Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 30 z 32)

Mądre Święta!

Lubię świąteczne wydania gazet. Dzienniki i tygodniki opinii. Zwykle znajduję w nich więcej interesujących mnie treści. Pojawia się teologia, filozofia, a czasem nawet religioznawstwo. Zdarza się, że w porządnym, merytorycznym wydaniu. Choć oczywiście bywa różnie. Przez litość dla wydawnictw i autorów, spuścić należy zasłonę milczenia na sztampowe, nieciekawe i pozbawione jakiejkolwiek dociekliwości artykuły. Z okazji wiadomej rocznicy, wiele takich pojawiło się na temat Jana Pawła II. Niektóre bez cienia refleksji. Niestety.

Tym bardziej, warto odnotować odważne próby powiedzenia czegoś ponad to. Interesująca rozmowa w „Wyborczej”. Stefan Frankiewicz, były ambasador w Watykanie i redaktor naczelny „Więzi”, człowiek znający temat i życzliwy zainteresowanym, mówi tak:

Nie widzę ani śladu obecności nauczania papieża w życiu publicznym, a czasem także w życiu Kościoła hierarchicznego.

Uzasadniając ten pogląd podaje argumenty. Mówi o osądzaniu świata według „negatywnych stereotypów” i o braku szacunku dla różnorodności. A pytany o beatyfikację „naszego papieża” dodaje:

Trochę się boję tej beatyfikacji. Z jednej strony to wielka radość, ale z drugiej obawiam się, że beatyfikacja może oznaczać eksplozję polskiego triumfalizmu i bezrefleksyjności.

Krytyka jakiejkolwiek religii czy zachowań z religijnością związanych nie jest moim celem. Nie to miejsce, nie ten człowiek. Dlaczego więc o tym piszę? Bo sądzę, że święta mogą być dobrym czasem na refleksję właśnie. A grzechem pachnie brak zadumy i brak szacunku dla innego. Konfrontacja z odmiennością (światopoglądu, kultury i religii) bywa trudna. Wymaga woli i wysiłku. Nic za darmo, ale efekty, jak twierdzą wtajemniczeni, warte są starań.

Z tego powodu, na wszystkie przyszłe okazje, życzmy również Mądrych Świąt! Po to są! A nie dla króliczków, baranków, żurków i koszyczków. Przynajmniej nie tylko. Tak mi się wydaje.

A co to wszystko ma wspólnego z podróżami, napiszę już niebawem.

Wielkanoc w Jerozolimie

W okresie Wielkiego Tygodnia gazety, telewizja, radio, wszyscy wracają do tematu Jerozolimy i wydarzeń sprzed 2 tys. lat. Budujemy klimat Wielkanocy. Ci, którzy już tam byli wspominają, zapewne z sympatią, wizytę w najświętszych miejscach. Inni planują wyjazd. Niech te wszystkie słowa i obrazy najbliższych dni będą zachętą. Do Izraela naprawdę warto pojechać (zobacz też: Izrael, pierwsze wrażenie). Piękne miejsce. Ważne miejsce. Dla niektórych, może okazać się trudne w odbiorze. Tym bardziej warto się z tym zmierzyć. Spotkamy tu nie tylko podniosłą religijnie atmosferę, ale też relacje z zagmatwanej historii stosunków trzech religii. Przed chrześcijaninem stanie wyzwanie. Wołanie historii o prawdę. Prześladowania Żydów, zbrodnie wypraw krzyżowych… Rachunek sumienia.

 

Widok na Starą Jerozolimę ze Wzgórza Oliwnego

Widok na Starą Jerozolimę ze Wzgórza Oliwnego

W porze Świąt, szczególnie, gdy jednocześnie Wielkanoc obchodzą katolicy i prawosławni, Jerozolima jest całkowicie wypełniona pielgrzymami. Dominują ortodoksi. Ruch pielgrzymkowy w Ziemi Świętej, to w dużej mierze grupy z Rosji, Ukrainy i Grecji. W niektórych miejscach mogą czuć się niemal jak u siebie. Ci, którzy byli w Jerozolimie na pewno pamiętają greckiego mnicha słusznej postury, surowo dyrygującego ruchem przed wejściem do grobu Jezusa. Podobnie w Grocie Narodzenia w Betlejem. Nieraz udawało mi się wyprosić grupie, na przykład dłuższy pobyt, dzięki znajomości z ormiańskim mnichem (przydaje się znajomość rosyjskiego).

 

Planującym wyjazd, szczególnie tym, którzy chcą na spokojnie zwiedzić Jerozolimę, nie polecam okresu Świąt. Wtedy zawsze jest bardzo tłoczno, czasami wręcz nie ma możliwości dotarcia do najbardziej obleganych miejsc. Najluźniej jest w czasie niepokojów. Latem 2006 roku, w czasie wojny Izraela z Libanem zwiedzaliśmy Jerozolimę w komfortowy sposób.

 

Tak czy inaczej, wizytę w mieście najlepiej rozpocząć od Wzgórza Oliwnego. Rozpościera się stąd wspaniały widok na starożytną Jerozolimę. W samym centrum wizytówka miasta, czyli  Kopuła Skały, meczet przykryty złotym dachem. Wybudowano go w VII wieku na skale Moria, na której Abraham miał składać w ofierze swego syna Izaaka. Muzułmanie wierzą, że z tego właśnie miejsca prorok Mahomet został wzięty do nieba. Tuż obok meczetu jest Ściana Płaczu i początek Drogi Krzyżowej, którą dojdziemy do Bazyliki Grobu. Wszystkie to w jednym miejscu. Stąd taka waga Jerozolimy, dlatego mówimy o niej, że to święte miasto trzech religii.

 

Getsemani

Getsemani

Stojąc na stoku Wzgórza Oliwnego podziwiamy widoki, sycimy się nimi, zapamiętujemy, aby zachować jak najdłużej. Robimy zdjęcia. Analizujemy topografię miasta. Miedzy miejscem, w którym się znajdujemy, a murami Jerozolimy rozciąga się Dolina Jozafata. To tu, pojawi się Mesjasz i będzie budził zmarłych do życia wiecznego. Dlatego, znajdujący się na zboczu tej doliny cmentarz żydowski jest jednym z najdroższych miejsc na świecie. Pochówek jednej osoby kosztuje od miliona. do półtorej miliona dolarów!

 

Za doliną, po lewej stronie, wznosi się Wzgórze Syjon. Znajduje się tam Wieczernik, kościół Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny oraz symboliczny grobowiec króla Dawida, znanego wszystkim ze zwycięskiej walki z Goliatem. Komuś, kto jest tu pierwszy raz, aż trudno uwierzyć, że wszędzie jest tak blisko. Świątynia obok świątyni, kościół obok synagogi, synagoga obok meczetu. Na tak małej przestrzeni działy się najważniejsze biblijne wydarzenia. Od Abrahama do Jezusa. Dzieje się do dziś. Trudna, wymagająca refleksji historia.

 

Zobacz też artykuł o Betlejem.

Wesołych Świąt!

Everest, turystyka i prostytutki

Z radością, kilka dni temu, obejrzałem program W. Cejrowskiego poświęcony himalajskim wspinaczkom. Od razu, oczywiście, przypomniały mi się wyprawy do Nepalu. Nie, wcale nie wysokogórskie. Raczej zwykłe wycieczki. Najczęściej jedziemy tam żeby zobaczyć nosorożce w dżungli, niesamowite zabytki starówek w Katmandu, Patanie i Bhaktapurze, świątynie hinduskie i buddyjskie stupy. Himalajskie szczyty oglądamy raczej z okien samolotów w trakcie widokowych lotów Yeti Airlines albo z tarasów hoteli w Nagarkot. Komfortowo i bez wysiłku. Zobacz też: Zwiedzanie.

Na zdjęciu widok na Everest z samolotu

 

Ale oczywiście, kiedy jesteśmy w Nepalu, zawsze pada pytanie o współczesny himalaizm. Co słychać, co się zmieniło do czasów pierwszego wejścia na Mount Everest? Jak tam polscy alpiniści?

 

Sir Edmund Hillary, zmarły niedawno, pierwszy zdobywca najwyższego szczytu, był jak najgorszego zdania na temat tego, co dzieje się obecnie wokół Mount Everestu. Dlaczego? Wspinaczkę na najsłynniejszą górę zamieniono w dochodowy, a nierzadko również brutalny biznes. Perspektywa dużych pieniędzy przyciągnęła wielu nieciekawych ludzi. Pojawiły się oszustwa, kradzieże, napady i rabunki. Część wspinających się nie ma już nic wspólnego z etosem himalaisty. Znane są przypadki, gdzie wchodzący na górę mijali umierających towarzyszy nie udzieliwszy im pomocy. Dziś wystarczą pieniądze. Pozakładane są stałe bazy, w których czeka łóżko, śniadanie i … prostytutki. Lekarze pracujący wokół Everestu skarżą się, że coraz częściej leczą choroby weneryczne. Tragarze wniosą sprzęt, wynajęci specjaliści wszystkiego dopilnują. Tak więc, zdobywcą „trzeciego bieguna” może zostać niemal każdy sprawny podróżnik. To już forma turystyki. Drogiej, luksusowej, ale turystyki. Niemal masowej.

Himalaje

Himalaje

 

Raczej odróżnia się prawdziwy alpinizm (jako sport) od turystyki. Co innego wspinający się całe życie, profesjonalny alpinista, co innego turysta na wycieczce. Inne zachowanie, inne cele i wartości. Jak wszędzie, tak i tu, są dwa oblicza turystyki. Turystyka, która pomaga, wzbogaca, rozwija i ta, która psuje, niszczy, demoralizuje… Zobacz też: Zakazana turystyka.

 

Inną kwestią są wszystkie dziwne, czasami nieprawdopodobne, rekordy związane z tą górą. Kto pierwszy ze szczytu Mount Everestu wysłał SMS-a, kto pierwszy wylądował tam helikopterem, kto pierwszy zakopał pępowinę swego dziecka, i tak dalej. Jeszcze himalaizm czy już cyrk? Kto był najmłodszym (15 lat), a kto najstarszym zdobywcą (77 lat). Kto pierwszy wziął tu ślub, a kto pierwszy rozebrał się do naga na samym szczycie świata. Każde takie zdarzenie nadaje się na newsa, pozwala sponsorom zainwestować w wysokogórską wyprawę. I się kręci. Polecam też artykuł: Nepal, Himalaje.

 

Bardzo konserwatywny do niedawna Nepal, zmienia się w ostatnich latach, niemal z dnia na dzień. Partie komunistyczne wygrywają demokratyczne wybory, rządzą i wprowadzają coś na kształt inżynierii społecznej. Próbują osłabić system kastowy i definitywnie znoszą ostatnie formy niewolnictwa. W ramach nowoczesnych eksperymentów, jeden z posłów zaproponował promocję Nepalu jako turystycznej mekki dla homoseksualistów. I tak kraj, który jeszcze kilka lat temu za to karał, jutro może być celem turystyki gejowskiej. W planie tym uwzględniono też  miejsce dla Everestu. Powstało biuro podróży Pink Mountain, które ma zajmować się organizacją ślubów dla homoseksualnych par, właśnie na najwyższej górze świata.

 

Kilka miesięcy temu, w marketingowy sposób, rząd Nepalu wykorzystał Himalaje, przeprowadzając posiedzenie gabinetu w plenerze na wysokości pięciu tys. metrów. Oczywiście w maskach tlenowych, oczywiście dowieziono ministrów helikopterami, oczywiście były głosy krytyczne. Bo przecież rząd marnuje publiczne pieniądze. Bo znającym Nepal, góry i ogromne potrzeby tego kraju wydało się to po prostu śmieszne. Taki teatr dla ludu. Ale trzeba też uczciwie dodać, że coś osiągnięto. Pisały o tym agencje z całego świata, więc może była to udana promocja największej atrakcji kraju?

 

Edmund Hillary, w 2003 r., biorąc udział w uroczystych obchodach pięćdziesiątej rocznicy zdobycia najwyższej góry świata, swoje wystąpienie zakończył słowami: To, co się teraz dzieje pod Everestem, to jedno wielkie g…

 

Więcej o Nepalu

Rezydenci, cz. 2

Dziękuję za wszystkie komentarze do poprzedniego postu o rezydentach biur podróży. Otrzymałem też sporo maili. Postaram się w tym tekście odpowiedzieć na Wasze uwagi i pytania. No może z wyjątkiem tych obraźliwych. Te sobie daruję.

 

Fakty i mity

 

Absolwenci prowadzonego przeze mnie kursu rezydentów wiedzą jaki mam stosunek do tego zawodu. Uważam, że jest to praca ciężka i bardzo wymagająca. Paradoksalnie, dość często, turyści mają zupełnie inne wrażenie. Wydaje im się, że rezydent jest na wakacjach i dobrze się bawi. Włoski na żel i lanserskie okularki. Miły tylko wtedy, kiedy chce sprzedać wycieczki fakultatywne. Poza tym wybiera tych turystów, którzy go interesują, z nimi spędza czas, pozostałych ignoruje. W ogóle go nie widać. Pokazał się tylko na pierwszym spotkaniu. Skąd takie opinie?

 

To kluczowe pytanie. Wiem, że bardzo często winni są sami rezydenci. Również ci, którzy starają się pracować jak najlepiej. Dlaczego? Zawodzi komunikacja. Turyści nie do końca wiedzą na czym polega praca rezydentów. Rezydenci natomiast nie chcą, nie mogą, bądź nie potrafią, o tym powiedzieć. Dlatego postaram się zrobić to teraz.

 

  1. Ciężka praca. Oczywiście, taka bywa. Mój rekord to siedem tygodni bez chociażby jednego dnia przerwy! Siedem tygodni niemal non stop. Pracowałem wtedy na wycieczkach objazdowych. Z grupą od śniadania do kolacji. Przez cały dzień zwiedzanie, opowiadanie, spotkania i rozmowy. Do tego nocne transfery, przejazdy. I nieważne, czy to drugi, czwarty czy siódmy taki tydzień. Każda grupa ma prawo czuć się jak ta pierwsza, jedyna, wyjątkowa.
  2. Zdarza się, że rezydenci nie mają czasu dla wszystkich. Po prostu biuro zatrudniło za mało osób. Nie są w stanie być wszędzie tam, gdzie powinni. Dlatego trafiają się takie niedopuszczalne sytuacje, jak brak rezydenta na lotnisku, gdzie turystów odbiera i wiezie do hotelu mówiący po angielsku pracownik miejscowego biura lub nawet tylko kierowca!
  3. Trudne sytuacje. Powstają z wielu powodów, niektóre z nich prowokują swoim niewłaściwym zachowaniem sami rezydenci. Ale są też takie, których w żadnej mierze nie możemy im przypisać. Zmiany hoteli, standard obiektu dużo niższy niż wynikałoby to z opisu w katalogu, zmiany programowe, odwołany samolot…. Kto obrywa od niezadowolonych turystów? Oczywiście rezydent. Przez lata obserwowałem różnice w zachowaniu. Część osób piekli się i atakuje rezydenta. Zamieniają urlop w małą wojenkę. Część natomiast stara się uratować z wakacji tyle, ile można. Próbuje nie psuć sobie humoru. Ci nie krzyczą, nie atakują. Korzystają z urlopu, a ewentualne reklamacje zgłaszają do organizatora po powrocie do Polski. Po prostu potrafią być turystami. To też jest sztuka.
  4. No i oczywiście słynne prowizje. Temat tabu w rozmowach między rezydentami, a ich klientami. Trochę zamieciony pod dywan, ukrywany w oficjalnych rozmowach. Turyści oczywiście wiedzą, że sprzedający wycieczki na tym zarabiają. Ale gdyby wiedzieli całą prawdę, może nie byłoby problemu? Zatem:

a)      Prowizja wynosi najczęściej od 3 do 5 proc., a nie 15, 20 czy 30, jak to wielokrotnie słyszałem. Po prostu pytałem turystów o to. Jak sądzą, ile na tym rezydent zarabia. Chyba ani razu nie padła odpowiedź, że poniżej 10 proc. Może właśnie to wyobrażenie o „łatwych i dużych” pieniądzach, u części turystów wywołuje coś w rodzaju zawiści i niechęci do rezydenta.

b)      Z moich rozmów z turystami wynika, że niektórzy mają następujące wyobrażenie: Rezydent to taki handlarz, sam organizuje albo kupuje w jakimś biurze wycieczki, a nam sprzedaje znacznie drożej. Nic podobnego! W ramach umowy o pracę, rezydent ma obowiązek sprzedawać wycieczki, organizowane przez jego biuro i po cenach ustalonych przez biuro. Nic na własną rękę!

 

W mailach było wiele pytań o to jak zostać rezydentem. Piszą osoby początkujące, ale również posiadający legitymację pilota, którzy mimo licencji, nigdy nie mieli żadnej oferty pracy. No cóż, sam kurs pilota raczej nie wystarczy. Trzeba mieć jeszcze inne atuty. Na przykład znajomość kraju albo znajomości w biurze. Taka jest brutalna rzeczywistość. Dlatego na naszym kursie pilota robimy więcej niż wymaga tego ustawa, na przykład są spotkania z pracodawcami. Dlatego kilka lat temu stworzyłem kurs rezydentów biur podróży. Dzięki temu szkoleniu wiele początkujących osób weszło w ten zawód. Na te i inne pytania (ile zarabia rezydent, co dokładnie należy do jego obowiązków, itd.) znajdziecie odpowiedź tutaj.


Jak zawsze czekam na Wasze opinie i komentarze.

 

Polecam też: Pilot, rezydent i pracownik biura podróży.

Oswajanie Egiptu

Kiedyś miałem plan żeby spisywać wszystkie dziwne, zabawne, a czasami nawet szokujące historie, które przydarzały się w trakcie pracy pilota wycieczek, przewodnika i rezydenta. Taki pomysł miał chyba każdy początkujący adept tego zawodu. Ciekawe historie zdarzają się niemal codziennie, wynikają z różnic kulturowych, zderzenia charakterów, nieporozumień językowych i wielu innych czynników, których zawczasu nie sposób przewidzieć. Plan upadł ponieważ w ferworze pracy zabrakło na to czasu, a poza tym, z biegiem lat, przyzwyczaiłem się i zacząłem takie zdarzenia traktować jak coś oczywistego i naturalnego.

Bałab

Bałab

W pamięci utrwaliły mi się tylko te historyjki, do których wracałem opowiadając o nich znajomym, czasem turystom i moim kursantom na szkoleniach dla rezydentów. Są to te zdarzenia, które uważam za istotne. Ważne, ponieważ choć trochę objaśniają otaczający nas świat.

Dziś jedna z nich. O kolejnych oczywiście również napiszę. Niebawem.

Jest to opowieść o spotkaniu z Egiptem.

Krótko jeszcze wtedy mieszkałem w Kairze, ledwie miesiąc czy dwa. Stypendium naukowe nie wystarczało nawet na skromne życie, trzeba było dorobić. Miałem już pierwsze doświadczenia w pracy pilota/przewodnika na rejsach po Nilu. Pojechałem do Hurghady, której wtedy jeszcze nie znałem. Nie miałem tam nikogo. Przyjechałem na spotkanie z potencjalnym egipskim pracodawcą. Spóźnił się kilka dni, a ja w międzyczasie musiałem jakoś przetrwać. Bez mieszkania i jedzenia, bo oczywiście jak to biedny student przyjechałem bez grosza przy duszy. I to było moje pierwsze, prawdziwe spotkanie z Egiptem.

Sytuacja raczej niewesoła. Choć minęło już kilkanaście lat, to pamiętam dokładnie towarzyszące mi uczucie bezradności i przygnębienia.

W bocznej uliczce egipskiego miasta

Gdzie spać, co zjeść, jak długo czekać? Ale na szczęście to Egipt. Tu jeśli się wejdzie między ludzi, odejdzie trochę od głównego deptaka w kurorcie czy od najbardziej zatłoczonych zabytków, to spotka się osoby gościnne i miłe. Im dalej od pieniędzy związanych z turystyką, tym lepiej. Dlaczego? Ponieważ turystyczny biznes psuje dobre obyczaje. Gościnność zamienia w kupiectwo. Szczery uśmiech, w maskę sprzedawcy. Poczęstunek herbatą w chwyt marketingowy. Nie narzekam, nie krytykuję. Po prostu opisuję.

Trafiłem gdzieś na obrzeża Hurghady. Budynek robiący za małe „centrum nurkowe”. Parę butli, masek, itd. Na dachu swój pokój miał nurek. Komnata była czymś w rodzaju amatorskiej dobudówki. Kto trochę zna tę część świata, wie o co chodzi. Były tam dwa łóżka i jakaś skrzynia z jego rzeczami. Kran z zimną wodą na zewnątrz. Sypiałem później w lepszych hotelach, ale to miejsce pamiętam, bo wtedy dało mi azyl w zupełnie obcym świecie.

Mój towarzysz był młodym instruktorem nurkowania. A może pomocnikiem instruktora. Wiem tyle, ile sam mi powiedział. Znikał na cały dzień, a wieczorem, prosił żebym czytał mu listy od dziewczyn. Miał ich cały kuferek. W większości po angielsku. On słabo znał angielski pisany, języka nauczył się ze słyszenia, więc w ten sposób odwdzięczałem mu się za gościnę. Były też i po polsku, te starałem się tłumaczyć. Listy wyglądały na szczere, a ich autorki na zakochane. Słuchając, mój kolega śmiał się, wzruszał i komentował. Ciekawsze fragmenty trzeba było powtarzać. Cóż to była za lektura!

Egipskie śniadanie. Wtedy nie było mnie stać nawet na takie.

Egipskie śniadanie. Wtedy nie było mnie stać nawet na takie.

Rano zmarznięty schodziłem z dachu. Tak, w Egipcie zimą noce są chłodne. Bez ogrzewania czy dobrze zabezpieczonego mieszkania bywa nieprzyjemnie. Siadałem na progu, tuż przede mną, na słońcu kładł się kot. Temperatura szybko wracała do afrykańskiego standardu, a ja czułem absolutną jedność z kotem. Mnie, tak jak jemu, nigdzie się nie spieszyło. Przez tych kilka dni czas nie istniał. Było tylko chłodniej lub cieplej. Kot i ja należeliśmy do tego samego naturalnego świata.

Bywało też głodno. Ale na spokojnie, bez nerwów. Bez paniki, typu: muszę coś zjeść czy co dziś na obiad. Do pewnego stopnia, głód można oswoić. Nie musi stanowić czegoś złego. Ma też swoje zalety.

Wypiek chleba w południowym Egipcie

Obok na progu siadał bałab czyli dozorca budynku. Właściciel zostawiał mu cukier, herbatę i jakieś grosiki na tani, egipski chleb. Rano piliśmy mocną jak diabli i słodką jak miód herbatę, a w południe szliśmy do piekarni. Takiej prawdziwej, dla ludu, gdzie gorące chlebki wyrzuca się na chodnik, na ulicę i na piasek żeby ostygły. Ten ostatni pięknie później chrzęści w zębach. Wtedy, jeden razowy placek, zwany tu przez Polaków, beretem, kosztował w przeliczeniu na nasze, pięć groszy. Jadłem lunch za jedną dwudziestą złotego!

Mój pracodawca pojawił się z kilkudniowym opóźnieniem. Jakby nigdy nic nawiązaliśmy współpracę.

Zobacz też: Egipt po raz pierwszy.

………………………………….

Więcej artykułów o Egipcie

Muzułmański sex-shop

Jak dziś donosi gazeta.pl w Holandii otwarto pierwszy na Zachodzie sex-shop dla muzułmanów. Wydarzenie szeroko komentują holenderskie media, zderzając tę informację z potocznymi wyobrażeniami o islamie. Tymczasem nie jest to taki seks-sklep, jak my go rozumiemy. Nie będzie w nim pornografii czy wibratorów, ponieważ w islamie to jednak nie jest powszechnie akceptowane. Asortyment sklepu nastawiony jest na produkty pomagające osiągnąć satysfakcję w małżeństwie. Znajdziemy w nim więc afrodyzjaki dla kobiet i mężczyzn, inne specyfiki ułatwiające współżycie, prezerwatywy, no i zapewne frywolną damską bieliznę – rzecz bardzo popularną wśród młodych małżeństw. Wszystko to w zgodzie z religijnymi standardami islamu.

 

Nie znam dobrze Zachodu nie wiem więc czy to na pewno pierwszy taki „sex-shop”. Wiem natomiast, że sklepy tego rodzaju istnieją w świecie islamu. Pięknie możemy to obserwować na głównym targu w Damaszku. W odległości ledwie kilku kroków od Wielkiego Meczetu Umajjadów znajdziemy fantastyczne stoiska z erotyczną bielizną. Ale jaką! Polskie sklepy wysiadają! Co my tu mamy? Świecące i grające biustonosze, figlarne majteczki, które opadają z ciała po klaśnięciu w dłonie. Możemy kupić też bieliznę sterowaną pilotem. Dominuje kolor czerwony, świecidełka, piórka… Zobacz film z tego miejsca.

 

Zakupy w takich sklepach robią, między innymi, siostry, kuzynki i koleżanki panny młodej. To prezent nie tylko na noc poślubną. Producenci i sprzedawcy takich cudeniek twierdzą, że wykonują ważną z religijnego punktu widzenia pracę. Pomagają osiągnąć i utrzymać satysfakcję erotyczną w ramach małżeństwa.

 

Kwestia seks a religia, to oczywiście temat na inną dyskusję. Jednak podróżując po świecie warto zwrócić uwagę na to, jak inne kręgi kulturowe sobie z tym radzą. Wśród turystów, których mam przyjemność oprowadzać, tematyka ta zawsze cieszy się sporym zainteresowaniem. To jeden z tych obszarów, na których możemy zderzyć nasz judeochrześcijański światopogląd z czymś innym. Po to by lepiej poznać siebie.

 

Autorskie biuro podróży Krzysztof Matys Travel. Egzotyka dla koneserów!

Zobacz też: Kobieta w Egipcie i inne ciekawostki i rady z tego kraju.

Pocztówka z Etiopii

W „Podróżach z Herodotem” Ryszard Kapuściński wspomina wizytę na południu Etiopii. Zachęcany przez miejscowych jedzie do Arba Minch. Po latach napisze:

 

Tak, miejsce okazuje się rzeczywiście niezwykłe. Na płaskiej i pustej równinie, w niskim przesmyku między dwoma jeziorami, Abaya i Chamo, stoi drewniany, na biało pomalowany barak – Bekele Mole Hotel. Każdy pokój wychodzi na długą otwartą werandę, której próg dosięga brzegu jeziora – z tego progu można skakać wprost do szmaragdowej wody…

 

Dziś hotel nie leży tak blisko jeziora. Czy kiedyś leżał? Ktoś wie?

 

Tak czy inaczej Arba Minch jest głównym turystycznym przystankiem południowej Etiopii. Stąd prowadzą szlaki do najbardziej odizolowanych rejonów Afryki; do wsi plemienia Mursi (to ci z glinianymi krążkami w ustach) czy do Hamerów słynących ze skoków przez byki. Tuż obok Arba Minch zwiedzamy Gesergio zwany Glinianym Nowym Jorkiem oraz domostwa Dorze – ludu znanego z uprawy fałszywego bananowca.

 

W bezpośrednim sąsiedztwie miasta znajduje się też Park Narodowy Nechisar. Nazwa rezerwatu pochodzi od białej trawy porastającej okoliczne wzgórza. Jedziemy tu żeby zobaczyć antylopy i zebry. Na jezioro Chamo wypływamy łodzią. Ogromne wrażenie robią przesiadające w wodzie hipopotamy oraz wylegujące się na plaży krokodyle; stąd nazwa tego miejsca – Crocodile Marcet. Więcej o Etiopii

 

Tak, dla żądnego wrażeń turysty, Arba Minch to wymarzone miejsce. Kapuściński, jak sam pisze, poza pięknymi widokami, nie znalazł tu niczego interesującego.

Zebry w parku narodowym obok Arba Minch

Wycieczka do Etiopii

Na zakończenie pytanie: Dlaczego w Arba Minch psom obcinają ogony? Odpowiedź: Ze względu na wszędobylskie pawiany. Pawian, kiedy walczy z psem o jedzenie, chwyta go za ogon, kręci młynka nad głową i rzuca z dużą siłą. Z czegoś takiego pies rzadko wychodzi bez szwanku. Jest więc to profilaktyka chroniąca czworonożnych przyjaciół człowieka przed niebezpiecznymi utarczkami z małpami.

PS. Dziś wszyscy o wizycie Karola w Kruszynianach (Tatarski Szlak) i w Białowieży. Piękna reklama. Czy potrafimy ją wykorzystać? Pisałem o tym kilka dni temu, udało mi się nawet przewidzieć, że książę przyjedzie sam, bez żony. Zobacz

Podlaskie Targi Turystyczne

Wielkimi krokami zbliżają się targi. Obawiam się, że podobnie jak w latach ubiegłych będzie to po prostu niewypał. Wolałbym napisać, że wielki czy spektakularny, ale nic z tego. Po prostu klapa. Zwykła klapa.

 

Powody? Mizerna frekwencja wśród odwiedzających nie przyciąga wystawców. Mało biur podróży. W tym roku, z ogólnopolskich touroperatorów zajmujących się turystyką wyjazdową tylko Logostour! Czy to więc w ogóle można nazwać targami?

 

Jest też kilka regionalnych biur z Białegostoku, ale to standard, występują co roku w ramach podlaskiego PIT-u. Nihil novi. Stąd targi mają formę raczej towarzyskiego spotkania zwieńczonego nocnymi Hołubcami. Kto chce wiedzieć o co chodzi, niech zajrzy na stronę targów. Warto zapoznać się też z listą wystawców, pasjonująca lektura. Polecam!

 

Długo można by wymieniać organizacyjne mankamenty, zaczynając od nieszczególnej lokalizacji, braku oznaczeń dojazdu, kłopotów z parkowaniem, słabej reklamy, itd., ale nie bardzo ma to sens. I tak decyduje oferta. Dominują stoiska gmin, instytucji, szkół, organizacji. I oczywiście kulinaria, tym Podlasie stoi! Więc zawsze kapusta, ogórki, chleb i kiszka ziemniaczana. Zresztą mam przeświadczenie, że tylko ci wystawcy na tych targach wyjdą na swoje. Bo zawsze ktoś coś zje, a i do domu kupi.

 

Pamiętam jak w zeszłym roku jedno biuro podróży zostawiło na zakończenie targów całe stosy katalogów. Nie chciało im się nosić tego z powrotem. Przy tak niskiej frekwencji nie rozdali nawet części tego co przygotowali.

 

Kto przychodzi na mało atrakcyjne targi? Branża – z obowiązku. Studenci i uczniowie szkół turystycznych – również z obowiązku. Poza tym zbieracze wszelkich gadżetów i katalogów – ci odwiedzają wszystkie imprezy, na których można cos dostać. Potencjalnych klientów jest mało. Dużo za mało!

 

Dlatego kochani białostoczanie mam apel. Wszyscy na targi! Pomożecie?

 

Podlaskie Targi Turystyczne, 19-21 marca 2010 r.

Hala Sportowa Uniwersytetu w Białymstoku, ul. Świerkowa 20A

Więcej

PS. Niewątpliwy plusem jest pomysł na workshop promujący atrakcje Podlasia wśród polskich i zagranicznych biur podróży. Powodzenia.

……..
More info about Podlasie in English: Poland Podlachia.

Hotel Bristol

Spędziliśmy z żoną miły weekend w hotelu Bristol w Warszawie. Hotel pięknie położony, przy Krakowskim Przedmieściu, obok Pałacu Prezydenckiego. Może nie wszystko odpowiada jego pięciu gwiazdkom, ale za to jaki klimat, architektura, wystrój i, przede wszystkim, niezwykła historia. Oddany do użytku na początku XX wieku (współwłaścicielem przedsięwzięcia był Ignacy Jan Paderewski) gościł wiele znanych postaci. Bywali tu m.in. Maria Skłodowska-Curie, Jan Kiepura, Edward Grieg, Richard Strauss i Enrico Caruso. Tu Józef Piłsudski zainaugurował pierwszy parlament w porozbiorowej Polsce. Budynek hotelu cudem ocalał z hekatomby Powstania Warszawskiego. Po wojnie znacjonalizowany i przejęty przez Orbis, był zarezerwowany wyłącznie dla obcokrajowców. Dziś należy do sieci Le Meridien.  Zachodni inwestor uratował hotel; odrestaurowano go po zniszczeniach jakich doznał… w schyłkowym okresie PRL-u. Oto znamienny fragment z hotelowej broszury:

 

W listopadzie 1981 roku, dokładnie 80 lat po otwarciu, ten wspaniały, stary gmach został zamknięty. Wielki Bristol dumnie przetrwał I wojnę światową, wojnę polsko-bolszewicką 1920 roku, kryzys gospodarczy, II wojnę światową – w tym obronę Warszawy w 1939 roku i Powstanie Warszawskie 1944 roku – by ostatecznie ulec centralnie sterowanej gospodarce władzy ludowej.

 

W 1993 roku uroczyście hotel otworzyła Margaret Thatcher.

Zażywając hotelowych luksusów myślałem o historii. Wybudować dziś hotel, to żaden problem. Sheraton, Hilton, Marriott…, sieci wznoszą kolejne gmachy (a czasami gmaszyska). Ale mieć hotel z duszą, z tak wspaniałą tradycją, to bezcenne.

Egipcjanin na dworcu w Łapach

Kilka lat temu, pociągiem z Warszawy do Białegostoku, jechał mój znajomy. Egipcjanin, człowiek wielkiej postury i charakteru, z niejednego pieca chleb jadał. Ale kiedy przez pomyłkę wysiadł na stacji w Łapach, przeżył szok. Był przerażony. Przyjechałem i zabrałem go stamtąd. Nie sądziłem, że aż tak ucieszy się na mój widok. Czułem się jakbym uratował kogoś z wielkiej opresji. Taki właśnie jest dworzec w Łapach.

 

Na całe szczęście, jak donosi poranny.pl, już niebawem, ma ruszyć remont. Nowe wcielenie budynku ma prezentować się rewelacyjnie, a na piętrze podobno będzie nawet hostel na 45 osób. Więcej na ten temat tutaj.

 

A może by tak zostawić kilka takich „perełek” jako atrakcję turystyczną. I robić wycieczki szlakiem „klimatycznych” dworców kolejowych. Dla obcokrajowców to będzie spora „atrakcja”.

Strona 30 z 32

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén