Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 34 z 38

Troki, atrakcje i zabytki

Wielkoksiążęce i królewskie Troki. Dziś kilkutysięczne miasteczko, niegdyś potężny ośrodek polityczny, pamiętający znamienitych władców od księcia Witolda i króla Jagiełły po Zygmunta Augusta – ostatni z Jagiellonów urządził tu swoją letnią rezydencję.

Zamek. To on jest ikoną Trok. Wzniesiony na wyspie i połączony z lądem drewnianym mostem. Tuż za nim, po drugiej stronie, wąskiego w tym miejscu jeziora, odrestaurowywany jest właśnie pałac Radziwiłłów. Trokom przybędzie kolejna turystyczna atrakcja.

Kenesa, czyli świątynia karaimska. Budynek z XVIII wieku, przebudowany w latach 1894 – 1904. Znajduje się przy głównej, historycznej ulicy Trok, tuż obok mostu prowadzącego na zamek. Obowiązkowy przystanek na szlaku wszystkich wycieczek.

Kibiny – trocki rarytas kulinarny. To duże pierogi z drożdżowego ciasta nadziewane siekanym mięsem, warzywami, szpinakiem i serem, a nawet owocami. Pieczone w piekarniku. Przypominają indyjskie samosy. Tradycyjne karaimskie danie, jeden z turystycznych atutów Trok.

Kibiny ma w swoim menu każda restauracja, ale najbardziej będą nam smakować w tradycyjnym otoczeniu jednej ze starych, drewniany, gustownie urządzonych sal.

Niemal na całej głównej ulicy trok zachowały się urocze drewniane domy. Ustawione są szczytem do drogi, w którym widnieją trzy okna. Jak mówią miejscowi, jedno okno miało być dla mieszkańców domu, drugie dla Boga, a trzecie dla wielkiego księcia litewskiego.

Mało kto zagląda na stary karaimski cmentarz. Położony na zalesionym wzgórzu, tuż nad brzegiem jeziora, jest świadectwem niesamowitej historii Trok i całej Litwy. Jest świadectwem przenikania się i współistnienia kultur i religii. Na nagrobkach dostrzegamy napisy w języku polskim, rosyjskim i hebrajskim.

Kościół farny Nawiedzenia NMP. Ufundowany w 1409 roku, przebudowany w połowie XVII stulecia. Położony na wzgórzu, widoczny niemal z każdego miejsca Trok. W niedziele o godz. 10.00 odprawiana jest msza w języku polskim.

Wycieczki na Litwę

Turystyczna Litwa

Właśnie wróciłem z trzydniowego wypadu na Litwę. Bardziej wyjazd służbowy niż wycieczka. Oglądaliśmy hotele i restauracje. W ciągu ostatnich kilku lat, na Litwie, wybudowano ich sporo. Mają  dobry standard. Świetne ośrodki na szkolenia, konferencje i imprezy integracyjne. Pięknie położone, nad jeziorami, wśród zalesionych wzgórz.

Wielu Polaków zna Wilno i Druskienniki. Wycieczki zajeżdżają też do Trok, ale w większości tylko po to, żeby zwiedzić zamek i zjeść obiad w karaimskiej restauracji. A tymczasem Troki to turystyczna skarbnica z doskonałą infrastrukturą. Można zatrzymać się tu na dłużej.

„Niepoznane Troki” – taki tytuł ma folder, który otrzymałem od bardzo miłych Polaków, zajmujących się promocją regionu. Z właściwym sobie urokiem kresowej polszczyzny publikacja ta próbuje przybliżyć atrakcje Trok.

Miasteczko fantastycznie położone, na przesmyku między jeziorami, wśród sosnowych lasów, blisko Wilna. Ma przyciągające turystów zabytki: jedyny w tej części świata, położony na wyspie gotycki zamek obronny i liczący sobie 600 lat kościół, ufundowany na początku XV wieku przez księcia Witolda. Ma oryginalną tradycję i kulturę: społeczność karaimów i tatarów. No i do tego ma gdzie przyjmować gości.

Widziałem kilka ośrodków. Położone w lesie, nad jeziorami. Standard 3 – 4*. Sauny, baseny, masaże, sale konferencyjne…. A w samych Trokach, hotel z aquaparkiem i dużym SPA, gabinetami odnowy biologicznej, klubem sportowym, kręgielnią… No i z salą konferencyjną na 1,5 tys. osób. Widać zainwestowane pieniądze. Widać energię i wizję rozwoju turystyki.

Jeśli szukacie pięknego miejsca na udaną wyjazdową imprezę, to polecam Troki!

 

Widok z restauracji na zamek w Trokach.

„Moje Indie”

Dziś w Białymstoku spotkanie z Jarosławem Kretem, autorem książki „Moje Indie”. Wydawca przysłał SMS z zaproszeniem. Raczej nie skorzystam. Nie tylko dlatego, że właśnie wyjeżdżam na moją ulubioną Litwę. O książce tej pisałem już 3 marca. Przytoczę fragment tamtego wpisu:

Autor bierze Indie „na żywca”, jedzie tam zupełnie zielony. W efekcie tematy znane, szeroko już wcześniej opisane, są dla niego całkowitym zaskoczeniem. Tu muszę docenić oryginalność Kreta – nie znam innego takiego przypadku! Dziennikarze i reportażyści, piszący podróżnicy, wszyscy przygotowują się przed wyjazdem, jadą z walizką wiedzy. A po powrocie studiują znowu, uzupełniają, sprawdzają, dociekają… Ryszard Kapuściński był zdania, że na jedną napisaną stronę trzeba przeczytać przynajmniej sto. Kret tego nie robi. I może to właśnie, paradoksalnie, przez niektórych, uznane będzie za atut tej książki. Jeśli czyta ją ktoś, kto dużo wie o Indiach, nie znajdzie tam nic ciekawego, będzie raczej poirytowany brakami wiedzy autora. Ale ktoś, wchodzący dopiero w temat, może widzieć tu atrakcyjną, zaskakującą i dowcipną opowieść. Mnie to nie było dane.

Nie lubię takich książek. Nic nie dają, niczego nie wnoszą. Pozbawione są piękna i uroku.

Można podejrzewać, że mamy tu do czynienia z dość wyrachowanym wykorzystywaniem twarzy znanej z telewizji. Dlatego widzimy ją na okładce. Podobnie jak Taj Mahal – najgłupszy symbol Indii. Brawo wydawca! Niezły chwyt marketingowy.

I jeszcze, to co Świat Książki pisze na swojej stronie internetowej:

„Moje Indie” to znakomite połączenie opowieści przygodowo-podróżniczej z osobistym pamiętnikiem autora, który mieszkał tam przez kilka lat. To, o czym pisze, widział, słyszał, posmakował, poczuł i zrozumiał – trudno o lepszego przewodnika po egzotycznych dla nas obyczajach, kulturze, czy kuchni.

Bez komentarza.

Długo można by wytykać autorowi merytoryczne błędy i pomyłki, czasami skumulowane w niesamowity sposób, jak na stronie 46, gdzie obok siebie widnieją dwie rażące wpadki. Czerwony Fort, który dziś jest podstawowym celem wycieczek w Delhi, zbudował Szach Dżahan, a nie jego dziadek Akbar. Kilka linijek dalej autor pisze, że „system kastowy już od dawna oficjalnie w Indiach nie istnieje”. Co to znaczy, skąd takie twierdzenie? Podział kastowy, de facto, wpisany jest w prawo Indii, chociażby w postaci kwot zarezerwowanych kastom najniższym na uczelniach i w publicznych miejscach pracy.

Miejscami zdumiewa infantylny język, tak jakby autor nie miał innego pomysłu na opisanie pewnych rzeczy. Dla przykładu:

A co to jest „gurudwara”? – zapyta ktoś słusznie.
– A, to sikhijska świątynia – odpowiem.

Informacja dla zapaleńców. Spotkanie z Jarosławem Kretem: 23 kwietnia (piątek), godz. 17:30, księgarnia Świata Książki w Białymstoku, Rynek Kościuszki 32.

PS. Na zakończenie dwa zdania z książki, pod którymi wyjątkowo się podpisuję:

Nigdy też, nawet w najbardziej egzotycznych krajach, nie tęskniłem za polską kuchnią. Teraz po raz pierwszy tęsknię, ale za kuchnią indyjską.

Liban i turystyka

Pod szumnym tytułem: „Liban wraca do katalogów”, Onet zamieszcza dziś artykuł z Wiadomości Turystycznych . Tyle, że z treści tekstu wynika, że wcale nie wraca! Na pewno nie w polskich biurach. Podany jest przykład Triady i Ecco Holiday (Ecco Travel). I tylko tyle! To dość powierzchowna analiza rynku.

Baalbek w Libanie

Baalbek

Są wyspecjalizowane, podróżnicze biura, które organizują rewelacyjne wycieczki na Bliski Wschód. W ich katalogach Liban jest od lat. Tyle, że to nie jest turystyka masowa.

Zawsze polecam ten rejon świata, ponieważ to już egzotyka, a zupełnie blisko. Od jakiegoś czasu najłatwiej i najtaniej było się tam dostać dzięki węgierskiemu Malevowi, który z Budapesztu lata również do Damaszku i do Ammanu. Można polecić do stolicy Syrii, zwiedzić ten fantastyczny turystycznie kraj, zahaczyć o Liban, a wyprawę zakończyć w Jordanii wylatując z Ammanu. Tak też robi spora część biur.

W tym roku połączenia z Bejrutem wznowił LOT, ale o tym we wspominanym artykule nie ma ani słowa. Szkoda, że polski przewoźnik zdecydował się tylko na sezon letni. No i problemem może być cena. Malev chyba będzie sporą konkurencją.

A czy do Bejrutu warto? Oj warto! Byłem tam ostatnio we wrześniu ubiegłego roku. Miasto robi duże wrażenie. Ciężko uwierzyć, że ledwie kilka lat temu (2006 r.) było bombardowane i niszczone przez izraelską armię. Prowokacyjnie spytałem moją grupę o porównanie Bejrutu z Warszawą. Opinie były jednoznacznie niekorzystne dla polskiej stolicy. Bejrut jest i piękny i ma swój niepowtarzalny urok. Łączy świat Zachodu z Orientem. Tu rzeczywiście spotyka się Europa i Bliski Wschód.

Jeita Grotto

Jeita Grotto

Co trzeba zobaczyć? Program minimum to oczywiście Bejrut – najlepiej z nocnymi atrakcjami, Jeita Grotto – wspaniałe jaskinie, które rywalizują z Mazurami o miano siódmego cudu świata oraz Baalbek – pięknie zachowane antyczne świątynie, miejsce kultu Baala i rzymskiego Jowisza. Zobaczyć trzeba też góry i rosnące wysoko cedry, dolinę Bakaa słynną z rezydującego tam Hezbollahu i zabytkowy prezydencki pałacyk Beiteddin, którego kustosz płynnie mówi po polsku i jak będziecie mieli szczęście, to was po nim oprowadzi.

Oczywiście trochę potrwa zanim masowy odbiorca zmieni swoje nastawienie do tej części świata, zanim dowie się jak tam naprawdę jest. Turyści, z którymi latam do Libanu mówią zawsze to samo: „Wszyscy mi odradzali. Po co tam jedziesz, tam wojna, terroryści!”. A na miejscu okazuje się, że to takie piękne i przyjazne miejsce. Bogatsze niż reszta Bliskiego Wschodu, bardziej zadbane i bliższe Europejczykom.

Czy przyszłość należy do Libanu? Jeśli polityka nie stanie na przeszkodzie, to oczywiście tak! Dlaczego? Ponieważ to coś nowego. Ile razy można jeździć do Egiptu czy Tunezji? Ponieważ Liban jest atrakcyjny. Ma wspaniałe zabytki, dobrą kuchnię, rozrywkowy i światowy Bejrut, malownicze góry (również trasy narciarskie) i oczywiście morze. W najbliższym czasie, Liban dla Polaków raczej nie stanie się destynacją znaną z masowego wypoczynku na plażach. Z różnych powodów. Chociażby ze względu na cenę (drożej niż w Egipcie, Turcji czy Tunezji). Na pewno natomiast może zostać celem atrakcyjnych wycieczek objazdowych. A może i weekendowych imprez w stolicy kraju. Do zobaczenia w Libanie!

……………………………………………………………………………………………………………………………..

Wybierz się do Libanu z autorskim biurem podróży Krzysztof Matys Travel.

Wulkanom już dziękujemy!

Samoloty ruszyły! Dziś rano poleciały pierwsze czartery do Egiptu. Niebo odblokowane, turyści się cieszą, biura podróży odetchnęły z ulgą.

Wczasowicze, którzy utknęli za granicą, znaleźli się w specyficznej sytuacji. Niektórzy  radowali się z przedłużonych wakacji, inni denerwowali nie mogąc wrócić do pracy i do pozostałych obowiązków. W takich okolicznościach problemem mogą być, na przykład, kończące się lekarstwa, z zakupem których różnie bywa poza Europą. Do tego dochodzi stan niepewności, nie wiadomo kiedy i jak można wrócić.

To również wyzwanie dla rezydentów. Wiele spadło na ich barki, wiele zależało od ich pracy. Cieszą się te biura, które zatrudniają osoby profesjonalne i dobrze przygotowane do tego specyficznego zawodu.

Przy okazji powstało spore zamieszanie informacyjne:
– w poniedziałek MSZ nie było w stanie podać nawet o jaką liczbę polskich turystów chodzi – wiemy to z wypowiedzi rzecznika ministerstwa,
– wtorek rano: media donosiły, że „przynajmniej 1,5 tys.” – zabawne! tylu klientów to ma tylko jedno biuro i tylko w Egipcie!
– wtorek późny wieczór, wreszcie MSZ wziął się do pracy, jest informacja, że „nawet 10 tys.” polskich turystów utknęło w kilku krajach, głównie w Egipcie i Tunezji.

Kto ma monitorować takie sytuacje jeśli nie Ministerstwo Spraw Zagranicznych?

Uwaga wszystkich skupiła się na biurach podróży. Te, w większości, stanęły na wysokości zadania. Na ich koszt turyści mieli przedłużone wakacje. Oczywiście, będą tacy, którzy będą narzekać. Że hotel za słaby, że brak informacji, itp. Ale proszę postawić się w roli organizatora wyjazdu. To nie on zawinił, a ponosi całkiem spore koszty. Na dłuższą metę, mogłoby to być niebezpieczne dla całego sektora turystyki wyjazdowej. Dlatego wszyscy się cieszymy, że wulkan już odpuścił.

Oby pył, to był już ostatni!

Wrażenia młodego pozytywisty

Żeby uniknąć zadziwiającej atmosfery ostatnich dni wyjechałem na wieś. Oglądałem bażanty, bociany i żurawie. Wieczorem przysłuchiwałem się jeżom, o tej porze roku, zajętych wyłącznie sobą. Nie obyło się oczywiście bez obowiązkowego spaceru do bobra, który zamieszkał w nieodległym stawie. W międzyczasie posiedzenia przy dobrze zastawionym stole. Pyszne miejscowe jadło. Najlepsze na świecie kiszone ogórki!

 

Dzięki temu, że mam rodzinę na wsi, i że ta rodzina ciągle chce mnie przyjmować, łatwiej mogłem uchylić się od udziału w spektaklu zgotowanym przez media. Na chwilę tylko włączam TV, kanał pierwszy, drugi,trzeci, czwarty, piąty…, dziesiąty. Wszędzie to samo. Co to znaczy? Że wszyscy mamy być tak samo smutni, przygnębieni, zdruzgotani? Że dla nas też zawalił się świat?

 

Otóż nie, nie zawalił się! A na pewno nie teraz. Dzisiejsza Polska to wspaniały kraj. Pomimo takiej tragedii nie pojawił się żaden kryzys.Złotówka mocna, gospodarka niewzruszona. Władza funkcjonuje, urzędy działają. Zagrożeń brak. Tak, proszę szanownych państwa, wreszcie NORMALNOŚĆ. Coś, o czym ludzie w wielu rejonach świata mogą tylko pomarzyć. To jest powód do dumy. To jest powód do radości!

 

Dlatego jestem dumny i dlatego się cieszę. Jestem szczęśliwy, że mój kraj jest w tak dobrej sytuacji. Niewiele o tym mówiliśmy wciągu ostatniego tygodnia. Mam żal do mediów. Nie spodziewałem się, że ciągle mogą być tak blisko klimatów znanych z filmów Barei. Każda wartość doprowadzona do skrajności zamienia się w antywartość. Przesada jest niewłaściwa w każdej sytuacji. A niestety, moim zdaniem, właśnie z czymś takim mieliśmy do czynienia przez ostatni tydzień.

 

Jak to odreagujemy? Co zacznie się jutro, pojutrze? Zobaczymy.

 

Mam nadzieję, że w miarę bezboleśnie zakończy się ten stan dziwnego, społecznego transu, że dziennikarze zaczną pracować tak, jak dziennikarze to robić powinni. Że wróci zdrowy rozsądek i właściwa miara w ocenie sytuacji.Wszyscy na to zasługujemy.

 

Póki co sycę się wspomnieniami przywiezionymi dziś z podlaskiej wsi. Jakże pięknej, nie tylko o tej porze roku. Mam wrażenie, że co niektórym, weekendy w tym miejscu powinien zapisywać lekarz. Jako sanatorium.Po dwóch dniach spędzonych tam, świat wydaje się lepszy. Wypoczywajmy,podróżujmy, wyjeżdżajmy choćby na kilka dni!

 

Róbmy sobie przerwy od problemów, koniecznie od polityki i telewizora. Gdybym go w porę nie wyłączył, może dałbym się wciągnąć w kreowaną przez TV atmosferę? Na szczęście wyłączyłem i pojechałem. Dzięki temu jest mi lepiej, jestem silniejszy i pozytywnie nastawiony. Dzięki temu jutro z większym animuszem pójdę do pracy i dam z siebie więcej. Czy to nie jest patriotyzm?

PS. Napisałem to w niedziele wieczorem. Za cztery godziny zakończy się żałoba narodowa. Trwała 9 dni!

Niemiecki „Spiegel” pisze o polskiej potrzebie męczeństwa i o tym, że tragedia pod Smoleńskiem idealnie wpisuje się w ten schemat. Niby tak, ale mam wrażenie, że dziś w Polsce jest już wielu takich, którzy mają zupełnie inne potrzeby. Stawiają inne cele. I, co najważniejsze, potrafią je realizować.Powodzenia! Nam wszystkim.

Akceptuję Wawel!

Stało się. Wawel i już! Nie ma znaczenia ,czy się to komuś podoba czy nie. Nic na to nie poradzimy. Tak wygląda sytuacja. Co więc możemy zrobić? Trzeba się z tym pogodzić. Pozostańmy przy własnych poglądach, ale opanujmy emocje. Spójrzmy na to z dystansem. Nie dajmy się podzielić! Warunkowo zaakceptujmy Wawel. Jeśli nie ze względu na dokonania prezydenta, to dla świętego spokoju! Dlaczego to postuluję?

 

  • Ponieważ inicjatorom tej niefortunnej decyzji mogło zależeć właśnie na tym aby nas poróżnić. Pamiętajmy, że polityka w dużym stopniu z tego właśnie żyje. A wśród partii są mistrzowie tej gry.

 

  • Ponieważ najlepszym sposobem rozbrojenia przeciwnika jest zrobienie z niego przyjaciela. Apeluję więc do osób sprzeciwiających się pochówkowi na Wawelu: w interesie wszystkich, w interesie kraju, trzeba ostudzić emocje.

 

  • Trzeba zrezygnować z protestów ponieważ prowokują one najgorsze narodowe instynkty. Reakcje części zwolenników krakowskiego pogrzebu przywołują wspomnienia endeckich ekscesów. Żadna rozsądna argumentacja tu nic nie da. Tu już rządzą emocje, często skrajne. Aby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać niektóre komentarze do poprzedniego tekstu.

 

Ktoś obudził demona. Potwór ten żywi się uprzedzeniami,brakiem szacunku i kultury, szowinizmem i skrajną niechęcią do ludzi o odmiennych poglądach. Nie podkarmiajmy go, bo rozpasie się tak, że stanie się niebezpieczny dla nas wszystkich, bo zatruje nam życie.

 

Oczywiście może mieć znaczenie, kto i dlaczego wypuścił Dżina z butelki. O tym, że decyzja była niefortunna świadczy również to, że dziś nikt nie chce się do niej przyznać. Kard. Dziwisz mówi, że to nie była jego inicjatywa. Minister z Kancelarii Prezydenta, twierdzi, że inicjatorem na pewno nie była rodzina. A marszałek Komorowski, że o wszystkim decydowała właśnie rodzina w porozumieniu z Kościołem i że władze państwowe nie mają z tym nic wspólnego. Bardzo ciekawe. Obawiam się, że odpowiedzi na te pytania będziemy szukać w trakcie zbliżającej się kampanii wyborczej.

 

A na razie, przynajmniej do czasu pogrzebu, zanurzmy się w ciszy. Cisza pewnie będzie tu lepsza niż idące w kierunku groteski telewizyjne audycje. Tyle patosu, tyle martyrologii. Nie wiem czy to dobre dla psychiki. Dlatego wyłączyłem już TV. Gazet w tym tygodniu też nie kupuję. Wolę w milczeniu i w zadumie poczekać na uroczystości pogrzebowe. A później, miejmy nadzieję, życie wróci do normy.

Dziwisz mnie zadziwia!

Prezydent Kaczyński z małżonką na Wawelu. Obok Piłsudskiego! Trudno o bardziej kontrowersyjną decyzję! Przecież to najlepszy sposób żeby poróżnić społeczeństwo. Dzięki temu szybko możemy osiągnąć stan wewnętrznej wojny. Wrócą obelgi i inwektywy, podziały…

 

Wstrzymywałem się z tym komentarzem, wczoraj wieczorem miałem jeszcze nadzieję, że ktoś się opamięta. Niestety.

 

Od początku, kiedy tylko o tym usłyszałem, stało się dla mnie jasne, że fakt ten wzbudzi potężne emocje. Oczywistym było, że przeciwnicy tragicznie zmarłego prezydenta, którzy do tej pory przez szacunek, taktownie milczeli, przestaną milczeć. No i dziś już to mamy. Słucham radia. Ludzie przypominają kontrowersyjne – mówiąc delikatnie – wypowiedzi i decyzje Lecha Kaczyńskiego. Już bez ogródek. Mamy protesty w internecie, protesty w Krakowie, wypowiedzi intelektualistów…

 

Ktoś to sprowokował. Ktoś ponosi za to odpowiedzialność. Kto? Gdzie narodził się ten pomysł? Czuję tu niemiły zapach polityki.

 

Obawiam się, że apel kardynał Dziwisza aby uszanować tę decyzję nie poskutkuje. Obawiam się, że patetyczny ton telewizji nie zatuszuje wzburzonej atmosfery. Znowu się poróżnimy. Moim zdaniem, to kolejna stracona szansa.

 

Jest ogrom ludzi, którym ta decyzja przypadnie do gustu. Będzie też wielu, którzy zaakceptują ją z szacunku dla zmarłych, z szacunku dla państwa, z szacunku dla Kościoła. (A tak na marginesie to Kościół mocno ryzykuje tu swój autorytet). Ale co z pozostałymi? Czy potrzebne nam podziały wokół jednego z największych narodowych symboli jakim jest Wawel? Po co prowokować spór o tragicznie zmarłego prezydenta? Czemu to ma służyć?

 

Wypowiedź Dziwisza nosi cechy szantażu. Oto podjęta została decyzja, może niezbyt mądra, może wzbudzająca emocje, ale teraz uszanujcie ją w imię zgody narodowej. Obawiam się, że ktoś tu nie rozumie współczesnego świata, to już nie te czasy. Niektórzy zamilkną, do niedzieli. A później?

 

Poseł Gowin wymyślił coś jeszcze bardziej zdumiewającego. Otóż jego zdaniem pogrzeb na Wawelu ma być również hołdem dla oficerów pomordowanych w Katyniu. Biedni nauczyciele historii i wiedzy o społeczeństwie. Jak oni wytłumaczą to uczniom?! Zmierzam do tego, że właśnie tworzona jest mitologia. Zbyt grubymi nićmi szyta by mogła przynieść coś dobrego.

 

Po ogromnym narodowym wyzwaniu jakim była tragedia w Smoleńsku, mamy kolejne. Władze państwowe  wespół z władzami kościelnymi fundują nam coś, z czym musimy się zmierzyć. Nie mamy wyboru? Jesteśmy tylko społeczeństwem?

 

Płaczę nad kolejną zmarnowana szansą.

 

Największa tragedia nie zwalnia nas z podstawowych obowiązków. Do takich zaliczam racjonalną analizę faktów, myślenie o przyszłości i propaństwowe nastawienie. W tej decyzji ich nie znajduję. Obym się mylił.

 

PS. Przepraszam wszystkich, którzy nie spodziewali się takiego wpisu w tym miejscu. Deklaruję, że poza zakres tematyczny bloga będę wychodził tylko w nadzwyczajnych sytuacjach, a taką dziś, jak sądzę, mamy.

 

Dostrzec pozytywy? Z punktu widzenia mojej profesji to oczywiście promocja Krakowa.

Zderzeni ze śmiercią

Dziękuję za komentarze do poprzedniego postu! Niezwykły tekst otrzymałem mailem; poprosiłem autorkę o jego upublicznienie. W całości do zobaczenia tu. Niżej cytuję początkowy fragment:

Wiesz…myślę, że ich dusze postanowiły złożyć ofiarę, aby coś ruszyło po tych 70 latach w sprawie ofiar Katynia. Ciała tego nie mogły wiedzieć świadomość też, ale kiedy się obserwuje to, co się działo przed wypadkiem w sprawie Katyńskiej i teraz, to widać, że te ofiary, kolejne ofiary, również tym razem z elit polskich miały sprawić, żeby świat usłyszał i zaczął mówić o Katyniu….

W sobotę zostaliśmy boleśnie zderzeni z faktem śmierci. W indywidualnych przemyśleniach i świadomości społecznej. Jak sobie z tym radzimy? Próbujemy nadać sens lub zaprzeczamy jakiemukolwiek sensowi. Pytamy,płaczemy, krzyczymy…, nie mówimy nic. W naszej kulturze, podobnie jak w każdej innej, mamy na to gotowe scenariusze – rytuały, modlitwy, formuły. Niektórym wystarczają, innym nie.

Mam wrażenie, że w publicznym dyskursie wpadliśmy w specyficzny ton. Śladem polityków, dziennikarzy i telewizyjnych autorytetów.Może taki czas, może coś trzeba przemilczeć, ugryźć się w język. Niech tak będzie. Na dziś spróbujmy poszukać pierwiastka duchowego, politykę i publicystykę zostawiając na później.

Jako, że jest to blog o podróżach (takich, które kształcą),proponuję spojrzenie z innego kręgu kulturowego. Oto piękny tekst zaczerpnięty z myśli indyjskiej:

Dwa polana płyną po oceanie, spotykają się

i od razu rozchodzą w dwie strony.

Tak samo twoja matka i ty, twój brat i ty,

twoja żona i ty, twój syn i ty.

Mówisz do nich: żono, ojcze, przyjacielu,

a przecież tylko spotkałeś ich w drodze.

Ten świat się obraca jak koło,

to przechód w wielkim oceanie czasu,

w którym krążą dwa rekiny, starość i śmierć.

Nic nie trwa, nawet twoje ciało.

Rozkosz, ból –wszystko jest nadane.

Nic nie zostaje, nic nie powraca.

Masz czego pragniesz,

masz, czego nie pragniesz,

a nikt nie wie dlaczego.

Nic nie zapewni szczęścia człowiekowi.

Gdzie jestem? Dokąd pójdę? Kim jestem? Dlaczego?

I nad czym miałbym płakać?

Cytat z ostatniej strony książki Jean – Claude Carriere’a, Alfabet zakochanego w Indiach. Do publikacji tej zapewne będę wracać. Z niej pochodzi motto tego bloga.

Moje spotkanie z prezydentem Kaczyńskim

Jakże paskudna wiadomość! Siedzę przed komputerem w pracy, ale właściwie myślę tylko o tym tragicznym wydarzeniu. Chyba zaczynam rozumieć co mogli czuć Polacy porażeni nagłą śmiercią generała Sikorskiego, a wcześniej zaskoczeni odejściem Piłsudskiego. Jak sobie z tym poradzimy?!

Prezydenta Lecha Kaczyńskiego spotkałem raz, w Jerozolimie. Było to latem 2006 r. Zwiedziliśmy już całe miasto, wycieczkę kończyliśmy pod Ścianą Płaczu. Słońce chyliło się ku zachodowi pięknie oświetlając Kopułę Skały. Zmierzaliśmy w stronę parkingu, kiedy otrzymałem informację, że za chwilę będzie tu prezydent. Zupełne zaskoczenie! Od kilku miesięcy byłem poza krajem, z dala od bieżących wydarzeń politycznych. I gdybym przypadkowo nie potknął się o dziennikarza Telewizji Polskiej, pewnie byśmy się z prezydentem rozminęli.

Jerozolima, 2006 rok

Kiedy powiedziałem turystom: „Słuchajcie za chwilę będzie tu prezydent Kaczyński!” grupa podzieliła się na dwie części. Jedni chcieli koniecznie wrócić i spotkać się z polską delegacją. Pozostali żądali powrotu do autokaru. Odezwały się nasze polityczne animozje, uprzedzenia i emocje.

Z częścią osób wróciliśmy pod Ścianę Płaczu. Nie należałem do zwolenników Lecha Kaczyńskiego, ale w takiej chwili to nie miało znaczenia. To po prostu było spotkanie Polaków, i do tego w tak niezwykłym miejscu. Byłem też pilotem i przewodnikiem grupy, a to zawsze zobowiązuje. Prezydent podszedł do nas, podał rękę, wymieniliśmy kilka zdań. Odniosłem jak najlepsze wrażenie z kontaktu z miłym człowiekiem.

Maria Kaczyńska i polskie turystki

Kobiety z naszej grupy otoczyły wianuszkiem panią prezydentową. Maria Kaczyńska rozmawiała, pozowała do zdjęć, wyraźnie zadowolona z naszego towarzystwa.

Wtedy potraktowałem to na spokojnie, z uśmiechem. Ot swoista atrakcja, dodatek do pracy w moim zawodzie. Dziś jestem bardzo wdzięczny losowi za to spotkanie.

Zobacz też na tym blogu: Wielkanoc w Jerozolimie oraz Izrael – pierwsze wrażenia.

Strona 34 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén