Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 12 z 32)

Etiopia, niezwykły kraj Arki Przymierza

Etiopia jest krajem wyjątkowym. Bardzo atrakcyjnym. Ale raczej dla podróżników niż masowego turysty. Wyprawę do Etiopii można potraktować jak podróż życia.

Etiopia, mnich

Etiopski mnich

Wszystko jest tu oryginalne, ciekawe i wprawiające w zdumienie. Nawet tak podstawowe rzeczy jak kalendarz. Kiedy na całym świecie jest rok 2013, w Etiopii mamy dopiero rok 2006. Tamtejszy kalendarz młodszy jest o 7 lub 8 lat – to zależy od tego, który miesiąc bierzemy pod uwagę. Nowy rok zaczyna się we wrześniu, a nie w styczniu jak u nas. Co więcej, rok w Etiopii ma 13 miesięcy! Ludność tego kraju do niedawna niemal zupełnie odizolowana od reszty świata pozostała przy swoich tradycyjnych wierzeniach, zwyczajach i sposobach definiowania rzeczywistości. W ten sposób kalendarz rodem ze starożytnego Egiptu przetrwał do dnia dzisiejszego. Kolejne reformy i innowacje wprowadzane w Europie, do Etiopii już nie docierały. Było zbyt daleko i nie bardzo po drodze. Dotyczy to zresztą wielu innych rzeczy. Na przykład niewolnictwo zlikwidowano tu ostatecznie dopiero w latach 60. XX wieku.

Historia państwa rozpoczęła się około III w. p.n.e. w mieście Aksum. Szczyt potęgi osiągnęło w pierwszych wiekach naszej ery. Pozostałością tego okresu są robiące ogromne wrażenie kamienne obeliski. Jeden z nich wznosi się majestatycznie w centrum miasta. Wycięty z kawałka granitu sięga na wysokość 23 metrów. Drugi, dotrwał do naszych czasów w kilku kawałkach. Gdyby zachował się w całości, byłby najwyższym, mierzącym 33 metry, kamiennym monumentem na świecie; przewyższającym słynne egipskie obeliski! Jego waga oceniana jest na 500 ton. W jaki sposób, prawie 2 tysiące lat temu, mieszkańcy Aksum byli w stanie wyciąć taki blok, przetransportować go z kamieniołomów oraz ustawić pionowo na kamiennym fundamencie? Dla Etiopczyków odpowiedź jest prosta. Pomogła w tym Arka Przymierza!

Opis Arki znajdujemy w Starym Testamencie. Miała to być skrzynia z drewna akacjowego pokryta złotem. W niej Mojżesz umieścił kamienne tablice z dziesięciorgiem przykazań. Była nośnikiem mocy Boga. Dzięki niej Izraelici podbili Ziemię Obiecaną. Jej potęga pomagała im wygrywać bitwy i burzyć mury opornych miast. Dla niej król Salomon wybudował Świątynię Jerozolimską. Przechowywana była tam w jej najbardziej sekretnej i najmniej dostępnej części. Spełniała rolę łącznika z Bogiem. Była też gwarancją potęgi państwa izraelskiego. Do czasu kiedy w tajemniczych okolicznościach nie zniknęła. Starożytna Jerozolima była dwukrotnie burzona, zdobywcy wywieźli obfite łupy, ale źródła nie mówią nic o Arce. Stary Testament po prostu przestaje o niej wspominać. Izrael stracił największą relikwię. W jaki sposób, kiedy i gdzie?

Etiopia, Lalibela

Lalibela, miasto skalnych kościołów

Wie to każdy Etiopczyk. Co więcej, wiadomo gdzie dziś znajduje się Arka. Przechowywana jest na terenie katedry św. Marii z Syjonu w Aksum. To niewielkie, ospałe miasteczko, położone wśród gór na północno-wschodnim krańcu Etiopii. Najważniejsze zabytki, będące świadectwem dawnej potęgi znajdują się w samym centrum, leżą tuż obok siebie. Po jednej stronie ulicy wspomniane już obeliski, po drugiej kościół św. Marii i stojący tuż obok niego niepozorny, mały budynek, miejsce przechowywania Arki.

Około 330 r. król Ezana, władca Aksum, przyjął chrześcijaństwo. W ten sposób Etiopia stała się jednym z pierwszych na świecie chrześcijańskich krajów (wyprzedziła ją tylko Armenia i Gruzja). Wtedy wybudowano w stolicy kościół pod wezwaniem św. Marii. W nim, a dokładniej, w najświętszym miejscu kościoła, odpowiadającym w przybliżeniu ołtarzowi w kościele katolickim, umieszczono Arkę. Miała znajdować się tam przez kolejne stulecia. W XVI w. Etiopia przeżyła niszczycielski najazd wojsk islamskich. Aksum wpadło w ręce muzułmanów, a kościół zburzono. Na szczęście Arkę przeniesiono wcześniej w bardziej bezpieczne regiony kraju. Przez jakiś czas domem Arki była Lalibela, miasto słynnych wykutych w skale kościołów. W XVII w. po odbudowaniu kościoła św. Marii w Aksum, cesarz Fasilidas, sprowadził i ponownie umieścił tu największą etiopską relikwię. Mniej więcej pięćdziesiąt lat temu, ostatni z cesarzy, Hajle Sellasje, ufundował niewielki budynek obok kościoła. Od tej pory w nim znajduje się Arka.

Strzeże jej jeden człowiek. Jest to mnich wskazywany przez swojego poprzednika. Od chwili gdy zostaje strażnikiem, aż do swojej śmierci, przebywa razem z Arką. Mieszka w tym budynku i nie wolno mu wyjść poza otaczające go ogrodzenie. Któryś z mnichów przynosi mu jedzenie i wodę; podaje je przez płot bo nikomu poza strażnikiem nie wolno wejść do środka. Nawet choroba nie zwalnia go z tego obowiązku. Miejscowi opowiadają historię, jak jeden z poprzednich strażników, dowiedziawszy się, że został wybrany, uciekł w góry. Schwytano go i siłą przyprowadzono. Przykuto łańcuchem aby ponownie nie uciekał. Dopiero wtedy zrozumiał, że nie ma wyboru, i że już do śmierci zostanie w budynku skrywającym Arkę.

Aksum, Arka Przymierza

W tym budynku przechowywana jest Arka Przymierza

Poza strażnikiem nikt nie może zobaczyć Arki. Powodem takiego stanu rzeczy jest jej potężna moc, niebezpieczna dla zwykłych śmiertelników. Raz w roku Arka w uroczystej procesji wynoszona jest na zewnątrz. Ma to miejsce 19 stycznia, w święto upamiętniające chrzest Jezusa w rzece Jordan, zwane tu Timkat. Arka obnoszona jest w towarzystwie najwyższych kościelnych dostojników. Procesja zmierza do zbiornika wodnego, zwanego basenem Królowej Saby. Niestety, cały czas Arka jest szczelnie osłonięta zdobnymi tkaninami. Część kapłanów z Aksum nieoficjalnie przyznaje, że i tak wynoszona jest kopia, gdyż nikt dziś nie naraziłby tak cennego oryginału.

Królowa Saby i Salomon

Motyw często spotykany w Etiopii. Królowa Saby i Salomon

Ale w jaki sposób Arka Przymierza znalazła się w Etiopii? Odpowiedź na to pytanie znajdujemy w największym dziele literatury etiopskiej. „Kebra nagast” czyli „Chwała królów” została napisana na przełomie XIII i XIV wieku. Jej treść stanowi popularna na całym Bliskim Wschodzie legenda o podróży królowej Saby do Salomona. Królowa Etiopii, zainteresowana słynną mądrością władcy, udała się do Jerozolimy. Owocem tego spotkania był ich syn Dawid, w Etiopii znany jako Menelik. Chłopiec przyszedł na świat już w Etiopii i jako dorosły mężczyzna odwiedził swego ojca. Żegnając się z synem Salomon przydzielił mu do towarzystwa synów najwyższych dostojników. Ci, opuszczając na zawsze Jerozolimę, nie chcieli rozstać się z największym skarbem, czyli Arką. Potajemnie wykradli ją i zabrali ze sobą. W ten sposób kamienne tablice i chroniąca je Arka Przymierza trafiły do ówczesnej stolicy, czyli Aksum.

Tyle legenda. W Etiopii ma ona wartość prawdy historycznej, nikt nie poddaje jej w wątpliwość. A jak było naprawdę? Trudno powiedzieć. Brakuje nam źródeł. Wydaje się, nie mogło dojść do spotkania Salomona i królowej Saby. Salomon jest postacią historyczną, rządził Izraelem w X w p.n.e. Natomiast władczyni Etiopii to postać na poły baśniowa, ale nawet jeśli rzeczywiście istniała, to rządzić mogła najwcześniej dopiero około IV-III w. p.n.e., ponieważ dopiero od tego momentu możemy mówić o państwie etiopskim. Zatem do połączenia obu postaci brakuje nam lekką ręką jakieś 600-700 lat. A jeśli tak, to i Menelik, syn Salomona nie jest postacią autentyczną. Zatem nie mógł sprowadzić do Aksum Arki Przymierza. Ale może przywiózł ją tu ktoś inny? Kiedy? I kto?

Etiopia, mnich

Etiopski krzyż

W Etiopii jest ponad 30 tysięcy kościołów i klasztorów. W każdym z nich znajduje się przynajmniej jedna replika Arki, po etiopsku zwana tabot. Kopie te maja formę prostokątnych tabliczek, wykonane są z drewna bądź kamienia. Wyświęcenie nowego kościoła polega na wniesieniu do niego poświęconego wcześniej przez biskupa tabotu. Zatem bez kopii Arki nie ma kościoła. Świątynia nie ma mocy, nie działa dopóki nie znajdzie się w niej tabot. Świadczy to między innymi o tym, jak bardzo Kościół etiopski oparty jest na wierze w Arkę Przymierza. Co by się stało, gdyby miało się okazać, że Arkę i Etiopię łączy tylko piękna legenda?

Wycieczka do Etiopii.

Więcej artykułów na temat Etiopii.

Ukraina i Mołdawia

Właśnie wróciliśmy z wycieczki. W programie Odessa, Mołdawia i Naddniestrze. Interesujące zestawienie. Jest to obszar położony blisko Polski, ale jeszcze niezbyt popularny wśród naszych turystów.

Akerman

Białogród Dniestrowski (Akerman)

Na Ukrainę jeździ się raczej do Lwowa, Kijowa, na Krym i szlakiem polskich twierdz nadgranicznych. Znacznie mniej popularna jest Odessa. Niesłusznie. Samo miasto jest ciekawe, warto je odwiedzić (zobacz artykuł Odessa). A chyba jeszcze bardziej interesujące są jej okolice. W pierwszej kolejności leżący nad deltą Dniestru Białogród Dniestrowski. To tu znajdowały się opiewane przez Mickiewicza stepy Akermanu. W Białogrodzie zwiedzić należy twierdzę, a w drodze powrotnej zajrzeć do winnicy Szabo (oferuje całkiem dobre wina). Kupiona i unowocześniona przez Gruzina produkuje m.in. białe wina wytwarzane w glinianych kwewri. Turystyka winiarska jest coraz bardziej atrakcyjnym tematem. Szkoda, że w Polsce ciągle zapatrzeni w inne strony świata nie doceniamy win ze wschodu. Gruzja i Mołdawia mają do zaoferowania wyjątkowe, bardzo dobrej klasy trunki. Oczywiście trzeba wiedzieć, co wybrać. Specyfiki, które znajdujemy na półkach popularnych polskich sklepów niekoniecznie oddają bogactwo tych krajów. Również Ukraina coraz śmielej staje w szranki. Do zaoferowania ma wina z Szabo i bardziej znane masandryjskie z Krymu. Zobacz artykuł: Enoturystyka – podróże z winem.

Wilkowo

Niewielka miejscowość skrywa się gdzieś na końcu świata. Położona 250 km od Odessy (słabe drogi) tuż przy granicy z Rumunią przyciąga tylko specjalnych gości. Tych, którzy chcą zobaczyć deltę Dunaju i mieszkających tu lipowan – wyznających prawosławie staroobrzędowców o bogatej historii i ciekawym folklorze. Długa droga między Odessą a Wilkowem daje możliwość ujrzenia prawdziwej ukraińskiej prowincji. Mijamy wsie, w których ludzie utrzymują się z dorywczej pracy i przydomowej hodowli drobiu. Dawno nie widziałem tylu gęsi. Dorodne, odkarmione, całymi stadami zalegają ogrody i przydrożne pasy. Sprzedawane są następnie na bazarze w Odessie. Wielu mieszkańców miast nie stać na żywność ze sklepów. Ratunkiem są znacznie tańsze targowiska. Część rodzin pomaga sobie jeszcze inaczej. Idą do pracy na wsi (w ramach urlopu na przykład). I za kilka dni pomocy przy wykopkach otrzymują zapas ziemniaków.

wilkowo_gospodyni_krzysztofmatys

Gospodyni w Wilkowie

Nazwa Wilkowa pochodzi od widelca (ros. „wiłka”). Dunaj przed ujściem do morza rozgałęzia się, tworząc formę, która miejscowym kojarzyła się właśnie z widelcem. Jest to druga pod względem wielkości europejska delta i największy transgraniczny obszar chroniony. Uczestniczą w nim aż cztery państwa: Ukraina, Rumunia, Mołdawia oraz Bułgaria. Co tu oglądamy? Atrakcją jest rejs łodzią po kanałach delty. Turyści z naszej wycieczki nazwali to miejsce Mekongiem, bo klimat rzeczywiście podobny. Właściwie wszystko jest tu na tyle oryginalne, że stanowi turystyczny rarytas. Obiad ze świeżo złowionych olbrzymich karpi, domowe wino, gospodyni w dowcipny sposób zmuszająca każdego żeby zjadł i wypił oraz muzyka i tańce ludowe, którymi powitano nas w przystani i odprowadzono do autokaru.

Mołdawia

Przejście graniczne między Ukrainą a Mołdawią znajduje się o godzinę jazdy z Odessy. Miasto i jego port lotniczy (bezpośrednie połączenia z Warszawy) są dobrą bazą wypadową w kierunku Mołdawii – kraju, który śmiało można nazwać ostatnim nieznanym europejskim lądem. A od granicy do Kiszyniowa jest już tylko 140 km. Drogę między Odessą, a stolicą Mołdawii można więc pokonać  w cztery godziny. W połowie trasy warto zatrzymać się w Purcari. Znajduje się tu jedna z lepszych mołdawskich winnic. Niewielka, nowoczesna wysyła w świat interesujące trunki. Przez lata Negru de Purcari trafiało do Wielkiej Brytanii na stół Elżbiety II! Dlatego zwą tu je królewskim winem.

O Mołdawii można by napisać sporo. Zainteresowanych tym krajem zapraszam tu: moldawia.krzysztofmatys.pl. O największych turystycznych atrakcjach można przeczytać też w artykule Mołdawia.

Mołdawia. Fot. Krzysztof Matys

Mołdawski krajobraz

Wkrótce Kiszyniów mocniej przyciągnie naszą uwagę. Tym razem chodzi o politykę. Pod koniec listopada w Wilnie odbędzie się szczyt Partnerstwa Wschodniego. Spotkanie to przygotowywane jest od dawna. Cel to kolejny krok na drodze integracji europejskiej. Planowano, że w Wilnie Ukraina podpisze umową stowarzyszeniową z Unią Europejską, a Armenia, Gruzja i Mołdawia taką umowę parafują. Zaskoczeniem dla unijnych polityków  było nagłe wycofanie się Armenii. Pozostałe kraje od kilku miesięcy są poddawane intensywnym rosyjskim naciskom. Mołdawia jest w trudnej sytuacji. Rząd w Kiszyniowie chce parafować umowę, ale uzależniony jest od rosyjskiego gazu. Wicepremier Rosji straszył niedawno nadchodzącą zimą. W trakcie tej wycieczki rozmawiałem z miejscowymi. Obawiają się, że będą marzli, i że w odwecie za prozachodni kierunek Moskwa zamknie granice dla Mołdawian pracujących w Rosji oraz wstrzyma import wina. Szczyt w Wilnie będzie bardzo interesującym wydarzeniem. Mołdawii życzę jak najlepiej. Dobrze by było gdyby ten piękny kraj doczekał się w końcu lepszych czasów.

Zobacz film o turystycznych atrakcjach Mołdawii.

Tyraspol. Lenin. Fot. Krzysztof Matys

Pomnik Lenina przed siedzibą rządu w Tyraspolu

Na drodze do Unii Europejskiej Mołdawia napotyka jeszcze jedną przeszkodę. Chodzi oczywiście o Naddniestrze, quasi-państwo formalnie podlegające rządowi w Kiszyniowie. W rzeczywistości jest to niezależna republika. Posiada swój rząd, prezydenta, walutę, armię i granice. Korzysta z rosyjskiego wsparcia. I nie wybiera się do UE.  Dla nas Naddniestrze stanowi jedną z  turystycznych atrakcji regionu. Odwiedzić trzeba je koniecznie. Jest bezpiecznie, granice z Mołdawią przekracza się bez żadnych trudności. Nad stołecznym Tyraspolem opiekę sprawuje Lenin, a miejscowy Kvint słynie z przednich koniaków. Ale to już temat na inną opowieść. Więcej w artykule: Naddniestrze. Lenin w Tyraspolu.

Wycieczka do Mołdawii i Naddniestrza

pocztowka_gruzja_krzysztofmatystravel

Pocztówka z Gruzji

Jutro wracamy do Polski. To była kolejna, bardzo przyjemna wycieczka. Który to raz już w tym roku jestem w Gruzji? Bodaj piąty. I jeszcze dwie wyprawy przede mną. I tak od kilku lat. Właściwie to Gruzja mnie pochłonęła. Na miły sposób zniewoliła. Tak, jak kiedyś uzależniony byłem od Egiptu, tak dziś od Gruzji.

pocztowka_gruzja_krzysztofmatystravel

Zastanawiam się dlaczego tak się stało. Co w Gruzji jest aż tak niesamowitego? I szczerze mówiąc nic oryginalnego nie przychodzi mi do głowy. Chyba już za bardzo przyzwyczaiłem się do tych miejsc, zabytków, ludzi, kuchni, wina… Nie mam dystansu i świeżego oglądu właściwego komuś, kto przyjechał tu pierwszy raz. Tbilisi stało się tak oczywiste, jak mój rodzinny Białystok. Oswojone, prawie własne…

Kończymy wycieczkę. Przed nami już tylko uroczysta kolacja. Mnóstwo dobrego jedzenia, sporo wyjątkowego wina, pokaz tańców gruzińskich, ciekawa muzyka. My też pewnie potańczymy. I do Polski. Co by było gdybym miał szybko nie wrócić do Gruzji? Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji! Następna wycieczka już za kilkanaście dni.

A tu znajduje się mój nowy blog:  turystyka w Gruzji

Droższe last minute

Od jednego z internetowych biur podróży dostałem maila z reklamą „najlepszych ofert na rodzinne wakacje”. Cóż tam mamy? Grecja od 1899 zł za osobę, Turcja 1901, Bułgaria 2073… Tanio nie jest. Mam wrażenie, że tanio już było. W poprzednich latach.

Jeśli chodzi o masowy wypoczynek, to każdego roku najwyższe ceny zaczynają się od przełom lipca i sierpnia. Kto może i chciałby zaoszczędzić, powinien wybierać wakacje poza ścisłym sezonem, w maju, czerwcu lub wrześniu. Mniejszy tłok i ceny przyjemniejsze.

Ale w tym roku sierpień wygląda na szczególnie drogi. Zresztą i lipiec nie był lepszy (z wyjątkiem samego początku wakacji). Zwłaszcza w ofertach kupowanych w ostatniej chwili. Taki paradoks, last minute jest droższe niż zwykłe oferty. Klienci są zaskoczeni. Wielu czekało do końca w nadziei, że znajdzie się coś taniego. Wielu się nie doczekało. Rezygnują więc z wakacyjnego wyjazdu.

wakacje_lastminute2013_krzysztofmatys

Turystom życzę, żeby nie było tak jak na tym rysunku!

Dla klientów taka sytuacja nie jest niczym przyjemnym. Przeciwnego zdania są organizatorzy wakacyjnych wyjazdów. Wygląda na to, że wreszcie po latach niemądrej konkurencji cenowej, która niejedno biuro doprowadziła do upadku, wreszcie sprzedają swoje produkty w satysfakcjonujących cenach. To znaczy takich, które przynajmniej nie są poniżej kosztów. Skąd ta zmiana? Z ostrożności. Po słabej sprzedaży w poprzednim okresie biura zarezerwowały mniej miejsc. Nie sprzedają już na siłę i za wszelką cenę. To dobra tendencja. W takiej sytuacji rynek się stabilizuje, a turyści mniej ryzykują, że ich biuro zbankrutuje.

Przez lata naszym rynkiem rządziła cena. Część turystów przyzwyczaiła się do ofert lat minute. Zaczęto traktować je jak coś standardowego. Po co płacić 2 tys. za osobę, jeśli można 1199 zł?! Niektóre biura wymyślały „cuda” by sprostać tym wymaganiom. Nie płaciły kontrahentom, robiły różne przekręty, szukały zewnętrznego finansowania lub bankrutowały. Teraz jest szansa, że sytuacja oprze się o rzeczywistą ekonomię.

Oczywiście trzeba poczekać na podsumowanie sezonu. Zobaczymy jak rzecz wygląda, kiedy będziemy mieć wyniki sprzedażowe za sierpień i wrzesień. A ostatecznie dopiero w następnym roku, kiedy biura ogłoszą całoroczne raporty. Ale już teraz wygląda na to, że przynajmniej u części organizatorów może to być dobry sezon. Wbrew wszystkim gazetowym publikacjom straszącym falą bankructw. Przez całą wiosnę i wczesne lat mieliśmy istny medialny front skierowany przeciwko branży turystycznej. Dziennikarze mieli używanie. Ciekawe co napiszą jesienią.

Zobacz też: Wakacje all inclusive.

Czerwiec polski

W Armenii, w pochodzącym z X wieku klasztorze, przysłuchiwałem się jak miejscowy przewodnik opowiadał o tajemniczym, nie do końca

armenia_chaczkar_zbawiciel_krzysztofmatys

Chaczkar Amenapyrkicz, 1273 r.

jeszcze zbadanym czerwonym barwniku. Podobno pozyskiwano go z larw owada żyjącego w Dolinie Ararackiej. Wykorzystywany był do barwienia tkanin, dywanów, a nawet kamieni. Staliśmy przed jednym z nich – kuty w kamieniu krzyż, a na nim Chrystus. Chaczkary to esencja ormiańskości, są ich tysiące, ale ten jest wyjątkowy, z wyobrażeniem Odkupiciela (Amenapyrkicz). A do tego pokolorowany. W łagodnym odcieniu czerwieni.

Zachodnia wycieczka słuchała z zainteresowaniem. Cóż to za szczególny i tajemniczy barwnik? Tak trwały! Krzyż wykuto w XIII wieku.  Narażony na deszcz, śnieg i wiatr zachował swój oryginalny kolor.

To kwas karminowy, czyli koszenila (ormiański wortan karmir). Dobrze u nas znana. Przed wiekami Polska była światowym potentatem w  produkcji tego towaru. Trafiał głównie na południe i zachód Europy, ale też daleko na wschód, do Armenii, Turcji, Afganistanu i Chin! Znalazło to odbicie w łacińskiej nazwie owada, z którego pozyskiwano czerwony proszek – to czerwiec polski (Porphyrophora polonica).  Pluskwiak żył na rozległych terytoriach Europy i Azji. Nazwę otrzymał ze względu na to, że z Polską kojarzył się najbardziej.

Muzeum Matenadaran w Erywaniu. Ekspozycja ukazująca naturalne barwniki, a wśród nich roślinę i larwy owadów, z których pozyskiwano czerwony kolor – koszenial, wortan karmir

Kres eksportowej świetności przyszedł wraz z odkryciem obu Ameryk. W Europie pojawił się podobny barwnik, otrzymywany z larw żyjących na opuncjach (czerwiec kaktusowy). Najpierw importowano go z Meksyku, później uruchomiono produkcję na terenie Wysp Kanaryjskich. W XIX wieku zaczęto dodawać go do żywności. Trwa to do dziś. Koszenilę ukrytą pod symbolem E120 znajdziemy na przykład w jogurtach, napojach i słodyczach. Powszechnie używana jest też w przemyśle kosmetycznym.

Nazwa miesiąca pochodzi właśnie od tego owada! Czerwiec od pluskwiaka! W dawnej Polsce w tym okresie były ważne żniwa. Kokony z

czerwiec_trwały

Czerwiec trwały (Scleranthus perennis). Bylina z rodziny goździkowatych. To na niej żerują larwy czerwca polskiego. Źródło: Wikipedia.

larwami należało zebrać do nocy świętojańskiej. Chwilę później owady przekształcały się w imago i wylatywały. Koszenila, obok zboża i drewna, była jednym z głównych towarów eksportowych I Rzeczpospolitej. Ważna dla gospodarki kraju.

W dawnej Polsce bezgłowe larwy pospołu nazywano czerwem. Jak pisał znany przyrodnik Antoni Waga (1799-1890): Wyraz czerw znaczył w ogólności robaki…. Terminem tym określa się również larwy pszczół. Dlatego, szczególnie w dawnej etymologii (np. u Brücknera) znajdujemy wyjaśnienie jakoby nazwa miesiąca pochodziła od pszczelej młodzieży. Tymczasem historia jest znacznie starsza. I chyba ciekawsza.

Zobacz też artykuł o klasztorze, w którym znajduje się opisany wyżej chaczkar Amenapyrkicz: Sanahin i Hachpat.

Człowiek gruziński

Odkrycie jakiego dokonano w Gruzji wywróciło do góry nogami obowiązujące teorie ewolucji człowieka.

Do tej pory uważano, że około 1,8 mln lat temu na terenie Afryki wyewoluował bezpośredni przodek człowieka, czyli Homo erectus. Stojąca na nogach istota, wyposażona w całkiem spory mózg (dwie trzecie objętości mózgu dzisiejszego człowieka) oraz potrafiąca wytwarzać proste kamienne narzędzia ruszyć miała na podbój Europy i Azji. Sądzono, że na tych kontynentach pojawiła się nie wcześniej niż 1 mln lat temu.

homo georgicus

Tak mógł wyglądać Homo georgicus

Tymczasem odkryte w Gruzji szczątki (między innymi czaszki z żuchwami oraz kości kończyn) znajdują się w warstwie datowanej na 1,8 – 1,7 mln lat! Co więcej, nie pasują do dotychczasowej systematyki. Wszystko wskazuje na to, że światu ukazał się nowy, nieznany dotąd przodek człowieka! Trzeba było utworzyć dla niego osobną nazwę. W ten sposób pojawił się Homo georgicus, czyli człowiek gruziński.

W świadomości opinii publicznej pojawił się nagle. Wystrzelił z wielkim hukiem i zajął ważne miejsce w naukowych opracowaniach dotyczących ewolucji człowieka. Szybko poznał go cały świat.

Co to zmieniło?

Dziś już nie da się z całą pewnością stwierdzić iż Homo erectus wyewoluował w Afryce. Możliwe, że miało to miejsce na Kaukazie. W skrócie mogło wyglądać to tak, że bardziej prymitywny przedstawiciel rodzaju ludzkiego, czyli Homo habiliz wywędrował z Afryki i gdzieś tu na pograniczu dzisiejszej Europy i Azji rozwinął się w Homo erectusa po to, by później wrócić do Afryki. W ten sposób Kaukaz stał się jedną z potencjalnych kolebek ludzkości.

Odkrycie z Dmanisi odbiło się szerokim echem. Tablica z Muzeum Narodowego w Tbilisi, zobacz: Wycieczka do Gruzji.

Homo georgicus miał 1,5 m wzrostu i puszkę mózgową o pojemności około 600 – 700 cm sześciennych. To znacznie mniej niż Homo erectus. Stawiało to pod znakiem zapytania kolejną obowiązującą do tej pory teorię, jakoby do dalekich, międzykontynentalnych podróży przodkowie człowieka potrzebowali dobrze rozwiniętego mózgu. Ręce człowieka gruzińskiego wskazują, że z łatwością mógł wspinać się po drzewach. Natomiast zachowane kości nóg sugerują, że hominidy te bez trudności poruszały się w pozycji wyprostowanej, (podobnie jak Homo erectus) mogły odbywać długie marsze i biegać. Paleoantrapolodzy od jakiegoś czasu podejrzewali już, że kluczową dla rozwoju człowieka mogła być właśnie umiejętność sprawnego poruszania się na dwóch nogach.

Odkrycia dokonano w Dmanisi – niewielkiej miejscowości położonej około 100 km na południe od Tbilisi. Prace archeologiczne prowadzono tu już w latach 30. XX wieku. Rozkopywano warstwy z okresu średniowiecza i epoki brązu. Pierwsze świadectwa bytności człowiekowatych na tym terenie pozyskał gruziński antropolog i archeolog David Lordkipanidze. Najważniejsze znaleziska, będące już dziełem międzynarodowej ekipy, miały miejsce w latach 1999 – 2002.

Dmanisi

Dmanisi, miejsce wykopalisk

Dmanisi stało się paleoantropologicznym eldorado. Na powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych znaleziono fragmenty szkieletów, w tym bardzo ważne kości nóg i rąk oraz mózgoczaszki z żuchwami należące do co najmniej pięciu osobników! Skąd aż tyle w jednym miejscu?! Możliwe, że natrafiono na legowisko tygrysa szablozębnego. Człowiekowate korzystały z jego stołu, pożywiając się niedojedzonymi resztkami (hipoteza padlinożerców), ale padały też ofiarą. Jedna z czaszek ma dwa otwory, idealnie pasujące do kłów tygrysa.

Ale Dmanisi stwarza też trudności. Burzy dotychczasowe koncepcje i stawia mnóstwo pytań. Jeden z paleoantropologów oznajmił półżartem, że właściwie to trzeba by to miejsce zakopać i udać, że nigdy niczego tu nie znaleziono.

Czaszki z Dmanisi

Czaszki z Dmanisi

Jednym z wyjątkowych znalezisk jest czaszka starszego osobnika. Pozbawiony zębów przeżył jeszcze kilka lat. Grupa, w której funkcjonował musiała się nim opiekować. Świadczyć to może o altruistycznych zachowaniach hominidów sprzed prawie 2 mln lat!

Człowiek gruziński okrzyknięty został pierwszym międzykontynentalnym podróżnikiem. Otwartym pozostaje pytanie, co skłoniło go do tak dalekich wędrówek. Może przemieszczał się wraz z tygrysami szablozębnymi, które szukały ciepłych lasów, uciekając z terenów, na które wchodziła sawanna.

Dmanisi można zwiedzać. Zabezpieczone daszkiem i otoczone wygodnymi chodnikami miejsce czeka na turystów. W małym pawilonie wyświetlany jest film pokazujący kolejne etapy prac archeologicznych. Pokazano też jak wyglądały tutejsze hominidy. Miejsce to kojarzy mi się z muzeum w Addis Abebie i słynną Lucy, okrzykniętą „prababką ludzkości” (więcej na ten Etiopia. Lucy). Z całą pewnością znaczenie skamieniałości z Dmanisi jest co najmniej porównywalne z tamtym, słynnym odkryciem.

Więcej o turystyce i wycieczkach do Gruzji.

Odessa

Są dwa miasta o tej samej nazwie. Leżą obok siebie. Blisko. Bywa nawet, że zachodzą jedno na drugie. Przenikają się i łączą tworząc przedziwny organizm. Czasem odwrotnie – zderzają się. Niby są razem, ale tak do siebie nie pasują, że wręcz niedorzecznością byłoby posądzanie ich o jakiekolwiek związki. To Odessa.

odessa_pasaz_krzysztof_matys

Pasaż

Najpierw zobaczyłem Odessę starą. Przygarbioną i bezsilną. Wiekowe domki, nieremontowane od dziesięcioleci przyciskają się do nierównych chodników. Jakby ze wstydu chciały się w nich schować. Całe ulice wyglądają w ten sposób. Przed upałem chronią je kasztanowce i platany. Krajobraz właściwy tej części świata. Znamy dobrze tego typu miasta. Są domeną obszaru byłego ZSRR.

Wszystko to razem, mimo oczywistej biedy i niedostatków nie przeraża. Jest w tym jakiś urok. Może przez sam kontrast do naszego, zachodniego, wyremontowanego i uładzonego świata. Lubię takie miejsca. Szukam ich. Tak zwane „gorszy światy” są ciekawsze. Wbrew pozorom maja więcej do zaoferowania. Za starymi, osypującymi się tynkami jest coś jeszcze, coś ważnego. Bardzo ludzkiego.

Są na świecie takie miejsca. Życie kwitnie mimo rozsypujących się budynków. Ludzie przywykli do takiego stanu i przestali zwracać na to uwagę. Bo co innego mogliby zrobić? Trwają. Sytuacja została oswojona. Żyć, brać śluby i urządzać pogrzeby można i wśród odpadających tynków.

odessa_opera_krzysztof_matys

Opera

Ale jest i druga Odessa. Odważna i ekspansywna. Głośna. Nic sobie nie robi z przylegających biednych dzielnic. Centrum rządzi! To obszar położony najbliżej słynnych Schodów Potiomkinowskich. Nadmorski bulwar jest ślicznym deptakiem, tu jest trochę ciszej i spokojniej, niewielka enklawa w turystycznym rozgardiaszu. Na ławeczkach, w cieniu rozłożystych drzew, odpoczywają starsze osoby. Ale już kawałek dalej zaczyna się królestwo rozrywki. Pełno tu dobrych restauracji. Kawiarniane ogródki wyszły na chodniki (wcześniej zbudowano je od nowa, na tych starych nie dałoby się ustawić niczego). Najgłośniejsze są dwie ulice, Deribasiwska i Katerynska.

Odessa jest młodym miastem. Ma nieco ponad 200 lat. Choć w starożytności istniały tu greckie osady handlowe, a później, w okresie średniowiecza, niewielkie porty i twierdze (na początku XV wieku pod kontrolą Wielkiego Księstwa Litewskiego!) to dziś nie ma po tym śladu. Odessa może nas zauroczyć pałacami i kamienicami pochodzącymi z XIX i z początku XX wieku! Część z nich to architektoniczne perełki. Jak rewelacyjna secesja!

odessa_nowa_giełda

Nowa Giełda

Wizytówką Odessy jest imponujący budynek opery. Wzniesiony w latach 1884 – 1887 przez znanych wiedeńskich architektów Fellnera i Helmera, robi spore wrażenie. Mnie najbardziej do gustu przypadła Nowa Giełda. Piękny gmach z końca XIX w. we florentyńskim stylu zaskakuje swoją architekturą. Dziś mieści się tu filharmonia. W skrzydle bocznym znajduje się przyjemny kawiarniany ogródek – najlepsze zdjęcia budynku można zrobić właśnie stąd.

Odessa jest miastem nastawionym na rosyjską turystykę. Ceny jak w zachodniej Europie, a nawet wyższe! A standard niekoniecznie. Różny. Za dobry hotel trzeba dobrze zapłacić. Czy warto? Warto!

Zobacz też artykuł: Ukraina i Mołdawia.

Armenia, Gruzja i Mołdawia w Białymstoku

 

Serdecznie zapraszam! Będę opowiadał o Armenii, Gruzji i Mołdawii.

VIII Podlaskie Targi Turystyczne. Sobota, 18 maja o godz. 11.00.

krzysztof matys targi turystyczne białystok

W turystyce potrzebujemy nowych miejsc. Spora część klientów zainteresowanych podróżami kieruje uwagę w stronę atrakcyjnych nowości. Od kilku lat z dużej popularności cieszy się Gruzja. Wzrost zainteresowania tym krajem przerósł wszelkie oczekiwania. Podobnie zaczyna się dziać z Armenią. Mołdawia jest o krok za nimi… I Armenia i Mołdawia, mają tak wiele turystycznych atrakcji, że bez wątpienia mogą powtórzyć komercyjny sukces Gruzji.

Więcej o turystycznych walorach Mołdawii oraz Armenii.

Artykuł „Moda na Gruzję”.

 

Litwa

Litwa jest jednym z tych miejsc, do których często i chętnie wracam. Prywatnie, wypoczynkowo. Zdarza się, że na zakończenie egzotycznej wyprawy, kiedy już się żegnam z turystami słyszę pytanie: A dokąd teraz planuje pan wyjazd? Najczęściej odpowiadam, że do Druskiennik na Litwie. Lubię tam pojechać na kilka dni, nawet na jedną noc. Z Białegostoku to blisko. Do Druskiennik mamy niecałe 200 km. Do Wilna nieznacznie dalej. A i nad morze całkiem niedaleko. Do Pałangi dojedziemy szybciej i lepszymi drogami niż nad polskie morze (więcej o Pałandze).

Troki. Zamek

Zamek na jeziorze w Trokach

Od lat przyglądałem się jak mądrze Litwa pracuje nad swoim produktem turystycznym. Polska mogłaby się tu sporo nauczyć! Pierwszy w regionie tak duży aquaprk (z rewelacyjnym kompleksem saun) rozreklamował Druskienniki. A pamiętam je jeszcze jako upadłe miasteczko. Po rozpadzie ZSRR przechodziło naprawdę trudne czasy. Dziś kwitnie. Aquapark już nie wystarcza. Wybudowano więc całoroczny, kryty tor narciarski. Dlaczego Druskienniki, a nie Augustów?! To dobre pytanie do naszych władz (krajowych i regionalnych). Wszak jak stałą mantrę powtarzają, że turystyka jest priorytetem dla województwa podlaskiego. Zobacz też: Wileńskie Kaziuki.

Konkurencję z Litwą przegrywamy od lat. I nie chodzi tylko o infrastrukturę i produkt. Od nas są lepsi w jeszcze jednym – skutecznie udaje się im przyciągać turystów z Białorusi i Rosji. W jaki sposób? Po prostu, oferują to, czego tamci potrzebują. Chodzi o rozrywkę, o zabawę i o możliwości przyjemnego wydawania pieniędzy. Dużych pieniędzy. W jednym z hoteli na Litwie widziałem ciekawe rozwiązanie. Spory obiekt na cztery gwiazdki. Nastawiony na turystę ze wschodu. Więc oczywiście sauny. Ale poza tymi otwartymi, ogólnodostępnymi jest jeszcze coś. Z tyłu, od zaplecza, ciche wejście do wydzielonego kompleksu, a w nim sauny na wysoki standard do prywatnego użytku. Właściwie to coś w rodzaju apartamentów z saunami. Kanapy, fotele, stoły, bary… Rozmawiam z osobą tym zarządzającą. Mówi, że często mają tam gości. Podjeżdżają autami pod same drzwi, nikt ich nie widzi. Korzystają z uroków luksusowego wypoczynku.

Wilno, Ostra Brama

Przypomniało mi się to kilka tygodni temu na targach turystycznych w Moskwie. Było tam polskie stoisko. Takie sobie, niezbyt tłumnie odwiedzane, z nic nie mówiącym i trudnym do skojarzenia z Polską hasłem w języku angielskim (sic!) Move Your Imagination. Na naszym podlaskim kawałeczku narodowego standu za główną atrakcję robiło zdjęcie z… żubrami. Na tyle, na ile znam specyfikę rosyjskiej turystyki, to zaryzykuję stwierdzenie, że w ten sposób ciężko będzie odnieść sukces. Zwierząt, lasów i pięknej przyrody, to mają wystarczająco u siebie. Od nas potrzebują innych propozycji.

Być może komercyjny sukces Litwy pozwala części miejscowych na dziwne zachowanie wobec turystów. Zdarza się, że pracownicy hoteli czy restauracji okazują dystans, a nawet niechęć do gości z naszego kraju. To trudny temat, wymagający uwagi i delikatności. Próbuję odnosić się do niego z wyrozumiałością. Rozumiem uwarunkowania wynikające z naszych wspólnych dziejów. Ale sytuacja ta oczywiście działalności turystycznej nie ułatwia. Część Polaków nie chce jeździć na Litwę z tego właśnie powodu. Bo ktoś z ich znajomych został kiedyś źle potraktowany. Ostentacyjnie dano mu znać, że nie lubią Polaków. A może po prostu jesteśmy przewrażliwieni? Nie mam pewności ponieważ  mnie nigdy nic takiego nie spotkało. Ale dmuchamy na zimne. Nie lekceważymy tematu. Chętnie korzystamy z pomocy mieszkających tam Polaków. Współpracujemy od lat z tymi samymi ludźmi, hotelami, biurami i mamy do nich zaufanie.

Widok na zamek w Trokach z jednej z restauracji

Litwa to dobry cel kilkudniowej wycieczki (naszych rodaków przyciąga głównie Wilno z Ostrą Bramą na czele), ale też dłuższego wypoczynku (morze, jeziora, las). Jest tu dobra infrastruktura do przeprowadzenia nawet dużych konferencji i szkoleń. Kraj ten jest rajem dla miłośników sauny w każdej postaci. Są wszędzie. W hotelach (nowoczesne, robione na wzór turecki, egipski i jaki się tylko da) i w leśnej głuszy, tuż nad brzegiem jeziora – tu króluje ruska bania.

Turystyczną atrakcją jest też miejscowa kuchnia, podobna do podlaskiej, mięsno-ziemniaczana, z dodatkiem sporej ilości gęstej śmietany. Zawsze możemy liczyć tu na kartoflane placki, babkę i kiszkę. Daniem koronnym są cepeliny (duże pyzy z mięsem). Warte spróbowania są też karaimskie kibiny, czyli pieczone pierogi z farszem mięsnym lub jarzynowym. Serwowane są z barszczem lub rosołem. Bardzo lubię tutejsze zupy. Gęste i zawiesiste. Często wybieram borowikową podaną w bochenku razowego chleba. No właśnie, pieczywo. Specyficzne, ciemne, często z dodatkiem kminku. Przyprawę tę znajdziemy też w tutejszych serach. Niektóre z nich są bardzo ciekawe i oryginalne. Podobnie jak wędliny. Dla nas, mieszkańców Białegostoku, to nic wyjątkowego, ale z doświadczenia wiem, że wiele osób z innych rejonów Polski właśnie na wycieczce po raz pierwszy próbuje kindziuka. Nie byłby prawdziwym turystą ten, kto nie spróbowałby miejscowych napitków. Od tutejszego żywego piwa zaczynając na ziołowych wódkach kończąc. Po drodze są jeszcze warte polecenia litewskie miody. Zagryźć można podwędzanymi świńskimi uszami – to jeden z tutejszych przysmaków. Polecam i do zobaczenia na Litwie! Zobacz też: Puńsk. Litwini w Polsce.

 Zbliża się weekend majowy. Będzie dobra ku temu okazja.

Więcej o turystyce i wycieczkach na Litwę.

Radosnych Świąt!

Wszystkim Czytelnikom, Sympatykom i Miłośnikom podróży składam najlepsze świąteczne życzenia!
Byle do wiosny!
W turystyce już się rozpoczęła. Na naszych ulubionych kierunkach jest już całkiem ciepło.
W Gruzji 17°C , w Etiopii 22°C, w Indiach 27°C, w Kambodży 30°C …

Życzenia Wielkanocne Krzysztof Matys Travel

Strona 12 z 32

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén