Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 29 z 38

Etiopskie trudności

Ach, jak to się dzieje! Myślałem, że ostatni wyjazd wyleczył mnie już z chęci zwiedzania Etiopii. A tymczasem ludzie pytają kiedy znów jadę, nieśmiało rodzą się jakieś plany, no i mnie znowu bierze chęć. Tak to już jest jak ktoś zacznie podróżować. Później ciężko w domu usiedzieć.

Młodzi Etiopczycy urządzają popisy chodzenia na szczudłach

Niemniej, wszystkim, którzy pierwszy raz wybierają się do Etiopii, należy się uczciwa dawka informacji. Po to by wiedzieli na co się decydują.

 

O pchłach i innych atrakcjach już pisałem. Wspominałem też o tym, co przede wszystkim, turysta powinien wziąć pod uwagę, czyli o zderzeniu z  ogromną i porażającą biedą. Nie sposób uniknąć tego spotkania. Niektórzy potrafią zaimpregnować się i jakoś prześlizgać się przez temat, ale większości z nas to się nie udaje. To, co widzimy, uderza bez litości i powala. Po ostatnim powrocie z Etiopii przez kilka tygodni nie mogłem pozbyć się tego wrażenia. Wszystko inne wydawało się jakieś miałkie, mniej ważne. Przyjazd do rozochoconej przedświątecznymi zakupami Polski wydawał się czymś niemal absurdalnym. Realna była raczej tamta organiczna bieda niż nasz kolorowy dobrobyt.

 

A co jeszcze może nas czekać? W dużym skrócie opiszę dwie sytuacje, które przydarzyły się nam ostatnim razem.

 

·   Brak miejsc w hotelu za który zapłaciliśmy (i to z miesięcznym wyprzedzeniem). W promieniu wielu, wielu kilometrów to jedyny czterogwiazdkowy obiekt. Nowy i jak na te warunki luksusowy. Za nami dni ciężkiej podróży i noclegi w różnych miejscach. Przed nami nadzieja na czystą pościel i gorącą kąpiel. Wchodzimy do recepcji i dowiadujemy się, że nasza rezerwacja został anulowana. Powód? Kilka godzin wcześniej rząd przysłał faks, że przejmuje wszystkie pokoje. Mają jakąś konferencję i muszą zakwaterować gdzieś swoich gości. Co można zrobić? Nic. Podobna sytuacja powtórzyła się kilka razy. Jakoś tak nam wyszło, że po trasie naszej wycieczki wędrowały też imprezy rządowe. Turyści nie byli zadowoleni. Oczywiście wypomnieliśmy rządowi Etiopii, że utrzymuje się dzięki dotacjom z Unii Europejskiej (jak to dobrze być w UE). Była próba strajku okupacyjnego w hotelowej recepcji (dziedzictwo Solidarności), zakończona naszym ustępstwem po presji jakiej zostałem poddany przez miłych panów w dobrych garniturach (za chwilę miał tam być premier i niektórym zależało żebyśmy jak najszybciej zniknęli).

 

·   Wypadek. Jeden z naszych samochodów potrącił dziecko. Wyglądało to strasznie, chłopak wskoczył wprost pod koła. Tylko umiejętności kierowcy uratowały mu życie. Ale tu nie miało to żadnego znaczenia. Zawsze winny jest prowadzący auto! Gdyby dziecko nie przeżyło, kierowca z urzędu dostałby 15 lat więzienia! W tym przypadku wszystko zależało od stanu zdrowia dziecka. To opinia lekarzy zadecydowała o tym, jakie odszkodowanie kierowca musiał zapłacić rodzinie. Nie miał takich pieniędzy. Chcieliśmy jechać dalej i chcieliśmy pomóc, więc wykupiliśmy naszego szofera. Inaczej tkwilibyśmy dalej w Jinka, na samym południu Etiopii. Niestety, takie sytuacje mogą zdarzać się coraz częściej. Dzieci od lat pilnują dróg. Zamiast iść do szkoły tkwią w oczekiwaniu na turystów. Najczęściej biegną obok samochodów prosząc o puste, plastikowe butelki po wodzie. Te bardziej przedsiębiorcze próbują zwrócić na siebie uwagę np. chodząc na szczudłach. Jeśli turyści się zatrzymają i zrobią zdjęcia, to zapłacą. Problem w tym, że właśnie powstają tam asfaltowe drogi i samochody jeżdżą szybciej. Chłopiec, który wskoczył nam pod koła zachował się tak jak zwykle. Tyle, że wczoraj po wyboistej ścieżce terenowe auto jechało z prędkością 20 km na godzinę, dziś po asfalcie, kilka razy szybciej. Zobacz blog o Etiopii.

Etiopskie drogi

Te drogi zmieniają Etiopię. Wyprawa na południe, dziś jeszcze wymagająca dobrych terenowych aut z napędem na 4 koła, za kilka lat, będzie do zrobienia luksusowym autokarem. Ostatnie naturalnie żyjące afrykańskie plemiona zamienią się w turystyczną cepeliadę. Świat się rozwija i pędzi do przodu. Dlaczego z Etiopią miałoby być inaczej! Dlatego, mimo wszystkich trudności, jeśli ktoś chce jechać, niech jedzie teraz. Za kilka lat, to będzie inny kraj, z innymi atrakcjami.

Wycieczki do Etiopii

Wesołych Świąt!

  

Betlejem

Dawno temu, kiedy byłem jeszcze dzieckiem ksiądz tłumaczył nam, że w Betlejem nie jest tak zimno jak u nas, i że to nic dziwnego, iż dziecko urodziło się i przeżyło w zwyczajnej grocie. To wszystko powinniśmy wiedzieć z lekcji geografii – i teoretycznie – wiedzieliśmy, ale wyobrazić sobie nie potrafiliśmy. Był początek lat 80., nikt z naszej klasy nigdy nie był za granicą. Nawet za tą najbliższą. A inny kontynent był równie niedostępny jak księżyc. Niby wiedzieliśmy, że coś takiego istnieje. Niby ktoś tam już poleciał, ale nadal było to jakoś mało realne. Nie wiem czy ktokolwiek z nas odważył się w ogóle pomyśleć, o tym, że chciałby tam pojechać. Ja na pewno nie! Do głowy by mi nie przyszło, że kiedyś na Bliskim Wschodzie, będę czuł się równie dobrze jak we własnym domu.

Betlejem. Grota Narodzenia

Betlejem. Grota Narodzenia

   

Z całą pewnością w czasie Świąt widok Jerozolimy będzie jednym z najczęściej pokazywanych obrazów. Dlaczego to, a nie Betlejem? Ponieważ Betlejem jest mniej malownicze. Bazylika Narodzenia z zewnątrz wygląda nijak; to po prostu kamienna ściana z małymi drzwiczkami. W środku też tak sobie. Co by tu pokazać? Zachowane fragmenty posadzki z czasów Justyniana? Medialnie to mało atrakcyjny widok. Oczywiście jest jeszcze Grota Narodzenia. Ale mała, ciemna i również niespecjalnie widowiskowa. Dlatego, jeśli już, to eksponuje się oznaczone charakterystyczną gwiazdą miejsce, gdzie Jezus miał przyjść na świat. To tego punktu chcą dotknąć pielgrzymi odwiedzający Betlejem. Na jednej z wycieczek miałem małżeństwo z siedmiomiesięczną córeczką. Dziewczynka zrobiła furorę. Chyba każdy turysta chciał zrobić z nią zdjęcie. Grała rolę małego Jezuska. (Zobacz program pielgrzymki Ziemia Święta bis).

Stara Jerozolima

Stara Jerozolima


Betlejem znaczy „dom chleba” i są jeszcze miejsca na ziemi, gdzie ma to znaczenie. W Etiopii przy każdym kościele jest betlejem, czyli mały budynek (czasem po prostu szałas), w którym przygotowuje się chleb na komunię. Ten chleb ma piękną, symboliczną wymowę. Jest na nim trzynaście krzyżyków (dwunastu apostołów plus Chrystus). W czasie mszy kapłan łamie chleb na kawałki i układa w odwrotnej kolejności, po to, by za chwilę wrócić do właściwego układu. Czyni tak by pokazać, że człowiek upadł, ale wróci do swojej prawdziwej kondycji.

Małe drzwi prowadzące do Bazyliki Narodzenia w Betlejem

 

Dzisiejsze Betlejem, miasto w Autonomii Palestyńskiej, nie jest wesołym miejscem. Od reszty Jerozolimy i lepszego świata, odgradza je mur bezpieczeństwa. Spełnia trzy funkcje. Dla Palestyńczyków jest czymś w rodzaju muru więziennego, dla Żydów zaporą chroniąca przed atakami terrorystów, a dla turystów bywa swoistą atrakcją. Będąc w Izraelu koniecznie trzeba to zobaczyć. Budowa muru oraz jego utrzymanie kosztuje ogromne pieniądze i naraża państwo na falę krytyki płynącej z całego świata. Dlatego, już ładnych kilka lat temu, powstał „ekologiczny” pomysł by zaporę tę stworzyć z odpowiedniego gatunku kaktusa.

Kaplica ormiańska w Bazylice Narodzenia

 

Betlejem pozbawione turystów wygląda jak wymarłe. Latem 2006 roku, w czasie wojny Izraela z Libanem, byliśmy wyjątkiem. Wycieczki z całego świata wystraszyły się i do tego miejsca docierali głównie Polacy. Zwiedzało się fantastycznie. Wszędzie pusto, żadnych kolejek. Kiedy jest się pilotem, przewodnikiem i przez kolejne miesiące odwiedza regularnie te same miejsca, z czasem stają się one drugim domem. W pewnym momencie złapałem się na tym, że łatwiej załatwić mi niektóre rzeczy w Betlejem niż w Białymstoku. Kiedy już tak jest, zupełnie przestajemy się bać. Bywało, że wieczorami czy w nocy było słychać strzały. To wynik politycznych sporów w łonie samych Palestyńczyków. Żeby uspokoić turystów mówiłem, że tutaj strzela się na wiwat w czasie wesela. Nigdy nic złego nam się tam nie stało.

Część katolicka w Betlejem. Kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej

 

W pamięci utkwił mi pewien dzień. Obiad jadłem w Betlejem z Palestyńczykami. Świętowali wtedy zestrzelenie izraelskiego helikoptera. To był jeden z największych sukcesów armii libańskiej. A na kolacji byłem już w izraelskim domu w Ejlacie. Na ścianie wielki telewizor, a na nim cały czas te same obrazki. Żołnierze pomagają wyjść z domu starszej pani. Ewakuują blok, który został ostrzelany libańskimi rakietami. Jednego dnia uczestniczyłem w wojennym rytuale dwóch zwaśnionych stron. Współczułem i jednym i drugim. A gdzieś w międzyczasie, oprowadzałem jeszcze wycieczki, opowiadając coś o Ziemi Świętej, religii, pokoju…

 

W Wigilię w telewizji uwagę przyciąga transmisja pasterki z Watykanu (niektórzy może już nawet myślą, że to tam narodziło się chrześcijaństwo). Zachęcam, spróbujcie znaleźć relację z Betlejem. Obok Bazyliki Narodzenia, która jest świątynią ortodoksyjną jest też kościół katolicki i to tu odprawiana jest uroczysta msza. Bo jak pasterka, to gdzie, jeśli nie tuż obok Groty Narodzenia.

 

Więcej artykułów o Ziemi Świętej.

 

Góry Siemen

Jemy naprawdę dobrą kolację. Po dniu pełnym wrażeń i zwiedzania ma to znaczenie. Pierwszy raz od wielu dni jest szwedzki stół i kilka pysznych dań do wyboru. Do tego nawet wino, fakt lokalne, ale zawsze… Siedzimy zadowoleni, za naszymi plecami ogień w kominku. Też daje sporo przyjemności bo noce na tej wysokości są chłodne. To nic, że to Afryka i blisko równika, w nocy bywa ledwie kilka stopni na plusie. Fakt, atmosferę mógłby zepsuć szczur, wędrujący sobie beztrosko po ścianie tuż nad naszym stołem, ale towarzystwo jest turystycznie zaprawione, w niejednym miejscu bywało, w niejednym jadło. Na szczura, rozsądnie przymykamy oko. Bo po co się denerwować i  psuć miły nastrój.

Nasza wycieczka w górach Siemen

Nasza wycieczka w górach Siemen

Jesteśmy w lodgu w Górach Siemen. Podobno to najwyżej położony lodge w całej Afryce (3260 m n.p.m). Miejsce komfortowe. Lepszego nie znajdziemy w promieniu wielu, wielu kilometrów. Pokoje ładne, czyste, choć piekielnie w nich zimno. Kuchnia dobra. Kiedyś jak zabrakło nam w nim miejsc, spaliśmy w położonym kilkadziesiąt kilometrów dalej lokalnym hoteliku. Zdecydowanie wolę lodge. W taki warunkach, jak tyle się wie, nie maco przywiązywać uwagi do szczura. Do myszy, która siedziała pod naszym szwedzkim stołem, zresztą też.

Na wysokości 3260 m n.p.m

W Etiopii trzeba umieć cieszyć się każdą drobnostką, każdym małym luksusem. Bo dzisiejszy hotel, choć teraz wydaje się słaby, jutro możemy wspominać jako wspaniały. Możemy, ponieważ wiemy, że jutro może być naprawdę różnie… Zobacz Etiopia – największe atrakcje.

Autor w górach Siemen

Góry Siemen to jedno z najładniejszych miejsc na świecie. Jeśli któraś część północnej Etiopii przyciąga mnie w sposób szczególny, to właśnie ta. Oczywiście, nie da się tego porównać z południową, gorącą i bardziej afrykańską częścią kraju. To nie tylko jak dwa różne państwa, ale nawet jak dwa kontynenty. Ale na północy Etiopii, moim zdaniem, nie ma niczego co pięknem mogłoby się równać właśnie z tymi górami.Nie bez przyczyny kraj ten bywa nazywany Tybetem Czarnego Lądu.

Góry bywają nawet całkiem wysokie. Najwyższy szczyt, Ras Daszen, ma ponad 4,5 tys. metrów. Ile „ponad” to zależy od źródła, sposobu pomiaru, itd. (jak wiemy, dziś nie ma zgody nawet codo dokładnej wysokości Mont Everestu). W Etiopii przyjęto przed laty i nadal podaje się jako obowiązującą wysokość 4620 m.n.p.m. (według nowszych źródeł europejskich to 4533 lub 4543). Góra ta ma swoje miejsce w etiopskiej kulturze współczesnej. Od niej nazwę wzięło chociażby popularne, produkowane w Gonderze piwo. Tak samo nazywa się jeden z banków.

Mimo tego, że góry te rozciągają się pomiędzy słynnymi turystycznymi ośrodkami: Aksum, Gonderem i Lalibelą, to ciągle niewielu turystów je odwiedza. No chyba, że ktoś przyjeżdża tu specjalnie na trekking. Część wycieczek podziwia je tylko z samolotu,przelatując pomiędzy wymienionymi miastami. Z kolei przejazd przez całe góry,np. pomiędzy Gonderem a Aksum, to bardzo uciążliwa, długa i męcząca droga. (Wciągu najbliższych lat to się poprawi – przedsiębiorstwa chińskie już i tam budują drogi). Zobacz też: Etiopia, niezwykły kraj Arki Przymierza.

Turyści wśród dżelad

Turyści wśród dżelad

Przyjeżdżamy tu dla pięknych widoków i ciekawej fauny. Występuje tu kilka endemicznych gatunków. Wilk abisyński czy lokalny lis są poza naszym zasięgiem. Ale ostatnim razem widzieliśmy kozice! Wart uwagi jest również niesamowicie wyglądający kruk grubodzioby. Niby trudno go zobaczyć, ale raz zdarzyło się, że przyleciał zwabiony naszym lunchem. Chwytał w locie podrzucane przez nas kotlety.Wszystkie te zwierzęta, traktowane jako turystyczna atrakcja, są jednak tylko dodatkiem do tego, z czego Góry Siemen słyną najbardziej.

Kruk grubodzioby

Dżelada, małpa o krwawiącym sercu

Największą atrakcją są dżelady. To trawożerne małpy, które występują tylko w tym miejscu. Z wszystkich ssaków, poza człowiekiem, mają najlepiej rozwinięty aparat mowy i najbardziej zaawansowane zachowania społeczne. Kiedy siedzi się w środku ich stada, odczucie jest jedno – one rozmawiają! Ważenie to potęguje fakt, że bardzo blisko stąd, w rejonie Afar znaleziono słynną Lucy, okrzykniętą prababką ludzkości oraz szkielety innych hominidów, będących pierwszymi niemałpimi przodkami człowieka. Za każdym razem, kiedy jestem wśród dżelad mam poczucie,że mają one wiele wspólnego z procesem ewolucji człowieka. Jak twierdzą specjaliści żyjącą około 3,2 mln lat temu Lucy oraz dżelady łączy chociażby podobny system społeczny, tzn. haremowa rodzina. Chcecie dotknąć milionów lat ewolucji? Jedźcie w Góry Siemen. Wycieczka do Etiopii

Zakazane prezenty

Czas świąteczny wiadomo z czym się wiąże. Kilka dużych agencyjnych biur podróży postanowiło wpisać się w ten klimat i zaczęło fundować klientom rabaty na zakup wczasów i wycieczek. Problem w tym, że taka praktyka jest niedozwolona. Działa na niekorzyść całej branży(touroperatorów i agentów), a w konsekwencji i na samych klientów. Ten Mikołaj tak nie do końca jest święty.

 

Co prawda, jeden z liderów sprzedaży agencyjnej, duży portal internetowy, rozpoczął tę praktykę już jesienią, ale kolejni dołączają teraz, tuż przed świętami.

 

Wczoraj w trakcie zakupów ujrzeliśmy promocję. Kup zestaw kremów za 17,99, a otrzymasz kupon rabatowy na wycieczkę zagraniczną o wartości 150 zł. Nie ma rady, trzeba było to sprawdzić.W środku był bon o wartości 150 zł do wykorzystania do 31.12.2011 w każdym punkcie  jednego z liderów sprzedaży agencyjnej lub za pośrednictwem jego infolinii.

 

Umowy pomiędzy organizatorami wycieczek a agentami sprzedającymi ich ofertę zakazują dawania jakichkolwiek rabatów. Biuro agencyjnie nie może zejść z własnej prowizji i sprzedać wycieczki taniej! Dlaczego? Chodzi o to aby we wszystkich biurach była ta sama cena. Inaczej system sprzedaży agencyjnej nie ma sensu. Trzeba konkurować na jakość, a nie cenę. Dlatego touroperator zostawia sobie wyłączne prawo do kształtowania ceny swojego produktu. Zresztą nie dotyczy to tylko branży turystycznej.

   

Bardzo często turyści proszący o rabat nie są świadomi, że biuro nie ma prawa im go udzielić, a jeśli to robi,to naraża się na konsekwencje (kary umowne i rozwiązanie umowy z touroperatorem). Ponadto, agent nie może zmienić żadnych punktów umowy podpisywanej z klientem. Taką umowę generuje touroperator. Jeśli zmieni cokolwiek, np. cenę, to umowa może być nieważna. Co to oznacza dla klienta?Łatwo zgadnąć.

 

No więc kilku sprytnych coś wymyśliło (w imię zasady, że Polak potrafi). Jedno z biur agencyjnych sprzedawało bony o wartości 300 zł za 29 zł! Tak więc de facto udzielało klientom zniżki w wysokości 271 zł! Takich kuponów sprzedało podobno prawie 4tys.! W branży podniósł się krzyk. Argumentowano, że przecież tak nie można, że takie praktyki są zabronione. Agenci sami lub za pośrednictwem prasy poprosili touroperatorów o zajęcie stanowiska. I tu zdarzył się cud. Organizatorzy umyli ręce! Dlaczego?Czyżby nie chcieli zadzierać z bardzo dużym sprzedawcą ich oferty?

 

Zachęcone tym inne biura agencyjne również ruszyły na łowy. Stąd ten, wspomniany wyżej kupon rabatowy dołączony do kremu. Tyle, że ten przypadek, to już rzecz zahaczająca o groteskę.Kosmetyk kosztuje 18 zł, a bon wart jest 150. Oczywistym jest, że jego fundatorem musi być biuro podróży, a nie producent kremu. Bo jak inaczej mogłoby być, w sytuacji kiedy cena nabytego produktu jest 8 razy niższa od prezentu?! Czyli to biuro udziela rabatu, którego udzielać nie ma prawa.Ponadto, trochę to już pachnie tandetą i nie wiem czy przysłuży się promocji tej marki. Chyba popełniono tu błąd. Gdyby taki kupon dodawany był do kremu za300 zł, to co innego. W tym przypadku, raczej marka tego biura zostanie skojarzona z czymś tanim i słabej jakości.

 

A tak na marginesie, oznaczać to może, że dużym, internetowym biurom agencyjnym strach zajrzał w oczy. Sprzedaż spadła i szukają pomysłu na jej zwiększenie. Niektórzy chyba zbyt nerwowo. Paradoksalnie, właśnie ten margines, może być najistotniejszy dla klienta. Bo co się stanie, kiedy skuszeni rabatem w wysokości 150 czy 270 zł kupiliśmy wycieczkę w biurze, które chwilę później zbankrutowało? Ile zyskaliśmy?

 

W turystyce to nie będzie łatwy rok. Biura będą upadać. I to niekoniecznie touroperatorzy. Niższa sprzedaż odbije się też na agentach. Jeśli mógłbym coś radzić, to zdecydowanie polecam korzystanie z oferty i pomocy zaufanych, znanych nam biur. A może nawet nie tyle biur, co osób. Możecie zajrzeć im w oczy, to skorzystajcie z tego. Lepszej gwarancji nie będzie.

Turystyczne atrakcje

Jak daleko można posunąć się w tworzeniu turystycznych atrakcji? Co interesuje podróżnika i za co gotów jest zapłacić?

 

Jedna z pań po lekturze postu o etiopskich prostytutkach napisała: Czasy takie dzikie, że kto wie czy nie znajdzie się jakiś tour operator, który odpowie na zapotrzebowanie europejskiego turysty! „Dama/pan do towarzystwa” w pakiecie turystycznym.

 

No właśnie, to problematyczna i wcale nie taka prosta sprawa. Może wycieczka zyskałaby na atrakcyjności, gdyby w programie znalazło się również „wieczorne spotkanie z lokalnymi prostytutkami”? (Może tak właśnie ta atrakcja zostałaby zapisana w katalogu biura podróży). Oczywiście, w żadnym wypadku, nie chodzi o cokolwiek zdrożnego. Na myśli mam wyłącznie niezobowiązujące rozmowy. Turyści pytają, panie odpowiadają (a pilot tłumaczy). Jeśli jestem w stanie domyślić się ewentualnych pytań, to mogłyby one wyglądać np. tak:

 

·   Dlaczego zajęłaś się tą profesją?

·   Czy jesteś szczęśliwa?

·   Ile zarabiasz (to dużo czy mało na tutejsze warunki)?

·   Co innego mogłabyś robić?

·   Co na to twoja rodzina?

·   Klientów jakiej narodowości lubisz najbardziej? (tu już chyba przesadziłem, więc czas skończyć festiwal pytań).

 

Interesujące, co turyści pamiętaliby bardziej. Taką rozmowę czy inne (standardowe) atrakcje Etiopii? Podejrzewam, że na wielu właśnie to spotkanie, mogłoby wywrzeć największe wrażenie. A przecież o doznania turystów tu chodzi.

 

Fakt, to już trochę jak balansowanie na granicy, i dobrego smaku i przyzwoitości. Ale po pierwsze, czy rynek rządzący konsumentami już tej granicy nie przekroczył? (wystarczy posłuchać niektórych przedświątecznych reklam). A po drugie, czy człowiek płacący sporo za wycieczkę do dalekiego kraju nie ma prawa oczekiwać, że dowie się jak najwięcej, że choć dotknie rzeczywistości?

 

Turysta dyktuje warunki. W pamięci utkwił mi jeden incydent. Południowa Etiopia. Jedziemy tam po to, by odwiedzać kolejne plemiona. Są to ostatnie, naturalnie żyjące ludy Afryki, np. Hamarowie reprezentują taki rozwój cywilizacji, jaki był na terenie Egiptu przed powstaniem państwa, czyli spokojnie ponad 7 tys. lat temu. Wygląda to tak: wjeżdżamy do wsi, fotografujemy szybko i masowo, po czym wyjeżdżamy, a czasami wręcz uciekamy (przed natarczywymi mieszkańcami, przed stadami much, przed upałem). W międzyczasie oczywiście płacimy. Za każde zdjęcie każdej osobie. Obowiązuje cennik: osoba dorosła to 2 biry, dziecko 1 bir (20 groszy). Etiopscy przewodnicy, aby łatwiej nad tym zapanować, wprowadzili usprawnienie. Ustawiają mieszkańców wsi w rządku, po to by turyści mogli spokojnie szeregu wybierać te osoby, którym chcą zrobić zdjęcie. Grupa, z którą byłem ostatnio, zareagowała w piękny sposób. Turyści zaprotestowali. Sprzeciwili się takiej formie „prezentacji”. Wytłumaczyłem towarzyszącemu nam przewodnikowi, że w Polsce takie ustawianie ludzi w szeregu i wybieranie z niego, może źle się kojarzyć. Dobrze, że stać nas jeszcze na takie reakcje, że chęć przywiezienia „fantastycznych” zdjęć nie zabija w nas zdrowych odruchów.

 

Ileż razy zwiedzając biedniejsze rejony świata, stajemy wobec podobnych sytuacji. Zrobić zdjęcie czy nie? Wyjąć w ogóle aparat? W slumsach, wobec czyjegoś nieszczęścia? Taki oto obrazek. Widzimy kondukt pogrzebowy. Miejscowi mówią wyraźnie – Nie robić zdjęć! Pilot przekazuje to grupie. Grupa rozumie, zatrzymuje się z pokorą wobec tego, co widzi. Tylko jedna osoba, z ukrycia pstryka zdjęcia. Dlaczego, po co?

Zobacz mój blog poświęcony Etiopii.

Etiopskie prostytutki

Kiedy pierwszy raz wjeżdżałem do Etiopii, urzędnik państwowy (chyba cywil, munduru nie widziałem, tylko ciepłą kurtkę zimową i czapkę – na tej wysokości noce bywają chłodne) stemplując nam paszporty życzył „miłego bzykania”. Zanim tu przyjechałem naczytałem się sporo. Wiedziałem, że aż 40 proc. turystów przyjeżdża tu dla ptaków (Etiopia jest rajem dla ornitologów), ale dla seksu?! Przecież to nie Tajlandia!

 

Co to za kraj, w którym władze państwowe witają turystę w ten sposób! Zastanowiło mnie to, ale przez całe trzy tygodnie byłem tak zajęty programem wycieczki i wszystkimi oficjalnymi atrakcjami kraju, że zupełnie o tym zapomniałem. Podobnie następnym razem. W tym roku za to, spróbowałem dotknąć tematu, którego do tej pory unikałem. A wystarczyło nie spuszczać wzroku. „Temat” jest niemal wszędzie.

 

Statystyki podają, że około 4 do 5 proc. Etiopczyków jest nosicielami wirusa HIV. Dużo to czy mało? Kiedy mówię o tym komuś, zazwyczaj reaguje stwierdzeniem – myślałem, że więcej. W powszechnym mniemaniu Afryka to przecież siedlisko AIDS. Tymczasem bywa różnie. W Etiopii, na przykład, widać profilaktykę i jej efekty. W szkołach, nawet w salach najmłodszych dzieci, wiszą tablice objaśniające temat. Już uczniowie w pierwszej klasie uczą się o prezerwatywach. Może dlatego udało się ograniczyć ekspansję wirusa.

Fragment tablicy edukacyjnej z pierwszej klasy szkoły podstawowej

 

Ale już, wśród prostytutek w stołecznej Addis Abebie, wskaźnik ten wynosi podobno aż 50 proc.! Mówiąc wprost, lepiej nie próbować. A okazje będą. Panie są w wielu hotelach. Przesiadują wieczorami przy butelce coli. Cecha charakterystyczna? Wcale nie wyzywający strój. Nic z tych rzeczy. Często wyglądają tak, jak hotelowi goście czy pracownice w recepcji. A w lepszych hotelach niemal jak bizneswoman. Co zatem je wyróżnia? Śmiałe spojrzenie. Nie unikają kontaktu wzrokowego. Wręcz odwrotnie. Wystarczy, ze spojrzysz, a uśmiechną się do ciebie. I już masz pewność. To jest to!

 

Późnym wieczorem bar przy lobby hotelowym należy do nich. Jedno z największych miast Etiopii. Dobry hotel. Mimo, że sporo już po godzinie 22. obsługa hotelowa prosi mnie o zejście do restauracji, coś im się nie zgadza w rachunkach za kolację, zapomnieli czegoś dopisać, potrzebny jest mój podpis. Idę, po drodze rzucam okiem na stoliki przy barze. Raczej pustawo. Cała klientela to trzy prostytutki i jeden turysta. Europejczyk żywo dyskutujący z jedną z nich. Pozostałe się nudzą. Smętnie, nieciekawie, deprymująco.

 

Etiopia jest strasznie biednym krajem. Wiele kobiet zajmuje się tym fachem wcale nie z własnego wyboru. W czasie jednej z podróży spotkaliśmy osoby prowadzące fundację, która opiekuje się wyrzuconymi z pracy służącymi. Młode dziewczyny, często jeszcze dzieci, trafiają do bogatych rodzin jako pomoc domowa. Zdarza się, że gospodarze wykorzystują je nie tylko do ustalonych obowiązków. Dziewczyny są molestowane, gwałcone i zastraszane. A kiedy wychodzi to na jaw, cała złość pani domu, skupia się ofiarach. Są wtedy wyrzucane na ulice, często nie mają gdzie pójść i zostają prostytutkami.

 

Są w Etiopii miejsca cieszące się złą sławą. Do takich zalicza się Shashamane, miasto położone nieco na południe od Addis Abeby. Leży na skrzyżowaniu szlaków komunikacyjnych. Dlatego zatrzymuje się tu wielu kierowców. Pełno tu małych warsztatów samochodowych i jeszcze mniejszych hotelików. Jak twierdzą miejscowi, to królestwo prostytutek, nastawionych na tzw. rynek lokalny. Zdecydowanie nie jest to klasa turystyczna. Turyści znają tę miejscowość wyłącznie jako siedzibę etiopskich rastafarian. Tak to zresztą jest bardzo często. Jedziemy, zwiedzamy zabytki, cieszymy oczy popularnymi atrakcjami kraju. Po czym twierdzimy, że widzieliśmy i poznaliśmy. A tymczasem kraj pokazał nam tylko swoją zewnętrzną powłoczkę. Co jest pod nią? Niektórzy wychodzą z założenia, że lepiej nie wiedzieć.  Wycieczki do Etiopii.

Ranking podróżników i archeologów

Kto jest najbardziej znanym archeologiem i podróżnikiem?

Polscy archeolodzy zlecili badania opinii publicznej. O wynikach pisze dziś „Gazeta Wyborcza”. To ciekawy i zabawny artykuł.

 

Pierwszą trójkę wśród archeologów stanowią:

  1. Indiana Jones, 62 proc. – Fantastyczny wynik! Po nim długo, długo nic.
  2. Pan Samochodzik, 24 proc.
  3. Lara Croft, 21 proc.

 

Na twórcę polskiej szkoły archeologicznej, prof. Kazimierza Michałowskiego wskazało 12 proc. badanych. Dalsze miejsca zajmują Heinrich Schliemann, odkrywca Troi (11 proc.) i Howard Carter,odkrywca grobowca Tutenchamona (9 proc.).

 

Zdaniem Polaków najwybitniejszym podróżnikiem jest Tony Halik – uzyskał 53 proc. głosów. Na drugim miejscu jest Wojciech Cejrowski (46 proc.), a dalej: Martyna Wojciechowska (30 proc.) i Marek Kamiński (27 proc.). Beata Pawlikowska dostała 12 proc., a Jarosław Kret6 – cieszy, że Jaś Mela więcej (8 proc.).

 

Ranking jak ranking. Nie warto by o nim wspominać gdyby nie był tak zabawny.

Zwycięzcom oczywiście gratulujemy!

 

PS.

Co też ludziom w głowie siedzi? Indiana Jones i Lara Croft archeologami! Piękne.

 

Naukowcy pokazali też respondentom fotografie Palmyry. To fantastyczne zabytki leżące w dzisiejszej Syrii.Polacy kopią tam od pół wieku. Miejsce to rozpoznało… 3 proc. badanych! Aż 41proc. wskazywało na Grecję, a 30 proc. na Egipt.

 

Byłem w Palmyrze nieco ponad rok temu. Piękne miejsce. Polecam. Zresztą jak całą Syrię. Blisko, a egzotycznie.

Pchły

Aby nie wpaść tylko i wyłącznie w refleksyjny ton (nieco niebezpieczny o tej porze roku) dziś coś bardziej konkretnego. Trzy tygodnie podróżowania po Etiopii to wystarczający czas by zobaczyć zdecydowaną większość atrakcji tego kraju. Ale to też to wystarczający okres by odczuć na własnej skórze trochę etiopskiej specyfiki. Jednym z jej elementów są pchły.

 

Te etiopskie mnie uwielbiają.Nigdzie indziej nie jedzą mnie aż tak intensywnie. Wie ktoś jeszcze co to pchła? Jak wygląda, jak gryzie? Ja po raz pierwszy miałem z nimi do czynienia w Egipcie. Wprowadzając się do mieszkania w Kairze, zaczęliśmy od odpchlenia.Jedna pięknie sobie skakała po naszym łóżku. Rzeczywiście, skacze bardzo wysoko, tak jak w bajce. Trudno jest je zobaczyć. Złapać i zgnieść jeszcze trudniej. Zazwyczaj uświadamiamy sobie ich obecność dopiero gdy zaczną dokuczać ugryzione miejsca. Małe, czerwone pęcherzyki. Najczęściej pojawiają się seriami, jeden obok drugiego. Utrzymują się maksymalnie przez tydzień, a mocno swędzą tylko przez pierwszą dobę.

 

Najgorzej gdy zadomowią się w naszym bagażu. Kiedyś woziłem je w śpiworze. Złapałem je na pierwszym noclegu i nieświadomy wlokłem ze sobą. Po dwóch czy trzech nocach zorientowałem się, że już lepiej spać w miejscowej, byle jakiej pościeli, bo tam może akurat pcheł nie ma, a w moim śpiworze są na bank. I tak mi już zostało. Teraz nie wożę już żadnych śpiworów, kołderek czy prześcieradeł. Śpię w tym co mi dadzą. Wtedy mnie gryzły, teraz mnie gryzą, więc jaka różnica. Ostatnio szybko pozbyłem się piżamy i sporej części garderoby bo akurat tam się zadomowiły.

 

I tak robimy to zawsze. Jedziemy do Etiopii z pełnymi walizkami, wracamy z dużo lżejszymi. Napotkanym ludziom zostawiamy koszule, spodnie, a w mojej ostatniej grupie, cześć turystów oddała nawet buty. Etiopska bieda jest porażająca.

 

Problem jest przy powrocie. Jak nie przywieźć ich do domu? W samolotach wracających z Addis Abeby, na zalecenie Światowej Organizacji Zdrowia, stewardesy intensywnie spryskują korytarz środkiem unicestwiającym pchlą społeczność.

 

Czy można jakoś się zabezpieczyć?Próbuje się różnych rzeczy. Niektórzy używają obroży dla psów i kotów. W moim przypadku to się nie sprawdziło. Inne środki odstraszające komary czy kleszcze też chyba nie działają. Co zatem? Najlepiej mieć w grupie osobę, której krew(czy ciało?) pchłom smakuje najbardziej. Taka osoba zbiera co ma zebrać, a pozostali mają spokój. Taką osobą jestem ja. Nieraz tylko mnie z całej grupy dotyczył ten problem. Ktoś chce do Etiopii? Tylko ze mną! Oczyszczam teren z pcheł.

 

Standardowo, wszyscy najbardziej boją się kościołów. Szczególnie w Lalibeli. Tam, wyłożone w nich dywany mają być wielkim siedliskiem tych żyjątek. Do etiopskich świątyń wchodzimy bez butów- krótko mówiąc, jesteśmy bezbronni. Ale z mojego doświadczenia wynika, że łatwiej złapać je w hotelach i namiotach. Ostatnio przespałem się z nimi w trzygwiazdkowym, bardzo przyzwoitym hotelu.

 

Pchły, jak pchły, nic szczególnego. Kiedyś były wszędzie. Można by powiedzieć, że żadna to sensacja.Oczywiście tak, ale na ich przykładzie warto pokazać jedno. Jeśli ktoś myśli o pasjonujących, egzotycznych podróżach musi liczyć się z możliwymi niedogodnościami. Jechać do Etiopii licząc, że będzie tak jak w Europie, to nieporozumienie. Czasami uda się objechać kraj bez większych perturbacji,czasami nie. Tym razem mieliśmy aż nadto problemów. Część z nich niebawem opiszę.

 

Pozdrawiam serdecznie wszystkich uczestników wycieczki!

– Wasz pilot i największy pchlarz🙂

 

 

 

Powrót z Etiopii

Zazwyczaj, gdy wracam do Polski cieszę się wszystkim, co nasze. Już z okna lądującego samolotu wypatruję polskiego krajobrazu. Ładnie wyglądają dachy domów, ogródki i ulice. Równe, eleganckie, wysprzątane. W porównaniu np. z Afryką, to piękny, pocieszający widok. Tam bezład, tu porządek. To nastraja optymizmem. Dalej jest podobnie. Miło wysiąść na czystym i schludnym lotnisku i wsiąść do taksówki czy autobusu, w którym słychać polskie radio. Słowem co dom, to dom.

 

W takich sytuacjach człowiek się cieszy, że jego kraj jest częścią zachodniej cywilizacji. To jak przekroczenie magicznych wrót, za którymi jest już bezpiecznie i dokładnie tak, jak ma być. Wyjeżdżamy na chwilę w poszukiwaniu wrażeń (bywa, że nawet ekstremalnych), ocieramy się o rzeczy dziwne, trudne, szokujące, a potem szybko wracamy zmęczeni i spragnieni europejskich standardów. Niemal uciekamy, tak jak dzieci do mamy.

 

Z reguły taka jest prawda o naszych dalekich, egzotycznych podróżach. Wieziemy ze sobą skarby w postaci zdjęć, pamiątek i wrażeń, ale wracamy! Zawsze WRACAMY zostawiając tamten świat samemu sobie. Wczoraj jeszcze zagrożenie malarią, pchły, wszy, ekstremalna bieda i policyjny reżim, a dziś już pięknie, czysto, bezpiecznie i demokratycznie. Samoloty czynią cuda! W ciągu jednej doby taki przeskok.

 

Tym razem było inaczej. To, co polskie, europejskie i zachodnie wcale mnie nie ucieszyło. Było jakby z boku. Jakby pozbawione wartości. Dlaczego? Chyba za bardzo przygniotła mnie etiopska rzeczywistość. Jakoś nie potrafiłem szybko i automatycznie zapomnieć o biedzie i kłopotach Etiopczyków. Bywa, że z takich miejsc jak Etiopia wraca się ze zbyt ciężkim bagażem wspomnień. Człowiek zmienia perspektywę. Nie czyni tego z własnego wyboru. Tak po prostu się dzieje. Trzy tygodnie w Etiopii, to może być wystarczający czas by zupełnie inaczej spojrzeć na europejską rzeczywistość.

 

Może włącza się też coś na kształt solidarności z pogrążonymi w biedzie. Czy wypada nam rzucić się w wir konsumpcjonizmu i pogoni za rynkową satysfakcją, kiedy w głowie mamy jeszcze obrazy tak skrajnej biedy? Wróciłem i prawie z marszu zabrałem córkę na obiecane wcześniej zakupy. Nastrój wypełnionego ludźmi centrum handlowego wydał mi się kompletnie absurdalny. Z jednej strony Etiopia i ludzie, którzy pół życia chodzą w jednych spodniach (rzeczywiście tak jest!), z drugiej nasza potrzeba kupowania coraz to nowych rzeczy.

 

Po raz kolejny wracam z Etiopii, ale pierwszy raz dotknęło mnie coś takiego. Poprzednio nastrój dominowała rozbuchana ciekawość i świeże wrażenia wynikające z dotknięcia czegoś bardzo egzotycznego. Teraz do głosu doszły zupełni inne emocje. To raczej smutek wynikający ze świadomości rzeczywistej sytuacji. Brutalny realizm. Oraz niechęć do maskowania i pudrowania. Tak jest i już.

Strona 29 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén