś. Stworzyły bardzo ciekawą grę terenową (Śladami Żytkiejmira) nastawiając się na obsługę wycieczek grupowych. Organizują warsztaty tematyczne. Mają atrakcyjny produkt. Ale na pierwszy rzut oka widać, że brakuje promocji. A działania te wcale nie byłyby takie trudne. Są już punkty zaczepienia. Jednym z nich może być sękacz. W sierpniu ma tu miejsce wielkie święto tego specyficznego ciasta. Miejscowe gospodynie znają się na nim, jak mało kto. Pani Bożena Mikielska ze stowarzyszenia „Żytkiejmska Struga” piekła sękacza z Karolem Okrasą. Film znajduje się tu.

Na zakończenie muszę wspomnieć o jednym fenomenie. To gmina Korycin. Dobry przykład udanych działań promocyjnych. Pół Polski zna sery korycińskie. Głośno też o tamtejszym święcie truskawki. W Korycinie słabo z naturalnymi atrakcjami turystycznymi. Okolica temu nie sprzyja. Nie ma jezior, gór, lasów i zabytków. Ale wcale bym się nie zdziwił, jakby z czasem gmina stała się celem wycieczek. Coś tam wymyślą i wypromują. I na tym to właśnie polega.

Moskwa turystycznie

Właśnie wróciłem. Byłem kilka dni, kolejny już raz. Konsekwentnie organizujemy wycieczki. Co prawda nie jest to kierunek tak popularny, jak na przykład Gruzja, ale zawsze. Trochę przeszkadza polityka. Pewnym utrudnieniem jest również procedura wizowa. Wiza do Rosji trochę kosztuje (około 260 zł plus opłata za usługę jeśli korzystamy z pomocy wyspecjalizowanej agencji) i wymaga odrobiny zachodu. Dziś łatwiej jest nawet z Iranem, w przypadku którego promesę na wjazd uzyskać można drogą mailową, bez konieczności wizyty w ambasadzie.

Sobór Wasyla Błogosławionego

Sobór Wasyla Błogosławionego

Chodziłem po ulicach Moskwy, odwiedzałem popularne wśród turystów miejsca. Masa ludzi. Obok siebie wycieczki z Izraela i z Libanu. Chińczycy, Niemcy, Hiszpanie, Francuzi… Polaków mało. Szkoda. Możemy się różnić i mieć przeciwstawne interesy, ale poznawać się chyba warto.

Jaka jest Moskwa? Można powtórzyć kilka mocno wyeksploatowanych truizmów, że wielka i przytłacza ogromem, że niemiłosiernie zakorkowana i jak tylko się da to najlepiej poruszać się metrem. No i, że błyszczy bogactwem. Coś jeszcze? Miejscami wygląda jak duży plac budowy. Rozrastają się przedmieścia i naprawiane jest centrum. Wielkie dźwigi psują panoramę okolic placu Czerwonego, szczególnie tym turystom, którzy chcieliby zrobić pocztówkowe zdjęcie. Po dziesiątkach lat komunizmu wiele zabytkowych kamienic wymaga poważnego remontu. Część inwestycji przeszła w stan letargu i czeka na lepsze czasy. Da się zauważyć, że kryzys rzeczywiście jest.

Pomnik Bułata Okudżawy na Arbacie

Pomnik Bułata Okudżawy na Arbacie

A propos kryzysu. Menadżer z dużego kompleksu rozrywkowego powiedział mi, że zamówienia spadły o 30 procent. Mniej imprez, przyjęć i wesel. Wszedłem do niewielkiego osiedlowego sklepu. Najtańsze pomidory po 120 rubli za kg. To równowartość 8 zł. Taka cena w środku lata!  Drogie są wędliny i nabiał. Przeciętni Rosjanie odczuwają skutki politycznej zawieruchy.

Rosyjska kuchnia

To ciekawe zjawisko. Miejscowi mówią, że mało mają potraw specyficznych i wyjątkowych. Pierogi, bliny, barszcz, kiszone ogórki, słonina… Polacy to znają. No chyba, że sięgniemy po dania, które pochodzą z Azji, a które w Rosji już się na dobre zadomowiły. Wtedy mamy na bogato. Czymś oczywistym w moskiewskich restauracjach są dania kaukaskie i uzbeckie. Kulinarnym bogactwem jest tamten region i Rosjanie są tego świadomi. Gruzińskie potrawy w Moskwie? Bez problemu w wielu restauracjach! Są czymś tak oczywistym jak woda Borjomi.

Gęstą i dobrze przyprawioną zupę charczo oraz naprawdę smaczne samsy z baraniną zjadłem nawet w barze na lotnisku Szeremietiewo. Poczułem się jakbym zmieszał Gruzję (charczo) z Uzbekistanem (samsy). Do wyboru był jeszcze środkowoazjatycki płow, czyli ryż z mięsem i warzywami.

Czego szukam, z czego się cieszę? Zawsze z ochotą kosztuję prawdziwej solianki, to jedna z lepszych zup jaką znam (prawidłowy zapis w języku polskim to solanka, tyle, że powszechnie zadomowiła się w wersji błędnej, chyba ze względu na zbieżność z wymową rosyjską). Bywa, że zamawiam zestaw zakąsek z kieliszkiem wódki. Lubię tutejszy żytni chleb. Ten ostatni, podobnie jak dobrze zrobione śledzie (z szubą na czele!) jest obowiązkowym punktem moich wizyt w Rosji.

Zabytki i zwiedzanie

Z czym kojarzy się Moskwa? Pamiętam jak zastanawiałem się nad tym przed moim pierwszym wyjazdem, kiedy nie znałem jeszcze miasta. Pierwsze skojarzenie? Oczywiście Kreml, plac Czerwony, słynny dom towarowy GUM i kilka budynków przypominających nasz Pałac Kultury. Była jeszcze historia o zdobyciu Moskwy przez wojska polsko-litewskie w XVII wieku i późniejsza nieudana wyprawa Napoleona. No i Galeria Trietiakowska.

Pawilon Armenii na terenie WDNCh

Pawilon Armenii na terenie WDNCh

W tym sensie Moskwa jest prosta. Żeby odhaczyć kilka najważniejszych punktów wystarczy jeden dzień. Wszystko według schematu: zdjęcie na placu Czerwonym i miasto zaliczone. Najlepiej sfotografować się na tle soboru Wasyla Błogosławionego. Ten budynek to symbol Moskwy. Chyba każdy go rozpozna.

A jeśli chcemy ambitniej? Jak w każdym znanym mieście, tak i tu można wybrać „listę obowiązkową”. Kreml, Arbat, sobór Chrystusa Zbawiciela, Galeria Trietiakowska, Teatr Bolszoj… Z tym, że w przypadku niektórych miejsc może pojawić się rozczarowanie. Na pierwszy rzut oka nie zachwycają. Chociażby Arbat. Wizualnie to zwykły deptak. Ciekawszą architekturę, i podobne atrakcje znajdziemy w niejednym polskim mieście. I to bez cienia przesady. Okoliczne kamienice to dopiero XIX wiek, wcześniejsze budynki spalono kiedy nadciągał Napoleon. W sumie nic szczególnego. No chyba, że ktoś przyjdzie tu z dobrym przewodnikiem lub sam się mocno oczyta. Wtedy Arbat nabierze znaczenia i zaczynie snuć swoją opowieść, poczynając od artystów, poetów i pieśniarzy. Z ulicą tą kojarzymy Puszkina i Okudżawę. Tu mieszkał tytułowy Mistrz z powieści Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”. Potem opowieść  zahaczy o kontestatorów i opozycjonistów schyłkowego ZSRR. Wspomni kino Chudożestwiennyj, otwarte w 1909 roku, w kinematografii rosyjskiej zajmujące wyjątkowe miejsce. A na końcu zaprowadzi nas przed olbrzymi budynek Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jak człowiek spróbuje sobie wyobrazić ilu ludzi tam pracuje, to i ambicje kraju zrozumie.

Widok Kremla od strony rzeki

Widok Kremla od strony rzeki

Każdy podróżnik ma swoje własne ścieżki. Tym różni się od masowego turysty. (Na ten temat polecam artykuł Zwiedzanie). Moskwa jest kolejnym przykładem na to, że warto zejść z utartych szlaków i zamiast męczyć się w tłumie turystów z całego świata, pojechać metrem gdzieś w bardziej klimatyczne okolice. Może nie będą najpiękniejsze i najcudowniejsze, ale dadzą nam więcej z lokalnego klimatu. Wolę pójść gdzieś w towarzystwie Rosjan, niż w tłumie Japończyków. To jedna z metod. Podążać za miejscowymi. Zobaczymy wtedy co dla nich jest ważne, gdzie spędzają wolny czas, jak się bawią. Posłuchamy co mówią. To zwiększa szanse na zrozumienie, na rzeczywiste dotknięcie kraju. Takim miejscem jest na przykład Centrum Wystawowe znane powszechnie pod nazwą WDNCh. Dość odległe, więc zagraniczni turyści rzadziej tam trafiają. Ale kiedy jest ładna pogoda, to pełno tam ludzi. To Rosjanie. Zachwycają się kolorowymi fontannami i pałacami wzniesionymi kiedyś przez republiki dawnego ZSRR. Rozległy, przyjemny teren. Akurat na dłuższy spacer.

Autor i Teatr Wielki (Bolszoj)

Autor i Teatr Wielki (Bolszoj)

Długo można by pisać o Moskwie. Miasto olbrzymie, więc i temat obfity. Mam wrażenie, że jeszcze nieraz do niego wrócimy. A póki co, to wszystkim polecam wycieczkę. Naprawdę warto się tam wybrać. Moskwa zaintrygowała mnie na tyle, że chętnie będę tam wracał.

Wycieczka do Moskwy

Gruzja nie jest kierunkiem dla każdego

W turystyce potrzebujemy nowych pomysłów. Takich, które są  atrakcyjne i potrafią odświeżyć skostniały rynek. Kilka lat temu pojawiła się Gruzja. Pojechałem wtedy do Tbilisi. Wróciłem zachwycony. Ludźmi, krajobrazami, kuchnią, zabytkami i winem.  W naszym biurze Gruzja stała się kierunkiem numer jeden, a ja odwołałem wszystkie pozostałe wyjazdy. Zostałem niewolnikiem Południowego Kaukazu. Przez kilka lat jeździłem tylko do Gruzji i Armenii.

Wycieczki

Od początku było jasne, że łatwo nie będzie. Baza hotelowa dopiero powstawała, miejscowe kadry niekoniecznie przygotowane były na przyjmowanie gości z Zachodu. Charakter Gruzinów jest specyficzny. Są bardzo dumni. Gościnność posunięta jest tu aż do absurdu. Gość to świętość. Ale pod warunkiem, że się na tym nie zarabia! Gruzini przypominają polską szlachtę z XIX wieku. Czują się źle pełniąc rolę hotelarza i kelnera. Dlatego wcześniej, przed epoką Związku Radzieckiego, profesje te należały do Ormian.

Cminda Sameba, cerkiew z XIV wieku u stóp góry Kazbek

Cminda Sameba, cerkiew z XIV wieku u stóp góry Kazbek

Pamiętam początki. Gruzini uczyli mnie ich kultury, ja próbowałem wytłumaczyć im cokolwiek z obsługi turystów. Kiedyś powiedziałem, że w Polsce mówi się „klient nasz pan”. Nie mogli w to uwierzyć! Zasada płacę i wymagam tu nie obowiązuje. Chcesz mieć dobry biznes, to się najpierw zaprzyjaźnij. Muszą szanować cię jako człowieka. Bez tego będzie słabo.

To kraj, który zachwyci osoby zainteresowane światem, otwarte na inne kultury i gotowe zaakceptować odmienne podejście do życia. By pokochać Kaukaz trzeba być choć trochę szalonym. Nie jest to destynacja dla sztywniaka z Zachodu, który wszędzie chciałby widzieć Szwajcarię albo porównywałby tutejsze hotele np. z Hiszpanią.

Gruzja stawia wyzwania. Trzeba coś zaakceptować, z czymś się pogodzić.  Przyjeżdżamy ze swoim, dobrze ukształtowanym obrazem świata i zderzamy się z inną perspektywą. Trzeba nauczyć się nowych rzeczy. Dotyczących geografii (Europa to czy nie? zobacz) historii, polityki, a nawet wina. Tradycje winiarskie Południowego Kaukazu liczą 8 tys. lat. Kachetyjska metoda jest najstarszym na świecie i nadal praktykowanym sposobem wytwarzania tego trunku. Potrzebujemy dobrego przewodnika, który wytłumaczy nam, że tradycyjne wino podawane na stół w dzbanach jest czymś absolutnie wyjątkowym. O wiele ciekawszych od wina w butelkach. Więcej w artykule: Gruzja – ojczyzna wina.

Opinie

Oprowadziłem po Południowym Kaukazie wiele wycieczek. Widziałem zachwyconych turystów. Obserwowałem jak z każdym kolejnym dniem wsiąkają w lokalny klimat, jak zaprzyjaźniają się z miejscowymi. W przypadku Gruzji, to coś więcej niż turystyka. To również  poznanie, zrozumienie i szacunek. Interkulturowość w pełnym tego słowa znaczeniu.

Autor na plaży w Batumi w sierpniu 2012 roku

Autor na plaży w Batumi w sierpniu 2012 roku

Dlatego smucą mnie pojawiające się czasem niepochlebne opinie na temat wycieczek do Gruzji. Nie ma ich wiele, ale jednak. To coś nowego. Słyszę je od pracowników biur podróży. Jeden z nich napisał mi jakiś czas temu, że jego zdaniem Gruzja to postradziecka ruina, słabe hotele i jeszcze gorsza jakość pracy miejscowych. Ktoś zadzwonił do mnie z pytaniem dlaczego w różnych tekstach tak zachwalam Gruzję. On był na firmowym wyjeździe organizowanym przez jedno z popularnych biur i nie doświadczył niczego ciekawego. Jak to wyjaśnić?!

Być może mamy klasyczny etap przejścia od turystyki elitarnej do masowej. W masówce jakość spada. W przypadku każdej destynacji. A jeśli chodzi o Gruzję, to zasada ta ma zastosowanie w szczególny sposób. Baza hotelowa jest mała. Są miejscowości, gdzie jest tylko jeden dobry hotel. Trzeba rezerwować go nawet rok wcześniej! Staranności wymaga każdy etap, np. kolacje można zamówić w hotelu, ale można też zawieźć grupę do dobrej restauracji. W pierwszym wypadku wyjdzie tak sobie, nic szczególnego. W drugim będzie super, pyszne jedzenie, wino, zabawa i tańce, a turyści zabiorą ze sobą fantastyczne wspomnienia.

Trzeba pamiętać, że Gruzja to nie Majorka. Nie jest najlepszym kierunkiem na plażowanie. W Batumi często pada. Chmury i ulewy w środku lata to norma. Nie ma jeszcze hoteli w typie resortów, z rozległym terenem, basenami i zjeżdżalniami. Do tego kamienista plaża. Jeśli ktoś wybierze się tu na tydzień lub dwa w celu miłego spędzenia czasu na plaży, to może być zawiedziony. Więcej na ten temat w artykule: Batumi. Pogoda, plaża i hotele.

Myślę, że pojawiające się negatywne opinie wynikają z nieporozumień. Mają one miejsce wtedy, gdy udają się tam osoby oczekujące czegoś, czego kraj ten dać nie może. Może również z niewiedzy. Wystarczy źle ułożony program, wybór niewłaściwych miejsc i atrakcji.

Gruzja jest fantastycznym celem wycieczek! Ale naprawdę dobrze pomyślanych. Dla organizatorów nie jest to kierunek łatwy. Wymagający wiedzy i specyficznego podejścia. I chyba niezbyt nadaje się na obszar turystyki masowej. Szczerze powiedziawszy mam nadzieję, że nigdy takim się nie stanie. Lubię Gruzję taką, jaka jest.

Tekst w skróconej formie ukazał się wcześniej w  „Wiadomościach Turystycznych”.

Nasza wycieczka do Gruzji.

 

Na Białoruś bez wiz

12 czerwca ruszył program umożliwiający przekroczenie granicy Białorusi bez obowiązku posiadania wizy. Pojechałem z pierwszą, próbną grupą. Znaleźli się w niej przedstawiciele kilku biur podróży i dziennikarze z Białegostoku. Chcieliśmy zobaczyć jak rzecz wygląda w praktyce. Wycieczka na Białoruś.

Przejście graniczne w Grudkach koło Białowieży

Przejście graniczne Pererow – Grudki koło Białowieży

Ze strony władz Białorusi to dobre posunięcie wizerunkowe. Temat ochoczo podchwyciły polskie media. Gazety pisały o tym już w marcu, kiedy Łukaszenka podpisał stosowne rozporządzenie. A wczoraj na przejście graniczne w Białowieży ściągnęły takie zastępy dziennikarzy, jakich w naszym regionie nie widuje się zbyt często.

Decyzja Mińska ma same plusy. Ociepla wizerunek Białorusi i przyciągnie turystów do Puszczy Białowieskiej po obu stronach granicy. Może być pierwszym krokiem w stronę zbliżenia sąsiadów. Jeśli nie rządów, to przynajmniej ludzi. Nam, mieszkańcom pogranicza jest to zwyczajnie potrzebne.

Prezent od Łukaszenki

Obserwuję Białowieżę od lat. Da się zauważyć, że dotychczasowa formuła wyczerpuje się. To, co długo napędzało turystyczną koniunkturę już przestaje wystarczać. Przydałby się nowy impuls. Bezwizowy ruch z Białorusią jest jak znalazł. Można założyć, że do Białowieży przyjadą turyści również ze względu na możliwość odbycia krótkiej wycieczki na Białoruś.

Białoruś na ludowo

Białoruś na ludowo

Program obejmuje teren Puszczy Białowieskiej. Bez wizy przekroczyć granicę można tylko na jednym przejściu (w Grudkach koło Białowieży). Ograniczony jest czasowo, przebywać na Białorusi można maksymalnie 3 doby. I nie wolno wyjść poza teren białoruskiego Parku Narodowego, granicą jest niewielka miejscowość Kamieniuki. Korzystać z niego mogą wszyscy, dlatego należy się spodziewać, że może to być to atrakcją również dla turystów zagranicznych przyjeżdżających do Białowieży.

Wiadomo, że zadecydują szczegóły. Na ile funkcjonalny będzie to program. Czy da się w piątek wieczorem przyjechać do Białowieży, a już w sobotę rano przekroczyć granicę i oglądać białoruską część Puszczy Białowieskiej? Jak w praktyce będzie działał mechanizm wystawiania przepustek? Bo, co prawda jest to ruch bezwizowy, ale trzeba wcześniej się zarejestrować (w biurze podróży lub w jednym z białowieskich hoteli, z czasem ma się również pojawić możliwość zgłoszenia online). Na tej podstawie pogranicznicy białoruscy sprawdzają czy daną osobę można wpuścić na teren kraju. Po czym przez stronę białoruską wystawiana jest przepustka.

Muzeum Przyrody pokazuje historię Puszczy Białowieskiej

Muzeum Przyrody pokazuje historię Puszczy Białowieskiej

Pewnym problemem może być kwestia transportu. Znajdujące się w odległości 4 km od Białowieży Grudki to przejście pieszo-rowerowe. Jak tam dotrzeć? Nie ma (jeszcze) żadnej stałej komunikacji. Na ma tam parkingu dla samochodów. Jak na razie, pozostaje tylko taka opcja, że na życzenie gości transport zapewni jeden z białowieskich hoteli. I co dalej, kiedy już się pokona granicę? Główne atrakcje po białoruskiej stronie są w Kamieniukach, a to prawie 20 kilometrów dalej. Jak tam dojechać? Na razie tamtejszy Park Narodowy, który jest partnerem projektu, ma podstawiać na przejście jeden autobus dziennie, o 10.00 rano czasu polskiego. Zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce.

Mniej problemów powinni mieć za to rowerzyści. Trasa 4 km z Białowieży do przejścia granicznego to malownicza, wąska asfaltowa droga. A po białoruskiej stronie jest już wybór rowerowych tras.

W Kamieniukach znajduje się turystyczne centrum białoruskiej część Puszczy Białowieskiej (siedziba Parku, hotel, restauracja i kantor). Uwaga! Pieniądze na ruble można wymienić dopiero tu. Od granicy, aż do tego miejsca nie ma żadnego kantoru. Jedną z głównych atrakcji jest Muzeum Przyrody (podobne do tego w Białowieży). Niedaleko jest też słynna Siedziba Dziadka Mroza. W 2003 roku powstała tu duża wioska tematyczna, gdzie odwiedzający przenoszeni są w bajkowy świat. Najwięcej gości jest zimą (Dziadek Mróz jest lokalnym odpowiednikiem św. Mikołaja, to on przynosi prezenty).

Cerkiew w Kamieniukach

Cerkiew w Kamieniukach

Na terenie puszczy znajduje się jeszcze jedno bardzo ważne miejsce. To pałacyk Wiskule, gdzie w grudniu 1991 roku przywódcy Rosji, Ukrainy i Białorusi podpisali akt o rozwiązaniu ZSRR. Zwiedzać jednak go nie można, nadal jest tam zamknięty ośrodek rządowy.

Zupełnie niedawno otwarto nowe miejsce, dumnie zwane Muzeum Tradycji Ludowych i Dawnych Technologii. W drewnianej chacie pokazano dawne życie ludzi puszczy. Największą atrakcją jest… bimbrownia. Odwiedzający mogą zobaczyć jak gospodarskim sposobem wytwarza się ten mocny trunek, a następnie skosztować go, zagryzając słoninką i kiszonym ogórkiem. Jest to dobre miejsce do zorganizowania biesiady.

Dziadek Mróz przed swoim pałacykiem

Dziadek Mróz przed swoim domem

Program, który właśnie wszedł w życie na pewno jest dobrym pomysłem. Pomoże w rozwoju turystyki po obu stronach granicy. Jednak uczciwie trzeba powiedzieć, że na Białorusi, w obrębie tamtejszego Parku, nie ma zbyt wielu atrakcji. Zapewne największą będzie sama możliwość wjazdu na teren Białorusi. Szczególnie dla turystów, którzy przyjadą do Białowieży z daleka.

Więcej informacji na ten temat znajdziecie tu: Białoruś. Ruch bezwizowy.

More info in English: a visa-free cross the Polish-Belarusian border.

Zobacz też: Grodno, historia i zabytki.

Zapisz

Wycieczka do Grodna

Białoruś. Bliska czy daleka? Jak to właściwie jest? Nasz sąsiad, ale niewielu Polaków tam jeździ. Na rynku mało ofert turystycznych. Łatwiej kupić wycieczkę do Kairu, niż do Mińska. W sensie społecznego odbioru Białoruś plasuje się zapewne gdzieś w okolicach Iranu. Moją opinię na temat Persji znacie, przedstawiłem ją w jednym z poprzednich artykułów (Iran. Relacja z wycieczki). A jak jest z krajem Łukaszenki?

Pociąg relacji Grodno - Małkinia na peronie w Kuźnicy Białostockiej

Pociąg relacji Grodno – Małkinia na peronie w Kuźnicy Białostockiej

Najlepszej prasy Białoruś nie ma. Jak już coś słyszymy, to są to negatywne newsy. Albo takie, które przedstawiają kraj z przymrużeniem oka. Tak, żebyśmy się mogli pośmiać z postsowieckiej mentalności naszych sąsiadów. Próbuję przypomnieć sobie kiedy w mediach słyszałem coś dobrego o Białorusi. I jakoś nie pamiętam.

Warto się tam wybrać! Po to, żeby sprawdzić jak jest naprawdę. Zobaczyć na własne oczy i porozmawiać z ludźmi.

Pojechałem pociągiem. Jeździłem już kiedyś, ale to było w latach 90. poprzedniego wieku. Chciałem zobaczyć co się zmieniło. Wyszła z tego piękna wycieczka.

Monastyr Narodzenia Matki Bożej

Monastyr Narodzenia Matki Bożej

Z Białegostoku pociąg wyjeżdża tuż przed szóstą rano. To elektryczka starego typu. Kilka bezprzedziałowych wagonów z charakterystycznymi czerwonymi siedzeniami. Pasażerów mało, może ze trzydzieści osób. Więcej pojedzie kursem wieczornym. Wtedy Białorusini wracają z zakupów. Przyjeżdżają do nas po sprzęt RTV i AGD, po ubrania i produkty spożywcze.

Właściwie to można powiedzieć, że Białystok żyje z Białorusinów. Liczne galerie handlowe, duży i słynny bazar na ul. Kawaleryjskiej, funkcjonują dzięki gościom za wschodniej granicy. To nasz lokalny wariant turystyki. Hoteli w mieście jest sporo i mają obłożenie. Korzyści z pobliskiej granicy jest mnóstwo.

Bilet na pociąg z Białegostoku do Grodna kosztuje 27 złotych. Zaskakująco tanio?! Cena oddaje odległość między miastami. To tylko 80 km.

Bilet powrotny kupujemy na dworcu w Grodnie. Najlepiej tylko na odcinek Grodno – Kuźnica Białostocka, a dopiero po polskiej stronie, w Kuźnicy dokupić przejazd do Białegostoku. Tak wychodzi najtaniej.

Barokowy kościół św. Franciszka Ksawerego w Grodnie

Barokowy kościół św. Franciszka Ksawerego

Polska odprawa graniczna ma miejsce w pociągu, na dworcu w Kuźnicy. W drodze do Grodna nie trwa zbyt długo, to zwykłą formalność. Co innego w drodze powrotnej. Rozkład przewiduje aż półtoragodzinną przerwę! W tym czasie celnicy rozkręcają wagony. Demontują siedzenia i rozbierają ściany. Na wyposażeniu mundurowych są zaskakujące akcesoria, śrubokręty i drabiny. Szukają papierosów i alkoholu.

Po stronie białoruskiej odprawa ma miejsce na dworcu w Grodnie. To nowoczesne, dobrze urządzone przejście graniczne. Tu stemplują paszporty. Idzie szybko i sprawnie. Celnik pyta mnie tylko o cel przyjazdu i zawartość bagażu. Dobrze mówi po polsku.

Grodno. Miasto-muzeum

Duża liczba zabytków na niewielkiej przestrzeni robi wrażenie. Stara część Grodna przypomina o bogatej historii miasta. Pierwsze pisane informacje pochodzą z początku XII wieku! Wiadomo jednak, że gród warowny istniał tu już dużo wcześniej. Pod koniec XIV wieku Grodno stało się siedzibą księcia Witolda, otrzymało prawa magdeburskie i zostało jednym z głównych ośrodków Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wśród najbardziej zasłużonych dla Grodna władców wymienić należy Kazimierza i Aleksandra Jagiellończyków oraz oczywiście Stefana Batorego, który mieszkał tu przez dłuższy czas, zarządzając Rzeczpospolitą z tutejszego zamku.

Cerkiew świętych Borysa i Gleba na Kołoży, XII wiek!

Cerkiew świętych Borysa i Gleba na Kołoży, XII wiek!

Grodno ma dwa zamki. Oba były kiedyś królewskimi rezydencjami. Położone na sąsiednich wzgórzach połączone są kamiennym mostem. W Starym Zamku znajduje się duże muzeum. Dość zaskakujące, przedziwna mieszanina eksponatów. Znajdujemy w nim przekrój historii miasta (ryciny, makiety, dokumenty i opisy związanych z Grodnem postaci), dużo miejsca zajmuje część poświęcona okresowi II wojny światowej. Na zakończenie na zwiedzających czekają zbiory przyrodnicze. Zobaczymy m.in. wypchane zwierzęta (w tym całą rodzinę żubrów), a zwieńczeniem będą gabloty eksponujące plony białoruskiej ziemi, z cebulą i burakami cukrowymi na czele. Wszystko to w starawych, wymagających remontu i lepszego oświetlenia salach.

Nowy Zamek przebudowano wiele razy. Dziś bardziej przypomina sowiecki gmach, niż rezydencję królewską. W środku znajduje się niewielkie muzeum (trochę zbroi i strojów z epoki). Niezależnie od tego, co dziś znajdziemy w Nowym Zamku, przyjść tu warto. W historii Polski miejsce to odegrało znaczącą rolę. Tu tzw. sejm niemy sankcjonował II rozbiór Polski, a Stanisław August Poniatowski zrzekł się władzy królewskiej.

Charakterystyczny punkt w centrum Grodna. Widoczny budynek to Teatr Dramatyczny

Charakterystyczny punkt w centrum Grodna. Widoczny budynek to Teatr Dramatyczny

Oba zamki wznoszą się na wysokich nadniemeńskich skarpach. Jakież piękne są tu widoki! Z okolic Nowego Zamku widać najważniejszy zabytek Grodna, cerkiew świętych Borysa i Gleba. Architektoniczna perełka. Atrakcja turystyczna tej miary, że tylko dla niej warto by przyjechać na Białoruś. Wzniesiona w XII wieku z cegły i kamienia. Jest świadectwem ówczesnego znaczenia Grodna. W XIX wieku, w wyniku osunięcia się nadrzecznej skarpy prawa ściana świątyni runęła. Odbudowano ją z drewna. Stąd jej dzisiejszy, wyjątkowy wygląd. Nie da się jej pomylić z żadnym innym budynkiem. Koniecznie trzeba wejść do środka. Surowe wnętrze stwarza wyjątkowy klimat.

Co jeszcze warto zobaczyć? W Grodnie przetrwało dużo zabytków sakralnych. Zgromadzone są w starym centrum, wokół placu Sowieckiego (dawniej plac Batorego). Tu znajduje się duży pojezuicki kompleks z pięknym, barokowym kościołem św. Franciszka Ksawerego. Wszyscy zachwycają się jego wnętrzem. Wrażenie robi bogaty ołtarz oraz rokokowe konfesjonały.

Wielka Synagoga

Wielka Synagoga

W zasięgu kilku minut spaceru są jeszcze malownicze i zabytkowe klasztory Brygidek oraz Bernardynów.

Ze świątyń prawosławnych urodą wyróżnia się dziewiętnastowieczna cerkiew monastyru Narodzenia Matki Bożej. Charakterystyczną kopułę ozdobioną gwiazdkami rozpoznamy na pierwszy rzut oka.

W Grodnie, już od XIV wieku, znajdowała się znacząca gmina żydowska. Jeśli chodzi o judaica, zobaczyć trzeba dawną Wielką Synagogę. W środku zaaranżowano nieduże muzeum. W pozostałej części budynku jeszcze trwa remont. W Białymstoku chwalimy się Zamenhofem, ale u nas jego dom się nie zachował. Za to jest w Grodnie! Przy zabytkowej ulicy Kirowa stoi kamienica, w której przez kilka lat mieszkał twórca języka esperanto.

Wejście na teren dawnego getta

Wejście na teren dawnego getta

Nie ma Grodna bez Orzeszkowej! Znajduje się tu ulica jej imienia, pomnik oraz dom, w którym mieszkała do 1910 roku. W dwóch

Pomnik Elizy Orzeszkowej

Pomnik Elizy Orzeszkowej

niewielkich pokoikach stworzono coś w rodzaju izby pamięci. Kilka mebli z epoki, trochę wczesnych wydań jej powieści oraz kilka portretów. W pozostałej części domu znajduje się biblioteka publiczna.

Długo można zwiedzać Grodno wędrując polskimi śladami. Podobnie jak w Wilnie, będzie to ważna lekcja naszej historii. Jeśli ktoś ma więcej czasu, to warto zajrzeć na tutejsze nekropolie. Pochylić się trzeba nad grobami młodych obrońców miasta z września 1939 roku. Wtedy to walcząc z sowieckimi czołgami zginął trzynastoletni Tadeusz Jasiński. W 2009 roku decyzją Prezydenta RP został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Więcej informacji o turystycznych atrakcjach Grodna w artykule: Grodno. Historia i zabytki.

* * *

Jeszcze kilka uwag organizacyjnych.

Rozkład Przewozów Regionalnych na trasie Białystok – Grodno – Białystok może zmieniać się sezonowo. Ten, który opisałem funkcjonuje od 11 maja tego roku.

Odprawa graniczna na dworcu w Grodnie zamykana jest 20 minut przed odjazdem pociągu. Bezpieczniej jest pojawić się przynajmniej pół godziny wcześniej. Ja się spóźniłem. Przy drzwiach tamożnej byłem 18 minut przed odjazdem. Wszystko było już pozamykane. Celnicy i pogranicznicy zeszli ze stanowisk. Słowem, przejście nieczynne. Ale poprosiłem grzecznie i pozdejmowano kłódki, zapalono światło, w zupełnie pustej sali odpraw miły pan podstemplował mi paszport. Wskoczyłem do pociągu na minutę przed odjazdem. Dla jednego spóźnialskiego otworzono przejście graniczne! Przecież to była moja wina, to ja nie dostosowałem się do reguł. A mimo to pomogli mi. Nie zasłonili się autorytetem urzędu i munduru. Lubię takie klimaty.

Ludzie są przyjaźni, w kraju bezpiecznie. W miastach czysto i porządek, władza przykłada do tego dużą uwagę. Turysta naprawdę nie ma się czego obawiać. Śmiało można jechać. I naprawdę warto!

Zobacz też: Na Białoruś bez wiz.

Wycieczki na Białoruś

Iran. Relacja z wycieczki

Z moim wyjazdem do Iranu było mniej więcej tak, jak z historią Artura Orzecha, opowiedzianą w niedawno wydanej książce*. Nie wiedziałem czy dostanę wizę. To znaczy, żadnych szczególnych przeciwwskazań nie było, po prostu, procedura dłużyła się niemiłosiernie. Najpierw były długie święta Nou Ruz, czyli irański Nowy Rok, później do Teheranu jakimś trafem nie docierały moje maile z dodatkowymi danymi, o które poprosiło tamtejsze Ministerstwo Spraw Zagranicznych. W końcu rzecz była na dobrej drodze, ale wymagała cierpliwości. Na Wschodzie uczymy się szacunku wobec czasu. Jest on tam inaczej pojmowany. Człowiek Zachodu próbuje zawładnąć wszystkim, nawet czasem. Człowiek Wschodu poddaje się jego biegowi.

Wycieczka szkolna w mieście Kosh

Wycieczka szkolna w mieście Kaszan

Dla przykładu, tekst ten piszę w autobusie do Isfahanu. Kiedy wsiadałem do niego o 6 rano na dużym dworcu w Szirazie, nie wiedziałem kiedy wysiądę. Pytałem dzień wcześniej, kupując bilet, o to jak długo trwa podróż. Chciałem wiedzieć na którą będę w Isfahanie? W odpowiedzi słyszałem, że może 6, a może 7 godzin. Lub trochę dłużej. Nikt dokładnie nie wiedział. Jadę więc teraz, oglądam migającą za oknem irańską wiosnę i nie mam żadnych oczekiwań względem czasu. W Isfahanie będę zapewne około godziny trzynastej, ale nawet jeśli  przyjedziemy dużo później, to i tak przecież nic strasznego się nie stanie.

Rożne można mieć wyobrażenia o podróży publicznym autobusem w Iranie. Czy aby nie strach? Czy nie brudno? Jak zachowują się pozostali pasażerowie? W aucie na 50 osób jestem jedynym obcokrajowcem. Wszyscy są dla mnie mili. To znaczy mili na migi, ponieważ nikt nie mówi po angielsku. Więc uśmiechamy się do siebie. Częstują mnie miejscowymi przysmakami. Samochód jest w dobrym stanie, nowoczesny i wygodny. Właściwie, to sam sobie muszę przypominać, że jestem w Iranie. Tym groźnym państwie na osi zła, którym straszą nas z telewizora.

Mogę tylko powtórzyć to, co mówią i piszą wszyscy odwiedzający Iran. Jest bezpiecznie! Śmiało można jechać. Wycieczka do Iranu.

Isfahan

Isfahan

A wracając do tematu wizy. Niepokoiłem się, bo zaraz wyjeżdżałem na ponad dwa tygodnie do Armenii. Do Iranu chciałem lecieć bezpośrednio z Erywania. A wizy dalej nie było. Z Polski wylatywałem więc bez większych nadziei. A tymczasem, pod koniec pobytu w Armenii odebrałem maila z informacją, że wiza czeka na mnie na lotnisku w Teheranie. Hura! Zaczęło się więc szukanie biletu na samolot. O tyle trudne, że akurat wypadł długi weekend i wszystkie biura były pozamykane. W końcu udało się. Mam bilet. Lecę.

Tak na marginesie warto wspomnieć o dobrych relacjach chrześcijańskiej Armenii z islamskim Iranem. Komentując sytuację w tej części świata, zazwyczaj mocno akcentujemy rolę religii. Tymczasem polityka jest ważniejsza. Iran ma napiętą sytuację z muzułmańskim Azerbejdżanem, ale przyzwoite kontakty z rządem w Erywaniu. Zaskakujące? Niekoniecznie. Oba kraje po prostu nie mają innego wyjścia. Są na siebie skazane. Armenia nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z dwoma z czterech sąsiadów (z Turcją i Azerbejdżanem). Zwyczajnie nie może sobie pozwolić na złe relacje z Iranem. W podobnej sytuacji są władze w Teheranie. Poddane izolacji przez Zachód, wykorzystują granicę z Armenią do kontaktów ze światem (na drogach Armenii spotkacie mnóstwo irańskich ciężarówek). Za pośrednictwem Erywania coraz lepsze relacje z Teheranem wypracowuje również Moskwa. Więcej na ten temat w artykule: Armenia z Iranem.

Płot dawnej ambasady USA w Teheranie

Płot dawnej ambasady USA w Teheranie

Jak powszechnie wiadomo, stolica Iranu nie jest najatrakcyjniejszym turystycznie miejscem. Dlatego wycieczki po przylocie do Teheranu, uciekają stąd jak najszybciej. Zbyt wiele pięknych zabytków rozsianych jest po tym wielkim kraju, by tracić czas na zakorkowany i hałaśliwy Teheran. Można zobaczyć jedno czy dwa muzea (szczególnie to, w którym eksponowane są słynne perskie klejnoty) i powałęsać się po olbrzymim targu. Zabytkowej architektury tu mało, dla wielu największą atrakcją jest płot otaczający dawną amerykańską ambasadę. Każdy, kto choć trochę interesuje się Iranem, zna temat i koniecznie chce zobaczyć znane na całym świecie graffiti z karykaturą Statuy Wolności.

Co dalej? Minimum to Sziraz (zazwyczaj leci się tam samolotem, ponieważ z Teheranu, to prawie tysiąc kilometrów), Isfahan (piękne miasto, bogate w interesujące zabytki), znany z zoroastryjskich świątyń Jazd i oczywiście Persepolis, centrum starożytnej Persji.

Mieszkałem w dobrych, ale również w bardzo słabych hotelach. Obsługa może nie ze wszystkim sobie radzi, ale nadrabia uczynnością. W jednym z hoteli miałem pokój z centralnie sterowana klimatyzacją. Nie lubię jak wieje zimnym, więc spytałem czy nie da się czegoś zrobić. Przyszedł pan recepcjonista i okleił klimatyzator gazetą. Już nie wiało. A przy okazji ucięliśmy sobie pogawędkę o filozofii życia. Żałował, że ożenił się dopiero w wieku trzydziestu lat. Mówił, że powinien to zrobić osiem lat wcześniej. Żal mu było straconego czasu.

Persepolis

Persepolis

Pozostając przy temacie hoteli. Jeśli ktoś chce mieć gwarancję czystości w pokoju, zdecydowanie powinien brać cztery gwiazdki. W obiektach trzygwiazdkowych bywa różnie.

Leciałem lokalnymi samolotami (wcale nie są tak straszne jak wieść niesie), jeździłem autobusami i taksówkami. Wędrowałem ulicami miast, również nocą. Odniosłem wrażenie pełnego bezpieczeństwa.

Podróży nie ułatwiają trudności w komunikacji. Słabo tam z językami obcymi. Z Isfahanu do Teheranu przejechałem z kierowcą, który nie znał ani jednego słowa po angielsku. To jakieś 400 km. Po drodze zwiedziliśmy jeszcze urokliwy Kaszan, słynny z zabytkowych irańskich domów. Zjedliśmy razem śniadanie. I wszystko na migi. Nie wymieniliśmy ani słowa. No może jedno – dziękuję! Irańczycy powszechnie używają „merci”. Miał dowieźć mnie na lotnisko w Teheranie. Oczywiście tak, żebym nie spóźnił się na samolot. Więc cały czas pokazywałem mu zegarek. Kiwał głową, że rozumie. Oczywiście przyjechaliśmy z opóźnieniem. Biegiem wpadłem na halę odlotów.

Sziraz

Sziraz

Czekając przy wejściu do samolotu zastanawiałem się nad tym, jak to wszystko się udało. Że mimo wszystko zdążyłem, że nie zgubiłem się gdzieś tam, daleko, na irańskiej pustyni. Już się cieszyłem, gdy usłyszałem komunikat: „Z powodów technicznych lot jest opóźniony”! Powody techniczne, w irańskiej linii lotniczej, która przez międzynarodowe sankcje ma olbrzymie trudności z serwisowaniem i naprawą maszyn! Bać się?! Jak ogłoszą, że naprawili, to wsiąść czy nie? Po półgodzinie wejściem dla pasażerów wyszła ekipa mechaników. Młodzi mężczyźni, roześmiani, szli obok nas głośno sobie dowcipkując. E tam, pomyślałem, zapewne jakiś błahy problem. Wsiadłem i po 90 minutach lotu bezpiecznie wylądowałem w Erywaniu.

*A. Orzech, Wiza do Iranu, Warszawa 2014.

Zobacz także: Iran się zmienia oraz Iran – notatki z podróży.

Rafał Lemkin

Mówi się o nim, że to wielki zapomniany. Chyba trudno o lepsze określenie. Przynajmniej w Polsce. Ledwie o nim pamiętamy. Co innego w Armenii i USA. Materiały prasowe Duke University, uczelni, na której pracował po wyemigrowaniu do Ameryki, określają go mianem człowieka, który ukarał ludobójstwo.

Rafał Lemkin, fot. Duke University

Rafał Lemkin, fot. Duke University

Przypominam jego postać w setną rocznicę zagłady Ormian. Dlaczego teraz? Ponieważ to właśnie Rafał Lemkin stworzył pojęcie „ludobójstwo” i doprowadził do jego penalizacji. Dla Ormian jest ważną postacią. A ja pierwszy raz usłyszałem o nim w Erywaniu. Więcej na ten temat w artykule: Stulecie zagłady Ormian.

Urodził się w 1900 roku na Grodzieńszczyźnie, podobno skończył gimnazjum w Białymstoku, ale nie udało mi się potwierdzić tej informacji. Ojciec prowadził dzierżawione gospodarstwo rolne. Duży wpływ na karierę syna miała matka, Bella z domu Pomerantz. Wszechstronnie wykształcona, studiowała filozofię, zajmowała się językoznawstwem, malarstwem oraz literaturą. Dzięki jej staraniom, Rafał Lemkin wcześnie rozpoczął edukację. Już jako dziecko posługiwał się już biegle kilkoma językami. Studiował prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Naukę kontynuował w Heidelbergu, Berlinie i Paryżu, zajmując się między innymi filozofią. Doktorat zrobił z prawa.

Być może o zawodowej drodze Lemkina przesądziły doświadczenia z młodości. Najpierw inspirowany przez rosyjskie władze, pogrom Żydów w Białymstoku (1906 rok), później dochodzące z Turcji echa zagłady Ormian (1915-1917).

Po ukończonych studiach rozpoczął prace w warszawskiej prokuraturze. Posadę stracił w latach 30. w wyniku interwencji samego ministra Becka. Lemkin naraził się polskim władzom krytyczną analizą hitlerowskiego prawa karnego (był to czas zbliżenia między Polską i Niemcami).

Tablica poświęcona Lemkinowi w muzeum Cicernakaberd w Erywaniu

W 1933 roku został zaproszony na prestiżową konferencję karnistów do Madrytu. Po naciskach polskiego MSZ zrezygnował z wyjazdu, ale  wysłał swój odczyt. Analizując zagładę Ormian oraz późniejsze pogromy chrześcijan w brytyjskim Iraku, doszedł do wniosku, że w prawie międzynarodowym brakuje regulacji pozwalającej ścigać sprawców tego typu zbrodni. Wtedy nazywał ją jeszcze „barbarzyństwem”. Chodziło mu o to, by takie czyny były karane niezależnie od tego, gdzie zostały popełnione i bez względu na to, gdzie znajdują się ich sprawcy. Było to całkowicie nowatorskie spojrzenie. Zbyt śmiałe jak na ówczesną Europę. Jeszcze nie rozumiano, że zbrodnie popełnione gdzieś daleko na wschodzie mogą odbić się echem również w centrum świata zachodniego. Trzeba było jeszcze dziesięciu lat i strasznych doświadczeń II wojny światowej, żeby politycy zauważyli konieczność penalizacji „barbarzyństwa”.

Lemkin przedstawił spójny opis tej kategorii prawnej. Wyszedł z założenia, że nie są to tylko skutki uboczne wojny (rząd turecki do dziś w ten sposób tłumaczy krwawe wydarzenia sprzed stu lat). Pisał o zaplanowanych i konsekwentnie realizowanych działaniach, które mają na celu nie tylko fizyczną eksterminację narodu, ale też zniszczenie dóbr kultury i zlikwidowanie ekonomicznych podstaw bytu. Znając tezy Lemkina, łatwiej zrozumieć dlaczego w trakcie madryckiego wykładu niemiecka delegacja wyszła z sali. Polski prawnik ostrzegał świat przed nadchodzącą katastrofą.

Osiem lat później, w 1941 roku Churchill, to, co czynili hitlerowscy, nazwał „zbrodnią, która nie ma nazwy”. Lemkin był już wtedy w USA. W 1939 roku udało mu się uciec przez Litwę do Szwecji, a stamtąd do Ameryki. Z całej rodziny uratował się tylko on.

Wieczny ogień. Erywań, Cicernakaberd

Zatrudniono go w dziale prawnym Departamentu Wojny. W wydanej w 1944 roku książce zaproponował zupełnie nowy termin: genocyd (ang. genocide) od greckiego słowa genos – „rasa”, „plemię” i łacińskiego caedere – „zabijać”. W języku polskim przyjął się w formie „ludobójstwo”.

Lemkin był doradcą amerykańskiego oskarżyciela w Trybunale Norymberskim. To właśnie w tam po raz pierwszy w praktyce zastosowano koncepcje polskiego prawnika.

W grudniu 1948 roku, według jego projektu, Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło Konwencję o zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa. Na jej podstawie utworzono Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze oraz sądzono zbrodnie dokonane m.in. na terenie byłej Jugosławii oraz w Rwandzie.

W latach 50. XX wieku Lemkin był aż siedmiokrotnie zgłaszany do Pokojowej Nagrody Nobla. Zmarł w 1959 roku. Światu znany jest jako Raphael Lemkin, amerykańskie prawnik polskiego pochodzenia.

Zobacz artykuły na temat Armenii.

Stulecie zagłady Ormian

W kwietniu 2015 roku przypada ważna dla Ormian rocznica. Sto lat temu doszło do najtragiczniejszych w dziejach tego narodu wydarzeń. Zaczęło się w Stambule, gdzie aresztowano i wymordowano całą ormiańską inteligencję. To był początek największej fali ludobójstwa na terytorium Imperium Tureckiego. W ciągu dwóch lat zginęło około 1,5 mln osób!

Pamięć strasznych chwil pełni dziś ważną rolę. Na niej budowane jest poczucie więzi narodowej. Zaplanowano duże uroczystości, zaproszeni zostali przywódcy państw, przewidziano sporo wydarzeń z obszaru historii i kultury. 23 kwietnia na głównym placu Erywania wystąpi znany ormiański zespół System of a Down.

Armenia przechodziła różne koleje losu. W starożytności była wielkim i silnym państwem. W okresie największej potęgi kraj rozciągał się od Morza Kaspijskiego do Morza Śródziemnego! W średniowieczu Ormianie stworzyli państwo na terenie pogranicza dzisiejszej Turcji, Syrii i Libanu (Armenia Cylicyjska). Później utracili niepodległość. Naród bez państwa przetrwał 600 lat!

Katedra w Eczmiadzynie. Tu zaplanowano główne uroczystości religijne

Katedra w Eczmiadzynie. Tu zaplanowano główne uroczystości religijne

W drugiej połowie XIX wieku większość zamieszkałych przez nich terenów należała do Turcji. Odróżniali się od dominującej części społeczeństwa religią, językiem i kulturą. Bywało, że razili bogactwem. Ormianie zawsze byli cenionymi fachowcami. Zajmowali się handlem i rzemiosłem, wykonywali też wolne zawody.

Ludobójstwo

Jak to się zaczęło? Trudno wskazać jeden powód. Zadecydował raczej cały ich splot. Nie bez znaczenia były wewnętrzne animozje i uprzedzenia. Obok siebie muzułmanie (sunnici i szyici) jezydzi, Ormianie, Kurdowie, nestorianie i wierni Kościoła chaldejskiego. Nałożyły się na to kolejne wojny w trójkącie Rosja, Turcja i Persja. Chrześcijańskim Ormianom bliżej było do prawosławnych Rosjan, u nich szukali ratunku. W efekcie tego, przez Turków byli traktowani jak piąta kolumna.

Pogromy na dużą skalę rozpoczęły się już w końcówce XIX wieku. W latach 1894 – 1896 zginęło około 300 tys. Ormian. Największa fala okrucieństwa miała miejsce pomiędzy 1915, a 1917 rokiem, ale rzezie ludności cywilnej trwały aż do roku 1923. W sumie, przez te wszystkie lata, zginąć mogło około 2 mln ludzi! Historycy uważają te wydarzenia za pierwszą tak dużą, zaplanowaną akcję unicestwienia całego narodu. Powołał się na nie Hitler w przededniu ataku na Polskę. Nakazując okrucieństwo swoim dowódcom stwierdził, że świat nie pamięta już tego, co zrobiono Ormianom. Miał to być dowód na to, że można bezkarnie mordować.

Uratowali się ci, którym udało się uciec na północ, do Rosji. Przeżyło też trochę dzieci i kobiet. Maluchy były kupowane z rąk tureckich oficerów i odsyłane do Europy. Ocalenie zawdzięczają obcokrajowcom, w tym europejskim misjonarzom, którzy utworzyli w ten sposób niejeden sierociniec. Kobiety stawały się brankami, zmuszane do małżeństwa z oprawcami, cierpiały do końca swych dni.

Pod koniec XIX wieku na terenie Turcji mieszkało około 2,1 mln Ormian. Do 1923 roku przeżyło ledwie 150 tysięcy! Niszczono również materialne ślady ich bytności, w tym bezcenne zabytki.

Tekst Konwencji ONZ w języku ormiańskim i angielskim

Tekst Konwencji ONZ w języku ormiańskim i angielskim

Nie było gdzie szukać sprawiedliwości. Świat biernie się przyglądał. I choć zachodnia prasa pełna była straszliwych doniesień, niewiele zrobiono, by powstrzymać hekatombę. Część zdesperowanych Ormian próbowała ukarać winnych na własną rękę. Tajna organizacja o nazwie Komandosi Sprawiedliwości dokonywała zamachów na wysokich urzędników odpowiedzialnych za zaplanowanie i przeprowadzenie akcji eksterminacyjnej. W 1921 r. w Berlinie zastrzelono Talaata Paszę, byłego ministra spraw wewnętrznych, uważanego za architekta rzezi.

Genocyd

Zabójca z Berlina, złapany przez policję, stanął przed sądem. Groziła mu kara śmierci. Wydarzenie to zwróciło uwagę Rafała Lemkina, młodego studenta prawa Uniwersytetu Lwowskiego. Lemkin pytał, jak to możliwe, że politycy, którzy odpowiadają za śmierć setek tysięcy są bezkarni i mogą spokojnie podróżować po świecie, a zamachowiec za zastrzelenie jednego z nich najpewniej otrzyma najsurowszą karę. Odpowiedź była prosta. Prawo międzynarodowe nie znało jeszcze takiej kategorii jak ludobójstwo. Nie było podstaw by aresztować i osądzić byłych przywódców Turcji.

Od tej pory Rafał Lemkin poświęcił się tej kwestii. Zwieńczeniem jego prawniczej kariery było doprowadzenie do przyjęcia przez ONZ Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa. Lemkin był jej autorem. On też stworzył termin „ludobójstwo” – po angielsku genocide (od gr. genos – rasa i łac. caedere – zabijać).

Tekst Konwencji znajduje się tuż przy wejściu do muzeum na terenie Cicernakaberdu w Erywaniu. Pamiętają tam, że Raphael Lemkin był z pochodzenia Polakiem. Informację tę zamieszczono również na oficjalnej stronie Genocydu.

Pamięć

Do 1991 roku Ormianie pozbawieni byli państwowości. Armenia stanowiła część ZSRR, a władzom w Moskwie wcale nie zależało na upamiętnianiu tamtych wydarzeń i drażnieniu południowego sąsiada (to Lenin przehandlował świętą dla Ormian górę Ararat, przekazując ją Turcji).

Wieczny ogień upamiętnia ofiary Genocydu. Erywań

Udało się dopiero w 1965 roku. Zbliżająca się pięćdziesiąta rocznica zagłady sprowokowała olbrzymie demonstracje, pierwsze tego typu w ZSRR. Ludzie wyszli na ulice, stanął cały Erywań. Domagano się pamięci. Moskwa ustąpiła. Postanowiono wybudować pomnik. Wzniesiono go na wzgórzu, z którego roztacza się piękny widok na stolicę Armenii i znajdujący się już po tureckiej stronie, Ararat.

To właśnie jest Cicernakaberd, czyli Jaskółcza Twierdza. Pali się tu wieczny ogień. Otoczony jest dwunastoma kamiennymi blokami, które symbolizują prowincje dawnej Armenii. W niebo strzela wysoka iglica, a tuż obok znajduje się muzeum (przez ostatni rok zamknięte z powodu remontu). Byłem w nim wiele razy, ale nie chcę pamiętać. Eksponowane tam zdjęcia są zbyt okrutne. Jest też zagajnik iglastych drzewek. Władze Armenii proponują posadzenie świerka odwiedzającym Erywań dostojnikom. Polskie wycieczki oglądają drzewko Jana Pawła II. Tuż obok jest świerk Putina, Miedwiediewa i Kwaśniewskiego.

Cicernakaberd

Cicernakaberd

Ormianie długo nie mogli przebić się z pamięcią o ludobójstwie. Z różnych powodów Zachód wstrzymywał się przez nadawaniem tej kwestii rozgłosu. Nie chciano zatargów z Turcją, ale znaczenie miała też polityka Izraela, konsekwentnie broniąca wyjątkowości Holokaustu. Dlatego Ormianie tak bardzo docenili słowa Jana Pawła II, który na tę kwestię zwrócił uwagę części światowej opinii publicznej. W 2001 r. eksterminację Ormian za ludobójstwo uznał parlament francuski (Ormianie tworzą tam wpływową społeczność, a dobre relacje między obydwoma narodami istnieją od średniowiecza). Polski Sejm odpowiednią uchwałę przyjął w kwietniu 2005 roku.

Uroczyste obchody zaplanowano w wielu krajach, również w Polsce. Zaangażowały się w nie znane osobistości świata kultury. Krzysztof Penderecki, który ma ormiańskie korzenie, skomponował na tę okazję utwór chóralny. Jego premiera będzie miała miejsce w Carnegie Hall w Nowym Jorku. W tym samym programie zabrzmią utwory Chopina oraz Komitasa – najsłynniejszego ormiańskiego kompozytora, który cudem uratował się z pogromu 1915 roku.

Zobacz też: Moja Armenia.

Tunezja. Turystyka po zamachu

Przez ostatnie dni utwierdziłem się w przekonaniu, że w Polsce na terroryzmie, islamie i turystyce zna się prawie każdy. Mądrych w tej chwili nie brakuje.

Politycy odegrali taniec rytualny w stylu dbamy o obywateli. Określenie tego, co się wydarzyło w Tunisie „polskim 11 września”, to dowód na fakt, jak prymitywnych metod używają, by wpływać na opinię publiczną.

Cóż warte są komentarze, że MSZ od dawna ostrzegało? Wygłoszone chociażby przez szefa ABW. Ciekawe ilu pracowników polskiego MSZ i ABW było w ciągu ostatnich dwóch lat na wakacjach w Tunezji? Jak podaje przykład marszałka Sikorskiego pytanie wcale nie jest bez sensu.

W Tunezji jest ponad 800 skategoryzowanych hoteli, z czego 70 proc. przy plaży!

W Tunezji jest ponad 800 skategoryzowanych hoteli, z czego 70 proc. przy plaży!

Otóż Ministerstwo Spraw Zagranicznych ostrzegało również przed Egiptem, ale nie przeszkodziło to marszałkowi Sikorskiemu dobrze bawić się w kraju nad Nilem. I coś mi się wydaje, że to zalecenie MSZ pojawiło się wtedy, gdy jego szefem był właśnie Sikorski! Jeśli druga osoba w państwie ignoruje własne zalecenia, to czego możemy spodziewać się po reszcie społeczeństwa?

Prawda jest taka, że oferty wypoczynku w Tunezji i Egipcie idą naprzeciw oczekiwaniom polskiego rynku. Potrzebujemy tanich propozycji. To turystyka masowa. W ciągu roku do Tunezji wyjeżdża ponad 100 tys. Polaków. W rekordowym, 2009 roku było ich 200 tys.!

W branży wymieniamy się doświadczeniami z ostatnich dni. Na jednym z zamkniętych forów, koleżanka z biura podróży napisała wczoraj: „Poszłam rano wcześniej do biura czekając na telefony od zaniepokojonych klientów i… Uwaga!!! Same zapytania czy już spadły ceny na lato do Tunezji i pełno lastowiczow do Egiptu”. Rynek rządzi! Również w naszym biurze klienci pytają o to czy będą przecenione oferty na Tunezję. Zresztą, przekonany jestem, że doświadczeni turyści są na tle dojrzali, iż nie dadzą się unieść panice. Na trzeźwo oceniają sytuację i wcale nie chcą rezygnować z wakacji.

Jak zawsze w takich sytuacjach, potrzebny jest kozioł ofiarny. Terroryści są daleko, nie do końca wiadomo kto to i na czyje zlecenie dokonał zamachu. Trudno ich zrozumieć i wyjaśnić motywy. Za to pod ręką są biura podróży. Obawiam się, że jesteśmy o krok od uznania, iż winne są właśnie one.

Jeśli to nastąpi, to będziemy mieli do czynienia z olbrzymim kryzysem. Trudno wyobrazić sobie polską branżę czarterową bez Egiptu i Tunezji. A jeśli wykreślamy te kraje, to również Maroko, Jordanię i Izrael. Pytanie co z Turcją. Efekt będzie taki, że latem wielu klientów odejdzie z kwitkiem. Nie znajdą dostępnych cenowo ofert. Grecja, Hiszpania i Portugalia będą zbyt drogie.

A co z wycieczkami egzotycznymi? Jakie informacje przedstawić klientom udającym się np. do Indonezji? Wymienić wszystkie możliwe zagrożenia? Ukąszenie węża, skorpiony, możliwość tsunami, prawdopodobieństwo trzęsienia ziemi, zamachu terrorystycznego i katastrofy samolotu?

Nasze biuro organizuje również wycieczki po Podlasiu oraz na sąsiednią Białoruś i Litwę. Serdecznie zapraszam! Jest bezpiecznie. MSZ nie ostrzega przed tymi krajami. Póki co, wszak sytuacja jest rozwojowa. Wczoraj na tej liście nie było na przykład Jordanii, ale po narzekaniach jednej z dziennikarek radiowej Trójki, już się pojawiła.

Wizy do Egiptu

Branżę turystyczną obiegła informacja, że Kair wprowadza utrudnienia wizowe dla turystów indywidualnych. W tym przypadku trzeba będzie uzyskać wizę jeszcze przed wylotem, w jednej z ambasad. Rozporządzenie to wchodzi w życie z dniem 15 maja. Zmiany nie dotkną klientów biur podróży. Turyści na wycieczkach zorganizowanych szybko i bez problemu otrzymają wizy na lotnisku, już po przylocie do Egiptu. W ten sposób, jednym ruchem, rząd w Kairze uciął wszelkie plany tanich linii lotniczych. Jeśli te myślały o uruchomieniu lotów np. do Hurghady, to teraz straciło to sens. Biura podróży żyjące z wycieczek do Egiptu zostały uratowane.

Sprzedawca pamiątek w Asuanie

Sprzedawca pamiątek w Asuanie

Wiosna w Egipcie?

Dokąd pojechać w marcu i kwietniu? Jeśli ktoś myśli o Wielkanocy pod palmami, to gdzie? Od lat odpowiedź jest ta sama. W tym okresie Egipt jest bezkonkurencyjny. Nigdzie indziej, za takie pieniądze, nie będziemy mieli tak ciepło. Korzystna jest relacja jakości do ceny. Jeśli się mądrze wybierze, to trafimy do całkiem dobrego hotelu, a już na pewno takiego, gdzie są porządne baseny i aquaparki. Za hotel o podobnej infrastrukturze w Grecji czy Hiszpanii trzeba zapłacić dużo więcej. Nie mówiąc już o pogodzie.

Dom w Luksorze

Dom w Luksorze

Trudno zastąpić Egipt. To najtańszy całoroczny kierunek. Niby jest jeszcze Tunezja, ale tam zimą i wczesną wiosną jest chłodno i deszczowo. Można próbować też Cypru, ale podobnie jak w Tunezji. Zresztą ceny mówią same za siebie. W marcu tego roku klienci mieli wybór zaskakująco tanich ofert, np. 7 dni w hotelu 3* z dwoma posiłkami na Cyprze za… 599 zł! Skąd ta cena? Po prostu, nie sprzedawało się i biura próbowały odzyskać chociaż część pieniędzy, oferując produkt poniżej kosztów. Będą musiały odrobić to w szczycie sezonu.

Oczywiście, są jeszcze Wyspy Kanaryjskie i Maroko, ale na upały nie możemy tam liczyć nie tylko w marcu czy kwietniu, ale nawet w maju.

Egipt oczywiście ma też swoje słabsze strony. Nie ma co ukrywać, że z jakość pracy obsługi hotelowej i poziom kulinarny wyraźnie różni się od tego, na który możemy liczyć np. w Hiszpanii. O tym więcej w artykule: Egipt po latach.

Na targu. Kobieta poi osłabionego gołębia

Na targu. Kobieta poi osłabionego gołębia

Fakt, że na polskim rynku nie ma kraju, którym można by zastąpić Egipt, przyczynił się do problemów w jakie wpadł sektor turystyki czarterowej po 2010 roku. Rewolucja i późniejsza polityczna destabilizacja w Egipcie wpłynęła na rażący spadek zainteresowania. Dopiero od niedawana Egipt zaczął odrabiać straty. W 2014 roku kraj faraonów odwiedziło 9,9 miliona zagranicznych turystów (400 tysięcy więcej niż w roku poprzednim).

Nie sposób porównać dzisiejszej turystyki do tej sprzed lat, kiedy to Hurghada była upragnionym celem polskiego turysty. Piętnaście lat temu dorabiałem do skromnego stypendium na Uniwersytecie Kairskim oprowadzając turystów. Hitem były rejsy po Nilu. Niektóre moje grupy liczyły ponad 60 osób! To była wielka masówka. Dziś coraz większe znaczenie zyskuje nowy kurort Marsa Alam. Traci Hurghada, Szarm i – niestety – wycieczki objazdowe. Szkoda, bo w tym jest wielka atrakcja kraju nad Nilem. Mam na myśli nie tylko standardowe obiekty, takie jak piramidy w Gizie, Luksor, Karnak i Abu Simbel, ale też znacznie mniej popularne, przepiękne oazy czy skryte na pustyni klasztory koptyjskie.

Wypożyczalnia rowerów

Wypożyczalnia rowerów

Chyba każdy zna typowe zdjęcia ilustrujące artykuły poświęcone egipskiej turystyce. Dlatego w tym poście zdecydowałem się na coś innego. Zamieszczam fotografie zrobione w bocznych uliczkach. Pokazują inny Egipt. Dla nas bardziej egzotyczny, a dla miejscowych zwykły, codzienny… Kiedyś biegałem tam z aparatem. Zajrzałem do archiwum, metryczka informuje, że zostały zrobione 12 lat temu.

Zobacz także: Oswajanie Egiptu


Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén