Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Strona 37 z 38

Skanery na lotniskach i nagi biust kobiety

Wczoraj jeden z portali donosił o dwóch (podobno pierwszych) przypadkach, kiedy to pasażerowie odmówili kontroli skanerem na lotnisku. Rzecz miała miejsce w Manchesterze. Dwie kobiety nie poddały się prześwietleniu i nie zostały wpuszczone do samolotu. Jedna odmówiła z powodów zdrowotnych, druga, muzułmanka, ze względów religijnych.

Informacji towarzyszyło przykładowe zdjęcie kobiety ze skanera. Chyba mocno przesadzone, podrasowane. Pewnie dlatego informacja ukazała się na plotkarsko-sensacyjnym deser.pl. Na zamieszczonym zdjęciu widać, na przykład, bardzo dokładnie piersi kobiety. To chyba typowa dziennikarska sensacja. Widziałem taki skaner niedawno na lotnisku w Amsterdamie. Miałem do wyboru, nowoczesne urządzenie lub tradycyjne prześwietlanie. Oczywiście zdecydowałem się na skaner. Ciekawość zawodowa. Oglądałem swoje zdjęcie. Można na nim dostrzec tylko niewyraźny zarys postaci, bez szczegółów. Nie pokaże nam ani piersi u kobiet, ani czegoś innego u mężczyzn. Kropkami zaznacza natomiast miejsca, w których znajdują się dodatkowe przedmioty, chusteczka czy plik banknotów w kieszeniach spodni, albo materiał wybuchowy ukryty w bieliźnie. Na podstawie tego kontrolujący wiedzą, co trzeba sprawdzić.

Zupełnie już żartobliwie, można by powiedzieć, że blady strach padnie na panie chirurgicznie modelujące sylwetkę. Podobno skanery pokazują silikon. Biedne gwiazdy, gwiazdki i gwiazdeczki. Taki wstyd! A jak demaskatorskie zdjęcie przedostanie się do mediów, to dopiero.

I pomyśleć, że informację, o niepoddaniu się kontroli przez dwie osoby, podjęły kolejne media. Dziś słyszałem o tym w radiu, wczoraj – jak mówią mi znajomi – były informacje w telewizji. Po co, dlaczego? To ważne? Naprawdę, dwóch pasażerów? Na miliony latających? Coraz częściej wydaje mi się, że dziennikarz informacyjny jest automatem, maszyną do przekazywania newsów dalej. Chociażby najgłupszych, bezrefleksyjnych; byle zwracały (raczej: zawracały) uwagę odbiorcy.

Czemu służyć ma ta atmosfera strachu? Po co zdjęcie z nagim biustem kobiety? Żeby wystraszyć inne panie (panów może z resztą też, wezmą i zakażą żonom i córkom latania samolotami). Po to żeby ludzie zaczęli narzekać, na to, co akurat ma sens? W przeciwieństwie do rygorystycznego zakazu wnoszenia na pokład samolotu płynów, skanery służą dobrej sprawie. Można ustawić je tak, że zdjęcie będzie niewyraźne, a obsłudze da wyłącznie te informacje, od których zależy nasze bezpieczeństwo.

Jarosław Kret „Moje Indie”

Nie ma cudów, spodziewałem się tego, ale nie sądziłem, że będzie aż tak. Jeżdżę jako pilot ponad dziesięć lat, „zaliczyłem” więc też sporo głośnych książek. Bywa, że trzeba się z tym zmierzyć. Skomentować, wytłumaczyć, czasami pokazać inny punkt widzenia, przedstawić alternatywne teorie. Czasem, niezasłużenie,  popularną staje się byle jaka publikacja.

Wyjazd do Indii na poczatku tego roku zbiegł się z promocją książki Jarosława Kreta „Moje Indie”. Znana z telewizji twarz, kusząca okładka. W efekcie pewnie całkiem spora sprzedaż. W naszej grupie ma ją kilka osób. Czytają w autokarze, pożyczają sobie. Pada też oczywiście pytanie – co sądzę o książce. Mam z tym kłopot natury grzecznościowej. Widzę, że turystom się podoba, trochę mi głupio powiedzieć wprost,  że to słaba książka. Bo i język niezbyt literacki, i wiedza autora na temat Indii pobieżna, przypadkowa, złapana gdzieś na ulicy czy w rozmowie ze znajomymi Hindusami. Bez sprawdzenia i dokładniejszego przestudiowania tematu. Autor bierze Indie „na żywca”, jedzie tam zupełnie zielony. W efekcie tematy znane, szeroko już wcześniej opisane, są dla niego całkowitym zaskoczeniem. Tu muszę docenić oryginalność Kreta – nie znam innego takiego przypadku! Dziennikarze, reportażyści, piszący podróżnicy, wszyscy przygotowują się przed wyjazdem, jadą z walizką wiedzy. A po powrocie studiują znowu, uzupełniają, sprawdzają, dociekają…Ryszard Kapuściński był zdania, że na jedną napisaną stronę trzeba przeczytać przynajmniej sto. Kret tego nie robi. I może to właśnie, paradoksalnie, przez niektórych, uznane będzie za atut tej książki. Jeśli czyta ją ktoś, kto dużo wie o Indiach, nie znajdzie tam nic ciekawego, będzie raczej poirytowany brakami wiedzy autora. Ale ktoś, wchodzący dopiero w temat, może widzieć tu atrakcyjną, zaskakującą i dowcipną opowieść. Mnie to nie było dane.

Chętnie więc oddam swój egzemplarz książki. Zwycięzcę wybiorę (lub wylosuję) spośród osób, które napiszą najciekawszy komentarz do powyższego wpisu. Rozstrzygnięcie „konkursu” 15 marca 🙂 Pomysł na takie rozwiązanie zaczerpnąłem z ajaczytam.blox.pl, za co dziekuję!

  

Edukacja i praca w turystyce

Dziś z kolejną grupą zaczynam zajęcia na kursie rezydentów biur podróży. Kilka lat temu, bombardowany przez biura ofertami pracy, wymyśliłem takie szkolenie. Okazało się strzałem w dziesiątkę. Każdego roku kilkudziesięciu naszych absolwentów podejmuje pracę rezydenta w różnych krajach, najczęściej są to Turcja, Bułgaria, Egipt, Grecja, Hiszpania i Tunezja.

Idea kursu jest prosta: żadnych nieprzydatnych teorii, czysta praktyka, zajęcia w formie ćwiczeń, praca na autentycznych materiałach. W efekcie osoba kończy kurs w środę, a w czwartek może jechać do pracy i bez żadnego dodatkowego przygotowania, z marszu, może stanąć do pracy!

Dlaczego o tym piszę? Żeby podać pozytywny aspekt edukacji w turystyce, żeby pokazać, że można przygotować do pracy. Co więcej, można pomóc tę pracę znaleźć.

Do naszego biura podróży, na praktyki, zgłaszają się studenci kierunków turystycznych. Po kilku latach studiów nie umieją niemal niczego, co można by wykorzystać w pracy! Po co studiują, kto i czego ich uczy, kto zatwierdza programy? Duża państwowa uczelnia w naszym mieście, wliczając zaocznych i wieczorowych, to setki studentów. Ale żeby mieć dobrego, wykwalifikowanego pracownika w biurze podróży trzeba go sobie samemu wykształcić! Absurd? Oczywiście. Ale absurdy, które na dużą skalę, dzieją się na naszych oczach, powszednieją, przyzwyczajamy się do nich, zaczynamy traktować jak coś najzupełniej normalnego.

Więcej o pracy rezydenta: edusfera.pl 

Kapuściński non-fiction

Już mam! Kupiłem. Od razu po pracy pobiegłem do księgarni. Kupiłbym oczywiście i bez tej całej medialnej wrzawy. Czekałem na tę książkę.

Pokaźne dzieło, 600 stron. Zdążyłem przejrzeć pobieżnie. Zamieszczony na początku książki cytat z G. G. Marqueza wydaje się idealnie oddawać atmosferę sporów wokół pracy Artura Domosławskiego:

Każdy człowiek ma trzy życia: publiczne, prywatne i sekretne.

Jeśli dobrze rozumiem, to właśnie o to trzecie życie Kapuścińskiego trwa spór. Nie wiem, może autor biografii popełnił jednak błąd zamieszczając w książce sekrety z prywatnego, małżeńskiego życia. Może bez tego książka byłaby równie atrakcyjna.

Dzisiejsza „Rzeczpospolita” zamieszcza informację, że wdowa po pisarzu próbuje zablokować publikacje biografii w innych krajach. Wydawcy książek Kapuścińskiego z Francji, Włoch i Hiszpanii podobno zrezygnowali z publikacji pracy Artura Domosławskiego. Nie dlatego, że jest słaba. Jak ustaliła „Rzeczpospolita”, Alicja Kapuścińska zagroziła, że cofnie wydawcom zgodę na wznawianie książek męża.

Dobrze, że nie udało się zrobić tego w Polsce.

Cieszę się i idę czytać. Ale wyłączni rozdziały o reporterskiej pracy cesarza reportażu. Tych o rodzinnych sekretach jakoś mi się nie chce.

Biografia Kapuścińskiego

No i zaczęło się! W radiu, w telewizji, w gazetach. Wszędzie o biografii Kapuścińskiego. Domosławski nie spodziewał się chyba aż takiej promocji. Komentarze od pochlebnych po gromy z jasnego nieba. Ja, w każdym bądź razie, nie mogę doczekać się już tej książki. I chyba raczej pominę rozdziały napisane w oparciu o materiały IPN, wątek agenturalny mało mnie interesuje. Z kilku powodów, o które można się spierać i dyskutować niemal bez końca, ponieważ często jest to kwestia raczej emocji niż faktów. Wspomnę więc o nich tylko dla formalności, właściwy powód zostawiając na sam koniec.

Po pierwsze wiadomo, że Kapuściński uważał PRL za swój kraj, a socjalizm za ustrój lepszy od kapitalizmu; jeśli więc pracował dla jego sukcesów, był w tym uczciwy. Po drugie rzecz dotyczy wywiadu i działalności za granicą. Nie ma cudów, wszystkie wywiady próbują wykorzystywać swoich dziennikarzy zagranicznych, a w wydaje się, że w czasach zimnej wojny było to coś niemal standardowego. Można wymieniać dalej: podobno nikomu nie zaszkodził (skąd to wiadomo?), podobno współpraca była incydentalna, itd.

To nie wątek agenturalny w biografii Kapuścińskiego jest najciekawszy! Sprowadzić dyskusję o takim autorze do zawartości teczek IPN, byłoby pauperyzacją intelektualną! Chcemy rozmawiać o wyjątkach z życia, czy o twórczości, która już od lat jest samoistnym, niezależnym bytem?

Pytanie właściwe brzmi: Ile prawdy jest w dziełach cesarza reportażu, a ile własnej kreacji?  I jakiej natury jest ta kreacja? Dowolna i swobodna, na podstawie odczuć, niejasnych zapachów, nieuchwytnej mgiełki wrażeń? Poznając dokładniej kraje, o których Kapuściński pisał, często takie właśnie wyciągałem wnioski. Tak było w Egipcie, podobnie w Etiopii. Nie miałem tego za złe autorowi! Traktowałem kolejne książki jak wyśmienitą literaturę (wspaniały język, prostota przekazu, klimat). Nie szukałem tam informacji. daleki byłem od budowania na tej literaturze swoich opinii.

Czekam więc na książkę Domosławskiego w nadziei na intelektualną przygodę. Czekam na próbę wyjaśnienia fenomenu Kapuścińskiego. Oby to była pasjonująca lektura. Przede wszystkim poświęcona warsztatowi mistrza reportażu. Również jego umiejętności budowania własnej legendy.

Na zdjęciu tron cesarza Etiopii. To właśnie historii o Hajle Selasje Kapuściński zawdzięcza początek wielkiej światowej kariery.

Zobacz więcej na temat Etiopii.

Etiopia, Mursi

Czytam o projekcie „Genesis” Sebastiao Salgado. Wszyscy znamy tego fotografa z jego prostych, czarno-białych prac. Pierwsza zapisana w mojej pamięci fotografia przedstawiała robotników z brazylijskiej kopalni. Zdjęcie to wywarło duży wpływ na moje pojęcie sztuki fotograficznej.

Najnowszy projekt Salgado ilustruje obraz z Etiopii. Charakterystyczna twarz z krążkiem w ustach. Każdy, kto był w dolinie Omo, rozpozna od razu. To kobieta z plemienia Mursi. Ostatnie, naturalnie żyjące ludy Afryki. Wizyta w ich wsi, to niezapomniane przeżycie. Niżej zamieszczam zdjęcie, które zrobiłem tam w 2007 r. W tym samym roku, z aparatem w ręku, pracował tam też Salgado.

 
Więcej o Etiopii na mojej stronie: www.krzysztofmatys.pl/etiopia oraz w serwisie: etiopia-wycieczki.blog.pl

Nasze Podlasie

Nie ma w Polsce drugiego tak atrakcyjnego regionu, jak Podlasie. Kilka lat temu przywiozłem do nas niemieckiego ministra spraw zagranicznych Joschkę Fishera. Popatrzył i z emocją mówił: Nie zniszczcie tego, nie popełnijcie naszych błędów. To wypowiedź Włodzimierza Cimoszewicza  zamieszczona w „Kurierze Porannym” (19.02.2010).

Sioło Pudy niedaleko Białowieży

Sioło Budy niedaleko Białowieży

Święte słowa! Coraz częściej łapię się na tym, że tu podoba mi się najbardziej. Kiedy wracam, gdzieś, z dalekiej podróży, z Afryki czy Azji, z podziwem wpatruję się w okno samochodu na trasie Warszawa-Białystok. Lubię te powroty. Jakoś czuję się wtedy szczęśliwszy.

Meczet w Kruszynianach

Meczet w Kruszynianach

Piękne, a tak mało znane. Ciągle nie ma dobrego pomysłu na turystykę w regionie. Oczywiście jest Białowieża i coraz częściej Biebrza, ale co poza tym?

Zobacz kilka pomysłów na zwiedzanie: Atrakcyjne Podlasie.

……..
More info about Podlasie in English: Poland Podlachia.

Pomysły na kształcące podróże

Postanowiłem kontynuować poprzedni wątek. Chodzi o wycieczki polityków i urzędników, opłacane z publicznych funduszy. W założeniu, cel tych podróży jest prosty: przywieźć dobre wzory, idee, rozwiązania, no i oczywiście, inwestorów.  Efekty? Przynajmniej w naszym regionie, jak na razie, żadne. Dlatego mam kilka twórczych pomysłów na bardzo interesujące wycieczki. Ograniczę się do krajów, które znam najlepiej. Podaję w kolejności alfabetycznej. Oto one:

1. Egipt. Cel: zobaczyć jak ogromny dochód daje Kanał Sueski. Może uda się zrobić u nas to samo z Kanałem Augustowskim. Albo wykopiemy jakiś nowy. Unia Europejska z pewnością nie pożałuje dotacji.

2. Etiopia. Dla turystów z Polski swoistą atrakcją jest Bekela Mola, hotel na odległym południu kraju. Ponieważ na jego tarasie przesiadywał Ryszard Kapuściński i uwiecznił ten fakt w jednej z książek; dziś każdy, kto wie kim był wyżej wymieniony, poczytuje sobie za obowiązek spędzić w tym hotelu przynajmniej jedną noc. Trzeba więc pojechać, zobaczyć, a następnie poszukać w swoim regionie. Może i u nas jest takie miejsce. Jeśli jest, to koniecznie należy je wykorzystać do rozwoju turystyki w gminie, powiecie czy województwie.

3. Indie. Olbrzymi kraj. Nie sposób zwiedzić go za jednym razem. Dlatego należałoby staranie zaplanować kolejne eskapady. Powody się znajdą. Indie są fascynujące. Od starożytności po dziś, od religii po najnowszą informatykę – w obu dziedzinach Hindusi dziś wiodą prym. Pierwszy z brzegu pomysł: Indie mają gigantyczny przyrost naturalny, każdego roku przybywa kilkadziesiąt milionów obywateli. Trzeba sprawdzić jak to robią, zastosować i zażegnać kryzys demograficzny w Polsce. A jak się uda osiągnąć wskaźnik indyjski, będziemy mocarstwem. Niektórzy marzą o tym od wieków. Z całą więc pewnością znajdzie się elektorat popierający tak umotywowaną podróż.

4. Izrael. O, to kopalnia inspiracji. Z całą pewnością każdy będzie w stanie wymienić przynajmniej kilka. Dlatego wybieram może coś mniej oczywistego (ponieważ polityka lubi wyzwania). Warto pojechać, żeby sprawdzić jak to się dzieje, że kilkumilionowa społeczność tworzy aż 15 proc. światowych innowacji w najnowszych technologiach. Zadanie dla władz woj. podlaskiego: Uczynić to samo w naszym regionie. W takim przypadku nikt nie będzie wypominał tych kilku tys. złotych wydanych na podróż do Izraela.

5. Jordania. Demokratycznym krajem (ewenement na Bliskim Wschodzie) rządzi młody, popularny i mądry król. Trzeba by się przyjrzeć jak to jest możliwe. Demokracja i król? Nie tak jak w Anglii, w Jordanii monarcha ma rzeczywistą władzę. Po co nam ta wiedza? Niektórzy już wiedzą po co!

To ledwie początek alfabetu, a już ile możliwości. Można by tak dalej. Na przykład do Libanu żeby zobaczyć jak w ekspresowym tempie można pięknie odbudować zniszczony Bejrut i uczynić z niego miasto przy którym Warszawa to brzydka prowincjonalna mieścina. Albo do Syrii żeby nauczyć się uprawiać pistacje, bo w Polsce ciągle bardzo drogie i byłby z tego niezły biznes.

Drodzy nasi przedstawiciele i włodarze! Jest tyle możliwości! Podróże kształcą i wbogacają. Zachęcamy, ale wymagamy! Przekonają nas wyłącznie śmiałe i oryginalne pomysły.

Wycieczki urzędników

Podróże kształcą. Dlatego właśnie (nie śmiemy w to wątpić) politycy samorządów lokalnych rzucili się w wir „służbowych” eskapad. Pisze o tym dzisiejszy Kurier Poranny. Rozbawiło mnie tłumaczenie starosty białostockiego. Jak wyjaśnić podatnikowi prawie tygodniowy pobyt w Portugalii lub wycieczkę do Rzymu? Otóż celem wyjazdów było zapoznanie się z tamtejszymi systemami zwalczania bezrobocia oraz szkolnictwa. Co zyskał na tym nasz powiat? Odpowiedź: nic, bo funkcjonujące tam rozwiązania zupełnie nie przystające do naszych! Następnym razem proponuję sprawdzić to przed wyjazdem. Ja zawsze tak robię. Dzięki temu wiem, że nie wszędzie i nie zawsze warto jechać. A jak już jadę, to korzystam. Jakby co, to służę pomocą. Nie tylko panu staroście.

Taj Mahal i Palikot

Mądry człowiek z tego Palikota! Wszedłem na jego blog by dowiedzieć się czegoś więcej o poselskich wyprawach nad Ganges. Znalazłem tam taki oto fragment o Taj Mahal:

Polecieliśmy do Agry aby zobaczyć Taj Mahal, najsłynniejszą budowlę Indii i jeden z cudów świata. Ten grobowiec miłości z siedemnastego wieku rzuca na kolana jak wszystko co przez rozmiar i ilość detali przekracza horyzont człowieka w nieskonczoność. (…). I choć zabytki Agry rzucają na kolana to w duszy gra Rishikesh. Ta energia duchowa, ten puls modlitwy, ta wibracja ludzi świętych!
Otóż to, nie zabytki w Indiach są najważniejsze. Choć niektóre rzeczywiście są niesamowite (o niezasłużonej sławie Taj Mahal napiszemy w dalszej kolejności). Pojechać nad Ganges i biegać od zabytku do zabytku, to mniej więcej tak, jak pójść na kolację do Makłowicza i oglądać szafki kuchenne, zamiast delektwać się wyszukanymi potrawami. Porównanie to oczywiście ma zastowanie nie tylko w przypadku Indii. I pisze to ja, przewodnik, który oprowadził setki wycieczek po najsłynniejszych zabytkach świata.

Strona 37 z 38

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén