Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 15 z 32)

Nic pewnego

Czy to biuro jest bezpieczne? – to najczęściej zadawane dziś pytanie. Klienci przychodzą, przecież to szczyt sezonu, wybierają wycieczki, kupują (a jakże!), ale bardzo chcieliby usłyszeć potwierdzenie typu – to biuro na pewno nie zbankrutuje. Ale nic z tego! Żaden agent nie ma mocy by udzielić takich gwarancji. Sądzę też, że po ostatnich doświadczeniach, nawet nie będzie próbował. Zbyt duże ryzyko.

 

Dla kogoś, kto analizuje branżę od dłuższego czasu, dzisiejszy stan nie jest żadnym zaskoczeniem. Wiadomo było, że tego typu biura będą bankrutować. I to właśnie w tym roku! Przypomnę tylko to, co napisałem już w grudniu:

 

Niezależnie od tego, co ogłaszają biura, ostatnie lata nie były łatwe, a najbliższy rok będzie jeszcze trudniejszy. Nie wszystkie czynniki da się przewidzieć i precyzyjnie określić, ale jedno na pewno wiadomo. Może to być bardzo ciężki rok! Owocujący w duże kłopoty finansowe, łącznie z plajtami. Całość: „Turystyka 2012”.
 

Bankructwa biur podróży wpisane są w logikę ich działania. Jak może być inaczej jeśli rentowność branży wynosi 1,3 proc.! A takie właśnie dane mamy za ostatnie trzy lata działalności największych polskich touroperatorów wyspecjalizowanych w turystyce czarterowej.

 

Może warto zadać jeszcze jedno pytanie. Kto i po co prowadzi przedsiębiorstwa o tak niskiej rentowności? Przecież lepszą inwestycją są obligacje. Bez ryzyka i bez wysiłku. Gdzie i z czego, w rzeczywistości czerpią dochód uzasadniający prowadzenie nierentownego biznesu? Trochę o tym już było na tym blogu. O powiązaniu polskich biur z kapitałem z takich krajów jak Tunezja czy Egipt, np. tu: „Prawda o biurach podróży”. Możliwości jest kilka:

 

Prowadzenie nawet przez lata, nawet bardzo dużego i nierentownego biura czarterowego, tylko po to, żeby zarabiać na dodatkowych usługach świadczonych swoim klientom. Przykłady?

 

Wycieczki fakultatywne, czyli system w którym zagraniczny partner (to on na miejscu organizuje takie wycieczki) płaci prowizję polskim właścicielom od każdej obsłużonej osoby. A właściciele mają drugą, niezależną firmę, zarejestrowaną np. na Cyprze. Polskie biuro upadnie zostawiając długi i wściekłych klientów, ale firma cypryjska przyniesie spory dochód. Analogicznie można robić z lotniczymi liniami czarterowymi i sprzedawać bilety samemu sobie.

 

Albo dopłaty do ostatniej doby. Wykwaterowanie o 12.00 (zgodnie z umową i systemem doby hotelowej), ale wylot o 23.00. Klienci chcą przedłużyć pobyt w hotelu. Nie mogą jednak  zrobić tego samodzielnie w recepcji hotelowej ponieważ biuro ma na to monopol. I zarabia na tym.

 

Jest jeszcze jedna możliwość, ostateczna. Doprowadzić firmę do bankructwa, wcześniej wyprowadzając z niej pieniądze. Jest to prosty sposób na podniesienie rentowności.

 

Wszystkie ostatnie wydarzenia może wreszcie obudzą odpowiednie organy państwowe. Jeśli masowa turystyka jest tak niebezpieczną i wrażliwą społecznie dziedziną, to może powinna znaleźć się pod nieco większym nadzorem. Jeśli ja wiedziałem, że właściciel Alba Tour niegodna zaufania postać, mająca problemy prawne w swoim kraju, to nie była to żadna wiedza tajemna. Może zawczasu trzeba było się temu przyjrzeć. Straty byłyby dużo niższe. Jest kilka słynnych w branży postaci, które od lat krążą wokół tematu, doprowadzając do upadku kolejne biura. Za ich „profesjonalizm” rachunki płaci cała branża, rzesze turystów i budżet państwa.

Upadł Sky Club!

Gorąca informacja sprzed chwili – zbankrutował Sky Club. Wieść właśnie obiega ludzi z branży. Oficjalne pismo z wnioskiem o upadłość zarząd spółki złoży jutro rano. Kto kupił wycieczkę w tym biurze, musi zmienić wakacyjne plany.

 

Sky to duże biuro. Początkowo było spółką zależną od Triady (wówczas największego polskiego touroperatora). W wyniku kłopotów finansowych Triada zakończyła działalność, a jej klientów i markę przejął właśnie Sky Club. Nie wiadomo jeszcze ile osób straciło pieniądze i szanse na wakacje. Nie wiadomo czy na pokrycie długów i strat wystarczą dwie gwarancje ubezpieczeniowe biura na łączna kwotę 25 mln zł. Można podejrzewać, że kwota ta będzie stanowczo za niska.

 

Straty branży będą spore. To początek sezonu! Takie wydarzenie raczej ostudzi zapał do zakupów. Wydarzenie niestety wstrząśnie rynkiem.

 

Fakt ten, podobnie jak wcześniejsze bankructwa Orbisu i Selectoursa pokazują dobitnie jak trudnym biznesem jest turystyka oparta na czarterach. Niska rentowność (1-2 proc.) w połączeniu z dużym ryzykiem tworzą miksturę, która raz na jakiś czas okazuje się być mieszanką wybuchową.

Trochę więcej na ten temat >>>

Kolejne gazetowe rewelacje

O artykułach Patrycji Otto zamieszczanych na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” pisałem już wielokrotnie. Dementowałem znajdujące się tam nieprawdziwe informacje, przeinaczenia i niczym nieuprawnione opinie. Dzięki swojej twórczości pani ta szybko zdążyła zyskać szczególną opinię wśród sporej części branży turystycznej. Osoby pracujące w biurach i znający turystykę od podszewki, nieraz przecierały oczy czytając rewelacje ogłaszane w prestiżowej przecież gazecie. Bywało, że dziennikarka działała na niekorzyść swoich czytelników zachęcając ich do nieracjonalnych zachowań. Szczegóły znajdziecie np. tu: „First czy last minute”
 

Ale to, co tym razem napisała pani Otto, moim zdaniem, przekracza już wszelkie granice. Artykuł jest tak tendencyjny, że wygląda na materiał inspirowany. „Dziennik Gazeta Prawna” doradza klientom zachowania, na których skorzystać mogą wymienione w nim dwa biura. Już to jest niedopuszczalne, ale na tym nie koniec. W materiale pojawiają się kłamstwa. Aby uzasadnić swoją karkołomną tezę pani Otto podaje nieprawdziwe informacje.

 

Przyjrzyjmy się szczegółom.

 

Główna teza artykułu: klient szukając tanich ofert na wakacje, powinien znaleźć je sam w internecie. Jeśli pójdzie do biura, to polecą mu droższe oferty. Dlaczego? Zdaniem dziennikarki z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że stacjonarne biura nie mają dostępu do aktualizowanych na bieżąco ofert. A po drugie, biurom agencyjnym zależy na sprzedaży jak najdroższych ofert ponieważ mają wynagrodzenie prowizyjne. Otóż oba argumenty nie są zgodne z prawdą!

 

Agenci sprzedający wycieczki już od kilku lat pracują na dobrych systemach rezerwacyjnych, które porównują oferty różnych touroperatorów. Dzięki tym narzędziom łatwo i szybko można wybrać najkorzystniejszą ofertę. Wie to każda pracująca przy tym osoba, czyli w sumie kilka tysięcy ludzi. A nie wie tego dziennikarz piszący o turystyce?!

 

Drugi powód wymieniony przez panią Otto jest tak bzdurny, że aż trudno z nim polemizować. Równie dobrze można by napisać, że w każdym sklepie spożywczym jest drogo ponieważ sprzedawcy mają prowizję. Warunki narzuca konkurencja. W Polsce jest dużo biur agencyjnych. Zbyt dużo. Rywalizacja jest bardzo ostra. Klienci zanim coś kupią odwiedzą kilka biur i porównają oferty. Sprzedawcy dobrze to wiedzą. W takich warunkach nie ma mowy o „wciskaniu” droższej oferty. Każdy sprzedawca stanie na głowie żeby znaleźć wycieczkę w najatrakcyjniejszej cenie. Zanim coś zaproponuje, sprawdzi wszystkie możliwe rozwiązania, inny rozkład pokoi, trochę inne daty wyjazdu, itp. Z punktu widzenia klienta taki  pracownik biura to skarb. Znajdzie, doradzi. Pomoże uniknąć kłopotów związanych ze złym wyborem. Przecież ci ludzie mają olbrzymią wiedzę. Siedzą w tym od lat. Jeżdżą po świecie i oglądają hotele. Wiedzą, gdzie warto pojechać, a czego trzeba unikać. Znam setki takich specjalistów. Wielu, wielu z nich to pasjonaci, żyją turystyką. Za punkt honoru stawiają sobie jeden cel – zadowolenie klienta! Nie ma lepszego sposobu na udane wakacje niż zaufanie takiej osobie.

Skąd więc tak przedziwny artykuł? Może z braku wiedzy autorki, a może jest coś jeszcze? Wymienione w nim dwa biura od jakiegoś czasu specjalizują się w przejmowaniu klientów. Robią wiele żeby turysta nabył ofertę bezpośrednio u nich, a nie poprzez agenta. Dzięki temu obniżają swoje koszty o prowizję sprzedawcy (dla klienta cena pozostaje ta sama). W branży głośno o tym już od dłuższego czasu. Touroperatorzy stosują nieczyste chwyty, żeby tylko uniknąć zapłacenia należnej agentowi zapłaty. Dlatego, po takim artykule w internecie zawrzało (wystarczy zajrzeć na forum Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Agentów Turystycznych). Nie po raz pierwszy zresztą. Obawiam się, że i nie ostatni. Wkrótce zapewne pojawi się kolejny przedziwny materiał pani Otto. W prestiżowym i opiniotwórczym „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Brawa dla wydawcy! Za profesjonalizm!

Seks i turystyka

Przyszło lato, za chwilę wkroczymy w pełnię wakacyjnego sezonu. To znak, że już wkrótce pojawi się seria artykułów łączących podróże z seksem. Skąd wiem? Ponieważ tak jest każdego roku.

 

I zawsze ten same motywy. Wakacyjne wyjazdy sprzyjają doraźnym, przypadkowym kontaktom, a słońce i malownicze plaże działają stymulująco. Można by powiedzieć, że urlop jest najlepszym afrodyzjakiem.

 

Co roku o tej porze pojawiają się badania socjologiczne. Takie czy inne ankiety potwierdzające popularny pogląd. Na stronach „Daily Mail” ukazał się materiał o jakże wymownym tytule: „Słońce, morze i seks: więcej niż 40 proc. kobiet poniżej trzydziestki przyznaje się do przypadkowych wakacyjnych kontaktów”.

 

Zdaniem młodych Brytyjek, najlepsze kraje na seksualne wypady to: Grecja (40%), Hiszpania (25%), Włochy (20%), USA (12%) i Wielka Brytania (3%). Jak widać, niestety nie ma tu naszego kraju. Podobnie rzecz się ma w rankingu najbardziej seksualnych mężczyzn – w zestawieniu brak Polaków. Prym wiodą Włosi, dalej są Francuzi, Holendrzy, Hiszpanie i Grecy. Wygląda na to, że jesteśmy bez szans, przynajmniej w trakcie wakacji.

 

Badania pokazują też w jakich miejscach kobiety podrywają wakacyjnych partnerów. Najczęściej są to nocne kluby i bary (48%), hotele (25%) oraz plaże (20%). Dane mogą wprawić w zdumienie; 10 proc. dziewczyn przyznaje się do minimum pięciu kochanków w ciągu jednego weekendowego wyjazdu!


Polecam też: Kobieta w Egipcie.

 

Trzy czy cztery „S”?

 

Turystyka seksualna jest dość dobrze opisana przez literaturę przedmiotu. Uczą się o niej studenci i opisują w pracach magisterskich. Jest tak samo obecnym działem gospodarki, jak turystyka pielgrzymkowa. Zwyczajnie, różne są potrzeby i motywy. Możemy udawać, że jej nie ma lub nas nie dotyczy, ale to nieprawda. Wcale nie jest zarezerwowana wyłącznie dla Niemców i Brytyjczyków w wiadomym celu udających się do Tajlandii czy na Kubę. Każde polskie biuro organizujące wyjazdy do Egiptu czy Tunezji niechcący, ale trochę w tym uczestniczy.

 

Rozwój seksturystyki był na tyle istotny, że zaczęto mówić o zmianie podstawowej dla branży idei 3S (Sea – morze, Sand – piasek i Sun – słońce) na 4S. Do poprzedniej trójki, dołączono czwarty segment – Sex.

 

Temat ten jest też wykorzystywany przez literaturę popularną. Jannie Dielemans w swej uznanej za kontrowersyjną książce Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym, rozsądnie przedstawia branżę jako segment gospodarki „który produkuje wszystko, począwszy od olejku do opalania, noclegu w hotelu i miejsca w samolocie, na usługach seksualnych, śniadaniu angielskim i polach golfowych skończywszy”.

 

Biznesowe przedsięwzięcie rozwoju turystyki seksualnej stanowi oś powieści pt. Platforma. Zdobywający szczyty europejskiej literatury Michel Houellebecq, śmiało wszedł tu w temat „turystyki pełnej wdzięków”. Zakrojone na szeroką skalę plany sieci hotelarskiej przerwane zostają dopiero przez krwawy terrorystyczny atak. Gdyby nie to, firma odniosłaby ogromny sukces.

 

Główni bohaterowie Platformy tłumaczą czytelnikowi, że inne formy turystyki masowej już się przeżyły i są w olbrzymim kryzysie. Jedynie seks ma przyszłość. No cóż, może i tak. Na szczęście ja ze swoją działalnością w branży, nigdy do skali masowej nie aspirowałem. Pozostanę przy niszy podróży egzotycznych. Przynajmniej na razie.

Trochę na ten temat w artykule: Romans wyjazdowy.

 

Uważajcie na dziennikarzy!

Po raz kolejny, przychodzi mi komentować przedziwne gazetowe opinie. Dziś popis dała „Rzeczpospolita”. W dodatku ekonomicznym pojawił się artykuł pod wielce wymownym tytułem „Największe biura mają się dobrze, uważajcie na małe”.

Opinia mająca niewiele wspólnego z prawdą, znajduje się już w pierwszym akapicie. Oto ten fragment:

Wąska grupa liderów z zyskami, reszta branży per saldo na stratach – tak wygląda polski rynek firm zajmujących się zagraniczną turystyką wyjazdową.

Całkowicie nie zgadzam się z takim ujęciem tematu. Mamy dobry czas dla niewielkich, szczególnie niszowych biur; takich, które nie zabijają się w konkurencji o cenę. Dla biur organizujących wyprawy egzotyczne, wycieczki szkolne czy turystykę biznesową. W żadnym wypadku nie można postawić tezy, że średni i mali touroperatorzy są w złej sytuacji finansowej! Niby na jakiej podstawie robi to cytowana przez gazetę firma InfoService?! Finanse polskich biur nie są transparentne. Ani małych, ani dużych! Więcej na ten temat tu: Jak to się robi, czyli kto dotuje polskie biura?

Jaki błąd popełnia „Rzeczpospolita”? Opiera cały materiał na kryterium obrotu. W rankingu tym, pierwsza dziewiątka biur, to przedsiębiorstwa wyspecjalizowane w turystyce czarterowej. Specyfiką tego segmentu jest bardzo duży obrót i mała rentowność (na poziomie zaledwie 1-3 proc.! Gazeta pisze o „całkiem dobrej rentowności 1,33 proc.”!). Towarzyszy mu duże ryzyko, zarezerwowane wyłącznie do tej części branży. Pokrótce przypomnę tylko to, o czym pisałem już na tym blogu, chociażby w tekście Turystyka 2012. Największe biura, na loty czarterowe podpisują  sztywne umowy. Czy samolot poleci pełny czy w połowie pusty, zapłacić trzeba. Hotele też są często na gwarancji, to znaczy, że płaci się za nie z dużym wyprzedzeniem. Jeśli się tego nie sprzeda, tworzą się ogromne straty. Do tego dochodzi wyjątkowo trudny rynek. Podstawowym kryterium klientów jest cena. Efektem jest zabójcza konkurencja i oferty na granicy opłacalności. Nawet niewielkie, nieprzewidziane koszty, stwarzają perturbacje, zagrażające egzystencji biura.

Wcale nie jest tak, że „największe biura mają się dobrze”. Jeden z liderów rynku, żeby funkcjonować, bierze kredyty bankowe pod zastaw nieruchomości swoich agentów! O innych wiadomo, że nie płacą swoim zagranicznym kontrahentom. Prawda o biurach podróży jest znacznie bardziej złożona niż przedziwne opinie drukowane w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”.

Również dotychczasowe doświadczenia pokazują coś zupełnie przeciwnego. Jakie biura padały zostawiając turystów na lodzie? Duże! Ostatnio Orbis (Dlaczego upadł Orbis Travel) i Selectours (wrzesień 2010). Ale też kilku touroperatorów ze ścisłej czołówki otarło się o finansową katastrofę. Wszyscy słyszeli o Triadzie (do niedawna lider polskiego rynku), ale olbrzymie zmiany wymuszone sytuacją finansową przeszedł też jeszcze jeden duży touroperator – w tym przypadku wszystko zrobiono bardzo dyskretnie.

W środku sezonu wakacyjnego, na granicy płynności był bardzo duży touroperator. Na wczasach były rzesze turystów. Kolejne tysiące czekały na wyjazd. Nikt nie podejrzewał, że ich wakacje wiszą na włosku. Znalazł się ktoś, kto przekazał większe pieniądze. Po cichu zmieniono prezesa, i tyle. Dzięki temu gazety nie napisały o największym bankructwie w historii polskiej turystyki.

Właściwie to nie wiem czym tłumaczyć aż taki stopień braku dziennikarskiego profesjonalizmu. Pisze to ktoś, kto nie zna branży? Ktoś, kto nie przykłada się do pracy i nie chce mu się zadać trudu, by uważniej przestudiować temat? Obserwuję takie dziennikarskie rewelacje od kilku lat. Wygląda to na artykuły pisane na kolanie, szybko i niestarannie. Wystarczy zapytać kila osób i z wypowiedzi skomponować jakiś materiał o nośnym tytule. I wszystko! Nieważne ile to ma wspólnego z rzeczywistym obrazem omawianego zagadnienia.

Więcej na ten temat: Prawda o biurach podróży

PS. Tekst ten dotyczy touroperatorów. Sytuacja biur agencyjnych to zupełnie inny temat.

Białoruś

Organizuję sporo wycieczek. Kierunki? Cały świat. Podróże bliskie i dalekie. Z jednej strony moja ulubiona Litwa (z Białegostoku do Druskiennik mamy 200 km), z drugiej Etiopia, Indie, Gruzja, Nepal… Raz większym powodzeniem cieszy się ten kraj, innym razem drugi. Ale niezmiennie, od lat, najtrudniej przekonać turystów do wycieczki na Białoruś.

 

Są oczywiście powody formalne, w tym obowiązek wizowy, ale to wszystko jest do załatwienia. Co zatem stoi na przeszkodzie? Utrwalony obraz kraju. Postrzegamy Białoruś jako coś bardzo odległego, jak kraj położony gdzieś hen, daleko za „chińskim murem”. Skąd taki wizerunek, jak to się stało, że leżące tuż za granicą Grodno, wydaje się dalsze niż Paryż, Londyn czy Bruksela? Przecież te tereny to kawał naszej historii. Dla wielu z nas to rodzinne strony. Nasze szkolne lektury…

Zaosie, rysunek N. Ordy z lat 1873-1883

Kto w ciągu ostatnich lat był w Egipcie, Turcji, Tunezji? Raczej trzeba by zadać pytanie o to, kto nie był! A ilu naszych rodaków wybrało się na wycieczkę szlakiem Mickiewicza, Orzeszkowej czy Niemena? Dziesięć razy mniej, sto razy mniej, tysiąc? Trochę to dziwne, przyznacie.

 

Za ten stan odpowiedzialność spada na tamtejszą dyktaturę. Rządy Łukaszenki izolują kraj i zniechęcają turystów. To oczywiste. Ale jest jeszcze coś. Przecież jeździmy do wielu innych państw, które nie są demokratyczne. Turyści tłumnie odwiedzają miejsca, gdzie dzieją się rzeczy gorsze niż na Białorusi. Nie trzeba długo szukać, najlepszym przykładem są Chiny.

 

Sporo zawdzięczamy obowiązującej w Polsce politycznej poprawności. Ton mediów od lat jest niezmienny. O Białorusi mówi się tylko źle. Trudno przebić się z odmiennym głosem. A tymczasem rzeczywistość, jak zawsze, jest znacznie bardziej złożona. Obraz okazuje się być kolorowy, a nie smętnie czarno-biały. Białoruś to nie Północna Korea! Kraj jest wielobarwny, pełen życia, a ludzie mili i gościnni. Co ważne, jest bezpiecznie! Ład i porządek większy niż chociażby na Ukrainie. Drogi z całą pewnością nie gorsze niż u nas, w miastach czysto i porządnie. Jest też turystyczna infrastruktura. Budowane są hotele, odnawiane zabytki i tworzone atrakcje dla przyjeżdżających.

Niemen przepływający przez Grodno. Brązowy budynek z prawej strony to XII-wieczna cerkiew na Kołoży (świętych Borysa i Gleba).

Niemen przepływający przez Grodno. Brązowy budynek z prawej strony to XII-wieczna cerkiew na Kołoży (świętych Borysa i Gleba).

Z punktu widzenia polityki naszego państwa warto chyba się zastanowić czy trzeba budować mur. Czy ma sens taka izolacja? Od lat, konsekwentnie prowadzona linia nie przynosi żadnych pozytywnych efektów. Łukaszenka rządzi jak rządził, dyktatura jak była tak jest, a na horyzoncie żadnej perspektywy rozwiązania. Same straty. Województwo podlaskie pozbawione realnych korzyści płynących z pobliskiej granicy, traci najwięcej. Więc po co to wszystko? Niech Białorusini przyjeżdżają do nas. My odwiedzajmy ich! To najlepszy sposób na promocję demokracji. Nierozsądne, ostre wypowiedzi polskich polityków przynoszą korzyści tylko samym politykom. Sprawy Białorusi nie rozwiązują, wręcz odwrotnie!

 

Oczywiście, organizowanie turystyki w takim miejscu wymaga wiedzy i znajomości. Biurokratyczna machina robi swoje. Niektóre rozwiązania mogą nas zaskakiwać. Ale jeśli już o tym wiemy i umiemy działać w tych warunkach, to spokojnie da się wysyłać tam turystów.

 

Mam taki apel: ruszamy na Białoruś! Turystycznie. Z jak najlepszymi intencjami.

Wycieczki na Białoruś

 

PS

Właśnie ukazał się ciekawy przewodnik: A. Kłopotowski, Białoruś. Historia za miedzą.

Sztuka bycia turystą

Zastanawiam się po co ludzie jeżdżą na wycieczki. Po to żeby narzekać? Żeby szukać dziury w całym? Żeby marudzić i krytykować?

 

Części osób taki właśnie cel przyświeca. Byłem niedawno na wycieczce tego typu.

 

Smutno się robi, kiedy patrzymy na grupę osób, w której tylko nieliczni starają się być weseli, uśmiechnięci i zadowoleni. Pozostali robią wiele by nie cieszyć się wycieczką. Oglądany zabytek jest nieciekawy, obiad niesmaczny, wino niedobre, a kraj biedny i jeszcze ‘sto lat za Murzynami”. A tak w ogóle to miejscowi powinni przyjechać do Polski żeby się nauczyć gotować, podawać posiłki, pracować w hotelu i nosić walizki.

 

Tak, bycie turystą to sztuka! Również na wyprawie zorganizowanej przez biuro podróży. A może szczególnie wtedy. Jadąc z biurem ma się zapewnione niemal wszystko. Turyście pozostaje wykrzesać z siebie dobry humor oraz zrozumienie dla innych społeczeństw i cywilizacyjnych standardów. I tu pojawia się problem! Nie wszyscy to potrafią, nie wszyscy chcą.

 

Z „podziwem” patrzę osobę, która wybierając się na egzotyczną wyprawę, nie pomyślała, że będzie tam jednak zupełnie inaczej niż w Polsce.

 

Kilka obserwacji.

 

Prowadzę wycieczkę. Ktoś mi ją zlecił. Nie znałem wcześniej profilu klientów. Porażka. Turyści już na starcie reprezentują nastawienie typu: biuro okrada, pilot kłamie. Wydaje im się, że wszystkiego muszą pilnować i sprawdzać, muszą walczyć o swoje. Przepraszam, ale co to jest, wycieczka czy wojna?! Czyżby ci turyści wcześniej mieli tylko takie doświadczenia? Jeździli na takie imprezy, na których rzeczywiście starano się ich oszukać? Walka z pilotem weszła im w nawyk? Bo jak inaczej wyjaśnić takie nastawienie?! Nie potrafię, nie umiem.

 

Turystyczna wyprawa musi być przyjemnością. Również dla pilota wycieczki!

 

Rzecz jasna, mam wiele pięknych doświadczeń.


Bywało, że po trzech tygodniach pracy w Etiopii czułem się jakbym wracał z sanatorium. Spokojny, uśmiechnięty i szczęśliwy. Towarzystwo było przednie. Sporo czasu w fantastycznym gronie miłych ludzi. Wycieczka w te rejony nie jest łatwa, wymaga wiele od biura i pilota. Pojawiał się organizacyjny stres, lokalne niedoróbki i niemożliwe do przewidzenia okoliczności. A mimo to było super. Dlaczego? Otóż, moim zdaniem, w wielu sytuacjach, ostatecznie o atmosferze wycieczki decydują turyści. Bywa, że pilot, w zaistniałych okolicznościach zrobił już co mógł. Reszty dopełni reakcja grupy. Zobacz interesujące opinie turystów.

 

Są klienci, którzy jeżdżą tylko na takie wyprawy, na których mają pewność dobrego towarzystwa. Warunek pierwszy: niewielkie, maksymalnie szesnastoosobowe grupy. Warunek drugi: jadą wyłącznie osoby z polecenia, takie, co do których jest pewność, że swoim zachowaniem nie będą psuć atmosfery wycieczki.

….

Autorskie biuro podróży – wycieczki dla koneserów!

Turystyka na niby

W maju rozkręca się kampania reklamowa szkół wyższych. W dobie niżu demograficznego jeszcze silniejsza. Trzeba mocniej powalczyć o studenta.

 

Przede mną leży jedna z lokalnych gazet. A w niej sporych rozmiarów reklama uczelni o profilu turystyka i rekreacja. Główne hasło wygląda tak: Chcesz studiować prawdziwą turystykę? Przyjdź do nas!

 

Skuszony reklamą, zajrzałem na stronę internetową uczelni.  Szukałem programu studiów. Konkretów. Informacji o losach absolwentów. Znajduję tylko ogólniki. Żadnych informacji na czym polega ta „prawdziwa turystyka”. Nie ma nawet programu nauki. Czyli maturzysta uwierzyć ma na słowo. I wielu niestety wierzy! Od lat.

 

W ciągu ostatnich tygodni, dzięki publikacjom rozpoczętym przez „Gazetę Wyborczą” dużo się mówi o jakości szkolnictwa wyższego. Cieszy mnie to. Ale równocześnie zastanawia dlaczego dopiero teraz! Pracodawcy mówią o tym od lat. Do tej pory uczelnie były głuche na argumenty. Do refleksji zmusza je dopiero ostry niż demograficzny.

 

Na tym blogu znajduje się przynajmniej kilka artykułów na ten temat. Są to m.in. następujące teksty:Fikcja edukacyjna oraz Praktyki studenckie.

 

Pisałem o tym, ponieważ w branży turystycznej fakt niedostosowania programów kształcenia do wymogu rynku pracy jest porażający. Po pięciu latach studiów na kierunkach turystycznych, absolwenci nie są przygotowani do pracy! Właściciel biura podróży jeśli chce kogoś zatrudnić, to musi sam pracownika wyszkolić albo podkupić u konkurencji!

 

Co więcej. Przecież od szkół wyższych należy oczekiwać, że będą nie tylko dostarczały dobrze przygotowanych kandydatów do pracy, ale też, że wśród nich pojawią się osoby twórcze i aktywne. Takie, które przyniosą atrakcyjne nowości. Naukowe innowacje, z którymi zapoznali się w trakcie studiów, a które teraz będą mogli zastosować w pracy. Ku korzyści swojej i pracodawcy. Tymczasem to nie działa! Przy tym poziomie kształcenia, jaki teraz reprezentują polskie uczelnie, taki mechanizm to mrzonka! Żadnych szans! Traci na tym całą branża. Traci polska gospodarka.

 

Zamiast tego, jak co roku wiosną, mamy pielgrzymujących od biura do biura studentów, proszących o przyjęcie na praktyki. Tyle, że nikt ich nie chce. Dlatego wielu z nich płaci za fikcyjne potwierdzenie! Uczelnie wymagają zaliczenia zajęć praktycznych, ale nie zapewniają miejsc do ich realizacji! Szkoły kształcące na kierunku turystyka nie mają żadnej współpracy z branżą turystyczną!

 

Kształcenie na znanych mi uczelniach turystycznych jest fikcją. Szkoły wyższe oszukują studentów. A te publiczne dodatkowo naciągają budżet państwa, który finansuje takie „studia”.


Zobacz też: Jak dostać pracę w biurze podróży?


Armenia

Elekcje w Grecji i Francji, skutecznie przyćmiły wybory, które w tym samym czasie odbywały się w Armenii. Gdyby nie wypadek z wybuchającymi balonikami na przedwyborczym wiecu, nasze główne media wydarzeń z Erywania pewnie nawet by nie zauważyły.

 

Obserwuję z sympatii, ale też z zawodowego obowiązku. Wkrótce znowu wybieram się do Armenii. Sporą popularnością cieszą się wycieczki łączące Gruzję z Armenią. Naprawdę ładny, turystyczny rynek nam się otworzył.

  

Kościoły nad jeziorem Sevan

 

Armenię lubię. Kraj malowniczy, góry wysokie i piękne (90 proc. powierzchni to tereny leżące na wysokości powyżej 1000 m n.p.m.). No i te zabytki pierwszego chrześcijańskiego kraju świata (już od 301 r.!). Kościoły, klasztory… Oryginalna miejscowa architektura (kopuła oparta na kwadracie, a kwadrat wpisany w krzyż). Są miejsca, gdzie wiekowe, kute w kamieniu chaczkary oglądać można dziesiątkami. W sumie, zachowały się ich tysiące, a nie ma dwóch jednakowych!

  

Kute w kamieniu chaczkary

 

Mili, gościnni ludzie. Całkiem przyjemna kuchnia i oczywiście rewelacyjny, znany od dziesięcioleci koniak Ararat. Dobra, wyjątkowa muzyka (kto nie zna Tańca z szablami Chaczaturiana). Ormiańska muzyka to temat na oddzielny artykuł. Bo z jednej strony nadal wykonuje się tu napisane w V-VII wieku szarakany (hymny religijne), a z drugiej, pochodzący stąd muzycy tworzą znaną na całym świecie metalową grupę System of a Down.

 

Co dziś w Polsce wiemy o Armenii? Niektórzy pamiętają dowcipy z cyklu Radio Erewań. Dzięki temu, może gdzieś w głowie nosimy obraz miasta mało atrakcyjnego, coś na kształt komunistycznego potworka. A tymczasem… No właśnie, Erywań (ta pisownia dziś obowiązuje), to stolica, która może konkurować z Warszawą. Miasto nowoczesne, ładne, zadbane i bogate. Pomyślane z rozmachem i śmiało idące do przodu. Nie wierzycie? Trzeba pojechać.

 

Lubię przyjeżdżać tu z Gruzji. Po przekroczeniu granicy, od razu widać różnicę. Obserwowanie takich niuansów dodaje podróżom smaku. To nie pusty stereotyp. Gruzin jest jak polski szlachcic, do dziś mówi się, że co drugi obywatel tego kraju to książę. Panuje dumne „zastaw się a postaw się”. Dobra zabawa, wino, trwające godzinami uczty i dystans do skomercjalizowanego świata. Hasło „klient nasz pan” w Gruzji nie ma racji bytu. Co innego w Armenii. Tu widać gospodarność i olbrzymi wysiłek by nawet w najtrudniejszej sytuacji, wyjść na swoje. To kraj, w którym chleb trzeba wyrywać skałom. I im się to udaje. Jednym z elementów flagi jest barwa pomarańczowa. Symbolizuje przedsiębiorczość Ormian.

 

A do tego ta trudna historia. Tureckie pogromy z okresu I wojny światowej kosztowały życie około 1,5 mln ludzi (dziś Armenia to 3 mln obywateli). Ormianie trochę przypominają Żydów. Tak też byli postrzegani przez Polaków, którzy przez dwa ostatnie stulecia masowo trafiali na Kaukaz. W polskich pamiętnikach z XIX wieku czytamy o „kaukaskich Żydach”.

 

Chyba każdy, kto pisze o Armenii, prędzej czy później musi poruszyć temat popularnych reprezentantów narodu. Ormianie są znani z tego, że chętnie wymieniają całą listę słynnych ziomków. Kogo tam nie ma? Jest Słowacki i Herbert. Penderecki, Makłowicz, Kawalerowicz i Anna Dymna. I jeszcze wielu innych. O księdzu Isakowiczu-Zaleskim wszyscy pamiętamy, ale o Ignacym Łukaszewiczu, wynalazcy lampy naftowej, już niekoniecznie.

 

A na Zachodzie? Wielu luminarzy kultury, sztuki, biznesu… Zazwyczaj jako pierwsi wymieniani są Charles Aznavour (właściwie Aznavurian), Cher (Cherylin Sarkisian) i Andree Agassi. Mieszkający poza granicami kraju Ormianie uważani są za jedną z najbardziej wpływowych diaspor.

 

A niedzielne wybory? Na szczęście przebiegły spokojnie. Armenia stara się wypełnić europejskie kryteria demokracji. Miejmy nadzieje, że nie będzie protestów i zamieszek. Szkoda by było. Taki piękny kraj!

 Wycieczka do Gruzji i Armenii. 12 dni pięknej przygody! Góry, wyśmienita kuchnia, wino i wyjątkowe zabytki. Kameralna grupa i bardzo dobry pilot-przewodnik. Wycieczka dla koneserów. Polecam!

Więcej o turystycznych atrakcjach Armenii: armenia.blog.pl

Chiny, Tybet i Białoruś

Podróże kształcą. Czasem nie trzeba jechać szczególnie daleko. Byłem wczoraj w Warszawie. Poszedłem pod Zamek Królewski. Szef polskiego rządu przyjmował w nim premiera Chin. Byli też przedstawiciele innych państw. Wiadomo, bardzo ważne wydarzenie.

Warszawa, 26 kwietnia 2012


Przed Zamkiem mnóstwo policji. Nad głowami helikopter. I mała grupka protestujących. Kliku Tybetańczyków. Plus paru młodych Polaków, którzy przyszli wesprzeć słuszna sprawę. Egzotycznie, na tle Kolumny Zygmunta, prezentowały się tybetańskie flagi.

 

Byłem świadkiem incydentu. Policja długo zajmowała się jednym z demonstrantów. Zwrócił na siebie uwagę ponieważ, machając flagą, pobiegł za kolumną dostojników. Nikomu nie zagrażał. Ale policja legitymowała go, wypytywała pozostałych. Wyglądało to na szykanowanie. Dlatego podszedłem, pytałem policję o co chodzi. Kiedy funkcjonariusze zobaczyli zainteresowanie przechodniów (ktoś wyjął aparat, ktoś nagrywał), dali za wygraną. Zostawili Tybetańczyków w spokoju.

 

Jak daleko jest spod Zamku do Domu Polonii; 150 metrów, może 200? Dlaczego pytam? Bo tam, przy Krakowskim Przedmieściu 64, dojrzałem ciekawą wystawę. Na chodniku wystawione są fotografie z Białorusi. Ich intencją jest pokazanie prześladowań opozycji i białoruskiej biedy.

Warszawa, Krakowskie Przedmieście, 26 kwietnia 2012

 

Bardzo ciekawe zestawienie! Pod Kolumną Zygmunta polska policja odgania protestujących Tybetańczyków, a kawałek dalej, jakby nigdy nic, krytykujemy Łukaszenkę! Przecież to polityczna schizofrenia! Albo hipokryzja….

 

Gdyby Tybetańczycy otrzymali w Chinach takie warunki, jakie Białorusini mają u Łukaszenki, pewnie byliby szczęśliwi!

 

Nie krytykuję polskiego rządu za organizację spotkania z premierem Wen Jiabao. Obawiam się, że po prostu nie mamy wyjścia. Musimy wsiąść do tego pociągu.


Wydarzenie to dobitnie pokazuje, że Europa jest na kolanach! Wartości dotyczące praw człowieka ma na pokaz. Próbuje (nieudolnie zresztą) narzucić je słabszej Białorusi. Wobec Chin zachowuje się jak petent.

 

Zobacz też: Indie, nowe mocarstwo

 

Strona 15 z 32

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén