Blog Krzysztofa Matysa

Podróże i coś więcej.

Kategoria: Bez kategorii (Strona 6 z 32)

Turystyczny Fundusz Gwarancyjny z perspektywy biura podróży

Chcieliśmy to mamy. Tak można podsumować stan, w którym się znaleźliśmy. Od lat pomysł utworzenia Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego wspierała część branżowych środowisk, z Polską Izbą Turystyki na czele. Tyle, że teraz, kiedy po latach starań idea wchodzi w życie, jakoś nie widzę entuzjazmu. Branża nie odtrąbiła sukcesu. Dlaczego? Powód jest prosty. TFG będzie utrapieniem dla biur podróży.

Jak zawsze w tego typu przypadkach kłopotliwa jest biurokracja. Organizatorzy imprez turystycznych będą musieli składać miesięczne raporty zawierające wykaz zawartych umów, z tak szczegółowymi danymi jak: termin zawarcia umowy, termin imprezy turystycznej, liczbę osób, cenę, miejsce wykonania umowy, rodzaj środka transportu, terminy i wysokość dokonanych wpłat, termin i wysokość zwrotu wpłat w przypadku rozwiązania umowy.

Czy dzięki TFG Polacy chętniej wrócą do Tunezji, Egiptu i Turcji?

Czy dzięki TFG Polacy chętniej wrócą do Tunezji, Egiptu i Turcji?

Wypełnienie tego obowiązku wymaga dodatkowej pracy, co wiąże się ze wzrostem kosztów działalności biura. I wydaje się, że właśnie ten aspekt touroperatorzy odczują najbardziej. Jak zwykle w tego typu przypadkach, trudniej będą miały małe biura, które nie zawsze mogą pozwolić sobie na zwiększenie zatrudnienia.

Mniej doskwierać będzie składka na fundusz. Organizatorzy turystyki muszą odprowadzić opłatę naliczaną od każdego turysty. Kwotę kilku czy kilkunastu złotych biura podróży przerzucą oczywiście na klientów i tak naprawdę, w sensie finansowym, to klienci stworzą ten fundusz.

Przepisy dotyczące Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego wchodzą etapami, zaczynając od dziś. Najważniejszy dla biur podróży moment nastąpi 26 listopada, ponieważ od tego dnia każdy touroperator będzie musiał prowadzić szczegółową ewidencję. Pierwsze sprawozdanie do funduszu organizatorzy imprez turystycznych przekażą w grudniu, za listopad właśnie.

Jaki jest cel funduszu?

W idei powołania funduszu chodzi o pełne zabezpieczenie interesów klientów biur podróży. Każdy legalnie działający touroperator posiada gwarancję ubezpieczeniową (względnie gwarancję bankową), która na wypadek bankructwa biura podróży ma pokryć ewentualne roszczenia (ściągnięcie turystów z zagranicy oraz zwrot wpłaconych należności). Tyle, że dotychczas pieniędzy z gwarancji zazwyczaj nie wystarczało. Dlatego zdecydowano się na wprowadzenie dodatkowego filaru zabezpieczeń. Touroperatorzy przekazując do funduszu składki stworzą pulę pieniędzy, z której – na wypadek bankructwa jednego z biur – mają być pokryte roszczenia. Wszystkie! Zgodnie z tym klient, który opłacił wycieczkę, a nie zdążył wyjechać, bo w międzyczasie biuro ogłosiło upadłość, odzyska pełną kwotę.

Przewidywane skutki

Co do zasady, postulat, by klient był w pełni zabezpieczony wydaje się słuszny. Tyle, że tego typu rozwiązanie może stworzyć oczywiste zagrożenia. Wśród nich najbardziej niebezpiecznym wydaje się zmiana nastawienia klientów. Po serii bankructw sprzed kilku lat rynek ustabilizował się, a turyści zrozumieli, że do wyboru oferty podchodzić należy ostrożnie, biorąc pod uwagę nie tylko atrakcyjną  cenę, ale też dane dotyczące kondycji biura oraz opinie o nim. Takie zachowania premiują przedsiębiorstwa pewne, stabilne i zasługujące na zaufanie. Istnieje uzasadniona obawa, że na skutek działania funduszu może się to zmienić. Klienci posiadając gwarancję pełnych zwrotów poniesionych opłat nie będą już tak ostrożni. W naturalny sposób pojawi się przestrzeń dla przedsiębiorców skłonnych do większego ryzyka, mniej doświadczonych lub zwyczajnych oszustów, liczących na łatwe ściągnięcie pieniędzy z rynku. Sądzę, że jest duże prawdopodobieństwo pojawienia się biur oferujących produkt na granicy kosztów. Wszystko według zasady, że może się uda. A jak nie, to TFG pokryje straty. Pisałem o tym już cztery lata temu w artykule Fundusz Gwarancyjny.

Negatywnych skutków może być więcej. Tego typu rozwiązanie działa na korzyść turystyki wyjazdowej i wspiera przede wszystkim biura zajmujące się masową turystyką czarterową, bo to właśnie do nich w wyniku działania funduszu, klienci nabiorą większego zaufania. W praktyce oznaczać to może, że więcej Polaków wyjedzie na urlop za granicę i mniej pieniędzy zostanie u nas w kraju. Po świetnych tegorocznych wakacjach za rok może być już gorzej.

Niestety, wzmocni to dodatkowo szarą strefę. Już teraz osoby lub instytucje organizujące wycieczki nielegalnie, z pominięciem ustawy o usługach turystycznych, mają przewagę. Wykazują niższe koszty, nie ponoszą opłat związanych chociażby z gwarancją ubezpieczeniową i nie podlegają kontroli, bo ta skupia się wyłącznie na biurach zarejestrowanych. Teraz dysproporcja jeszcze się powiększy. Szara strefa nie będzie odprowadzać składek na TFG oraz uniknie obowiązku kłopotliwej biurokracji z tym związanej.

Jakieś plusy?

Charakter Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego powoduje, że trudno przesądzić jakie skutki wywoła jego wprowadzenie. W założeniu Polskiej Izby Turystyki, od lat lobbującej na rzecz pełnego zabezpieczenia klientów ma to spowodować większe zaufanie do biur podróży, owocujące wzrostem sprzedaży. Czy tak się stanie? Zobaczymy.  Równocześnie może pojawić się efekt psucia rynku przez touroperatorów, którzy uznają, że najlepszą metodą marketingową jest przedstawienie oferty najtańszej. Nabiorą się na to w pierwszym rzędzie klienci uznający TFG za czynnik znoszący wszelkie ryzyko.

Wycieczki dla koneserów

Adżaria. Batumi i coś jeszcze

Batumi cieszy się dużą popularnością. Szczególnie miło wspominają je osoby, które pamiętają opowieści z czasów PRL-u. Legenda powstała w dużej mierze dzięki piosence Filipinek. Była to jedna z bardziej znanych melodii tamtych lat, niedawno przypomniana przez Natalię Lesz. Młodsze pokolenie poznaje kurort dzięki taniej linii lotniczej Wizz Air, która od kilku lat obsługuje połączenia z Warszawy i Katowic do gruzińskiego Kutaisi.

Plac Europejski z pomnikiem Medei

Plac Europejski z pomnikiem Medei

Każdego roku odwiedzam Batumi przynajmniej kilka razy. Miasto znajduje się w naszej standardowej i cieszącej się największym powodzeniem wycieczce. Do Batumi przyjeżdżamy po zwiedzeniu Tbilisi, Gori i Swaneti. Po wizycie nad morzem wracamy do stolicy, a tam czekają na nas jeszcze wyprawy do winiarskiej Kachetii i górzystego Kazbegi. Jednym słowem mnóstwo atrakcji. Zawsze pytam turystów o wrażenia. Opinie z grubsza są te same. Że do Batumi przyjechać trzeba było, ale głównie po, by zmierzyć się z legendą słynnego niegdyś kurortu. Pospacerować po ogrodzie botanicznym i zobaczyć jak wygląda plaża. Ale, że nie było to miejsce najważniejsze. Nic w tym zaskakującego, Gruzja ma wiele atrakcji i kilka miejsc, które przebijają ofertę nadmorskiego ośrodka.

Tyle o Batumi wpisanym w program wycieczki objazdowej. Można oczywiście i inaczej, niektórzy wybierają kurort na dłuższy wakacyjny pobyt. Zainteresowani szczegółowymi informacjami znajdą je w artykule: Batumi, pogoda, plaża. Turystom zastanawiającym się nad opcją all inclusive polecam artykuł: Gruzja all inclusive.

A co z obszarem wokół kurortu? Czy region Adżarii może stanowić atrakcyjny cel wycieczki? Od kilku lat obserwuję wysiłki lokalnych władz. Robią sporo, starają się. Adżaria jest obecna na największych polskich targach turystycznych. Regularnie zaprasza dziennikarzy i blogerów, dzięki czemu w internecie znajdziemy sporo relacji z kilkudniowych wypadów do Adżarii.

Centrum miasta jest dobrze oznaczone. Z prawej strony budynek zabytkowej synagogi

Centrum miasta jest dobrze oznaczone. Z prawej strony budynek zabytkowej synagogi

Po pierwsze historia

Zaskakująco ciekawa. Od czasów starożytnych po współczesność. Jeśli ktoś nie był w Muzeum Narodowym w Tbilisi, to powinien odwiedzić tutejsze Muzeum Archeologiczne lub choćby niewielką salę z eksponatami  znajdującą się na terenie twierdzy twierdzy Gonio.

Adżaria, to teren starożytnej Kolchidy. Do tego miejsca wyprawili się Argonauci po złote runo. Historie związane z tą częścią dzisiejszej Gruzji stanowią osnowę znanych greckich mitów, o czym przypomina nam charakterystycznym pomnik Medei na placu Europejskim. W Muzeum Archeologicznym niewielka sala przeznaczona jest na ekspozycję pięknej złotej biżuterii z okresu przełomu er, która od razu kojarzy się nam ze słynnym złotem Kolchidy.

To właśnie historia przesądziła o specyfice Adżarii. Region ten przez kilkaset lat znajdował się pod panowaniem tureckim. Pozostałością z tamtych czasów są zabytkowe meczety i muzułmańska społeczność zamieszkująca region. Bliskość tureckiej granicy widać w samym Batumi. Spora część hoteli, restauracji i innych lokalnych biznesów należy do kapitału tureckiego.

Interesująca jest historia najnowsza. Do 2004 r. Adżaria była de facto osobnym państwem, zarządzanym przez dyktatora Asłana Abaszydze. Dopiero zmiana władzy w Tbilisi i energiczne działania Micheila Saakaszwilego zmieniły tę sytuację. Gruzji udało się odzyskać kontrolę nad zbuntowaną republiką. Od tamtej pory rząd w Tbilisi zainwestował tu sporo środków starając się tym samym przekonać Adżarów o korzyściach przynależności do państwa gruzińskiego. Region funkcjonuje na zasadach autonomii, ma swoją flagę, lokalny rząd i parlament. W Batumi swoją siedzibę ma gruziński Sąd Konstytucyjny.

Jeden spośród słynnych kamiennych mostów

Jeden spośród słynnych kamiennych mostów

Morze

Plaża w Batumi, na całej długości kamienista. Piasek pojawia się sporadycznie w miejscowościach obok, w zatłoczonym każdego lata kurorcie Kobuleti oraz w znacznie bardziej kameralnej okolicy wokół twierdzy Gonio. Jeśli ktoś jest mobilny, to warto zobaczyć też czarne, powulkaniczne plaże w Ureki. Przeszkadzać w wypoczynku może pogoda. W okolicy często pada, również latem. Nie sposób też przewidzieć na co możemy liczyć w danym momencie. W maju i we wrześniu równie dobrze może być mokro, wietrznie i zimno (temperatura na polar i kurtkę), co słonecznie i ciepło (opalanie na plaży). Zmiany zachodzą nagle, z dnia na dzień, raz pada, raz świeci słońce. Więcej o pogodzie w Batumi.

Zwiedzanie

Batumi jest młodym miastem, powstało dopiero w XIX wieku, stąd też najważniejsze zabytki znajdują się poza jego granicami. Tuż obok wznosi się twierdza Gonio (starożytne Apsaros). Warto tu zajrzeć, by zdać sobie sprawę z bogatej historii tych ziem. Na terenie twierdzy znajduje się domniemane miejsce pochówku apostoła Macieja.

Bazar w Batumi. Właśnie przejechał pociąg

Bazar w Batumi. Właśnie przejechał pociąg

Jeśli mamy kilka dni na zwiedzanie Adżarii, to będziemy musieli postarać się, żeby dobrze wykorzystać czas. Zobaczyć trzeba choć jeden z kamiennych mostów, które wznoszą się tu od czasu średniowiecza. Ówczesna Adżaria mogła poszczycić się siecią bitych dróg, których częścią były właśnie te mosty. Kunszt z jakim je zbudowano zdumiewa do dziś. Miłośnicy przyrody zapuścić się mogą do parków narodowych Maczachela i Mtrala. To dobre miejsce na trekking, powstały szlaki, pojawiają się kolejne kwatery agroturystyczne.

A w samym Batumi? W ciągu ostatnich lat zrobiono sporo, żeby podnieść atrakcyjność miasta. Wyremontowano centrum. Turyści zatrzymują się na placu Europejskim i w zrobionym na wzór włoski kwartale zwanym Piazza. Ten ostatni, szczerze powiedziawszy nie jest niczym szczególnie ciekawym, to po prostu zespół eleganckich restauracji.

Osoby, które lubią takie miejsca, z przyjemnością odwiedzą tutejsze muzea. Jest ich kilka. Wspomniane już Muzeum Archeologiczne oraz Muzeum Adżarii. Warto zajrzeć do Muzeum Sztuki, choćby po to by zobaczyć obraz słynnego gruzińskiego prymitywisty, Niko Pirosmaniego. Z zabytkowych obiektów jest jeszcze synagoga – duży, odrestaurowany budynek otwarty jest dla zwiedzających.

Można wybrać się na przejażdżkę kolejką linową Argo. Linia ma 2,5 km długości i w ciągu 8 minut z nadmorskiej plaży wwozi pasażerów na wysokość 252 metrów. Roztacza się stąd ładny widok na miasto i wybrzeże.

Wyjątkowo wilgotny las w jednym z parków Adżarii

Wyjątkowo wilgotny las w jednym z parków Adżarii

Jeśli lubimy wschodnie klimaty, to zajrzyjmy na tutejszy bazar. Niby nic wielkiego, ale przynajmniej części osób może wydać się interesujący. To zresztą dobre miejsce, żeby na szybko przyjrzeć się gruzińskiej kulturze kulinarnej. Oczy cieszą stoiska z przeróżnymi przyprawami, wspaniałymi serami, miodem w plastrach i owocami. Tanio kupimy adżikę – lokalną pikantną przyprawę o konsystencji pasty lub sól swańską  – mieszankę z dużą domieszką czosnku. Miłośnicy herbaty zapewne zwrócą uwagę na miejscowy susz. A jeśli trafimy na moment, w którym przez teren bazaru, tuż przy nogach handlarzy, przejeżdża pociąg, to ujrzymy obrazki niemal jak z Indii.

Wielką popularnością cieszy się tutejsze delfinarium. Latem, w szczycie sezonu, widownia zajęta jest do ostatniego fotela. Byłem, i choć z reguły nie przepadam za takimi widowiskami, to w tym przypadku muszę przyznać, że robi ono wrażenie. Rodziny z dziećmi będą zachwycone. Pamiętać tylko trzeba o tym, żeby bilety kupić z wyprzedzeniem, bo tuż przed pokazem może nie być wolnych miejsc.

Ze względu na swoją różnorodność Batumi daje możliwość poruszania się na szerokiej turystycznej skali. Od luksusowych pięciogwiazdkowych hoteli z kasynami, po kwatery prywatne. Dobrze rozwinięty jest tu rynek wynajmu mieszkań na czas wakacji. Wędrujemy od czystego i zadbanego nadmorskiego deptaka (bulwar ma aż 7 km długości), po opisane wyżej, iście wschodnie targowisko. To wszystko razem ma pewien urok. Ambicje nowoczesnej, momentami bardzo ciekawej architektury (wszystkim polecam oryginalny budynek McDonalda) zderzają się z postradzieckimi blokowiskami. Dzisiejszy wygląd miasta właściwie oceni tylko ta osoba, która pamięta jego wygląd sprzed 5-7 lat. Zmieniło się nieprawdopodobnie dużo. Batumi wypiękniało. Zobacz też: Batumi, legenda i rzeczywistość.

Delfinarium. Bilet: 20 GEL

Delfinarium. Bilet: 20 GEL

Jak się tu dostać?

Autobusem (marszutką) bądź nocnym pociągiem z Tbilisi. Można też przylecieć do oddalonego o 2 godziny jazdy Kutaisi: Wizz Air z Warszawy i z Katowic). Od września będą też połączenia z Berlina. Mieszkańcy północno-wschodniej Polski mogą wziąć pod uwagę loty z Wilna. Albo wybrać wycieczkę objazdową, w programie której znajduje się również Batumi.

Informacje praktyczne:

Batumi, pogoda, plaża, hotele

Lotnisko w Kutaisi, transport, wymiana pieniędzy

Kutaisi – nowe centrum gruzińskiej turystyki

Jeden raz

Jest tyle krajów, których nie pamiętam. Albo pamiętam słabo. Coś tam w głowie zostało, ale niewiele. Z Grecji może oliwki, wyjątkowo dobry hotel na Krecie i betonowe pseudorekonstrukcje pałacu w Knossos. Z Portugalii wieżę, w której więziony był Józef Bem, pyszną cataplanę i świeże sardynki prosto z rusztu. Z hiszpańskiego Costa de la Luz pamiętam bociany i przyzwoite wino w ramach all inclusive. A z Maroka? Z Maroka głównie rozczarowanie Casablancą i Rabatem.

Miejsca, w których byłem tylko jeden raz. Mało czytałem, nie studiowałem ich historii, problemów i zachodzących tam zjawisk. Nie poznałem ludzi. Nie wracałem, żeby coś sprawdzić i obejrzeć jeszcze raz. Pewnie dlatego tak mało znaczą.

Egipt, Asuan, wyspa File

Egipt, Asuan, wyspa File

Ma rację Krzysztof Środa, pisząc, że „jeden pobyt w nieznanym kraju daje niewiele”. Prawie nic. A przecież większość turystów tak właśnie podróżuje. Jeden raz. Tyle jest państw na świecie – mówią. Szkoda jechać drugi raz w to samo miejsce.

Nie mógłbym tak. Wiem od dawna, że na pytanie dokąd wolałbym się wybrać, w jakieś nieznane mi miejsce czy po raz nie wiadomo który do Armenii, wybrałbym Armenię. Tak samo z innymi, dobrze znanymi krajami. Chętnie jeszcze raz na Białoruś, do Mołdawii, do Gruzji… W zasadzie, to chyba im lepiej znam, im bardziej jestem wciągnięty w bieżące sprawy, tym mocniej chce się jechać. A jeśli minęło już wiele lat i wzajemne relacje osłabły, to i sytuacja się zmieniła. W takim przypadku miejsce już nie kusi, nie wzywa. Nic nie ciągnie w tamtą stronę. Jak z dawnym zauroczeniem, które kiedyś gorące i niezwykłe, dziś nie znaczy prawie nic. Tak mam z Egiptem, Indiami, Nepalem czy Etiopią. Było, minęło. Może wrócić, ale do tego potrzebny jest nowy impuls. Coś znaczącego, coś, co na powrót obudzi zainteresowanie.

Z części jednorazowych wizyt nie powstał żaden tekst. Nic, nawet najmniejszy wpis na blogu. Bo niby co miałbym napisać? Że Madryt jest piękny i wesoły, a Rzym cudowny i niezwykły? W internecie aż nadto takich tekstów.

Etiopia, wodospad na Nilu Błękitnym

Etiopia, wodospad na Nilu Błękitnym

Z jednokrotnego wyjazdu najłatwiej pisze się poradniki. Jak kupić bilet, jak przejechać z lotniska do miasta, gdzie wymienić pieniądze. Ceny w sklepach, tanie noclegi. Użyteczne wskazówki. Chętnie czytane, bo ludzie szukają informacji. Przewodniki z wydań książkowych przeniosły się do sieci. To, co podsunie nam najpopularniejsza wyszukiwarka, to wiemy. Oczywiście, też korzystam. Gdy zaczynam uczyć się nowego kraju, robię kwerendę. Książki, artykuły i internet. Przebrnięcie przez Googla nie jest łatwe. Pojawiają się zdawkowe materiały, artykuły z niewielką ilością informacji. Powtarzające się, pisane jeden od drugiego. Przepisywane z tego samego źródła. I relacje z wyjazdów w stylu: byłem, widziałem, jest pięknie. Trzeba się natrudzić, żeby znaleźć coś wartościowego. Oryginalnych myśli jak na lekarstwo. Po co jeździmy? Po to, by powtarzać wcześniej wygłoszone kwestie?! Przy pierwszej wizycie pokusa takiego zachowania jest wielka. Bo to łatwe i nie wymaga wysiłku. Zanim się spostrzeżemy już komentujemy i oceniamy. Na podstawie czego? Czy nie nazbyt łatwo? Mówimy nie swoim językiem. Wskoczyliśmy w głębokie, dobrze uformowane koleiny. Powtarzamy za innymi. Dajemy głos stereotypom. Jeden raz to za mało, żeby poznać, wniknąć, zbadać i wyrobić opinię. Wystarczy za to, by dobrze się bawić, przeżyć coś miłego i „zobaczyć kawałek świata”. Oto turystyka.  Na ten temat zobacz też: Jak się pisze przewodniki.

Turystyka kulinarna w Gruzji

Ten segment turystyki rozwija się bardzo prężnie. Na szczęście minęły już czasy, kiedy Polacy jeździli wyłącznie z własnym prowiantem, gdy chcieli jak najtaniej. Dziś coraz więcej osób szuka nowych smakowych doznań. Liczy się też atmosfera, lokalny koloryt i oryginalność. Ciekawość świata zaspakajana również w tym aspekcie. I bardzo dobrze! Jest gorącym zwolennikiem takiego podejścia. Nie lubię wycieczek, w czasie których turysta biega z językiem na brodzie, od zabytku do zabytku i nie ma czasu na obiad w pięknym miejscu, kieliszek wina czy kawę z uroczym widokiem. (Pod tym względem polecam artykuł: Atuty wycieczki do Gruzji).

Łódź, Festiwal Dobrego Smaku

Łódź, Festiwal Dobrego Smaku

Coraz bardziej cenię chwile relaksu przy dobrej kuchni. Dlatego też na imprezach organizowanych przeze mnie unikamy hotelowego jedzenia. Z rozmysłem wybieramy dobre restauracje. Bywa, że małe, pomijane przez innych turystów. Bywa, że daleko od popularnych tras, np. na wsi, w uroczych winnicach.

Turystyka kulinarna w oczywisty sposób związana jest z enoturystyką, bo cóż lepiej pasuje do pysznego jedzenia, jeśli nie wino.

Jednym z krajów rewelacyjnie nadających się na tego typu wycieczki jest Gruzja. Tamtejszą kuchnię uważam za jedną z najlepszych na świecie. O jej atrakcyjności decyduje kilka czynników. Po pierwsze naturalne, w pełni ekologiczne produkty. Przemysłowe rolnictwo jeszcze tam nie dotarło. Wszystko musi być świeże, w całości przygotowane tuż przed podaniem. Żadne półprodukty czy mrożonki nie wchodzą w grę. No i rzecz kolejna, być może najważniejsza, to kultura stołu. Nie może być szybko, na łapu-capu. W Gruzji  je się tak samo, jak pije. Z szacunkiem dla darów nieba. I z przekonaniem, że należy użyć ich we właściwy sposób. Na chwałę dnia, który właśnie trwa. Z radości, że ludzie spotykają się, rozmawiają i mogą zasiąść przy jednym stole. Więcej na ten temat w artykule Gruzińska kuchnia.

Przyjemność enoturystyki

Przyjemność enoturystyki

Gruzińska kuchnia to coś więcej niż jedzenie. To obyczaj. To świętość supry, wina i gościnności. Jeśli będziemy umieli spojrzeć na to w ten sposób, dotkniemy prawdziwej Gruzji. Kraju, który pod tym względem nie ma sobie równych.

I o tym właśnie będę opowiadał w Łodzi, w ramach Festiwalu Dobrego Smaku. Zapraszam w piątek, 17 czerwca do księgarni ArtTravel.pl (godz. 17.00). Szczegółowe informacje znajdują się na stronie Festiwalu.

Zobacz też nasz film z Gruzji.

Polecam też artykuł Supra, zabawa w gruzińskim stylu.

Kraina Otwartych Okiennic

Jest czymś takim, jak katowicki Nikiszowiec. Żyjącym zabytkiem i atrakcją w europejskiej skali.

Koniec maja, słoneczne popołudnie, zaraz będzie dobre światło, ciepłe, takie, które pomaga robić zdjęcia. Jadę więc. Z Białegostoku to ledwie 30 kilometrów. Na rondzie w Zabłudowie drogą w kierunku Białowieży (nie pomylić z trasą na Bielsk Podlaski!). Wąska, kręta szosa prowadzi przez las. Młody, sosnowy, wygląda jak zalesione grunty porolne. Pola tu biedne, piaski. Ludzi wyciągnął stąd Białystok. Dziś te wsie, to raczej domy na weekend, mieszkania i ogródki dziadków, którzy za nic nie chcą ich opuścić.

Cerkiew w Trześciance

Cerkiew w Trześciance

Jeżdżę tam od lat. Sam i w towarzystwie podróżników, co to wiele już widzieli. Trzymam tę krainę jak asa w rękawie. Słabo rozpropagowana, więc mało kto o niej wie. I kiedy z gośćmi mamy już zaliczoną Białowieżę, Szlak Tatarski i Tykocin, to mówię, że jest też taka niedoceniana perełka. Jedziemy i to zawsze robi wrażenie. Miejsce jest trochę jak z innego świata. Jakbyśmy po drodze przekroczyli granicę. Może to już Białoruś, a może Rosja?

Jeszcze  z piętnaście lat temu było tu trochę wstydu. Bo biednie, bo małe domki, bo drewniane. Stąd się wyjeżdżało. A kto wyjechał, chciał zapomnieć, oderwać się. W tamtych czasach poznałem kilka osób z tych wsi. Byli młodzi, mieszkali w mieście, dobrze zarabiali. Nie rozumieli co może zachwycać. Na początku nie dowierzali. Trzeba było przekonywać, że mówię serio. Zresztą ten schemat widzę w wielu innych miejscach. Dopiero gdy ktoś z zewnątrz dowartościuje, to miejscowi uwierzą. Najlepiej jakby to był ktoś z dużego miasta, super jeśli z Warszawy. A gdyby tak z zagranicy, to już w ogóle rewelacja. Zobacz np. Chińczycy na Podlasiu.

Jeszcze kilka lat przy wjeździe do wsi Soce stała taka tablica. Gdzieś zniknęła, już jej nie widzę.

Jeszcze kilka lat przy wjeździe do wsi Soce stała taka tablica. Ale gdzieś zniknęła, już jej nie widzę. Szkoda, była ładną wizytówką tego miejsca.

W tamtych czasach nie było tu żadnej turystyki. Kwater, pensjonatów, pokoi do wynajęcia. Nic. A dziś? Jest już lepiej. Jeżdżąc wczoraj zauważyłem, że pojawiły się miejsca, w których można się przespać. Spotkałem dwójkę rowerzystów. Przyjechali z daleka, odpoczywają, odkrywają nieznany kawałek Polski.

Sięgam po przewodniki sprzed kilkunastu lat. „Polska na weekend” wydawnictwa Pascal, z 1999 roku. O Krainie Otwartych Okiennic nie ma ani słowa. Nie pojawiają się też nazwy wsi, które ją tworzą. Nie ma ich na mapie. Choć autorzy przewodnika są całkiem blisko, omawiają obszar pomiędzy Białymstokiem a Białowieżą. Po prostu, wtedy nie było jeszcze tego tematu. Biała plama.

W dokładnym i szczegółowym przewodniku Tomasza Darmochwała „Północne Podlasie, Wschodnie Mazowsze”, wydanym w 2003 roku, nazwy wsi są już wymienione, ale omówione są skrótowo, po dwa zdania na każdą. Nie pojawia się jeszcze termin Kraina Otwartych Okiennic.

Początki turystyki wiążą się z działalnością Północnopodlaskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. Kraina jest projektem zainicjowanym przez PTOP. Zaczęło się w 2001 roku, od odnowienia kilku domów. Obecnie przedsięwzięciu patronuje Stowarzyszenie Dziedzictwo Podlasia. Zrealizowano już wiele przedsięwzięć, konkursów i zamierzeń promujących Krainę. Działania te wywołały  dumę  mieszkańców. Stare domy, tradycja i lokalna gwara nabrały wartości.

Największa w okolicy jest Narew. Dziś to wieś, ale od 1514 do 1934 roku miała prawa miejskie. Zawdzięczała je królowi Zygmuntowi Staremu. W I Rzeczpospolitej Narew była ważnym ośrodkiem żeglugi rzecznej, na szlaku z Wilna i Grodna do Lublina i Krakowa. Każdy, kto choćby tylko przejechał przez Narew, musiał widzieć dwie piękne i zabytkowe świątynie. Obie drewniane, wpisują się w specyfikę architektoniczną regionu. To kościół katolicki z 1775 roku oraz prawosławna cerkiew z XIX wieku. Malownicze, zwracają uwagę tych, którzy robią zdjęcia.

Jeden z domów Krainy Otwartych Okiennic

Jeden z domów Krainy Otwartych Okiennic

W odległości kilku kilometrów od Narwi leżą trzy wsie tworzące Krainę Otwartych Okiennic. To Soce, Puchły i Trześcianka. Najbardziej znana jest ta ostatnia. Prowadzi przez nią asfaltowa trasa łącząca Białystok z Białowieżą. Klasyczna ulicówka z drewnianymi domkami ustawionymi szczytami do drogi. Piękna. Zachowało się sporo budynków. Ozdobiona dodatkowo śliczną cerkwią pw. św. Michała Archanioła (1867 r.). Tyle, że ruch tu spory, ciągną samochody.

Inny świat zaczyna się tuż obok. Soce i Puchły. Wsie bez asfaltu, na uboczu. Cicho tu i spokojnie. Na ławkach przed domami starsi ludzie. Kontemplują, czekają na przyjazd dzieci, wnuków i sąsiadów. Można podejść, zagadać. Miejscowi posługują się lokalną gwarą, będącą wypadkową kilku słowiańskich języków, zaliczaną do grupy północnoukraińskiej. Ale mówią oczywiście też po polsku. Kulturowo blisko im do tradycji białoruskiej.

Krzyż wotywny na granicy wsi Soce

Krzyż wotywny na granicy wsi Soce

Soce to wieś założona w XVI wieku, zasiedlona przez Rusinów wyznania prawosławnego. Nazwa pochodzi najprawdopodobniej od socenia czyli sączenia wody, w pobliskim strumyku. W 2012 r. decyzją podlaskiego konserwatora zabytków została wpisana do rejestru zabytków.

Jedną z wizytówek Krainy jest drewniana cerkiew pod wezwaniem Opieki Matki Bożej w Puchłach. Takich perełek w okolicy jest więcej. Przebiega tędy Szlak Świątyń Prawosławnych. Jak czytamy na stronie internetowej gminy Narew: Turysta przemierzający szlak może podziwiać zabytkowe, drewniane, różnorodne w stylu i wieku cerkwie i inne obiekty kultu religijnego Prawosławia, takie jak kapliczki oraz przydrożne krzyże wotywne.

Jest wiele domów bardziej kolorowych i zdobnych, ale ten zachwycił mnie w sposób szczególny

Jest wiele domów bardziej kolorowych i zdobnych, ale ten zachwycił mnie w sposób szczególny

Krainę przecina Podlaski Szlak Bociani (ciekawa przyrodniczo trasa z Białowieży przez Tykocin aż do Goniądza, zobacz więcej w artykule: Dzień bociana). W Socach gniazda na słupach jedno obok drugiego. Poletka tu niewielkie, podzielone miedzami i laskami. Sporo łąk. Nie ma jeszcze wielkopowierzchniowych monokultur, które nie sprzyjają bocianom. Dlatego na Podlasiu ptaków nie ubywa, w przeciwieństwie do innych regionów kraju.

Urok miejsca tworzy szczególna architektura. Drewniane domy i cerkwie. Bogate zdobienia snycerskie. Kolory. Niespotykana w innych regionach Polski ornamentyka nawiązuje do rosyjskiego budownictwa ludowego. Drugą wartością jest przyroda. Zielono tu i pięknie. Akurat na rower. Jeździ się nie wybetonowanym ścieżkami, a zwykłymi polnymi drogami. Warto pojechać dalej, wzdłuż doliny Narwi przez kolejne malownicze wsie: Ciełuszki, Kaniuki, Dawidowicze, Pawły i Ryboły. Lokalny  folklor i gwara stanowią kolejną atrakcję. Cieszę się gdy spotykam turystów. Do tej pory było to miejsce zupełnie nieskomercjalizowane. Dziś jest już agroturystyka. Od lipca w Puchłach będzie można kupić lokalne pamiątki. Niech się rozwija!

Zobacz też: Turystyczna Polska Wschodnia.

Wieś Soce, fot. Justyna Wasyluk

Wieś Soce, fot. Justyna Wasyluk

PS

W okolicy z powodzeniem organizuje się też spływy kajakowe. Z Narwi do Puchł jest około 3 godzin wiosłowania, z Puchł do Plosek około 5 godzin. Krainę Otwartych Okiennic można włączyć też w dłuższą trasę kajakową, rozpoczynając spływ w Narewce, na terenie Puszczy Białowieskiej. Trwa 3 lub 4 dni.

In English: Wooden architecture in Podlasie.

Zapisz

Sezon w pełni

Kiedy prowadzi się biuro podróży, tak właśnie wypada zacząć tekst. Szczególnie o tej porze roku. Maj, więc wycieczki ruszyły pełną parą. Pędzi jedna za drugą. Jeżdżą po Polsce i po krajach sąsiednich. Robimy sporo wyjazdów firmowych, integracji, etc. Stąd też w naszej ofercie są również takie miejsca jak Białowieża, Suwałki, Zakopane, Kraków czy Praga. Tradycyjnie, dużo grup wysyłamy na Litwę. Niektórzy decydują się pojechać nieco dalej i wtedy mamy bardzo fajne programy Litwa – Łotwa – Estonia.

Plany na najbliższy czas

Plany na najbliższy czas

Z racji na położenie Białegostoku specjalizujemy się w wycieczkach na Białoruś. Gorąco polecam ten kierunek! Jest bezpiecznie. Absolutnie nie ma się czego obawiać. Szkoda, że niewielu Polaków zna Grodno i okolice. Przecież to nasza historia. I to jaka! Od Batorego po Mickiewicza. Nowogródek, Zaosie, jezioro Świteź, Mir, Nieśwież i Bohatyrowicze. No i rzecz jasna Wasiliszki Stare, w których dorastał Czesław Niemen. Koniecznie do odwiedzenia!

Najbardziej znani jesteśmy z kierunków egzotycznych. Właśnie ktoś wrócił z Iranu, jesienią będzie kolejna wycieczka. Zainteresowanie Iranem rośnie. W czasie weekendu majowego grupy zwiedzały m.in. Chiny i Gruzję. Dzieje się sporo. Trwają przygotowania do wyjazdów na Wyspy Sołowieckie i do Mołdawii. Tradycyjnie, jak od lat, szukamy kierunków niszowych, ciekawych, bywa, że niedocenianych. Odkrywamy miejsca i wyszukujemy atrakcje. Wcale nie trzeba podróżować bardzo daleko. Egzotyka może być tuż obok. W pewnym sensie za takie właśnie można uznać nasze piękne Podlasie. A to ze względu na liczne ślady Orientu, ze Szlakiem Tatarskim na czele.

Perełek szukamy głównie na Wschodzie. Od wspomnianej już Białorusi po Japonię. Jest jeszcze trochę do odkrycia. Bo, na przykład, kto wie, gdzie leży Gagauzja? Albo, kto był w Naddniestrzu? (a naprawdę warto się tam wybrać!). Oczywiście, trzeba realizować też bardziej typowe kierunki. Stąd też w ofercie jest bardzo popularna Gruzja, Moskwa czy Etiopia. Ale zawsze staramy się, żeby były to wycieczki wyjątkowe. Wyróżniające się atrakcjami i standardem. Innych robić nie warto!

Wszystkim turystom oraz pracownikom biur podróży, pilotom i przewodnikom życzę udanego sezonu! Wielu pięknych wycieczek!

Wielkanoc w Gruzji i na Podlasiu

Poniedziałek wielkanocny. W tym roku późno, drugiego maja. Miesiąc po świętach katolickich. W Kachetii wiosna w pełni. Jak na warunki Gruzji to teren nizinny, ledwie sześćset metrów nad poziomem morza, dlatego ciepło. Nie to co w górach, gdzie jeszcze leży śnieg. W Kachetii trawa już wysoka, na drzewach kwiaty. Słońce opala twarze.

Cmentarz w Gruzji

Cmentarz w Gruzji

Cmentarze. Widzieliśmy ich kilka. Zlokalizowane przy drodze, więc wszystko widać z samochodu, nawet nie trzeba wysiadać z auta. Pikniki. Drugiego dnia Świąt Wielkanocnych Gruzini odwiedzają zmarłych. Idą na cmentarze. Zabierają ze sobą jedzenie i wino. Wspominają i ucztują. Jakiś czas temu niecierpliwi kaukascy górale szli na groby dzień wcześniej, ale zaprotestował patriarcha tutejszej Cerkwi. Ogłosił, że nie wolno, bo niedziela poświęcona jest żywym. A, że Gruzini słuchają Eliasza (cieszy się tu on wielkim autorytetem) to wstrzymali się. Pokornie czekają do poniedziałku. I wtedy masowo ruszają na cmentarze. Odchodząc zostawiają malowane jajka. Położone na grobach od razu rzucają się w oczy. Szczególnie nam, katolikom, u których nie ma takiego obyczaju. Razem z pisankami leżą babki wielkanocne.

Cmentarz w Białymstoku

Cmentarz na Podlasiu. Malowane jajka obok zniczy

Kilka lat temu obserwowałem podobny obyczaj w Mołdawii. Tyle, że tam, podobnie jak na sporym obszarze prawosławia, cmentarze odwiedza się w niedzielę przypadającą tydzień po Wielkanocy. Na groby bliskich schodzą się całe rodziny. Ucztują, piją alkohol. To bardzo ważny moment w roku. W Kiszyniowie miałem wrażenie, że ludzie żyją tylko tym. Trzeba było przekładać spotkania, bo wszyscy powyjeżdżali na wieś, na groby przodków.

We wtorek, trzeciego dnia Świąt, byliśmy już w zachodniej Gruzji. Tuż obok Kutaisi znajduje się monaster Gelati. Wzniesiony w XII wieku, słynie z pięknych średniowiecznych fresków. Tu pochowano też jednego z największych władców kraju – Dawida IV Wielkiego. Ładny poranek, jesteśmy sami. Ciszę przerywają tylko wiosenne śpiewy ptaków. Idziemy na pobliski cmentarz. Chcemy z bliska zobaczyć świadectwa wielkanocnego obyczaju. Na grobach leżą malowane jajka. Zostawiono je tu wczoraj, razem ze świątecznymi babkami. Na części mogił stoją też butelki z winem. Zobacz też: Wielkanoc w Jerozolimie.

Z Gruzji wróciłem do Białegostoku. Tydzień po prawosławnej Wielkanocy, w poniedziałek, poszedłem na duży prawosławny cmentarz. Chciałem sprawdzić na ile obyczaj ten utrzymuje się również u nas. Są pisanki! Na części grobów. Tradycyjne, bordowe, farbowane w wywarze z łupin cebuli. Ale widziałem też nowoczesne, wielokolorowe, oklejone wzorzystymi nalepkami. Są też znicze. Dużo zniczy, część pali się jeszcze. Niektóre od wczoraj, inne zapalone zostały dziś rano. Robię zdjęcia. Tak, żeby w jednym kadrze było malowane jajko i znicz. Kwiaty. Sporo sztucznych, ale z racji na to, że prawosławna Wielkanoc w tym roku wypadła późno, to widać też kwiatki naturalne. Wszystko razem komponuje się w ujmujący obraz. Jest coś szczególnego w takim zestawieniu. Nieodwracalność grobu, status zmarłego i ciała pogrzebanego na wieki wywołuje smutek. Ale w tym przypadku wrażenie to złamane zostaje symbolem jajka, które kryje w sobie życie. Zmartwychwstanie. Przedchrześcijański motyw pisanki w przypadku Wschodu nie ogranicza się tylko do żywych spotykających się przy świątecznym stole. Wychodzi dalej. Na cmentarze. By przypominać o odrodzeniu. A wiosna temu sprzyja. Przyroda budzi się do życia. Stąd wydaje się to bardzo naturalne, logiczne i wpisane w rytm świata.

W Białymstoku, 9 maja

W Białymstoku, 9 maja

A gdyby ktoś chciał zobaczyć coś tak szczególnego, to szansa będzie jeszcze w najbliższą niedzielę. Część osób, ze względów praktycznych, rozkłada wizyty na grobach na dwa tygodnie. Zapewne najbardziej ujmujące obrazy powstaną na wiejskich cmentarzach. Zapraszamy na Podlasie!

Polecamy artykuł o prawosławnych obyczajach wielkanocnych: Orthodox Easter.

Mój blog o Gruzji.

Zobacz też: Sylwester 13 stycznia!

Wielka majówka

Temat to pewny. Tak samo jak fakt, że w kalendarzu jest dzień pierwszego i trzeciego maja. Zatem długi weekend. Jak go spędzić i dokąd pojechać? Każdego roku, w drugiej połowie kwietnia pojawiają się artykuły w gazetach i na portalach internetowych. Trochę zdjęć i krótkich opisów. Plus garść pobieżnych rad.

Albania. Berat zwany miastem tysiąca okien

Wysyp pomysłów. Najciekawsze, najdalsze lub najbliższe kierunki. Najtańsze albo najbardziej luksusowe. Coś jak konkurs, w którym wygrywa autor szczególnie oryginalnej propozycji. Z dużym wyprzedzeniem można prognozować tytuły artykułów. Obowiązkowo pojawi się coś w stylu: „Dziesięć pomysłów na weekend majowy”. Będą też bardziej szczegółowe, np. „Europejskie stolice na majówkę”. A dla patriotów: „Długi weekend w Polsce”. Ważne jest jeszcze to, żeby przez przypadek nie sięgnąć po motyw zgrany w zeszłym roku. Jednym słowem, robi się coraz trudniej. A weekend majowy jest i tą swoją obecnością domaga się reakcji. Takiego tematu nie można pominąć. Coś trzeba napisać.

Gruzja, Swanetia

Gruzja, Swanetia

Presji poddane są nie tylko redakcje, dziennikarze i blogerzy. Ciężar kilku dni wolnych od pracy czuć muszą również wszyscy czytający. Trzeba być mocno asertywnym, żeby postawić na swoim i zostać w domu.

Podróżnicy zapewne już dawno zaplanowali swoje wyprawy, kupili bilety i zarezerwowali noclegi. Z ich punktu widzenia publikowanie takich artykułów tuż przed weekendem nie ma sensu. Za późno. Szczególnie te dalsze wyjazdy projektuje się z dużym wyprzedzeniem. W dużym stopniu ze względu na bilety lotnicze, które, co do zasady, im wcześniej kupujemy, tym są tańsze.

Uzbekistan, świetny kierunek na majówkę

Mój weekend majowy też już jest od dawna ustalony. W tym przypadku to oczywiście praca. Lecę z grupą do Gruzji. W zeszłym roku o tej porze byłem w Armenii. Sezon na Kaukazie zaczynamy właśnie z końcem kwietnia. Potrwa przynajmniej do połowy października.

Majówki cieszą się dużym powodzeniem turystów. Grupy szybko się zapełniają. Korzysta z tego kto może. Przewoźnicy i hotele. Organizując wycieczkę w tym terminie nie możemy liczyć na zniżki. Bilety lotnicze są drogie, a co więcej, trzeba rezerwować je z naprawdę dużym wyprzedzeniem.

Jeśli chodzi o pogodę, to na majówkę dobra będzie również Jordania

Bywa, że kalendarz nie jest zbyt przychylny, dni wolnych wypada mało i początek maja niewiele różni się od przeciętnego weekendu. Nic to. Magia daty i tak zadziała. Tak, jakby wszyscy umówili się na ten właśnie termin. Może realizuje się tu sezonowość wdrukowana w geny człowieka naszej szerokości geograficznej? Zima jest bardziej do spania niż do działania. Zaleganie na zapiecku, to jest czynność właściwa tej porze roku. Czekamy na dłuższy dzień, na gęsi i żurawie, które dadzą znak, że można ruszać w drogę. Zazielenienie trawy jest sygnałem dla koczownika. Powinien pakować sakwy. Tak było od zawsze. Tak zostaliśmy zaprogramowani. Ale świat się nagle zmienił i nasza życiowa aktywność wypadła z rytmu pór roku. Wiosną nie wychodzimy już w pole, żeby orać, siać i walczyć o byt. Zimowy letarg, w który zapadliśmy w okolicach grudnia przerywamy więc w inny sposób – ruszając na wycieczkę.

Liban, Bejrut

PS. W historii tego bloga największą popularnością cieszył się artykuł o majówce na Litwie.

Na głównym zdjęciu u góry: świątynia Artemidy w Dżarasz, Jordania.

Górski Karabach. Między Armenią i Azerbejdżanem

Jeżdżę tam od lat. Za pierwszym razem z wypiekami na twarzy. Chciałem zobaczyć jeden z tych szczególnych regionów. Nazywamy je parapaństwami, czyli krajami, które niby są, ale tak do końca to nie wiadomo czy aby na pewno. Bo oficjalnie Karabach nie istnieje. Mimo, że ma demokratycznie wybrane władze, policję, armię, flagę, urzędy i granice. Brakuje mu międzynarodowego uznania, więc nigdzie na świecie nie honoruje się wystawionych tam dokumentów (w tym paszportów), nie przyjmuje się prezydenta i ministrów. Nawet nazwać ich w ten sposób nie można, bo od razu protestowałby Azerbejdżan, który posiada oficjalne prawa do tego terytorium. Tak więc nie ma rządu, nie ma granic i paszportów. Nie ma kraju.

Wznoszący się na przedmieściach pomnik "My i nasze góry" stał się symbolem Karabachu

Wznoszący się na przedmieściach Stepanakertu pomnik „My i nasze góry” stał się symbolem regionu

Karabach to po ormiańsku Arcach. Zamieszkuje go ok. 150 tys. ludzi. Stolicą jest Stepanakert (60 tys. mieszkańców). Formalnie jest ormiańską enklawą na terenie Azerbejdżanu. W rzeczywistości Baku nie sprawuje tam żadnej kontroli. Karabach funkcjonuje dzięki pomocy Armenii. Obowiązującą walutą są armeńskie dramy. Mieszkańcy regionu, którzy chcą podróżować za granicę starają się o armeńskie paszporty.

Wciśnięty między Armenię i Azerbejdżan, Górski Karabach na początku kwietnia znalazł się na czołówkach gazet. Wojna! O co ta wojna? Sięgamy pamięcią do lat dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku. Tyle, że wtedy był to Górny Karabach. Błędna nazwa, powstała przez pomyłkę w tłumaczeniu, ale wtedy stosowano ją powszechnie. Używał jej również Ryszard Kapuściński. Cesarz reportażu był w Stepanakercie w czasie konfliktu. Opis tych wydarzeń znajdujemy w „Imperium”, głośniej książce o Związku Radzieckim. Kapuściński pisze tam o Karabachu, że to jeden z najpiękniejszych zakątków świata.

Swoje interesy mają tam światowe potęgi. I to od nich zależy rozwój sytuacji. Głównym rozgrywającym jest Rosja. Armenia jest od niej uzależniona, gospodarczo i politycznie. Moskwa jest gwarantem armeńskich granic. Mały kraj graniczy z dwoma wrogimi krajami: Azerbejdżanem i Turcją. Roczny budżet woskowy Azerbejdżanu równy jest budżetowi całej Armenii. W tej sytuacji Ormianie rozumieją, że zdani są na Rosjan, a Kreml bezwzględnie to wykorzystuje.

Klasztor Gandzasar (XIII wiek) jest jednym z ważniejszych zabytków Karabachu

Klasztor Gandzasar (XIII wiek) jest jednym z ważniejszych zabytków Karabachu

Od pierwszego dnia strzelaniny trwają spekulacje. Kto sprowokował konflikt? Kto za tym stoi? Rosja czy Turcja? Wygląda na to, że pierwsi zaczęli Azerowie. Ale kto im na to pozwolił, kto podpuścił? Rząd w Baku nie jest na tyle szalony by sam z siebie miał ryzykować wojnę z Rosją, a otwarty atak na Karabach tym właśnie grozi. Więc kto?!

Dziś wiemy już trochę więcej. Najbardziej skorzystała na tym Moskwa. Potwierdziła swoją pozycję na Kaukazie. Zachód raz jeszcze przekonał się o jej sile. Premier Miedwiediew odwiedził dwie stolice, był w Erywaniu oraz w Baku. I oznajmił, że Rosja dalej będzie dostarczać broń dwóm zwaśnionym stronom. Z tą zmianą, że teraz zapewne więcej, bo podgrzany konflikt napędza zbrojenia.

Ostatni raz byłem w Karabachu w zeszłym roku. Miejsce całkowicie bezpiecznie. Ludzie przyjaźni, mili, z właściwą Wschodowi gościnnością zapraszający do domów. Stepanakert, stolica nieuznawanego kraju, to ładne miasto. Wysprzątane i eleganckie. W centrum, tuż obok budynków lokalnych władz, dobrej jakości, czterogwiazdkowy hotel Armenia. Mieszkamy w nim lub w jednym z kilku mniejszych pensjonatów. Ruch turystyczny niewielki, ale przez kilka ostatnich lat było widać, że wzrasta, że dzieje się coś pozytywnego.

Oczywiście nie pchaliśmy się w pobliże granicy z Azerbejdżanem. Tam co jakiś czas dochodziło do wymiany ognia. Wiedzieliśmy o tym. Znaliśmy też przyczynę. Konflikt o Karabach jest potrzebny rządzącym w Erywaniu i w Baku. Demokracja w Armenii zostawia wiele do życzenia, a w Azerbejdżanie w ogóle nie ma o niej mowy – łamane są prawa człowieka, system rządów to autorytarny reżim. W jednej i w drugiej stolicy doskonale zdają sobie sprawę, że wokół takiego konfliktu łatwo ludzi jednoczyć i odwracać uwagę od wewnętrznej polityki. W ten sposób przykrywa się korupcję, nepotyzm i biedę sporej części społeczeństwa. Raz na jakiś czas, na wewnętrzny użytek, podgrzewano więc atmosferę. Przywykliśmy do tego, zdając sobie sprawę, że tak już chyba po prostu będzie. Na granicy wojsko, a wewnątrz regionu normalne życie.

Płot zrobiony z samochodowych rejestracji z czasów

Płot z samochodowych tablic rejestracyjnych z czasów, kiedy Karabach był częścią Azerbejdżańskiej SRR

U źródeł konfliktu leżą wydarzenia sprzed lat. Na większa skalę problemy rozpoczęły się w XX wieku. W 1923 r. komuniści radzieccy sprezentowali region Karabachu Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej. W ten sposób obszar zamieszkały w przeważającej większości przez Ormian (chrześcijan) znalazł się w rękach Azerów (muzułmanów). Politykę w stylu dziel i rządź twórczo rozwinął Stalin. Przez cały okres ZSRR osiedlano Azerów w Karabachu. W efekcie tych działań zmieniono strukturę demograficzną regionu. Jeśli na początku XX wieku Ormianie stanowili 90 proc. mieszkańców, to w latach osiemdziesiątych już „tylko” około 70. Rozpadający się Związek Radziecki wywołał burzę. Powaśnione narody chwyciły za broń. Wygrali Ormianie przejmując pełną kontrolę nad Karabachem. Z regionu uciekli wszyscy Azerowie.

Wjechać tu można tylko od strony Armenii. Wymagany jest paszport i wiza, którą można otrzymać w przedstawicielstwie Karabachu w Erywaniu lub odebrać na miejscu, w Stepanakercie. Kosztuje ok. 10 USD i wystawiana jest na luźnej kartce, ponieważ nieuznawane przez świat władze Karabachu nie mają prawa wbijać jej do paszportów. A poza tym taka wiza przekreślałaby szanse na wjazd do Azerbejdżanu.

Czy będziemy tam jeszcze jeździć? Myślę, że tak. Wydaje się, że teraz, po załatwieniu zbrojeniowych interesów przez Miedwiediewa, sytuacja się uspokoi. Będzie jak było.

Więcej informacji o Górskim Karabachu.

Zobacz też: Dziesięć powodów by pojechać do Armenii.

Kuba. Relacja osobista

Wróciłem kilka dni temu. Zazwyczaj łatwiej mi się pisze. Pod koniec wycieczki mam poukładane wszystko to, co chcę powiedzieć. Bywa, że relacja z wyjazdu jest gotowa już na lotnisku, często piszę w samolocie. Tym razem jest inaczej. Z Kubą mam kłopot. Dlaczego? Jakoś nie potrafię skupić się na turystycznych atrakcjach. Kraj rzuca wyzwanie w innym obszarze. Nie sposób przejść do porządku dziennego nad zastanymi tam warunkami. Skalę trudności porównać mogę z tym, z czym mamy do czynienia w Etiopii i Indiach. W interpretacji nawet Iran jest prostszy.

Pani z cygarem, pocztówkowe zdjęcie z Kuby. Koszt: 1 euro.

Pani z cygarem, pocztówkowe zdjęcie z Kuby. Koszt: 1 euro.

Można oczywiście napisać, że krajobrazy są śliczne, królewskie palmy majestatyczne, plaże piękne, a rum słodki. Ale to nie wystarczy. Byłby to powierzchowny wizerunek, taki, który zadowolić może co najwyżej turystę zamkniętego w jednym z hoteli all inclusive w Varadero lub Cayo Coco.

Kolorowy i wesoły kraj ma swoją drugą stronę, szarą i smutną. Kto poznał Kubę, wie, że ta wielobarwna jest obrazem wykreowanym na potrzeby turystyki. Dla zagranicznych gości wszystko jest inne: specjalna waluta, restauracje i potrawy. W komunistycznym kraju komercjalizacja sięgnęła zenitu. Wszystko co spotkasz na swojej drodze jest produktem stworzonym specjalnie dla ciebie. Miejscowi nie jedzą tego co ty, nie piją tych samych drinków i nie bawią się w tych samych klubach, bo na wejście tam zwyczajnie ich nie stać.

Katedra w Hawanie, XVIII wiek. Chyba najładniejszy zabytek na Kubie

Katedra w Hawanie, XVIII wiek. Chyba najładniejszy zabytek na Kubie

Widziałem wiele kubańskich miast, na całej szerokości wyspy, od Hawany po Santiago de Cuba. Wyglądają podobnie. Jako tako ogarnięte centrum starówki, kilka ulic i placów odmalowano, wybrane budynki naprawiono. Ale wystarczy przejść kilkaset metrów dalej, żeby zobaczyć coś zupełnie innego. Zabytkowe kamienice ledwie trzymają się kupy. Są tak zniszczone, że grożą zawaleniem. Zbudowano je jeszcze przed rewolucją, niektóre pamiętają czasy kolonialne. W samej Hawanie jest aż 150 budynków z XVI i XVII wieku. Przez okres rządów Fidela Castro zabytki te popadły w ruinę. Brakowało pieniędzy, ale zdaje się, że również woli politycznej na ich utrzymywanie. W najlepszym okresie kubańskiego komunizmu budowano po nowemu, w miastach znajdziemy dzielnice brzydkich bloków przypominających radzieckie budownictwo z epoki Breżniewa.

Kuba jest jak ta zabytkowa kamienica sprzed rewolucji. Kiedyś piękna i bogata, szykiem nie odstająca od Madrytu czy Lizbony. A dziś? Zrujnowana i w opłakanym stanie. Grozi jej zawalenie, a mimo to mieszkają w niej ludzie. Dlaczego? Ponieważ nie mają wyjścia, są na to skazani. Nie wiemy czy kamienica przetrwa i czy doczeka kapitalnego remontu. Może stanie się znowu piękna, kolorowa i bogata. A może runie pociągając za sobą ofiary.

Stare samochody są takim samym wizerunkiem kraju jak cygara i rum

Stare samochody są takim samym wizerunkiem kraju jak cygara i rum. Plac Rewolucji w Hawanie

Kraj znajduje się w takim momencie, że wszystko może się zdarzyć. Reżim próbuje reform. Wygląda na to, że przygotowuje się na łagodne przejście. Może pomogą w tym Stany Zjednoczone. Zobaczymy jakie będą efekty zbliżającej się wizyty Obamy (z tej okazji w Hawanie trwa wielki remont głównego placu wokół El Capitolio). Zobacz: Obama na Kubie.

Otwarcie na turystów zostało wymuszone sytuacją. Bankrutujący kraj potrzebuje dewiz. Rocznie wyspę odwiedza 3 mln turystów. Jak na Karaiby, to nie jest imponująca liczba, ale dzięki temu w gospodarce pojawiają się dolary podtrzymujące byt. Przy okazji, przedstawiciele władz mają okazję się uwłaszczyć. Zgromadzone wokół Raula Castro elity obstawiły zarządzany centralnie turystyczny sektor.

Największą cenę płacą miejscowi. W sklepach dla Kubańczyków nie ma ryb i owoców morza, bo te zarezerwowane są dla turystów. Kubańczycy prawie nie jedzą mięsa, bo to również trafia na nasze stoły. Płacimy w euro, więc mamy. Obiad w państwowej restauracji dla turystów kosztuje od 15 do 18 CUC, czyli coś ok. 15 euro. W kraju, gdzie miesięczna pensja wynosi 20 euro. Obok siebie dwa równoległe światy. Jeden biedny i szary, drugi kolorowy i bogaty. Ten drugi należy do turystów i polityczno-gospodarczych elit. (Polecam artykuł: Kubańska waluta, ceny i opłaty).

Trinidad de Cuba, najlepiej zachowane kolonialne miasto

Trinidad de Cuba, najlepiej zachowane kolonialne miasto

Obraz oczywiście nie jest czarno-biały. Dziesięć lat temu było gorzej i biedniej. Dziś korzystając z pieniędzy napływających wraz z turystami rząd choć odrobinę poprawia byt ludzi. Pamiętajmy, że cała gospodarka jest tu nadal centralnie sterowana i, że nawet podstawowe produkty są reglamentowane, czyli na kartki. Zaglądałem do takich sklepów. Ciemno w nich i pusto. No chyba, że Kubańczyk ma drugą walutę, czyli peso wymienialne (CUC). Za tę walutę może kupić znacznie więcej, w zupełnie innych sklepach. Ilu Kubańczyków może sobie na to pozwolić? Niewielu. Poza politycznymi elitami głównie pracownicy turystyki. Dlatego praca w tym sektorze jest najbardziej pożądana. Pracuje się na państwowym, więc pensja jest urzędowa, jakieś 20-30 euro na miesiąc. Ale pensja się nie liczy, liczą się napiwki! To dla nich się pracuje! No i prezenty od turystów. Na jakim poziomie gospodarczym jest Kuba najlepiej świadczy fakt, że miejscowi cieszą się z drobiazgów, chętnie przyjmują długopisy oraz zupełnie podstawowe kosmetyki.

Szkoda ludzi i przykro na to patrzeć. Z drugiej strony, podobno nie ma tu głodu, dzieci chodzą do szkoły, a każdy ma szanse na dobrą i bezpłatną edukację na jednym z licznych uniwersytetów. Pod tym względem jest więc lepiej niż w Etiopii czy nawet w Egipcie. Jak zatem ocenić sytuację na Kubie? Nie jest łatwo.

Rolnik pozujący turystom przy drodze do Pinar del Rio

Rolnik pozujący turystom przy drodze do Pinar del Rio

Części Kubańczyków żyje się lepiej dzięki pomocy rodzin mieszkających w USA. Floryda oddalona jest ledwie o 150 km i mieszka tam około 1,5 mln Kubańczyków. Krewni przysyłają nie tylko pieniądze, ale też ubrania, co widać na ulicach. W komunistycznym społeczeństwie wizerunek Ameryki ma się jak najlepiej. Taki paradoks, ale Kuba jest właśnie krajem paradoksów.

Pewnie każdy kto wybiera się na Kubę ma wobec niej jakieś oczekiwania. Droga jest długa, cena wycieczki całkiem spora. Co nas zatem motywuje? Po co jedziemy? Zapewne duże znaczenie ma chęć zobaczenia kraju przed zmianami, zanim zostanie zdominowany przez amerykański przemysł turystyczny. Co prawda, to ostatnie wcale nie jest jeszcze takie pewne. Obama bez zgody Kongresu nie może znieść embarga, a zdominowany przez Republikanów Kongres jest temu przeciwny.

Dolina Viniales

Dolina Vinales

Nowa, duża grupa turystów skomplikowałaby i tak już trudną sytuację.  Kuba ma spore braki w infrastrukturze i ledwie jest w stanie obsłużyć obecny ruch. Centralnie zarządzany system nie radzi sobie z dystrybucją turystów i organizacją świadczeń. Normą są takie rzeczy jak brak miejsc w hotelach i samolotach, mimo dużo wcześniejszej rezerwacji. Każdy kto organizuje wycieczkę na Kubę powinien być przygotowany na niespodzianki. Taki rodzaj atrakcji turystycznej.

Jeśli podejdzie się do tego na spokojnie, z uśmiechem i odpowiednim dystansem Kuba sprosta stawianym jej oczekiwaniom. Plaże rzeczywiście są piękne. Olbrzymią wartością są ludzie, uśmiechnięci i życzliwi. Ważne też, że jest bezpiecznie, to walor państwa policyjnego, z którego jako turyści skwapliwie korzystamy.

Co jest największym atutem Kuby? Jej oryginalność! Przez dziesięciolecia rządów braci Castro wyspa stała się światowym fenomenem. Rzesze turystów ruszyły na wieść, że za moment komunizm może się skończyć. Chcą zobaczyć „tę Kubę”, tak jak ogląda się skansen lub muzeum.

Kuba jak malowana. Graffiti na jednym z domów w Baracoa

Graffiti na jednym z domów w Baracoa

A abstrahując od sytuacji polityczno-gospodarczej, co warto zobaczyć? Na pewno trzeba odwiedzić najważniejsze miasta. Poza Hawaną i Santiago de Cuba oczywiście główne ośrodki takie, jak Trinidad i Santa Clara – tu znajduje się mauzoleum Che Guevary. Na uwagę zasługuje Baracoa – najstarsza osada na wyspie, w tym miejscu do brzegu przybił Krzysztof Kolumb. Najweselej jest wieczorem, kiedy w kilku klubach w obrębie niewielkiej starówki rozbrzmiewa muzyka. Następnie Comagüey  z labiryntem uliczek, które wygodnie ogląda się z siedzenia rowerowej rikszy.  Warto wybrać się też do najważniejszego na Kubie kościoła Matki Bożej El Cobre. Najładniejszym regionem wydała mi się Dolina Viñales w prowincji Pinar del Río. W miejsce to każdego ranka ciągnie sznur autokarów ze stolicy, wszyscy chcą zobaczyć charakterystyczne wapienne wzgórza. Żadna wycieczka na Kubę nie obejdzie się bez wizyty w tzw. muzeum rumu, wytwórni cygar oraz w jednym z kilku hawańskich klubów, w których tutejsze gwiazdy wyśpiewują turystom przeboje Buena Vista Social Club. Aha, no i nie zapomnijcie wpaść choć na chwilę do hotelu Nacional. Miejsce to przypomina o dawnej świetności Hawany, która przed rewolucją słynęła jako najbardziej rozrywkowe miejsce obu Ameryk, przemysłem kasyn i domów uciech wszelakich wyprzedzając Las Vegas.

Zobacz przykładowe programy wycieczek na Kubę.

W tym miejscu znajdą Państwo dużo praktycznych informacji o Kubie, m.in.: ceny, waluta, internet: Kuba – przewodnik.

Działa na WordPress & Szablon autorstwa Anders Norén